

Urzekła mnie swoboda kreski, zaczarowała bezpośredniość. Męskie akty , naturalistyczne do najmniejszego włoska ale nie pozbawione aury voyeryzmu przypomniały mi fotografie Dylana Ricci. Zdjęcia a rysunek to jakby dwie warstwy tego samego obiektu, rysunek jest czymś w rodzaju szkieletu odcinającego się od tła ostrymi pociągnięciami ołówka, które wygładzane są przez barwne plany farby. Zdjęcie natomiast jest odwzorowaniem powłoki, skory, cielesności. Zupełnie inne a jednak tak bardzo się przenikające obrazy.
Tropiąc prace Gilberto Gardiniego trafiłam początkowo na stronę, która między wierszami szeptała, że to nie wszystko co wyszło z pod jego ręki. Pojedyncze akty zdawały się mrużyć oczy w porozumiewawczym spojrzeniu i kazały mi szukać dalej. I tak znalazłam ilustracje do powieści "Za drzwiami" Aliny Reyes, a potem na znaki zodiaku i cykl słynni kochankowie. I karuzela z obrazkami ruszyła a ja poczułam się jak we wnętrzu kalejdoskopu – odrobina retro, trochę przerysowania i sporo ołówka. Dziś taka mieszanka wydaje się być archaiczna – w dobie komputerowej grafiki i fotografii cyfrowej obrabianej w photoshopie. Jakże miło zatrzymać wzrok na akrylu na płótnie czy pastelach na kolorowym kartonie, czy choćby ołówku na białym papierze. Spokojnie delektować się kreską i kolekcjonować emocje wywołane własną projekcją wizji autora.
W dwudziestym pierwszym wieku Gilberto jawi się jako człowiek renesansu – mieszanka różnorodności. Urodzony w Warszawie w polsko-włoskiej rodzinie, dorastał w Niemczech i we Włoszech. Od najmłodszych lat otoczony artystycznym duchem, za sprawą matki – śpiewaczki operowej – poznawał teatralne kulisy, dziś projektuje scenografie i kostiumy. Zafascynowany ludzkim ciałem odwzorowuje je wieloma technikami, które doskonalił choćby w rzymskiej "The Academy of Fine Art."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz