31 sierpnia 2006

Kiedy mężczyzna…

Kiedy mężczyzna lubi kobietę, a dokładniej kiedy kobieta przyjaźni się z mężczyzną. Jak to jest? Ano jest zupełnie inaczej. Zwłaszcza kiedy oboje wiedzą czym jest rozstanie z kochanką. Jest inaczej bo czasami przyjaźń przybiera formę iskrzącej sexem esemesowej korespondencji, gry półsłówek. A innym razem po prostu wysłuchanego monologu. Co ciekawe z biegiem lat takie przyjaźnie potrafią dojrzewać i nabierać wyrafinowania. Takie relacje mają w sobie coś więcej niż tylko bliską znajomość. Przyjaźń z mężczyzną jest po prostu fascynująco inna. A inność zależy w dużej mierze od samego mężczyzny.

Mam przyjaciela jeszcze z czasów podstawówki. Kontakt czasami bardzo ożywiony innym razem uśpiony miesiącami, latami. Ale wystarczy telefon, który odbieram jakbyśmy rozmawiali nie dalej niż wczoraj. To przyjaźń, która wyrosła w jakiś sposób z młodzieńczej fascynacji, z dzikiego sexu. Wieź mentalna, którą bardzo cenię.

Przyjacielem moim Pan Mąż jest. A jest inny jeszcze przyjaźni rodzaj. To wielkie otwarcie na codzienności i na specjalne okazje. To możliwość porozmawiania o wspólnych kobietach, pokazania najbardziej mrocznej ze stron duszy. To ciepły przytulas kiedy przynoszę do domu podniecenie jednym kobiecym pocałunkiem wywołana. To odpowiedzi na pytania o kobiecą naturę i tysiące innych spraw. To wspólne pasje i pasje osobne. To przyjaźń, która z miłością nie stoi w sprzeczności.

Jest jeszcze przyjaźń, która rodzi się nie wiadomo z czego. Nie ma historii, jest młoda, i znowu inna. Przyjaźń, w której jestem jak kumpel z podwórka, któremu można powiedzieć, że nie jest różowo. Przyjaźń, w której on jest jak kumpel ze szkoły. Każde z nas może wejść i posiedzieć bez słowa jeśli taka jest potrzeba. Niby bez zobowiązań, ale bardzo silne powiązania osobowe. Bez emocji uczuć, bez afektu, po prostu. Taki dziwny twór, gdzie nawet sex bez słowa, bez zobowiązań byłby niemal na miejscu. Ot – przyjaciel w potrzebie. Takiej przyjaźni nie znałam. Powiedziałabym, że jest trochę chropowata, męska gdyby nie to, że bardzo otwarta.

Jak to jest kiedy mężczyzna przyjaźni się z kobietą? Inaczej. Inaczej niż w kobiecej przyjaźni. Inaczej w przyjaźni z każdym mężczyzną. Czasami sexi, czasami bezpiecznie, czasami wulgarnie. I takiej właśnie szczypty różnorodności potrzeba w rzeczywistości pełnej ukrytych w kałużach wybojów.

Cdn...

Stało się tak, jak to najstarsi górale przewidzieli. Informacja o zamknięciu listy wywołał lawinę kolejnych zgłoszeń. Zupełnie jakby się ludzie nagle obudzili z ręką w nocniku. A przecież dwa miesiące to naprawdę dużo czasu na podjęcie decyzji czy się chce czy nie uczestniczyć w imprezie. Rozumiem, że może coś komuś wypaść i nastąpi konieczność odwołania uczestnictwa. Ale nikt nie ukrywał, że ilość miejsc jest ograniczona. Owszem są jakieś drobne ruchy ale można je na palcach jednej ręki policzyć. Doszło do tego, że jest lista rezerwowa. No, jak za głębokiej komuny – lista społeczna, zapisy te sprawy. Kto by pomyślał, że tyle Fetyszaków w kraju…

30 sierpnia 2006

Pańskie oko konia tuczy

Za oknem płacze deszcz, próbuję przebrnąć przez urlopową korespondencję, ogarnąć to, co zastałam. A zadziało się niemało. Znów to idiotyczne uczucie, że gorzej być nie może, a przecież to dopiero czubek góry lodowej. Bo jak tu funkcjonować normalnie kiedy ludzie zapominają co mieli zrobić. Zapominając o czymś, co należy do ich obowiązków. Jeszcze tylko miesiąc, a potem Matka Karmiąca wróci do roboty i będzie musiało być lżej. Stwierdzam (i nikt mnie nie przekona, że może być inaczej), że faceci nie nadają się do pracy w księgowości. Jako analitycy proszę bardzo, kontrolerzy i dyrfini też, ale do normalnej, codziennej dłubanki księgowej się nie nadają i basta.No i po urlopie zostały już tylko wspomnienia. Na plus odnotować należy, że przez szesnaście dni miałam TYLKO dwa telefony służbowe.

28 sierpnia 2006

Cierpliwość

Zwykło się mawiać, że cierpliwość jest cnotą. Jakie to szczęście, że ja nie jestem już dziewicą i nikt nie może jej ode mnie wymagać (cierpliwości znaczy). Cierpliwości do ludzi w szczególności.

26 sierpnia 2006

Problemaki

Cały dzień pod hasłem imprezowym. Najpierw wizyta u M&M w celach ubraniowo-transportowo-sprzętowych. Potem trochę czasu spędzone w Socho, gdzie można dostać wszystkie potrzebne drobiazgi w jednym miejscu. Teraz już można spokojnie siadać do maszyny i kończyć wszystkie nie zakończone elementy strojów. Uwielbiam tę pasmanterię! Negocjacje z ochroną. Wreszcie popołudniowo-wieczorna wizja lokalna z uczestnictwem kilku kluczowych osób. No właśnie wizja wykazała kilka braków, co do których nie wiadomo, czy zostaną usunięte czy też w trakcie przebudowy właściciel zmienił zdanie. A my tu Huston mamy problem bo brak białego ekranu uniemożliwia użycie rzutnika. Konieczna jest korekta planu imprezy. I niech mi ktoś udowodni, że spontan to dobre rozwiązanie. Dupa a nie rozwiązanie. Tu proszę uprzejmie scenariusz rozpisany na sceny i nagle się okazuje, że czegoś się nie da zrobić. Ale nie tylko tu będą zmiany bo miejsce przewidziane na pierwszy stopień do piekła musi ulec zmianie. Planowana aranżacja nie zapewnia bezpieczeństwa. Wrrrr. No ale tego nie dało się przewidzieć tak długo, jak długo nie była zakończona przebudowa. Mr_Konferansjer zdecydowanie dobrze wypada w swojej roli, a w związku z tym z pomysłu muzealno-tabliczkowego przechodzimy na relację na żywo.

Brak dyskrecji jest chyba cechą narodową. Bo, choć proszeni o dyskrecję, niektórzy goście nie mogą się powstrzymać, żeby pochwalić się swoją wiedzą. A to detalicznie opisują na forum wygląd klubu. A to wyskakują przed szereg, czyli przed organizatorów, wymieniając jednym tchem jakie to sprzęty będą w playroomie. No na miłość boską czy to tak trudno trzymać język za zębami? Jeszcze tylko brakuje, żeby ktoś podał publicznie adres i nie obędzie się bez przepychanki z ochroną przy wejściu. Ale nie ma zmiłuj zaproszenie i dresscode są obowiązkowe. NIEODWOŁALNIE! No i ta cała dyskusja o tym, czy dresscode jest potrzebny, a raczej udowadnianie, że jest zbędny. A odpowiedz jest prosta do bólu dla tych, którzy fetyszują w ciuchach dresscode nie jest problemem, bo w końcu będą mogli założyć to co lubią i w czym chadzają w sekrecie i wyjść w tym do ludzi. A wszystkim tym, którzy na siłę, próbują ‘coś sobie wykombinować, a najlepiej jeszcze przeforsować dżinsy’ po prostu dziękujemy za obecność. Bardzo podobała mi się wypowiedz jednego z potencjalnych gości – obowiązkowy jest dresscode a nie obecność! I to jest właśni sedno sprawy.


No i rzecz najistotniejsza – zamykamy listę gości. I zaczynają się maile z pytaniami dlaczego tak szybko. Szybko? Pierwsza informacja o imprezie została upubliczniona piątego lipca, to prawie dwa miesiące temu! W dalszym ciągu mam nadzieję na dobrą zabawę! I tej wersji będę się trzymać!


Sobotni poranek

Konieczność wstania tak rano zezłościła mnie zanim jeszcze otworzyłam oczy. Jedyne co mnie trzymało w ryzach to świadomość widoku, jaki objawi się moim oczom. Z jednej strony A. w swoim nowym lateksowym wdzianku, z drugiej strony M. w czymkolwiek byle blisko. Dojazd do miasta wystarczył, żeby się obudzić, ale do dobrego nastroju było jeszcze daleko. Ale tak niewiele trzeba żeby dusza się uśmiechnęła szeroko. M. jak niemal zawsze w minimalnej ilości garderoby na sobie. Jak miło było poczuć dotyk jej warg i przytulić się przelotnie. To chyba najdziwniejsza relacja jaką kiedykolwiek miałam z kobietą. Z zupełnie niewyjaśnionych powodów pociąga mnie i onieśmiela tak dalece, że oba te uczucia znoszą się paraliżując wszystkie moje działania. Pół biedy kiedy jest ‘po cywilnemu’ gorzej kiedy przyobleka się cieniutką warstewką lateksu. Wtedy mam nieodpartą ochotę pożreć ją tu i teraz, od pierwszego wejrzenia. Przesuwanie palcami po opinającym ciało kombiku wywołuje dreszcze. Nie mówiąc o tym jak wygląda kiedy założy maskę. Machające do mnie rzęsy i cudownie ‘ściupione’ usta. Mrrr jeszcze kilka dni i zobaczę ją właśnie taką. Na samą myśl robi mi się po prostu mokro. Odsunąć suwak w dole kombika i móc zagłębić język w jej kobiecość. Czy to tak dużo? Nie. Czy to takie trudne? Nie. Ale po prostu nie potrafię wyciągnąć po to ręki. Dziś dostałam pocałunek, może odrobinę za długi jak na powitalny. Ale jakże miły…

A. wygląda w nowym kombiku zabójczo. Już sobie wyobrażam jaka będzie błyszcząca od silikonu, zasznurowana gorsetem i w masce idealnie dopasowanej do linii łuków brwiowych. Trzeba oddać sprawiedliwość i powiedzieć wprost, że Gurek pokazał klasę klejąc to ubranko. Ciekawe jak wyglądałoby sznurowanie w kontrastowym kolorze – czerwone albo żółte? W każdym razie już teraz wygląda powalająco.

25 sierpnia 2006

Jak coś się ma zdarzyć to…

Urlop, urlop i po urlopie. Nie ma jak wrócić w sam środek pożaru i zacząć go gasić wszelkimi dostępnymi i niedostępnymi środkami. Człowiek poza miejscem zakwaterowania, imprezowe przygotowania w pełnym rozkwicie, aż tu nagle bum. I to dosłowne, a że bumy mają zwyczaj chadzać parami to przyszło ich więcej. Najpierw kunsztownie ułożony plan logistyczno-transportowy raczył wziąć w łeb z powodu przedłużonych wakacji właściciela środka transportu. I do wyboru albo rezygnacja z jednej z atrakcji, albo obciążenie własnego budżetu kolejnymi kosztami – tym razem taksówki bagażowej. Dyskusja, dylematy, wybory. Potem DJproblems. Prawdę mówiąc nigdy się nie spodziewałam, że rysujące płyty ludziki życzą sobie co najmniej sześćset złotych za dwie godziny roboty. Chciałabym mieć taką stawkę. No, ale jak to mówią – co nam nie zabije to nas wzmocni. Ochrona, która okresowo pojawiała i się i znikała. I lokal, którego wyglądu po imprezie nikt nie może być pewnym. Niesubordynacja niektórych uczestników o długich językach, którzy nie znają słowa dyskrecja i opisują detalicznie wystrój klubu na forum. No, aż się prosi wziąć takiego człowieka i stuknąć w miejsce na rozum. Jutro wizja lokalna w klubie, sprawdzenie czy po przebudowie da się zrealizować wcześniejsze założenia organizacyjne.

17 sierpnia 2006

Co jeszcze?

