31 grudnia 2008

Roboczy nocodzień

Dzień z nocą się zlewa bo kiedy wstaję jeszcze ciemno, kiedy wracam już ciemno. Gdyby nie to, że czas ten spędzam przy biurku mogłabym powiedzieć o sobie, ze prowadzę nocny tryb życia. Poziom stresu rośnie jak temperatura w wulkanie, oczy i mózg odmawiają posłuszeństwa. A możeby tak zmienić rok obrotowy i kończyć go powiedzmy w marcu? Można by wówczas pomyśleć o świąteczno-noworocznym wypadzie gdziekolwiek, albo o feriach zimowych (nie koniecznie na nartach co prawda, ale jednak).
Równania ze zbyt dużą ilością zmiennych po prostu długo się rozwiązuje. A do tego jeszcze negocjacje warunków i najbardziej trywialne sprawozdania i deklaracje. W sumie gdyby wyciąć z kalendarza grudzień i styczeń byłoby naprawdę miło!
Zmęczenie wyssało ze mnie całą energię przywieziona w listopadzie z Egiptowa, nic już nie zostało, żeby nie powiedzieć, że jadę na debecie energetycznym. Gdzieś tam majaczy nieśmiało Wyspa Gorąca… kto wie, może jak się już obrobię z tą "końcoroczną" buchalterią…

30 grudnia 2008

Richard Young - Studium dopieszczenia

Richard Young kolejny przypadek artysty spełnionego w dorosłości. No bo jak inaczej określić człowieka, urodzonego w Yourshire w 1961 roku, który po ukończeniu studiów artystycznych decyduje się na pracę w inżynieryjnym przedsiębiorstwie? Na szczęście jego pasja do podróżowania zawiodła go na Środkowy Wschód, gdzie zakotwiczył aż na dziewiętnaście lat. Obecnie osiadł w Devon, gdzie komercjalizuje swoją twórczość – posiadaną łatwość do rysowania, skoncentrowaną na ciele, w tym, w szczególności na ciele nagim lub… tańczącym. Jego prace należałoby określić jednym słowem – dopieszczone. I to zarówno pod względem pociągnięć pędzla czy węgla jak i kompozycji. Kobiety na jego płótnach roztaczają aurę swojej woni, przesyconą upojna barwą spełnienia. Rozciągnięte leniwie jak kotki jeszcze dyszą dopiero co zaspokojoną namiętnością. Nie potrafię pomyśleć o nich inaczej jak tylko – jeszcze ciepłe, jeszcze wilgotne, jeszcze zdyszane. I chociaż artysta próbował uchwycić je w bezruchu to ich piersi wciąż jeszcze falują w rozedrganym oddechu, nozdrza unoszą się łapiąc łapczywie hausty powietrza, ciało dopiero co wyprężyło się w ekstazie. Tak, bez wątpienia mogę nadać mu miano Pierwszego Dopieszczyciela.















Rozogniona samba, płonące tango, zmysłowy balet i pelnokrwiste flamenco - zatrzymane pod pędzlem w galerii Dancers cielesność kobiecości w galerii Figurative to coś, co szczególnie polecam.

Nie mogłoby również zabraknąć czerwieni rozchylonych warg. Zmysłowo zapraszających do tego żeby ich dotknąć. Przyprószone bielą może wyschnięte od zbyt szybkiego oddechu i krzyku, a może z zaschniętą i skruszoną już teraz powłoką z płynnej męskości? Kto może wiedzieć, jak to było naprawdę…


29 grudnia 2008

Tatuaż nocy (by Amberlake Cyrian)

Pozycje opatrzone etykietą „Kolekcja Afrodyty” nigdy nie wzbudzały mojego zainteresowania ani, co może istotniejsze, uznania. Słabe wydanie kieszonkowe, gazetowy papier, drobna czcionka i ta etykietka przywodząca na myśl pospolite „charlekinowate” romanse o miernej wartości literackiej, z fabuła osnuta na gołym tyłku. Ponieważ jednak książek o tematyce bdsm nie jest dużo, jat to mówią na bezrybiu i rak ryba.

I jakie miłe zaskoczenie subtelnością języka i ciekawą konstrukcją fabuły. Retrospekcja oprawiona w ramki z czasu teraźniejszego. Nieprzypadkowa przypadkowość sytuacji, gra na ludzkich emocjach – tych najsilniejszych – od zatracenia się rozkoszy po nienawiść, od złamania do buntu. Całość zaś owiana tajemnicą niedopowiedzenia. I to, co tak bardzo lubię – i w literaturze, i w rzeczywistości – złudzenie. Wytworzenie w umyśle rzeczywistości, która nigdzie poza nią nie istnieje. Podsycanie namiętności przez aranżowanie sytuacji, spotkań, miejsc, nadawanie im nowych wymiarów i znaczeń. Misterium przemienienia zwykłego w niezwykłe, snu w jawę i marzenia w spełnienie.

Bardzo trafnie i dogłębnie pokazana ewolucja postrzegania samej siebie przez główną bohaterkę. Jej droga od wyparcia, przez rezygnację do akceptacji… własnych pragnień. Mieć odwagę je spełniać to pełnia człowieczeństwa, bez względu na to jakie to pragnienia. Nawet jeżeli ich ujawnienie okupione jest swoistym przymusem. To, co najbardziej jednak ekscytujące w konstrukcji powieści to niezłomność zasad przyjętych w społeczności. To symbole zamiast słów. To świadomość, że bez względu na to jak bardzo szalone wydają się być pragnienia ich spełnianie ma dawać, i daje, wyłącznie przyjemność. Niepisane reguły, bezpieczeństwo i opieka – to warunki, w którym można pielęgnować i hodować własną uległość. Anonimowość pozwalająca czasami na więcej. Ale nigdy poza granice dobrego smaku i zdrowego rozsądku.

Nie miałabym nic przeciwko powstaniu takiego… klubu powiedzmy tuż za rogiem…

25 grudnia 2008

George Sand



Kobiet nie można zrozumieć - trzeba je kochać.


23 grudnia 2008

(...) więc jesteś

więc jesteś jesteś jesteś
daj niech sprawdzę
niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami
niech w oczy spojrzę chociaż najmniej wierzę
oślepłym ze zdumienia oczom
jeszcze twój głos usłyszeć chcę
zapachem się zaciągnąć
pojąć cię raz na zawsze wszystkimi zmysłami
i nigdy nie zrozumieć i ciągle na nowo
dochodzić prawdy pocałunkami
Halina Poświatowska


Trzysta pięćdziesiąt pięć. Tyle właśnie i ani jeden dzień krócej czekałam aż rozchyli dla mnie wargi i odda pocałunek. Delikatność wnętrza wynagrodziła każdy dzień oczekiwania. Perfekcyjnie upojna chwila, która dołącza do kolekcji emocji, mojego osobistego panteonu wzruszeń. Nigdy jeszcze kobieta nie urzekła mnie tak swoją delikatnością. Nieśmiała, niezdecydowana, płocha. Oddała pocałunek tak żarliwie, tak namiętnie, że musiałam przywołać całe pokłady silnej woli i zdrowego rozsądku, żeby nie skonsumować jej publicznie. Właśnie tam, wśród ludzi. Wystarczyło ją posadzić na barze, o który się opierała…

Kiedy oddechem dotykałam jej karku odwracała się i zarzucała mi ręce na szyję podając usta. Cudownie krucha. Filigranowo kusząca. Zamykałam ją w objęciach walcząc z pożądaniem i innymi dłońmi. Była mrocznym obiektem pożądania. Roztańczona, emanująca zwierzęcym magnetyzmem i rozsiewająca feromony. Rozchwytywana przez tancerzy, powracająca raz za razem do wodopoju i moich ramion. Młodość ma swoje prawa. Cudownie było patrzeć jak wzbudza zachłanność ust i dłoni, jak mami i odchodzi pozostawiając wiszące w powietrzu niespełnienie. Ale jeszcze cudowniejsze było wyjść tuląc ją do siebie. I mieć tylko dla siebie. Przez chwilę. Bo w życiu piękne są tylko chwile, a ta była jedną z nich.
Moja Laleczko z Porcelany powtórzę za poetką - niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami.

15 grudnia 2008

Afrodyzjak prochem podszyty

Niezmiennie elektryzuje mnie myśl o trzymaniu w dłoni pistoletu. Nie, to nie jest elektryzowanie, bo to rodzi się gdzieś w gardle ściśniętym z wrażenia. I spływa w dół, zapierając dech w piersiach zaczaja się na chwilę w słonecznym splocie. Przycicha, przygasa, żeby buchnąć płomieniem w podbrzuszu. Trzepocze skrzydłami rozwijanymi do lotu. Z każdą sekundą, z każdą minutą coraz mocniej, coraz śmielej.

I w końcu nadchodzi ten moment, kiedy wyciągam palce, żeby dotknąć zimnej stali. Tym razem na wolnym powietrzu. Tak lepiej. Wiatr oblatywacz zabiera moje westchnienia. I tylko tak trudno się skoncentrować, pamiętać, żeby nie wsunąć dłoni między uda, żeby ugasić kotłującą się tam żądzę.

Glocka nawet nie dotknęłam, dziś moim towarzyszem skrywanej rozkoszy był Jericho. Większy, cięższy, obcy. A mimo to dreszczył mnie rozkoszą przez zgrabiałe z zimna palce. A może właśnie to fakt, że był nieznajomy jeszcze bardziej ekscytował. Już samo ładowanie magazynka ma dla mnie konotacje iście seksualne. Kaliber 9 – maleńkie, gładkie metalowe łechtaczki. Cudeńka przetaczane w opuszkach palców, wgniatane kciukiem w otwarte wnętrze stali.

Ona gdzieś tuż obok, tak krucha i zaangażowana. Tym razem przegrała ze Stalowym Potworem. W każdym razie stawał się obiektem nie tyle pożądania co raczej zaspokojenia żądzy. Właśnie tak. Kiedy stawałam tuż za nią dotykając wzgórkiem jej pośladków mogłabym ją pochłonąć. Na szczęścia musiałam się podporządkować rygorowi, słuchać poleceń i wykonywać je. Na szczęście. Na miłość boską jak ja to uwielbiam. To drżenie palców zmęczonych ładowaniem magazynków, to wstrzymywanie oddechu, to szarpnięcie po strzale. Fala przepływająca przeze mnie od góry aż po stopy i ciągnąca gdzieś w głąb ziemi.

Czysta przyjemność przyprawiona testosteronem. Pierwotna i jakaś taka odrealniona. Mocny chwyt, palec wskazujący warujący na kabłąku, magazynek lekko uwierający w bok. I strzał. Idealnie zsynchronizowany ze skurczem. I nie wiem czy strzelam w rytm orgazmu czy raczej szczytuję w takt wystrzałów. Kłębowisko bodźców ograniczone wyłącznie do mojego ciała. Słuchawki – trak skutecznie odcinające to, co na zewnątrz, okulary budujące przezroczystą barierę i tylko skóra, która odbiera wszystko. Maleńkie skrawki ciała, nieosłonięte, niechronione, łapczywie wysysające z pistoletu jego aurę i siłę, męskość i samczość. Podporządkowujące się, powolne, uległe…

Powracająca wizja niespełnionego jeszcze marzenia, teraz taka realna, taka bliska, taka możliwa. I rozsadzająca od wewnątrz potrzeba zaspokojenia bestii. Najlepiej tu i teraz. Ale nie, potrafię ją trzymać na wodzy. Potrafię wrócić tam, gdzie moja chuć znajdzie zaspokojenie.
Do następnego razu.

1 grudnia 2008

Słoneczno-wietrzny listopad

Oddech umysłowi, ciału umęczenie – takie są moje wypady z butlą. I za to właśnie je uwielbiam. Cóż z tego, że o szóstej rano na nogach skoro zaraz potem pod wodą, a po wyjściu śniadanko podane. Każdą komórką ciała kocham ten tryb życia, kiedy na tych naście dni codzienność przestaje istnieć a rzeczywistość przybiera całkiem inne oblicze. Kiedy zapomina się ojczystego języka zamieniając go na tygiel z mieszanką różnych. A tym razem, dla odmiany, kierownikami podwodnymi byli Argentyńczycy. Czyli rozbrzmiewał wokół hiszpański śpiewny ton.

Spojrzałam w twarz kolejnemu wyzwaniu – wrakom. I, niestety, nie mogę powiedzieć, że darzymy się obopólnym zainteresowaniem. W każdym razie jeśli chodzi o „inside”. Byłam, zobaczyłam, nad kolejnym razem się zastanowię. Konfrontacja rafa wrak zakończyła się wynikiem dwa zero dla rafy. Ale za to po kokardy miałam nurkowań w prądzie i strzelania bojki. Jedynie trzy nocne nurki były w wersji z łodzi i na łódź, wszystkie inne powroty to zbieranie towarzystwa zodiakiem z obszaru najeżonego czerwonymi bojami.
Ilość muren przeszła wszelkie pojęcie. W zasadzie nie było nurkowania, na którym nie spotkałabym co najmniej kilku sztuk!

Powrót do deszcz-śniego-zimnej-chlapy nie nastraja optymistycznie, a najbliższa (ewentualna) przyjemność nie wcześniej niż w kwietniu, czyli po audycie i zatwierdzeniu sprawozdań. Cierpliwości trzeba mi.