23 grudnia 2006

Pakietowo-końcowo-księgowo

I znowu to, co, co zazwyczaj o tej porze – pośpiech. I zapiski, żeby o czymś nie zapomnieć. Lista – działanie – sprawdzenie – aktualizacja listy. I tak od rana. Wyścig z czasem, wyścig z urzędnikami, wyścig z samym sobą. Najciekawsze jest to, że właśnie w takim stanie przychodzą do głowy nowatorskie pomysły. Przychodzą nagle, w środku snu, w samochodzie, w czasie śniadania. Pomysły proste i w swojej prostocie genialne. I wtedy wiem, że mój zawód – ten sam, który przynosił mi porażki i zwątpienie – potrafi dać także satysfakcję. Bo nie ważne co, nie ważne gdzie – ważne z kim. Także zawodowo. Jestem zadowolona ze zmiany pracy. Ta nowa daje mi nieźle w kość, ale daje mi też sporo samozadowolenia i uwalnia uśpione przez ostatnie lata ‘talenta’ i kreatywność. Bo pisanie durnych procedur do szuflady i tworzenie fikcyjnych narzędzi, z których nikt nie korzysta potrafią zabić każdą inicjatywę. W ostatnim czasie przed zmianą produkowałam takie nikomu nie potrzebne pierdoły na ryzy papieru, na zawołanie i na dowolny temat. W małym palcu struktura dokumentu, definicje, matryca odpowiedzialność a w środku bełkot niby na temat. A potem? No cóż – potem odnotowywano, że procedura została stworzona i lądowała w akceptacji zarządu. Cały absurd polegał na tym, że w kolejnym miesiącu należało działać zgodnie z procedurą (a ponieważ ta nie doczekała się zatwierdzenia nie była obowiązująca). I koło się zamykało. To chyba było najbardziej męczące i demotywujące. Ale przede wszystkim ogłupiające.

Brak komentarzy: