30 czerwca 2015

T1 do trzech razy sztuka

Rok temu (dokładnie rok temu co ciekawe) miałam zaproszenie do zespołu na kurs Technical Diver 1. Zespół byłby wówczas pełny, trójkowy. Nie czułam się na siłach. Może także trochę nie odpowiadał mi po części skład zespołu, a poza tym planem na rok ubiegły było podejście do Full Cave. To był priorytet i to zostało zrealizowane.
Tech1 był zaplanowany na wiosnę 2015 ale to drugie podejście spełzło na niczym z... braku zespołu. Przez moment nawet zastanawiałam się czy nie żałować, że odrzuciłam ubiegłoroczną propozycję, pełen zespół trójkowy to jednak zawsze ciekawszy kurs niż dójka. No wówczas nie był to właściwy moment ani miejsce. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Trzecie podejście, tym razem skonkretyzowane co do składu (zespół co prawda dwuosobowy ale wybrany świadomie i w pełnej zgodności z moim wewnętrznym ja), miejsca i czasu.

Ambitny termin. Ambitny plan. Czas zakasać rękawy. Na pierwszy ogień zmiana butów  suchym skafandrze - zmiana na takie, którym nie straszne skały i gruby tłuczeń, które nie myszkują w płetwie. I plan ćwiczebny - stage, v-drill, zaprawa czyli zaczynamy przygotowania pełną gębą żeby móc łyknąć trochę helu :)

27 czerwca 2015

Osiemdziesiąt dni niebieskich


Poprzednia część cyklu: Osiemdziesiąt dni żółtych

Autor:    Vina Jackson

Część druga utrzymuje i styl i tempo akcji. Nowym elementem gry jest fizyczne rozdzielenie bohaterów – on pozostaje w Londynie, ona w Nowym Jorku. Na krótki moment spotykają się kiedy Dominik rozpoczyna nowojorskie stypendium ale idylla zostaje przerwana przez tourne Summer. Mijają się. Pięknie rozwijająca się kariera solowa skrzypaczki kontrastuje z jej niedosytem fizycznych doznań. Zagłuszanie pragnień pracą, zastępowanie braku bliskości smsami i zgłębianiem zniewolenia lin.

Dopieszczane wspólne momenty, jak choćby zmysłowy epizod nowoorleański w którym Summer staje na scenie ekskluzywnego nocnego klubu, przysłaniając nagość jedynie biżuterią.
Trzy istotne punkty zwrotne powieści, pierwszy to domin smakujący uległości z rąk kobiety. Innej kobiety. Ciekawie odmalowana wewnętrzna sprzeczność mężczyzny – oczekiwanie i konfrontacja z odczuciami. Rozważania o istocie uległości i dominacji. 

Drugi akcent jest dziełem czarnego charakteru pierwszej części, Viktora, który dał już się poznać jako intrygant nie mający szacunku dla cudzych uczuć, rozgrywający ludźmi własne gry. Tym razem w intrygę wplątuje oboje bohaterów nieświadomych, że przyjdzie im się spotkać w okolicznościach, które muszą zaważyć na ich związku. Rytuał przejścia, w którym ona jest główną atrakcją a on niby widzem, zmuszonym przez okoliczności do jednoznacznego opowiedzenia się po którejś ze stron. Zbyt wiele przemilczeń, które nagle zostają ujawnione przygniata oboje.

Trzecim staje się orbitujący wokół głównej bohaterki dyrygent, który finalnie zostaje kochankiem ale jednocześnie ujawnia swoje preferencje opowiadając się po tępej stronie bata. Dysonans Summer, którą pociągają dominujący mężczyźni. Chwilowa akceptacja tej, jakże kruchej i tymczasowej, stabilizacji.

Duży plus za utrzymanie, przyjętej w pierwszej części, konwencji delikatności i zmysłowości. Ciekawie wykreowane postacie drugoplanowe – klimatyczne małżeństwo w latach, stanowiące w kluczowych scenach ostoję praworządności – strażnicy jakości i zasad. Odczarowanie Nowego Jorku z negatywnej aury, którą miasto to rozpoczęło swoją egzystencję na kartach powieści. Nadal uważam, że to najlepszy tekst dla waniliowego czytelnika – pozbawiony anatomicznych opisów ale nie unikających scen intymnych. Zabieram do wanny kolejną książkę :)

Kolejna część cyklu: Osiemdziesiąt dni czerwonych

26 czerwca 2015

Zadzwoniłaś kiedy tęskniłem…




Zadzwoniłaś kiedy tęskniłem
jak zwierzę
za twoim rozkwitem warg
skurczem dłoni
zapachem piersi
zadzwoniłaś
i oboje rozerwaliśmy noc
na kawałki krzyku

Lesław Falecki


Tęsknotą, myślą, telepatią – nie ważne jak, ważne, że właśnie wtedy kiedy potrzebuję objawia się to czego pragnę. Czasami głos, innym razem obraz, przebłysk wspomnienia, okamgnienie marzenia. Jeśli tylko pojawiła się, kiedykolwiek, elektryczność emocji one zawsze są w stanie przygnać kroki lub myśli, sobie tylko znanym sposobem w miejsce właściwe.
Czasami wystarczą drobiazgi skrzętnie chowane w szufladzie czy między stronicami książek. Palce dotykając przenoszą umysł w inny wymiar, do wszechrzeczy, do bezmiaru kosmicznej przestrzeni. Efemeryczne spięcie neuronów i rozpływająca się przyjemność.

następnym razem wejdź
po prostu podejdź, choćby i bez słowa
dotknij policzka albo dłoni
niech otuli mnie zapach Poison
upojnie duszący

25 czerwca 2015

I co ja robię tam?


Do dziś nie wiem czy słuszna była publikacja na NE.
Ale wiem, że ponad 1100 odsłon mnie zaskoczyło.
Nie całkiem dobrze się z tym czuję.
  

Nurkowanie jest... klimatyczne



Będąc młodą nurką skonstatowałam, że ta dziedzina jest wprost stworzona do tego żeby ją zgłębiać w bdsm'owej konwencji. Fakt, wówczas niewiele wiedziałam o nurkowaniu. Ale im bardziej nurkuję tym więcej odkrywam części wspólnych, tym bardziej widzę potencjał żeby uzyskiwać coraz bardziej zadawalający poziom umiejętności w obu sferach życia. Konstrukcja kontrowersyjna zarówno patrząc z jednej jak i drugiej strony, ale możliwości w zasadzie nieograniczone. Oczywiście można najprościej czyli od tego, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy. Ale wraz z nabieraniem doświadczenia, zmianami sprzętowymi i konfiguracyjnymi pojawiały się kolejne zapalające się lampki.
Taka uprząż na przykład – ot parę metrów taśmy, zimna stalowa płyta (no dobra może być aluminiowa jak ktoś woli). Pełna dostępność do strategicznych miejsc za to możliwość wykorzystania wszystkich pasków (ze szczególnym uwzględnieniem pasa krocznego) i D-ringów bezcenna. Wystarczy odrobina inwencji. A do tego całkowita mobilność bo uprząż jako taka nie ogranicza ruchów w żadnym zakresie. A dobrze wyregulowana gwarantuje, że D-ringi piersiowe znajdują się w idealnym położeniu.

Prawidłowa pozycja – kolejne pole do popisu. I to nawet nie trzeba śrubować parametrów – bardziej ortodoksyjne organizacje nurkowe mają w standardach zapisane akceptowalne poziomy odchyleń pozycji – 10, 20 stopni albo skok pływalności +/- pól metra. I precyzja wykonania procedur wszelakich.

Wraz ze wzrostem poziomu trudności nurkowań postępuje zmian w wyposażeniu. Taki na przykład suchy skafander przy długich nurkowaniach wymusza konieczność rozwiązania prozaicznej kwestii sikania. A możliwości jakie daje użycie akcesoriów wymyślonych dla nurkujących pań w celach, których producent She-p nie przewidział jest naprawdę sporo, wystarczy popuścić wodze fantazji. Nie mówiąc już o przygotowaniu do użycia urządzenia oraz samej jego aplikacji no i oczywiście użytkowania. Bajka stworzona do przełamywania tabu i zahamowań.

Doświadczenia z podlodowych nurkowań z użyciem ogrzewania pod wodą nie napełniły mnie przesadnym optymizmem. Ale możliwość używania innych urządzeń zasilanych elektrycznie, zwłaszcza przy pojemnym akumulatorze ech. Kto powiedział, że zamiast podgrzewania dłoni nie można podłączyć coś… bo ja wiem, masującego na ten przykład.
Wystarczy, żeby to coś współpracowało z zasilaczem 12V. Zapewne zabawki bezprzewodowe nie zadziałają w takich warunkach (myślę o pilotach sterujących) ale działanie w trybie ciągłym też jest miłe.

Oczywiście także wszelkie nieelektryczne mniejsze i większe drobiazgi umilające nurkowanie jak najbardziej spełniają swoją rolę, a odpowiednio dociśnięte pasem krocznym gwarantują pełnię doznań. Mechanika i fizyka mają swoje prawa także pod wodą. I tylko bardziej trzeba się skupiać na czynnościach ;).

I tyle dobra się marnuje, bo klimatycznych nurków jak na lekarstwo. Ale przecież wyznaczanie trendów zawsze było moim powołaniem. Spisana historia edukacji nurkowej jest wyjątkowo smaczna, ale póki co jeszcze nie ujrzała światła dziennego. Głównie ze względu na fakt, że nomenklatura nurkowa nie należy do wiedzy powszechnie znanej. Więc poziom abstrakcji znaczący i smaczki dostępne jedynie dla wtajemniczonych. Odrzeć z detali jej nie chcę, więc zostaje... no nie wiem edukacja? hipertekst? Zastanowię się jeszcze.

23 czerwca 2015

Wannologia stosowana



Mów do nie jeszcze bo słowa są tym, czym żyję. Znów. Rządki liter na papierze, a papier najlepiej pożółkły. Słowa przytulające się do siebie, garnące się w zdania, fabuły, opisy i dialogi. Nowele, powieści, opowiadania, miniatury – wszystkie was ukochałam. I tylko nie lubię kiedy jedyny zapach jaki się unosi ze stronic to zapach farby drukarskiej. Nowe książki nie mają duszy. Owszem, są przykładnie schludne, błyszczące i ciężkie ale brak im duszy. Są jak papierowe wydania elektronicznych słów. Można je wziąć do ręki i przekartkować ale nie ma przyjemności z lektury.
Papierowa książka – może przeżytek, może przyzwyczajenie. Papier przesiąknięty czasem, ludźmi i miejscami. Drobne zagięcia stronić, pożółkłe karty, specyficzna woń kurzu, czasami skóry. Odciśnięte drobne ślady ludzi – zakładki, zasuszone rośliny, zdjęcia, zapiski, dedykacje. Druga historia, która można wyczytać między wierszami. Czasami po śladach ludzkości można wyczytać wiele.

Dziś, kiedy doba jest wiecznie za krótka na antykwariaty – te oazy książkowości w postaci czystej znikają z krwioobiegu miasta pozostaje wszechmocny internet. Antykwariaty przybrały postać cyfrową. Owszem, książek nie da się dotknąć, powąchać ale można szperać jak na rzeczywistych pólkach. I wyszukiwać wydania z przed dziesięciu czy dwudziestu lat. Takie książki wyglądają jak ubogie krewne współczesnych wznowień, ale mają nad nimi zdecydowane przewagi – są żywe. Najczęściej w nocie mają podane wielkość nakładów, coś, czego dziś się już nie stosuje. Będzie bestseller to się dodrukuje. Nie mają strojnych obwolut, kredowego papieru i przejaskrawionych zdjęć. Ale mają duszę. I do tego kosztują grosze – w zasadzie wszystkie do kupienie poniżej dwudziestu złotych, większość poniżej dychy.

Dziś był dzień buszowania w starociach. Połów wyjątkowo udany – wyszperałam ponad dwadzieścia tytułów do mojej erobiblioteczki. Kilka tytułów do brakującej kolekcji, kilka całkiem nowych a obiecujących. Teraz tylko czekać na pocztyliona, który przyniesie paczkę a w niej historie zaklęte w literach, w papierze będącym światkiem zdarzeń i ludzi.

Jeden sprzedający urzekł mnie opisem „Książka przeczytana raz, minimalne ślady czytania w wilgoci”. I od razu podbił moje serce, zwłaszcza, że wzmianki o wilgoci pojawiały się przy wszystkich interesujących mnie pozycjach. Znam ten stan książek, moje w większości pasują także do tego opisu. To wynik czytania w wannie. Uwielbiam to. Nawet specjalnie dopasowałam oświetlenie w łazience, żeby móc bez przeszkód oddawać się lekturze. To swoisty rytuał – nagość, woda i książka. W tle smooth jazz albo chillout, gorąca kąpiel i przyjemność nurzania się w słowach.


22 czerwca 2015

Noc z Sabriną Love


Autor: Mairal Pedro

Historia zaczyna się na argentyńskiej prowincji i ma swój finał w odległym Buenos Aires. Można powiedzieć, że to historia jednej fasynacji. Można także powiedzieć, że to historia drogi, zarówno tych fizycznie dzielących oba miejsca pięciuset kilometrów jaki i tej w sferze psyche, dziejącej się w głowie głównego bohatera.
Dla skazany na wegetację na kurzej fermie nastolatek Daniela oknem na świat staje się kupiony od pasera telewizor. I nielegalne podłączenie do kablówki. To właśnie okno kształtuje jego młode wyobrażenie o seksualność, a nawet o miłości. Fascynacja programem gwiazdy porno Sabriny Love osiąga apogeum kiedy komercjalizacja seksualności przejawiająca się w organizowanym konkursie audiotele, stwarza szansę na sięgnięcie po marzenie. Zrządzeniem losu młody człowiek wygrywa główną nagrodę, którą jest możliwość spędzenia nocy z prowadzącą. 

Dla siedemnastolatka, który nie zaznał rozkoszy cielesnych z kobietą to jak manna z nieba i spełnienie marzeń. Jedyne co musi zrobić to stawić się w Buenos Aires. Tylko tyle. Tylko? W podróż musi wyruszyć niezwłocznie ze względu na dystans oraz ograniczony czas, w którym nagroda będzie dostępna. Determinacja z jaką nastolatek przy użyciu przedziwnych środków transportu ogólnie nazwany autostopem podążą do swojego Grala jest nieprawdopodobna. Podróż, którą odbywa zmienia go i kiedy osiąga cel nie jest już tym samy młodzieńcem. Co więcej, dotarłszy do celu doświadcza dysonansu, z którym nie bardzo potrafi sobie poradzić. 

Może to takie zawoalowane przesłanie, że są marzenia, których lepiej nie realizować? Może to przypowieść o dorastaniu, o zmianie systemu wartości, o tym jak kontakty z ludźmi wpływają na nasze postrzeganie rzeczywistości. Naiwność głównego bohatera, popęd będący siłą napędową całego przedsięwzięcia i finalne rozczarowanie. Galop ma grzbiecie chuci i twarde lądowanie na twarzy rzeczywistości. Powrót do codzienności.

A mimo wszystko uważam, że warto. Warto gonić marzenia, warto je spełniać i kolekcjonować. Cóż z tego, że są tylko chwilą i przebrzmią wraz mrugnięciem oka. Codzienność pozwala doceniać takie smaczki, pozwala się nimi cieszyć i czekać na kolejne. Bo w życiu ważne są tylko chwile.

19 czerwca 2015

Jane Austen


Musisz nauczyć się trochę mojej filozofii:

myśl o przeszłości tylko wtedy, kiedy może ci ona sprawić przyjemność.
 

Przeglądam zasoby Najlepszej erotyki. Zaglądam tu i ówdzie, znajduję znane, znajduję nowe zbiory słów. Cóż, świat jest niewielki, a ludzi o podobnych zamiłowaniach ledwie garstka. Czytam, skanuję, czasem coś skomentuję. Przeglądając kategorię fetysz przewijam do ostatniego tekstu i zaczynam czytać. Zerkam na tytuł, na autora. Chwila zastanowienia i czytam dalej. Nie znam tego tekstu, co w sumie jest nieco dziwne, ale znam to zdarzenie. Może nieco z innego punktu widzenia opisane, może bardziej filozoficzne, mniej fizyczne ale to opowieść tej samej historii. Uśmiecham się do siebie, nie kącikami ust ale całą sobą. Szkoda, że nie znamy jej zapisków z tego wieczora. Czy retrospekcje można nałożyć? Czy obraz będzie ostry czy rozmywający się? Jedno jest pewne – Kotka jest tylko jedna czy to w worku czy na harfie :)


18 czerwca 2015

Ludzie listy piszą

Dziwne rzeczy przynosi tegoroczny czerwiec, oj dziwne, choćby dziś takie zdarzenie. Zagaduje mnie ktoś kogo znam, niezbyt blisko ale znam. Służbowo na dodatek w przeszłości. Otwieram wiadomość i oczy przecieram ze zdziwienia bo tam napisane:
„takie pytanko - wróbelki ćwierkają że jesteś prezesem polskiego BDSM
gdzie można się kontaktować z ... nie wiem jak to nazwać - grupą, społecznością - jak zwał tak zwał”


Najpierw lekkie niedowierzania, a chwilę później salwa serdecznego śmiechu. Zastanawiam się kto mógł wpaść na taki koncept, że bdsm w kraju nad Wisła ma jakieś struktury, że w ogóle działa wedle jakichkolwiek reguł. Owszem kilka (teraz to już nawet kilkanaście) lat temu była SzkołaBDSM miejsce w sieci skupiające ludzi zgłębiających arkana. Owszem był Libertyn, którego jednym z elementów była ta tematyka.

Bardziej jednak niż powody oczekiwania struktur zaciekawił mnie powód zaczepki. I tak zostałam… mentorem. Odwykłam od niesienia kaganka klimatycznej oświaty. A tu nie dość, że lifting tekstów to jeszcze sto pytań do. W sumie zabawna sytuacja. O co zapyta odpowiem, ale na korepetycje się nie piszę raczej. To ciężki kawałek chleba. Nie mniej jednak miłe, że duch w narodzie nie ginie i nowe pokolenie rośnie. I nawet trochę zazdroszczę komuś kto stoi na początku tej drogi. Bo emocje, które może na niej spotkać są warte każdej ceny ;)

Jim Morrison


Przyjaciel to ktoś, kto daje ci totalną swobodę bycia sobą.

Kiedy patrzę za siebie widzę ledwie kilka osób, które mogę zdefiniować tym zdaniem. I cieszę się, że je spotkałam na swojej drodze. Spotkać się po długiej przerwie i podjąć rozmowę jak wczorajszy wątek niedokończony. Móc pochodzić przez chwilę bez maski, nazywając rzeczy i zjawiska ich prawdziwymi imionami. Wypić herbatę. Milczeć. Obejrzeć film (nawet jeśli się pomyliło seanse i sale). Wydorośleć i zdziecinnieć wspólnie. Prowadzić auto. Śmiać się. Tyle wspólnych doznań i ani jednego wspólnego Wschodu Słońca. Dziwne. Ale może właśnie to ten wyraz totalnej swobody?