28 lutego 2006

Kolejny krok

Telefon był krótki i rzeczowy. Kobiecy głos po drugiej stronie drutu beznamiętnie podawał miejsce i godzinę spotkania. Chciałam zaprotestować, zaproponować, cokolwiek – bez rezultatu. Jeszcze tylko nazwisko i numer telefonu i zostałam z kartką zapisaną pośpiesznie skreślonymi literkami i cyferkami. Popatrzyłam na nią i pomyślałam „chce się spotkać w hotelu? Dobrze, niech będzie hotel”. I jeszcze ta godzina – dziewiętnasta piętnaście. Co za godzina na spotkanie? No, ale jak to mówią słowo się rzekło kobyłka u płotu. Przyszedł dzień i poszłam. W lobby, gdzie mieliśmy się spotkać całkiem spory tłum, gwarno. Tradycyjna wizyta w toalecie celem upudrowania noska i jestem gotowa. Rozglądam się po hallu czy aby gdzieś nie stoi w pozie oczekującej mężczyzna, z którym jestem umówiona. Idiotyczne, przecież nawet nie wiem jak on wygląda, a wypatruję gościa. Rad, nie rad wyciągam telefon i wystukuję cyferki. Głos po drugiej stronie chłody, ale wszystko siada przy tym, co usłyszałam.„Jestem na górze w restauracji, pozna mnie pani po teczce (tu padła nazwa firmy)”. To wszystko. Ani be ani me tylko tyle i rozłączył się. No, do jasnej cholery zirytował mnie gość. A przecież mam z nim omówić poważne sprawy. Trudno, wchodzę po schodach i próbuje się uspokoić, ale irytacja jest tym, co wypełnia mnie w tym momencie po brzegi. A na górze kolejna niespodzianka. Zajęta jest mniej więcej połowa stolików, ale… No właśnie! Połowa jest zajęta przez pojedyncze osoby i do tego płci męskiej. Cholera i co mam teraz łazić i zaglądać ludziom w filiżanki żeby wypatrzeć jakąś zasmarkaną firmową teczkę na stoliku? Wygląda na to, że tak. Bo zbyt jestem zła i zbyt dumna, żeby dzwonić raz jeszcze, Skoro tak zagrywa to bardzo proszę, znajdę dzwońca i powalę na kolana. Spokojnym krokiem przechodzę przez restaurację, oceniając po wyglądzie, ubiorze i zawartości stolika, który z nich jest tym generalnym. I nic. Zostały jeszcze dwa stoliki, na samym końcu. Już nie oglądam, nie badam, skręcam i pewnym krokiem podchodzę do jednego z nich. Żadnej teczki nie widać. Ale facet przy stoliku z pewnym zawahaniem podnosi się z krzesła. Krótka wymiana powitalnych uprzejmości i oto jesteśmy. Ja i on. Wrogowie czy sprzymierzeńcy? Jeszcze tego nie wiem. Ja znam jego problem, on mojego raczej nie. Wieje chłodem. Nie, to nie chłód to epoka lodowcowa. Koszmarne otwarcie, oszczędne słowa cedzenie każdej zgłoski. Brr. I ja mam z tym typem zimnego kaloryfera pracować? Jakoś nie bardzo to sobie wyobrażam.

Z biegiem czasu facet się oswaja i zaczyna mówić z sensem, powiedziałabym nawet, że jak na pierwsze spotkanie jest dość wylewny, zdradzając dużo szczegółów z życia firmy. Wyłożył karty na stół. Teraz problem, który go gryzie leży na stoliku i prosi ‘weź mnie’. Ale żeby nie było za łatwo to gramy dalej.

I dwa dni później zawiadomienie o spotkaniu z europejskim finansowym, tym razem Se Szwedem. Czyli czarowanie czarowaniem ale wygląda na to, że są widoki na przyszłość.

25 lutego 2006

Rękodzieło Erica Mertensa

Kto dziś pracuje w technice ambrotypu chciałoby się zapytać w dobie fotografii cyfrowej i komputerowej obróbki zdjęć. Otóż jest taki ktoś nazywa się Eric Mertens i przez ostatnie dwa lata poświęca się niemal wyłącznie tej technice. Co to takiego ambrotyp? Któż nie widział fotografów z okresu dzikiego zachodu, noszących drewnianą skrzynkę na trójnogu i przykrywających się czarną płachtą. Kto nie widział pieczołowicie wyciąganych z wnętrza skrzynki kasetek zawierający bezcenny skarb – negatyw na szklanej płytce. Negatyw? Hmm umieszczony na ciemnym tle wygląda jak pozytyw, dzieje się tak dlatego, że drobiny srebra odbijają światło. Później wywoływacz, utrwalacz, płukanie i suszenie. Na koniec spodnia część płytki zostaje pomalowana czarna farbą i tym sposobem otrzymuje się fotografię na szkle. Pracochłonne? A jakże. Dlatego właśnie Eric Mertens wart jest tego, żeby pokazać jego prace. A jakie efekty uzyskuje? Wystarczy spojrzeć. To nie playboyowskiei rozkładówki w kolorze. To zaplanowane w detalach kompozycje otoczone aurą retro, tajemnicą obrazu i czasu. Miejscami zatarte kontury, ciemny drugi plan i to coś, co czai się tuż pod powiekami. Coś nieokreślonego spotęgowane dodatkowo „zniszczonymi” krawędziami. Zdjęcia przynoszącymi na myśl dokumentalne sztuki cudem ocalone na przykład z pożaru. Dla mnie to zatrzymany w kadrze kawałek życia, ocalony od zapomnienia. Wiele można powiedzieć o tych fotografiach, mogą się podobać lub nie, ale z całą pewnością nie są zwykłe. A technologia w jakiej zostały wykonane jedynie podnosi ich wartość – stają się najprawdziwszym rękodziełem.










Pokaźną kolekcję prac Ericka Mertensa można zobaczyć na jego stronie, tam także więcej na temat techniki ambrotypu w wersji pisanej, obrazkowej i filmowej (dokumentacja zdjęciowa wszystkich etapów od ekspozycji do efektu końcowego). A oto co można zrobić z całkiem współczesnej modelki dziś, nawet w wieku cyfrówek.


Nie masz nic ponad pracę ludzkich rąk. Zdjęcia nie są idealne, pewnie właśnie dlatego są żywe i prawdziwe.

Młodzi mężczyźni

Młodzi mężczyźni to jakiś osobny gatunek, uganiający się za urokami życie i żyjący chwilą. To nie Dojrzali Mężczyźni, z którymi można wdać się w wyrafinowany flirt, ale młode byczki z wysokim poziomem testosteronu. Nie mówię, że to źle, ale ich działania są czasami takie śmieszne. Prowadzę obserwację nad dwoma takimi i muszę przyznać, że jako przedmiot badań są uroczy. A jako młode samce? No cóż, może kiedyś, jak mnie dopadnie kryzys wieku średniego w sposób, z którym nie będę w stanie sobie poradzić to pozastanawiam się nad nimi i ich wykorzystaniem. W sumie jako dopełnienie fizyczności mogą się zupełnie dobrze sprawdzać. Oczywiście pod warunkiem, że ochotą i jurnością są w stanie zrekompensować brak doświadczenia i wyrafinowania w działaniu. W sumie to może być dobre rozwiązanie na sex bez zobowiązań i nakładów emocjonalnych. Trochę to inna sytuacja niż akceptowalna w naszym społeczeństwie młoda siksa i starszy pan. Ale niech się tym martwią wyznawcy moheru, jak dla mnie to całkiem spora nisza. No bo przecież wystarczy zaparkować auto na kwadrans w centrum miasta, żeby po powrocie mieć za wycieraczką zachęcająco-zniechęcający uśmiech blondynki czy brunetki. A co z płcią męską do towarzystwa i łóżka? Są aspekty kontaktów damsko-męskich, w których nie dopuszczam do gry młodych mężczyzn (nawet teoretycznie). Nie wyobrażam sobie, żeby ulec młodzieńcowi. No nijak nie dopuszczam takiej ewentualności.

===============

b 2006-03-04 00:13:43 83.31.247.103
a ja znam dojrzalych męzczyzn, którzy dojrzalymi nie są i, mlodzieńców (" " ), ktorzy takimi są. Chyba, ze, sex jest tu dominującą racją.

Sabina
2006-03-02 10:48:34 83.8.215.129
Wolę dojrzałych panów. Zbyt młodych za bardzo trzeba prowadzić za ręke, niezgrabność, zniecierpliwienie, trzęsące się dłonie, zbyt szybko. Można być jurnym ale trzeba jeszcze wiedzieć co i jak, sama jurność nie wystarcza. Chociaż są moze kobiety które lubią uświadamiać ...Pozdrawiam:)m

(Nie)szczerość pogańska

Czy zawsze? Kiedy? Dlaczego? Pytanie, które snują się mojej głowie niemal od zawsze. I jeszcze komu? Czy istnieje szczerość obiektywna? Czy szczerość oznacza powiedzenie każdemu wszystkiego? Czy niepełna prawda to nieszczerość? Pytania, pytania, pytania…Mam przyjaciółki. Nie jest to grupa przyjaciółek, ale raczej osobne przyjaźnie, każda okrzepła mocno i sprawdzona. Ala każda znająca tylko część mnie, tę część, którą jest w stanie zaakceptować. Ja kroczę do przodu z podniesioną głową, chcę myśleć, że nie ma rzeczy niemożliwych. A one? One są w jakiś sposób obserwatorkami mojego życia. Widzę pąsy na twarzy kiedy pytają, szybszy oddech słyszę kiedy odpowiadam. A jednak lata mijają a one pozostają na swoich pozycjach, niewzruszone.

Nikt nie zna mnie w całości, jestem jak ciężki przypadek schizofrenii, wiele osób we mnie. Kto inny w pracy, kto inny po godzinach. Ta, która w domu i ta, która w łóżku. Uwielbiam skrajność zachowań, skrajność doznań. A skoro nie można mieć więcej niż jednego życia to podzieliłam je i mam byty równoległe. I tylko czasu czasami brakuje, żeby wszystkie je dopieścić tak, jak na to zasługują. A przecież tyle jest jeszcze moich wcieleń, które nie ujrzały światła dziennego. Na szczęście dni coraz dłuższe, więc może się uda. Ludzie, ludzie, ludzie – to jest właśnie to czego pragnę. Marzy mi się nie co innego, ale nieduża orgia. Taka choćby jak za pogańskich czasów ku czci… w zasadzie to obojętne, niech będzie ku czci słońca. Przesycona dymem ogniska i zapachem letniej nocy, nutą skoszonej trawy i rechotem żab. Wilgotną rosą pod stopami i wszechogarniającą pierwotną żądza. Może w ofierze jakiemuś bożkowi, który mógłby mieć całkiem cielesną postać. Przez mała chwilę cofnąć się w czasie i znaleźć ujście dla mrocznych pragnień. Takie małe, dobrowolne sekciarstwo na jedną noc. Bez ograniczeń, bez reguł cywilizacji, bez wszechobecnej hipokryzji. Cielesna przyjemność najczystszej formie. Tak, tego bym chciała. Ale to rzecz, której nie da się zrealizować ot tak. Łatwiej namówić tysiąc ludzi do tego, żeby położyli się nago na ulicy do fotografii niż namówić garstkę na takie pogańskie rytuały. A przecież to nie takie trudne. Trzeba tylko rozebrać się ze wszystkich warstw niepotrzebnej pruderii spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie – chcę, mam na to ochotę. A potem to zrobić. Jedyny problem, że nie sposób zrobić tego w pojedynkę, a prawdę powiedziawszy nie znam nikogo, kto podzielałby moje zachciankę.

Wiosna za pasem, jedyna nadzieja w „wiosennych porządkach”…

============

podzielający 2006-03-07 20:34:36 83.31.234.87
i jeszcze trochę by się znalazło ;-)

23 lutego 2006

Się udało!

Obwieszczam wszem i wobec, że po wielu nieprzespanych nocach i dniach udało mi się:
- wyprostować wszystkie (pozostające mniej lub bardziej w sprzeczności z prawem, logiką i regułami sztuki księgowej) kocopoły pozostawione przez poprzedniczkę
- nie dostać kręćka przy śledzeniu i wymyślaniu co autorka miała na myśli (hieroglify egipskie to przy tym pipa)
- nie wylać całego niekompetentnego personelu na pisk (ale co się odwlecze to nie uciecze)
- nie opluć pryncypała (jeszcze będzie okazja!)
- nie rzucić kompem (dobrze, że pod dostatkiem było butelek z mineralną – plastykowych)
- nie zasnąć za kierownicą podczas późnych powrotów do domu i wczesnych wyjazdów do pracy (powoli już można obserwować wschody słońca, szkoda tylko, że całą energię zużywam na utrzymanie powiek w pozycji półotwartej).

Nie mogę powiedzieć, że cała stajnia Augiasza została posprzątana, ale teraz zostało już tylko końcowe cyferki poukładać według przepisu audytorów (obawiam się, że gdyby dostali coś nie w swoim szablonie nie byliby w stanie tego sprawdzić i się do tego ustosunkować). I tym optymistycznym akcentem zabieram się do wypełniania tabelek.

A wieczorem… wieczorem… spotkanie z generalnym. I się zobaczy gdzie się będzie ‘sprzątało’ od maja.

22 lutego 2006

Generalny na widelcu

Jutro kolejna runda rozmów, tym razem z generalnym. Wysoka stawka. Zmykam bo muszę się wyspać. Na szczęście obecny pryncypał bardzo mnie stymuluje do odbycia dobrej rozmowy kwalifikacyjnej i negocjacji zakończonych sukcesem. Jeszcze dwa tygodnie i odsapnę choć trochę. Powinnam zakończyć sprawy związane z audytem i sprawozdaniem rocznym. Potem mały urlopik, nieee w zasadzie to należy mi się ciałkiem solidny URLOP, a nie urlopik. A potem się zobaczy…

Analnie

Zastanawia mnie co spowodowało, że lubię sexić analnie. Przez wiele lat dostawałam dreszczy na samą myśl, a dziś? Dziś jest przepięknie. Nie to, że jest tak samo dobrze jak klasycznie. Powiedziałabym, że jest lepiej. Uwielbiam ten rodzaj stymulacji, zwłaszcza te gwałtowne orgazmy. One przychodzą z innego miejsca niż zwykle. Tak jak dziś kiedy w przysłowiowe trzy sekundy zadrżałam razem z ziemią. Szybciutko i mocno. Może to ta gruzełkowata gumka, która niczym maleńki grzebyk przesuwała się po samym wejściu. Mocne, głębokie pchnięcia i czego można chcieć więcej.A można, można. Przede wszystkim można chcieć odpowiedzi na pytanie jak może wyglądać rozkosz kiedy anal nie jest jedyną penetracja, kiedy obie przestrzenie pełne są pulsujących męskości. No właśnie, jak to jest poczuć w sobie dwa kutasy? Nie wiem. I chyba się nie dowiem niestety. W każdym razie nie dziś, nie jutro, nie pojutrze... buuu.

Detalista Dominique Lefort

Odkąd zajął się fotografią minęło już lat z okładem trzydzieści, jednakże ledwo dekadę temu odkrył swoje największe upodobanie – kobiety. Uwielbia uwieczniać ich spojrzenia, wrażliwość, rzeźbić ich ciała światłem. I trzeba przyznać, że doskonałe wyczucie, zarówno w kompozycjach cielesnych, jak i w detalach. Czarodziej obiektywu - Dominique Lefort.

Porcelanowa figurka, kwintesencja kobiecości. Rozrzucone, w geście zmęczenia, dłonie. Nogi splecione w sposób uniemożliwiający odpłynięcie rozkoszy. Pozycja idealna, jedność ciała, wszystkich jego najmniejszych kawałeczków, obleczony w symboliczne fatałaszki. Nie nagość ale i nie ubranie. Nie skromność ale i nie wyuzdanie. Cóż więc zaklęte w kobiecym jest ciele? Pożądanie? Uległość? A może wszystkiego po trochu. Mieszanka, której oprzeć się nie sposób. Czyż one nie są drogowskazami do rozkoszy? Czyż nie mamią przechodnia niczym syreny marynarzy? Owszem. Lecz czy ci, którzy idą za głosem czy ciałem, ci, którzy podążają wskazaną ścieżką nie są szczęśliwi? Choćby przez jedna tylko chwilę – mogąc obcować z cudem.





Chciałoby się powiedzieć i stała się światłość. Dokładnie te słowa przyszły mi na myśl, kiedy po raz pierwszy spojrzałam na te zdjęcia. Są jak uchylony rąbek tajemnicy. Miejsca strzeżone, zakrywane, chowane. A przecież tyle w nich subtelnego piękna, kobiecości zaklętej w kilkunastu centymetrach skóry. Z zakamarkami, przez które przesącza się światło, niczym wzrok wścibskiego obserwatora, sąsiada z naprzeciwka. I kontrasty – mokre pośladki suche uda. Skóra, która tak różna jest w dotyku.





Na koniec jeszcze dwa detale. Paradoksalnie ukazujące delikatne, białe włoski otaczające sutek i doskonale gładki wzgórek łonowy. Kontrasty, znowu kontrasty. Jedynie palec, niezmiennie ten sam, na wszystkich detalach kobiecości. Jest jak palec do ust przyłożony i nakazujący ciszę. Patrzcie i podziwiajcie – zdaje się mówić – ale w ciszy, bo spłoszyć możecie ten cud natury.




Patrzcie i podziwiajcie, a jeśli apetyt urósł po takich przystawkach to zapraszam na więcej tu oraz tu.

===============

slimfatty 2006-02-23 18:29:09 86.143.141.183
to pierwsze zdjecie to rowniez krzyz do gory nogami, coz za ironia... boskie zdjecia






21 lutego 2006

Odwilż

Odwilż na zewnątrz, odwilż we mnie, płynę. Na fali marzeń, łodzią wyobrażeń wiosłując rzeczywistością. Jak zawsze pomieszanie z poplątaniem, ale to jest chyba to, co lubię najbardziej. Z jednej strony potworna ilość pracy w pracy, z drugiej strony oferty pracy i rozmowy z facetami w garniturach (!), z kolejnej zaś snucie planów dotyczących projektu mmk i w końcu przygotowania do imprezy. Gdyby tak jeszcze trochę więcej wolnego czasu. Zastanawiam się gdzie większa jest przyjemność w marzeniach, w przygotowaniach czy w realizacji? Chyba w tym ustawianiu piramidy oczekiwań i burzeniu jej w starciach z realnością zaklęta jest przyjemność. Im więcej trudu, im więcej zachodu tym przyjemność lepiej smakuje. Rozkojarzona jakaś jestem chyba delikatnie. Rozmowy odbywam z biegu, bez tej całej krzątaniny, bez sprawdzania i wywiadów. Nie szykuję odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania, podkręcam adrenalinę na maxa i siadam do stołu. Chciałoby się powiedzieć negocjacje, ale… no właśnie to chyba raczej przesłuchanie. I znowu mętlik mam w głowie, bo nie wiem czy znajduję przyjemność w takiej scenie czy też to moja wybujała wyobraźnia nakazuje mi widzieć drugie dno takiej rozmowy. A wiele zależy od stawki. Im większa przysłowiowa marchewka tym sprawniej wydziela się adrenalina, tym bardziej pobudzone zostają te obszary, które są elementem mojej seksualności.

To niezrozumiałe, ale podnieca mnie rozmowa przez stół. Podnieca mnie sytuacja, w której dokonuję w jakiś sposób intelektualnego striptizu odpowiadając na pytania jak, kiedy i dlaczego (dobrze, że nie pytają z kim). Narastające napięcie, kiedy wysłuchawszy pytania zawieszam głos zanim zacznę mówić. Chciałoby się powiedzieć „well…” choć to nie język ojczysty, ale słówko to idealnie nadaje się na takie okazje. Pierwsze słowo jest jak sygnał do ataku, z każdym następnym zdejmuję z siebie kolejne warstwy człowieczeństwa. Jestem jak ogr – mam warstwy. Lubię ten psychiczny ekshibicjonizm. Stresowało mnie, kiedy tych rozmów prawie nie odbywałam, ale teraz znowu jest tak, jak przed laty. No, może nie tak samo bo wówczas to znajomi zwykli mawiać, że moim hobby jest odbywanie rozmów kwalifikacyjnych. Dziś to źródło zupełnie innych doznań. Wciąż poznaję siebie i swoje emocje. I wciąż mi mało. Lubię znajdować iskierki sexu tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich nie ma. Na przykład między odpowiedzią na pytanie o zasady kontraktu managerskiego a rozmową o międzynarodowych standardach rachunkowości przemyka mi przez głowę pytanie jaką bieliznę ma ten facet. Slipy? Bokserki? Springi? A może wcale nie ma majtek? Swoją drogą to ciekawe ilu facetów, statystycznych rzecz jasna, nie nosi bielizny?

Odwilż, odwilż daje mi się we znaki. Statystycznie to chyba się na mózgi z jakimś facetem pozamieniałam, bo myślę o seksie średnio raz na pięć minut. Wydawałoby się, że to wiosnę zwiastuje, a nie dalej jak wczoraj słyszał w radio, że od czwartku fala mrozów. Koniec, koniec tej zimy cholernicy, ja chcę ciepełka i słoneczka i sexu na łonie natury. Dużo! I paru innych rzeczy też mi się chce i to nie wiem jak. Potrzebuję solidnego kagańca dla mojej wyspanej uległości, której apetyt jest nienasycony. No, po prostu wyć się chce, i nie o zew krwi tu idzie (chyba) tylko o zew płci. A i skóra na dupci swędząca jakaś…

===============

Azael 2006-02-27 17:00:23 83.31.39.122
masz rację z zimą cholernicą... i bacik też trzeba wreszcie unurzać w oliwie... bo skrzypi ;)

19 lutego 2006

MMK

Bardzo to dziwne i nie wiem co o tym sądzić. Od dość dawna chodzi mi po głowie sex z dwoma facetami. No cóż, fantazja jedna z wielu, choć jakby bardziej dopominająca się prawa bytu. Skąd? Nie wiem, zapewne z tego samego miejsca co inne, z czeluści podświadomości. Od kiedy? Nie pamiętam. Może od wtedy, kiedy odkryłam uroki analu, kiedy nauczyłam się czerpać przyjemność z tej drugiej strony. A może od czasu kiedy przyszło do mnie wiele innych ukrytych pragnień. To nie obsesja, ale chciałabym tego doświadczyć, poczuć w sobie dwie żywe pulsujące męskości. Poczuć je tylko dla siebie. No właśnie. W każdym przypadku, kiedy myślę o takim układzie to widzę trójkąt, którego to ja jestem wierzchołkiem centralnym. Układ, w którym jestem obiektem męskiej hmm adoracji? Nie to nie jest najlepsze słowo, ale chyba nie bardzo potrafię znaleźć inne w tej chwili.

Temat odżywa co jakiś czas w rozmowach, potem jest odkładany na półkę, żeby wypłynąć znowu, kiedyś. I właśnie mnie nawiedził, rozsiadł się w mojej głowie i żyje. Kolejna rozmowa i – szok. Nigdy nie przypuszczałam, że układ MMK może być zinterpretowany inaczej niż to, co urodziło się w ojej wyobraźni. A okazuje się, że tak. Oto bowiem w odpowiedzi dostałam propozycje klasycznego swingu, albo wersję bdsmową z udziałem uległego! Szok. Nadal. Ciągle. Niezmiennie. Szok.Chyba jeszcze do mnie nie dotarło, a w zasadzie to konfrontacja z moją wizją pokazuje, że nie zawsze może być tak, jak sobie to wyobrażam. Jedno wiem, nie mam ochoty na żaden z przedstawionych wariantów. Nie mam i już. Nie, bo nie.

Nie mam ochoty na parę, bo nie mam ochoty na druga kobietę, w tym konkretnym układzie postrzegam ją jako konkurencje. Jako kogoś, kto zagarnie dla siebie część mojej wyśnionej przyjemności. A przecież nie o to chodzi. Zupełnie nie oto. Wersja z uległym jest jeszcze bardziej druzgocąca. I nie chodzi o to, że tego nie zrobię. Chodzi o to, że nie będę miała z tego przyjemności. Takiej przyjemności, o której marzyłam. Po pierwsze dlatego, że uległy nie jest przeze mnie postrzegany jako mężczyzna, który wzbudza moje pożądanie, zainteresowanie. To osoba zajmująca konkretną pozycję w klimacie. Sex z uległym dopuszczam jedynie w kontekście kary lub spełnienia polecenia/ fantazji Pana. Nie potrafię znaleźć w tym przyjemności. I raczej wolę zrezygnować ze spełnienia tej fantazji niż realizować ją w sposób, z którym się nie identyfikuję. Nie. Nie. Nie. To jest mi organicznie obce. To nie jest moja fantazja! I to chyba jest jedyny argument w dyskusji. To nie jest MOJA fantazja.

A mogło być tak pięknie… On, singiel, spotkanie bez zobowiązań, tylko sex i niesione nim emocje. W mojej fantazji jest miejsce dla trzech (i tylko trzech osób)...

=============

4xalex 4xalex@op.pl2006-03-08 10:00:36 83.19.248.189
Zgadzam się - to duży problem, istotne ralację męskie w tym trójkącie, muszą być naprawde wyzwoleni samce i bez inklinacji bi, rycerscy, dzielący się Damą, rodzaj turneju rycerskiego gdzie wygrywa DAMA, to można zoorganizować ale ciężko, poziom obywateli - żenada..Pozdrawiam, miłostnik triolizmu Alex.

18 lutego 2006

Maleńka (by Gor)

Muszę powiedzieć, że Maleńka dostarczyła mi sporej dawki przyjemności i podniecenia. Był czas, że usilnie szukałam mężczyzny, dla którego shibari czy kinbaku nie stanowią tajemnicy, był taki czas. Cóż, takie wiązanie jest sztuką samą w sobie i jeżeli się to pojmuje inaczej to rzeczywiście może być nieefektywnym wykorzystaniem zasobów, jakimi są czas i linka. W końcu można szybko i skutecznie związać kobietę bez znajomości takich technik. Wszystko zależy od punktu widzenia. No, ale do konkretów czyli jak czytałam Maleńką? Najpierw połknęłam ją z ekranu, jednym haustem, bez zastanowienia czując jedynie coraz większą wilgoć w sobie. Ale to nie było to czego chciałam. Wydrukowałam tekst i poszłam z nim do łóżka. Czytałam fragment po fragmencie starając się przyjmować kolejne pozycje, w które wciśnięto bohaterkę. W przeciwieństwie do niej nie trenuję jogi więc nie było to proste, zwłaszcza, że moje ekwilibrystyki wykonywałam jednoosobowo i bez linki. Chciałam poczuć choć namiastkę tego, co zostało opisane. I wiele bym dała by mieć wówczas obok siebie osobę biegła w pętaniu. Pomijając dokładność opisów stworzona została niezwykle atrakcyjna doznaniowo kombinacja pozycji i splotów. Pamiętam, że pomyślałam wówczas, że „gdyby moje warunki fizyczne na to pozwalały i przy odpowiednim towarzystwie z całą pewnością miałabym ochotę wprowadzić w życie scenariusz opowiadania”. A trzeba pamiętać, że ‘trenowałam’ jedynie ułożenie ciała, bez masek, bez knebla, bez linki... Opowiadanie bardzo techniczne, instruktażowe. Z dużą dawką twardej wiedzy z zakresu supełków – nazewnictwo zarówno polskie jak i angielskie. Może spokojnie posłużyć jako plan działania. Przy całym tym męskim podejściu nie pozbawione narastającego napięcia i erotyzmu, doskonale wyważone.

Same plusy? Nie do końca. Pojawiły się zdrobnienia a to cycuszki i piersiątka (określenia, które zupełnie nie pasują do klimatu, poza tym są trochę infantylne), a to nosek czy staniczek. Zdrobnienia tak bardzo kontrastujące z męskim podejściem do samego wiązania. Na szczęście nie było ich na tyle dużo, żeby mogły zagrozić zbudowanemu klimatowi, a klimat całkiem wilgotny był, coś jakby lasy tropikalne.Po oryginał Maleńkiej w każdym razie warto sięgnąć.

15 lutego 2006

Szansa, którą sobie dała (by kortinka)

Doskonale skomponowany tekst, z genialnym wprost rytmem. Reminiscencje wpisane w czas teraźniejszy, który odmierzany jest stukotem kół pociągu i kolejnymi stacjami. Kobiece opisy zdarzeń i tych przeszłych, i tych teraźniejszych. Efekt rozdzielenia czasu akcji spotęgowany odmiennym krojem czcionki. Ciekawie rozwijająca się fabuła, narastające oczekiwanie na wyjaśnienie sytuacji. Konfrontacja emocji przeszłych z dzisiejszym stanem wiedzy, rozbudzane oczekiwania, domysły. Efektywnie eksplorowana sfera psyche nadająca nieco odrealniony charakter całej opowieści i powroty do rzeczywistości z każdym zatrzymaniem pociągu, osobą, rozmową. Epizod portfelowy odrobinę naiwny, ale za to skuteczny, biorąc pod uwagę do czego był półśrodkiem.

Niepotrzebne podzielenie tekstu na pięć części. Tak, to chyba jedyny mankament tekstu jaki znalazłam w Szansie, którą sobie dała

Impreza

„W pogardzie mając tnące szpony mrozu i słońce pustyni wdarł się do najwyższego pokoju tej waszej cholernej wieży i kogo tam zastał?! Owczarka w babskich gaciach, który mu powiedział, że wasza córka zdążyła się już wydać!”
Shreckowy 'Ksiąze ze Bajki'

No dobra, nie w najwyższej wieży ale w warszawskim klubie (co nie znaczy, że nie było szponów zawiści i palących promieni hipokryzji) będzie impreza aż miło. I miejmy nadzieję, że zamiast owczarka w babskich gaciach nie ujrzymy tam przedstawiciela płaskodziobego drobiu w moherze. Bo niejednokrotnie, podobnie jak książę z bajki, organizator dowiadywał się w ostatniej chwili, że "córka wyszła" i wesela nie będzie.Swoją drogą to rzecz godna odnotowania, że w mieście wielkości stolicy nie sposób jest zorganizować balu przebierańców (nawet w karnawale!!!) bo właściciele klubów mają... I tu powinna nastąpić lista powodów, dla których pięćdziesiąt osób w strojach, które uważa za wygodne choć ekstrawaganckie nie mogła się spotkać i wysączyć drinka czy paru piwek. Takie dla przykładu NoMercy ułożyło się z organizatorem, wyceniło w złotych polskich utracone korzyści z powodu zamknięcia klubu, a następnie odwołało za pięć dwunasta ustalenia próbując tłumacząc się, że przy dress code nie wyjdą na swoje. No, ale dość o ekonomii. Najważniejsze, że się udało. Jest termin, jest miejsce i perspektywa miłego spędzenia czasu z bandą tych, co się bawić lubią. Już się cieszę na spotkanie z przedstawicielami i z Dalekich Rubieży i tych z Za Rzeki, i w ogóle robi mi się tak jakoś miło na samą myśl o dużej ilości głaszczących, głaskanych i silikonu na palcach. No i te buźki w maskach. Już mi oko lata jak mówił pewien Osioł z cytowanej już bajki.

Doczekać się nie mogę, po prostu mnie nosi na samą myśl. No i jeszcze parę pamiątkowych fotek. Oglądałam ostatnio te z sylwestrowej nocy. Oj milutkie, milutkie. Dużo czarnego i czerwonego, i różowego. Tak, tak różowego też :). A wszystko takie miękkie i śliskie (no poza parą futrzanych butów). Mam nadzieję, że Marcowa impreza będzie udana a ja zmykam kompletować garderobę, a co!

14 lutego 2006

Wycieczka (by kortinka)

Była już Wieczerza z gwoździa, była i Zupa na gwoździu, a dziś jest dupa na gwoździu. O ile Aleksander Hrabia Fredro gwoździem napiętnował ludzka naiwność, a Melchior Wańkowicz rzucił zbiór doskonałych felietonów satyrycznych jak garść gwoździ, o tyle autorka Wycieczki popełniła nie wiadomo co. Fabuła: parka odłącza się od grupy podczas zwiedzania zamku, ona siada na eksponacie muzealnym, do którego zostaje przymocowana, on czyta książkę. Kurtyna. Koniec. I co to ma być? Fabuła żadna, przesłanie tym bardziej, a już ze świecą szukać bedeesemowego ducha. Sztuczność i naiwność Jeśli ktoś ma ochotę podkręcić adrenalinę to proponuję przejechać zardzewiałym gwoździem po gołym tyłku, emocje gwarantowane w przeciwieństwie do tych po lekturze. Bohaterka przypomina trochę tę fredrowską, głownie naiwnością. Zakalec. Nie wiem co autor miał na myśli popełniając ten tekst i nie chcę wiedzieć. Zakładam, że to jeden z pierwszych tekstów autorki, tym bardziej, że znacznie odstaje od później opublikowanych. Plusy? Poprawna polszczyzna.

13 lutego 2006

Kiedyś to były wiosny…

Przez skórę czuję, że coś się zmienia, może jeszcze nie dziś, ale po prostu to czuję. Powraca to senne przeciąganie się w pościeli. Powracają myśli pogmatwane, o kobietach, o mężczyznach, o splecionych ciałach, o wiośnie…Dawno temu, kiedy zmieniały się pory roku, w narodach duch się ożywiał i rytualnie współżył „każdy z każdym”. Takie zachowanie symbolizowało zapładnianie ziemi. Orgie odbywały się na leśnych polanach, szczytach gór, w świątyniach...

A dziś? Dziś na znak wiosny (co najwyżej!) topimy marzannę, kiczowata kukłę symbolizująca nie wiadomo co. Krąży nade mną jakiś orgiastyczny rytuał, niespełniony. Ciągnie mnie do całkiem innej wersji mnie. Mroczna wizja z sączącym się kamiennej ścieżce lubieżnym pożądaniem. Coś, co jest gdzieś bardzo blisko. Tak jak w Opowieściach z Narni – otworzyć szafę i przejść do równoległego wymiaru. I zostać. W krainie pierwotnej żądzy w blasku pradawnego ognia.

Do ognia też mnie ciągnie...

Żeby decydować trzeba dojrzeć

Włos mi się zjeżył na głowie, kiedy zajrzałam do skrzynki i poczytałam co tam do niej wpadło. A wpadły ochy i achy od szesnastolatki. Wrr czy nie napisane, że to miejsce dla dorosłych? Ja rozumiem, że owoc zakazany i takie tam, ale w tym przypadku jestem zdecydowanie przeciw. Wszystkim nieletnim mówię sio! Mam świadomość, że słowo pisane jest w stanie poruszyć świadomość i podkręcić obroty na jakich ona pracuje. Mam świadomość, że może stać się inspiracją czy wręcz zapalnikiem do tego, co siedzi w zakamarkach umysłu. Ale młode paluchy precz od klawisza OK. na wejściu!

Dlaczego? Ano dlatego, że relacje bdsmowe niewątpliwie są niezwykle ekscytujące, dostarczają niesamowitej dawki emocji i adrenaliny. Ale (i będę to powtarzać ZAWSZE !!!) są to zabawy dla dorosłych. Do realizacji tego potrzeba dojrzałości psychicznej i emocjonalnej oraz partnerskiego związku. Byłoby rzeczą straszną, gdyby ktoś pobudzony moją opowieścią porwał się na realizację czegoś takiego z przypadkowo poznaną osobą.
Dominacja i uległość to dwa stany, które wzajemnie się przenikają, dopełniają się i nie są w stanie istnieć bez siebie bo odrębne ich funkcjonowanie traci sens. To relacje, które mają dawać przyjemność obu stronom. I tę prawdę będę głosić zawsze i wszędzie. Wszystkie przypadki, gdzie nie ma równowagi emocjonalnej są związkami toksycznymi, w których dochodzi do nadużycia - nadużycia władzy. A to doprowadza w konsekwencji do utraty zaufania i nie kończy się niczym dobrym.

Osoba uległa oddaje siebie w ręce osoby dominującej, wyrzekając się prawa do samostanowienia na ten czas. Tym samym na osobie dominującej ciąży niesamowita odpowiedzialność za to, co i jak będzie się działo. Powtarzam z całą stanowczością. Tak, osoba dominująca troszczy się o swoją uległą. W związku o prawidłowych relacjach tak właśnie jest i tak być powinno.

12 lutego 2006

Gra (by Zuzka)

Inauguracyjny komentarz przypadnie tekstowi, który zrobił na mnie duże wrażenie, głównie ze względu na konstrukcję fabuły. Fabuła niby jednowątkowa – obraca się wokół niekonwencjonalnej gry. Ale w miarę rozwoju akcji pojawiają się nowe elementy. Przede wszystkim tajemnicze zniknięcie Matki, symbole przeszłości, do jakich urasta czerwona sukienka. Reminiscencje przywołujące nieostre obrazy osób i zdarzeń. Nieoczekiwany rozwój wypadków. Ciekawie i sugestywnie przedstawione stany emocjonalne bohaterki, z wyraźną walką wewnętrzną. Mocnym akcentem jest przedostatnie z zadań – konfrontacja. Dłonie zaciskały mi się w pięść i to co, we mnie chciało się bronić. Dlaczego się? Nie wiem, może dlatego, że w pewnym momencie zaczęłam patrzeć na tę historię oczyma bohaterki. Relacje przedstawione w opowiadaniu nie są typowo bdsmowe. To akurat dobrze świadczy o autorce, bo ile można czytać o stu batach za cokolwiek. Tekst bardzo spójny, a historia opowiedziana konsekwentnie. Język odpowiadający klimatowi, podobnie jak zachowania, które wydają się jakby żywcem wyjęte z jakiegoś konkretnego środowiska. To, co muszę zapisać na minus to fakt umieszczenia akcji w środowisku młodzieży szkolnej. Ale może to mój wiek każe mi się zbuntować na takie coś, a może to zazdrość o lata spokojnej i poprawnej młodości panienki z dobrego domu, które moim udziałem były. Jedno jest pewne Gra to nie cukierkowa bajka ze szczęśliwym zakończeniem, ale historia dająca do myślenia.

================

Kruk 2006-02-14 09:57:36 83.24.17.54
hmm... uciekło mi gdzieś to opowiadanie.. ale przyznaję odświezyłem je sobie z przyjemnością.. rzeczywiście zasługuje na uwagę.. plosę o jesce bezzębny Kluk

Momus przemówi

To nie będzie ranking sensu stricte, bo i miejsc pierwszych i kolejnych nie będzie. Będzie za to opowieść o tym, co przeczytałam. I nie tradycyjne, wyniesione ze szkoły „co autor miał na myśli” ale „co czytający (czyli ja) miał na myśli” kiedy zagłębiał się w lekturę. Głaskania po główce nie będzie ani kółka wzajemnej adoracji. A jeśli znajdę nie trzymające się kupy stwierdzenie to zacytuję. Dam sznurek do oryginału. Jednocześnie oświadczam, że wszystkie oceny są całkowicie i w największym stopniu subiektywne, Momus przemówi.

9 lutego 2006

Pytanie z przeszłości

Kiedyś, dawno, bardzo dawno temu zadałam sobie pytanie: jak to jest kiedy spełni się marzenia. Napisałam to ołówkiem, na wewnętrznej stronie okładki książki. Przetrwało. Znalazłam przypadkiem. Przypadkiem? Nie, nic nie zdarza się przypadkiem. Najwidoczniej przyszedł czas, żeby odpowiedzieć na to pytanie, Odpowiedzieć sobie samej, tej teraz i tej wtedy, tej, która pytała.

Każde spełnione marzenie to krok, po którym nic nie jest takie samo. Każde spełnione marznie to sukces, nagroda za wytrwałość, za konsekwencję, za chcenie. Ale każde spełnione marzenie to jedno mniej do spełnienia. Marzenia, jak przyroda, nie znoszą próżni. Spełnione marzenia stają się wspomnieniem, a gdzieś w środku umysłu zaczyna kiełkować coś nowego. I kiełki roślinie podobne nie od razu odkrywają swoją tajemnicę. Czasami potrzeba kilku liści, żeby móc określić co to za ziółko wyrasta. Marzenia ewoluują, w różne strony. Niektóre rodzą się jako te, których spełnienie nie jest możliwe. Te stają się drogowskazem wyznaczającym ziemię obiecaną. Inne są maleńkie, takie, których spełnienie przyniesie chwilową radość, ziarenko satysfakcji. Nad innymi trzeba się potrudzić, pielęgnować, podsycać, żeby mogły urosnąć i dojrzeć, i wydać owoce.

Spełniłam wiele ze swoich marzeń, tych małych i tych większych, a nawet kilka nieosiągalnych. I co? Jak się teraz czuję? Spodziewałam się, że zasiądę na laurach i będę się delektować tym co stało się ciałem. Ale nie. Wciąż jestem głodna, żądna wrażeń, stawiająca odległe cele i śniąca marzenia nie z tej ziemi. To jest jak nałóg, a może to jest nałogiem? Spełnianie marzeń. Trzeba tylko mieć odwagę marzyć - to, co nie nazwane nie istnieje. Dlaczego tak wiele jest marzeń niechcianych? Wymyślonych, gdzieś między snem a jawą, obdarzonych ciepłem uśmiechu i uczucia, a potem porzuconych na pastwę rzeczywistości. A odpowiedzialność za marzenia? Przecież marzenia należą do tego, w czyjej zrodziły się głowie.
Niekochane marzenia nie mogą zostać spełnione.
A tylko spełnione marzenia inicjują kolejne.

Niby nic a jednak coś drgnęło

TU żadnych zmian, koncepcje i pobożne życzenia przekazane pryncypałowi leżą sobie zapewne pod sporą zaspą spraw innych. Ale, ale panie pryncypale proponuję wyjrzeć za okno, tam taka jakby odwilż, albo co. Może warto jednak wrócić do rozmów z moja osobą? Złości mnie bezwładność decyzyjna, brak odwagi cywilnej i jeszcze par rzeczy. A, że ostatnimi czasy szkolenie goni szkolenie to coraz krytyczniej patrzę na działalność managerską pryncypała. Coraz większą przepaść widzę między teorią zarządzania a tym, co głosi pryncypał (a jeszcze większą w odniesieniu do tego, co robi!). Zadziwiające, że facet nie popadł w schizofrenię, w końcu jak długo można mówić jedno a robić drugie?

Staram się nabrać dystansu do sprawy, choć nie jest to prosta sprawa. Ale czynniki poboczne całkiem ładnie wspierają mnie w nabieraniu dystansu. Jeśli wziąć pod uwagę, że na sześć złożonych aplikacji odbyłam cztery rozmowy (w zasadzie to pięć ale jeden headhunter sam się objawił, więc jako odzew go nie traktuję) to nie jest źle. Co prawda refleksje po rozmowach są różne, ale co mi tam. Jutro kolejne spotkanie Swoją drogą ciekawe co nastąpi najpierw. Czy mój pryncypał obudzi się ze snu zimowego i przejrzy na oczy też na zew świata zewnętrznego będzie tak silny, że pryncypałowi pobudką będzie moje pożegnanie.

Tak, czy owak cieszę się, że biała panna myje nogi i szykuje się do drogi, pewnie już tam jej czekają na biegunie. Precz, precz oziębła kobieto już czas na ciebie. Czas na wiosnę ludów i migracje wszelkiej maści (a chociaż wiosenne porządki i zmiany). I tej wersji będę się trzymać. Tym bardziej, że za oknem coś właśnie nieśmiało zaświergoliło. Skowronek nadziei? Pierwsza jaskółka, która wiosnę czyni? Nie ważne, byle do wiosny!

8 lutego 2006

Słów kasowanie

Prozaicznie – każda skrzynka dochodzi do granic swoich możliwości. Właśnie stanęłam przed dylematem co z tego, co zgromadzone unicestwić. I obsiadły mnie wspomnienia, bo każda linijka, którą popełniam przypominała mi coś. Czas, zdarzenie, osobę, rozmowę… Słowa wielką moc w sobie mają, moc zaklętą w literach. Nie potrzeba niczego żeby odczarować emocje, niczego poza spojrzeniem. Znajduję słowa, które stały się początkiem, znajduję i takie, które zwiastowały koniec – znajomości, zdarzeń, czasu.

W jednym z listów znalazłam słowa, które już wtedy, gdy je dostałam były inne od większości. Interesujące jest to, jak jestem postrzegana przez ludzi, którzy maja do dyspozycji jednynie moje słowa. Jak zaskakujące, dla mnie samej, potrafią to być obrazy...

"Ze wszystkiego co napisałaś i co przeczytałem od innych o Tobie, niezbicie wynika że to TY jesteś Panią. Ty stworzyłaś ten świat dla siebie. Ty zaprosiłaś innych do uczestnictwa w nim. Ty wyznaczyłaś im role jakie mają pełnić. Ty dajesz im tyle rozkoszy ile są w stanie przyjąć, na ile zasłużyli swoją postawą i aktywnością. Ty przejawiasz inicjatywę i konsekwentnie dążysz do realizacji swoich pomysłów. Ty jesteś ich siłą sprawczą. Wszystko to bez Ciebie nie zaistniałoby nawet w fantazji otoczenia. Tylko Ty masz prawo wyboru i tylko Ty tych wyborów dokonujesz. Panujesz nad stworzonym, rzec by można poczętym, przez Ciebie światem. Jesteś jego istotą, centrum, królową."

Kim jest teraz autor tych słów? Gdzie jest? Nie wiem. Nie pisujemy do siebie. Ale zastanowiłam się przez chwilę czy jeszcze patrzy. Czym są słowa? Bagażem? Dziedzictwem? Nieważne, jak je nazwać. Zawsze będą obrazem tego, co było w głowie, kiedy powstawały. Po czasie, po latach czy miesiącach, czytane wywołają uśmiech lub wycisną łzę. To dobrze, to dowód człowieczeństwa. Jeśli kiedyś otworzę stare listy czy zapiski i nie poczuję nic znaczyć to będzie, że przestałam żyć. Bo w żadnym innym przypadku brak reakcji nie będzie możliwy. Lubię słowa, cholernie je lubię. Gdyby było inaczej nie gromadziłabym ich. Niektóre straciły swój byt, a szkoda. Wczoraj pisałam, że to, co nienazwane nie istnieje. Dziś napiszę to, co nazwane jest wieczne. I tylko nośniki są ulotne skrzynki, serwery, twarde dyski, dyskietki, cd… jedynie kruchy i nieodporny na cokolwiek papier potrafi przetrwać. Gdzieś w zakamarkach rzeczy, mebli, schowków. Jedynie papier. Krople atramentu jak krople krwi wnikają w strukturę papieru tworząc nieśmiertelność. I nie jest to już oddzielnie papier i atrament. To dusza zapisana słowami.

================

O po81425@yahoo.co.uk2006-04-04 20:13:33 62.254.32.19 82.18.178.140
za miejsce w Twoim blogu i za nieskonczony wysilek neuronow podtrzymujacych przy zyciu te wspomnienia, dziekuje

Rose
2006-02-08 14:27:34 217.153.44.65
nie potrafię się uwolnić od słów... nigdy... wrastają we mnie, żyją we mnie... posiadają magię która trwa wiecznie... cóż, taka skaza, ale to miłe dowiedzieć się, że nie tylko ja tak mam ;)

7 lutego 2006

Prośba

Ile trzeba siły by prosić? Jak bardzo kochać by sobie na to pozwolić? Zwłaszcza wtedy, kiedy strach ściska gardło nakazując rozwagę nad każdą zgłoską. Strach nie o to, że usłyszę ‘nie’, strach, że swoją prośbą mogłabym zrobić przykrość. To ten strach jest największym jaki odczuwam.

Nawet nie próbowałam artykułować swojego pragnienia. Zapytałam tylko, czy mogłabym dostać prezent, prezent-niespodziankę. Rzeczy nienazwane nie istnieją, rzeczy nazwane stają się. Poczęte rozpoczynają życie we wnętrzu umysłu, w duszy i innych zakamarkach człowieczych. Rosną, czasami powolutku i w kąciku, czasami gwałtowną siła dopominają się miejsca w życiu. I nie sposób ich poskromić. Wieczorem jest w głowie całkiem cicho i sennie, ale nad ranem, jeszcze przed świtem, budzi mnie myśl kołacząca do wrót moich powiek. Otwieram oczy, jak wizjer w ciężkich, stalowych drzwiach, żeby zobaczyć co dziś pojawiło się w moim umyśle. Mała tęsknota odziana w płaszcz wspomnień. I wiem, że kiedy przekroczy próg mojej świadomości ugoszczę ją gorąca herbatą. Usiądziemy przy strzelającym ogniu przyjemności z albumem wspomnień na kolanach. Otulę się jej płaszczem i zjednoczę, sama stając się tęsknotą, Tęsknotą przeszłych zdarzeń.

I nie wypowiedziałam swojego życzenia, nie wypowiedziałam bo Pan wypowiedział je za mnie. Nie jako pytanie, nie jako przypuszczenie. To było zdanie twierdzące. Czy to aż tak widać? Czy może, po prostu, Mąż Pan zna mnie tak dobrze. Leżałam w pościeli, z twarzą wciśniętą w poduszkę, żeby ukryć łzy. Ukryć je przed sobą.

Teraz wystarczy mi nadzieja i świadomość, że mogę poprosić. Odpowiedź, to już zupełnie inna bajka. Zresztą nie do mnie należy. Poczekam.

6 lutego 2006

Kaskady nadziei

Wyśniłam znowu Jej obraz. Tej uśmiechniętej twarzy i dłoni dotykającej mojego policzka. Tę obietnicę bólu i rozkoszy. Strachu, który Ona za dotknięciem swojej czarodziejskiej różdżki rozsypuje jak babkę z piasku. Kiedy dopada mnie ta tęsknota, kiedy powracają wszystkie wspomnienia, kiedy wracam pamięcią do tamtych dni nic nie jest takie jak chwilę wcześniej. Każdy mebel, który był częścią wieczoru przypomina mi coś, każdy kawałek podłogi. I róża, która spogląda na mnie z góry, w każdej chwili. Ta sama róża, którą trzymałam w ustach, ta pierwsza, ta jedyna… I kaskady nadziei spływają po mnie… ze łzami

Drogowskazy Gunter'a Hagedorn'a

Dziś bez szczegółów biograficznych wytknę paluchem takiego jednego. Dlaczego bez detali? Otóż z prostej przyczyny, facet Niemcem jest i wszystko co znalazłam na jego temat to właśnie w tym języku, a ja go ni w ząb. No, ale przecież nie będę z tego powodu gościa dyskryminować Fotki robi fajne i to się liczy. Zresztą co tu dużo gadać, wystarczy popatrzeć. Jak bawi się światłem i cieniem. Jak z odchłani nocy wydobywa skrawki piękna. Lubię takie zdjęcia, posągowe w swojej wymowie ale niedopowiedziane, z konturami rozmytymi w tym, co obok. Popatrzeć na...

Na rozchylone uda odsłaniające szczegóły intymne osłonięte jedynie kępką kędziorków… ,


Na ten sam fragment ciała, lecz nie w formie detalu, ale z perspektywy…


Na ścieżkę wyznaczoną chłodną krawędzią metalu, na ciepłej brązowej skórze, na drogę do warg...


Te trzy obrazy zostały mi w pamięci po wernisażu, jaki na swojej stronie funduje Gunter Hagedorn. Podoba mi się jego sposób patrzenia na ciało.

=================

2006-02-10 23:43:47 213.158.197.36
WitamRzeczywiście, słusznie.Zabawa w światło i cień.Dla mnie, najważniejszy jest wynik tej zabawy - np. whagedorn01x wynik jest idealny - absolutnie tak samo bym ten temat mógł / chciał potraktować.Dość spory kawał czasu wstecz bawiłem się przy użyciu czarnej farby drukarskiej i białego papieru.Do dziś pamietam tamte efekty formatu a4 i tak - tak to właśnie można pokazać.Bardzo podobne dobre estetycznie.Tak, po prostu dobre.Pozdrawiam

5 lutego 2006

Tak szkoleniowo, ze bardziej się nie da

Wracałam po pierwszym dniu szkolenia, ciemno, zimno do domu daleko (niby mogłam zanocować w 'łosirodku', ale wolę własne lóżko). Zatrzymałam się w pobliskim ‘osiedlowym supermarkecie wiejskim’ po jakieś coś. Patrzę, a tu z półki zerka na mnie wymownie Jose Cuervo. Przyglądnęłam się bliżej i widzę wyraźnie, że sygnalizuje 'weź mnie, weź mnie'. Żal mi się zrobiło starego Jose i wrzuciłam gościa do koszyka z cytrynami. W ferworze walki i wychodzenia z samochodu zamiast zabrać go do domu i zostawiłam na mrozie. Kiedy uświadomiłam sobie ten stan popędziłam po biedaka i z mety zabrałam go do gorącej kąpieli.

Tak. Tak wanna pełna gorącej wody, piana o zapachu cynamonu, dwie gołe baby i on. Wiele można powiedzieć o tej kąpieli, ale jedno bez wątpienia – była krótka. Okazało się, że suma przyjemności nie koniecznie musi być przyjemna. Lodowaty Jose spożywany w gorącej kąpieli i zagryzany cytrusami zawrócił mi w głowie w zawrotnym tempie. Myślałam nawet, żeby zostać w wanie na noc, ale koniec końców przetransportowałam się do łóżka. Tym bardziej, że w tle właśnie przemykała scena kiedy Mr Smith poznaje przyszłą Mrs Smith. Meksykańska sceneria w obrazie, tequila w krwioobiegu, helikoptery wokół głowy. Mniam.Z niewiadomej dla mnie przyczyny lubię ten stan, najzwyczajniej w świecie go lubię.Są i gorsze strony, ot choćby zmęczenie the day after, ale co tam, na wojnie są ofiary. W każdym razie cel został osiągnięty (głownie przez to, że ja osiągnęłam stan nieważkości).

Najgorsze jednak było dopiero przede mną.Nadludzkim wysiłkiem wstałam w niedzielny poranek, omijając ze wstrętem lodówkę (szerokim łukiem) wlałam w siebie jakieś pół litra wody i wyruszyłam na spotkanie szkolenia. Droga była. To chyba najlepsze określenie na czas, w którym pokonałam odległość z punktu A do punktu B. Z nieodłączną butelką mineralnej wkroczyłam do Sali Nauk. I tu ujawnił się drugi skutek uboczny wczorajszej kąpieli z Jose. Mianowicie okazało się, że moja percepcja, choć przytępiona w sensie ogólnym, w niektórych obszarach była niezwykle czujna. Krótko mówiąc starałam się wyjaśniać możliwie skutecznie wszelkie niedopowiedzenia, głównie przy użyciu dwóch podstawowych narzędzi – parafrazy oraz serii pytań w rodzaju ‘a dlaczego…’ Tym sposobem udało mi się przekonać prowadzącego, że coś, co na początku dyskusji przekazywał zebranym jako aksjomat było jedynie sugestią. To fajne szkolenie było! Serio.

Ale wracając do mojego przyjaciela Jose – na wspólną kąpiel już się nie dam namówić. Co innego wieczór w łóżku, ale z daleka od wanny (wieczór jest wtedy taki krótki). Nie mniej jednak uważam, że Jose to mocna znajomość i koniecznie trzeba go jeszcze bliżej i dogłębniej poznać. Do zobaczenia Jose!

4 lutego 2006

(...) w twoich doskonałych palcach

w twoich doskonałych palcach
jestem tylko drżeniem
śpiewem liści
pod dotykiem twoich ciepłych ust
zapach drażni – mówi: istniejesz
zapach drażni – roztrąca noc
w twoich doskonałych palcach
jestem światłem
zielonymi księżycami
płonę nad umarłym ociemniałym dniem
nagle wiesz – że mam usta czerwone
słonym smakiem nadpływa krew
Halina Poświatowska

Wszystkiego po trochu

Czasami jest tak, jak dziś. We własnym-nieswoim domu, w objęciach samotność wśród tych, którzy dookoła. Czy to jest to czego chciałam? Dziś jestem już tylko smutna.Marzę o Kobiecie, która nie będzie moją. Gra o Ważną Sprawę przybiera taki obrót, który nie satysfakcjonuje żadnej ze stron. Przyjaciele są daleko, ode mnie… – parafrazując piosenkę. Zamiast wysypiać się spędzę weekend na szkoleniu. Mam ochotę na flirt. I straszliwie chce mi się pod wodę. Straszliwie!

3 lutego 2006

Taniec z soplami

Dziś je zauważyłam, po raz pierwszy od nie pamiętam kiedy, po prostu nie istniały w mojej pamięci podręcznej. Po kolejnej rundzie negocjacji w Ważnej Sprawie, kolejnym powiedzeniu głośno ‘nie’ (ba, nawet napisaniu tego nie i to z uzasadnieniem!) poczułam się tak, jakby cała garść ostrych szpilek spadła mi na kark. I wtedy właśnie przypomniałam sobie dziecinną zabawę z soplami. Głupią zabawę, która spędzała sen z powiek Rodzicielki. Długi, ponad stumetrowy budynek, ze spadzistym dachem, bez rynien. A na nim sople. Największe sople, jakie kiedykolwiek widziałam. Potrafiły sięgać ziemi. I ciągnęły się wzdłuż całego dachu. Sople grube, sople cienkie, pojedyncze i połączone. Czułam się jak w jaskini lub przy zamarzniętym wodospadzie. Uwielbiałam te sople. Ale to, co lubiłam najbardziej to zaopatrzyć się w solidny kawał kija lub deski i burzyć to lodowe więzienie przebiegając przez sople. Deska trzymana nad głową odcinała kawałki lodu, które spadały wokół. Im szybciej biegłam tym więcej lodowych ostrzy śmigało obok mnie, a w zasadzie to zostawały poza mną. Niemądra to zabawa i niebezpieczna była, ale do dziś pamiętam skoki adrenaliny i walkę, żeby wygrać z czasem, z zamarzniętą wodą, żeby zdążyć przed spadającym lodem. A teraz, choć sople nie są realne zrobiłam dokładnie to samo. Wzięłam w dłoń oręż, który wydał mi się najbardziej odpowiedni i pomknęłam przez kaskadę przeciwności. Z tą samą dziecinną zajadłością, z wolą walki, z wolą zwycięstwa. Choć dziś to już nie beztroska zabawa. Nie mniej jednak, parafrazując formułkę z urzędu stanu cywilnego jestem ‘świadoma praw i obowiązków’ i dlatego postanowiłam raz jeszcze odtańczyć taniec z soplami. A czy dobiegnę do końca zanim spadną mi na głowę? Zobaczymy.

1 lutego 2006

Seksualizm biżuterii

Mój stosunek do biżuterii można określić słowem minimalistyczny, ograniczający się zegarka oraz małego, srebrnego triskelonu na krótkim łańcuszku. I to byłoby na tyle. Jakoś nie mam potrzeby ani przyjemności wieszania na sobie niczego, co nie miałoby dla mnie znaczenia bądź to praktycznego, bądź emocjonalnego.
Niemal analogicznie przedstawia się mój stosunek do biżuterii na męskim ciele – zegarek i spinka przy krawacie wyczerpują w zasadzie cały męski arsenał błyskotek. Cały? No dobra poza jednym, małym elementem a dokładniej parą. Niezauważalnym niemal, zwłaszcza z pod marynarki. Znowu nie tak – niezauważalnym dla kogoś, kto nie przywiązuje do tego wagi. Dla kogoś, kto po kształcie i ułożeniu wystających mankietów nie jest w tanie stwierdzić co trzyma je razem. Tak, chodzi o spinki do mankietów. Te maleńkie cacka doprowadzają mnie do szaleństwa. No po prostu przestaję myśleć racjonalnie, kiedy widzę mankiety koszuli nimi spięte. To taki trochę powrót do przeszłości, odrobina nostalgii, przyprawiona szarmancką elegancją. To dbałość o detale, czarowanie i uwodzenie nimi.

Nawet pisać nie potrafię o spinkach bez przyspieszonego oddechu. No, a wczoraj to już przeszłam samą siebie. Podczas rozmowy złapałam się na tym, że zamiast patrzeć rozmówcy w twarz wodziłam wzrokiem za jego nadgarstkami, śledząc każdy ruch tych małych prowokatorek, które łypały na mnie zalotnie. Doszło do tego, że wyciągnęłam palce, żeby ich dotknąć. Całe szczęście, że rozmówca znaną mi osobą był i jedynie z uśmiechem opędzał się od moich wścibskich paluchów. Strach pomyśleć jak odebrałby to ktoś całkiem obcy. Jeśli jeszcze dodać do tego reakcję ciała, które ewidentnie potraktowało obraz tych chłodnych w wymowie, kawałków srebra jak element, co tu ukrywać, jak element seksualności no jest komplet.

Popularne powiedzenie określa oczy mianem zwierciadeł duszy. Dla mnie spinki są wyrazem męskiej seksualności. Taką małą prowokacją noszą niemal jawnie a rozpoznawalną tylko dla wtajemniczonych. Moja wyobraźnia już mi szepcze do ucha słowa nietuzinkowy, nieszablonowy, interesujący… To pretekst. Do czego? Do nawiązania rozmowy. Do sprowokowania dotyku. Do powrotu… na przykład po szaleńczym seksie. Po oderwany, w ferworze zmagań z garderobą, guzik przy mankiecie koszuli nikt się nie schyli, nie będzie go szukał – to produkt masowy, zastępowalny. Po zapomnianą/ zapodzianą/ zostawioną celowo (niepotrzebne skreślić) spinkę zawsze można wrócić. Bezkarnie. Bezpiecznie. Z klasą.

A przecież i celowo można taką spinkę przed jej właścicielem ukryć… Spinki to atrybuty seksualnej dyplomacji, z których każda ze stron może korzystać, jeśli tylko potrafi… Zwłaszcza to, na których czas już odcisnął swoje piętno. Te, na których widać ręczną robotę. Te, które mogłyby opowiedzieć nie jedną historię, gdyby tylko potrafiły mówić.