Ciekawe co jeszcze może być dziś "lepsze inaczej". Jest dopiero 15.59

16 sierpnia 2006

Do zobaczenia tam


Małe, białe coś

Jeśli kiedykolwiek miało się ją w dłoni nie można zapomnieć wrażenia jaki robi. Jest zadziwiająco ciężka jak na swoją wielkość, chłodna i śliska. Jest nierówno gładka (jakkolwiek dziwacznie to zabrzmi) ale właśnie taka jest. Powierzchnia choć wypolerowana na błysk pokryta jest setkami małych wgłębień. Na podobieństwo tzw. młotowanej miedzi. Można je godzinami przesuwać w dłoni, będą cicho szeleściły ocierając się o siebie, powoli nabierając temperatury ciała. Piłeczki golfowe – bo o nich mowa – mogą jednak posłużyć do czegoś zuuupzełnie innego.

Co prawda wymagają wcześniej pewnego przygotowania, ale efekt jaki daje ich użycie wszelkie trudy kompensuje. Na początek można, a nawet trzeba, wyszorować ze dwie sztuki. I takie czyściutkie wsunąć w rozgrzaną cipkę. Oj będzie się działo. Jeśli nie sposób zapomnieć dotyku w palcach to to dopiero jest jazda. Gładko-chropowatość przesuwająca się po najdelikatniejszych zakamarkach, chłodna przez długi czas. Nie łaskocząca ale subtelnie przelewająca się we wnętrzu. Słodki ciężar, który czuć. Ale nie należy się ograniczać do biernego wsunięcia. Dołożona do tego solidna palcówka zamienia wnętrze pochwy w cudownie rozedrgana maszynę losująca totolotka. Piłeczki tańczące wokół szyjki macicy, wprawiane w ruch zręcznymi palcami dają niesamowite wrażenia. Zamienione na wyprężoną męskość palce mogą odpocząć, a pchnięcia z piłeczkami w środku to kolejna kaskada doznań. Tu uwaga jak zawsze w przypadku przedmiotów luźnych zastanów się nad wyjęciem zanim coś włożysz w ciasne zakamarki. Piłeczki dają się ‘znieść’ na wzór jajka ale jeśli ktoś nie ma w tej materii wprawy to sugeruję wersję ze sznureczkiem. A skoro już przy sznureczku jestem To piłeczki golfowe biją na głowę kuleczki gejszy w wersji sexshop’owej. Po pierwsze ze względu na rozmiar, po drugie na ciężar, po trzecie na powierzchnię. Tak więc poza piłeczkami luzem w ilości zależnej od pojemności ‘dowcipnej’ kolejne dwie lub trzy dobrze jest powiązać sznureczkiem i używać jak te sklepowe. Do przewiercenia wystarczy cienkie wiertło i maszynka wiertarką zwana. Tym sposobem Pan Mąż opracował model kulek, które będę mogła ze spokojem zabrać ze sobą w głębiny, bez strachu, że powietrze w pustych w środku kulkach zrobi mi kuku na głębokości 30m.

Ale to nie koniec. Takie już przewiercone na wylot piłeczki nawleczone ciasno na grubą żyłkę tworzą niesamowicie przyjemne w użyciu dildo. Żyłka sprawia, że jest elastyczne i wsuwając się delikatnie głaszcze macicę raz z jednej raz z drugiej strony, prześlizgując się po ściankach. Uwaga natury technicznej piłeczki potrafią przyszczypnąć miedzy sobą skórę, ale to taki mały mankamencik, że można o nim zapomnieć. Kolejnym wcieleniem piłeczek jest wersja na sztywnym holu czyli skręconych na metalowym pręcie w jedną całość. Tu zdania są podzielone A. uważa, że ta sztywna wersja jest lepsza ja optuję za żyłkową-prawie-żywą. No ale każdemu według potrzeb (skoro już kupiliśmy woreczek piłeczek to możemy sobie pozwolić na eksperymentowanie i rozrzutność). Muszę przyznać, że ze wszystkich członkokształtnych ta namiastka kutasa jest mi najmilsza. Bije na głowę nawet świętej pamięci Strangera zwanego Gandalfem. Kolejnym, ewolucyjnie, wcieleniem piłeczki golfowej w służbie sexu jest zestaw na sztywnym holu rozmieszczony niewspółśrodkowo. Przesunięte na boki piłeczki skutkują przyjemnym nieregularnym stymulowaniem różnych odcinków ‘dowcipu’. W planach jest jeszcze wersja zmechanizowana w oparciu o przedwojenną wiertarkę ręczną (wersja z wkrętarką okazała się zbyt hardcorowa ze względu na zbyt duży moment początkowy).

Tak czy owak ci, którzy piłeczkę golfową wymyślili dobry mieli pomysł. Nie wiem tylko dlaczego poszli w kierunku walenia w nią kijami i łażeniu po trawie skoro rozwiązania należało szukać… w głębi… siebie. W każdym razie mogę siebie zaliczyć do miłośników małej białej piłeczki, których tysiące na świecie. Ciekawe czy wszyscy oni lubią wciskać piłeczki tylko do trawiastych dołków.

No ale najlepsze jest to, co okazało się już po kilku użyciach ‘golfisty’ napis na piłeczkach to ni mniej ni więcej tylko – OPTIMIZER!! Zastanawiam się czy producent wiedział co pisał? Jeśli nie to musiał być jasnowidzem bo to dokładnie to – optymalne użycie i optymalny orgazm, orgazmy znaczy. Niekończące się skurcze zwłaszcza podczas powolnego wyciągania ‘po kuleczce’ kiedy wydaje się, że jest już po wszystkim. Nie wiem czy golf to zdrowie, ale z cała pewnością golf to przyjemność!

Spokojnie to tylko awaria

Od rana (no dobra od południa bo wcześniej to sobie smacznie spałam) wiadomość o nie działaniu blog.pl doprowadzała mnie do białej gorączki. Ucieszyło mnie powrót do żywych i po raz kolejny zabolała świadomość nie posiadania aktualnego archiwum. Mogę tylko mieć nadzieję, że to była przerwa techniczna a nie moher wkręcony w tryby Internetu. Tak czy owak czuję się lepiej ze świadomością, że mam to mi zabrano – moje słowa. Mała rzecz a jak się człowiek przywiązuje. Tym bardziej, że przeniosłam tu zapiski z miejsc różnych, żeby były łatwiejsze do opanowania. Nie mając do nich dostępu czułam się okradziona z zapisanych myśli.

13 sierpnia 2006

Dekalog Fetyszozy

1. Impreza ma charakter zamknięty.
2. Kluczem otwierającym drzwi klubu będzie zaproszenie sprawdzone z listą gości oraz stosowny ubiór - dresscode.
3. Zaproszenie jest imienne i konieczne jest jego wcześniejsze zarezerwowanie, a ilość miejsc jest ograniczona - decyduje kolejność zgłoszeń.
4. Fetyszozowy dresscode obejmuje: ubiory ze skóry, latexu, lacki, siateczki, atrybuty bdsm, pełne uniformy (np. medyczne, żołnierskie, policyjne, służby domowej), lingerie, barok, TV, crossdress, lolita, bodypainting i płynny latex. Cenimy staranność i kompletność stroju, a pomysłowość i poczucie humoru przy jego komponowaniu nie pozostaną niezauważone.
5. Serdecznie dziękujemy wszystkim tym, którzy chcieliby przyjść w dżinsach, bawełnianych koszulkach, wełnianych kamizelkach, moherowych beretach itp.
6. Zastrzegamy sobie prawo do weryfikacji stroju pod kątem jego zgodności z fetyszozowym dresscodem także u osób posiadających zaproszenia.
7. Nazwa i adres klubu nie zostaną podane do publicznej wiadomości, otrzymają go wyłącznie goście na zaproszeniach.
8. Zamknięcie klubu to komfort, który kosztuje - wejście to koszt 20 zł od osoby.
9. Obowiązuje zakaz fotografowania ale fotograf z urzędu będzie zwarty i gotowy
10. Baw się i pozwól się bawić innym.

12 sierpnia 2006

Dyby

No i w końcu poczułam je całym swoim jestestwem. I ukochałam o niebo bardziej niż X. Nie ma porównania. W zasadzie to nie sposób sobie wyobrazić bardziej suczej i bardziej dostępnej pozycji. Już samo zakuwanie w dyby zaowocowało miękkim falowaniem we wnętrzu brzucha i przyspieszonym oddechem. Rozsunięte do znacznego rozkroku nogi odsłaniają najbardziej intymne z zakamarków, a wyeksponowane pośladki aż proszą się o dotyk rzemieni. Cudowne wrażenie absolutnego ubezwłasnowolnienia i całkowitej dostępności, bez jakiejkolwiek możliwości protestu. Stopy oparte na belkach, dłonie i szyja w objęciach drewna i zjednoczenie z meblem, który staje się przedłużeniem ciała, przejmując jego ruch i rytm kołysania. Bezbronność kobiecości wystawionej na pastwę męskiego ciała, zapełnianej gwałtownymi ruchami, deska odciskająca się obojczyku i nadgarstkach. Wyszlifowane do gładkości drewno, nasycone zapachem wosku, aksamitne w dotyku. Uwielbiam je, są takie… bezwzględne… twarde… ciepłe…

11 sierpnia 2006

Czytanie ze zrozumieniem

Okazuje się, że dopieszczone przez nas informacje obrazkowe o imprezie, poza swoją funkcją podstawową – przekazaniem informacji o wydarzeniu, są także testem na umiejętność czytania ze zrozumieniem. Gdyby pokusić się o statystykę okazałoby się, że pomimo zatytułowania wątku „Fetyszoza – impreza w Warszawie” oraz umieszczenie w treści zdania „jest takie miejsce w Warszawie” najwięcej pytań to pytanie o MIASTO, w którym będzie ta impreza. Kolejna grupka to badacze zaginionego czasu, czyli pytający kiedy ta impreza bo przecież wytłuszczona czerwona data 2 września 2006r jest nieczytelna. Trzecia – moja ulubiona grupka - zagubieni w akcji ignorujący napisy „informacje – fetyszowa@wp.pl” oraz „zgłoszenia – fetyszowa@wp.pl” i zadający pytania gdzie można uzyskać informację.Ale dzięki temu mamy ułatwioną robotę rozdzielenia zaproszeń – w pierwszej kolejności obdzielamy nimi tych, którzy czytają ze zrozumieniem :)


9 sierpnia 2006

Dwa słowa o fotoamatorach

Żeby potem nie było, że "nikt mi nie powiedział... " nieznajomość prawa (w tym przypadku Fetyszozowego) nie zwalnia z jego stosowania ;)


8 sierpnia 2006

Bąbelki inaczej

Orgazm zupełnie nie na miejscu i całkowicie nie zaplanowany stał się moim udziałem. I do tego w miejscu jak najbardziej publicznym. Przegoniłam Młodą przez kilka basenów ale potem zgodnie z umową musiała swoje odbębnić w ciepłym, płytkim grajdołku. Jedyne co dobre, że wzdłuż jednej ze ścian niecki rekreacyjnej jest połączenie zalanej wodą ławeczki z jakuzi. W przeciwieństwie do klasycznych mini dołków z bąbelkami, gdzie wszyscy się obijają nogami siedząc dookoła tu jest bąbelkowanie liniowe. Przy tak małym obłożeniu jakie było na basenie można było się wygodnie rozciągnąć i pobulkać się od stóp do głów (co skrupulatnie uczyniłam). I właśnie podczas takiego leżakowania i baczenia na Młodą szalejącą z maska na płyciźnie stwierdziłam duży stopień dekoncentracji i jakiegoś takiego rozleniwienia. Zmusiłam moje szare komórki do przeanalizowania reakcji na bodźce a następnie samych bodźców i okazało się, że wszystkiemu winne są bąbelki. Dla pewności zsunęłam jedną nogę na dno basenu drugą pozostawiając na ławeczce. I to było to! Bąbelki bombardujące krocze. Nieregularne, gwałtowne i całkiem silne. Nie sposób było nastawić się na konkretną bańkę powietrza – te wypływały w sobie tylko znanym porządku. Ale ile frajdy dawały. A obok niczego nie przeczuwający ludzie chlapali się w wodzie. Mniam. Niespodziewane. Nietypowe. Fajne. Może polubię nie tylko chłodną wodę basenu sportowego ale i zupowato-ciepłą nieckę rekreacyjną? Trzeba sprawdzić bo to może przypadek był, albo jednorazowa przyjemność.

7 sierpnia 2006

Przypominacz


Niebawem

Świat mniejszy jest niż się zdaje. Kolejne sprawy imprezowe można odłożyć na kupkę obgadane. W ich miejsce pojawiają się nowe. Burza mózgów jest jednak idealnym narzędziem do tego, żeby pomysły pojawiały się znikąd. Powoli impreza zaczyna żyć własnym życiem. Pojawiają się zgłoszenia z odległych zakątków kraju, ilość zaproszeń na półce ‘wolne’ kurczy się w zastraszającym tempie. A najciekawsze jest to, że zakładana struktura upodobań na imprezie będzie znacznie odbiegać od stanu rzeczywistego. Co do zasady i tak wiadomo, że najwięcej będą mieli do powiedzenia ci, którzy na imprezie nie będą – standard. Są tacy, którzy przez miesiąc jeszcze się nie zorientowali, że miejsce imprezy nie będzie podane do publicznej wiadomości. Więc czekanie do ostatniej chwili a potem w skleconym na chybcika zestawie „klimatyczno-nijakim” próba wejścia na ładne oczy nie będzie strategią wygrywającą. Sprawa prosta klub ma ograniczoną powierzchnię, obliczoną na konkretną ilość ludzi. Czyli kto pierwszy ten lepszy.

Wypalarka do drewna jest mi potrzebna, ciekawe czy w wypożyczalni elektronarzędzi mają takową? To tak mało użyteczne narzędzie, że nikt ze znajomych nie posiada. Nie ma się co dziwić – w końcu ile razy w życiu człowiek chce sobie cosik wypalić na deseczce? Raz, w porywach do dwóch. Jak nie znajdę to zawsze zostaje metoda tradycyjna – ogień i gwóźdź. Ale to trochę obciach tak prymitywnie w dwudziestym pierwszym wieku...

=============

M. 2006-08-08 11:26:50 83.31.232.102
zamiast gwoździa wystarczy zwyczajna lutownica transformatorowa - znajdziesz w Leroy Merlin jak i w Auchan za około 25 zł :-)

5 sierpnia 2006

Hipokrates czy hipokryta?

Dziś, po raz kolejny, przekonałam się, że istnieją lekarze, dla których hipokratesowa przysięga ( a w szczególności słynne – po pierwsze nie szkodzić) to tylko nic nieznacząca formułka. W jakich czasach przyszło mi żyć? Ciemnogród do potęgi entej. Ja jestem sobie w stanie poradzić. Po pierwsze mam zwyczaj konfrontować opinie lekarskie, które budzą moje wątpliwości. Po drugie mam w czym wybierać jeśli chodzi o przedstawicieli tego zawodu. Po trzecie znam swoje prawa i trochę przepisów różnych i raczej trudno wcisnąć mi kit grubymi nićmi szyty. Ale przecież powinno być coś, co takich wszystko-wiedzących-najlepiej-dochtorów przywołałoby do porządku. Może nie zirytowałoby mnie to tak bardzo, gdyby to nie był drugi przypadek w ciągu miesiąca. Sprawy diametralnie różne ale to samo kołtuństwo w białym kitlu po drugiej stronie biurka.

4 sierpnia 2006

Romana Sejkota teatr cieni

Tym razem sięgnę do braci Czechów po niejakiego Romana Sejkota Sejkota, rocznik 1963. Człowiek, którego przygoda z fotografią nie jest, jak wielu przypadkach, zainicjowana przypadkiem. Konsekwentnie dążył do pogłębiania swojej wiedzy odbierając solidne wykształcenie w dziedzinie… matematyki i fizyki na Uniwersytecie Karola w Pradze. Jednocześnie, w innym zakamarku uniwersyteckich zabudowań, studiował dziennikarstwo a także sztukę filmową w Akademii Muzyki Artystycznej. Może to właśnie ta interdyscyplinarność powoduje, że jego prace nie są typowymi zdjęciami pełnymi statyki. Sejkot może się pochwalić dwoma sukcesami w 1994 roku. Trzecim miejscem w konkursie Word Press Photo oraz na polu animacji filmowych Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych i Animowanych w Niemczech. Dokumentował pielgrzymkę papieską do ówczesnej Czechosłowacji z równym powodzeniem co nagie kobiety. Te ostatnie obiekty fotograficznych zapędów przyniosły mu także zwycięstwo w Kodak European Panorama 1995.Sejkotowe fotografie różnią się i od wszystkich kalendarzowych rozbieranek, i od playboyowskich rozkładówek i od artystycznych aktów studyjnych. Są zabawne, czasami śmieszne, ale przede wszystkim są inne. Rzeźby z ciała i światła, oddechy zatrzymane w smudze cienia i uśmiechające się odblaski – jak się do nich nie uśmiechnąć w taki deszczowy dzień jak dziś. Wystarczy popatrzeć na postacie wykreowane z piersi i dłoni, na zatrzymujące się na piersiach snopy światła tworzące stwory nie z tego świata.



2 sierpnia 2006

Izba tortur na gościnnych występach

Właśnie tak powoli zaczyna wyglądać nasz dom, zaczęło się od salonu, potem gabinet, a teraz to już nawet na tarasie stacjonują sprzęty różne. Powoli szykujemy wszystko do Fetyszozy a w tym celu niektóre sprzęty wymagają przeglądu okresowego, rozłożenia na części bardziej wygodne i mniej gabarytowe niż wersja gotowa do użytku. Przy okazji przychodzą do głowy różne pomysły i modyfikacje. I tym sposobem dyby stacjonarne zaczęły pełnić także funkcje innego sprzętu, a ich kolejne wcielenie to już trzy w jednym. A dyby są tak apetyczne, że nie mogę przejść obok, żeby się nie oblizać na ich widok. Są idealne. Wykonane na miarę, własnoręcznie Masterskimi dłońmi, dopracowane do ostatniego skrzypnięcia drewna. Kilka sprzętów jest przygotowywane specjalnie pod kątem imprezy ale (co najpiękniejsze!) po jej zakończeniu zostają przecież na wyposażeniu. Bardzo fajny jest pomysł z ‘kawiarenką’ oraz dybą nośną. Z drewna i skóry można zrobić niemal wszystko. A potem już tylko hulaj dusza piekła nie ma. Zastanawiam się tylko czy zostanie miejsce dla ludzi bo jak to wszystko ustawimy w lokalu to będzie ciasnawo. Ale z drugiej strony sekcja latexowa będzie zadowolona bo to i ciemno, i ciasno, i ciepło będzie czyli słynne 3 razy C. Z resztą jeśli dla ludzi miejsca nie będzie to chciał nie chciał sprzętów używać będą musieli – ot choćby na fotelu zasiąść czy też pamiątkową fotkę w dybach zrobić. No właśnie w sumie to fotka w dybach byłaby co najmniej tak samo miłą i humorystyczną pamiątką jak jarmarczne fotografie z dziurką na twarz. A dookoła aeroplan w chmurach. No dziś taka fotka wywołuje uśmiech i tęsknotę, że takich atrakcji już nie ma…

Muzyczne akcenty do pokazów dopracować trzeba, tak żeby jednoznacznie nasuwały skojarzenia co do tego, co się będzie działo. Pomysły, motywy, dźwięki… słyszę je i widzę jak współgrają z obrazem. Tyle pracy jeszcze i coraz mniej czasu. Odpisywanie na maile, zgłoszenia, zaproszenia, dekoracje, sprzęty, rozmowy i negocjacje. To mnie nakręca do działania i najchętniej nie zajmowałabym się niczym innym, ale impreza to nie wszystko, jest przecież normalne życie i obowiązki. Ale gdzieś w głębi czaszki powstają obrazy tego wszystkiego co można zrobić w trakcie imprezy, detali, które mogą zadecydować o jakości wydarzenia. A poprzeczka jest postawiona wysoko, oj wysoko.

I chyba najbardziej mi szkoda, że większości z atrakcji nie będę mogła skosztować, jako, że nie gościem ale gospodarzem będę. A na samą myśl o tym co będą mogli zrobić Panowie i Panie ze swoimi sukami robi mi się miękko gdzieś w brzuchu. Na sama myśl o tym, że będzie nas więcej, że będziemy tam publicznie. A przecież mój strój jeszcze w powijakach, na razie wiem jak ma wyglądać ale nawet wykroje jeszcze nie są gotowe, a przecież będzie trochę zachodu z szyciem. Może w weekend? Zobaczymy

1 sierpnia 2006