31 marca 2006

Historia z wanną w tle

Co robi człowiek jak się dowiaduje (znienacka), impreza oznacza coś zupełnie innego niż , można byłoby się spodziewać? Upuszcza szczękę na podłogę i zaczyna ją powoli zbierać. No ale od początku. A na początku był swing (w każdym razie tak to nazwane było). Czyli pojedyncze strzępki informacji wplatane w rozmowy na zupełnie inny temat. Czas jakiś upłynął i strzępki stawały się bardziej widoczne, wtedy już wiedziałam, że lubi zabawić się w towarzystwie. Ale to ciągle była kategoria swingersowa, w każdym razie żyłam w takim przekonaniu, a on mnie nie wyprowadzał z błędu (nawet jeśli wiedział, że w nim tkwię). Potem były mniej lub bardziej konkretnie nazwane miejsca, ostatnio wersja dużego apartamentu w wielką wanną po środku. No cóż, młodość ma swoja prawa tak to wówczas skwitowałam w myślach. Ale wczoraj przekroczona została pewna granica i zobaczyłam kilka kadrów utrwalonych dla potomności. Hmm i tu właśnie przyszło mi zbierać szczękę z podłogi. Według mojej najlepszej wiedzy swing to sex grupowy a i owszem, wymiana partnerów na porządku dziennym, ale… no właśnie do wymiany to zdałoby się, że żeby tych partnerów było tak jakoś mniej więcej podobna liczba. A tu proszę państwa nic innego jak drużyna piłkarska (bez rezerwowych) przeciw jednej kobiecie. Czy to jeszcze jest swing? Na wikipedię się nie powołam ale jak dla mnie to taki układ zwykło się nazywać gang bang. No, ale nie nomenklatura mnie powaliła, tylko ilość. Po pierwsze dlatego, że panna wyglądała na zadowoloną więc znaczy lubi ostro grać. Po drugie dlatego, że cholernie podniecający był widok jej wypiętych pośladków, które aż ociekały spermą. Tak, tak to nie to, że trysnął na nią jeden z drugim, było tego towaru tak na oko małe wiaderko. Gdzieś z zakamarków podświadomości wypełzła moja fantazja związana z dużą ilością spermy, ale to może przy innej okazji (całkiem o niej zapomniałam!). I stałam tak z wypiekami na twarzy i śliniącą się psychiką i jedynie resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mi do ucha: ale jedenastu!?! To przegięcie! Może i przegięcie, ale wyglądało niesamowicie. I tak od razu pomyślałam sobie, że moje nieosiągalne MMK jest całkiem przyzwoitym marzeniem, żeby nie powiedzieć, że wręcz ‘po bożemu’ wygląda. Swoją drogą to ma kobieta kondycję! Szacuneczek!

FETYSZufka


Data:               24 marca 2006                       
Lokal:             Rasko, Warszawa

Innowacje organizacyjne:    
  • brak
Innowacje artystyczne:        
  • trampling (Don Kichote, Gloria_Victis) 
  • Drag Queen  
  • zabawy z woskiem (Gloria_Victis)

Abstrakt:    

Klub NoMercy, w którym miała się odbyć impreza na 3 tygodnie przed terminem zmienił zdanie i skasował rezerwację



Publikacje:

30 marca 2006

Sezon czas zacząć

Się mi rzuciło na różne elementa ale najbardziej na ten, który nakazuje przyodziać się w neopren. Tak, tak podjęłam kolejna próbę dobrania sobie pianki w rozmiarach uznawanych (zupełnie nie rozumiem zresztą dlaczego) przez producentów za typowe. Pytanie co to jest typowe. Typowe jest to, że kobieta ma cyc (znaczy zazwyczaj ma, choć w niektórych przypadkach brak – patrz Mila Jovoicz – a i tak się ślinię na jej widok). W każdym razie od paru lat producenty chcąc dogodzić coraz większej rzeszy nurasek robią damskie wersje pianek. I co? Hmm może faktycznie komuś pasuje, ale w większości istnieje jakieś ale. Przede wszystkim te jakże kobiece kształty pianek zakładają, że do wzrostu 165 cm to przynależy cyc typu małe B i ani centymetra więcej. No sorry, ale jakoś nie bardzo mogę pozostawić cyc na lądzie nie zabierając go ze sobą w otchłań. I co ciekawe jeśli olać kobiece kształty pianki i rzucić się na te dla facetów to nie dość, że dobrze leży to jeszcze i cyc się mieści (hmm po kiego grzyba w męskiej piance miejsce na cyc – no chyba, że to na muskle mają być, hihi). Ale i to rozwiązanie nie jest pozbawione wad. Brakuje jakiś 20-30 cm w długości. Z rękawów ledwie widoczne są paznokcie a nogawki można byłoby zawinąć jak w dżinsach do pół łydki gdyby były szersze.

Poza tym nie zna życia kto się w piankę nie ubierał tuż przy ciągle jeszcze emitującym ciepło grzejniku, w małej przymierzalni. Nowy neopren ma dwie właściwości jest bezwonny i cholernie trudny do wciągnięcia. Ile to się trzeba nasapać, nawściekać, nawciągać, żeby ujrzeć się w tej drugiej skórze. I kiedy już ostatnim pociągnięciem suwaka odpływa się w niebieskie gorąc uderza do głowy. Na łodzi zawsze znajdzie się pomocna para rąć, która szarpnie odzieniem ściągając górę poza linię ramion. A tu? Radź sobie sam Grzegorzu Dyndało. Poradziłam sobie, ale po tych operacjach bardziej się nadawałam żeby pójść pod prysznic niż wracać do biura. Ale butki dobrałam perfekcyjnie i tym sposobem rozpoczęłam realizację kolejnego punktu z listy przewidzianej na ten rok. Zobaczymy co będzie następne…

28 marca 2006

Mów mi DYRFIN :)

Taaa daaam! chciałoby się zakrzyknąć I zakrzykuje się. Oto bowiem po 364 dniach od czasu kiedy myśl ta zrodziła się mojej głowie i po niezaplanowanym objeżdzie głównoksięgowym cel został osiągnięty. I to w czasie krótszym od zamierzonego (cóż z tego, że krótszym tylko o jeden dzień). Piękne ukoronowanie cholernie ciężkiego półrocza i jeszcze większego uporu oraz niezwykłej wręcz CIERPLIWOŚCI wszystkich tyk, którym przyszło ze mną żyć, a w szczególności Panu Mężu.Nie czas zasiadać na laurach trzeba skorygować listę ‘to do’ i zabrać się za realizację kolejnych punktów z tej listy (dwa kolejne są w zasięgu ręki i do tego jakże przyjemne!).
I to jest to, co tygryski lubią najbardziej - sięgać wysoko i zdobywać to, po co się sięga!

===========


Piotr 2006-03-28 19:38:15 80.75.243.102
Gratulacje!

Raven 2006-03-28 13:17:34 195.136.47.66
gratuluję zoozko:)

27 marca 2006

Zaczyna mi się coś gotować pod czaszka jak słyszę narzekania, że impreza taka czy siaka, że ‘się nie przebrałem bardziej bo nie było klimatu’ i temu podobne pierdoły. Przecież klimat zależy właśnie od tych, którzy przychodzą, jak są ubrani i jak się bawią. Zresztą uważam, że impreza była udana a przy okazji wiemy już których malkontentów pominąć na liście zaproszonych następnym razem. Może właśnie taki powinien być podtytuł imprezy – malkontentom dziękujemy.

A może tak zamiast krytykować "w MetalCave było do bani", "M25 poracha", "Rasko żenada" to ruszyć dupsko w wyśfeichtanych skórzanych portkach i zdecydowanie przykusej koszulce (tych samych na każdej imprezie)i samemu zorganizować imprezę pokazując całemu światu co to jest dresscode-by-MeSe? Droga wolna. No a argument, że A. mogła się bardzie postarać z ubiorem powalił mnie na miejscu. Faktycznie długi lateksoxy kombik i zasznurowany na maxa wiktoriański gorset to nie dresscode. Temu panu już dziękujemy...

26 marca 2006

FETYSZufka the day after

Tak, tak już po imprezie – niestety. Inicjator i główna lokomotywa przedsięwzięcia – Płaszczowy – wziął się i rozchorował. Złośliwi dworowali, że nie wytrzymał napięcia związanego z przygotowaniami, ale niestety nic bardziej prozaicznego niż angina nie zatrzymało go w łóżku. Jego nieobecność brzemienna w skutkach była – wielu gości na wieść o jego nieobecności porzucało to miejsce rozpusty i trzaskając drzwiami odchodziło z kwitkiem żeby łączyć się chorym w bólu. I to właśnie jeden z powodów był, dla których było nas tak niewiele, jakieś czterdzieści parę sztuk. Tak więc na dwadzieścia cztery godziny przed godziną zero stanęłyśmy oko w oko z problemem pod tytułem: GOSPODYNIE imprezy. Żeby podnieść poziom trudności należy nadmienić, że Płaszczowy uzgadniał imprezę z właścicielem klubu, który w piątkowy wieczór – nie mógł się zjawić. Tak więc kiedy przyszło co do czego to w klubie zjawiła A i rozpoczęła rozmowy z… siostrą właściciela. Zatem zmiana warty została wykonana po obu stronach. Nie mniej jednak A. należą się słowa uznania za to, że podjęła się zastępstwa i jak na mój gust poradziła sobie nieźle.

Dwa słowa o klubie. Nieduży i przytulny, z miękkimi kanapami (jak to obiecywał Płaszczowy). Ale było też kilka mankamentów niestety. Po pierwsze zdecydowanie za jasno, po drugie zimny wychów (miejscami nie do zniesienia) czyli nadzwyczaj sprawnie działająca klima. Co do ochrony to bez zarzutu, przestrzegali ustaleń a w razie wątpliwości wzywali A., która podejmowała decyzję ostateczną o możliwości wejścia dekliwentów. Barmani początkowo dość oschle i z dystansem odnosili się do uczestników, ale cóż na pierwszy rzut oka całe to towarzystwo wygląda przecież niezwyczajnie. Co do następnej imprezy to koniecznie musi to być sobota a nie piątek.
A teraz do rzeczy czyli to co najciekawsze. Przede wszystkim nie zawiedli stali bywalcy i ci miejscowi, i ci z dalekich rubieży (a reprezentowane było całe południe i zachód, i środek, i wschód). Było parę nowych twarzy i było całkiem sporo tych, którzy robili duuuże oczęta (i vice versa zresztą). No ale to nieuniknione biorąc pod uwagę całkiem pokaźny udział TV wśród uczestników. O pełnej integracji nie można mówić, ale była ona dużo większa niż w październiku. Po części zapewne dlatego, że większa była liczba osób, które już się znały, po drugie dlatego, że pojawiły się ‘zajęcia w podgrupach tematycznych”. No i przede wszystkim tym razem sporo ludzi zdecydowało się zabrać (i pokazać!) swoje zabawki. Tak więc można było potrzymać w dłoni różne ciekawe noże (nie powiem niektóre powodowały szybszy oddech) a i parę urządzeń spankingowatych przemknęło przez ręce i tyłki. Nie zabrakło lin dla tych, którzy mają ‘talent tkacki’ w rękach. A i parafina popularnie woskiem zwana zmieniła się w apetyczny pancerzyk na plecach, piersiach i tyłku. Siłą rzeczy konieczne było oczyszczenie oczywiście przy użyciu… palcata.

Jedną z atrakcji wieczoru był występ Drag Queen. W całkiem normalnych okolicznościach mało kto wybiera się, żeby zobaczyć taki występ na żywo. Choć z drugiej strony jeśli oglądało się Klatkę dla ptaków to czasami przychodzi ochota, żeby zobaczyć taki występ na własne oczęta. Jedno jest pewne pozazdrościć im można swobody poruszania się (i to nie wyłącznie po płaskiej i równej podłodze) w tych niebotycznych szpilkach. No bo jak inaczej ocenić piruety, wymachy, wchodzenia na krzesła czy stoły bez jednego zachwiania równowagi? A jeżeli dodać do tego dynamiczną choreografię i wokal to już duża sztuka. W jakiś sposób byliśmy obcy w przestrzeni klubu, co dawało się zaobserwować zwłaszcza podczas jednego ze spontanicznych występów wokalno-tanecznych kiedy to zarzucenie uda na heretyckie męskie ramię wzbudzało sprzeciw (właściciela ramienia rzecz jasna). Ale, że w przyrodzie każda akcja wywołuje reakcję to była i nieoczekiwana zmiana miejsc. Kiedy w ferworze występu Drag Queen wskoczyła na barana jednemu z gości, odsłoniła nieopacznie tę część ciała, która do sparkingu najbardziej się nadaje. Wówczas to właściciel heretyckiego ramienia wziął odwet serwując pośladkom parę solidnych razów tawsem lub packą (dokładnie nie wiem, bo wszystko działo się szybko). Tak więc można zaskoczyć także zaskakującą innych Drag Queen. To taki mały przykład integracji środowisk różnych, zakończony oczywiście brawami i śmiechem. Jak widać odmieniec z odmieńcem zawsze znajda wspólny język eeee… tyłek… czy co tam.

Impreza spełniła oczekiwania jednego z nowo przybyłych – fana trampingu bo poza oficjalnym pokazowym deptaniem w wykonaniu A. znalazło się kilka chętnych tramplinek. Zwłaszcza jedna wykazywała niezwykły zapał w spacerowaniu po żywym dywaniku. Jedna z Drag Queen także wybrała się na spacerek. Nie sposób pominąć faktu, że małego stępa zdecydowała się ponygirl, jej podkute kopytka stukały wdzięcznie po podłodze kiedy podchodziła do podestu. Później zaś były już cichutkie kiedy „steplowały” ciało. Tak, tak to kolejny przykład na to, że w specyficznych okolicznościach i towarzystwie można się odważyć na coś, co na co dzień wydaje się niemożliwe, albo po prostu nie mamy pojęcia, że coś takiego istnieje

Oczywiście był i lateks i to całkiem dużo, w różnych kolorach i formach. Była Biała Dama i Srebrny Szerszeń, była Kobieta w Długiej Sukni i Człowiek z Lampasami, zaszczycił nas obecnością nawet Diabeł z Piekła Rodem (albo z Krakowa jeśli ktoś woli). Aż mi się ciepło robi na samo wspomnienie – nic nie jest w stanie dorównać gładkości lateksu z odrobiną olejku silikonowego. Z każdym pociągnięciem dłoni budzi się w człowieku jakieś pazerne na głaskanie stworzenie. Ale wracając do kreacji to nie sposób pominąć faktu, że był na Sali Ten-Który-Z-Lateksu-Zrobi-Prawie-Wszystko czyli wykonawca wszystkich tych gumo-cacek.

Tak sobie piszę i prawie bym zapomniała o grupie facetów (całkiem zresztą licznie reprezentowanych). Odkąd pamiętam to takie sceny wydawały mi się możliwe jedynie w amerykańskich filmach, a tu się okazuje, że po pierwsze nie tylko w filmach ale i w realu, a po drugie nie tylko w Ameryce ale także w Kaczogrodzie. Tak, tak mam na myśli facetów ubranych w skóry w wersji, która optycznie chyba najbardziej kojarzy się z gejami (w każdym razie nam laikom). Czyli kurtki, spodnie z gatunku bryczesów albo czapsy odsłaniające gołe pośladki (doceniam bo mnie nie starczyło charaktery żeby się tak pokazać), czapki z daszkiem i temu podobne (w tym jeden całkiem kompletny mundur wyglądający na mundur amerykańskiego policjanta). Super. Serio, jestem p

wrażeniem, w końcu to była koedukacyjna (i płciowo i ‘wyznaniowo’) impreza więc duże brawa za zaprezentowanie się w takiej formie. Poza tym aż miło było popatrzeć na relacje między nimi, dużo ciepła i czułości w najlepszym wydaniu. Była też słynna kurteczka o policyjno-motocyklowym fasonie wykonana z lateksu (właściciel pomimo maski został zidentyfikowany czyli – po kurtce go poznacie). Z męskiego ale heretyckiego towarzystwa nie sposób pominąć Człowieka-W-Wermachtowych-Spodniach, który na dodatek uroczo (głośno przełykam ślinę na samo wspomnienie) włada nożem…

Przedstawiciele wyznania „goth-fetish-cyber… itp.” decydowanie najbardziej alienowali się choć niektórzy pod koniec pozowali nawet do wspólnych fotek. A właśnie skoro już przy zdjęciach jestem to niestety wraz z chorobą Płaszczowego pozbawieni zostaliśmy Nadwornego Fotografa imprezy, stąd dokumentacja fotograficzna wykonana została jedynie dla i przez Gumisiów oraz tych, którzy mieli ochotę się z nimi pobawić przed obiektywem.

Reasumując można to lubić, można nie lubić, może się podobać albo nie, ale wartości poznawczej takiej imprezy nie sposób przecenić, zwłaszcza w dobie kaczyzmu i moheryzacji społeczeństwa. I chociaż Płaszczowy stwierdził, że następna to będzie raczej prywatka niż impreza klubowa to mam nadzieję, że uda się go odwieść od tego pomysłu (może za duuużą porcję głaskania?). W każdym razie pomysł na konwencję następnej jest już wstępnie omówiony :)

22 marca 2006

Myślę maska - myślę lacka - myślę...

Nie jest dobrze, nie jest dobrze z moją koncentracją. A co najgorsze stan ten się pogarsza. Choćby dziś. Przez całe śniadanie wodziłam oczyma za spinkami przy mankietach Młodego Człowieka i bardzo się musiałam pilnować, żeby się nie ślinić do nich. A na dodatek w każdym słowie, które mówię, słyszę doszukuję się zawoalowanych znaczeń. Właściwie to nie muszę się ich doszukiwać, komentuję, odpowiadam i tak jakoś sam mi wychodzi ten drugi kontekst.Albo rozmowa z A. o masce, którą wczoraj uszyłam. Myślę maska – myślę lacka – myślę gładkie – i już przestaję myśleć a zaczynam marzyć. Jak to będzie miło, gładko i wesoło. I jeszcze kombinacje dotyczące ubrania. Sukienka czy czapsy? Niby wolałabym sukienkę, ale skoro mam maskę… to może jednak czapsy… tym razem bez rajtek pod spodem… No sama nie wiem. Kuszące. Ale z drugiej strony jeśli zrealizujemy plan B to sukienka będzie do niego dużo bardziej odpowiednia…

Świadomość tego, że cały strój przygotowany jest własnoręcznie, a przez to niepowtarzalny i odpowiadający moim potrzebom jest ekscytująca. W zasadzie to lubię wszystkie swoje lackowe kreacje. I powoli szycie z lacki staje się coraz łatwiejsze. A konstruowanie i wykonywanie batystowych prototypów nakręca jeszcze bardziej. Jak tak dalej pójdzie to może trzeba będzie się zastanowić nad jakimś autorskim pokazem fetyszowej mody? Hmm całkiem fajna koncepcja, może na następnej imprezie? To co prawda było by (najbardziej) zaspokojenie mojego ekshibicjonizmu, ale co tam. Biorąc pod uwagę monotonną ofertę ciuchów w sklepach branżowych z cała pewnością stanowiłoby ciekawy punkt programu. To co wisi na sexshopowych wieszakach to maksymalne wykorzystanie materiału czyli mini mini spódniczki i topiki. A przecież lacka cholernie wdzięcznym materiałem jest i można z niej uszyć prawie wszystko. Ot chociażby długą do ziemi suknię, którą uszyłyśmy z A. na październikową imprezę. ‘Lady In Red’ to coś, na co nie sposób pozostać obojętnym.

Tik tak płynie czas, a do piątku całkiem już niedaleko (w każdym razie bliżej niż wczoraj). Dziś wieczorkiem uszyjemy maskę dla A, jeszcze drobne wykończeniówki przy sukience i masterskiej masce, i można zaczynać. Niech już będzie piątek.

==============

picadorre stinger47@gazeta.pl2006-03-24 10:20:33 194.187.145.4
Dojrzałem od pewnego czasu do klimtów BDSM. Nie wiem skąd to się wzięło. Trochę przypadek. Spotkania klimatyczne w kilka osob, regularnie co jakiś czas. Podniecenie, gdy widzę moją sukę w lateksowych ciuchach. Jak jest zdominowana przez "S" (S to ona). Jej pokorny wzrok. Knebel, sznur, kajdanki. Ponure klimaty miejsca, w którym sie spotykamy. Roziskrzony wzrok wszystkich. Razy na wypięty tyłek. Jęki tej suki. Dzisiaj następny seans. picadorre.blox.pl

A
2006-03-22 14:21:25 62.233.167.70
O, a jak wyszłam z pisania komentarza to upierdiwy googiel zniknął :-) Całkiem, ani kawałek nie zasłąnia tekstu..

A
2006-03-22 14:20:05 62.233.167.70
Niech już będzie..Też nogami przebieram i ślinić się zaczynam na samą myśl o gładkim tłumie (zwłaszcza, że tłum raczej nie będzie protestował przy głaskaniu)...I nadal nie wiem w co się ubrać...

Puk! Puk!

Impreza już puka do drzwi. Na samą myśl cieplej robi się mi. I to nie powiem gdzie. Cieszę się jak dziecko. No bo przecież i miłe ludki tam będą (i do tego gładkie i miękkie w dotyku!). I kreacji kilka nowych do pooglądania (albo i do pogłaskania!). A poza tym jak fetysz to fetysz i to pełną gębą więc i parę drobnym elementów wyposażenia wywołujących przyspieszone bicie serca powinno się znaleźć. No, ale przede wszystkim cieszę się na sam fakt, że można będzie POBYĆ bez zastanawiania się czy aby wypada, tak po prostu i najzwyczajniej w świecie. Parę metrów laki w połączeniu z maszyną do szycia wywołuje we mnie niebezpiecznie wysoki stan wilgotności, a co będzie jak wszyscy dookoła będą ubrani na gładko? W zasadzie to już nie mogę się doczekać, a to jeszcze trzy dni i dwie noce zanim się ziści. Chyba mam kłopoty z koncentracją i utrzymaniem myśli na mniej śliskich tematach. Bo już by się chciało. A tam przecież kilka świeżo nawróconych duszyczek będzie, a i tacy, dla których będzie to jak Bal Debiutantek. Pierwsze wysunięcie nosa z własnego grajdołka i pokazanie się ludziom, co też maja ‘jedną nóżkę bardziej’. Będzie fajnie, czuję to przez skórę.

A przy okazji gdzieś w środku mnie kołacze się pewna wizja. Zmaterializowany pociąg do długich, sznurowanych baletek I nie oto chodzi, żeby je mieć (bo to jest sprawą najprostszą) ale żeby móc swobodnie w nich chodzić. Tak, wiem, niektórzy dostaną oczu wielkości kół od wozu na tę wieść (znając mój stosunek do wysokich obcasów). Ale taka jest prawda. Jestem zakochana, zafascynowana i zauroczona tymi butkami. Raz jeden miałam na nodze (nawet nie na dwóch tylko na jednej) i mnie dopadło. To trochę jak zakładanie maski i stawanie się inną sobą, zew gdzieś z wnętrza. A potem już tylko trening, trening i jeszcze raz trening. Ale za to jaki jest efekt! Nic nie może się z nim równać.

Podczas którejś wizyty u M&M nie mogłam się napatrzeć na film z baletkami w roli głównej właśnie. Dwie kobiety – dwa światy. Jedna pełna gracji płynęła nad ziemią w drobnych kroczkach i druga, całkiem jeszcze niestabilna, niewprawna, nieporadna. A przecież ja nawet kroków dwóch nie uczyniłabym dziś w takich butkach. Podziw mój dla nich był ogromny i fascynacja, i chyba nawet coś na kształt zazdrości. Bo taka jest prawda zazdrościłam im tej swobody balansowania na szczycie kobiecości. I w końcu sam widok – jakże podniecający. Szaleństwo do potęgi entej na samą myśl. Chciałoby się powiedzieć – na następną imprezę przybywam w takich butkach (ale to mogłoby oznaczać dłuuugie czekanie na kolejną okazję do spotkania w tym gronie). Jedno jest pewne, spróbuję to zrobić. Nie na następną, to na kolejną, albo jeszcze dalszą, ale tak bardzo chodzi mi to po głowie, że spróbować muszę. No bo jak się nie nakręcić widząc coś takiego? Rozpływam się w marzeniach…

21 marca 2006

Ścieżka do…

Szukałam bramy do Nieświata, drzwi, które można uchylić, progu, który można przekroczyć. A znalazłam ścieżkę, która wprost tam prowadzi. Wśród mgieł unoszących się nad wodą, przytulona do ściany lasu, przesycona zapachem mokrego mchu, majacząca w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Ścieżka między dniem i nocą. Ścieżka, na którą wkroczyć mogą tylko ci, którzy potrafią widzieć nie mając oczu. Ścieżka, która tylko początkiem jest, a dalsza droga nie nabrała jeszcze cielesności w słowie i umyśle. Powiedz słowo, a postawię bosa stopę na wilgotnej trawie. Słowo, które zmusi do rozstąpienia się chaszcze. Słowo, które z każdym biciem serca jest bliżej ust. Słowo, które widać. Powiedz Słowo i wejdź na ścieżkę, albowiem nie ma innej drogi…


20 marca 2006

Apel do ludzi dobrej woli władających hateemelem

Ktokolwiek wie jak pozbyć się upierdliwej reklamy google (którą net mi dokwaterował) i chciałby się podzielić tą wiedzą (podnosząc jednocześnie poziom mojej edukacji w tym zakresie) jest mile widziany. Ekwiwalent w ramach zadośćuczynienia za żmudne „obyś cudze dzieci uczył” do uzgodnienia. Gumolubów mogę pogłaskać, Pitofobów rozliczyć, Rymolubom podeklamować, Nurasom pobulgotać, co do pozostałych –lubo / –filów to uzgodnienia trzeba poczynić Sami-Wiecie-Z-Kim.

=============

asdf 2006-03-21 13:32:01 83.5.47.230
A ja podejrzewam, że to ten licznik generuje dodatkowo reklamę.

Piotr
2006-03-20 23:23:57 149.156.9.242 10.100.100.6
Zooza, cóż nie znalazłem Twojego maila - wal więc na coro1231 (at) wp (kropka) pl

zooza 2006-03-20 22:10:32 83.24.33.155
zooza ==> A Rozwiązanie skuteczne i nie wymagające nakładów, dzięki :). Nie mniej jednak spróbuję usunąć przyczynę.

zooza ==> PiotrPrzejrzałam kod strony głównej i podstron, ale nie znalazłam nic, co wyglądałoby jak Twoja wskazówka. A co do napisania to napisać mogę, a i owszem pytanie tylko gdzie wysłać Tajemniczy Nieznajomy ;-)

Piotr
2006-03-20 21:08:56 149.156.9.242 10.100.100.6
A jeśli masz dostęp do kodu strony to znajdź kawałek wywołujący takie coś:http://www.popunder.hostingpro.pl/ad/adjs.phpi wywal go.

A
2006-03-20 20:21:53 87.96.115.176
No i można jeszcze olać totalnie, a chcąc przeczytać całość bez upierdliwej obecności googla - kliknąć na "skomentuj".. Tekst widać cały i żaden googiel nie podskoczy ;-)

Piotr
2006-03-20 19:53:27 149.156.9.242 10.100.100.6
Droga Zoozo!Rzecz jse jak podejrzewam niezależna od Ciebie - można ją usunąć tylko przez przeglądarkę. Ja to zrobiłem (z niemałym wysiłkiem), a używam jako przeglądarki Firefoxa dodatkowo z wtyczką o nazwie Adblock Plus. Jak chcesz więcej informacji, napisz.

Ogrodnik Michael Schultes

Jeden ze współczesnych fotografów niemieckich Michael Schultes dojrzały rocznik 1954. Mistrz aluzji, łowca tego czego nie widać, bo chociaż na jego fotografiach figurują nagie ciała to jednak cały smaczek zatopiony jest w projekcji jaką fotografia generuje w umyśle oglądającego. Bawi się efektami zestawień. Wyznaje zasadę, że obiektyw jest okiem, któremu zawsze można zaufać, ale nie zawsze można go kontrolować. Jeden z tych, którzy fotografii uczyli się praktycznie – asystując tym innym, którzy wiedzieli do czego służy spust migawki. Od 1981 roku wolny strzelec pracujący na rzecz branży reklamowej. Choć reklama ma dość nienasycony apetyt na goliznę to jednak na pracach Schultesa nie bardzo może się pożywić. On, który wielbi piękno zaklęte w ciele akty popełnia na użytek własny. Hołdując zasadzie, że każde ciało jest zdolne wywołać reakcje poszukiwanie tych najbardziej reakcjogennych traktuje jak wyzwanie. I muszę przyznać, że z doskonałym skutkiem.

Najwyższą notę wystawiam serii czarnobiałych aktów zaakcentowanych kroplą koloru, jak nazwałam te kompozycje. Ciało wyłowione z mroku tła jedynie subtelną grą świateł samo zaczyna stanowić tło – dla przyciągających wzrok detali odcinających się od szarości. Owocowe szaleństwo przywodzące na myśl ciepłe letnie noce. Parada nagich ciał, z których snop księżycowego światła wydobywa tajemnice nocy…

Mechatą powierzchnię maliny wylegującej się na piersi…




Połyskliwą skórkę czereśni huśtających się na sterczącym sutku…


Tulące się do siebie soczyste gruszki papugujące subtelną linię ud i pośladków…

Jagodowe pocałunki na dekolcie…Jeżyna odpoczywająca samotnie ze świadomością bycia pępkiem świata… Czerwone porzeczki lubieżnie okupujące łono…Może wiosna zachęcona tymi obrazkami przypomni sobie, że jest mile widzianym gościem w mojej okolicy i przyjdzie na sesję fotograficzną… w ciepełku łatwiej rozebrać modelkę, choćby i z… kapusty :)

Taaaa daaaaam!

Właśnie rozpakowałam przyniesione przez kuriera paczki. Na biurku leży stos jeszcze ciepłych (dymiących od pędu piór składających autografy) sprawozdań finansowych za 2005r. Swoją drogą to po kiego grzyba tyle egzemplarzy?? No, ale to już nie moje decyzje. A w zamian tylko satysfakcja i poczucie dobrze wykonanej roboty. Ech… A przydałby się jakiś uczciwy urlop (i na urlop też by się przydało).

17 marca 2006

Losy powiązane przeznaczeniem

Przez kilka małych chwil mogłam znowu dotykać traw i widzieć płomienie tańczące dookoła. Ogień odbijający się w kroplach rosy i drobiny życia w kroplach krwi. Tęsknota. Niewysłowiona tęsknota za rozmową, za słowem, za emocją zaklętą w opowieści. Na wyciągnięcie ręki Demon był i czułam dotyk na skórze, ślepy wzrok podnosząc na majestat. I czułam jak karmi się moimi słowy, jak rozpływają się po ciele roznoszone krwioobiegiem. Ten stan, kiedy słowa układają się same, kiedy z każdym słowem przestępuje się krok dalej w mrok, w przygodę, w nieznane. I nagłe cięcie, i wszystko opada. Słowa kulą się w sobie i bledną. Dlaczego? Dlaczego? Przecież potrzebujesz magii słów, potrzebujesz ich tak, jak i ja. Nie ma ucieczki przed przeznaczeniem, związaliśmy swoje losy trawą i ogniem, łzami i krwią. To jak przysięga na Silmarille – nie sposób jej cofnąć. Nie broń się, nie obawiaj – nie trzeba…

Wyspa, Drzewo, Zamek

Są takie dni, kiedy po prostu wszystko jest pod wiatr. W zasadzie czuję się jakbym miała na plecach kartkę z napisem kopnij mnie w tyłek. Od rana tak mam. I miałam nadzieję, że wieczór przyniesie ukojenie po tych wszystkich pierdołach, których wysłuchiwałam cały dzień. Ale nie, to byłoby zbyt piękne … najlepiej stan mojego ducha dziś opisuje perfectowska Wyspa, drzewo, zamek…

Lecz mój czujny wróg był jak szczur,
Wsypał proch do kilku dziur,
Przyszła noc podpalił wtedy lont,
I tak wszystko to czego się tknę,
W proch i pył obraca się,
Nie wiem sam gdzie miejsce dla mnie jest

Na dobranoc, w środku samotnej nocy dostało mi się jeszcze wiaderko pomyj z najmniej spodziewanej strony. Smutne. Bardzo smutne. Dlaczego ci, których kochamy ranią najmocniej? Nie wiem, ale wiem, że tak jest. Niejednokrotnie już tego doświadczyłam. Ze smutkiem na ustach i łzami na policzku zasypiam, zostało mi jakieś trzy i pół godziny na sen…

16 marca 2006

Żywe wspomnienie

Są rzeczy niezmienne, są silniejsze, takie, które pozwalają choć przez chwilę być w raju. Jeden ruch i z zakamarków najbardziej sekretnych wyciągam płytę, już kiedy mruczy lubieżnie w czytniku serducho podchodzi do gardła. Z listy katalogów wybieram ten z dwoma literami, jakże miłymi moim zmysłom. Pierwsze, drugie zdjęcie i odpływam we wspomnienie. Szaleńczo pragnę znów być tam, z Nią i dla Niej. Nie poradzę nic na to, że uwielbiam Jej spojrzenie, kiedy mruży oczy, uwielbiam dłonie, które głaszczą mój policzek by chwilę potem zaciskać palce na sutkach. Kocham te dłonie, które jak żadne inne potrafią dać rozkosz i ból wymieszane w sposób perfekcyjny.

I tak bardzo pragnę Jej, właśnie teraz, po miesiącach bardzo ciężkiej pracy, po zdarzeniach ostatniego tygodnia. Dobrze jest móc wrócić pamięcią do chwil, w których czas i świat są tylko delikatnym tłem. Do smyczy z rąk do rąk przekazanej, do smyczy na dłoni zawijanej. Zapadam się we wspomnienia, w marzenia, w siebie. Tak niewiele potrzeba do szczęścia, tak dużo zarazem. Mój niepoprawny optymizm nakazuje mi wierzyć, że Zjawiskowa Pani znów stanie w progu mojego domu żeby w rozkosznej wymienności zagrać odę do rozkoszy na moim ciele i duszy. W mojej głowie niezmiennie LA.

Znalezione, co było ukryte

Znalazłam swoje imię, to - Bragolwen

15 marca 2006

Zawodowo bez zmian :(

Sześć dni myślenia a decyzja od czapy. W sumie to może nawet nie decyzja, ale jej uzasadnienie. Zabiło mnie na miejscu. A brzmiało mniej więcej tak:

Dziękujemy za spotkanie. Wybraliśmy na to stanowisko inną osobę, osobę o mniejszych kwalifikacjach i doświadczeniu, ale taką, dla której będzie to prawdziwy awans. Obawiamy się, że nasza firma nie spełni pani oczekiwań i szybko byśmy panią stracili na rzecz większej organizacji.

No załamać się można, wygląda na to, że ciepła posadka w niedużej, spokojnej firmie już nie jest mi pisana, bo zakwalifikowałam się do kategorii koncernowych molochów fabrycznych. Tyle tylko, że nie jestem zawziętym japiszonem i zdobywanie szczebelków korporacyjnej drabinki nie jest moim priorytetem. Mówi się, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Możliwe. Ale dziś mnie zabiła na miejscu ta argumentacja. Jak zmartwychwstanę to pomyślę co dalej.

================

Azael azael69@wp.pl2006-03-16 14:00:42 83.31.5.46
doskonale Cię rozumiem... kilka razy słyszałem podobny tekst a dwa razy nawet czytałem!potem zmieniłem nieco CV... odchudziłem je.nie umieraj Zoo...będzie przykro...

Medycyna naturalna

Czas temu jakiś Młoda kaszlała i zgodnie z zaleceniem medyka zaordynowaliśmy jej bańki (na szczęście nie takie, które zmorą mojego dzieciństwa były – ogniste). Choć bańki wyglądały prawie identycznie jak tamte, to na wierzchu miały mały metalowy dzióbek a zamiast płonącej mini pochodni pseudo strzykawkę do wytworzenia podciśnienia. Efekt medyczny został osiągnięty i nawet już zapomnieliśmy o sprawie. Jedyne co, że bańki nadal rezydowały na komodzie w sypialni...

Samotność domowa - dawno jej nie doświadczałam. A. wyprowadziła się, Pan Mąż z Młodą wybyli w sprawie, a ja cieszyłam się dniem wolnym od biura. Cisza i spokój, zmącona jedynie szumem wody nalewającej się wanny i cichymi dźwiękami muzyki. I w takim właśnie nastroju stanęłam oko w oko z bańkami. I jakoś tak inaczej na nie spojrzałam i postanowiłam wykorzystać nie do końca zgodnie z przeznaczeniem. Usadowiwszy się wygodnie na łóżku obracałam w palcach ciężkie, grube szkło, przeciągając chwilę prawdy. Nie byłabym sobą, gdybym nie wcieliła w życie pomysłu, który zalągł się w mojej głowie. Pieczołowicie nakryłam łechtaczkę szklaną kopułką (brr strasznie zimne to szkło, aż mnie dreszcze przeszły, choć nie wiem czy to z zimna czy raczej z oczekiwania na nowe doznania). Nie mogę powiedzieć, wyglądała całkiem elegancko z wyraźnie zarysowanymi brzegami. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że oto zamierzam ją hodować pod kloszem. Uśmiechnęłam się do własnych myśli i przytknęłam strzykawkopodobne coś do metalowego dzióbka. Pierwsze pociągnięcie tłoczka nie dało jakiś oszałamiających odczuć, ale przymocowało bańkę w miejscu, które jej wybrałam. Nie ukrywam, że bardzo kręcił mnie widok, który ukazał się moim oczom. Przede wszystkim dlatego, że wiem ‘co i jak mi robi podciśnienie’, ale także dlatego, że w odróżnieniu od małych strzykawek przerobionych na wysysarki pole widzenia było duuużo lepsze. Kolejne ruchy tłoczka prowadziły mnie coraz bliżej granicy bólu ale jednocześnie dawały coraz więcej przyjemności. No i panna łechtaczka wyglądała coraz bardziej ponętnie wysuwając swój najwrażliwszy z czubeczków z fałdek kapturka. Powoli nabierała lśniąco purpurowej barwy, a cała reszta cipki zamieniała się z każdą chwilą w ukrytego ślimaka, którego zdradzały jedynie mokre, ciepłe ślady na prześcieradle. Muszę przyznać, że piana z wanny zaczęła się już wysypywać na podłogę łazienki a ja nie mogłam się rozstać z moją nową zabawką (można powiedzieć, że mnie wciągnęła). Kolejnych parę ruchów tłoczkiem zaprowadziło mnie na szczyt, więc postanowiłam się odessać.

I tu natrafiłam na pewien mały problem. To, że ja postanowiłam nie oznaczało wcale, że bańka miała takie same plany. Wręcz odwrotnie trzymała się mocno. No ale od czego pseudostrzykawkowy tłoczek, skoro wyssał powietrze to teraz je wciśnie. Jak pomyślałam tak zrobiłam a tu znowu protest. Dzióbek w bańce najwidoczniej jednokierunkowy jest bo wcisnąć się nic przez niego nie dało. Lekka panika (w końcu trochę głupio tak ze szklaną bańką między nogami latać). I już zaczęłam się rozglądać za instrukcją obsługi, kiedy przypomniało mi się jak zdejmowane były bańki podczas ich klasycznego stosowania. Naciśnięcie palcami okolicy przy i pod bańkowej zaskutkowało i odłączeniem się od bańki, i kolejnym orgazmem. Tak, tak… jeszcze nigdy nie miałam tak tkliwej i wrażliwej łechtaczki. A wyglądała po prostu rewelacyjnie. Nie przepadam za pieszczotami językiem, ale wtedy chyba bym oszalała czując na niej jęzorkową szorstkość. Z barku odpowiednio długiego języka własnego oraz braku innych języków w zasięgu ręki posłużyłam się ręką właśnie, a dokładniej palcami. Mistrzostwo świata! Fascynacja zarówno bodźcami dotykowymi odbieranymi przez opuszki palców jak i przez pannę łechtaczkę. W obliczu zagrożenia powodzią zaniechałam czynów lubieżnych i przeniosłam się do łazienki. A tu kolejna niespodzianka – w wannie wystarczył tylko sam ruch gorącej wody żebym zaliczyła kolejny szczyt. A potem jeszcze jeden. Nie ma co ukrywać - ciężko było mi wyjść z wanny.
No to się nazywa pełen relaks!
Mała bańka a cieszy :)

==============

stachu banki_adasia@poczta.fm2006-05-27 20:04:34 85.128.27.10
Następnym razem spróbuj postawić bańki na cycuszkach też dają niezły odlot

13 marca 2006

Trzy do jednego

"Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel..." tak śpiewał Perfect lat temu iks. A ja dziś mogę powiedzieć, że jest nas trzy w każdej z nas inne sny ale jeden (ten sam!) przyświeca nam cel - wziąć TĘ robotę!

Nie lubię czekać!

Nie lubię czekać!

Nie lubię czekać!

Nie lubię czekać!

Nie lubię czekać!

No nie lubię i już!!!

Elena Vasilieva - urzeczywistnianie marzeń

Elena Vasilieva jest jedną z najbardziej interesujących artystek młodego pokolenia, wywodzących się z bloku postkomunistycznego. Jej akty opowiadają niesamowite historie, czasami piękne, czasami ekscentryczne, innym razem przepełnione bólem lub pełne napięcia i energii. Chciałoby się zadać pytanie dlaczego nagość, dlaczego kobiety.

Odpowiedź zdaje się być niemal trywialna. Elena lubuje się w obcowaniu z malarstwem czy rzeźbami, które wyszły z rąk Starych Mistrzów lubujących się w nagości. Jej przygoda z wziętym do rąk aparatem zaczęła się od wystawy Helmuta Newtona. Od tego czasu poświęciła się w całości aktom, kobiecym aktom. Zapytana dlaczego wyłącznie kobiety odpowiada wprost, że chciałaby fotografować także mężczyzn, ale nie spotkała jeszcze takiego, który gotów byłby całkowicie oddać się w jej władania, przyjąć jej scenariusz. Ale nie traci wiary, że kiedyś takowego spotka.

Cechą charakterystyczną artystki jest to, że nie ogranicza się do kanonów wyznaczanych przez określone style i techniki. Od początku stara się nadawać swoim kompozycjom indywidualny charakter. Chociażby przez niestosowanie się do podręczników traktujących o sposobie oświetlania fotografowanych obiektów. Jest indywidualistką o silnych skłonnościach dominacyjnych. Stąd może ten brak porozumienia z mężczyznami wymykającymi się jej woli. Z ciekawostek warte zaznaczenia jest to, że generalnie nie fotografuje nocą. Preferuje efekty, jakie można uzyskać przy świetle dziennym lub szarówce zmierzchu, a przesączające się do wnętrza studia ciekawskie światło słoneczne przynosi czasami zupełnie niezamierzone efekty. Może w dowód wdzięczności za pierwszeństwo przed blaskiem jupiterów…

Kobieta na ołtarzu własnych pragnień. Na ołtarzu... ale jako ofiara czy jako bóstwo? A może i jedno, i drugie po trosze? Delikatna smuga światła wdzierająca się w mroczne zakamarki duszy. Kim jest? Nie wiadomo. Może kobietą upadłą a może tylko zmęczoną oczekującą na swojego... no właśnie na kogo... na wyznawcę czy oprawcę? Zimne piwniczne wnętrze ogrzane jedynie ofiarnym całunem i koronką pończoch. I wszechobecny sposkój. Ona pogodzona ze światem, z losem. Ona czekająca na przeznaczenie...




Wciśnięta z załomy rzeczywistości, zmuszona do kontaktu z kanciastymi realiami, a jednak wciąż piękna, nietknięta ani zębem czasu ani trudami życia. Jest silna, jest niezwyciężona, potrafi ułożyć ciało w taki sposób, żeby żyć, oddychać, trwać w tym ekshibicjonistycznie nieintymnym zaułku świata. Oswoiła nieprzyjazne otoczenia kształtując je na własny użytek. Ona - słaba płeć - a jedyna silna. Z wyrazem zmęczenia i ulgi na twarzy, śpiąca, bezpieczna w tym (nie)swoim świecie.





Na koniec jeszcze mój ulubiony temat czyli ciało baletam owiane. Z jednej strony kontrast między bielą wstążek a ciemnym tłem, z drugiej gładź skóry i gładź satyny. Taka delikatnie odziana nagość. Dystyngowana, może odrobinę wyniosła, ale z cała pewnością niedostępna.



11 marca 2006

Oswajania Strangera ciąg dalszy

Może i w metryce ma napisane Stranger, ale po bliższym poznaniu zdecydowanie zyskuje. A ze względu na swoją szarą barwę, przez wszędobylskość i chęć robienia dobrze innym otrzymał nowe imię – Gandalf. Jest może odrobinę nadpobudliwy i czasami odzywa się nie proszony, ale co tam, nikt nie jest doskonały. Pierwsze próby wodne także przeszedł bez uszczerbku na zdrowiu (jego i moim) choć na razie to były dopiero testy w strugach deszczu, ale przyjdzie czas, że wrzucę go i na głęboką wodę. W końcu nie cały świat kręci się wokół Gandalfa, jest jeszcze parę innych ciekawych rzeczy do zrobienia. Tym bardziej, że jeszcze przed wieczorem przyjedzie A.

Sałatka szwedzka na lodzie

Z pewną obawą szłam na to spotkanie, bo przecież Szweda sobie wyobraziłam jakoś i nie było to wyobrażenie przyjazne. Jakże miłym było zaskoczenie, które mnie czekało na miejscu. Szwed okazał się być przemiłym gościem, na oko dobiegającym pięćdziesiątki, otwartym i przyjaznym, a przy tym obdarzonym ogromnym poczuciem humoru. Atmosfera rozmów była hmm chyba najbardziej pasuje określenie familiarna. Co nie znaczy, że gadaliśmy o pierdołach. Zacznijmy od tego, że na środku stołu stał duży talerz a na nim eklerki, ptysie i babeczki z malinami. No grzech byłoby nie wykorzystać takiej okazji więc zaczęłam rozmowę od wproszenia się na ciacho. A później już były konkrety i to bardzo konkretne. Moja koncepcja poprowadzenia tego projektu, wstępny terminarz i check lista. Gdyby nie Generalny, który chłodził atmosferę swoim lodowatym spojrzeniem byłoby jeszcze bardziej wesoło. A swoją drogą to Generalny ma bardzo ładny angielski, taki miękki i melodyjny, aż miło posłuchać. A teraz przyjdzie chwilę poczekać bo sobie panowie zastrzegli termin na decyzję do środy. Nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycona, ale poczekam. Zmora mojego życia – oczekiwanie!

Tak sobie myślę, że z jakiejś niewiadomej przyczyny zazwyczaj zmiana pracy wypada mi gdzieś w okolicy maja-czerwca. Czyli zaczynam od ‘niemienia’ wakacji. No ale może na tym właśnie polega cały widz, żeby powiedzieć ‘tak’ wtedy gdy inni mówią ‘nie’. Fajny ten Szwed, polubiłam gościa. Bardzo przypomina mi mojego pierwszego szefa w korporacji, wiekiem, sposobem bycia, elokwencją, wszystkim - poza wyglądem. A przecież od czasu kiedy tamten przyjmował mnie do pracy minie za chwilę dwanaście lat. A zawsze będę go ciepło wspominać, bo to fajny szef był… A Szwed wygląda właśnie na ten sam typ szefa.

10 marca 2006

Po prostu STRANGER!

Powiem tak – jest suuuper! Najfajniejszy wibrator z jakim się w życiu zadawałam. Pięknie bzyczy, do tego sięga dokładnie w ten zakamarek gdzie potrzeba (musi mieć chyba punkt G zapisany w dżipiesie). Gładki, miękki, ciepły i bezwonny… Aaa i jeszcze jeden mały drobiazg – można go zabrać ze sobą do WANNY! I oczywiście każdej innej wody także. Ciekawe czy nadawałby się na wyposażenie nurkowe?? Atestu głębokości co prawda nie ma… ale…A na imię mu po prostu Stranger. Witaj w domu Stranger :)

Nie ma prezentów bez prądu

Długo szła paczka (bo ja wiadomo najdłużej idą przesyłki niewysłane) ale w końcu dotarła. Wielkie pudło, aż sama się zdziwiłam biorąc pod uwagę, że zamówione przedmioty zmieściłyby się w tym kartonie w ilości dziesięciokrotnie większej od zamówionej. Jeżeli właściciele sklepu tak rozumieją dyskretną przesyłkę to ciekawa jestem jak pakują większe artykuły. No, ale pudełko pudełkiem najciekawsze jednak to, co w środku. Karton wypełniony po brzegi nie czym innym jak zmiętym papierem, a gdzieś na samym dnie – zabawki. Z uśmiechem wyciągam pudełeczko, z którego już uśmiecha się do mnie srebrzysto szare coś. Rozrywam kartonową obwolutę i plastikowe wytłoczone opakowanie. I już, mam w paluchach. Aksamitny dotyk, sprężysty i gibki. Aż się pysio uśmiecha od ucha. Wyobraźnia już galopuje niewiadomo dokąd. No i przede wszystkim żadnego wrednego smrodu winylu! Nie ma jak silikon. Nie uczula, nie capi, i jest taki fajny w dotyku. Ciężki, dobrze leży dłoni, choć wydaje się, że może być trochę uciążliwy ten słodki ciężar. Szybki skok do łazienki, odrobina wody i mydła (tak profilaktycznie) i do dzieła. Raz dwa usadowiłam się na łóżku, kolesia w dłoń i w cip (że tak powiem), przekręcam pokrętło i... i... duppa. Znaczy żadnej dupy, żadnego nic. Nie działa. No, do diaska, kręcę potencjometrem w lewo i w prawo (nie wyczuwam oporu). Na samą myśl, że jest zepsuty dostaję wysypki. Nie dość, że paczka zamiast dwóch dni szła dwa tygodnie to jeszcze nie działa. W końcu do cholery jasnej to nie żadna chińska podróba ale oryginalne FunFactory!!! Musi działać!!!

I zadziałało, wystarczyło, że Pan Mąż wziął w swoje łapki co trzeba i … włożył BATERIE! To przez ten ciężar. W porównaniu z pustą w środku winylową wytłoczką ten sprawiał wrażenie gotowego do użytku czyli – z zasilaniem. No dobra, pierwsze koty za płoty. Głupio mi jak diabli, ale co tam nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz w życiu.

Rozkładam się w polu widzenia Pana Męża i zaczynam zabawę (w duchu mam nadzieję, że odczucia będą takie jakich się spodziewam czyli PORZĄDNE). Ale wszystko wyjdzie w praniu, a teraz już lecę sprawdzić co potrafi ta wibrująca silikonowa futura. Później opowiem jak było.

9 marca 2006

Zapach przeszłości

Jakiś czas temu dopadły mnie wspomnienia. Znienacka. Przy ludziach i przez ludzi. A dokładnie przez jednego człowieka. I to za sprawą zapachu. A zapach wcale zapachem człowieka nie był, ale zapachem konia. Tak, właśnie takiego wielkiego, pięknego stwora z najdelikatniejszymi chrapami na świecie. Nic nie jest w dotyku takie jak końskie chrapy, nic. Aksamitnie miękkie, delikatne, ciepłe i żywe. Wrócił widok zaśnieżonego lasu, dotyk rzemienia miedzy palcami, palcat trzymany palcami lewej ręki, słoma we włosach, i całe dnie spędzane w stajni. Jakże proste wydaje się życie nastolatka z perspektywy trzydziestego szóstego krzyżyka. Wystarczyło odrobić lekcje w piątek, wstać w sobotę o piątej, przejechać autobusem przez całe miasto a potem pekaesem jeszcze z pół godzinki i kolejne pół godzinki spaceru, żeby znaleźć się w raju. Na dwa długie dni… I powrót tym samym publicznym środkiem transportu, powrót szczęśliwie zmęczonego człowieka przesyconego zapachem stajni, końskiego potu i dziegciu.

Dziś, zupełnie nieoczekiwanie, kiedy przechodziłam obok konnego wozu dopadł mnie ten właśnie specyficzny zapach. Tym razem jednak nie przyniósł obrazu galopu przez zaśnieżony las. Dziś przypomniał mi smak pocałunków i macanki na strychu stajni. Tuż nad głowami stojących koni. I chociaż we wspomnieniach nie było sexu (bo panienką z dobrego domu byłam przecież), to teraz, nagle poczułam trzepotanie w środku. I jedyne skojarzenie jakie mi się nasunęło to zwierzęco dziki sex. I to właśnie nie sypialni, ale tam w stajni, wśród parujących, zgrzanych koni. A dziś, dużo lepiej niż wówczas, byłabym w stanie wykorzystać różne stajenne urządzenia, ot choćby wyposażenie siodlarni…

Kurcze, będę musiała bardzo uważać, kiedy znowu odwiedzi nas Człowiek-Przynoszący-Zapach-Konia. Bo nie mam pojęcia jakie wówczas skojarzenia zapach ten przywoła. A może tak Młoda załapałaby końskiego bakcyla? A ja po cichutku razem z nią… Trzeba sprawdzić!

Szwed przyleci w piątek

Dokładnie tak.
Hasło: Najlepsi Szwedzi są w Warszawie.
Odzew: zoozanna lubi ich tylko wiosną.
Znaczy w oryginale to były kasztany, Paryż i jesień, ale od czego parafraza?Wyzdrowiał już i przylatuje. Znaczy to, że Generalny łyknął ze smakiem to, co opowiadałam w hotelowej knajpie. Pytanie tylko po co przylatuje Szwed? Czy spotkać się z grupką i wybrać czy tylko dla formalności klepnąć wybór Generalnego i namaścić wybrańca? Czeka mnie jeszcze kilka dni niepewności. Jak ja nie lubię czekać, to się chyba nigdy już we mnie nie zmieni. Czekanie to taka bezsensowna czynność. Póki co mam jeszcze jedno spotkanie w przyszłym tygodniu no i ciągłe (nie posuwające się naprzód) negocjacje z obecnym pryncypałem.Jutro podpisanie sprawozdań przez biegłego i powoli rok 2005 stanie się elementem historii. Czas przygotować się na piątek. Koncepcja, struktura, harmonogram, prezentacja. Ekscytująca perspektywa. I przerażająca. Ale co tam, przeżyliśmy szwedzki potop to i Szweda solo przeżyjemy. Do dzieła!

8 marca 2006

Powrót z imprezy (by Aga)

Wydumka jakich mało, ale marketing jak się patrzy – publiczka aż pieje z zachwytu, wystarczy poczytać komentarze. Ale zgodnie z zastrzeżenie autorów strony – komentarze są własnością ich autorów, a o gustach się nie dyskutuje. A wracając do tematu – mieszanka sztucznej wulgarności z infantylizmem, nie odmówię sobie kilku cytatów:

„mikroskopijnych majteczek oraz czarnej, krótkiej, ledwo zasłaniającej pupę”
„Ależ proszę nie.... - próbowałam oponować paląc przy tym buraka”
„Podciągaj kieckę - zakomenderowała - i w rozkroku głupia pizdo!!!!”
„podciągnął mi sukienkę wysoko, że cała dupka i przód był wystawiony na widok publiczny”
„Obudził mnie silny klaps w pupę, aż krzyknęłam z bólu i słowa: Pani wchodzi a suka nie waruje!!!!! Klękaj głupia cipo przed Panią!!!!”
„Głupia pizdo, nie rozumiesz co się do Ciebie mówi??!!! Zamknij ten ryj!!! - wrzeszczał”
„ Na kolana głupia pizdo i wypinaj zad!!!”


Wystarczy tego badziewia. Wpadałoby się zdecydować, albo panienka z dobrego domu z pupą albo dupka i ‘przód’ albo pizda, a tak jest słowny przekładaniec. A do tego z bardzo ograniczonym zasobem słów. Jak się bardzo postaram mogę udawać, że nie widzę niekonsekwencji, więc może fabuła. Hmm tu też nie jest wiele lepiej. Pseudodokumet jakim ma być ta relacja od strony fabuły też się kupy nie trzyma. No, ale nich tam, kompilacja Niewolnicy Isaury z domorosłymi porywaczami, a w między czasie klub, jacht i stajnia. Chciałaby dusza do raju, chciałaby opowiedzieć o wszystkich możliwych elementach o jakich nie śniło się filozofom, a wychodzi z tego pobieżnie skreślona kakofonia sygnałów różnych. Ale to, co wysuwa się pierwszy plan to fakt, że o większości opisanych sytuacji autorka ma niewielką wiedzę, o czym świadczą pobieżne opisy albo wręcz niewiedza, która wkłada w usta ponygirl piłkę a nie wędzidło. Scenariusz na pronosa z tego zrobić można, ale jeśli chodzi o słowo pisane to cieniutki ten tekścik. Ocena końcowa: wybujała fantazja małolatki pod tytułem – wydaje mi się, że chciałabym tak, opowiedziana językiem małolatki. Powinno się dodać podtytuł: do użytku indywidualnego dla walikoników, którym nie starcza wyobraźni własnej. A całość w czterech częściach (kolejna w przygotowaniu jak zaznacza autorka) wisi sobie tu, ale proponuję darować sobie.

7 marca 2006

Świat jest mniejszy niż się zdaje

Prawie nie wychodzę z łóżka i myli się ten, kto sądzi, że śpię. Daleki będzie od prawdy ten, kto uzna, że sexem dziś dzień cały się param. Nic z tego. Ot po prostu siedzę w łóżku z laptopem i telefonem i załatwiam sprawy różne. I mam w tym wielką przyjemność. W gorącej kąpieli w środku dnia, w tym, że mogę włóczyć się po domu półnaga, w tym, że nie spieszę się nigdzie. Nadrabiam zaległości w lekturze ulubionego forum, a nawet trochę czatuję. Właśnie tak, wpełzłam na czat.

Wpełzłam? Raczej wpadłam, jako ta śliwka w kompot. No, bo jakże mogłoby być inaczej. Szybki przegląd sytuacji po znanych pokojach wykazał brak znajomych. A nieznajomi? No cóż, tacy zawsze się znajdują. Ale nie bardzo mam ochotę być odpytywana z metryki. Miotając się tu i tam wylądowałam w pokoju swingersów. No, a skoro już tam byłam… Dokładnie tak, postanowiłam rozejrzeć się pod kątem tego drugiego. Choć tylko teoretycznie, ale skoro to nie boli i nic nie kosztuje to dlaczego nie. Poza pewną dawką oszołomów i walikoników trafiło mi się kilku rozsądnych rozmówców. Wniosek pierwszy: 99% tych, którzy szukają trzeciego wierzchołka (lub mówią, że szukają) szukają drugiej kobiety. Ten model znam i nie jestem zainteresowana. Dwóch młodych byczków też zostało odrzuconych, ale za to Trzeci_do_pary wydał się realny i doświadczony w temacie, a do tego inteligentny i dowcipny. Rozmowa była przemiła i całkiem konkretna, chętnie odpowiadał na pytania dotyczące MMK. Z mojej strony żadnych konkretów (w końcu to tylko rekonesans). Odpytałam go trochę o klimaty bdsmowe (tak na wszelki wypadek, żeby wiedzieć jak może reagować). Fanem nie jest, ale i nie uczynił znaku krzyża na samo wspomnienie. Osiągnęliśmy martwy punkt w rozmowie, bo tak się nam dobrze konwersowało, że wypadałoby się przedstawić i termin spotkania ustalić. A ja nic, cisza, po prostu mnie zacięło. Tu mój interlokutor wykazał się wyczuciem sytuacji i zobaczyłam na ekranie „nic na siłę, ale jakbyście się zdecydowali to zostawiam namiary”. Uśmiechnęłam się bo w końcy wybawił mnie z dość niezręcznej sytuacji. Czekałam chwilę spodziewając się adresu mailowego, a tu moim oczom ukazał się rządek cyfr.

Dziwnie znajomych.Czerwona lampka ostrzegawcza włączyła się natychmiast.Pożegnanie rozpraszało moją uwagę skupioną na identyfikacji wyświetlonego numeru. Nie potrzebowałam dużo czasu. Wniosek był prosty i szokujący. Numer był bardzo podobny do mojego. To… kumpel z biura !!! Siedzi cztery pokoje dalej !!! Szczęście w nieszczęściu, że weszłam na tyldzie… A swoją drogą, niezłe z niego ziółko…

Beren i Luthien

Żegnaj mi kraju pod północnym niebem!
Na wieki będę błogosławił ciebie,
Bo tu na trawie w poświacie miesiąca
I w pełni blasku gorącego słońca
Luthien Tinuviel widziałem tańczącą,
A jej piękności i głosu słowika
Nikt nie wysłowi w mowie śmiertelników.
Jeśli jutro ten świat ma się zwalić
I w proch się rozwiać w pierwotnym przestworzu,
Godny jest przecież, bym go dzisiaj chwalił
I wielbił pieśnią za to, że przez chwilę
Istniał zmierzch, ranek i ziemia, i morze,
By Luthien moja mogła mi się zjawić.
J.R.R Tolkien Silmarillion

Jak niewiele rozumiałam, jak niewiele wiedziałam. Gdybym wtedy słów tych znaczenie poznała o ileż łatwiej byłoby mi być. Bo oto historia, nad którą nie ma piękniejszych. Historia miłości niezwyciężonej. Miłości przepowiedzianej. Miłości skazanej na spełnienie i niespełnienie zarazem. Nie pamiętam kiedy płakałam nad książką, po prostu tego nie pamiętam. A wczoraj morze łez wylałam przy wersetach o śpiewie słowiczym. Dlaczego historią Tristana i Izoldy raczą nas zawsze, Romea i Julię na piedestał stawiają?
Dlaczego skoro tu właśnie najpiękniejsza z miłosnych historii opowiedziana została?
Nie masz kochanków ponad Berena i Luthien.

============

Finrod Felagund 2006-03-08 17:38:25 158.75.236.151
Prawda? I znów postrzegasz świat moimi oczyma... A przy okazji... wiesz dlaczego Finrod, książe Nargothrondu nie miał żony w śródziemiu? Kiedyś Loreena, teraz Silmarillion - dwie moje miłości.

Proszę, proszę, proszę…

Suczyć mi się chce jak jasna cholera. Tak na maxa, adrenalina na ful i endorfin pod dostatkiem. Nie myśleć, nie zastanawiać się, nie analizować. Po prostu być i czuć. Nic więcej, ale i nic mniej. Zatrzymać czas. W mojej głowie LA, tak bardzo. Tak bardzo, że bardziej się nie da. Ona. Ona! ONA! Do granic i poza granice. Na krawędź świadomości! Do nieprzytomności! Oglądam zdjęcia i powoli popadam w obłęd. Proszę, proszę, proszę…

Mam dość

W wannie piana pachnie cynamonowo i ochota na sex wygląda cichutko z kąta za szafą. A tu figa z makiem. Nie dość, że matka natura daje mi dziś popalić to jeszcze okoliczności życia codziennego są jakby wbrew. Niby nie będę biurować w tym tygodniu, ale muszę być na w gotowości. Niby się wyśpię ale telefon i poczta w blokach startowych. Niby wolne czyli spanie, zakupy, kino i takie tam przyjemności ale Młoda zakaszlała nieprzyjemnie. Niby czekam na Bardzo Ważny Telefon ale jakoś z coraz mniejszym przekonaniem. Niby łóżko duże, ale wajtstok jakby bardziej istotny.I gdzie tu sens i logika? Trochę kontakt z rzeczywistością mi się pogmatwał. Tabletka żeby zasnąć, tabletka rano, żeby funkcjonować. I tylko dłonie drżą coraz bardziej, agresja osiąga maxa i rozsypuję się emocjonalnie.