31 października 2006

GOTHIC FETISH PARTY vol.2


Data:    13 października 2006
Lokal:   Club Rock, Warszawa



Innowacje organizacyjne:     
  • brak

Innowacje artystyczne:        
  • Grupa Taedium
  • pokaz MaleDom 2+2
  • bondage & podwieszenie
  • Blood fetish
Abstrakt:    

Dresscode mile widziany ale nie wymagany, impera otwarta dla wszystkich



Publikacje:

Ludzie

Dziewczyny mi się rozkleiły. Kurcze to miłe usłyszeć, że było się najlepszym szefem jakiego miały. I 'dziękuję' - zwykłe, proste, szczere dziękuję.

Dzień to jest mój ostatni

cDokładnie tak, po raz ostatni - w charakterze pracownika - przekroczę próg tego miejsca. Dziś nawet kominy mniej sią szczerzą na mnie. Nie powiem żeby się uśmiechały, ale nie odstarszają jak zazwyczaj. Śmieszna sprawa - kominy mnie prześladują - te kominy. Nawet na dalekiej suwalszczyźnie, nad brzegiem jeziona, w totalnie nowoczesnym wnętrzu były one - kominy. Na jednym z obrazów (sic! że też komuś się chciało malować takie paskudztwo). Całe to miejsce mnie zawsze przytłaczalo i przygnębiało. Pamiętam kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Pamiętam kolejne lata kiedy tu przychodziłam. Wszędzie szarość, pył, dym i malowane na biało krawężniki. Brr. Moja następni z amokiem w oczach przejęła pałeczkę. Mam wrażenie, że puściła koło ucha sporo ważnych informacji, które jej przekazywałam. Ale cóż - jest dorosła - robi to, co uważa za stosowne.

29 października 2006

Sean McCall

Jest coś przepięknego w stylizacji lat dwudziestych, trzydziestych czy pięćdziesiątych w fotografii erotycznej. Może to te dokładnie ułożone fryzurki z zapiętymi na włosach spinkami. Może obcisłe acz bardzo zabudowane halki, gorsety i pasy do pończoch. Nie takie współczesne cztery paski koronki, ale elementy bielizny, które więcej skrywając niż obnażając pobudzają wyobraźnie. Jeśli koronki to subtelne i delikatne jeśli żabki to, dla kontrastu, niemal siermiężne – duże, metalowe – takie, które bez trudu trzymają na wyznaczonych pozycjach nylonowe pończochy. A może to same nylony wprowadzają atmosferę erotyki. Niezbyt komfortowe w noszeniu ale za to dające efekt wizualny i dotykowy jedyny w swoim rodzaju. Łuki brwiowe w naturalnych kształtach i brak przesadnie uwydatnionych ust plus obły kształt paznokci dopełniają aury kobiecości.



Chłopczyca. Najbardziej kontrowersyjny z wizerunków kobiety. Odziana w atrybuty męskiej garderoby – koszulę, rozwiązaną muchę czy trzymane na smyczy podwiązek skarpetki. Z mocnym makijażem oka i ust. Niedostępna. Z dymiącym cygarem… A wszystko to kontrastujące z delikatnymi kobiecymi kształtami, sterczącymi sutkami, delikatnym trójkącikiem w zwieńczeniu ud. Ponętna. Podniecająca. Kobieca. Tak, przede wszystkim kobieca.


Kapelusz z woalką, nieodłączne nylony, szeroki koronkowy pas do pończoch i nieodłączne w tym zestawie czarne, skórzane rękawiczki. A wszystko to widoczne tylko w prześwicie otwartych drzwi samochodu. Podpatrzone…


Na koniec coś ostrzejszego… chłodna stal noża przyłożona do najdelikatniejszych miejsc. Zachłannie oblizywana w poświacie księżyca lub świetle samotnej latarni. Lubieżne, perwersyjne, dwuznaczne…
Te i inne prace dostępne są na stronie Sean'a McCall

Suwalskie wrażenia jesienne

Po raz kolejny ranek przyniósł coś zupełnie innego niż wieczór. Ale jest coś pociągającego w takiej podróży do inności. Człowiek wsiada do samochodu w jednym miejscu i za kilka godzi wysiada z niego gdzieś zupełnie indziej. Miejsce nieznane, ujrzane po raz pierwszy już w poświacie księżyca więc nazajutrz kolejna niespodzianka czeka w zanadrzu. Dom człowieka, który porzucił miasto dla dzikości Suwalszczyzny. Kolejny dom. Jakże inny od poprzedniego pełnego drewna i ciepła, Tym razem wnętrze i otoczenie stają się przedłużeniem jeziora, na brzegu którego przycupnął dom. Sam dom jest przebudowaną starą kuźnią, stąd tak mała odległość budynku od wody. Obecnie przekształcony w bazę dla wodniaków, choć po prawdzie dla bardzo ograniczonej ich ilości.

Duże połacie surowo-dębowych powierzchni wokół budynku, począwszy od ogromnego tarasu, pochylni dla kajaków, schodów do wody i w końcu – samego pomostu. Biel ścian, rozpięte między balustradami połacie płótna przywodzące na myśl żaglowiec. Aż dziw, że nie czuje się kołysania pod stopami. W zamian plusk fal rozbijających się o pale pomostu, szum wiatru i łopot płócien. Jezioro wchodzi do domu, łącząc się z nim i barwą i klimatem. Maleńkie, metrowe okienka w ścianach bocznych wstydliwie zasłonięte kolejnymi metrami surowego płótna a tuż obok niemal całkowicie przeszklone ściany pozwalające obserwować jezioro z wnętrza domu, w którym bije serce żywego ognia. Wnętrze nie jest tym, w którym czuję się jak u siebie. Za dużo tu szarej barwy, za dużo elementów z polerowanej stali. Z jednej strony szyby siny żywioł wody, z drugiej pełgające po polerowanej stali jęzory ognia i bliki światłą odbite od wszystkich możliwych lustrzanych powierzchni. I żadnego przytulnego miejsca żeby usiąść owinąwszy się w koc i czytać. To zdecydowanie nie jest moje wnętrze. Ale jeśli gospodarz się czuje dobrze w czymś takim to już jego sprawa.

Na szczęście widok z tarasu, widok przez ogromne okna rekompensuje ten nowoczesno-zimny wystrój. Za chwilę dom zmieni właściciela. Jaki będzie kolejny z domów tego suwalskiego nomada? Mam nadzieję, że bliższy tamtemu pierwszemu, wykończony ciepłymi, naturalnymi materiałami. A jak będzie - zobaczymy.

Jak miło wstać skoro…

Jak miło wstać skoro właśnie minęło czternaście godzin snu. Ni mniej, ni wiedzącej tylko tuzin plus dwie. Nieprzerwanego, dobrego snu. Wygląda na to, że się starzeje. Jeszcze nie tak dawno temu mój szanowny organizm był w stanie przez parę miesięcy funkcjonować na czterech (max pięciu) godzinach na dobę. Dziś dwa tygodnie takiego życia włączają mu game over, czarny ekran i opcje snu. Swoją drogą to idiotyczne. Jest niedziela, siódma z minutami, rodzina pogrążona w śpiochach a ja zwarta i gotowa do życia. Może to właśnie ten czas kiedy nadrobię zaległości komunikacyjno-korespondecncyjno-pisacielskie ze światem. No, chyba, że wpełznę pod jakąś ciepłą kołderkę…

16 października 2006

Sznurkowo-cenowy absurd

Jest sobie firma, która sprzedaje sznurek bawełniany o grubości 8mm w bardzo atrakcyjnej cenie 5,70 PLN za 25 m. Wszystkich tych, którzy chcieliby skorzystać z oferty TEJ firmy uprzedzam o bardzo wysokich kosztach przesyłki na które składają się:

- opłata zależna od wagi towaru 13 PLN netto za jedną paczkę (max. 30 kg)

- koszt przesyłki za pobraniem 7,50 PLN netto

- opłata zależna od wartości przesyłki od 20 PLN netto do 40 PLN netto

- koszty pakowania/ opłata manipulacyjna (nie uwidoczniona w specyfikacji zamówienia

– wychodzi w praniu czyli w momencie zapłaty za przesyłkę lub dla przezornych

potwierdzających zamówienie telefonicznie w czasie takiej rozmowy telefonicznej)Krótko mówiąc przedmiotowe 25 m sznurka kosztuje wówczas 'bagatelne' 66,2 PLN. Detal na warszawskim Placu Grzybowskim albo na Śniadeckich jest tańszy, nie mówiąc już o hurtowni na Mińskiej!

15 października 2006

Gothic Fetish Party vol.2

W zasadzie po recenzjach i dokumentacji fotograficznej premierowej imprezy w Rock Clubie nie należało się spodziewać rewelacji, ale jakoś związałam się emocjonalnie z imprezą w związku z osobą Filigranowej Brunetki, która siłą rzeczy stanowić miała trzon niemal wszystkich pokazów. Ze względu na niedowierzanie w temacie przestrzegania dresscodu wybrany strój nie należał do najbardziej ekstrawaganckich, nie mniej jednak bez najmniejszych wątpliwości kwalifikował się na wejściówkę zniżkową :). Tym razem wybrałam czerń z dużą dozą czerwieni, w tym ogniste butki na wysoki połysk na ośmiocentymetrowym (!) obcasie. Profilaktycznie wzięta krwistoczerwona kurteczka okazała się być zbawienna w świetle tego, co czekało nas na miejscu.

Najpierw lokal. Wbrew temu, co wynikało z relacji lokal całkiem jest miły i nadający się do celów wiadomych. Owszem sposób ustawienia mebli nieodmiennie nasuwa skojarzenia z pociągiem podmiejskim, ale przy odrobinie dobrej woli ze strony managerstwa da się to dostosować. Bunkrowaty charakter miejsca podkreślony jeszcze przez elementy wystroju nadaje tak bardzo pożądany klimat. Krótki bok wieńczy scena i DJkącik, przed sceną coś na kształt parkietu, a dokładniej przestrzeń wolna od stolików (żeby nie było skojarzeń z wypolerowaną drewnianą podłogą). Dłuuugi bar o ciekawej aranżacji (w tym także kategoryzacji menu). Co do siedziska to co kto lubi (albo kto pierwszy ten lepszy) czyli miękkie sofy albo twarde ławki. Piwo (wg Tych-Którzy-Konsumowali) nie chrzczone, ale niestety z czarnej kofeiny z bąbelkami dostępna tylko Pepsi a to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej więc duży minus z mojego punktu widzenia. Szatnia jest i działa (plus). Toalety. Hmm jak niemal zawsze niezbyt pozytywna opinia. Krótko mówiąc po paru godzinach mokro nie tylko wewnątrz ale i parę metrów przed drzwiami. A wystarczyłoby popchnąć kogoś z mopem raz na godzinę i byłoby mniam. Tradycyjnie kolejka w damskiej ale męska jak zawsze niezawodnie pusta. A przy okazji brak problemów z niedoborem papieru strategicznego! No to tyle jeśli chodzi o miejsce.

A sama impreza? No cóż, jeśli przyjąć standard z londyńskiego Skin Two to pod względem głośności został dotrzymany. Moim zdaniem zdecydowanie minus i to OGROMNY. Patrząc na imprezę przez pryzmat pokazów oraz kanałów komunikowania o niej grupą docelową miało być środowisko bdsmowe. Niestety ze względu na przyjętą formułę pseudodresscodu (rzeczywisty drescodee – wejściówka pięć złotych, czarne ubranie – piętnaście), była to zbieranina dość przypadkowych ludzi. Nie brakowało takich, którzy stukali się w głowę i pokładali się ze śmiechu widząc trampling, były głosy ‘niech on już przestanie’ podczas pokazów, które nawet ochrona z ochotą oglądała porzucając swoje stanowiska pracy. Owszem, było trochę znajomych i tylko dzięki temu dało się przetrzymać panujące tam warunki. A warunki były ciężkie, oj ciężkie. I to z jednego powodu – z powodu poziomu hałasu. Chciałam napisać muzyki, ale jakoś mi to przez gardło i przez palce przejść nie chce. Dość powiedzieć, że siedząc na kanapie człowiek podskakiwał rytmicznie przy wtórze umta-umta-umta bez możliwości słyszenia własnych myśli. Istniała ewentualność darcia się (dokładnie tak bo głośne mówienie to było za mało) wprost do ucha potencjalnego interlokutora, ale i tak mało skuteczna. W rezultacie skończyło się na pisaniu na kartkach (sic!) aż do czasu, kiedy rozmowa przeniosła się na zewnątrz. Pomimo chłodu (nie jest to już przecież czas ogródków piwnych) tylko tak dawało się porozmawiać, a przecież to jeden z podstawowych elementów spotkań towarzyskich. Nie trafiają do mnie argumenty organizatora, że muzyka pod gotów była bo świadczy to o kolejnym dysonansie w obszarze grupy docelowej. Tak więc była to zbieranina przypadkowych ludzi o niskiej tolerancji dla inności, żądna sensacji (czyli tradycyjnych igrzysk), otumaniona dźwiękami, które uniemożliwiały nawiązanie jakichkolwiek kontaktów czy poznaniem specyfiki środowiska.

Brak pomysłu na jakąkolwiek integrację uczestników, żadnych elementów zachęcających ludzi do aktywności, żadnych sprzętów. Krótko mówiąc kamieniami milowymi imprezy i jedynymi atrakcjami były pokazy. Więc ludzie siedzieli czekając na nie, krótko mówiąc formułę imprezy można określić zdaniem ‘od pokazu do pokazu’. A same pokazy? No cóż, sporo błędów organizacyjnych. Przede wszystkim dostępność dla oglądających. Szkoda, że organizator nie skorzystał z doświadczeń, których nabyliśmy podczas Fetyszozy. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do tamtego lokalu tutaj jednoprzestrzenne wnętrze i dostępność ławek pozwalała na skomponowanie dobrej widowni. Kolejne błędy to niedobre operowanie światłem i dźwiękiem podczas pokazów. Muzyka ani o ton nie była cichsza, a stroboskop błyskający w oczy też nie poprawiał komfortu oglądania. Światło punktowe tu użyte zostało światło kolorowe zamiast białego. W rezultacie kontrast bieli z czerwienią, który był najmocniejszym punktem nie robił wrażenia z odległości większej niż dwa metry. Ci którzy stali dalej odnieśli wrażenie, że modelka wysmarowana była… nutellą a nie krwią. Kurcze przy takich możliwościach technicznych jakie daje Rock Club pod względem wizualizacji grzech było tego nie wykorzystać.

Co do samych pokazów to pierwsze, co się nasuwa to całkowicie szowinistyczny charakter przedstawianych scen. Po raz kolejny nietrafnie określona grupa docelowa. Na sali było sporo dominujących kobiet i choćby z tego powodu należało zróżnicować płeć osób uległych, a jeśli nie dla tego to po porostu dla urozmaicenia. W rezultacie każdy pokaz to była forma męskiej dominacji nad kobietą lub dwoma, w każdej występował element chłosty. Słabe zróżnicowanie tematyki wprowadzało pewną monotonię. Nie mniej jednak duże uznanie dla dziewcząt, które dzielnie do każdego pokazu wychodziły. Ze względu na kiepską widoczność można było nadrobić braki w mimice i grymasie odgłosami (uderzenia, odgłosy werbalne) jednakże nie było na to szans ponieważ wszystko tonęło w jednym wielkim łomocie wydobywającym się z głośników.

W mojej ocenie najlepszy był pierwszy i ostatni pokaz. Ze względu na dynamikę scen. W przypadku pierwszego doskonale przedstawiona ewolucja postrzegania sytuacji. W początkowej scenie pokazu wyraźnie wymuszona uległość i kontakt z „krwistym befsztykiem” ewoluująca do ekstatycznej fascynacji nim w końcowych scenach. A przejawiającej się lubieżnym nakładaniem na siebie krwistej papki. Kontrast nieskazitelnej bieli ubrania pochłanianej sukcesywnie przez zachłanną czerwień. Perfekcyjne przedstawione. Osoba domina została zepchnięta na drugi plan, osadzona w statyce kompozycji. A może miał wyglądać na takiego, który w myśli wypowiada kwestię „stworzyłem potwora…”

Ostatni pokaz – wiązanie i podwieszanie z elementami erotyki kobiecej. Ładna kompozycja, w której te zdominowane stanowiły kwintesencję piękna i erotyki. Panowie zaś byli tłem, żeby nie powiedzieć statystami, którzy jak doskonałych statystów przystało wykonali swoje zadanie nie przyćmiewając piękna ról pierwszoplanowych.Pokazu 2 + 2 nie oceniam wysoko ze względu na to, że po sprowadzeniu dziewcząt do parteru pokaz wizualnie ograniczał się do widoku męskich ramion szykujących się do uderzenia. Wszystko do wysokości metra kryło się za głowami oglądających. Być może z ich perspektywy wyglądało to inaczej, z mojej właśnie tak. Pokaz z igłami mógł szokować, choć ze względu na kamienny wyraz twarzy modelki przekaz tracił na autentyczności.Krótko mówiąc zamysł pokazów dobry ale nie wykorzystano istniejących możliwości technicznych stąd pewien niedosyt.

Reasumując imprezy tego typu MUSZĄ mieć precyzyjnie określoną grupę docelową, charakter zamknięty eliminujący przypadkowe osoby nie odnajdujące się w klimacie, przemyślany scenariusz uwzględniający miejsce i zabawki na spontaniczne zachowania uczestników i muzykę w tle a nie w roli głównej. . Cieszę się, że pojawiają się takie inicjatywy w mieście ale nie ma siły nie da się połączyć interesów gotów, bdsmowów, fetyszystów i waniliowych w jednym czasie, miejscu i muzyce. Coś za coś. Na kolejną edycję Gothic Fetish Party w Rock Clubie raczej się nie wybiorę bo nie spodziewam się zmian w muzyce i jej natężeniu a to zdecydowanie najsłabszy i jednocześnie najbardziej irytujący aspekt imprezy. Poza tym jeśli będzie ona w środku zimy, a statystyka wskazuje, że tak to żadną przyjemnością będzie spędzenie nocy na mrozie.

14 października 2006

Medycznie

Tygodnia pod znakiem doktorów ciąg dalszy, a dokładniej ciąg dalszy się zaczął. Tym razem dotyczy mnie. Nie ma to jak zarządzić przegląd okresowy organizmu. Człowiek robi sobie zestaw diagnostyczny i nagle się dowiaduje proszę jeszcze zrobić to i tamto. Nie, nie ma się czym denerwować to rutynowe badania, ale proszę koniecznie zadzwonić jak już będą wyniki. Jak lekarz zapisuje na odwrocie usg numer swojej komórki z prośbą o informację bez względu na wyniki badań to chyba nie jest takie całkiem rutynowe i normalne. I jak się tu nie denerwować? No i mam teraz dość znacząco przeorganizowany miesiąc – będę się włóczyć po całym mieście i dawać się kłuć, prześwietlać i oddawać innym temu podobnym ‘przyjemnościom’. Ciekawe czy lekarze są uczeni dołowania pacjentów na dzień dobry czy to cechy osobnicze? Wkurza mnie to.

13 października 2006

A jednak się udało

Wcale nie było łatwo. W piątek o godzinie 17.00 wyczerpane zostały wszelkie możliwości – rodzice, teściowie, brat, opiekunki ze trzy, przyjaciele. Znaczy zostajemy w domu bo wyprawa w pojedynkę nas nie bawi. I nagle o godzinie 17.15 telefon do przyjaciela i nikła nadzieja. Dość powiedzieć, że po uzgodnieniach na wybór stroju i wyjście z domu została niespełna godzina. Potem jeszcze pędem do miasta, żeby zdążyć zobaczyć White Girl w akcji.

Sklep podróżnika

Nie ma to jak wybrać się po zakupy do profesjonalistów. Za radą Człowieka-Który-Się-Zna na interesującym mnie temacie udaliśmy się do Sklepu Podróżnika celem nabycia wybranych elementów ekwipunku wspinaczkowego. Swoją drogą ciekawe czy kiedykolwiek będzie miejsce dedykowane dla grona miłośników szeroko rozumianego bdsm ale z asortymentem przekraczającym tradycyjnie wytyczone ramy produktowe dedykowane dla tego rodzaju zainteresowań. Jak na razie okazuje się, że trzeba być zorientowanym w wielu dziedzinach jeśli chce się bezpiecznie (z naciskiem na bezpiecznie) praktykować coś więcej niż tylko lanie batem po tyłku.
Sprawa wydawała się prozaiczna chodziło o trywialny wręcz bloczek oraz hamulec do niego. Pierwsze kroki skierowane do sklepów metalowych oraz z artykułami budowlanymi nie przyniosły rezultatu żaden z dostępnych tam sprzętów nie posiadał najistotniejszej dla nas informacji – dopuszczalnych obciążeń. Obciążeń ogółem bo już o takich detalach jak różnice między statycznym i dynamicznym obciążeniem nie było z kim podyskutować. Tak więc trafiliśmy do sklepu ze sprzętem wspinaczkowym. I na dzień dobry okazało się, że osoba za ladą ma niestety dość blade pojęcie o sprzedawanym przez siebie asortymencie. Na szczęście w przeciwieństwie do klientów obecnych w sklepie. Jeden z nich z widoczną pasją w oczach pomagał nam wybrać odpowiednie detale, udzielając przy tym instrukcji obsługi konkretnych urządzeniach. Robił co mógł, ale jednej rzeczy nie mógł przeskoczyć. Mianowicie cokolwiek tłumaczył i pokazywał kończyło się stwierdzeniem „a to… (tu występowała bliżej nie znana nazwa)… przypina pan do siebie”. Za diabła nie dało się człowiekowi wytłumaczyć, że chodzi o konstrukcję do podniesienia i opuszczenia obiektu ale w oparciu o punkty w podłożu a nie na człowieku. O ile wyjaśnił perfekcyjnie sposób posługiwania się gadżetami nawleczonymi na linę, o tyle nie był w stanie oderwać się od układu odniesienia człowiek-lina-człowiek. No, ale nikt nie jest doskonały. Trzeba byłoby takiego człowieka zaprosić „do dom” już po tym jak podstawowe elementy układu znajdą się na swoim miejscu i pokazać o co biega tylko czy to nie byłby zbyt duży szok? W każdym razie wyszliśmy stamtąd z potrzebnymi zabawkami Petzl'a, które mam nadzieję już niebawem zostaną wprawione w ruch.

No i jeszcze jedno spostrzeżenia – ja nie potrafię obojętnie patrzeć na linę w dłoniach. Kiedy ten – obcy przecież człowiek i z cała pewnością nieklimatyczny – zaczął wiązać, przekładać, zaciskać i co tam jeszcze robić z tą liną to mnie lekko skręciło. No po prostu zrobiło mi się mokro na samą myśl, o tych wszystkich wspinających się gościach, którzy mają talent w rękach i nawet i mają świadomości tego. Sprawność posługiwania się linką opanowana do perfekcji, zasady bezpieczeństwa w małym palcu. Jeśli dodać do tego dobry kursik shibari to byliby nie do pobicia. A tak – marnują się. Gdyby wiedzieli co tracą bez wątpienie nauczyliby się tych kilku supełków więcej. Co prawda musieliby wziąć do ręki trochę inne linki (te wspinaczkowe nie są wstanie zostawić ładnych śladów), ale w końcu i to linka, i to linka. Jedna i druga z rdzeniem, obie statyczne więc dzieli jest tylko mały krok w sposobie wykorzystania Wspinaczka - kolejna dziedzina sportu po nurkowaniu, która ma (a dokładniej może mieć) dużo wspólnego z bdsm.

12 października 2006

W piątek trzynastego

W piętek wieczorkiem impreza w Rock Clubie (miejmy nadzieję, że lepsza niż ta czerwcowa). A tu nie ma komu Młodej pod opiekę oddać bo dziadki zajęte, a i opiekunka, która czasami z nią zostaje inne plany na weekend posiada. I się pytam czy to pechowość trzynastki takie figle płata czy może opatrzność, która przestrzega przed byciem obiektem do oglądania na imprezie otwartej? Sama nie wiem. W każdym razie jest kilka powodów, dla których chcę tam być. Ot choćby sprawdzić moje nowe butki w warunkach ‘bojowych’, spotkać się paroma miłymi sercu osobami. Zobaczymy… do piątku jeszcze dużo (?!?) czasu, w którym wszystko się może zdarzyć…

Bamboo

Pochodzą z Chin, mają trzy metry długości i jakieś osiem centymetrów średnicy, jest ich trzy i od wczoraj zamieszkały z nami. Mowa oczywiście o bambusowych pniach. Nic nie poradzę, ale dla mnie jest to wyjątkowo erotyczny materiał. Zwłaszcza ze względu na swoją gładkość i obły kształt. Po prostu nie sposób nie wywołać gęsiej skórki dotykając mnie bambusem. Jak ze wszystkim tak i z rozmiarami i zastosowaniami bambusa było tak, że ewoluowały. Początkowo wystarczał cienki patyczek z kwiaciarni do celów wiadomych (do dziś go nie lubię). Potem pojawiły się tyczki o średnicy trzech centymetrów jako materiał na wózek dla pony na Fetyszozę (hmm swoją drogą to leży sobie bezużytecznie ta dwukółka). Tyczki zostały też wykorzystane do wiązania, ale istnieją (uzasadnione) podejrzenia, że kombinacja podpatrzona na zdjęciu była trochę, że tak powiem naciągana albowiem odtworzenie jej w rzeczywistości okazało się bardzo mało realnym zadaniem. Naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po grubsze bambusy celem wykorzystania ich do wiązań asymetrycznych. Jeszcze tego samego dnia…

Cóż mogę powiedzieć. To co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach i wywołało wyjątkowo silny skurcz w brzuchu. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać piękna żywego ciała rozpiętego na pajęczynie nanizanej na bambus. Kontrasty błyszczącej powierzchni bambusa z matowym sznurkiem, skóry – początkowo suchej – w końcowym etapie wilgotnej. A wszystko to w aurze lekkości jaką powoduje brak kontaktu z podłożem.

Poziomo umieszczone dwa bambusy były jak sztalugi na których powstawało arcydzieło. Czarny sznur oplatał kostkę prawej nogi, kolejne zwoje usadowiły się na udzie. Główny ciężar ciała spoczywał na sznurowniach w talii oraz klatce piersiowej. Te ostatnie były rozdzielone na dwa mniejsze oploty, przy okazji eksponując sterczące między zwojami piersi. Kolejny kawałek sznurka dopełniał poziomej kompozycji złączając nadgarstek prawej ręki z bambusem. Lewa część ciała i głowa pozostawione samym sobie wyglądały jakby próbowały sięgnąć podłogi. Kilka ruchów i obie lewe kończyny zostały zgięte i za plecami połączone zarówno ze sobą jak i z cała kompozycją. Teraz opuszczona na bok głowa świadczyła o kontemplowaniu nowych doznań. Aż prosiło się, żeby wpleść kolejne centymetry sznura we włosy i tym samym dopełnić statyki obrazu. Ale nie tym razem. Była idealna, perfekcyjna w swoim spokoju podobna motylowi pogodzonemu już z losem jaki zgotował mu pająk w swojej sieci. Nie szamotała się, a jedynie z delikatnym uśmiechem przymykała oczy. I tylko biały trójkąt majtek stanowił element naruszający statyczne piękno. Był jakby obcy a kontrastujący z barwą całej instalacji stawał się irytujący. Po prostu chciało się podejść i zerwać go, żeby przywrócić równowagę kompozycji.

Zaczęłam odbierać swoja obecność tam równie nie na miejscu jak wspomnianą już bieliznę. Stanowili idealne połączenie. Ona drobna i krucha, On silny i opiekuńczy. I sznur, który ich dzielił i łączył zarazem. Była jak wietrzny dzwonek, reagujący na najlżejszy powiew. Była jak wietrzny dzwonek, który śpiewał pod dotykiem Jego palców. Byłam jakieś cztery, może pięć metrów niżej, dokładnie pod nią kiedy śpiewała…

Odkąd poznałam shibari zawsze mnie fascynowało i podniecało, ale dopiero obcując z tym na żywo można docenić siłę emocji, które wywołuje. To plątanie mogłoby trwać godzinami. Takie subtelne ale konsekwentne przesuwanie granic ciała. Z każdym naciągnięciem pojedynczego sznurka pojawia się cała gama nowych doznań. I do tego świadomość zawieszenia. Nie potrafię znaleźć większej władzy nad fizycznością, nad cielesnością niż podwieszenie, zwłaszcza asymetryczne. Ciało reagujące zwierzęco, umysł wyłączony z ciągłego czuwania, pełne zanurzenie w przyjemność. Mam w głowie kompozycję, która jest niemal identyczna z tą wczorajszą. Chciałabym ustawić aparat na statywie i czekać. W jej usta włożyć twardą kulkę knebla lub może zapiąć na wysuniętym języku pałeczki. I dać jej rozkosz. Czekając aż ciało zadrży jednym rytmem. Do momentu kiedy sącząca się z niedomkniętych ust ślina i wilgoć z wnętrza kobiecości kapać będą w jednym rytmie wyznaczanym przez uderzenia serca albo skurcze orgazmu. Chciałabym zobaczyć ją właśnie taką – zawieszoną nad krawędzią świadomości i nad przepaścią rozkoszy. Jest do tego stworzona.

11 października 2006

Fetyszoza vs. Skin Two Rubber Ball

Miło, że do porównania wogóle doszło bo przecież Fetyszoza była blisko trzydzieści razy mniejszym przedsięwzięciem od Skin Two Rubber Ball. No i Warszawa to nie Londyn pod względem tradycji takich imprez oraz swobód.Zdecydowanie na plus po naszej stronie trzeba odnotować możliwość prowadzenia konwersacji oraz zawierania nowych znajomości :)Więc może tak Fetyszozę Kwadrat w niedługim czasie?

10 października 2006

Co by było gdyby Pinokio był kobietą?

O wystruganym z drewna chłopcu słyszeli chyba wszyscy, kolejne pokolenia dzieci wychowują się na tej opowieści. Ale są tacy, którzy opowiadają alternatywną wersję tej historii. W tym wydaniu postacią, która wyłoniła się z pod dłuta rzeźbiarza była kobieta. A i sam rzeźbiarz dołożył wszelkich starań żeby pośladki były gładkie niczym przysłowiowa pupcia niemowlaka. Po ostrym metalu pieścił każdy centymetr żywicznego drewna bloczkiem polerskim, a kiedy już gładź była niemal wystarczająca zanurzał palce w wosku, który z pietyzmem wcierał w drewno. Nie sposób przeoczyć koronkowej, tak właśnie koronkowej, roboty w detalach bielizny i garderoby. Ażurowe zwieńczenia skarpetek czy pończoch, fałdki bawełny majtek czy wreszcie zegarmistrzowska precyzja w detalach złocistych stringów. Kontrast ciemnych słojów drewna z wybielonymi fragmentami wybranymi dla garderoby czy włosów. Połysk i mat. Czekoladowy brąz i złocisty miód. Kontrasty kolorystyczne przezwyciężone przez jedność materiału jakim jest drewno. To nie zaklęte w zimnym marmurze czy alabastrze piękno. To kobiecość ciepła w wyglądzie, w dotyku, w barwie. Nie ma siły, każdy kto zobaczy taką rzeźbę wyciągnie palce, żeby dotknąć, pogłaskać, popieścić… I nie ma się czemu dziwić.










Kolejny artysta z kategorii NN. Sygnatura na drewnie to Regnier chyba, ale nad pierwszym e jest jakiś znacznik. Google nakarmione wszelkimi kombinacjami jakie dopuszcza tabela kodów asci nie zachwyciło rezultatami. Voffka u siebie także nie wskazał autora. Szkoda, bo wart jest, żeby o nim opowiedzieć. A jeśli nie można inaczej to chociaż tak - niech o nim (lub o niej bo to nigdy nie wiadomo) opowiedzą same "drewniaczki".

=========

... 2006-10-10 17:43:58 213.227.72.36
fajne te "prace ręczne"choć moze zbyt dosłowne a moze tylko po prostu radosne

9 października 2006

Mentolowe...

Muszę przyznać, że kombinacja Durexu o nazwie Tingle zdecydowanie nie należy do tych, po które sięgnę w przypadku innym niż kategoria „ostatnia gumka na ziemi”. Znaczy jeśli ktoś lubi mieć chłodzone mentolem genitalia to bardzo proszę mnie to nie bawi. Obawiam się, że dwie z trzech zakupionych sztuk prędzej doczekają terminu przydatności do spożycia niż drugiej szansy.

Poniedziałkowo ale inaczej

No to wykrakałam. Z tym, że zamiast do biura odbyłam dziś podróż po warszawskich ‘dottoresach” w poszukiwaniu chirurga, dziecięcego ortopedy, rtg i usg. Młoda skręciła wieczorem kostkę (w każdym razie na lekkie skręcenie to wyglądało), która do rana zdążyła przekształcić się w filetowy balonik średnich rozmiarów. Ręce mi lekko odpadają po noszeniu jej tu i ówdzie i wspinaczce po schodach. Najważniejsze, że to nie złamanie. A swoją drogą czekanie półtorej godziny na opis zdjęcia rtg, który brzmi „ Na wykonanych zdjęciach nie uwidoczniono zmian pourazowych stawu skokowo-goleniowego i tworzących go kości” to przesada. Zakładam, że ortopeda jest wstanie stwierdzić to bez tak WYCZERPUJĄCEGO opisu. Zwłaszcza jeśli nawet dla mnie – laika – na zdjęciu nie widać nic podejrzanego. A co gdyby uwidoczniono? Pacjent zamiast uzyskać pomoc w postaci poskładania i zagipsowania siedzi i skręca się z bólu czekając na opis pod tytułem”Na wykonanych zdjęciach uwidoczniono zmiany pourazowe stawu skokowo-goleniowego i tworzących go kości”. Obłęd.

==========

Lilith idmana@o2.pl2006-10-10 20:20:02 84.10.183.236
I tu się mylisz niestety :( Skręcenie stawu skokowego jest o wiele gorsze niz banalne złamanie stopy. To wiadomość z pierwszej ręki, tfu... stopy. Miałam jedno i drugie, to wiem. Lekarze też to wiedzą ale nie wiem czemu uważa się powszechnie, że dziecięce stawy są z modeliny. Po zdjęciu gipsu czy opatrunku przez jakiś czas opaska z neoprenu, laser (działa przeciwbólowo) i rehabilitacja. A naj- najważniejsze: im młodszy pacjent, tym większe ryzyko, że nabędzie tzw. nawykowego skręcenia kostki, a wtedy nawet spacer po lesie staje się wyzwaniem. Pozdrawiam.

8 października 2006

Niechęć

Niechęć to mało powiedziane. Ale pójdę tam i jutro, i jeszcze przez parę następnych dni. Jakoś wytrzymam, zwłaszcza, że na horyzoncie majaczy już piątkowa impreza. I będzie można włożyć coś, coś… błyszczącego, coś w czerwieni lub czerni. A swoją drogą to korci mnie, żeby ostatniego dnia przyjść do biura ubraną właśnie tak jak lubię. Skoro mają mnie zapamiętać to dlaczego nie z błyskiem lacki w oczach i niesamowitych butach??

7 października 2006

Filigranowa brunetka

Nie moja to impreza, ta piątkowa, ale będę miała w niej swój udział szykując jeden z ubiorów. Chyba świadomość tego jakiej destrukcji zostanie poddany działa na moją wyobraźnię inspirująco. A przy okazji możliwość obcowania z jej nagością. Z dotykiem skóry, zapachem. Ech gdyby tak jeszcze pozwoliła swoim niesfornym włosom odetchnąć, puścić je wolno. Jak ostatnio w basenowej szatni. Po raz pierwszy widziałam wtedy te sprężynujące loki w całej okazałości. Przez chwilę. Zanim nadała im porządny i ułożony wygląd. I tylko te dwa kosmyki na karku, te dwa, które nie dają się spiąć z całością zdradzają co jest ukryte pod warstewką wosku i śladem grzebienia.

Jest spokojna. Nie ma w niej strachu jak podczas pierwszego spotkania. Ale nie jest jeszcze całkowicie wolna. Chcę zobaczyć jak rozsypuje loki potrząsając głową. Chcę usłyszeć jak krzyczy. Chcę zobaczyć jej duszę. Sprawia mi przyjemność obcowanie z nią. Podobnie jak obcowanie z jej ekshibicjonizmem. Robi rzeczy, których ja nie zrobię. Nigdy. Cieszę się widząc, że ona sięga po to co chce, że robi to co sprawia jej przyjemność. Dzielna mała. A do tego filigranowa brunetka. I hedonistka. Dla niektórych to tylko słowa. Ja wiem co stoi za słowami - kobieta z krwi i kości - ona.

6 października 2006

Tym razem beze mnie

Tym razem w promieniach słońca, w ciszy poranka ona delektowała się czarną siecią na ciele. Mnie zostały tylko zdjęcia. I chwała jej za to, że pozwala je robić, że chce jej mieć. Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak zwisła w objęciach sznura. Taka inna od tej, która przybywa zazwyczaj. Piękną, głęboką czerń zamieniła tym razem na niewinność bieli. Biała sukienka skrywała białą bieliznę i pończoszki. Gdyby nie to, że widziałam ją w innym odzieniu nawet ja uległabym czarowi niewinności. Ale tylko przez chwilę… Tego dnia bowiem miała stracić kontakt z… Nie, nie z rzeczywistością. Z podłogą. Zabawy ze sznurkami etap kolejny czyli podwieszenie.

Pochylona do przodu, tułowiem dotykała ud, a sznury oplatały ją ciasno łącząc piersi z kolanami w jednym uścisku i uda z talią w drugim. Biel bielizny podkreślała moc czarnych splotów, z których nie miała możliwości ani siły się wyswobodzić. Wyglądała jakby siedziała w powietrzu, z twarzą zwróconą ku podłodze, z nadgarstkami przywiązanymi do kostek. Podobna była modelkom fotografowanym przez Arakiego. Od zwojów oplatających korpus i nogi linki wznosiły się ku belkom sufitu. Na tych linkach jak marionetka zwisała ona. W niczym nie przypominała tej dzikiej odzianej w czerń kobiety. Dziś była trochę jak motyl w sieci pająka – zdana na łaskę i bezbronna. Cudownie piękna w tym bezruchu i smakowaniu nowych doznań. Może kiedyś zobaczę ją właśnie taką, najlepiej jeszcze bez bielizny, tak żebym mogła sięgnąć językiem jej kobiecości. Żeby skurcze orgazmu widoczne był drganiem linek, żeby ciało wygięte w więzach naprężało się w ich rytmie i kołysało niczym próbujący się oswobodzić owad. Może kiedyś…

Kolejne zdjęcia uwieczniły ją już rozebraną z czarnych objęć, kiedy na skórze pozostały świeże odciski oplotów o przepięknej barwie i rysunku. Równo ułożone, wtulone w siebie, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą sznur wtulał się w ciało. Ślinotok. I język, który sam wysuwał się na spotkanie ze skórą. Najwidoczniej nie tylko na mnie podziałały te runy, bo na kolejnym zdjęciu widać było wilgotny ślad języka na skórze. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl, o dotyku takiej skóry na języku. Kolejny na wyobrażenie Męża Pana liżącego jej skórę. Uwielbiam patrzeć na kobiety w Jego dłoniach… Ona jest stworzona do tego, aby być odzianą w sznury, które rewelacyjnie prezentują się na jej ciele i zostawiają niesamowite ślady.

Ale ta pozycja przy podwieszeniu powinna dać niesamowite odczucia przy chłoście. Napięte pośladki, rozwiedzione uda. I ta całkowita bezsilność. Jak to jest być zawieszoną między niebem a ziemią? Czy obracanie się na skręconych linach przywodzi na myśl dziecięcą huśtawkę? A może daje się odnaleźć ten punkt niemal-nieważkości. Tę chwilę kiedy jeszcze się nie opada w dół ale już nie wznosi się w górę. I ja. Ja też chcę być marionetką na sznurkach, za które pociągasz mój Panie.

5 października 2006

Sześć świeczek

Szóste urodziny Młodej a ja ślęczę w biurze do późnego wieczora. Muszę z tym skończyć. Inaczej ani się obejrzę a kobieta się z domu wyprowadzi. A na dokładkę nie ma jeszcze zamówionych sztalug. Wrr.

4 października 2006

Sznurkowo

Mnie od zawsze, ale od niedawna zafascynowały także Męża Pana te sprężyste bawełniane sploty. I dzięki temu cieszyć się mogę jedną z pieszczot najpiękniejszych. I nosić jej ślady jeszcze długo po tym, jak przebrzmią westchnienia rozkoszy. Uwielbiam więzy. Po prostu są dla mnie jak drugie ja, jak inny wymiar mnie samej. Żadne doznania nie są takie same o objęciach linki jak bez niej. A teraz mogę się nimi cieszyć tak często. I nie tylko ja.

Ot choćby wczoraj kiedy leżałam z uniesionymi w górę nogami, z dłońmi na kostkach. Zamykając oczy odpływałam w świat jakże inny od rzeczywistości. Stawałam się szmacianą laleczką w Jego dłoniach. I tylko czasami przez ledwo uchylone powieki patrzyłam jak pieczołowicie układa oplot obok oplotu i kolejne metry linki obejmowały mnie czule. Łokieć przy kolanie, przedramię przy podudziu. I przyciskające je do siebie zwoje. Jeszcze jeden, i kolejny. Z każdym bicie mojego serca przyspieszało, z każdym oddech stawał się coraz szybszy. Potem ściśnięcie poprzecznie przełożonym sznurem, wciśniętym między zgięcia stawów i przeciągniętym wzdłuż drgających już mięśni. Tortura czasem, oczekiwaniem i narastające podniecenie, w miarę jak kolejne motki odbierały mi wolę, ubezwłasnowolniały. Czerń równiutko i ciasno ułożonych kresek odcinała się od niemal białej skóry. Jeszcze białej, niebawem miała nabrać różowej a nawet fioletowej barwy. I to czekanie, żeby już skończył, żeby zrobił ten ostatni węzeł. Ale nie, przecież chcę, żeby to trwało w nieskończoność. I słowa, że wyglądam wyjątkowo ponętnie w tych bransoletach, że właśnie tak należałby mnie podwiesić. Te słowa są kroplą, która przelewa dzban rozkoszy dając mi pierwsze tego dnia spełnienie.

Kiedy ukląkł między moimi rozwartymi udami poczułam się całkowicie otwarta i zdana na Jego kaprysy. Oplótł dłonie pozostawionymi kawałkami liny trzymając je jak uzdę i jednym ruchem wszedł we mnie. Otulony zachłanną kobiecością poruszał się gwałtownie i mocno. To napierając na sklepienie to znowu miażdżąc nabrzmiałą łechtaczkę. Cudowne uczucie bycia używaną. Dla Jego przyjemności. I dla mojej, choć tak zupełnie innej. I słowa, które bardziej niż pieszczoty potrafią ranić ale i większą od nich przynieść rozkosz. Rozkoszowałam się Jego spełnieniem walcząc z przemożną chęcią złączenia ud i przeżycia stłumionego mięśniami szczytu. Nie mogłam. Podarował mi kilka szczytów pod rząd. Ostatniemu przyglądał się już z boku. Czułam jak falująca kobiecość wyciska z mojego wnętrza strużkę płynnej rozkoszy, spływającej pomiędzy pośladki. Nie potrafiłam nawet odpowiedzieć na pytanie czy chcę zostać już oswobodzona. No bo jak można zjeść ciastko i mieć ciastko?

Kiedy już pojedyncze oploty spływały z wyznaczonych im miejsc moje podniecenie zaczęło znów rosnąć. Oto bowiem pod uniesionymi powiekami oczom moim ukazywać zaczęły się pięknie odciśnięte ślady sznura. Uwielbiam je. Z ich głębokości, intensywności koloru skóry, wyrazistości wzoru odczytać można tak wiele. Ruchy kończyn, które chciały się wyswobodzić, napiętych w ekstazie mięśni, bólu i rozkoszy. Uwielbiam ślady sznura. To kolejne z tajemniczych zapisków uległości. Czy kiedyś poznam je wszystkie?

3 października 2006

Mgła

Bracia, jakżeście w waszych uczuciach niestali!
Mienicie się, barwicie jak garstka opali...
Szczęście, żem tak daleko myślami i sercem.
Uderz mnie - mgłę uderzysz; pochwal - mgłę pochwalisz.
MPJ

Mgliste poranki już przyszły. A wraz z nimi ambiwalentne uczucia, które walczą we mnie o palmę pierwszeństwa. Kierowca chce przejrzystości powietrza i widoczności aż po horyzont. Ale ta szalona chciałaby się ubrać w mgłę. Pląsać wśród jej srebrzystych nitek. Rozkoszować się zwiewną delikatnością. Znowu nachodzą mnie te myśli, żeby zatrzymać auto i paść w mgliste objęcia, wśród których nikłe promienie słońca wskazują drogę. Zatopić się nieprzezroczystym skrzydle tej, dla której nie ma granic. Zapaść się we mgłę to tak jakby stać się jej częścią. Można wejść w nią w jednym miejscu, a wyjść w zupełnie innym, daleko, daleko od domu. A w środku, we mgle jest to rozkoszne nieznane, którego nie trzeba się bać. Jej dotyk na policzku perli krople jak łzy.