26 grudnia 2006

Kto zabrał mój ser?

Kwintesencja teorii zmian zapisana przez Spencera Johnsona w perfekcyjny sposób. Co prawda opatrzona przedmową Kennetha Blancharda, za którym nie przepadam. Umieszczona, niestety, między trącącymi edukacyjnym smrodkiem relacjami ze spotkania po latach szkolnych znajomych. Ale sama Opowieść o Serze jest perfekcyjna. Czytając od razu widziałam co było moim Magazynem S, widziałam kiedy Mój Ser zaczynał się psuć, widziałam siebie wyruszającą na poszukiwanie Nowego Sera. Ale to nie wszystko. Zobaczyłam także sery innych ludzi. Zdecydowanie warto przeczytać tę historię, pomimo, że ma tylko 48 stron. Nazywa po imieniu to, czego czasami sami boimy się nazwać.

=================

astronomistka panpanikika.blox.pl2007-01-08 15:40:25 195.42.249.134
Czytalam - takze polecam. O tym, ze mamy wybor, o tym, ze ignorujemy czesto oczywiste rzeczy, o podejmowaniu decyzji.Niby naturalne elementy zycia a czesto tak niedopracowane.

25 grudnia 2006

Kobieta by Heavenly Hussys

Alan Daniels, bo tak się metrykowo człowiek nazywa pochodzi z Anglii. W Maidstone College of Art w Kent zdobył pierwsze szlify w dziedzinie aktu i rzeźby. Obszar jego zainteresowań (przynajmniej początkowo) to przede wszystkim wyidealozowane postacie z kategorii pin-up girl/fashion. Erotyki by Heavenly Hussys rodem z Gwiezdnych Wojen (lub innego sciente-fiction) publikował min. Penthouse i Playboy. Powoli zaczął popychać swoje ‘pinupsowe’ laleczki w stronę czegoś, co chyba można nazwać techno, może industrial. I tym sposobem przeszedł od erotyki w klasycznym rozumieniu do czegoś cyborgowatego. Najciekawsze w jego twórczości jest moim zdanie to, że kobiety pozostają bardzo kobiece, a lateksopodobne ubiory i cała masa rurek i przewodów nie tylko nie ujmuje im uroku, ale wręcz potęguje ciekawość. Nie poszedł jednak w kierunku wyznaczonym przez H.G.Gigera w ciemność i metaliczny, powtarzalny detal. Pozostawił swoim pracom miejsce na delikatne pastelowe kolory, miękkie linie, rozmyte kontury. Klasyczne bdsmowe atrybuty wykorzystał w nieco innych kontekstach – głownie jako ozdoby, swoistą biżuterię. A stylizacja, którą przedstawia w pracach jest podszyta fetyszem – do latexu, masek i wysokich obcasów. Nie są to klasyczne wyobrażenia kobiet uległych, raczej zaryzykowałabym twierdzenie, że do damy, świadome swojej wartości i świadomie przywdziewające ubiory i biżuterię, może kontrowersyjna, ale jednak podkreślającą ich kobiecość i tajemniczość.






24 grudnia 2006

Druga czyli niech żyją trójkąty

Chyba mam coś na kształt uzależnienia. Uzależnienia od drugiej kobiety w domu. Dla niektórych to przejaw mojego masochizmu, dla innych choroby psychicznej, a dla mnie czysta przyjemność. Po prostu lubię zapach innej kobiety i świadomość jej fizycznego istnienia. Lubię nocne o niej rozmowy. Tym bardziej, kiedy potrafi być nie tylko kochanką Męża Pana, ale także – a może przede wszystkim – jego suką. Sprawia mi przyjemność bycia częścią takiego właśnie układu. Uczestnicząc lub tylko obserwując, albo usuwając się w cień. Jestem chyba organicznie przystosowana do trójkąta. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy tak dużo czasu i energii poświęcam pracy. Czuję się bardziej kompletna świadomością istnienia dopełnienia idealnego. Małżeństwo dwojga osób to nie jest optymalna kombinacja. W końcu we wrzechświecie, w numerologi, ba nawet w jedynej słusznej w tym kraju religii trójka jest liczbą magiczną. Dlaczego więc ograniczać się? W imię czego? Tradycjonalistom mówię - nie. I co mi zrobią?

===========

snack www.mnietoniepodnieca.blog.onet.pl2007-01-10 00:19:38 212.76.37.160
no i całe szczęście, że są również takie kobiety :)

23 grudnia 2006

Pakietowo-końcowo-księgowo

I znowu to, co, co zazwyczaj o tej porze – pośpiech. I zapiski, żeby o czymś nie zapomnieć. Lista – działanie – sprawdzenie – aktualizacja listy. I tak od rana. Wyścig z czasem, wyścig z urzędnikami, wyścig z samym sobą. Najciekawsze jest to, że właśnie w takim stanie przychodzą do głowy nowatorskie pomysły. Przychodzą nagle, w środku snu, w samochodzie, w czasie śniadania. Pomysły proste i w swojej prostocie genialne. I wtedy wiem, że mój zawód – ten sam, który przynosił mi porażki i zwątpienie – potrafi dać także satysfakcję. Bo nie ważne co, nie ważne gdzie – ważne z kim. Także zawodowo. Jestem zadowolona ze zmiany pracy. Ta nowa daje mi nieźle w kość, ale daje mi też sporo samozadowolenia i uwalnia uśpione przez ostatnie lata ‘talenta’ i kreatywność. Bo pisanie durnych procedur do szuflady i tworzenie fikcyjnych narzędzi, z których nikt nie korzysta potrafią zabić każdą inicjatywę. W ostatnim czasie przed zmianą produkowałam takie nikomu nie potrzebne pierdoły na ryzy papieru, na zawołanie i na dowolny temat. W małym palcu struktura dokumentu, definicje, matryca odpowiedzialność a w środku bełkot niby na temat. A potem? No cóż – potem odnotowywano, że procedura została stworzona i lądowała w akceptacji zarządu. Cały absurd polegał na tym, że w kolejnym miesiącu należało działać zgodnie z procedurą (a ponieważ ta nie doczekała się zatwierdzenia nie była obowiązująca). I koło się zamykało. To chyba było najbardziej męczące i demotywujące. Ale przede wszystkim ogłupiające.

22 grudnia 2006

Marquis de Panasewicz i jego ponyplay

Marquis de Panasewicz lubuje się w sceneriach fantastyki a po wnikliwym szperaniu stwierdzam, że miewa klimatyczne inklinacje bo i łańcuchów u niego pełno, i zniewolenia, i... ponyplay. Zbiory jego prac prezentowane są na stronie i chociaż w przeważającej większości to silikonowe lalki to jednak warto zerknąć. Zgadzam się, że kontrowersyjny trochę ten artysta, ale ma ładną tę... no... kreskę. Nie jestem fanką ponyplay, ale na grafikę o tej tematyce chętnie popatrzę choćby dlatego, że nie ma jej za dużo.





19 grudnia 2006

Nazajutrz

Nie wiem, co ona mi zrobiła, ale mięśnie bolą mnie niesamowicie. Niemal tak jak po sesji z LA. Tylko trochę inne mięśnie. Swoją drogą to niesamowite jak sobie uświadamiam, które mięśnie jestem w stanie zagonić do roboty podczas orgazmu. Ostatnio popracowały nawet te w łydkach i wzdłuż kręgosłupa, że o pośladkach i udach nie wspomnę. No i międzyżebrowe. Człowiek to ciekawy organizm z anatomiczno-fizjologicznego punktu widzenia. Okazuje się, że do przyjemności też warto trochę poćwiczyć, bo inaczej kończy się zakwasami, jak po forsownej wizycie na siłowni. Chyba jednak wole takie ćwiczenia ręczno-językowe od elektrycznej bieżni.

17 grudnia 2006

Językowo inaczej

Niemal zapomniałam jak smakuje kobieta. Rozpalona, namiętna, otwarta. Niemal zapomniałam. Rzadko się zdarza, że w biały dzień mamy dom tylko dla siebie, a tym razem właśnie tak było. Kiedy weszłam do sypialni powitały mnie jej rozchylone uda. Chwila zawahania i przysiadłam na krawędzi łóżka. Zdążyłam tylko zarejestrować palce Męża Pana, które wbite we włosy szarpnięciem skierowały moją głową wprost do jaj kobiecości. Bez słowa, bez namysłu zachłannie sięgnęłam jej językiem. Przez jedną krótką chwilę obawiałam się, że znajdę ją sterylnie bezsmakową i bezwonną, bezpłciową po kąpielową. Ale nie – owionął mnie subtelny zapach, ten sam, który pamiętałam z pierwszego razu. Ledwo wyczuwalny, ledwo namacalny. Przez chwilę jeszcze czułam palce zaciskające się w moich włosach, żeby już za moment zapaść się w świat ograniczony linią ud.

Uwielbiam pieścić kobietę, po prostu uwielbiam przebiegać językiem przez cała gamę doznań. Od delikatnych muśnięć czubkiem języka po bezlitośnie zaciskające się zęby. Czułam jak wzbiera we mnie pożądanie, jak rośnie potęgowane biciem serca i urywanym oddechem. Świat nagle skurczył się do czterech metrów kwadratowych łóżka. Tylko tu i teraz, czyli to, co kocham najbardziej. Byłam w siódmym niebie, kiedy unosząc nieznacznie biodra drżała. To było jak najpiękniejszy afrodyzjak. Zachłannie pochłaniałam ją kawałek po kawałku, podczas gdy jej usta wypełniał raz język, raz członek Męża Pana.

Drobniutka łechtaczka tańczyła pod moim językiem gotowa na każdą z moich figur. Ostrożnie nacisnęłam zębami tuż nad okrywającą ją fałdką skóry, sięgając jednocześnie do kielicha kobiecości językiem. Tu wreszcie moje kubki smakowe miały swoją upragnioną ucztę. Upojny, kwaskowy smak rozlał się od czubka języka aż po jego nasadę. Poczułam dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, aż do kości ogonowej. Dreszcz, który przyniósł pierwsze tego dnia skurcze. Przez chwilę eksplozja orgazmu zatrzymała mnie w miejscu, tak przynajmniej mi się wydawało. Zanim jeszcze przebrzmiała uświadomiłam sobie, że porzuciłam pogryzanie łechtaczki i całym językiem wbiłam się do wnętrza. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że ona wciąż tam jest. Zdawała się trwać w oczekiwaniu…

Najdelikatniej jak potrafiłam przesunęłam palce po różowościach, pozwalając im zbłądzić do wnętrza. Przez krótką chwilę zabawiły w wiadomym miejscu na przedniej ściance, a potem przesunęły się trącając szyjkę. Pocierana opuszkami nieznacznie drgnęła. Wsunęłam trzeci palec, żeby móc schwycić szyjkę w opuszkowe kleszczyki. Pociągnęłam do siebie i poczułam jakbym uruchomiła serię drżących zdarzeń w jej wnętrzu. Podniecenie narastało, ale wciąż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to ciągle nie to, czego oczekuje. Drżała, ale jednocześnie trzymała swoje spełnienie na smyczy, przy nodze, na krótkiej smyczy.

Kiedy wysuwałam palce zdawało mi się, że zobaczyłam, że poczułam jak wysuwa biodra w moją stronę. To było jak prośba i ja byłam jej adresatem. Zaryzykowałam wsuwając zwinięte w dzióbek palce. To niesamowite uczucie, kiedy rozstępowała się przed moją dłonią pozwalając wejść do środka. Niesamowite tym bardziej, że z tej strony doświadczałam go po raz pierwszy. Miękkie, sprężyste wnętrze, które szczelnie otulało moją piąstkę i żyło. Chyba to właśnie uczucie doprowadziło mnie nad moją krawędź. Pulsująca, zaciskająca się żywa rękawiczka, idealnie dopasowana do dłoni. Jedność. Kiedy próbowałam rozprostować palce ona jakby brała oddech podążając za wyznaczonym kierunkiem, kiedy zaciskałam mocniej pięść jej kobiecość robiła wydech. Zaciskała się na moim nadgarstku. Zadziwiające. Jestem kobietą, ale dopiero teraz wiem jak jest kobieta w dotyku od wewnątrz. Pieszczenie palcami – czy to siebie, czy innej kobiety – nie daje pełnego spektrum doznań. Jakże mała ja ją znam, jak słabo znam reakcje jej ciała. Kiedy moja świadomość wróciła do mnie znowu pochłonęły mnie drgania a wraz z nimi wątpliwości – zabrać czy kontynuować. Przecież wiem doskonale, że tak trudno jest podjąć decyzję, kiedy każdy ruch dłoni we wnętrzu to kolejna fala rozkoszy. Ale… no właśnie… tym razem to ja miałam podjąć decyzję. Wysuwałam się powoli, delektując się jej skurczami i cichym mruczeniem. Moje podniecenie sięgnęło zenitu.

Znowu mnie zaskoczyła, ma niespożyte siły lub wciąż niesamowicie się kontroluje. Ja po fiście dochodzę do się przez ładnych kilkanaście minut, powracam z innego wymiary, delektuję się echami orgazmów. Ona po prostu podniosła się i klęcząc lizała moje sutki. Nie wiem czy to zasługa mojego pierwszego doświadczenia po stronie fisterki czy jej języka, a może tej odrobiny metalu w nim. W każdym razie prężyłam się pod tym językiem i zgarniałam cała sobą orgazm za orgazmem. Coś niesamowitego. Mięśnie i ścięgna napinające się do granic wytrzymałości jedynie pod najdelikatniejszym z dotyków. PO którejś z kolei próbie złamała mój opór dotykając TYM językiem mojej łechtaczki. Jeśli przed chwilą przeżyłam orgazmy to nie mam pojęcia, czego doświadczałam od tej pory. Była nieznośnie delikatna a jednocześnie popychała mnie na skraj przytomności. Pętla czasu zakreślona każdym liźnięciem. Szorstkość języka i idealna gładź kolczyka. I drżenie. Ciągłe, nieustanne drżenie. To zdecydowanie najlepsze lizanko, jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczyłam. Trwało wieczność. I niech na wieczność zostanie w mojej głowie. Razem z widokiem kruczych loków nade mną, razem z ich muskającym dotykiem. Ta chwila, ta pieszczota to wzorzec, do którego należy dążyć. Jedyny oryginał, wszystkie inne to nieudolne podróby.

Dziękuję.

14 grudnia 2006

Wszystkiego po trochu

Powoli mój świat wraca na utarte ścieżki. Lapcik w łóżku już jest, zawodowo coraz pewniejszy nowy grunt, autko zaczyna się mnie słuchać, pomysłów kilka na historie pisane, nurków planowanie, no i … kobieta. Więc nie ma co czekać tylko stukanie w klawisze rozpocząć.

13 grudnia 2006

Wernisaż…

Czyli ładniejsze imię ekshibicjonizmu. Dokładnie tak. Bo przecież zatrzymane w kadrze emocje chwili pokazane publicznie to nic innego jak obnażanie własnej duszy. Ale ludzie często potrzebują emocjonalnego ekshibicjonizmu – żeby żyć. Faktem jest, że zgromadziło się nas trochę w jednym miejscu i czasie. Po części po to, żeby fotki obejrzeć (choć niektórzy część z nich już widzieli). Po części po to, żeby spotkać się – zwierzętami stadnymi w końcu jesteśmy. Po części po to, żeby się odwirtualizować (czy to z netowych bytów czy też z opowieśc)i. W każdym razie było warto. Co prawda, ze względu na krewnych i znajomych królika z różnych światów pochodzących, bywało trudno. No, bo jak całkiem waniliowym znajomym przedstawiać typków klimatycznych? Jak nie dać się ponieść atmosferze klimatu i nie wyciągnąć dłoni czy ust w stronę tej czy innej kobiety? Jak w końcu zachować się wobec tych, którzy tylko wirtualnie mieli styczność z klimatem? Takie małe pytania retoryczne, bo odpowiedź na nie każdy sam znaleźć musi.

Co do mnie to miło było spotkać znów Kobietę Niedostępną. Przez chwilę choćby zetknąć wargi w pocałunku przelotnym, zanurzyć się w jej perfumach, palcom pozwolić prześlizgiwać się przez wyjątkowo ażurowe pończochy. Na moment przysiadła na wielkim starym kufrze pośrodku sali, tuż obok mnie, w zasięgu ręki. Musiałam gwałtownie odgonić myśli, w których widziałam siebie klękającą między jej nogami i wyciągającą lubieżnie język w stronę skraju spódniczki. I tylko obecność tych, którzy nie znają tego kawałka mnie powstrzymywała mnie przed wcieleniem tej myśli w czyn. Nawet Pan Mąż nie obdarował mnie zakazującym spojrzeniem. Wrr. Nie wiem czy kiedykolwiek będę bliżej niej niż wówczas. Wciąż zastanawiam się czy miała na sobie bieliznę…

Kobiety. Moja fascynacja i moja obsesja. Wszystkie razem a może każda z osobna. I chociaż inne pazurzaste dłonie wyciągały się w moją stronę, chociaż inne usta całowałam to wciąż musiałam kontrolować siebie. Dlaczego tak się dzieje, że albo nie ma przy mnie żadnej z kobiet, albo są niemal wszystkie? Dlaczego muszę wybierać i stąpać ostrożnie uważając, by każdej poświęcić tyle samo uwagi? Kobiety w mojej głowie znów się rozsiadły…

A potem przyszła Arogancka Młodzież – nieodmiennie z tym samym szelmowskim uśmiechem, którego teraz tak bardzo mi brakuje. Tych pełnych podtekstów dialogów, na które narzekałam, które dziś są towarem deficytowym. Ale to wejście miało też inny wymiar, którego nazwać nie chcę. Dość powiedzieć, że dokonałam formalnej prezentacji Męża Pana i Aroganckiego Młodziana. Przez jedną, krótką chwilę – tyle, ile trwał uścisk dłoni - mój psotny umysł podsunął mi sceny zapierające dech w piersiach. Przez jedną krótką chwilę.

Chciałabym zostać tam długo, sącząc wytrawną czerwień oddawać się rozmowom. Zwłaszcza tym o warsztacie literackim i zaklinaniu emocji słowami. Zwłaszcza tym. Niesamowite poznać kogoś, kogo zachwyciły i zainspirowały moje słowa. Dyskutować w oparach i scenerii dekadencji. To tak, jakby cofnąć się o parę lat, ot choćby do krakowskiej Michalikowej Jamy.

Chyba urodziłam się za późno. A może nie? Może nawet w XXI wieku można odtworzyć atmosferę tamtych wieczorów? Może warto spróbować? Wygląda na to, że nie jestem sama w takich marzeniach

============

Konsul el_consul@gazeta.pl2006-12-18 14:05:23 217.153.206.230
Pobożne życzenia, obawiam się że XXI wiek nieodmiennie będzie spłycał, i spłycał, i spłycał, i dochodzę do tego wniosku, będąc po kilku dniach spędzonych z ludźmi parającymi się głównie literaturą i innymi rodzajami dotykania słowa. Smutne? Normalne? Gorzkie? Chyba tak i chyba dlatego jednak lubię arogancką młodzież - bo są: piekielnie inteligentni, zupełnie cyniczni a momentami nieprawdobodobnie dojżali i samotni, bo kiedy osiemnastolatek, mówi do mnie takim wierszem:
Widzisz: siedzę na krześle. Jest dobra jesień,
jeszcze lepsza noc i żadnych komarów. Piękne
są noce bez papierosów, gdy pachniesz watą
cukrową, albo migdałami. Gaszę Cię, miękknę

i jestem ckliwa jak ten wierszyk. Bezwstydnie
,z urokiem kioskarki, która używa nachalnych
perfum dodawanych do gazet. Wszystko, co milknie
wśród łatwopalnych substancji, przy temperaturze

dwóch stopni, powyżej marzeń, w okolicach snu,
bezsenności. Francji piękniejszej od Grecji,
z pustymi ulicami, z parlamentami w kieszeni,

srebrną zapalniczką. Gdzie jesteśmy sami,
cisi, poświęceni absyntem. Gdzieś, za górami,
za lasami i za kimś jeszcze, kto teraz patrzy

i liczy zwrotki, bo sonet się nie udał. To
kwestia wygranej, albo remisu: od krzesła do ręki
jak dwaj piękni siatkarze broniący wyniku,
że można czytać ze mnie jak z otwartej księgi,

jednak napisanej w obcym, nieznanym Ci języku.

to jestem bezradny, bezbronny, i chyba trochę przerażony, tym że w ogóle w takim wieku można być tak świadomym i tyle widzieć. i dobrze, sa inni, już Kawafis pisał o barbarzyńcach, i to jest ich czas, trzeba ich pokochać.
pozdrawiam,
Konsul

10 grudnia 2006

Kolejna poracha

Full pomysłów i tylko czasu brak, żeby to wszystko ogarnąć. A w mieście kolejna ‘fetyszowa’ impreza. Tym razem przez małolatów zorganizowana w NoMercy. Dresscode się nie udał, bo większość to znajomi organizatora – więc nie muszą się ubierać, żeby wejść. I znowu jedyni ubrani jak trzeba (i jak lubią!) od razu stają się atrakcją. Szkoda gadać, trzeba stwierdzić fakt – nie ma w mieście imprezy fetyszowej. A wszystkie te, których ostatnio całkiem sporo zdecydowanie nadużywają tego określenia. Przede wszystkim dlatego, że z fetyszyzmem niewiele mają wspólnego. Moda. Najwidoczniej bosm. Się już trochę zużył, teraz należy popełniać fetish party. Dobrze jednak jest mieś pojęcie, co oznacza choćby samo określenie. Czyż nie?

Pytanie już retoryczne

Zdarzyło się już razy kilka. Zawsze mnie zaskakuje. Pytanie o bdsm. Rzecz jasna. I zawsze staram się najlepiej jak potrafię odpowiedzieć. I dochodzę do wniosku, że poza definicjami, które są niezmienne cała reszta to moje przeżywanie uległości i moje jej rozumienie. Nie twierdzę, że jedyne słuszne, mówię, że moje. A interlokutor? No cóż – czasami fascynacja, innym razem zazdrość. Raz przerażenie a raz zakłopotanie. A mnie już chyba nic nie zdziwi. I nie zamierzam zbawiać świata. Jeśli ktoś pyta - odpowiadam, ale uczyć nikogo nie zamierzam. Starzeję się chyba, albo w sen zimowy zapadam. Zresztą ile razy można.

============

eizoo eizoo@gazeta.pl2007-01-16 14:16:10 194.68.126.35
Zawsze mi się wydawało że to bardziej kwestia nastawienia niż bodźców czy całego anturażu.Bo bolesną dźwignię założyć wielu potrafi ale cóż kiedy to bez podtesktu nijakiego...

9 grudnia 2006

Plagiat

Kiedy na forum pojawia się jakiś nowy tekst nie zawsze mam czas i ochotę, żeby od razu go przeczytać. Powiem więcej, są tacy autorzy, na których muszę się nastroić żeby przeczytać. Tym razem ani tytuł ani autor nie zachęcały do lektury. Nie na długo. Bo i telefon, i mail, i komunikator wypluwały z siebie niepokojące komunikaty ‘musisz to zobaczyć’, ‘zrobisz z tym porządek czy ja mam to zrobić’, ‘bezczelny babsztyl’. Wszystko wskazywało na to, że sprawa tkwi jak zadra w niejednym palcu. Odłożyłam więc na bok sprawy bieżące i zalogowałam się, żeby sprawdzić o co chodzi. I zatkało mnie.No bo jak inaczej określić sytuacje, kiedy ktoś wkleja mój własny tekst przedstawiając się jako autor i podpisując się pod nim. Co więcej – usuwa dedykację, usuwa datę i autora zamieszczonego wewnątrz cytatu – kompiluje to w jednorodny tekst i wkleja. Ale cala reszta – co do przecinka – pozostaje niezmieniona. Sytuacja tym bardziej idiotyczna, że na rzeczonym forum wiele osób zna i mnie, i moje teksty. Więc konsternacja jest nieziemska. Powiem tak – „lepszego” miejsca, żeby się zbłaźnić ta osóbka wybrać nie mogła. Pewnie na innym forum mogłoby to przejść bez echa, ale nie tu.

Zastanawia mnie co kieruje takimi osobami. Fakt, że w sieci trudno jest panować nad rozprzestrzenianiem się udostępnionych materiałów, ale to nie jest wytłumaczenie. Zawsze zostawiam i podpis, i kontakt do siebie więc jeśli ktoś chce – może mnie znaleźć. Nie ważne...

Trzynaście godzin

Trzynaście godzin snu, czas, który pozwolił mi na odzyskanie sił. Czas nieprzeniknionego odpoczynku, którego nie są w stanie zakłócić żadne dźwięki z realnego świata. Czas, kiedy przez głowę przelatują sny. Czas, kiedy staję się sobą. Niespieszne budzenia i powracanie do realnego świata z miejsca, w którym byłam.Nie pamiętam, kiedy pracowałam z takim zaangażowaniem a praca poza zmęczeniem przynosiła satysfakcję. Zmęczona i zadowolona – tak chyba najlepiej określić mój stan.