30 kwietnia 2007

Poznańskie refleksje estetyczno-emocjonalne

W natłoku różnych spraw zapodział się gdzieś temat, ale nie zaginął, bo przecież Body Art. Festiwal wydarzeniem był, niewątpliwie. Choćby dlatego, że formułę miał sercu memu bliską – zamkniętą,intymną. Duży plus organizacyjny za dobrą widoczność. Na tym jednak zachwyty muszę zakończyć, bo ciąg dalszy jakoś nie rzucił mnie na kolana.

Przede wszystkim nie jestem zwolenniczką akcji w takiej formie, w jakiej realizuje je SukaOff. Dokładnie chodzi mi o to, że z działań przygotowawczych tworzona jest akcja właściwa. Patrząc na to od razu rzuca się w oczy rozbieżność między długością pokazu ich a pokazów, do których sama się dotykam. W moim przekonaniu pokaz powinien mieć dynamikę i nie dopuszczać do znudzenia widza. Dlatego też samo ‘mięsko’ pokazu jest ograniczone do zasadniczej kwestii przekazywanej historii. I tym sposobem otrzymuje się dynamiczną 15 minutową akcję. Co innego w akcjach SukiOff, tu pokaz trwa 40-50 minut, ale nikt nie mówi i nie pisze o tym, że połowa tego czasu to ustawianie rekwizytów, podłączanie kabelków i snucie się z z jednego końca sceny na drugi. Krótko mówiąc wszystko to, co można (a w moim przekonaniu należy) wykonać poza sceną. Stwarza to wrażenie celowych Dłużyn – zapełniania ‘czasu antenowego’.

Co do samego przedstawienia to włączenie multimediów do scenariusza bardzo dobry pomysł. Po pierwsze uatrakcyjnia i wzmacnia siłę komunikatu, po drugie poprawia oglądalność przez to, że tworzy niejako kanał równoległy do zasadniczego miejsca akcji. Niedopracowanym elementem była umieszczona na głowie jednego z uczestników kamera, która w zamyśle miała transmitować twarz drugiego na ekran. Jednakże w wyniku nieprecyzyjnego ustawienia zamiast twarzy na ekranie widoczny był kraniec materaca powyżej głowy.

Interesujący był aspekt dźwiękowy generowany przez stary, analogowy gramofon i takież płyty. Muzyka, która w pierwszym odbiorze nie była spójna z przekazem wizualnym w miarę rozwoju akcji stawała się jego nieodłączną częścią. Nawet zacinanie się płyty wymagające interwencji aktorów było naturalnym zjawiskiem. Niestety to, co wiało nudą to kolejna akcja zakończona zamiana miejsc aktorów. I nie można niestety powiedzieć, że była to nieoczekiwana zmiana miejsc, ponieważ taki finał był przewidywalny. Ten sam motyw zagrał we FleshForms – wcześniejszej akcji SukiOff.

Dwie grupy z Wysp Brytyjskich to dwie osoby, po jednaj na grupę. Trauma Unit przedstawiła monodram wspomnieniowy rozgrywany w dwóch czasoprzestrzeniach. Jedna, wyświetlana na ekranie opowiadała o związku męsko-damskim w jego szczytowym momencie rozwoju. To, co działo się na żywo to już czas po rozstaniu. Symboliczne działania, symboliczne przedmioty – zszyste ze sobą przedramiona kochanków dziś widoczne jedynie jako przykryte bandażem rany. Bandaż rozwijany z każdym kolejnym kadrem filmu i w finale ostentacyjne wyrywanie nici z ciała. Na równi symboliczne i realne. Całość spójna, dobry pomysł i dość dobrze zagrana. Niestety pozytywne wrażenie zepsuł finał, kiedy to bohaterka odziała się w satynowy, kusy szlafroczek i zapalając papierosa stanęła na skraju przestrzeni swojej dotychczasowej aktywności. I w powietrzu zawisło oczekiwanie. Oczekiwanie aktorki na brawa albowiem była przekonana, że dopełnił się jej los sceniczny a z drugiej strony oczekiwanie publiczność na ciąg dalszy, bo wyglądało to na pauzę a nie koniec. Na szczęście dla nas wszystkich porozumiewawcze spojrzenie proszęce rzucone do żeńskiej części SukiOff zaskutkowało zainicjowaniem przez nią braw oznajmiających koniec spektaklu. Szkoda, takie niedopracowania i niejednoznaczności pozostawiają niedosyt.

Trzecia historia to narkotyki i ich siła. Bardzo sugestywnie oddana atmosfera głodu i działanie człowieka zdeterminowanego. W jednej z sekwencji desperat w ‘wyczyszczonym’ przez siły zewnętrzne barłogu przypomina sobie o porcji na czarną godzinę i wyciąga z odbytu prezerwatywę z działką upragnionego zaspokojenia. Mocny akcent, nie powiem, choć także humorystyczny dla tych, którzy znają dowcip kończący się sekwencją „Koledzy?! Ja już nie mam kolegów!”. Ale to taka dygresja. Jedna ze scen przywoływała mi niezmiennie fragment Mechanicznej pomarańczy Kubicka – fragment o leczeniu agresji. Tutaj także wykorzystano ten epizod, sięgnięto po inscenizacją sali operacyjnej, po elektrowstrząsy, po pseudo akupunkturę, a nawet po bańki. Dość ciekawy motyw, a przy tym spektakularny, znaczy byłby spektakularny gdyby wyszedł. Niestety ‘siostra’ nie opanowała techniki stawiania baniek i zamiast tego oglądaliśmy pokaz gaszenia mini pochodni we wnętrzu szklanej kulki. Co prawda jedną bańkę ogniową udało się postawić nad nacięciem skóry, ale tylko jedną. Przyssane szkło napełniające się powoli krwią wygląda obrazowo. Ciekawy motyw i znowu niedopracowany.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że byliśmy obecni na próbie a nie na premierze. Szkoda, tym bardziej, że było to całkiem nie tanie przedsięwzięcie. Warto było tam pojechać i zobaczyć, choćby po to, żeby zyskać świadomość, że nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o nasze amatorskie zabawy w obszarze performance. A w końcu porównujemy się do tych, którzy parają się tym od ponad dekady i uważani są za górną półkę w kraju. No to nie ma co czekać tylko zabierać się za prace nad imprezą rocznicową.

Brak komentarzy: