31 marca 2007

BODY ART PERFORMANCE


Data:    24 marca 2007
Lokal:   Galeria obrazów, Poznań

Innowacje organizacyjne:    
  • Poza zgłoszeniem i partycypacją finansową konieczne było przesłanie uzasadnienia chęci uczestnictwa (w formie tekstu/ zdjęć/ video) a jakość uzasadnienia decydowała o przyznaniu lub nie zaproszenia.
Innowacje artystyczne:        
  • Trauma Unit,
  • instalacje video w akcjach performace
  • Transfera (Suka Off)
Abstrakt:    

Formuła teatralna, dwie grupy performerów, w przerwach wyświetlane ich wcześniejsze akcje zarejestrowane na video, wykorzystanie kamery i obrazu z rzutnika jako narzędzia przekazu akcji.


Publikacje:


30 marca 2007

Coś, jakby ośmiotysięcznik

Gdybym miała właśnie lat dwadzieścia nie dziwiłby mnie mój stan. Wszak rzadko jest to wiek, kiedy człowiek dokładnie wie czego chce, kiedy potrafi jasno i precyzyjnie określić swoje długofalowe cele. A jednak. Mijają lata, bagaż doświadczeń odkłada się cichutko jak morderczy cholesterol. Czasami gładko do przodu, innym razem zjazd na pysk, ale cel pozostaje niezmienny. Modyfikacji ulegają jedynie środki. No, czasami konieczna jest korekta harmonogramu. Ale cel, cel trwa niezachwianie. Kolejny noworoczny toast, kolejne przeczytane książki, kolejne zapisane słowa. I w końcu zdobywam mój Olimp, mój ośmiotysięcznik. Pierwszy ośmiotysięcznik, drugi… Kolejne nie będą już cieszyć, nie będą smakować tak słodko. One już mnie nie pociągają – TE szczyty teraz to albo Rów Mariański albo Księżyc. Może jakiś mały romans z nauką? A może coś zupełnie innego, coś co w mojej głowie ma już kształt. I miejsce. Ale bagaż – on nie pozwoli mi na odłączenie od analizatora, nie pozwoli. Ale przecież nie będę czekać z założonymi rękoma. NIE. Czas się odrodzić. Zanurzyć w pierwotnej beztrosce zapominając o życiu. Wykonać reset lub defragmentację mózgu. Poukładać od nowa puzzle zwane życiem i spisać plan, najbliższy i ten najdalszy. Potrzeb mi azotu we krwi i ciszy wody dookoła. Potęgi natury, która stabilizuje popędy. Nurać mi się chce. Przez ostatnie cztery dni i noce żyję sprzętem, relacjami i marzeniem. A może odciąć się także od łodzi i kurortów. Może właśnie przyszedł czas, żeby zamienić Hurghadę nie na Safagę ale na Dahab? Może zamiast rzucać się w otchłań po prostu wchodzić ze spokojem w fale. A wieczorem zasiąść na brzegu z głową w chmurach i szyszą w ustach. Ograniczyć świat do tu i teraz. A może mój kolejny szczyt to w zasadzie ‘dołek’… Blue Hole powiedzmy.

28 marca 2007

Glock 17


Pistolet za mną chodzi. Straszliwie skrada się w zakamarku umysłu. Łapię się na tym, że nie potrafię powstrzymać wzroku spełzającego na kaburę. Po prostu leci mi tam odruchowo. Ale nie odpływa płynnie, jak to miało dotychczas miejsce. Nie. Pozostaje tam uparcie czekając z nadzieją, że może jednak poła marynarki się odchyli, że może skraj bluzy uniesie się do góry i odsłoni choć fragment. I mimo, że wiem, że nie wolno mi oczekiwać niczego więcej poza króciutkim kontaktem wzrokowym, mimo, że właściciel tego Przedmiotu Pożądania także o tym wie nie potrafię sobie odmówić tej chwilowej przyjemności. Jedna chwila wystarcza, żeby przyspieszyć skurcze serducha. Jeden rzut oka wywołuje gwałtowne przełykanie śliny. Wiem, że wystarczyłoby poprosić i usłyszałabym ten podniecający szczęk rozładowywanej broni, i mogłabym wziąć go w ręce. Nie wiem tylko jednego – co byłoby później… Czasami lepiej trzymać demony na smyczy. A przecież już niedługo będą wolne…

Wstrząśnięte nie zmieszane

Słuchałam dni temu kilka samochodowego radyjka. I za nic nie chciała mi zapasować muzyka i słowa. Bo słowa niby znane były, oczywiste, ale zgrzytały z muzyką. Dłuższy czas trwało zanim to potrafiłam słuchać tej mieszanki. Kaczmarski w rytmach regge. Szatański pomysł. Zwłaszcza jeśli się człowiek wychował na oryginalnym wykonaniu, ewentualnie jego gitarowo-ogniskowych mutacjach. A tu proszę państwa Sen Katarzyny zamiast ostrego rytmu miękko kołysany. Na dłuższą metę wersja nie do wytrzymania, ale kilka kawałków wysłuchałam jako ciekawostkę. Ciekawe, że nowe aranżacje starych piosenek zazwyczaj nie zmieniają im diametralnie brzmienia (nie licząc mixów). A tu zderzenie tak różnych kultur. Umysł nie bardzo mógł sobie poradzić czy koncentrować się na dźwięku czy na słowach. Trochę tak jak w czasie czytanie nazw kolorów zapisanych czcionką o bardzie innej niż opisywana. Mózgownica głupieje bo bodźce wzrokowe są sprzeczne z tymi wynikającymi z tekstu. Takie bondowskie Martini z tego wychodzi – wstrząśnięcie ale nie zmieszanie. Ciekawe doznanie.

Poznańskie refleksje techniczno-organizacyjne

Festiwal, festiwal i po festiwalu można powiedzieć. Niby tak, ale… Własnie ale istnieje, bo cztery dni po Body Art Performance ciągle jeszcze dyskutujemy o nim. No, może nie o samym festiwalu, ale o tym, co na nim było lub nie było.Przede wszystkim na miejscu zastałam coś innego niż się spodziewałam. Ale to może tez wynika z faktu, że nie drążyłam dokładnie tego, co i gdzie napisane zostało przed wydarzeniem. Z lektury post facum wynikło, że organizatorem festiwalu byli nie tylko Nienormalni.pl ale i SukaOff. Co z tego można zapytać. Ano to, że trochę dziwnie to wygląda kiedy główna gwiazda jest jednocześnie organizatorem. W każdym razie tłumaczyło to zachowania lidera grupy w czasie imprezy. Z jednej strony zapowiedzi, że performance to teatr, w związku z tym zaczynamy punktualnie i zgodnie z rozkładem bez względu na to czy wszyscy się zbiorą czy nie. Z drugiej strony odżegnywanie się od wszelkich namiastek choćby sceny w sensie miejsca, na które teatralna publiczność mogłaby patrzeć i widzieć. Czyli trochę mentalność Kalego – bądźcie zdyscyplinowaną (w domyśle także godną przedstawienia) publicznością i traktujcie nas jak aktorów, z drugiej zaś jak nie będzie widoczności to nie moja sprawa. Nie powiem, na plus organizatorowi (temu Nienormalnemu) zapisać należy, że mimo wszystko stanął na wysokości zadania i warunki oglądalności były bardzo przyzwoite, do tego w niezwykle przytulnych wnętrzach kamienicy, kameralnie i gustownie. Wracając do pierwszego ze wspomnianych organizatorów to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że był zdegustowany publicznością. Tchnęło od człowieka wywyższaniem się. Sposób werbalizacji skierowany do publiczności nosił znamiona, co najmniej pretensjonalnego, czego apogeum było stwierdzenie ‘niech ktoś zawoła resztę ludzi, bo ja nie będę krzyczał’. Niestety jako osoba nie wywołał we mnie dobrego drugiego pierwszego wrażenia (pierwszy raz widziałam go w akcji w M25 dwa lata temu, ale wówczas wyłącznie w roli aktorskiej więc nie było to miarodajne). Nie jest to osobowość charyzmatyczna, nie jest to dusza i motor przedsięwzięcia, raczej skłaniałabym się do określenia ‘głosiciela jedynej słusznej wizji’. Zresztą taki nadęty wizerunek odmalowuje także w swoich wypowiedziach medialnych.

Wracając jednak do formuły imprezy. Jeżeli coś zostaje nazwane przeglądem czy festiwalem body art. Performance to spodziewam się możliwości zobaczenia na żywo szeregu akcji w wykonaniu różnych artystów. Może mam spaczone wyobrażenie, ale tego się spodziewałam. Uważam, że było by miło, gdyby wystąpił tu klasyczny element niemal zawsze stanowiący składową festiwalowo-przeglądową czyli rywalizacja. Przy zaproponowanej konstrukcji nie można było zrobić tego rękoma organizatorów bo skoro połowa organizatorów była jednocześnie połową występujących ciężko o obiektywizm. Ale spokojnie można było pozwolić publiczności na wyrażenie swojego zdania. Przy tej ilości uczestników organizator-artysta miał szansę na co najmniej trzecia lokatę w rankingu. Ilość uczestników to kolejna sprawa. Nazywanie pierwszym w Polsce przeglądem body art. Występu trzech formacji (z czego dwie jednoosobowe) to przerost formy nad treścią. Tym bardziej jeśli się wie, że (co najmniej) Trauma Unit występowała już z SukąOff . Ciśnie się na usta określenie towarzystwo wzajemnej adoracji pod batutą lidera SukiOff.

W agendzie festiwalu były zapowiedzi projekcji wideo i były takowe. O ile pierwsza z projekcji była opowieścią o cudzoziemskich performerach, z ciekawym komentarzem (prawdopodobnie) historyków sztuki, o tyle pozostałe to projekcje wcześniejszych dokonań SukiOff znane z ich strony internetowej i dostępne tam we fragmentach także w wersji video. Czyli niby festiwal ale mało uczestników, niby przegląd ale głownie dorobku jednej formacji. Trochę to naciągane i zgrzyta.Jeden z przedstawionych filmów nie był pokazem zarejestrowanych akcji ale opowieścią o korzeniach pokazywania ciała. Szalenie ciekawa produkcja, pokazująca związki nauki i sztuki body art. Na przykładzie widowisk, jakimi w wiekach ubiegłych były… publiczne sekcje zwłok. W kontekście widowiska dla gawiedzi i arystokracji, w kontekście poznawania anatomii człowieka jako podwaliny anatomii. W kontekście tego jak cierpiące i umartwiane ciało wywalczyło sobie stałą obecność w malarstwie religijnym. Spojrzenie na body art. Jako wielowiekową tradycje usankcjonowaną nawet przez hierarchów kościelnych. Choćby tylko dla tego pokazu warto było tłuc się te parę godzin do Poznania.

Sprawy organizacyjne ponownie. Zgodnie z zapowiedziami na wejściu otrzymaliśmy zaproszenia. Nie mniej jednak fakt kilkukrotnego przesuwania terminu nadsyłania zgłoszeń i uzasadnień (ostatni termin upływał na dwa dni przez imprezą) nasuwa skojarzenia z niewystarczającym zainteresowaniem i ryzykiem małej frekwencji. Zgłoszenia uczestnictwa miały być weryfikowane na podstawie jakości uzasadnienia. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zaproszenia otrzymali wszyscy, którzy zgłosili takie życzenie i nie istniała żadna selekcja. Tym bardziej dziwi fakt ‘odcinania’ się od publiczności przez artystę-organizatora. Jeżeli dokonywał selekcji ludzi na podstawie jakości uzasadnienia chęci/ potrzeby bycia na festiwalu to sam wybrał tych ludzi. Dysonans mnie nie opuszcza. Nie domagam się adoracji ze strony artystów i organizatorów, ale odrobina szacunku nie zaszkodziłaby. Opuszczaliśmy imprezę z przeświadczeniem, że nie jesteśmy tam mile widziani. A przecież nie o to chodziło. Żegnający nas przy wyjściu organizator (ten Nienormalny.pl) wyglądał jak zbity pies, a jego przepraszający ton i słowa dowodzą tego, że nie tak miało być. Znaczy nie było to tylko nasze odczucie.

To, czego zdecydowanie zabrakło w czasie imprezy to jej moderacji oraz braku czasoprzestrzeni na interakcję, na spontaniczne działania ludzi. A to, czym chyba w zamyśle miało być after party nie wypaliło w ogóle. Kiedy opuszczaliśmy lokal ludzie siedzieli grupkami albo snuli się po przestronnych wnętrzach nie bardzo wiedząc co dalej. „Podintelektualizowanie” imprezy przez wernisaż też nie bardzo wypaliło bo organizatorzy nie skierowani na to uwagi obecnych, a samo powieszenie zdjęć na ścianach bez jakiekolwiek wprowadzenia czy komentarza spowodowało, że przeszły bez echa.Relacja, recenzja i przemyślenia na temat pokazów w drugim podejściu.

27 marca 2007

Jest nieźle :)

Co dwie spółki to nie jedna. Niby wiedziałam o tym, ale jednak nie do końca. Bo niby wszystko wiadomo jak zrobić, ale kiedy przychodzi przemnożyć przez dwa sprawozdanie z działalności zarządu, sprawozdania finansowe i całą do nich opisówkę to czasu jakby nie wystarcza. No, ale jeden komplet już zamknięty, a drugi lada moment też. Zasiąść na laurach się nie da, bo jeszcze w tym tygodniu rozpoczyna się praca nad parametryzacją systemy finansowo-księgowego (alleluja! Udało się przeforsować inwestycję w ERP z wielowymiarową analityką). Jak go dopieszczę to całe raportowanie będzie bułką z masłem.

Ewaluacja na siedemdziesiąt pięć procent, po czterech miesiącach. Była potrzebna, nam wszystkim. Choć mało miarodajne to były miesiące. Bo zamknięcie roku i audyt pochłonęły większość mojego czasu. No, ale jedno jest pewne zyskaliśmy do siebie zaufanie. A nic tak dobrze nie robi jak wzajemna inspiracja i motywowanie. Po raz pierwszy pracuję z szefem, który nie buduje swojego autorytetu na strachu ani na odgradzaniu się rangą i sekretarką. Z kimś, kto potrafi objechać od góry do dołu za miernotę ale i z równym zapałem pogratulować sukcesu. Słucha i pozwala działać. Co raz bardziej przekonuję się do tego, że to moje miejsce na ziemi. Przyjemnie jest wstać rano i z przyjemnością wyruszyć do pracy, nawet podpierając powieki przysłowiowymi zapałkami. Mam frajdę z pracy, serio. I w końcu mogę wykorzystywać gromadzoną latami wiedzę z przeróżnych dziedzin, a nie zamykać się w stereotypowym kręgu cyferek. Jeszcze nie czas otwierać szampana, ale można już chłodzić.

26 marca 2007

Chistopher Gilbert i reklama



Fotografia reklamowa nie jest moją najmocniejszą stroną, nie mniej jednak ciekawe kompozycje wykorzystujące erotykę nie umykają mojej uwadze. Wyjątkową słabość mam do Chistophera Gilberta, a raczej jego prac. Wszystkie znane mi prace jego autorstwa tchną świeżością i zaskakującymi zestawieniami. Sporo z nich gra na wrażeniach erotycznych, ale bardzo subtelnie, czaruje domysłem.Na początek widok mężczyzn na peronie metra (czy tylko ja mam wrażenie, że panowie to wcale nie pociagu wypatrują, a raczej zasłaniają teczkami pierwsze wrażenie jakie zrobiła na nich przechodząca przed chwila osoba).


Jedziemy dalej... no właśnie skoro już przy jechaniu jesteśmy to spójrzcie proszę na piekną kobiete, która skrajem swojej zwiewnej sukni wyciera z maski auta ptasie prezenty. Czyż nie robi tego z miłośicą i gracją?


Po tym wszystkim człowiek sie tylko zastanawia co teraz lepsze kąpiel czy kawa? Myśli ulatujące z głębi umysłu na sasą myśl o doznaniach smakowych i czuciowych - gorąca woda, gorąca kawa, gorąca kobieta...




Na deser zaś to, co tygrysy lubią najbardziej czyli coś lepkiego i płynnego, co szczelnie otula skórę, jest miękkie i ciepłe. Nie wiadomo czy to wieczorowa kreacja czy lateksowy kombinezon czy rozlana puszka farby olejnej - każdy zobaczy coś innego.


Świetny zamysł kompozycyjny. Zwłaszcza ta sterylność wnętrza kontrastująca z ciepłem. Odrealnione a jednocześnie całkowicie naturalne, zwierzęco piękne. Współczesne macierzyństwo wymaga współczesnych środków przekazu i wyrazu.




25 marca 2007

Instytuacja małżeństwa

Joanna Osiewicz popełniła niezwykle zgrabne podsumowanie na temat małżeństwa na przykładzie trzech antycznych kultur, ze uwzględnieniem obrzędów Instytucja małżeństwa w dziejach kultury - Babilon, Grecja, Rzym .Inresujący zestaw obyczajów i rytuałów małżenskich w trzech wymienionych kulturach. Krótko mówiąc kto z kim i kiedy. No i oczywiście instytucja równie stara, co samo małżeństwo - rozwód. Niektórym mężom zapewne spodoba się zwyczaj ateński i rzymski - odesłanie przez męża kobiety do jej domu rodzinnego bez podania przyczyny (takie prawo). Ale jednocześnie przyłapanie kobiety na zdradzie kończyło się śmiercią doprawiającego rogi mężowi mężczyzny. Tekst zawiera opisy wielu innych zwyczajów, określa także ramy wiekowe dla potencjalnych nowożeńców i dotyka obszarów pozamałżeńskich jak dziedziczenie, uznawanie potomstwa, społeczne podziały klasowe.Tekst przejrzysty, logicznie skomponowany, przedstawiający dość dokładny zarys problematyki instytucjonalności małeżństwa. Krótko mówić jakby nie mówić górnolotnie o przeznaceniu, dwóch połówkach jabłka czy miłości małżeństwo to jednak jest instytucja, a ludzkie wierzenia i działania mogą ją jedynie nieco humanizować.
=========

Hone Heke 2007-03-20 07:51:22 203.206.242.198
"jest instytucja a wierzenia i dzialania moga ja humanizowac?!" malzenstwo h u m a n i z o w a n e?! malzenstwo per se jest esencja humanizmu, to prawdziwe, wlasnie z poczuciem przeznaczenia, dwoch polowek czegokolwiek-tam i miloscia, kiedy uczucia i odczucia i zdarzenia, szczescie albo jego brak i wszystko pomiedzy, jest pieszczone jak perla ktora bawia sie dwa smoki..tylko do niego trzeba byc smokiem a nie owca.

20 marca 2007

Aforyzm

Zasłyszane, zabawne i prawdziwe. Szkoda, że nie znam autora :(
"Kosmate myśli też z wiekiem łysieją"

==========

M. 2007-04-11 00:53:45 83.31.242.208
to chyba temu Grzeszczykowi łysieją moje są coraz bardziej kosmate

Agni41 2007-03-24 21:51:49 83.24.225.29
To myśl satyryka Władysława Grzeszczyka, podobnie jak i ta - "Czasem i diabeł się rozanieli" :)

19 marca 2007

Bruno Bisang

Szwajcar, urodzony w 1952 roku we włoskojęzycznym regionie tego kraju. Jako dziewiętnastolatek trafil do Zurychu do School of Applied Arts for Photography. Jeden z nielicznych, których droga do aparatu była ściezką edukacji. Od 1979 roku pracuje jako wolny strzelec, początkowo w Zurychu, później w Milanie i Monachium. Dziś do tego zestawu dołączył jeszcze Nowy York i Paryż - Bruno Bisang we własnej osobie. Fotografuje dla projektantów mody i branży perfumeryjnej, ale mnie zaciekawiły jego inne prace.

Ma niesamowitą umiejętność uchwycenia klimatu aktu. Nawet robiąc zdjęcie modelki w jakże typowej pozie zakładania pończochy materializuje to, co nienamacalne. Nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że jego fotografie mają zapach, że ten zapach jest zatrzymany w kadrze razem z obrazem. Wspólnie tworzą jedyną w swoim rodzaju kompozycję. W której emocje zapełniają zdjęcie na tych samych prawach, co przedmioty i ludzie.



Nie widać twarzy modelki, ale z tej kompozycji aż emanuje zawstydzenie. Nie, nie pruderyjny wstyd czy hipokrytyczna poza, ale naturalne zawstydzenie, niemal dziewczęcy rumieniec. Przemieszany jednak z dumą. Prosta kompozycja, a jaka niejednoznaczna.




Zestawienie nagich piersi z lirowatym kształtem oparcia w tak naturalny sposób, że nie jestem w stanie odróżnić gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie. Idealnie współgrające ze sobą kształty, gięte drewno podkreśla kobiece kształty, zwieńczenie liry przejmuje rolę naszyjnika, a jej podstawa zlewa się z ledwo odróżnialnym w tle kwiatem kobiecości. Perfekcyjna kompozycja – uczta dla oczu i wyobraźni.



Kobieta z ręcznikiem. Tak można zatytułować to zdjęcie. Ale przecież dokładnie widać, że ręcznik staje się tu namiastka wolności. Pozycja modelki nieodmiennie przywodzi na myśl białego konia, na którym cwałuje przez nieograniczone przestrzenie. I nie ma znaczenia czy ten cwał jest wywołany skojarzeniem czy też świadomym drażnieniem intymności szorstko-miękkim frotte. Znów – prosta forma a w niej zaklęty klucz do wyobraźni.




ie mniej ciekawa jest seria zdjęć nazwijmy to sportowych, na których modelka przewrotnie zestawia pozycje charakterystyczne dla poszczególnych dyscyplin sporu z własną nagością. Odważne i świeże. Brak nachalności i wulgarności, daleko temu do sztandarowej ikony pseudosportowych zdjęć w postaci nibyzapasów w czymś tam, z udziałem nagich kobiet.




18 marca 2007

Zgloszenie festivalowe

Wczoraj zakończyłam pracę nad zgłoszeniem na poznański festival Body Art. Jeszcze dziś mała kosmetyka i wysyłam umyślnego. Mam duży apetyt na to wydarzenie, ale i sporo obaw. Biorąc pod uwgę, że organizatorzy kilkakrotnie przesuwali termin przyjmowania zgłoszeń może to znaczyć, że frekfencja będzie mizerna. Jedyne, co dobre, że póki co nie zmienili zasad dostępu. Jest szansa, że będzie dobrze. Wolę nie myśleć co bedzie jak dojechawszy na miejsce spotkamy totalna porazkę. Wolę nie mysleć.

17 marca 2007

Widać metę

Czas od listopada do marca jest tym, kiedy ilość roboty zdecydowanie przerasta możliwości człowieka. Jakoś tak się składa, że dzień pracy wydłuża się do nastu godzin, nieodmiennie, od paru lat - cena bycia dyrfinem. No, ale wszystkie potrzebne liczby zostały już poukładane w niekończące się tabelki przetykane inrofmacjami w rodzaju spółka nie posiada zobowiązań warunkowych. Zastanawiam się dlaczego zawartość informacji dodatkowej sprawozdania finansowego określono w takiej formnie, że nie wystarczy jej ograniczyc do zdarzeń, ktore mają miejsce w roku obrotowym. Trzeba jeszcze każdorazowo potwierdzić, że dane zdarzenie nie zaistniało. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to ilość miejsca, jakie później zajmie to sprawozdanie w monitorze polskim B. Czyli opłata za pubklikację - im wiecej tekstu tym większa opłata. A, że się ktoś przy tym narobi bez sensu - no cóż ktoś musi ponieść koszty (najlepiej niech to będzie przedsiębiorca. Chora metodologia.

15 marca 2007

Samotność

Czasami, jak dziś odczuwam samotność. Taką najbardziej zwyczajną ze wszystkich. Pusty budynek, ciemność dookoła. I tylko światło w pokoju, w którym siedzę. Czasami potrzebuję miejsca dla siebie, a czasami potrzeba mi towarzystwa. I kiedy nie potrafię już dłużej wpatrywać się w cyferki mam ochotę krzyczeć. Nie krzyczałam już dawno. Ale jeszcze będę krzyczeć. Osiągam stan zmęczenia, którego nie potrafię przegnać paroma godzinami snu i wanną. Ale samotność potrafi mieć też inne oblicze. Ważą się losy wielu rzeczy. Nie chcę znowu czuć tej samotności za biurkiem. Nie chce zmuszać się, żeby wstać z łóżka. Niepewność i czekanie. Jak patrzenie na szalkę wagi, w którą stronę się przechyli. Mogę tylko kibicować. Zadeklarowałam swój udział, ale nie wiem czy to wystarczy. To jak znaleźć swój kawałek świata i za chwilę móc go stracić. Siła. Potrzebuję jej, żeby ją ofiarować. Siła, której po prostu fizycznie mi brakuje.Dlatego jeszcze tu siedzę. W biurze. Chcę wierzyć, że się uda.

12 marca 2007

Audytowe apogeum

Otwieram oczy i proszę sama siebie, żebym znalazła siłę do kolejnej rozgrywki z audytorem. Nie jeden audyt już mam za sobą ale takiego kuriozum jeszcze nie spotkałam. Facet przekonany o swojej nieomylności, agresywny frustrat negujący wszystko na cokolwiek spojrzy. Niby biegły, a wykłada się na przepisach o CIT, bo za nowe są. Niby biegły, a rezerwy chce kalkulować jak aptekarz, bez uwzględniania jednego z dwóch istotnych elementów jakim jest prawdopodobieństwo wystąpienia zdarzenia. Niby biegły a… lista jest długa. Takiego indywiduum jeszcze nie spotkałam. A do tego pełen przeświadczenia, że to, co powie jest święte. Nie wiem skąd w audytorach taka wiara, że są czymś w rodzaju świętej krowy, a ich wyroki są ostateczne. Swoje wiem i będę bronić. Rozbroił mnie totalnie, kiedy chciał czegoś z czym mógłby się sprawdzić, ale na pytanie czego konkretnie oczekuje odpowiadał rozbrajająco – nie wiem. Przyzwoitość nie pozwala mi napisać, co to za firma i co to za biegły. Ale wiem jedno – w przyszłym roku nie ma mowy, żeby to on robił badanie – nie ma takiej opcji! Już bliżej niż dalej, jeszcze trochę kosmetyki i widać koniec. Byle do trzydziestego.

2 marca 2007

Trzy

Trzech mężczyzn. Jedno słowo. Jeden zapach. Jeden dotyk. Jeden dzień. Nie, dziś żadna kobieta nie zagościła w mojej głowie.