13 września 2005

Monolog trawy

Święta trawo,
pokorna służebnico ziemi,
najbliższa jak koszula,
najwiosenniejsza, najranniejsza.
Zwierzęta Ewangelii i Anioły Pańskie
szły po tobie ledwie że muskając.
Tonęły w tobie ostrza i kopyta koni,
żłobiły buty twarde jak szlifierski kamień.
Z przytulonymi dziećmi – nasiennymi kłoskami
zapadałaś w wytarte skiby, w podziemne ciemnice
i trwałaś tam, rodząc uparte potomstwo,
które uczyłaś zawsze iść do słońca.
Córko Jaira, naucz wytrwałej nadziei,
której nie ugnie zwątpienie.
Ewa Najwer


Trawą chciałabym być. Trawą, która potrafi docenić wolę wiatru i powolna jest jego pieszczocie.
Trawą chciałabym być od tamtej nocy, kiedy trawy stały się świadkami magii. Kiedy były mi siostrami zapatrzonymi w płomienie. Kiedy były mi posłaniem pod stopy pościelonym. Kiedy ich pióropusze powiewały majestatycznie kierowane wiatru kaprysem. Od tamtej jednej nocy, każda trawa, na której spoczywa mój wzrok jest jedną z TYCH traw, a w zasadzie jedną z TAMTYCH traw. Każdy ukłon oddechem wiatru wywołany przypomina mi własną głowę skłonioną przed przeznaczeniem. Każdy taniec w rytm wietrznej melodii mojego ciała ruchem się staje. Ruchem dotykiem dłoni powołanym do życia. I nie jest ważne czy to maleńka kępka kupkówki drżączki, niebiesko-sina kostrzewa czy też rosły miskant. Każdy z blisko jedenastu tysięcy gatunków występujących na ziemi jest tym, którym chciałabym być, a już z całą pewnością każdy z tych stu pięćdziesięciu, które zadomowiły się w kraju ojczystym.O drżenie przyprawiają mnie łany zbóż… dlatego tak trudne były poranne podróże przez pola pełne złotych kłosów. Ale jeszcze trudniejsze okazały się te wśród porzuconych rżysk. Pozbawione sensu swojego istnienia, wykorzystane, wzgardzone. Ale nawet wówczas moja jedność z tymi trawami pozostała silna, także i ja przeżywałam to, co je spotyka. Zadziwiające – współodczuwanie roślinne? Nieprawdopodobne. A jednak.

Zasiadam wśród traw a ich taniec przenosi mnie do chwil jakże miłych sercu. Dotykam ich delikatnych kłosów a czuję pod palcami inny zupełnie dotyk. Powraca dotyk ciepłej skóry, miękkiej i jedwabistej. Dotykam szorstkich, ostrych liści a opuszki wyczuwają twarde, napięte płótno, paznokcie chcą przywołać dźwięk, który wówczas na tamtej materii zagrały. Ale to tylko szczegóły, które pieczołowicie skrywam na sekretnej półce ze wspomnieniami. Ciągle ciepłe, ciągle od łez rosy wilgotne i ciągle przywoływane widokiem każdego, najmniejszego choćby źdźbła pomiatanego przez porywiste podmuchy wiatru, żeby za moment zapaść się w bezmiar jego przepastnych ramion dających rozkosz dotyku. Dla tego dotyku, dla tej pieszczoty nieopisanej i niewysłowionej chciałbym być trawą. Może właśnie dlatego tak bardzo zasmuciła mnie opowieść o pszenicznej pani, wszak to ja byłam Trawą dla tego Wiatru… Tak, w tym właśnie jest moja siła, ja byłam Trawą dla tego Wiatru, poznałam dotyk, który pieścił i ten, który bliski był przełamania źdźbła. Byłam trawą, która rozkoszą zrosiła dłoń Wiatru - dłoń, która przyniosła niespełnienie. Ale jest coś jeszcze – zawsze mogę być znowu tą trawą, wystarczy, że stanę pośród sióstr moich trawiastych i jak one pozwolę na pieszczotę wiatrem niesioną. I jak one przyjmę ten dar z wdzięcznością.

Trawą byłam, trawą jestem, trawą będę… Zawsze kiedy tego zapragnę…

Brak komentarzy: