31 maja 2006

Dajmy się zaskoczyć miłości

Nie kupujmy
marzeń
jak mebli,
nie bądźmy
zanadto
przebiegli,
nie wstydźmy się własnej nagości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Nie paktujmy
z panem Bogiem,
z panem diabłem,
nie mówmy,
że jest głupie,
to co nagłe,
zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo "ja", "ja", "ja"...
Nie kupujmy
nieba
na kredyt,
nie planujmy
szczęściani biedy,
nie grajmy w dwa życia jak w kości,
tylko dajmy, dajmy, dajmy się zaskoczyć miłości.
Niech przyjdzie
zbyt nagle
zdyszana,
niech nie da
dotrwać
do rana,
niech przyjdzie nie na czas,
nie w porę,
niech krzyknie: "Gore... gore, gore, gore..."
Zamknijmy stare życie
na klucz, na dwa, na trzy,
wystarczy spuścić ze smyczy
to słowo, jedno słowo: "my", "my", "my"...
Niech przyjdzie
znienacka
zdyszana,
niech nie da
doczekać
do rana,
niech przyjdzienie na czas,
nie w porę,
iech krzyknie:"Gore, gore, gore, gore!..."
Agnieszka Osiecka

Zacna to myśl i słowa pięknie dobrane. Pozwolę zawsze zaskoczyć euforii, emocjom i zatraceniu. A już najbardziej w najmniej odpowiednim miejscu i czasie. Za krótkie jest życie, żeby wzbraniać się przed tym co przynosi rozkosz. I tylko słów czasami brakuje... wtedy niech mówią dłonie, języki i oczy. Niech zamknąwszy powieki umrę by znów się narodzić. Nowa ja. Od poprzedniej silniejsza.

29 maja 2006

3 P

Potrzebuję. Pragnę. Pożądam. Może to wiosna w pełni rozbuchana swoją witalnością. A może zbliżające się letnie przesilenie. A może trudne przeżycia z ostatniego weekendu. Nie wiem i tak naprawdę nie chcę wiedzieć. Wiem tylko, że potrzebuję oczyszczenia, zrzucenie z siebie wszystkich masek i zmierzenia się z bólem. Zanurzenia się w nieprzewidywalnym i nieuniknionym. Z jedne strony przemożna chęć sięgnięcia po to ukojenie, z drugiej zaś ochrona dziecka przed stycznością z tym, czego pojąc nie zdoła, a co mogłoby spustoszyć psychikę na zawsze.

Dotykam pejcza i łzy kręcą mi się w oczach. Widzę haki i dłonie bezwiednie wysuwają się ku nim. To jak lizanie cukierka przez szybę, jak machanie dziecku upragnioną zabawkę przed oczyma, a następnie odłożenie jej na najwyższą z półek. Przekleństwo ludzi – uświadomienie sobie własnych pragnień w niewłaściwym czasie… o ile łatwiej byłoby je spełniać sześć, siedem, dziesięć lat temu…

Pragnę chłosty, takiej, która przenosi w inny wymiar obie panie z mojej głowy i pod- i świadomość. Chłosty, która uwalnia dusze od ciała. Chłosty, która więzi głos i łzy gdzieś w głębi ciała. Chłosty, która pozwala omdleć. Chłosty bez końca, która dotknie każdego zakamarka ciała. I tego, co przychodzi potem. Krzyku ulgi i histerycznego przeżywania misterium w spazmach szlochu, w niemożliwym do opanowania drżeniu rąk, w nogach niewładnych utrzymania pionu. W oddaniu ciała rozedrganego bólem i kojonego dotykiem, w dzikim seksie będącym ukoronowaniem tej pieszczoty bólu, w zaspakajaniu pierwotnej żądzy, w kroplach potu zraszających świeżo otartą skórę. Zimnego dotyku nagiej posadzki na policzku i lepkiej spermy na twarzy.

Małe tęsknoty… A potem długi sen, w którym śnić będę bez końca tę scenę rozkoszy.

=================

andon1 2006-05-31 00:00:22 83.5.100.91
...skłania do przemyśleń.

DOMIN_ik
artdesign@interia.pl2006-05-30 14:38:19 83.17.86.46
Piękna zaprawdę wizja ukazała się Twym oczom...

Couching

To miało być normalne szkolenie. Kolejne w całej serii i ostatnie w niej. A potem powrót to normalności, noc w łóżku a nie w zadymionym barze z kolejnym kieliszkiem wina lub kolejnym drinkiem. Miały zacząć się niedzielne poranki w pościeli do późna a nie wstawanie o świcie, z odwodnieniem większym od góra lodowa. Tak miało być, ale było inaczej.Wbrew tradycji, która się wykształciła podczas szkoleń nie było wspólnego biesiadowania, tylko kilka małych grupek w oddzielnych zakamarkach baru, nerwowość, docinki. A przecież nie było łatwo, dwa dni zajęć z kamerą i ciągłe analizowanie scenek - to źle, to lepiej, tu poprawiłeś, teraz popracuj nad… Już po pierwszym dniu wiedziałam, że jest ciężko, ale narzucona sobie dyscyplina nie pozwalała ujawnić tego, co było drugim dnem mojego nastroju. Kolejne zadanie, kolejne nagranie, kolejna analiza. Wychodziliśmy z sali szkoleniowej pojedynczo, analiza z osobą, która nie uczestniczyła na bieżąco w zajęciach, a jedynie dostawała do analizy taśmę z nagraniem. Psyche powoli rozsypywało się jak piasek z worka z bajki o Grzesiu – ziarenko po ziarenku. Jeśli dodać do tego własne niezadowolenie ze sposobu poruszania się, z gestykulacji i tysiąca innych drobiazgów to niewiele trzeba, żeby eksplodować. I nawet te najwyższe oceny części działań nie były w stanie zrekompensować tej wrednej wściekłości na całokształt. Najchętniej usiadłabym w jakimś zakamuflowanym miejscu odosobnienia. Ale nic z tego, z pokoi wyrugowano nas tuż po śniadaniu, więc nie było gdzie. Dopiero kiedy wtuliłam się w fotel samochodu, kiedy objął mnie mocno pasami poczułam się bezpieczniej. Ale nawet wtedy nie mogłam dać upustu nagromadzonej we mnie frustracji – miałam pasażera. Lubię człowieka, ale wczoraj irytował mnie strasznie, miałam ochotę zatrzymać auto i wysadzić go na jakimś leśnym poboczu żeby poczuć ciszę. Dopiero kiedy zostałam sama wszystkie hamulce puściły. Nie przypominam sobie czy kiedykolwiek wcześniej prowadziłam samochód ledwie widząc drogę przez łzy. W tle Kora po raz enty śpiewała Krakowski spleen a ja uwalniałam emocje łzami. Nie było krzyku, tylko łzy. Może byłoby łatwiej wykrzyczeć złość, ale nie miałam siły nawet na to. Wanna i łóżko – dwa małe-wielkie cele. Próba uwolnienia się od tego, co działo się przez dwa ostatnie dni. Nie śniłam. O świcie obudziłam się zmęczona nie mniej niż wieczorem. Ocena sytuacji, ocena kondycji i tylko jeden wniosek – urlop na telefon, tym bardziej, że właśnie zaczynający się tydzień będzie ciężki.

Couching jest trochę jak seans hipnozy. Pokazuje takie miejsca w umyśle, o istnieniu których nie miałam pojęcia. Bezlitośnie obnaża do cna, w jakiś sposób zgoda na pełne uczestnictwo w takich praktykach jest przejawem masochizmu, ale tak trudno jest odnaleźć czystą przyjemność w tym. Następna sesja sprawdzająca za kilka miesięcy. Dopiero. Aż. Sama nie wiem…

26 maja 2006

Jedynie słuszny kierunek?

Nie jest dobrze powiedziałam sobie, kiedy zaglądając do jednego z moich ulubionych blogów zobaczyłam komunikat – blog zawieszony. Bo niby dlaczego i komu to przeszkadzało. Wieczór był jeszcze młody, a ja robiłam przegląd sytuacji. Kolejny blog i kolejny komunikat. Hmm to już trochę bardziej zastanawiające. Dwa różne pamiętniki, dwie różne osoby. Jedyne, co je łączy to swoboda wypowiedzi na intymno-seksualne tematy. Szybkie myśli podpowiadają teorię spisku, ale nie dajmy się zwariować. Pozostało jeszcze parę miejsc do odwiedzenia. I tu czekały mnie kolejne niespodzianki. Na początek polczat, z którego strony głównej zniknęły wszystkie pokoje nazwijmy je okołoseksualne. WSZYSTKIE! I te erotyczne, i bdsmowe. Na szczęście można wejść gdziekolwiek i później już droga wolna, ale widać tu działanie celowe i to działanie wbrew. Na koniec jeszcze szkoła bdsm i tu kolejna niespodzianka, strona główna co prawda nie zablokowana ale wyczyszczona. Z wykładów, z dyskusji i z opowiadań. Z późniejszej rozmowy z ‘derekcją’ wynikało jednoznacznie – włam na stronę i kasowanie zawartości. To już nie jest przypadek, może jeszcze nie spisek, ale już działanie zorganizowane. I tylko zastanawiam się czy to na okoliczność kalendarza wizytacji kościelnej czy też z okazji mianowania wielkiego nauczyciela na czele ministerstwa edukacji? A może w ramach zlikwidowania wojskowych służb informacyjnych dwóch wielkich braci sterowanych radiem zafundowało społeczeństwu wywiadownię netową? Obym się myliła, bo jeśli nie to powiedzenie „źle się dzieje w państwie duńskim” przyjdzie przerobić na „źle się dzieje w 4rp”.

Dobrowolnie się stąd nie zwinę, nie zacznę nagle pisać tego, co jest politycznie poprawne. Ale zastanawiam się nad przeniesieniem zapisków na serwer w jakimś bardziej normalnym miejscu i aktualizację archiwum. Czy można zawiesić obywatelstwo tego kraju do czasu ‘znormalnienia’ sytuacji? Jak tak dalej pójdzie to nawet najbardziej prostackie dowcipy o rodakach w Stanach nie będą przysparzały takiego obciachu jak dowód osobisty. Wygląda na to, że chińska klątwa – obyś żył w ciekawych czasach – właśnie się uaktywniła.

=============

nana suka_nana@gazeta.pl2006-06-04 11:40:33 84.10.168.106
No cóż.... ja się z tym zetknęłam juz 1,5 roku temu... jż wtedy czułam że wkraczam na niebezpieczne ścieżki... już mnie nie dziwi a wiem, że będzie jeszcze gorzej.... lepiej faktycznie zadbaj o porządne archiwum na innym serwerze....

anatema
dag.mara2@wp.pl2006-05-28 11:31:12 87.207.71.206
tez mnie to zaniepokoilo, zniknal jeden z moich ulubionych blogow, potem odkrylam, ze i inne sie gdzies ulotnily... szlag mnie trafia na ten ciemnogrod, szczegolnie, ze jak pokazaly lata doswiadczen takie zabiegi sa bezcelowe, zakazany owoc kusi jeszcze bardziej... w koncu kiedy w polskich kosciolach bylo najwiecej wiernych, wtedy gdy teoretycznie pojawianie sie w kosciele bylo conamniej zle widziane... zatem z tego nalezy wysnuc wniosek, ze komus zalezy na rozwoju swobody wypowiedzi erotycznych... czyz nie... (szkoda tylko ze polacy nie ucza sie na bledach)

Napastować kwiat

Napastować kwiat,
rwać go z dziką i bezmyślną chciwością,
to jakby nad piękną, śpiącą w narkozie kobietą znęcać się obłędnie
dlatego, że cicha i że nic nie czuje...
Łamać jej ręce dla jednodniowych bransolet,
zdzierać z jej palców więdnące pierścienie...

MPJ





Z całkiem niewiadomych powodów majowy bez staje się obiektem takich właśnie ataków. Kiedy widzę zmierzwione gałęzie, naręcza nałamanych łodyg w objęciach ludzkich ramion chcę płakać. I po co to? Dla tych kilku dni piękna umierającego w szklanym wazonie na stole? Dla spływających z kielichów rozchylonych jak usta bezgłośnych skarg łzawego nektaru? Dla odurzającego zapachu, zbyt intensywnego w zamkniętych czterech ścianach? Dla złości i bólu głowy, który nie pozwala zasnąć od ciężkości powietrza?To samo. Co roku to samo. Bez lilak, nie należący nawet do botanicznej rodziny, którą sugeruje nazwa jest celem napaści. Co roku odnawia swoje włości, co roku rozkwita obfitymi, lubieżnymi kiściami pełnych kwiatów. Licytuje się z pobratymcami barwą i wonią. Od nieskazitelnej bieli, przez pastelowe lilaróże aż do wyuzdanych, nasyconych fioletów. Przekrwiona, sinofioletowa suknia odsłaniająca perwersyjne, mięsiste wnętrze zroszone lepkimi kroplami i hipnotyzujące wonią intymności. Dlaczego? Dlaczego się nie obroni? Dlaczego nie zaniecha tego obnoszenia się z pełnią bzowatości wśród swoich bezlitosnych oprawców? Dlaczego…Za tę konsekwencję, za determinację, za umiłowanie bólu wybieram bez na symbol uległości. Znoszący w pokorze wszystko, co ludzie mu zgotowali. Niezniszczalny. Niepokonany. Syringa vulgaris





25 maja 2006

Wybranka Kusziela

Czytam, czytam, czytam i nie przestaję się dziwić. Czasami to jakbym swoje słowa czytała. Wtedy z przestrachem odrzucam książkę i zastanawiam się jak to możliwe. Genialnie napisana powieść. Co prawda losy szpiegującej kurtyzany znajdującej przyjemność w bólu nie zawierają już tak niesamowitych opisów jego przeżywania jak część pierwsza, ale pokazują zupełnie inne aspekty życia. Tęsknota za stanem odmiennej świadomości, niespełnione pragnienie i niezaspokojona żądza. Skąd ja to znam… To tych parę lat, kiedy bałam się przyznać przed sobą czego pragnę. Lata, kiedy fantazje musiały zastąpić jakiekolwiek marzenia o realnym spełnieniu. Lata wstydu i poczucia winy za grzeszenie nie ciałem nawet ale umysłem. Ta śmieszna hipokryzja, w którą ubierałam się przez lata – dziś wspominam ją z kpiącym uśmieszkiem na ustach. Ale wówczas nawet nie byłam w stanie przelać na papier tego, co przezywałam. Nawet w „Listach do…” nie zapisałam tego. Ze strachu? Ze wstydu? Nie wiem. Wiem jedno znalazłam spełnienie, znalazłam oczyszczenie, znalazłam spokój. I tylko ciągle mi mało, chcę więcej. Może gdybym nie przesiedziała tych dziesięciu lat na zapiecku byłoby inaczej. A może to właśnie dlatego, że moje wizje były takie przemyślane, wypielęgnowane, dopieszczone teraz potrafię się nimi cieszyć. I czerpać pełnymi garściami. I nie jestem w stanie się nimi nasycić, a przesyt w ogóle mi nie grozi.W każdym razie czytając historię Fedry widzę w niej dużo siebie. Chciałabym móc nosić jej przydomek. Jest to najbardziej adekwatne określenie tego, kim była ona, kim jestem ja – anguisette...

Integra a rzeczywistość

Na horyzoncie widać już Morze Czerwone, ale balast spraw do zrobienia przed wyjazdem jest ogromny. Ludzików mam wciąż w niepełnym składzie a ilość zadań spoczywających bezpośrednio na mnie rośnie lawinowo. Najbardziej boli mnie niekompetencja niektórych z moich ludzi, i ich koszmarna niesamodzielność. Już fakt, że nie władają żadnym obcym powoduje, że cała korespondencja z kwaterą główna spada na mnie, ale niestety to nie wszystko. A ja zamiast zająć się opracowaniem modelu przepływów i prognozowaniem sprawdzam cholerne literówki w pismach (sic!) w końcu to ja się pod tym podpisuję. No, ale są też miłe aspekty takie chociażby jak możliwość dilowania całkiem okrągłymi sumkami. Nie jest to giełda (i dobrze patrząc na to, co się na niej dzieje od paru dni) ale zawsze coś nowego. I tylko przydałoby się jakieś narzędzie do zarządzania tym w sposób bardziej zorganizowany.

Myślałam już, że posprzątałam poprzednia epokę w mojej działce – myliłam się. Dostałam pochodzący z przeszłości plan kont (podstawa wdrożenia systemu ERP) do zatwierdzenia i włos mi się zjeżył na głowie. Sądziłam, że w jeden dzień załatwię temat, no bo ile może zająć sprawdzenie czy od czasu koncepcji nie pojawiły się nowe konta i nowa analityka. Się pomyliłam! Plan kont z koncepcji i plan kont rzeczywisty to dwie zupełnie inne bajki, a sprawdzenie będzie tak naprawdę przygotowaniem tego dokumentu od początku. Przy takiej rozbudowanej analityce rozjazd jest niesamowity. Wczoraj udało mi się zakończyć inwentaryzację zespołu zero, jeden i dwa, reszta przede mną. Najciekawsze jest to, że rozjazdy są we wszystkie możliwe strony. Koncepcja jest jednocześnie i za duża i za mała. Syzyfowa praca. No ale mam nadzieję, że jak teraz poustawiam dostępy i wymagania dla poszczególnych operacji to przynajmniej będę miała pod kontrolą zmiany (albo ich próby).

Poszliśmy na kręgle, całym departamentem. I tak jak sądziłam, zajęcia ‘po godzinach’ potwierdziły tylko moje przypuszczenia co do istniejących podziałów i animozji. Zaskoczyło mnie, że wszyscy przyjęli to wyjście entuzjastycznie (w końcu w biurze o godzinie 15.05 trudno uświadczyć choćby jedną osobę z działu). Pracuję z nimi już dość długo, udało mi się polepszyć i jakość pracy, i wzajemne relacje z innymi działami. Ale jest zadra, która jątrzy i którą rad nie rad będę musiała usunąć. Moja cierpliwość i pokłady pobłażliwości się wyczerpały. To jak z roślinami – cięcia są konieczne. Swoją drogą nie sądziłam, że jedna leniwa dusza – mistrz w leseranctwie i pozorowaniu – jest w stanie aż tak destruktywnie wpływać na współpracowników. I tu nie pomaga ani prośba, ani sankcja, ani groźba, ani integra. Egzemplarz niereformowalny! Łatwiej z elektryka zrobić księgowego niż z pseudoksięgowego kogokolwiek użytecznego.

24 maja 2006

Czekając na nurki

A. siedzi gdzieś na łódce robiąc za zastępcę kapitana a ja nie mogę się już doczekać słupa wody nad głową. Na samą myśl o pierwszym skoku z łodzi robi mi się tak jakoś ciasno w okolicy przepony. Trochę ze strachu, trochę z niecierpliwości, trochę z tęsknoty. Im szybciej ciało zanurza się pierwszym odruchu pod wodę tym szybciej podnosi się poziom adrenaliny, Aż do bolesnego skurczu, aż do wstrzymania oddechu. Palce dłoni przytrzymujące maskę i automat są wówczas jakby nie moje, są jak obca dłoń wymuszająca milczenie i odbierająca wzrok. Przez jeden jedyny moment, kiedy mijam linię wody uciekającą w górę tracę poczucie czasu i miejsca. Fizyka. Ciało wyniesione na powierzchnię. I oddech, przywrócony po chwili nieistnienia. To trwa kilka, może kilkanaście sekund. A w pamięci zostaje jak długie godziny, Kontakt wzrokowy i po symbolicznym ok. inflator w ruch. Już spokojniej, powoli zapadam się w otchłań turkusowego błękitu. I tylko zatykające się uszy przypominają mi, że nie jestem z tego świata. Z każdym metrem wyciszam się, wyrównuję oddech, otwieram oczy coraz szerzej. Skafander ciasno opina ciało, klatka piersiowa uwięziona w kamizelce i czujne oko partnura. I znów ta natrętna myśl, jaka szkoda, że nie ma tu Pana Męża. Wszak w tym rynsztunku, powolna skinieniu, odczytująca polecenia z ruchów rąk i wyrazu oczu cała jestem uległością. I tylko dłonie są jakieś takie za swobodne, aż prosi się, żeby można je było skuć dla pełnej kontroli. A wówczas nie jestem w stanie ani sięgnąć do manometru, ani do inflatora, ani do oktopusa. Czy można bardziej? Można. Można byłoby, gdyby…

23 maja 2006

Zagumowane tęsknoty

Zatęskniłam za gładkością lateksu. Zatęskniłam za Kobietą weń odzianą. Za jej miękkimi ustami o smaku kobiecości tak wyrafinowanym, jak tylko można to sobie wyobrazić. To wszystko jakoś tak dziwnie się potoczyło. Lateks już zawsze będzie mi się z nią kojarzył. Te krótkie chwile kiedy delektowałam się jej dotykiem. Ach, mieć ją tylko dla siebie przez czas jakiś, dotykać, składać pocałunki na wargach wychylających się z pod maski, przeglądać się źrenicach zerkających na mnie z pod niebotycznych rzęs. Kiedy przypomnę sobie jak leżała na wybiegu w M25, w wyzywającej pozie, z rozchylonymi udami, odziana w czerń i czewień do dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć jak to się stało, że nie rzuciłam się, żeby ją pochłonąć. Tam i wtedy. Na tym wybiegu. Wśród ludzi, którzy i tak patrzyli na nas jak na cudaków. Albo później w bieli niewinności, kiedy kołysząc się ocierała się o mnie. I jej dłonie ubrane w rękawiczki przesuwając się po lace gotowały mi dreszcz.
Znów otwieram album wspomnień...
Wyszukuję w nim śliskiego śladu silikonu...
Tęsknię za tym…

Rzymska maksyma

Volenti non fit iniuria
chcącemu nie dzieje się krzywda
błogosławieni ci, którzy doznali i uwierzyli

22 maja 2006

Miara

Dziwna to umiejętność potrafić dojrzeć erotyzm tam, gdzie go nie ma. Jeszcze dziwniejsza umieć go poczuć i doprawić uległością. Szalone, ale prawdziwe. To się dzieje niemal codziennie, tak jak dziś…Marzenie o dokładnie przylegającej piance zaczęło się krystalizować w momencie kiedy umówiłam się na miarę. Przybyłam więc i oddałam się w ręce pani Emilki. I stałam tak pośrodku sklepu, za sobą mając wieszaki ze skafandrami, przed sobą gablotę z automatami i dookoła całe mnóstwo gadżetów różnych. Suterena. Lekki zaduch. Małe okienka pod sufitem. A moja wyobraźnia już podszeptuje mi zupełnie inną historię. Zamiast wieszaków haki w ścianie, zamiast neoprenu lateks, kneble w miejscu ustników automatów. Czuję, że powieki powolutku opadają, słyszę łomot pod żebrami. I nagle głos materializujący się w dwa słowa – rozbierz się. Nie unosząc powiek zaczynam rozpinać bluzkę. Z odrętwienia wyrywa mnie ucisk na szyi. Błyskawiczna kontrola sytuacji, tętno skacze pod sufit i… okazuje się, że to wcale nie obroża jak odczytała to moja narwana podświadomość, tylko centymetr krawiecki. A potem, choć już wiedziałam, mierzenie nadgarstków i kostek było jak zakładanie opasek. Mierzenie korpusu, od mostka przez krok do atlasa jak naciągany sznur karady. I ten spokojny głos ręka… ugnij.. tyłem… wyprostuj… Kocham ten stan. Nawet jeżeli jest tylko wytworem mojej podświadomości. Znaleźć erotykę tam, gdzie inni jej nie widzą. Znaleźć uległość tam, gdzie jej nie ma. Cała ja…

============

zooza 2006-05-24 08:41:44 83.17.85.195 10.222.222.1
Mała literówka , a zmiana kontekstu ogromna. Dzięki Sokole Oko - już poprawione.

andon1
2006-05-24 01:00:52 83.5.125.101
Ja tak nieśmiało, bo nie na temat... Jak sutenera, to u (niego). A jeśli to pomieszczenie to suterena. Taki drobiażdżek. Mały. ;-)PS 1. Dlaczego tu nie ma komentarzy?PS 2. Dawno nie trafiłem na tak ładne zdjęcia jak tu.

21 maja 2006

Gdy pochylisz nade mną twe usta...

Gdy pochylisz nade mną twe usta pocałunkami nabrzmiałe,
usta moje ulecą jak dwa skrzydełka ze strachu białe,
krew moja się zerwie, aby uciekać daleko, daleko
i o twarz mi uderzy płonąca czerwona rzeka.
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią,
oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Pierś moja w objęciu twej ręki stopi się jakby śnieg,
i cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł.
MPJ

Chciałoby się, żeby uczucie było tak prostym, ale życie weryfikuje oczekiwania. I okazuje się, że zamiast miękkość jest rzeczywistość, z która co rano trzeba staczać bój. Zamiast rozkoszy codzienność szorstka jak Włosienica. Zamiast spełnienia obowiązki. I na koniec kiedy zostaje maleńki okruch czasu można tylko wtulając się westchnąć i zapłakać zanim sen rozsiądzie się na powiekach. Czy czas płynie inaczej wraz z upływem lat czy może (nie)sprawność ciała go spowalnia? Czy może znikam powoli nawet tego nie zauważając?

19 maja 2006

BDSMowy Vlad Gansovsky

Ma niespełna trzydzieści lat i pochodzi z rosyjskiej rodziny z inżynierskim rodowodem i nazywa się Vlad Gansovsky. Ojciec, zajmujący się amatorsko fotografią, postarał się, żeby młody Vlad otrzymał solidną porcję podstaw fotografowania. Ale, jak to często bywa, okres dorastania przyniósł kontestację autorytetów i wartości, owocując zerwaniem z fotografią na ładnych parę lat. Co nie oznacza, że młody gniewny nie próbował w tym czasie wyrażać siebie w inny sposób. Początkowo zachwycił się grafiką komputerową, którą z upodobaniem uprawiał. Nie było to trwałe uczucie, porzucił ją bowiem dla body art. A to z kolei stało się przyczynkiem powrotu do korzeni. W przeciwieństwie do grafiki komputerowej malowanie na skórze jest nietrwałe i jedyną możliwością utrwalenia tych prac było… sięgnięcie po aparat fotograficzny. Początkowo rzeczywiście służył jedynie do celów dokumentalnych, ale 1998 małymi krokami, ale systematycznie, powracał do czystej fotografii. Od 2000 roku jest to jedyna dziedzina, której się poświęca. W swoich pracach stara się ujawniać ludzkie wnętrze, pasje, emocje.

Wśród jego prac znajdą się i sentymentalne portrety stylizowane na retro, i surrealistyczne kompozycje nagości, i pełne piękna uległości inscenizacje, i nieco fetyszowych eksponatów.

Dwa pierwsze zdjęcia jednoznacznie kojarzą się z pięknem dominacji, za sprawą pięknie i równo uplecionego bata. Raz piękno ciała odzianego w przejrzystą gazę pończoch, na tle których bat wygląda jak szorstki język jaszczura



Efektowne sznurowania mają swoją kontynuację na zdjęciach utrwalających, odciśnięte w delikatnym ciele, znaki więzów. Oba emanują spokojem, bezruchem, ale nie są martwe. Luźno ułożone palce, nie zaciśniętych w pięść dłoni uzmysławiają rozkosz jaką dawać może samo pozowanie do tych zdjęć…




Ta fotografia została zatytułowana przez autora Woda. A to przebiegłe połączenie dwóch przeciwstawnych żywiołów – wody i metalu – w zupełnie odrealnionej dla nich przestrzeni kobiecości zachwyciło mnie, podobnie jak sama kompozycja w ruchu zastygła pod palcami fotografa.

Detale bdsmowe – ostroga i klamerka – nie przytłaczają swoją obecnością. Wręcz przeciwnie idealnie współgrają z intymnymi zakamarkami ciała, wydobywając na światło ich kształty. Zagłębiające się w ciało żeberka ostrogi wywołują dreszcz, gęsią skórkę a mnie w głowie kołacze się pytanie czy to dreszcz rozkoszy czy bólu?

Na koniec jeszcze ujęcie brzemienności, którego nie spotkałam nigdzie indziej. Kontrasty materii i skóry, sposób ich prezentacji może zaskoczyć, ale nie można im odmówić aury niesamowitości, odrealnienia. Nigdy wcześniej nie spotkałam zdjęć, na których ciąża byłaby tak silnie podkreślona przez bdsmowy charakter kompozycji. I smycz, i sznur, i lateks z jednej strony eksponują to, co ma się niebawem wydarzyć, z drugiej zaś symbolizują rezygnację z wielu elementów obecnego życia, choćby tylko czasowo. Carpe diem szepczą bo już za chwilę nie będzie czasu na przyjemności.



18 maja 2006

Kryształowe gody

Piętnaście lat minęło, od kiedy wypowiedzieliśmy sakramentalne tak. I najcenniejsze jest to, że dziś powtórzylibyśmy to samo bez cienia wątpliwośći. Pan Mąż, który rzekł, że nie nudził się ze mną i ja odpowiadająca - robię, co mogę. Tak, tak mamy już za sobą rocznicę bawełnianą (1), papierową (2), skórzaną (3), kwietną (4), drewnianą (5), wełnianą (7), cynową (10) i jedwabną (12). Przed nami jeszcze porcelana oraz metale i kamienie szlachetne. Jest tego jeszcze trochę :)

Apopleksja po raz enty

Wkurzam się jak jasna cholera i to z powodu człowieka, którego nawet nie znam. Na litość boską czy w dobie Internetu wszystko wydaje się proste jak metr sznurka w kieszeni? Nie każdy, w przeciwieństwie do mnie, ma umiłowanie do syndromu pierwszych razów i należy to uszanować, a nie stroić fochy i robić za obrażoną panienkę. No bo gdzie tu happy end? Kobieta i mężczyzna. Znają się (wirtualnie) od jakiegoś roku. On siedzi na jakimś końcu świata gdzie gęsi zimują i potrafi się nie odezwać przez parę miesięcy. Pojawia się i znika. Wyrywa jej serducho i posypuje solą do smaku, a potem pojawia się jakby nigdy nic. Ma do niego słabość, cóż każdy jakieś słabości ma… I nagle szybki zwrot akcji bo ona chce się odwirtualizować, ustalanie terminu i takie tam. I… pierdut, jego wysokość Herbatnik się obraża bo ma zanocować w hotelu. No do jasnej cholery jakbyś tu był człowieku to dostałbyś ode mnie w dziób. Chyba bardziej naturalną rzeczą jest spotkać się bez zobowiązań niż uchylać rąbek kołdry. Zaczyna wyglądać, że z nim jest jak z tą baletnicą z porzekadła, co to jej rąbek u spódnicy przeszkadza. Jak nie gęsie zimowisko to hotel. A jak nie będzie chemii to co? Maja powiedzieć sobie dobranoc i odwrócić się plecami pod jedna kołdrą. Optymista cholerny.Może lepiej byłoby gdybym nie przyłożyła ręki do ich znajomości… Mam nadzieję, że się Młodsza Laska i tym razem wygrzebie z dołka, który jej zafundował. Mam taką nadzieję…

17 maja 2006

Boję się chcieć

Czasami taka myśl budzi mnie w nocy. Boję się chcieć, bo wiem, że jestem w stanie dopiąć swego. Boję się zachłysnąć zdobyczą i boję się tego, co jeszcze wylęgnie się moim umyśle. Coraz głębiej, coraz dalej, coraz mocniej. Sprzężenie zwrotnie – im więcej tym więcej. I cóż z tego, że się boję? Ja lubię się bać. I nie chodzi strach, który można nakarmić kinowym horrorem, nie chodzi o balansowanie na krawędzi życia i śmierci. Chodzi o nieznane granice własnych pragnień. Spoglądając na swoje marzenia z przed dwudziestu lat uśmiecham się. Dziś wydają się takie proste, ale wówczas niebotycznie abstrakcyjne. Odkąd pamiętam miałam zawsze do zrobienia coś, co zupełnie nie pasowało do mojego otoczenia i sposobu bycia, coś na wyrost, coś z innej bajki. I chyba najbardziej popychały mnie do tego stwierdzenia w rodzaju nie dla ciebie, nie dasz rady, za wcześnie. Ambicja i upór. Dwa kierunkowskazy, dwie drogi, dwa cele. Zawsze tak było. I to się chyba nie zmieni. Taka skaza w genotypie. Żyję nie po to, żeby nadstawiać drugi policzek, ale jeśli upadam to się podnoszę. Czasami z płaczem, czasami z żalem, czasami ze złością. Kocham mój strach.

16 maja 2006

Namiętność natury

Słyszałam ich wczorajszej nocy. Jego wołanie, zawodzenie ciągnące się nad łąką i szmer jej odpowiedzi. Jego drapieżne palce wplecione w uliścione gałęzie włosów, szarpiące bezlitosnymi ruchami, zdzierające suknie kwiatów. Jej łzy spływające z chmurnych oczu, łzy nieprzebrane, prędkie. Płakała deszczem, z rozkoszy czy z bólu nie wiem tego. Płakała długo w noc podczas gdy jego palce zaciskały się na bezbronności. Rzęsy traw falowały miarowo, coraz szybciej jak ekstatycznie unoszone piersi w łapczywym oddechu. Powoli ulegała jego sile, skłaniała przed nim głowę, dłonie składała w modlitwie, kolanami sięgnęła piekieł. On nieprzejednany w swoim gniewie, szaleńczym opętaniu… Kiedy jej ciało znaczone płonącym śladem błyskawicy wyginało się w nieludzkim wysiłku. Kiedy jego głos rozbrzmiewał pod postacią gromu. Ziemia drżała, powietrze było ciężkie od dusznej żądzy, kiedy posiadł ją, ujarzmił.

Rankiem o ich nocnej ekstazie świadczyły jedynie rozrzucone w nieładzie liście zerwane z drzew, pokładające się łany traw i smugi mgły. To jej oddech. Dysząc pożądaniem zostawiała mu ślady swojego oddechu – jak podziękowanie, jak zaproszenie, jak pamiątkę. Takie są wiosenne burze. Taka jest namiętność natury. Gwałtownie piękna.

14 maja 2006

Dyskretny urok trójkąta Już niemal zapomniałam jak miło być może w łóżku we troje. Wtedy kiedy wszyscy mają na to ogromną ochotę. Wtedy kiedy jest to kolejny z pierwszych razów. Kiedy ociera się krople potu z Mężowskiego czoła. Kiedy sex trwa godzinami i tylko łechtaczka zanurzana na moment w kieliszku delikatnie aromatyzuje alkohol. Czysty sex, przyjemność nie ograniczona konwenansami. Nie sesja, nie służenie, nie dominacja ale sex w najbardziej klasycznym (nie licząc liczby rzecz jasna) wydaniu. I zdjęcia, które mogę robić, zatrzymane w kadrze chwile krzyku i uniesienia. Jest w tym coś zwierzęcego, coś co lubię. Bo niby małżeńskie to łoże ale trochę nas więcej. Uwielbiam kiedy kocha się z inna kobietą, tuż obok. Kiedy Jego oddech i jej mimika świadczą o doznawanej przyjemności. Kiedy zapach w pościeli pozostaje nie własny, ale trochę obcy. I przyjemność w Jego oczach. Ten widok wart jest wielu wyrzeczeń, wart jest oczekiwania. I później te rozmowy długo w noc, kiedy wtuleni w siebie leniwie szukamy słów i dłońmi szukamy ciała obok. I długa, ciepła kąpiel tuż obok, w zasięgu wzroku, w zasięgu głosu. W takich przypadkach zawsze się cieszę, że zdecydowaliśmy się połączyć sypialnię z łazienką w jedną przestrzeń. To był dobry pomysł, choć wówczas nie myślałam, że posłuży nam do takich celów. I wanna, w której spokojnie kąpiel biorą dwie osoby, to także był strzał w dziesiątkę, dziś pięknie procentujący.

Trójkąt to więcej przyjemności. Więcej pracy ale i większa frajda. I tylko gdzieś głęboko mały żal, że mmk pozostanie tylko w sferze fantazji. Żal spływający wraz ze łzą, żłobi ścieżkę smutku, może frustracji. Nadzieją, że kropla drąży skałę nie jest niestety panaceum na moją fantazję. Jeszcze rok, może dwa i odłożę tę fantazję na półkę z tymi, którym termin przydatności do spożycia już minął. Ech, powiększa mi się ta półeczka, powiększa. A może to nie termin przydatności się kończy ale po prostu ‘brak dostępu’? Szkoda tylko, że w tym przypadku kontakt z administratorem nie jest możliwy…

==================

hm... 2006-05-17 11:50:48 81.190.30.42
Jeżeli nie drugi facet to druga kobieta z doczepionym sprzętem... może nie będzie to gorące ale zawsze...

somebody
2006-05-14 17:48:23 212.76.37.136
Nie rozumiem tego, to dla mnie nie do pojęcia i wszystko się we mnie buntuje i krzyczy jak czytam, że mąż nie pozwala Ci na trójkąt MMK. On na twoich oczach bierze inną kobietę tyle razy ile chce a Tobie śmie zabraniać realizacji tej jednej fantazji, o której marzysz od tak dawna!!! Jakie to niesprawiedliwe i egoistyczne! Ty jesteś gotwa zrobić dla niego tak wiele, wycierpieć wszystko i jeszcze więcej...a on??? Zoozo - najszczersze wyrazy współczucia. A małżonek niech czasem wyjdzie poza czubek własnego nosa jeśli naprawdę Cię kocha...pozdrawiam"oburzona czytelniczka"

12 maja 2006

Powrót i oczekiwanie

Kolejne dni poza domem, szkolenie, spotkanie budżetowe a wszystko przetykane telefonami. Z jednej strony nuda, z drugiej czas, żeby marzyć i snuć plany na później. Zaspałam po wczorajszej długiej w noc walce z winami. Zaspałam. Najzwyczajniej w świecie zaspałam i nie pamiętam kiedy mi się zdarzyło poprzednio. I tylko czas się dłuży niemiłosiernie, nawet teraz kiedy już jestem w domu muszę czekać. Czekać aż noc otuli wszystko swoim czarnym płaszczem a Morfeusz zabierze Młodą, zabierze i zaopiekuje się nią do świtu.

A ja czekam. Rozedrgana, miękka i wilgotna. Przed chwilą czułam Jego bliskość tuż pod skórą. Kiedy lizałam Jego dłonie i ssałam palce czułam jak wilgotnieję wiąż bardziej i bardzie. Czułam jak staję się spragnioną swego Pana suką gotową na jedno skinienie dać Mu przyjemność sobą. Oszalałam od dotyku Jego dłoni i słowa, którymi kazał mi być taką do wieczora. Kiedy wstałam soczyste smugi spływały mi po udach. Potem wyszedł z domu, pozostawiając mnie na granicy szaleństwa. Jest dziś smutny, bardzo. Chciałabym zabrać smutek z Jego oczu może właśnie tak, może swoim smutku zechce zadać mi ból, który smutek przegoni. Tak bym chciała móc zrobić to dla Niego, dla mojego Pana.

Zassałam łechtaczkę do bańki na czas Jego nieobecności, żeby była sinopurpurowa i wychylała się na Jego powitanie. Siedząc na łóżku z ugiętymi i rozchylonymi nogami patrzyłam jak nabiera kształtów, jak pręży cię w oczekiwaniu na dotyk. I jednocześnie wyobrażałam sobie jak zgniecie ją między palcami. I to wyobrażenie popchnęło mnie w kierunku spełnienia. Bańka wraz z zaklętym w niej kwiatem kobiecości drgała rytmicznie. Lecz to wciąż było za mało, za mało, żeby pokazać jak bardzo Go pragnę. Ktoś porównał moją „hodowlę pod szkłem” do Róży Małego Księcia. Dziś i ja zobaczyłam ją właśnie taką. Kiedy z każdym skurczem serca odrobina krwi zatrzymywała się w tym zaułku, kiedy płatki nabrzmiewając rozchylały się pokazując Szczyt Wrażliwości. I wtedy zobaczyłam, że moja róża nie ma kolców. Sama więc postanowiłam ją w nie wyposażyć. Uwolniona z pod klosza wzięła głęboki oddech a wtedy moje palce zapięły na rozpulchnionym podciśnieniem ciałku zębatą spinkę do włosów. Normalnie jest ona absolutnie nie szkodliwa ale teraz na tak wrażliwe różowości była jak metalowe igły. Już to zapięcie wywołało kolejne skurcze, ból rozpływał się słodko okrężnymi ścieżkami kiedy zasysałam bańkę wraz z tym maleńkim dodatkiem. Kolejny ruch tłoczka i ból stawał się nieznośny, a z wnętrza spływem ślizgowym wypełzało ze mnie podniecenie. Im bardziej łechtaczka pęczniała w szklanym więzieniu tym mocniej długie zęby krokodylka wbijały się w jej najwrażliwe miejsca. Kolejne zassanie doprowadziło do zetknięcia. Już nie tylko podciśnienie, nie tylko zębata ozdoba ale jeszcze nacisk szkła mieszał mi zmysły. Ale orgazmowi wcale nie chciało się do mnie zawitać…

Dopiero kiedy Pan wsunął we mnie palec zmysły zabrzmiały jak symfoniczna orkiestra pod Jego batutą, a przypływ rozkoszy zalał świat dookoła. Trącany grzbietem dłoni krokodylek podrygiwał zadając ból i przywołując kolejne przypływy. Spełnienie było ciągle krok za mą kiedy poczułam dłoń szarpiącą za włosy. Bez słowa oddałam usta dla pańskiej przyjemności, pęczniejący w nich kutas zapowiedzią był rozkoszy. Wystarczyło, że wsunął się we mnie żebym eksplodowała. A potem z każdym ruchem reakcja łańcuchowa przywoływała kolejne szczyty, z których spadałam w bezdźwięczne doliny przyjemności. Zdjęty krokodylek odebrał mi wzrok, żebym ślepa szukała drogi powrotnej znaczonej spazmami bólu. Jego rozkosz wdzierająca się w mnie i mój krzyk kiedy palce zacisnął na łechtaczce tak mocno, że aż kostki palców zbielały. O tak, tego trzeba mi dziś, bólu, który przerasta moje możliwości. Bólu, który zatopi zwoje szpony w ciele i rozerwie go na strzępy erupcją orgazmu.

Wszechogarniającego. Kiedy puls zamieniał się w skurcz, oddech zamierał a oczy ślepły ja wciąż pragnęłam więcej. Bardziej. Dalej. Poza granice, te świadome i te nieuświadomione. Gdzieś za horyzont człowieczeństwa. Orgazmy wygrywane palcami trącającymi macicę z łoskotem przemierzały moje wnętrze. Wtedy poczułam coś cienkiego i ostrego zagłębiające się w skórę. Nie miałam siły, żeby spojrzeć, cichym krzykiem wyraziłam błaganie o jeszcze. Ale nic z tego. Słyszałam jak odchodzi, kroki milkły na schodach kiedy ja dogorywałam w pożodze. Znowu muszę czekać na czas rozkoszy i bólu, czekać bez słowa skargi. Niech noc już przyjdzie okrywając snem tych, którzy muszą spać żebym ja mogła przyjąć z rąk Pana moją obrożę i klęknąć błagając o przeznaczenie. Czekanie… moja zmora.

10 maja 2006

Rwanie bzu

Narwali bzu, naszarpali,
Nadarli go, natargali,
Nanieśli świeżego, mokrego,
Białego i tego bzowego.

Liści tam - rwetes, olśnienie,
Kwiecia - gąszcz, zatrzęsienie,
Pachnie kropliste po uszy
I ptak się wśrod zawieruszył.

Jak rwali zacietrzewieni
W rozgardiaszu zieleni,
To się narwany więzień
Wtrzepotał, wplątał w gałęzie.

Śmiechem się bez zanosi:
A kto cię tutaj prosił?
A on, zieleń śpiewając,
Zarośla ćwierkiem zrosił.

Głowę w bzy - na stracenie,
W szalejące więzienie,
W zapach, w perły i dreszcze!
Rwijcie, nieście mi jeszcze!

Julian Tuwim



Narwali, naszarpali, nadarli, natargali słowa wymowne, słowa szalone. Jak daleko nam do przyrody - tyle, co słowo. Te same co do bzu do człowieka wypowiedzieć można. Czyż nie byłoby uroczo znaleść się tam, wsród spadających kropli deszczu w dłoniach, które zdzierają wszystko to, czy ciało jest przykryte. W dłoniach, które potrafią potargać włosy i silnym uściskiem wstrząsnąć ciałem całym? Tak, tak i raz jeszcze tak wypowiem. Być zabawką, być kwiatem w męskich dłoniach czekajac na cud. Na jedno małe chodź, na odbierające oddech tulenie, na całą kaskadę emocji obmywającą ciało z trosk codzienności. Być jak bez - w Jego dłoniach, niczym mniej ale i więcej niczym. Być bzem... A potem już tylko wykrzyczane prawie-słowami poety: na stracenie, w szalejące więzienie, w zapach i w dreszcze! Rwijcie, nieście MNIE jeszcze! Jeszcze! Jeszcze! Zanim się dopełni dzień...

9 maja 2006

PieJam

Kolejny w moim panteonie fotograf ze wschodnim rodowodem. Kolejny, którego spojrzenie na kobiety zaciekawiło mnie. Ten, który mówi o swoich pracach słowami „więc patrzysz na moje zdjęcia i podobają ci się albo nie..” Mnie się podobają. Zwłaszcza niektóre, ot choćby to.

Kontrasty jasnej skóry i ciemnego materiału, gładkości i faktury, mokrości i suchości. I to zestawienie, które nasuwa na myśl wydobywanie soków. I nie ważne czy chodzi o wyżymaną bieliznę, wyciskanie wina czy może płynną kobiecość. Każda kropla staje się małą opowieścią o tym, jak powstała. Jak stały się wszystkie. Nie sposób powiedzieć czym jest struga poddająca się grawitacji. Może jedynie za parawanem pranej bielizny można było zluzować panowanie nad pęcherzem i uwolnić się do uwierającego ciężaru. A może to tylko nagość i rozkrok maskują perwersyjny proceder wyciskania i uciskania… mokrego materiału. Wtedy tylko można mu pozazdrościć dłoni, które nawet najzwyklejszy kupon płótna są w stanie doprowadzić do spełnienia, do tak mokrego spełnienia…


Albo to, na którym otoczenie wyraźnie odcina się od widocznego fragmentu ciała. Zimno żelaznych zaworów, odrapanej blaszanej umywalki, błyszczącej gładzi kranu przeciwstawione ciepłej, aksamitnej skórze z miękką kępką włosków. Proste, bezduszne rury tuż obok łagodnej krzywizny ud i bioder. I dłonie starające się połączyć te dwa przeciwstawne światy. Tworzące pomost między miękkością runa i niklowaną obojętnością. I jedna mała kropla zawieszona na pomoście dłoni. I pytanie, którego nie potrafię odgonić – czyja to kropla? Czy to woda wypluta z nieprzyjaźnie industrialnej instalacji? Splunięcie w twarz, której nie dosięgło? Czy może to krople rozkoszy, którą palce wywlekły na światło dzienne? Miedzy wargami a kranem ciśnie się na usta parafraza tytułu literackiego. Kropla zawieszona w niebycie, nieważka, niezdolna sięgnąć żadnego ze światów. Skazana na zawieszenie. A może to jeszcze coś innego? Może to właśnie jest to, co jest wspólne dla żywej i nieożywionej materii? Może to wodny roztwór rozkoszy?


I w końcu kobieta upadła. Przestraszona tego, co zobaczyła lub usłyszała. Cofnęła się zbyt szybko, potykając się o własny strach stała się bezbronna. Teraz jest tylko drobna istotą rozciągniętą na wyszorowanych do białości deskach podłogi. Istotą zdaną na łaskę tego, który góruje nad nią. Tego, z którego ja widzę tylko stopy. Co takiego zobaczyła, co usłyszała, że bezwolnym ruchem unosi rąbek sukienki i zasłania usta. Czego nie che powiedzieć? Albo może raczej co wykrzyczała temu, który już za moment sięgnie po jej ciepłe, żywe ciało. I zabierze z pachnących mydłem desek tom, gdzie wszystko jest szorstkie, brzydkie i odrapane. Zawlecze tam, gdzie rodzą się krople. Choćby i za włosy…

8 maja 2006

Ospa

Niby XXI wiek mamy, ale w niektórych sprawach to nie drgnęło nic od XIX albo nawet i wcześniej. No bo jak inaczej określić stan, w którym zalecenia do przetrwania ospy wietrznej są takie same jak lata temu – gencjana albo biała papka do smarowania i nie drapać. Nie dość, że tatałajstwa wytępić nie można to jeszcze nie ma jak zapobiegać skutecznie ani tez leczyć. Młoda dzielnie znosi atak ospy. A to strasznie upierdliwa choroba jest. A w domu już fioletowe nie tylko dziecko i jego ubrania ale także… ściany.

6 maja 2006

O laski robieniu co się w gwałt oralny przekształciło

Johny Walker, cola i pół cytryny. I parę kostek lodu. I oszroniona szklanka. To wszystko towarzyszy mi tego wieczora. Zestaw, który budzi we mnie pogańskie zwierzę. Mieszanka, która nie przynosi dysfunkcji ośrodka mowy, nie upośledza motoryki. Cudo. Mikstura otwierająca drzwi do innego wymiaru. Pryzmat rozszczepiający myśl na drobinki tak małe, że potrafiące ułożyć się w nową mnie…

Postawiona na stoliku kolejna szklaneczka strachliwie wyciągnęła brzegi, żeby schwycić rozkołysaną ambrozję. Przesuwam opuszkiem palca po brzegu szkła, powolnymi ruchami obdarzam pieszczotą bezduszne naczynko, nie dopuszczając tym samym do tańca palców na… klawiszach. Tak, zajęte szkłem porzucają telefon. A jednak nie, nie ma takiej siły, która powstrzymałby mnie przed tym, co nieuniknione. Nie ma takiej siły. Burzliwa dyskusja i kolejne toasty wymuszają kontakt z otoczeniem, podczas gdy ja pragnę jedynie sięgnąć po zakazany owoc. Dyskusja wciąga niezmiernie, wysuszone gardło domaga się płynów, jeszcze łyczek, drugi i znowu witam się z pustym dnem.

- Czy możesz zamówić mi drinka – wypowiadam aksamitnym, ledwo słyszalnym szeptem.
Wstaje i odchodzi w stronę baru a moje spojrzenie snuje się za Nim, krok w krok. Kiedy stawia przede mną szklankę, wychwytuję rzucone od niechcenia stwierdzenie
- Lubię, jak schylasz głowę, kiedy prosisz.
Nic więcej. W następnym zdaniu rozpoczyna rozmowę o czymś zupełnie mi nieznanym, z kimś innym. Widzę fascynację w oczach kobiety i lekceważenie, jakie staje się moim udziałem. Gdzieś z boku osiadają na mnie pytania z całkiem innej dziedziny. O tak, tu znowu jestem sobą, rozmowa o wodzie, o tym, co pod wodą przenosi mnie do przedsionka przyjemności. Ale gdzieś z tyłu głowy dobija się do świadomości myśl o tym, żeby doprawić drinka kilkoma kroplami męskiego nektaru. Im bardziej wzbraniam jej prawa głosu tym bardziej zaczyna uwierać mnie w podświadomość, której tak niewiele trzeba, żeby zaczęła sączyć pewien obraz. Obraz na widok którego nogi uginają się pode mną z podniecenia, a wnętrze ust reaguje gwałtownym ślinotokiem…

* * *

„ Czy mogę zrobić Ci laskę?” nie wierzę, że to moje słowa, ale przecież wystukałam je własnoręcznie, a teraz patrzą na mnie z małego telefonicznego okienka. Doprawdy żałosne. Jest taki klawisz – nazywa się „usuń” – wciskam go i przytrzymuję kciukiem prawej ręki. Litery znikają szybciej niż się pojawiły. Pusty ekranik. Ale gdzie jest przycisk kasujący myśli z mojej głowy? Nie znajduję. Rozmawiam nie wypuszczając telefonu z dłoni. Ale przecież znam rozkład klawiatury. I nim się zorientowałam wcisnęłam klawisz z dwójką czterokrotnie, potem dziewiątkę czterokrotnie i jeszcze trzykrotnie. I dalej, dalej prędkie palce już są przy szóstce, potem jeszcze raz i czwórka, i trójką. Chwilę później zerkam na telefon i widzę ten sam, co przed chwilą, napis „ Czy mogę zrobić Ci laskę?”. Ale tym razem wybrałam adresata. I tylko waham się czy nacisnąć zielona słuchawkę. Wiem, że nie będzie odwrotu. To będzie tak, jakbym zdjęła z siebie godność i rzuciła ją pod stół. Ale przecież nie mogę wmawiać sobie, że to pragnienie nie istnieje. Co więcej czubek języka w moich ustach już rozpoczął swój obłędny taniec, policzki niemal niezauważalnie reagują na podciśnienie w ustach. Tak, wszystko w gotowości, brak jedynie mistrza ceremonii.

Wychodzę pod pretekstem czegokolwiek, a przekraczając próg wciskam z premedytacją ‘wyślij’. Schody w górę. Z każdym pokonywanym stopniem szybszy oddech. A potem długi korytarz z szeregiem drzwi. I odgłos obcasów powtarzających gwałtowne bicie serca. I chwila zastanowienia czy zostałam zrozumiana? Czy zostałam dobrze zrozumiana?

Klucz w zamku przekręca się leniwie, drzwi szurającym szeptem przesuwają się po wykładzinie. Pokój tonie w mroku, przez szyby przesącza się nikłe światło księżyca, podobnego dalekiej latarni. I nagle uzmysławiam sobie, że nie mam planu na ciąg dalszy, bo przecież nigdy nie sądziłam, że mogę zrobić coś takiego. Przez chwilę miotam się po pokoju, jak wyciągnięta z wody ryba, próbując znaleźć odpowiednie miejsce, pozę. W końcu robię to, co zawsze w sytuacji zakłopotania. Odsuwam zasłonkę i staję przy oknie, wypatrując zwiastunów dobrej nowiny pośród nocy. To taki neutralny gest, neutralny dla mnie, nic dopowiedzianego do końca. Bezpieczny, przez to, że niejednoznaczny. Minuty płyną leniwie kiedy przyciskam nos do szyby. Obłoki oddechu roztaczają zasłonę zamglenia, niejawności. Powoli zaczynam wkraczać w świat przyjemności własnego umysłu tworząc obraz rozkoszy. Z tego bezpiecznego świata do rzeczywistości przywołuje mnie dźwięk naciskanej klamki. Nie pukanie, ale po prostu naciśnięta klamka. Serce próbuje uciec jak najdalej od ciała, które go zdradza i umysłu, który tę zdradę zaplanował. A ja trwam nieruchomo, spowita przez zwoje materii, w oczekiwaniu, w niepewności.Kroki. Niespieszne kroki zapadające się w gęstej puszystości dywanu.

Kroki nadające rytm mojemu oddechowi. Z trudem przełykam ślinę, ale nadal nie śmiem odwrócić wzroku od piękna mroku za szybą. Nie potrafię ocenić odległości w jakiej kroki umilkły. Najgłośniejszym dźwiękiem jest teraz moje łomoczące serducho i pulsująca w skroniach krew.

- Chodź tu.
Słowa wypowiedziane szorstkim szeptem czepiają się skóry i wyciągają mnie z bezpiecznej kryjówki. Nie potrafię się im oprzeć, nawet nie próbuję, nie chcę. Z wzrokiem wbitym w podłogę podchodzę i zastygam w pozie oczekiwania. Ale trwa ona jedynie ułamek sekundy. Tyle, ile potrzeba żeby palce wpiły się we włosy i odciągnęły głowę do tyłu. Mimowolnie podnoszę wzrok na jego twarz i przez chwilę widzę te aroganckie ogniki w oczach. Podzielność uwagi to ostatnia myśl, która zapamiętałam. Myśl, która towarzyszyła metalicznemu szeptowi rozporka. I dłoń we włosach, która wymusiła klęknięcie. Sama dłoń, bez słów. Odgadnięte pragnienia ocierające się o barbarzyństwo. Spodnie nieznacznie zsunięte na biodra ujawniły mój mroczny przedmiot pożądania. I chociaż chciałabym już poczuć smak tego pożądania - to nie jest mi on dany. Dłoń we włosach dokładnie trzyma na wodzy moją namiętność, a wszelkie przejawy jej narowistości koryguje silniejszym uchwytem. Centymetry dzielą mnie od zmaterializowanego pragnienia, centymetry i sekundy. „Dlaczego? Dlaczego on mi to robi?” zadaję w duszy pytanie samej sobie, nie wydając jednego dźwięku. Nagle uścisk palców delikatnie zelżał, co pozwoliło mi na pokonanie tych kilku centymetrów. Siłą woli powstrzymuję się przed wzięciem do ust tego, czego mi wzbraniał. Chłonę zapach, za którym podążam. Zapach wdzierający się przez nos, przecz ustna, nawet przez zamknięte oczy. Zapach, który rozpoznam zawsze i wszędzie. Przybliżam policzek i ocieram się z lubością o tę wzgardzoną przez moje wargi męskość. Czuję na skórze ciepło i gładki dotyk, czuję subtelne drgania, które przekonują mnie o zwierzęcej żądzy w tym drugim ciele. Rozchylam wargi, lecz zamiast mokrego wnętrza ust ofiarowuję mu jedynie ciepły i wilgotny oddech. Wysuwam koniuszek języka, który tuż przed zetknięciem z butnie zerkającą mi w twarz pełną oczekiwania męskością zamykam za kratami zębów. Choć tak wiele kosztuje mnie powstrzymanie się od tego fizycznego kontaktu przedłużam oczekiwanie, drażnię siebie, drażnię jego. W końcu zniecierpliwiona dłoń we włosach mocnym szarpnięciem przypomina o swoim istnieniu i w oka mgnieniu wciska moją twarz w to rozedrganie.

Teraz już dwie dłonie przytrzymując moją głowę umożliwiają gwałtowne przetaczanie się kutasa po policzkach, silnymi ruchami odbierając mi oddech, zanurzając usta i nos w otulającej miękkości. Oddech, znowu łapię się na tym, że zapominam oddychać, że nie mogę oddychać. Zapierając się o jego biodra odsuwam twarz na tyle, żeby łapczywie zaczerpnąć haust powietrza. „Tak! Tak! Jeszcze!” woła coś we mnie domagając się tej siły, tego przymusu. I nie muszę czekać na odzew. Dłonie ześlizgują się za uszami, a kciuki znajdują drogę do szczęk. Jeszcze walczę, jeszcze chce walczyć, adrenalina robi swoje. Zaciskam szczęki tylko po to, żeby mógł je rozewrzeć. Siłą. Ściskowi szczęk towarzyszy silny skurcz w podbrzuszu, tak silny, że aż boli. Z cichym westchnieniem ustępuję pod naporem palców. Na wpół przytomna otwieram przed nim usta i instynktownie wręcz zaczynam go tulić językiem, zachłannie i gwałtownie. I znowu dłoń we włosach, dłoń która odchyla głowę tak, że patrzę wysoko. Za wysoko, żeby zobaczyć prężącą się w całej okazałości męskość ujętą w drugą dłoń. Z zapatrzenia wyrywa mnie nieznany, szybki dotyk na policzku. I zaraz drugi. I kolejne. Właśnie zostałam spoliczkowana kutasem. Jawna prowokacja przy której już nawet nie próbuję powstrzymać gwałtownego oddechu, wyciągam szyję, żeby pochwycić to, co mnie uderzyło. Pochwycić zębami. I znowu przegrywam, bo dłoń we włosach ma nade mną kontrolę, nad tym co robię. Policzkujący mnie kutas pozostawił na skórze mokre ślady, które zlizuję językiem żeby poczuć na podniebieniu smak pożądania. Pieszczota gwałtowna jak tango i jak tango drapieżna i delikatna. Czuję jak moja własna wilgoć sączy się niespiesznie po wewnętrznej stronie uda, jak wyciskana jest z każdym skurczem mojego wnętrza. Ja – wciąż na klęczkach – wciąż nienasycona i on – drażniący się mną swoim opanowaniem. W końcu jednak żądza zwycięża…

Wysuniętym językiem zapraszam go tam, gdzie czeka rozkosz. Dłoń we włosach zamiera kiedy moje dłonie i usta zaczynają swój taniec. Ściągnięta skórka odsłania delikatne, czułe miejsca. Żałuję, że jest tak ciemno, że nie mogę cieszyć oczu tą przekrwiona, purpurową barwą. Czubek języka obiegający dziesiątki razy krawędź główki, za każdym razem zatrzymujący się na moment na wędzidełku i trącający tę strunę rozkoszy. Na szczycie raz za razem pojawiają się szkliste krople, nie widzę ich, ale czuję, rozpoznaję smak. Tak, to pierwsze łzy rozkoszy jakich dziś kosztuję. Przerywam na moment, żeby zanurzyć go całego w ustach, po to tylko, żeby już w następnej chwili lizać miękkim, szerokim językiem od czubka aż po nasadę. Czuję jak drga pod wpływem dotyku szorstkiego grzbietu języka i momentalnie zamieniam to na ssanie. Odpowiada mi mimowolnym ruchem bioder domagającym się posuwistego ruchu, ale nic z tego. Teraz ja drażnię się z jego podnieceniem.

Zamykam wargi tuż za główką, czubek języka wciska się w szczelinę na szczycie. Policzki rytmicznie eksponują niewielkie wgłębienia i wcale nie są to te urocze dołki, które pojawiają wraz ze śmiechem. Ot, coś zupełnie innego. Powoli, milimetr po milimetrze, pochłaniam całą tę rozkołysaną cielesność pozwalając jej na coraz głębszą penetrację. Dłoń na mojej głowie łagodnieje, powoli głaszcze moją rozczochrana czuprynę. A ja już czuję na podniebieniu miękki dotyk, a dociskając językiem przesuwam go z jednej strony na drugą. Kontrast między delikatnością języka a twardością podniebienia jest niczym w porównaniu z wrażeniem jakie wywierają zęby. Dreszcz przebiega nie tylko przez wypełniającą mi usta męskość, ale wstrząsa całym ciałem. „Spokojnie, spokojnie, nie obawiaj się” - karcę go w myślach, nie mogę powiedzieć, że panuję nad wszystkim, ale doskonale wiem co robię. A zmienność odbieranych bodźców jest tym, co dodaje smaczku pieszczocie. Przywracam poprzedni kurs i ponownie zagłębiam go w siebie. Napieram mocniej kierując w głąb gardła. Kiedy prześlizguje się po migdałkach zaczynam ssać w rytmie dyktowanym przez moje skurcze. Jeszcze jeden, może dwa ruchy i czuję jak dotyka przełyku, jak wdziera się weń naciskając na tchawicę, jak napełnia oczy łzami. I znów przestaję oddychać delektując się tym żywym kneblem…

Dłonie we włosach ożywają, jedno, drugie szarpnięcie i dźwięk, którego nie identyfikuję., dźwięk, który okazuje się być pytaniem.
- Lubisz tak głęboko?
Otumaniona, zabrana z krawędzi orgazmu nie potrafię odpowiedzieć, a przez zamglone oczy niewiele widzę.
- Lubisz? – niecierpliwie powtarzane słowo odbija się echem we wnętrzu głowy.
Nie mogę zebrać myśli, ślina wycieka przez rozchylone usta.
- Lubię – wysączam odpowiedź wprost w mrok – bardzo lubię – powtarzam już tylko do siebie.
- To dobrze – zagrało mi w uszach – to dobrze, wystaw język.
Nie bardzo rozumiem, nawet nie staram się. Posłusznie wystawiam język i otwieram usta. To już nie jest moja pieszczota, to zaborczy akt władzy. Bez języka, bez warg nie sposób obdarować kogokolwiek urokami fellatio. Ale przecież to, co mam do zaoferowanie może być równie ekscytujące. I jest. Spokojnym, jednostajnym ruchem wsuwa się moje gardło, bez najmniejszego oporu. Palce zaciskają się na włosach, dłonie unieruchamiają głowę. Tchawica zgnieciona i rzucona w kąt wydaje się niepotrzebna, cały przełyk oddaję jemu. Wsuwa się niemal bez końca i równie długo wysuwa się z niego. Pozostawiając jedynie czas na szybki płytki oddech, a i to nie zawsze. Jego ruchu stają się coraz szybsze, choć nie pozbawione ostrożności to jednak wiem już, że nie mam wiele do zrobienia, że nie ja daję mu przyjemność, ale on sobie ja bierze. Każde wysunięcie pociąga za sobą smugę płynów, której nawet nie próbuję wycierać. Czuję jak spływa po mnie niczym ciepły strumyczek napędzany jego ruchami. Za każdym razem kiedy wdziera się we mnie i ociera się o tylną ścianę gardła wszystkie mięśnie międzyżebrowe napinają się do granic możliwości. Z jednej strony walczą o haust powietrza, z drugiej powstrzymują następstwa odruchu wymiotnego. Dłonie we włosach zaciskają się kurczowo kiedy walczę z własnym ciałem.

Czy to jeszcze jest fellatio? Zastanawiam się przez chwilę lecz dotyk jąder na języku uświadamia mi jak głęboko wpuściłam go w siebie. Zaczynam osuwać się niżej na kolanach kiedy gdzieś poniżej przepony rozlewa się we mnie gejzer rozkoszy. Odruchowo zaciskam mięśnie prężąc się w tej dziwnej przyjemność, czuję jak przełyk zamyka się na jego męskości. I choć to niemal niemożliwe próbuję unicestwić sama siebie odbierając sobie powietrze kolejnymi skurczami. Krztuszę się próbując złapać oddech, ale już jest za późno. Silne dłonie przytrzymują mnie przed osunięciem się na podłogę, nie czuje już bólu jaki sprawia mi szalejący w gardle i przełyku członek. Bezwolnie poddaję się temu, co się dzieje odpływając na fali własnego orgazmu. Krawędzią świadomości rejestruję jak pręży się wciskając się we mnie a czubkiem języka czuję ściągającą się skórę na jądrach, a potem przepychany skurczami i przyciskany do mojego języka ładunek zwiastujący bezgłośne finale grande. Nie posmakuję go, czuję tylko jak kończy gdzieś w trzewiach, zwierzęco brutalnie zaciskając palce na ciele.

A potem cisza i bezruch, osuwam się na podłogę ledwie żywa, zmęczona i obolała. Nie jestem w stanie ustać na nogach, drżenie nie pozwala na to. Łzy płyną, oczyszczenie duszy z tej brudnej rozkoszy, rozgrzeszenie, którego udzieliło mi własne ciało. Łyk wody jest jak pokuta, którą przyjdzie mi odprawiać przez kilka najbliższych godzin, pokuta za rozkosz. I jedyne, co mogę z siebie wyksztusić to
- Dziękuję – ciche, przetykane łkaniem dziękuję.
Znowu czuję palce we włosach, ale tym razem tylko miękko je przeczesują.
- Za piętnaście minut. Na dole. W barze. Zamiast pożegnania metaliczny szept zamka w rozporku, zamiast dziękuję tłumione puszystością dywanu kroki i szczęknięcie klamki. I dlaczego ja to lubię? Chyba właśnie dlatego…

* * *

- Esemesujesz w środku nocy? Może do mnie? - głos dociera do mnie jak przez mgłę, z daleka…
Powraca bolesna ostrość widzenia i rozpoznaję w otoczeniu bar, z którego przecież niedawno wyszłam… Pamiętam, że wychodziłam… Pamiętam, że szłam na górę…
- Nie, nie pochlebiaj sobie – odpowiadam cicho przełykając napływającą ślinę – poza tym to odebrany sms – próbuje zapanować nad głosem, zamaskować zmieszanie.
Wierzchem dłoni ocieram kąciki ust w obawie, czy nie ma w nich mokrych pozostałości, bo przecież… Ale właściwie to co się stało? Dlaczego ciągle siedzę w barze?
- Musiała to być bardzo soczysta wiadomość, bo nawet na bluzkę pociekło – słyszę słowa, słowa palące jak razy wymierzane pod pręgierzem.
Widząc dwie mokre linie, pozostałości po strużkach śliny nie jestem w stanie opanować płonących policzków, to już nie słowa, to świadomość tego, jak nieobliczalna staję się w obliczu żądzy. Wstyd i podniecenie walczą ze sobą i nie widać przeważającej siły żadnego z nich. Oto jestem zawieszona między niebem a piekłem i nie potrafię wybrać jednego miejsca. Fascynująca mieszanka doznań unosi mnie znowu w przestworza.
- Możesz – słowo rzucone do mnie, gdzieś między toastem a śmiechem, najzwyklejszym z głosów, niemal od niechcenia.
Nie rozumiem kontekstu, nie uczestniczyłam w rozmowie, nie wiem czego to dotyczy, nie wiem nawet czy to było do mnie. Podnoszę zdezorientowany wzrok w górę, a w odpowiedzi widzę wyświetlacz telefonu. Telefon nie jest mój, w przeciwieństwie do wiadomości… A więc to tak… Już wiem jakie spustoszenie czyni Johny Walker w kąpieli colowo-cytrynowej upośledza koordynację ręka-oko i pozwala śnić na jawie.
- Ale skąd? Jak? – pytania przeciekają przez usta – przecież ja nie…
- Proszącego wysłuchać, zwłaszcza jeśli tak grzecznie prosi...

--------------------------------------
zooza©
Jestem suką i jestem z tego dumna!

========================================

kom kom25@o2.pl2006-12-01 19:22:44 83.20.19.44
dlaczego kobiety tak rzadko mówią o tym czaego pragną ... a jak już powiedzą to same siebie określają "suka" ? Poznać taką kobietę to marzenie ... dorównać jej ... utopia. Jesteś gejzerem zmysłów, a każe słowo zaciska się lubieżnie wokół delikatnego wilgotnego zwieńczenia ... odsłoniętego rytmiczną interpunkcją zaciśniętą na rękojeści. mów do mnie jeszcze .............

kojo
2006-10-12 18:00:36 212.122.223.68 10.23.9.75
BOSKIE!

elemelek
escape69@o2.pl2006-05-08 22:29:48 83.24.24.63
Opis taki ze prawie uwiezyłem że to ja tam jetem... Wyrazy uznania!

papillion
papillion@gazeta.pl2006-05-07 17:35:07 84.201.221.1 192.168.111.36
dziękuję...tu odnalazłam siebie...nie tylko w tym texcie, ale w całym blogu...

5 maja 2006

Upskirtowy pozytyw

Wygląda na to, że na własnej skórze odczułam męski pociąg do tego, co można dojrzeć pod rąbkiem spódnicy. A wszystko się zaczęło od spódniczki właśnie. Zawsze miałam ochotę na takie małe coś, w typie spódniczki. I przez większość życia posiadałam przed tym czymś spore obawy. No, ale biorąc pod uwagę parę innych rzeczy, które zrobiłam w ciągu ostatnich lat mini spódniczka wydaje się być jedną z bardziej konserwatywnych :). W każdym razie weszłam w posiadanie ciemnozielonej spódniczki z mięsistego aksamitu doprawionego elastanem. Przymiarka w zaciszu sypialni wykazała, że albo będę zmuszona zakładać do niej rajstopy (fuj!) albo gołe nogi, albo pokazywać koronkowe zwieńczenie pończoch. Bo króciutkie to jest niesamowicie. Zdjęta spódniczka wylądowała w szafie podczas gdy ja zastanawiałam się co będzie do niej pasowało. Noc była już w całkiem zaawansowanym stanie, tak mniej więcej wpół do drugiej kiedy Pan Mąż przybywszy do alkowy nakazał przywdziać mój najnowszy nabytek, co bezzwłocznie uczyniłam. Jeśli myślałam, że trochę dziwnie się czuję stojąc w samej spódniczce to już za chwilę miałam poczuć się jeszcze dziwniej. Polecenie było proste - pochyl się. Stałam więc z dłońmi na kostkach podczas gdy Pan Mąż rozciągnięty na łóżku oblizywał mnie wzrokiem, komentując na głos detale. Jeśli chodzi o spódniczkę to stała wraz ze mną. Tak, to chyba najlepsze określenie. Jej tylna krawędź sterczała zawadiacko nie zasłaniają czegokolwiek. Stałam tak i czułam jak krew zaczyna mi pulsować w skroniach między jednym a drugim pańskim słowem. Zaczynała pulsować nie tylko w skroniach.

Szybkie polecenie i już klęczałam przed Panem Mężem z wypiętym tyłkiem okrytym umowną spódniczką. Wszedł we mnie jednym pchnięciem. Mocno. Zaborczo. Gwałtowne ruchy przyniosły równie gwałtowne spełnienie, którego nie miałam czasu skonsumować. Rozbrykana mężowska męskość rozgoniła mój orgazm na ułamek sekundy przed osiągnięciem szczytu. Jęknęłam tylko bo doskonale wiedziałam, co z tego wynika. Taki szybki sex powoduje, że wspinam się po półpiętrach rozkoszy omijając szczyty. Coraz wyżej i wyżej. Każde pchnięcie to jeden stopień wyżej i jednocześnie jeden dalej do spełnienia. Rosnąca wściekłość umykającego orgazmu walcząca z przyjemnością bycia używaną. Amok i gonienie własnego cienia. Im więcej tym więcej. Dopiero spazmatycznie zaciskające się dłonie na moich biodrach i ostatnie silne pchnięcia pozwoliły mi na rozładowanie tego napięcia rozlewającym się po ciele orgazmem. W jednej chwili wszystkie mięśnie napięły się do granicy bólu i spłynęły miękko na pościel. Z trudem udało mi się zapanować nad pęcherzem kiedy leżałam łapiąc oddech. Uwielbiam niespodzianki, ale takiej się nie spodziewałam - szybki imieninowy sex.

Może powinnam zorganizować sobie kilka takich spódniczek?

4 maja 2006

A jednak sukces

Zapomniałam już jak to jest spotkać w realu kogoś, kogo zna się tylko z maili i rozmów telefonicznych. Z małego spotkania zrobiła się całkiem spora konferencja. Na liście obecności było co prawda ledwie 26 nazwisk, ale organizatorzy nie wspomnieli ile osób z monachijskiego biura będzie w niej uczestniczyć. Pojedyncze osoby były mi znane osobiście ale z większością poznałam się dopiero na miejscu. Cel zasadniczy został osiągnięty, główny sknerus przekonany do moich racji i mam zgodę na dokonanie transakcji. No to prezes stawia mi piwo (co najmniej chciałoby się powiedzieć, ale tak naprawdę to co najwyżej w jego przypadku). No i w końcu przestało trącić zaściankiem a zapachniało koncernem. Jak ja lubię zapach koncernu o poranku…

3 maja 2006

Strzała Kusziela Carey Jacqueline

Rewelacyjna powieść. Forma autobiografii osadzona w świecie fantasy, z doskonale nakreśloną mitologią i kanonami świątynnej prostytucji. Przyprawiona i dworskimi intrygami, i zdarzeniami z pod znaku płaszcza i szpady. Główna bohaterka to osoba naznaczona przez jedno z bóstw - to potrafiące mieszać ból i rozkosz. Można powiedzieć, że to historia życia uległej Maty Hari. Dla tych, którzy szukać będą metodyki bicia i przeglądu arsenału temu służącego lektura będzie drogą przez mękę. Jeśli jednak kogoś interesują emocje związane z odczuwaniem rozkoszy przez doświadczanie bólu jest to doskonała pozycja. Wyważone, doskonale oddające stan ducha, opisy reakcji na ból, relacje z odmiennych stanów świadomości skreślone nad wyraz realistycznie. Niezwykle wiarygodny obraz ewoluującej uległości - od naiwnej młodzieńczej fascynacji do wyrafinowanych działań świadomej swojego daru kobiety. Powiem wprost - napisane w taki sposób, że moje współodczuwanie włączało się nader często doprowadzając mnie zarówno do łez jak i ekstazy. Pełne spektrum bdsmowych praktyk od chłosty począwszy na użyciu noża skończywszy.


2 maja 2006

Ustawy duchowe

"Pokora jest matką wszystkich cnót: pierworodną jej córką jest uległość. Cóż jest uległość? Znamy ją w działaniu pod nazwą posłuszeństwa, sama zaś w sobie jest cnotą, przez którą człowiek wyrzeka się własnej woli i postanawia zlecenia otrzymane wykonać..."

Jana Taulera zakonu św. Dominika Ustawy duchowe, dzieło z XIV wieku. Tłumaczenie polskie przejrzał i wydał ks. Z. Golian. W Krakowie 1852, ss. 144-155.

Czasami w najmniej oczekiwanych miejscach znaleźć można słowa, które jak się zdaje, nie pasują tam. Bo przecież nie należy się spodziewać, że uległość, którą znam, uległość, która mam jest tą sama uległością, która pojawiła się w głowie szacownego duchownego. A może właśnie tak? Może tylko kilka instytucji po drodze wypaczyło znaczenie słów prostych i jednoznacznych do poziomu znanego nam dzisiaj?W każdym razie przytoczona definicja bardzo prawdziwą jest bez względu na to, kto i kiedy je wypowiedział. Może kiedyś świat był inne, ale nie wszystko na tym świecie innym było.

1 maja 2006

Jak to z Monachium było

Munik przywitał mnie dużo bardziej zaawansowaną wiosną niż ta w domu. Wszędzie uśmiechnięte forsycje i tryskające pożądaniem magnolie. Nie wiem jak wygląda centrum miasta ale tu na przedmieściu jest uroczo. I tylko szkoda, że zamiast w domu muszę spędzić te kilka dni tutaj. Jutro od rana konferencja a wieczorem kolacja. Jednym słowem dzień roboczy zacznie się o świcie a skończy o północy. Wrr. Cena awansu. A przecież muszę jeszcze znaleźć czas, żeby rozmówić się z koncernowym skarbnikiem, wyłożyć mu parę rzeczy jak dziecku i wymóc decyzję. Nie, żebym była uprzedzona, ale jakoś trudno się dopatrzeć chemii między nami, a jeśli już o raczej będzie to ciężka chemia.

Samotna kolacja w hotelowej restauracji. Nie lubię jadać samotnie. Więc chociaż zamówiłam sobie rozrywkowe danie. Choć nie od razu wiedziałam, że będzie śmiesznie i że kolacja potrwa tak długo. W karcie różne dziwne rzeczy, ale wzrok zatrzymuje się na kaczce, to jedna z moich słabości. Przyrządzona dość dziwnie z pieczarkami i pomidorami w sosie z mleka kokosowego. No ale kaczka to kaczka, przecież. Napis, że podawana ze szklistym ryżem powinien ruszyć moją czujność. Tak więc oczekując na filet z kaczki zobaczyłam kelnerkę niosącą kwadratowe miseczki i włączyła się pierwsza lampka ostrzegawcza. Na drugą było za późno. Przede mną wylądowała podłużna tacka z miseczkami, a w jednej ryż, a w drugiej mięso i cała reszta. I oczywiście okrągłe, zgrabne, czarne, lakierowane, malowane w białe wzorki pałeczki. Kelnerka zawiesiła na mnie pytająco wzrok. Ale postanowiłam, że nie ma odwrotu. W końcu A poświęciła mi kilka obiadów odsłaniając tajniki dwóch drewienek. Jak się powiedziało a to trzeba powiedzieć be. Jak się zamówiło kaczkę po skośnemu to rad nie rad pałeczki w dłoń. No bo co – ja nie zjem pałeczkami? Pewnie, że zjem! A, że będzie to trochę trwało – no to cóż – nigdzie się nie spieszę. Nie dość, że pałeczki całkiem inne od moich ćwiczebnych były to i danie należało do dość wrednych. No bo jak inaczej określić połówki pomidorków koktajlowych i połówki maleńkich pieczarek w śliskim sosie? Zaparłam się i zjadłam. I wcale nie najgorzej mi poszło (znaczy nie licząc ryżu). Reasumując – ryżu nie da się zjeść pałeczkami jeśli się on nie klei jeden do drugiego. Generalnie jestem z siebie zadowolona, a dokładniej ze swojej koordynacji palców prawej ręki.

A w hotelowym pokoju znowu zmysły burzy wielkie łóżko i gładka biała pościel. Nawet już nie próbuję z tym walczyć. Po prostu to jak wołanie o sex. Nie, to JEST nawoływanie do sexu. Śnieżnobiała, sztywna pościel bezużytecznie porzucona w czterech ścianach. A przecież mogłaby tak pięknie posłużyć miłosnym uniesieniom. Albo innym drobnym bezeceństwom, wedle uznania… „Te krwią znaczone prześcieradła…” zawsze zaczynam to nucić kiedy widzę pokłady nieskazitelnej bieli…

===============

A 2006-05-04 16:10:59 62.233.167.70
Nauka nie poszła w las :)Ale jak widać różne modele trzeba przećwiczyć. Jakieś kolejne, inne od już opanowanych drewienka trzeba znaleźć i będę Cię męczyć :)Bo sypki ryż TEŻ da się zjeść (i to nie po ziarenku). :))