Pierwszy raz pochłonęłam ten tekst kilka lat temu, a dziś z tym samym drżeniem przeczytałam ponownie. Chandlerowską
kreską skreślony typ głównego bohatera – opiekuńczy drań, brutalny i czuły. Ale
oczywiście nie tyle on jest tu kluczową postacią co jego SiG-Sauer P226.
Owszem
to nie mój najbardziej mroczny przedmiot pożądania ale zawsze jest to kaliber
9mm. Po macoszemu traktowany jest w
słowie pisanym ten najpiękniejszy z afrodyzjaków. Dotyk na skórze, w dowolnym miejscu
na ciele wywołuje dreszcz. Ciężar, chłód, gładkość – stawiają zmysły na
baczność. Wprowadzić taki element do sceny i nie otrzeć się o kicz nie jest
łatwo, wiem, ale Booberowi się udało.
Z anatomii broni ułożył litanię, która pieści
słowem pod nieobecność samego pistoletu "Oksydowana podstawa, lśniące
suwadło zamka... Teraz leżał przede mną w częściach niczym naga kobieta na
łóżku. Magazynek, zamek, wyciąg, sprężyna powrotna.” Poezja. I takt wybijany kolejnymi słowami,
drogowskazy dla podniecenia, które miarowo w rytm słów przybiera na sile „Składam
broń. Sprężyna, zamek, osłona, magazynek. Kilka sekund, pamięć mięśniowa, nawet
nie myślę o tym, co robię. Magazynek wrzucam w zatrzask jedną ręką,
wykorzystując jego bezwładność.” Mogę delektować się każdym słowem z osobna,
każde tworzy błysk, każde zmusza neurony do wydobycia obrazu z zakamarków pamięci. Uwielbiać broń to jedno, ale potrafić o niej pisać w zmysłowy sposób to już maestria.
Dalej, dalej, mów jeszcze „Podsuwam
mu pod nos SiG-a. Ruchem kciuka odbezpieczam go, a potem powoli przeładowuję.
Dziewięciomilimetrowy nabój spada na podłogę z cichym brzękiem.” Czuję ten ruch
kciuka, czuję jak nabój odbija się od podłogi wydając cichy brzęk. Słowa
wibrują w powietrzu i niczego więcej mi nie potrzeba.
Fabuła prowadzona konsekwentnie przenosi do
kolejnych elementów. Zakończenie, jak często u tego autora, zaskakujące zwrotem
akcji. Ale za zwilżający dotyk pistoletu na kręgosłupie chapeau bas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz