30 listopada 2005

Życie?

Nie mam czasu na sen...
Nie mam czasu na sex...
Czy tak wygląda życie?

============

nycprinces 2005-12-07 19:54:40 69.86.141.76
Niestety zooza tak wyglada zycie w dzisiejszym swiecie i w duzej mierze sami je sobie wybralismy.Rozumiem cie swietnie , bo tez uczestnicze w tej gonitwie szczurow.Mimo wszystko nie daj sie , pozdrawiam goraco.

SEX, FETYSZ, TEATR


Data:                           19 listopada 2005      
Lokal:                         M25, Warszawa        

Innowacje organizacyjne:     
  • brak

Innowacje artystyczne:         
  • Kumi Monster
  • Flash form (Suka Off)

Abstrakt:         
Dresscode tylko zapowiedziany, wchodził każdy kto zapłacił za bilet, komentarz Kumi Monster - nigdy jeszcze nie występowała na imprezie fetyszowej, na której prawie wszyscy byli w dżinsach, ciąg dalszy imprezy w ... prokuraturze :(

29 listopada 2005

Tim Flach kolejne spojrzenie na lateks

Na chybił trafił wypadło F, niech więc będzie - brytyjczyk rocznik 1958, z urodzenia i z wyboru londyńczyk Tim Flach. Jeden z tych, którzy nauczyli się sztuki fotografii w stosownych szkołach i uczelniach. Dyplomem St. Martins School of Art London Flach legitymuje się od 1983 roku. Najwięcej jego prac dotyczy zwierzą i ludzi, relacji między nimi, kontrastów, porównań. Flach operuje nietypowym spojrzeniem, tworzone przez niego kompozycje emanują świeżością i są bardzo dalekie od stereotypów. Często zestawia przedmioty diametralnie różne kontekstowo. Zdecydowanie preferuje fotografię makro. Zdjęcie, które wyszły z pod jego ręki prowokują ludzi do zadawania pytań, poddawania w wątpliwość prawd uznawanych za oczywiste. Jest uznanym fotografem reklamowym, ale mało kto wie, że ma na swoim koncie także prace z pogranicza erotyki i fetyszu. Jak większość jego zamysłów artystycznych te także nie są typowe.

Tym razem lateks nie jest błyszczącą czernią drugiej skóry. Jest płaszczyzną częściowo transparentnej błony z naniesioną nań siatką równych linii. Utrzymane w kolorystyce zbliżonej do sepii zdjęcia przedstawiają kobietę oddzieloną od obiektywu tą właśnie błoną. Na kolejnych klatkach ciało kobiety walczy z ograniczającą je materią. Widoczna jest i próba siły - przepchnięcia plecami stawiającej opór materii. Kontrast między obłymi kształtami ciała i bezlitosnymi, bezdusznymi liniami rośnie z każdą chwilą. Te ostre jak brzytwy linie są jak kraty w oknie, kraty z za których widać świat, ale nie można go dotknąć. A może tym razem się uda…

Jest i skradająca się postać poszukująca wyjścia z tej niecodziennej sytuacji. Wysuniętymi palcami bada otoczenie, bada wszystko to, co ją ogranicza, co ją więzi, co ją zamyka. Nie ustaje w poszukiwaniach. Krok za krokiem przemierza przestrzeń, którą przeznaczyło jej życie. Przestrzeń, która można dotknąć nagą skórą, niecierpliwymi palcami. Może następna kreska siatki będzie szczeliną – drzwiami swobody, może następna…


Powoli opada zajadłość i chęć zwyciężenia materii. Jej miejsce zajmuje początkowo zniechęcenie, które z czasem przeradza się w przyjazne pomrukiwanie. Miękkie linie krągłości napierają na linie krat, które powoli ustępują pod naporem ciepłego i tętniącego życiem ciała. Niemal idealna krągłość piersi zmusza bezduszne kraty do ustąpienia pola. Ciepło i determinacja ciała zmieniają świat dookoła. Linie podążają za ideałem, przestrzeń zakrzywia się próbując objąć wtulające się w nią ciało. Postać wyłania się z cienia. I pozostaje na granicy światów. Już nie uwięziona w obcym świecie, ale ciągle jeszcze nie poza nim. Powoli asymiluje wrogą sieć oddzielającą dzień od nocy. Pieszczotą wtapia się w nią. Ubiera się w nią niczym w drugą skórę…

26 listopada 2005

Magia podwodnego świata

Czasami patrzę na te litery, które zostawiam tutaj i co raz częściej moje zapiski zaczynają przypominać te z przed lat. Schowane, ukryte, strzeżone. Czy boję się czegoś? Nie, to nie strach. Po prostu światy są dwa, albo więcej. Niektóre są smutne inne namiętne, po co pokazywać światu to czego i tak jest na nim bez liku – rozpaczliwie narzekającą babę.Coraz bardziej tęsknię za wodą. Każde słowo o lateksowym kombiku przynosi skojarzenie z neoprenem, każdy głęboki oddech przenosi mnie w odmęty. I tylko kiedy otwieram oczy okazuje się, że to nie ta szerokość geograficzna, nie ten klimat, nie ten żywioł.

Może wchodzenie pod wodę to też ucieczka? Możliwe, ale jaka piękna i jaka przyjemna. Tak, chcę pod wodę. Jak najszybciej poczuć ciężar butli, ścisk jacketu i magiczny szept bąbelków powietrza wokół twarzy. Uwielbiam bąbelki w wodzie. Czasami, kiedy przepływam nad grupą nurków znajdujących się poniżej płynę przez chmurę bąbelków, czuję jak zamknięte w nich oddechy dotykają mojej twarzy, mojego ciała. To jest pieszczota, jedna z tych, które tak rzadko się zdarzają. I ta cudowna cisza. Nikt nie pyta, nie mówi. Język ciała musi wystarczyć. Tak bardzo tęsknię za tym, co pod wodą, za ta magią, która przelewa się przez palce i opływa ciało, za stanem nieważkości pozwalającym zawisnąć w toni. Zatrzymać się między dnem a światem, między powietrzem a ziemią.

Potrzebuję tego do życia. Do mojego życia. Wstrząsającej maleńkości wobec świata. Świata takiego jakim był od wieków – ewoluującego niespiesznie zamiast gonić za wczorajszym jutrem cywilizacji. Mogę sobie powtarzać, że potrafię bez tego żyć. Przez jakiś czas udaje mi się w to wierzyć. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – to jest żądza i mnie pochłonęła bez reszty. Magia podwodnego świata i wspomnienie miejsc magicznych. Swoją drogą to wyglądam dość żałośnie z tym wlokącym się za mną octopusem. Zapamiętać: kupić uchwyt!

25 listopada 2005

Współodczuwania mam dość

Tak niedawno to było, rok temu zaledwie kiedy doświadczyłam tego po raz pierwszy. Pamiętam, że było to niesamowite uczucie. Czuć coś czego się nie doświadcza fizycznie. A dziś? Dziś jestem tym zmęczona. Dziś dostrajanie się do innych i przejmowanie ich emocji po prostu męczy. Najzwyczajniej w świecie fizycznie męczy. I nie ma znaczenia czy to odczucia związane z bólem czy z rozkoszą. Przeżywanie cudzych emocji jest bardzo wyczerpujące. Dziś mnie to nie fascynuje, nie próbuję zgłębić tajemnicy. Nie próbuję wyjaśniać mechanizmu. Dziś chciałabym wyłączyć współodczuwanie. Móc patrzeć, słuchać, uczestniczyć, ale nie czuć. Nie chcę czuć cudzego bólu, niech chcę cudzej przyjemności. Chcę potrafić tego nie czuć. A nie umiem. Jedyne co mogę zrobić to unik. Właśnie tak – unikać podwójnych sesji. Wyjść. Zanurzyć się w gorącej kąpieli. Włączyć muzykę.

Oddech drugiej osoby staje się jak wisiorek hipnotyzera, wprowadza mnie w stan, nad którym nie mam władzy. Stan, w którym jestem bezbronna przed emocjami innych. Przed emocjami, które wchodzą do mojej głowy jak do otwartego klubu, wchodzą i panoszą się. Chciałabym zamknąć im drzwi przed nosem, zatrzasnąć, zaryglować. Może jeszcze kiedyś będę miała ochotę i potrzebę, żeby to czuć ale dziś jej nie mam. Przede wszystkim chciałbym potrafić zamknąć umysł przed emocjami, których nie chcę. Nie może być tak, że wpadają jak niezapowiedziani goście, siedzą długo w noc wypijając kawę do ostatniej kropelki i wyjadając wszystkie kruche ciasteczka. Niechcianym emocjom mówię STOP! Postanowienie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia! Żadnego vacatio legis !

24 listopada 2005

Co się kryje w szafie?

Nie potrafię przestać myśleć o masce. I jeszcze to wczorajsze dotykanie… maski, rękawiczek… Świadomość tego, że są w domu, choć nie nasze, jest jakaś taka ziejąca optymizmem. Ciągle widzę nas wczoraj w sypialni, kiedy te kawałki lateksu przechodziły z rąk do rąk. Kiedy dotykane oddawały dotyk. Kiedy z każdą minutą wyczuwalne było rosnące zainteresowanie. Zadziwiające jak wielką moc może mieć taki mały kawałek czarnej gumy. Chociaż nie tylko czarnej. Ostatnio oglądałyśmy w którymś z netowych sklepów lateks w kolorze śnieżnej bieli. No nie powiem… niczego sobie. Od razu przychodzi refleksja, że fajnie byłoby mieć i jeden i drugi. I to chyba jest ten moment, kiedy człowiek kupuje jedną małą maską i zanim się obejrzy kupuje szafę żeby trzymać w niej gumowy dorobek. No i koniecznie to płynne śliskie coś, co powoduje, ze dotyk jest taki nieziemski.

Dzisiejszej nocy spałam dobrze. Po raz pierwszy od jakiegoś miesiąca. Śniłam. Oobudziwszy się miałam na twarzy uśmiech a pod powiekami obraz kobiecej twarzy obciągniętych błyszczącą czernią. Długorzęse oczy przyglądające mi się i cudownie namiętne wargi, kuszące, purpurowe, rozchylone. Maska jest najseksowniejszym i najbardziej podniecającym kawałkiem gumy jakie kiedykolwiek widziałam i dotykałam. Mrauuuuuuuu. Ale może to także skutek tego, że tak niewiele jeszcze doświadczyłam w lateksowym temacjie. Czuję się gdzieś na początku całkiem wysokich schodów. Ale niech tam, nie będę szukać windy tylko stopień po stopniu będę się wspinać zakładając, zdejmując i głaszcząc różne takie milutkie detale.

A skoro już przy głaskaniu jestem to nie sposób pominąć spraw łóżkowych. Tak. Mój drugi kontakt z vacbedem był mnie mniej udany od poprzedniego. Ale to co mnie zaskoczyło najbardziej to fakt, że równie mocno podnieca mnie dotyk kiedy jestem w środku jak i ten kiedy to ja dotykam. Można oszaleć przesuwając dłonie po ciele odciśniętym w vacbedzie. Pod palcami wyczuwalny jest każdy szew materiału, każde zagłębienie ciała (albo wzniesienie :) w zależności od miejsca oczywiście). Niesamowity jest dotyk twarzy czy unoszącej się klatki piersiowej, poruszającej się pod palcami żywej materii. Vacbed bardzo dokładnie pokazuje nawet tak drobne szczegóły anatomiczne jak kostki palców czy paznokcie. I nachodzi mnie wówczas nieodparta chęć lizania a nawet gryzienia, dotykania nie tyko dłońmi, ale całym ciałem. Przemożna chęć ocierania się. Czyste wariactwo przyprawione olejkiem silikonowym. Zadawałam kiedyś pytanie co robią gumisie. Do dziś nie potrafię odpowiedzieć na nie. Podobnie jak nie potrafię powiedzieć co powoduje, że kontakt z innym ciałem via lateks jest taki podniecający. Nie wiem, nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Jedyne czego chcę to czuć, czuć właśnie to coś, co może ulatnia się z lateksu i miesza zmysły. Przyjemność. Ekshibicjonizm. Wyuzdanie. I całą masę rozkoszy w przyjaznej, ciepłej i serdecznej atmosferze. Wśród tych, którzy wiedzą co się dzieje w głowie takiego fascynata jak ja, którzy pozwalają wejść nie tylko do swojego świata ale nawet zajrzeć do swojej szafy !!

23 listopada 2005

Sen?

Jak to możliwe, że znowu śnimy ten sam sen? Ty widzisz mur, ja czuję jego chłód. Ty śnisz ostrze, mnie budzi ból. Tobie blask gwiazd odbija się w kroplach krwi, ja zmywam je ze skóry wśród szarego świtu.Jak to możliwe, że można zmaterializować sen? Kiedyś chcieliśmy rozmawiać przez gwiazdy, dziś wystarczyć nam muszą myśli - własne, wspólne, jednakie... i sny realne do bólu. Zbieram drobne okruchy Twoich śladów, w otwarte dłonie łapię łzy, którymi płacze chmura. Oddechem się otulam i czekam. Czekam na wiatr, czekam noc...

Krakowski spleen

Chmury wiszą nad miastem, ciemno i wstać nie mogę
Naciągam głębiej kołdrę, znikam, kulę się w sobie
Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach
Ptak smętnie siedzi na drzewie, leniwie pióra wygładza

Poranek przechodzi w południe, bezwładnie mijają godziny
Czasem zabrzęczy mucha w sidłach pajęczyny
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz

Ulice mgłami spowite, toną w ślepych kałużach
Przez okno patrzę znużona, z tęsknotą myślę o burzy
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz


Maanam



Czekam i ja na taki wiatr, na wiatr który przyniesie inne spojrzenie. Dziś najchętniej zostałabym w bezpiecznej przystani własnego łóżka, w ciszy, półmroku lub blasku świec. Otulona kołdrą lub pledem z kubkiem gorącego cacao. A możeby tak przespać tę zimę? I obudzić się kiedy życie znowu będzie na wierzchu? Zmęczenie daje znać o sobie.

22 listopada 2005

Kroniki miejskie by Steve Diet Goedde

Moja fascynacja pracami tego fotografa jest dużo starsza niż fascynacja lateksem, także tym widzianym przez obiektyw. Steve Diet Goedde fotografią zainteresował się w bardzo młodym wieku. Głównie za sprawą ojca, który urządził w domu niewielką ciemnię. Pierwsze kroki w fotografii stawiał więc wywołując filmy i robiąc odbitki a dopiero później zaczął robić zdjęcia. Ojciec był jego jedynym nauczycielem fotografii aż do czasów studenckich, kiedy to zaczął interesować się fotografią na poważnie. Na początku było studiowanie stylu i techniki innych fotografów, następnie naśladowanie tych najbardziej ulubionych. Stosunkowo szybko jednak zaniechał naśladownictwa określają własny styl, eksperymentując na przyjaciołach.

Przeprowadzka do Chicago zaskutkowała dalszym zgłębianiem świata obrazów, tym razem jednak były to obrazy wzbogacone dźwiękiem. Wybierając jako kierunek studiów sztukę filmową chciał odpocząć od zgłębiania tajników techniki fotograficznej. Okazało się jednak, że brak mu cierpliwości do robienia filmów i zarzucił tę dziedzinę równie szybko jak się do niej zapalił. Porzuciwszy marzenia filmowe wrócił do tego, co dawało mu przyjemność i satysfakcję - do fotografii i na studia fotograficzne,

W latach 1991 – 1997 pracował w Chicago i często podróżował do San Francisco. Prace z tego okresu zostały wydane w formie albumowej pod tytułem The Beauty of Fetish. W 1998 roku w przypływie potrzeby zmiany scenerii 5 środowiska podjął decyzję o opuszczeniu miasta i przeniósł się do słonecznej Kalifornii. Trzy lata pracy zaowocowały wydaniem drugiego albumu The Beauty of Fetish vol.II. Obecnie kompletuje materiał na antologie, którą planuje wydać w formie DVD.
I sama nie wiem co ciekawsze fotograf czy fotografie…
To co urzeka mnie w pracach Goedde’a to surowość scenografii z którą bardzo silnie kontrastuje ciało. Najczęściej tłem są fragmenty architektury, puste zaułki, podwórka, ulice do których dorzucono cielesność. Fotografowane miejsca są czyste, niemal sterylne i nie ma znaczenia czy to ulica, czy pokój czy otwarta przestrzeń. Chyba wszystkie jego prace nacechowane są fetyszem, czasami bardzo subtelnym innym razem szalenie sugestywnym.

Pierwsza fotografia ujmuje mnie zamysłem pozy, w jakiej zostały ustawione modelki. Opustoszałe wnętrze, którego ozdobę jest żywa rzeźba splecionych ciał. Ciał? A może ciała? Wszak patrząc na to jak na impresjonistyczne malarstwo, z delikatnie zmrużonymi oczyma zobaczymy postać ubraną w parę rękawiczek, parę pończoch i parę butów. A para dla jednej przeznaczona jest osoby. Podobnie jasne włosy kobiet, jasne ciała, które wydają się być zrośnięte w nieodzianych miejscach potęgują jeszcze wrażenie nierozerwalności ciał, zwłaszcza splecione nogi i stopy.



Zaglądam nieśmiało do pokoju obok i moim oczom ukazuje się jasna konstrukcja schodów z ułożonym na niej ciałem. W pierwszym odruchu chcę podejść, pomóc - kobieta upadła myślę. Z każdym krokiem jednak, z każdym bliższym spojrzeniem widzę, że nie jest to wypadek. Że to piękne bezgłowe ciało spoczywa na schodach niczym na tronie. A i same schody nie są zimną konstrukcją ale miękkim i ciepłym miejscem, w którym można odpocząć. To chyba właśnie to, zmęczona wspinaczką kobieta usiadła na miękkim stopniu. A może po miłosnych igraszkach brak jej siły żeby wejść na piętro? Możliwe. Tak oto stały się schody schronieniem kobiety. A jedyne co ich dzieli to czarne linie lateksu, który przylgnął do ciała w miejscach, gdzie ciało stykało się z innym ciałem… ciałem…


Z przyspieszonym oddechem opuszczam pomieszczenie, jeszcze tylko krok przez próg i już znajduję się na wolnej przestrzeni. Wciągam w głąb siebie potężny haust powietrza chcąc ochłonąć z wrażenia. Ale to co zobaczyłam zatrzymało mój oddech. Oto na środku niewielkiego trawnika stoi kolejna kobieta, jej bezwstydny wzrok śmieje się ze mnie. Podnosi w górę ręce obleczone błyszczącą czernią, żeby spiąć włosy. Nie mogę oderwać wzroku od połyskliwej gumy. Kolejnym detalem, który spostrzegam, a który wyciska oddech z mojej piersi jest duży członek w jej ustach. Widzę język muskający obłą końcówkę. Ale co to? Nagle wszystko staje się szare i nieciekawe, ręce wracają do przerwanych czynności, a niezwykle erotyczna scena fellatio okazuje się jedynie trzonkiem grabi, które kobieta przytrzymywała ustami podczas poprawianie włosów.


Nie panuję nad sobą, podświadomość płata mi figle, mijam płot, za którym jest już miasto. Tu musi być inaczej, musi być normalnie. Jeszcze dwa, może trzy zaułki i dotrę do głównego placu, dotrę do ludzi. Nie spodziewam się nawet co czeka mnie za kolejnym rogiem. Oglądając się nerwowo za siebie niemal nadeptuję na porzucone kobiece ciało. Piękne, smukłe ciało porzucone w ciasnej uliczce! Na co czeka? Na kogo? Kto mógł je tutaj zostawić? Wygląda na świeże, żywe, ale jest takie… bezpańskie. I tylko te przypominające puenty pantofelki sugerują, że było to ciało nietuzinkowe, odważne, kobiece…


Wciskając się w mur przechodzę tuż obok, spoglądam z niedowierzaniem. Jeszcze pożegnalny rzut oka i już biegnę przed siebie. Chcę uciec z tej dzielnicy, mrocznej, z ciemnymi tajemnicami. Chcę uciec od frapującej erotyki, którą spotykam na każdym kroku. Chcę uciec. Dopadam zamykających się drzwi windy i w samotności podróżuję na najwyższe piętro. Chcę spojrzeć na to miasto z góry. Z perspektywy, która odsunie mnie od lubieżnej cielesności tak bardzo pociągającej. Boję się, boję się, że zatracę się jak te wszystkie kobiety, które spotkałam. Że stanę się jedynie ciałem. Taras widokowy. Oddycham spokojniej, raz, drugi, trzeci. Obracam się wokół własnej osi, wiruję a świat i to miasto wirują ze mną. Zatrzymuję się nagle. Widok, który zamienił mnie w kamień przywodzi równie kamienne skojarzenia. Na krawędzi budynku, na każdym w rogów pięknie rzeźbione kamienne rzygacze. Kamienne? Nie ten! Ten jeden jest żywy, jest ciałem. Ciałem kobiety. Ciałem kobiety odzianej w lateks. Ciałem błyszczącym i ponętnym, ciałem niemal na wyciągnięcie ręki. I tylko kołaczące się po głowie pytanie ‘czy dosięgnę?’ powstrzymuje mnie przed zrobieniem kroku w … Sama nie wiem w kierunku czego. Patrzę na postać przycupnietą na dachu świata, trzymającą się kurczowo jego skraju. Patrzę i widzę piękne kształty odmalowane czernią i odcinające się od szarości otoczenia. Wzniesiony wzrok i wysunięty język dopełniają kompozycji. Kim jest ta kobieta? Co tu robi? I co to za miasto? Znowu obraz zaczyna wirować wokół mnie. Zamykam oczy… spadam…


Kiedy powoli, z wahaniem, podnoszę powieki jedyne co widzę to odblask. Odblask słonecznego światła od najczarniejszej z powierzchni. Rzęsy zniekształcają obraz, odsuwam je na bok – jak zasłonki. I widzę dłonie. Dłonie odmalowane Czarnym lateksem, to w nim odbijają się promienie zachodzącego słońca. Rękawiczki nie mają końca, ciągną się coraz wyżej i wyżej, aż stają się suknią. Długą suknią z rękawami zakończonymi palcami. Przez głowę przebiega pytanie kto to? Podnoszę wzrok, ale nie widzę nikogo. Wracam do dłoni kusząco otwartych, wpatruję się w nie. I nagle wszystko staje się jasne…


To moje dłonie, a wszystko to, co widziałam to tylko pragnienie, marzenia, wizje… A wszystko za sprawą kawałka gumy tak sprytnie w rękawiczkę uformowanego. Ech, lepiej zdejmę te rękawiczki zanim zatracę poczucie miejsca, zanim nie będę w stanie odróżnić co jest, a co nie jest marzeniem…

Pierwszy dotyk drugiej skóry

Już od jakiegoś czas wiem jakich wrażeń dostarcza dotykanie ciała w lateks odzianego, wiem dokąd potrafi przenieść vacbed, ale nie wiedziałam czym jest dotyk lateksu na własnej skórze. Nie wiedziałam, ale już wiem. To, co poznałam to niewiele. Wystarczy jednak, żeby zapragnąć więcej. Muszę jednak zacząć od lacki…

Na sobotnią niby-imprezę uszytych zostało kilka nowych ciuchów. Ja dobrałam do czapsów bluzeczkę w chińskim stylu – ze stójką i rozcięciem pod szyją oraz maleńkimi rękawkami opadającymi wraz z linią ramienia. Oczywiście w tej samej ognistej, błyszczącej czerwieni. Do tego małe akcenty równie połyskliwej czerni w postaci butów i rajstop próbujących osłaniać to, co odkrywały czapsy. I tylko brakowało rękawiczek. Szybka przymiarka krótkich, czarnych, skórzanych rękawiczek wykazała, że tego właśnie brak. Na szczęście przepastna szafa M&M zawiera kilometry lateksu w postaci najróżniejszej. Wybrałam parę długich za łokieć i zaczęło się. Już samo wciskanie się w lateks jest ciekawym doznaniem. Wydawałoby się, że to śliski i rozciągliwy materiał (co zresztą jest prawdą) ale zadziwiające jest jak bardzo jest gęsty i mocny. Założenie rękawiczek to nie wsunięcie w nie dłoni i pociągnięcie, o nie! To przesuwanie centymetr po centymetrze czegoś, co wydaje się być rozmiarowo za małe. To wygładzanie niewielkich zmarszczek tworzących się podczas zakładania. Trudno opanować odruch naciągania gumy na rękę. W zasadzie to zaryzykuję twierdzenie, że proces zakładania się nie kończy ale trwa ciągle. Kiedy idealnie wygładzona część osiągnęła łokieć to poczułam coś na kształt zadowolenia pomieszanego z pragnieniem kontynuacji. A dalej było już tylko lepiej. Każde posunięcie dłonią w stronę barku przynosiło falę przyjemności roznoszonej po całej skórze. Rękawiczka była długa, nawet bardzo długa. Jej krawędź schowała się pod rękawkiem, dotykając pachy, a górna jej część została naciągnięta aż na głowę kości ramieniowej. Uczucie - jak zawsze przy styczności z lateksem -niesamowite. Poczucie idealnego otulenia aksamitem i ciepło. Tylko skąd ten przyspieszony oddech? Skąd te gwałtowniejsze uderzenia serca? Przecież to tylko rękawiczka. A tuż obok śmieje się do mnie druga z tej samej pary. Nie chcąc tracić wrażeń nakładam ją bardzo powoli, z namaszczeniem, przedłużając chwile przyjemności. Wydaje się, że wszystko, co dobre szybko się kończy, ale nie w tym przypadku.Teraz mając już na sobie tę drugą skórę zostałam namaszczona. Właśnie tak. Kilkanaście kropli płynnej silikonowej rozkoszy rozlało się w moich dłoniach. Z każdym pociągnięciem palców moja druga skóra stawała się bardziej błyszcząca i bardziej kusząca. Nie potrafiłam się oprzeć żeby się nie dotykać. Ktoś podchodzi, czuję inne dłonie, które rozsmarowują olejek na lateksie. Dotyk obezwładnia mnie w ciągu kilku minut. Jestem podniecona tak bardzo, że czuję swój zapach. To znaczy, że inni też go czują. I sama nie wiem czy bardziej czuję zawstydzenie czy zadowolenie. Oto bowiem pozwalam szaleć mojemu podnieceniu podając mu jedynie dotyk. Swój. Cudzy. Nie ważne…

Ktoś podaje mi maskę. Z wahaniem biorę ją ręki. Wiem już jak ścisły jest lateks, mam obawy czy uda mi się założyć maskę na głowę. Ta którą mam przymierzyć ma odkrytą twarzą. Do złudzenia przypomina kaptur nurkowy, no może z wyjątkiem zamka. Przez myśl przebiega mi ostatnie ubieranie się w neopren. Było bardzo ciepło, słoneczko, wiaterek… a wraz zapięciem pianki zaczynała się sauna. Teraz było trochę podobnie. Maska szczelnie przylegała do boków głowy dociskając do skóry sterczące kosmyki włosów. Pochyliłam się i znowu uczynne dłonie poprowadziły mnie w kolejny kawałek gumowego świata. Nie zniechęciły mnie nawet włosy, które wcięły się w zamek, każdy centymetr zamykanego suwaka przynosił kolejne doznania. Maska dość skutecznie tłumi dźwięki, rozmowa w pomieszczeniu przestaje być dostępna w dotychczasowy sposób. Łapię się na tym, że patrzę ludziom na usta, żeby wiedzieć co mówią. Kołnierz maski niczym golf opina szyję. Z ostatnim pociągnięciem suwaka czuję pulsującą na tętnicę. I znowu dłonie, które dotykają. Zerkam do lusterka i nie poznaję siebie, ale to już nie ma znaczenia. W zasięgu wzroku pojawiają się kolejne twarze w maskach. Najpiękniej wyglądają te małymi otworami na oczy i usta. W zasadzie jedna tylko myśl kołatała mi się po głowie – przywrzeć swoimi wargami to ust wyglądających z pod maski. Tak trudno powstrzymać się od pocałunku… A zetknięcie warg wystarczyło, żeby przelać czarę podniecenia. Każdemu ruchowi języka towarzyszył skurcz, nie dało się utrzymać dłużej w ryzach mojego podniecenia. I do dziś nie wiem czy przyjemniejsze było jego budowanie czy też moment kiedy eksplodowało we mnie.

Hmm wygląda na to, że trzeba będzie to powtórzyć, żeby się przekonać.

============

Yoshimura yoshimura69@wp.pl2005-11-23 00:31:29 83.31.119.179
Taak, tętno przy czytaniu też wzrasta ....Super !!!!

21 listopada 2005

Była sobie impreza…

A może lepiej powiedzieć miała być impreza. W warszawskim klubie M25. Zapowiadało się milutko, dresscode, pokaz bonadage, performans w wykonaniu grupy Suka Off. A co było? Hmm: jedna wielka PORAŻKA! Tak, organizatorzy dali ciała na całej linii. Zapowiadając szumnie imprezę wyłącznie dla przebierańców wpuścili na nią jakieś 250 tekstylnych osób. Czy to problem? Dla nich nie, od każdego skasowali dwadzieścia pięć złotych, więc raczej nie widzą w tym problemu. A co do przebierańców to cóż, uwierzyli i zostali wystrychnięci na dudka. Nawet 10% obecnych w klubie osób nie posiadało stosownego ubioru. I nie mam tu na myśli lateksu full wypas ale to, że ludzie ci nie zrobili kompletnie nic, żeby w jakikolwiek sposób dostosować się do klimatu imprezy. Wygląda na to, że przyszli obejrzeć przedstawienie (no bo przecież takie ekscentryczne, gołe i sm’owe) a obsługa na tej samej zasadzie wpuściła ich do środka.

Pytanie co było celem organizatorów. Jedynie przedstawienie? Hmm, temu zadaniu także nie sprostali. Nie zostały wyznaczone miejsca dla publiki, w skutek czego ludzie dosłownie oblepili wybieg, na którym odbywał się pokaz. Nawet ta grupa, która weszła nie była w stanie obejrzeć spektaklu w przyzwoitych warunkach. Czepiam się? Nie, pomieszczenie było na tyle duże, że wystarczyło wytyczyć przestrzeń sceniczną linkami czy taśmą rozciągniętymi między filarami. I zamiast tłoczenia się na plecach jedni drugim byłoby możliwe spokojne oglądanie.

Poza zaprezentowanymi pokazami (w warunkach mocno polowych, co podkreślam) organizatorzy nie mieli ŻADNEGO pomysłu na imprezę. Skutek? Prosty do przewidzenia – po spektaklu ludzie sobie poszli. A my jako ta grupk błyszczących czarno-czerwono-gumowych stworków staliśmy się atrakcją do oglądania i pokazywania paluchem. Do tego stopnia, że w szatni zostaliśmy zaczepienie przez tekstylnych widzów z wyrzutem, że nie wystąpiliśmy na wybiegu tylko na uboczu. A to, co tak bardzo interesowało oglądaczy to jedynie kompletowane strojów o maski, porcja błysku na lateksowe wdzianka, i to co Gumisie lubią najbardziej czyli głaskanie i takie tam.

Powstaje pytanie dla kogo był to impreza? Nie dla Gumisiów i im podobnych, to pewne. Nie dla tekstylnych bo ci przyszli popatrzeć a nie się pobawić. I to chyba jest właśnie odpowiedź na pytanie dlaczego z imprezy nic nie wyszło. Nie została określona grupa docelowa. A nawet jeśli tak, to w trakcie dokonano zmiany jej definicji. I w taki właśnie sposób nowy stosunkowo klub sam sobie robi kuku, pozbawiając się wiarygodności. Jedno jest pewne Druga edycja fetysz party z cała pewnością nie zostanie zorganizowana w M25. Dlaczego? Ano dlatego, że przestrzeganie dresscode jest podstawową zasadą fetysz party. A nie można mieć pewności, że organizatorzy ponownie nie wywiną numeru podobnego do sobotniej imprezy. I stara prawda dała o sobie znać – nie ważne gdzie, ważne z kim! A Gumisie to taka nacja, która lubi się bawić. Jest otwarta na nowych i chętnie takowych przyjmuje. A więc impreza będzie na pewno i to wyłącznie w strojach organizacyjnych. Jestem przekonana, że znajdziemy lokal z wiarygodnym właścicielem.

Mimo wszystko niesmak pozostał, ai dla mnie i paru innych osób M25 stał się białą plamą na nocnej mapie stolicy.

17 listopada 2005

Niespodziewana przyjemność

Zupełnie niespodziewanie nadeszła wiadomość o imprezie w strojach organizacyjnych. Człowiek-W-Płaszczu i tym razem stanął na wysokości zadania dzieląc się informacją o przedsięwzięciu. Czasu niewiele na przygotowanie, ale za to entuzjazm nie słabnący. Tradycyjne pytanie co mam na siebie włożyć jest w naszym przypadku całkiem uzasadnione. Działalność pracowni krawieckiej-kaletniczej uważam za otwartą. Niech więc ścielą się po podłodze połacie lacki, niech oplątują nasz sznurki i wstążki. Modele wybrane, teraz już tyko nożyczki w dłoń i do dzieła. Dodatki i makijaże i gotowe, no może jeszcze jakieś butki…

Co ciekawe na Fashion Party szliśmy samodzielnie, dziś wybieramy się całkiem sporą grupą. Krótko mówiąc wkleiliśmy się w gumisiowe towarzystwo. A tak w ogóle to metodą dwa w jednym impreza poprzedzona będzie spotkaniem w mniejszym gronie. I mam nadzieję, że Gospodyni pozwoli nam pobuszować w swojej szafie bo już nam się oczka świecą, ślinka cieknie i przebieramy niecierpliwie nóżkami na samą myśl o szafie pełnej gumowych cudeniek. Swoją drogą ciekawie się zapowiada to przedspotkanie, zwłaszcza, że niektórzy uczestnicy przybywają z daleka.

Czego się spodziewam po imprezie? No cóż, na podstawie doświadczeń po poprzednim party spodziewam się spotkania ciekawych ludzi. A w każdym razie takich, których można określić jako ‘wierzący i praktykujący’ a nie teoretyków bijący pianę na temat własnych marzeń. A że przy okazji mamy przyjemność z możliwości wystąpienia w stroju, który zazwyczaj leży skrzętnie upchnięty na szafie. A tak, właśnie tak. Mam dużą frajdę, kiedy myślę o tym, że ‘już za parę dni, za dni parę, wezmę…’ no właśnie wezmę czapsy swoje i przyodzieję się w nie. Jeszcze na górkę jakąś lśniącą czerwoną górkę i gotowe. Mrauuuu…. Jak tylko pomyślę o tej gładkości to palce mi chodzą niecierpliwie. Zastanawiam się nad tym co pod czapsy… ale co do tego to decyzja nie do mnie należy. Zobaczymy czego zażąda Pan, co wywoła ogniki w Jego oczach….

15 listopada 2005

Oswajanie wg von Rainer K.

Człowiek widmo. Tropiąc go po bezdrożach netu ciągle napotykam jedynie ślady jego bytności. Jego spojrzenia zatrzymane w kadrze, odblask flesza, rozświetloną przestrzeń i już. Znika bez śladu. Ma na swoim kocie sporo fetyszowych fotografii, niektóre bardzo typowe dla gatunku, jest spora porcja klasycznego kiczu odzianego w lateks i skórę. Ale niektóre zdjęcia zupełnie się od tego odcinają. Moją ulubioną modelką Von Rainera jest Judith – drobna, szczupła blondyneczka odziana jedynie w odrobinę lateksu.Fotografowanie lateksu to kategoria sama w sobie (niestety często to jedynie odbłysk flesza na powierzchni gumy). Ale nie w tym wypadku. Zdjęcia pochodzą z jednej sesji, modelka nie zmieniała ubioru, a efekty – jakże są różne…

Na przystawkę jedwabna Judith. Utrzymana w chłodnej, jakby sterylnej kolorystyce, którą potęguje delikatny fiolet otulający postać. Ciało niemal rozpływające się w tle, a wyraziste linie nóg i powtarzających je układ rąk dominują nad resztą ciała. Jasne włosy, niemal wtulona w ramiona głowa są jak pokryte pudrem rysy twarzy wstydliwie chowanej. Skrzyżowane nogi broniące dostępu do intymnych zakamarków, dłonie jakby obrysowane kopiowym ołówkiem przywodzą na myśl, stare zdjęcie lub plakat, na którym ktoś poprawił zatarte kontury. Nagość, której nie ma, erotyka, która niewątpliwie jest…


Jako danie główne ta sama modelka ale znacznie już bardziej otwarta. Nieregularną linię przedziałka we włosach powtarza linia przeplatający się nóg. Kształt ciała zarysowany w górze wychodzącymi z tła jasnymi kosmykami włosów, przechodzi w trójkąty nagich ramiom, żeby spłynąć miękko aż do stóp. Wystarczy zmrużyć oczy, żeby dostrzec szlachetny kształt nadany tej postaci, kształt wyoblony, kojarzący się z pięknymi antycznymi naczyniami. Nieznanie uniesiona głowa odsłania detale kobiecego ciała…



I w końcu deser – kobiecość w pełnej okazałości. Nieco drapieżna poza skradającej się pantery. Uniesiona głowa i odważny, pełen pewności siebie wzrok. Kontury ciała prześwietlone, rozmywające się w powietrzu, efemeryczne można powtórzyć za Małym Księciem kontrastują z wyrazistą czernią pończoch i rękawiczek. Majtki – bardziej przypominające piętno niż bieliznę. Piętno? A może raczej rodzaj kagańca, smyczy, symbol więzów, z których dziki kot próbuje się oswobodzić… Ugięte w łokciach ręce, ciało zatrzymane w pół kroku… Ciągle jeszcze może wrócić do swojej…(nie)woli. Czujność… ale z rozchylonych warg nie wydobywa się żaden dźwięk. Może to właśnie jest wahanie – prychnąć czy zamruczeć – oto jest pytanie…



==========

nycprinces 2005-11-15 14:44:16 69.86.141.76
Jak zwykle bardzo apetycznie , az slinka cieknie . Podziwiam za niesamowita zdolnosc do wyszukiwania takich "smaczkow". Goraco pozdrawiam .

Syndrom Pierwszych Razów

Przed laty wpadł mi do ręki poradnik pod tytułem „Dla tych, którzy pierwszy raz…”, dziś nie pamiętam treści ale tytuł – zostanie w głowie na zawsze. Dlaczego? Chyba dlatego, że uwielbiam pierwsze razy czegokolwiek nie niosłyby ze sobą. Kiedy tylko choćby cień rutyny i monotonii trzymających się za ręce wygląda z za węgła od razu obserwuje u siebie objawy syndromu pierwszych razów. Moje myśli zaczynają wówczas kręcić się wokół bliżej nie zdefiniowanego punktu, robią kilometry niczym Felicjan Dulski spacerując po salonie na Kopiec Kościuszki. I kiedy identyfikacja nie nadchodzi oddaję się myślą swobodnym I wówczas zawsze przychodzi do głowy wspomnienie jakiegoś pierwszego razu albo… pomysł na kolejny pierwszy raz. Uwielbiam ten dreszcz niepewności, to nieznane, które mnie przyzywa. To jak pierwotny zew, jak pieśń za którą iść nakazuje mi moje ciekawskie, wewnętrzne ja. Dlatego tak lubię pozbawiać się wrażeń, które dostarczają wszystkie zmysły, dlatego pozwalam mojemu umysłowi tworzyć wizję, która jest tylko dla mnie. Każda z nich staje się pierwszym razem.

Pierwsze razy się pamięta. I tylko czasami zaskakuje fakt, że tak dobrze zachowały się w pamięci obrazy ale brakuje jednego choćby dźwięku. Taka właśnie widokówka dokumentuje moje pierwsze kochanie, bardzo szczegółowa fotografia wnętrza, ubiorów, kolorów, ale żadnego słowa. A pierwszy prawdziwy pocałunek (taki z języczkiem znaczy)? Jak smakował? Nie pamiętam. Nie widzę też scenerii. Jedynie w uszach pobrzmiewa czołówka Gwiezdnych Wojen. Tak. Mój pierwszy pocałunek jest dźwiękiem. Smak żółtego sera z musztarda nieodmiennie kojarzy mi się z sexem. Zapach płomieni i brązowy cukier z magią. A moje oddanie zawsze będzie słowem suka w ustach mojego Pana. Nie pamiętam tak dobrze żadnego innego słowa, nawet sakramentalnego ‘tak’.

Każdy następny raz jest pierwszym, trzeba tylko znaleźć w nim to, co odróżnia go od innych pierwszych razów. Nic dwa razy się nie zdarza. Każdy raz jest inny. Każdy jest pierwszy.

14 listopada 2005

Postrzyżyny

Wizyta u fryzjera. Czym jest? Zawsze niepewnością. Zawsze strachem przed tym co będzie po. Ale zawsze jest też przyjemnością. Lubię dotyk we włosach. Dotyk dłoni, dotyk grzebienia, dotyk nożyczek. Salon fryzjerski to taki wehikuł czasu niewielki. Często przypominają mi się wówczas jakieś wcześniejsze strzyżenia. Jakieś osoby, miejsca, zdarzenia. Tym razem jednak miało być zupełnie inaczej…

Wyszłam z pod prysznica, wilgotna jeszcze o owiana zapachem świeżości. Owinięta w ręcznik stanęłam przed Kochanką, która teraz przeistoczyła się w Kobietę-z-Nożyczkami. A ja odrzuciwszy ręcznik usiadłam naga na krześle. To trochę tak, jak siadanie na tronie, albo w miejscu egzekucji. Zamykam oczy i oddaję się we władanie Kobiety-z-Nożyczkami. Czuję zęby grzebienia przeczesujące opadające na twarz kosmyki. Woda chłodnymi kroplami ucałowała moją skórę wygoniona z pośród włosów przez wszędobylski grzebień. Dotyk palców, ciche słowa i skłaniam głowę odsłaniając bezbronnie kark. Słyszę szczęk metalu i pierwszy z mokrych kosmyków opada na bezszelestnie na skórę. Stało się. Kolejny raz wkroczyłam do krainy niepewności. Tym razem jednak tak odmiennej niż wszystkie inne. Kolejne chłodne strzępki włosów opadają na piersi. Ześlizgują się po skórze zostawiając po sobie niezapomniane wrażenie pieszczoty. Właśnie tak. Tym razem postrzyżyny stały się pretekstem do pieszczoty. Każdy kosmyk włosów w dłoniach Kobiety-z-Nożyczkami kończy swój żywot na pieszczocie mojej skóry. Nigdy nie miałam długich włosów, nie na tyle długich żeby móc się delektować ich dotykiem na ciele. Nie na tyle długich żeby poczuć ich ruch na piersiach. I nagle tego właśnie doświadczyłam. Poczułam jaką przyjemność może dać pieszczota włosami. A wszystko przez strzyżenie. Z każdym kolejnym obciętym centymetrem odczuwałam większą przyjemność i narastające podniecenie. Najdziwniejsze jest to o czym zamarzyłam. Zamarzyłam mianowicie o bardzo długich włosach. Ale nie po to, żeby je mieć, tylko po to, żeby mieć więcej przyjemności z ich obcinania. Skracane po centymetrze zamieniałyby się w spływającą po mnie rozkosz… Już nigdy nie usiądę obojętnie na fotelu fryzjerskim, już nigdy…

13 listopada 2005

Kawał dobrej, nikomu nie potrzebnej roboty

Znajomy znajomego dzwoni z prośbą. Trzeba zrobić wykład z analizy finansowej. Trzeba nie trzeba, człowiek w potrzebie. Dostaję materiały. Oglądam. Mówię – da się zrobić. Czasu niewiele ledwie trzy dni, ale co tam, nie takie rzeczy się robiło w trzy dni. Jest jeden mały problem - to ma być wersja dla niefinansistów. Więć ślęczę, żeby z otrzymanego materiału zrobić prezentację, na której ludzie nie usną z nudów. Struktury z mindmappera, kolorowe rysunki poglądowe, mało tekstu dużo pisma obrazkowego. Dopowiadać będę. Bo przecież nie ma sensu zasypywać ludzi wzorami i wartościami wskaźników. Wybieram te, na które zwrócą uwagę na przykład banki podczas oceny zdolności kredytowej. Opowiadam o bilansie, o rachunku wyników, o sprawozdawczości managerskiej. I nie czuję kontaktu z publika. Mało tego w połowie Sali młody student dwoi się i troi żeby moje opowieści przełożyć na rosyjski dla grupy Ukraińców. No załamka na całej linii. Sama nie wiem na co zwracać uwagę bardziej, na tłumacza czy mętne spojrzenia ludzi z pierwszego rzędu.

Pierwsza przerwa obnaża straszną prawdę. Ludzie nie mają bladego pojęcia o pełnej księgowości, to prowadzący sklepy przedsiębiorcy, prowadzący uproszczone księgi. Szok. Widmo linczu jest bardzo wyraźne. Uzgodniony przez organizatora i przesłany mi program jest zupełnie od czapy. Szok po raz drugi. Zerkam na wydrukowane materiały, żeby upewnić się czy to, o czym mówię jest tym samym co dostali uczestnicy. Tak to jest to samo. No ale bądźmy profesjonalistami do końca. Mija przetrwa a ja wracam do opowieści, próbuję wciągną ludzi w rozmowę. Koszmar. Po co mówić o tym jak przekładają się problemy z nieściągalnymi należnością na wynik skoro oni nie tylko nie robią bilnasów ale przede wszystkim nie maja takich problemów. To są sklepy! Sprzedaż detaliczna! Wymiana towar za pieniądz!

Dotrwałam do końca, ale myślałam, że umrę ze wstydu. Nigdy więcej żadnych spontanicznych zastępstw. Cholera zrobiłam z siebie idiotkę próbując pomóc komuś kogo nawet nie znam. Równie dobrze mogłabym opowiedzieć o bdsm pewnie mieli takie samo pojęcie jak o analizie finansowej, ale zapewne słuchaliby z zainteresowaniem. Kurcze dałam się nieźle wmanewrować. Wrr. Poświęciłam dwa wieczory dobrego seksu żeby przygotować tę prezentację. Kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty. W najczystszej formie.

11 listopada 2005

Piętnaście lat głupoty

Są takie noce kiedy spokojny sen przyjść nie chce. Są takie dni, kiedy zamiast spokojnej stonowanej muzyki włączam coś na całą dostępną moc. Kiedy klatka piersiowa przejmuje funkcje pudła rezonansowego, kiedy drgają wszystkie komórki ciała. Ktoś powiedział ‘to basy’. Możliwe. Ale to co gra we mnie to stres tańczący opętańcze wywijasy z bezsilności. Skąd to się bierze? Sama nie wiem I kończy się utwór a ja zamiast zciszyć, zamiast zmienić muzykę zaczynam od początku. Dookoła mnie setki ludzi w setkach samochodów stoją w tym samym korku. A ja? Ja zapadam się w siebie i nie widzę nic, co działoby się dookoła mnie. Korek? No trudno – mogę z nim żyć? Pacan zajeżdżający drogę? Trudno – dziś miał więcej szczęścia niż rozumu. Z każdym słowem oddalam się od świata, w którym żyję. Z każdym bum. Jak długo? Tyle ile potrzeba. I tylko kiedy dojeżdżam na miejsce trzeba wyłączyć to wszechogarniające dudnienie. Trzeba wysiąść, wyuczonym teatralnym niemal gestem obciągnąć spódnicę, wziąć do ręki torbę z laptopem i nałożyć na twarz służbowy uśmiech. Coś się we mnie buntuje, coś pyta dlaczego? Jak małe dziecko, dla którego pytanie ‘dlaczego’ jest podstawową drogą poznawania świata. Dlaczego więc nie może być inaczej? Dlaczego nie założę na siebie czegoś w czym czuję się dobrze? Dlaczego nie napiszę na drzwiach głupcom wstęp wzbroniony? Dlaczego wreszcie nie mam na tyle siły, żeby powiedzieć do widzenia i nigdy więcej nie wrócić w to miejsce?Mam siłę. Najgorsze jest to, że mam siłę, ale zdrowy rozsądek zamknął ją w ciemnym lochu i nie pozwala wyjść. Życiowy bagaż także jest dla tej siły niezłą barykadą i kneblem. Są takie dni, że żałuję, że mój rozsądek jest tak czujny, tak bardzo panujący nad sytuacją. Może gdybym miała na swoim koncie jakieś ekscesy czasów wczesnej młodości dziś byłoby mi łatwiej. A tak? Mam świadomość, że potrzeba mi kontestacji i zachowań czysto anarchistycznych ale nie bardzo już wypada, nie bardzo mogę sobie na to pozwolić.

Po co brnąć w coś czego się nawet nie lubi? Dziś wypowiedziałam coś co mnie tłamsiło od dawna. Powiedziałam w końcu komuś, że moja kariera zawodowa jest jedną wielką pomyłką. Przez piętnaście lat wykonuję pracę, której nie znoszę. To nie to, że nie daje mi satysfakcji. Ja jej nie cierpię. Jest nudna bardziej niż flaki z olejem, monotonna jak linia ciągła na autostradzie, rutynowa jak czynności fizjologiczne. Jest niewdzięczna, nieszanowana, takie zło konieczne. Wszyscy wiedzą, że trzeba ją zrobić ale bardzie z tej przyczyny, bo to zło konieczne, po ustawa, bo skarbowy, bo… błeeeeeeeeeeeeeeeeeeee.

I pomyśleć, że chciałam robić coś zupełnie innego. Jak miło było studiować botanikę i fizjologię roślin. Do dziś pamiętam wykłady z botaniki, kiedy profesor o budowie komórki opowiadał tak, jakby opowiadał historię kryminalną, a sala siedziała słuchając go z rozdziawionymi ustami. Pamiętam wykłady z dendrologii, na które trzeba było przetelepać się przez całe miasto. Dla dwóch godzin wykładu, pamiętam, że to były czwartki. Co z tego, że gleboznawstwo było chemią. A uprawa i nawożenie, albo laborki z mikrobiologii niezpaomniane. I rzucić to wszystko dla cholernych debetów i kredytów. Trzeba być bardzo młodym i wyrachowanym żeby dokonać takiego wyboru. Ale cóż. Lata płyną a człowiek tylko dokłada do swojej torby z doświadczeniami. Tylko po to, żeby piętnaście lat później powiedzieć mam dość. Kora właśnie śpiewa ‘żądza pieniądza’ i to chyba jest właśnie odpowiedź na pytanie dlaczego taka droga. Koszmarnie małostkowe wytłumaczenie.

===============

Raven woman_man@poczta.onet.pl2005-11-16 00:43:33 83.24.15.242
a ja kocham księgową.. mimo, że vanilia jest i avnilią zostanie.. a może właśnie dlatego.. bo wierzy, bo ufa.. bo ma wrodzoną uczciwość i poszanowanie dla zasad.. bo ma etykę.. Hahahahahhaha.. ot i apoteoza etyki księgowego.. Jesteście boskie.. i bez dendrologii;)

Dzień Podległości

Jakie to miłe, że moje osobiste święto jest świętem narodowym, że dzień wolny z tego tytułu ustanowiony jest. Zbieg okoliczności. Możliwe, ale może raczej przeznaczenie. W końcu ja nie wierzę w przypadki. Tak czy owak Dzień Niepodległości jest moim Dniem Podległości. Niestety z planowanych wstępnie obchodów takowego niewiele pewnie się ziści, ale może… nie tracę nadziei.

W ogóle listopad miesiącem rocznicowym jest. I chciałoby się uczcić je wszystkie. Bo to przecież oprócz Dnia Podległości , który wraz z Panem świętować bym chciała jest jeszcze rocznica Nocy z Panią, a zaraz potem rocznica Podwójnej Sesji. Taaak, sentymenty mnie dopadły znienacka. Ale jakoś próbuję odreagować stresy, których mam ostatnio po kokardy, staram się myśleć o tych kilku wolnych dniach, o małych przyjemnościach. O tym jak dobrze jest móc oddać siebie i poddać się woli ukochanego Pana. To tak bardzo kontrastuje z moją postawa, którą prezentuję na co dzień. Zawsze pozostaje duma z tego co robię, ale ta sucza duma jest taka inna, tak bardzo wewnętrzna i tak bardzo mi potrzebna do życia. To nie jest odreagowania, zakładanie maski - to mój drugi równoprawny byt, który domaga się swojego miejsca w życiu.

I to nie dziwi. Jest bowiem dla mnie cudownym przeżyciem czas, kiedy świat zamyka się dłoniach bawiącym się moim ciałem, w oczach, których wyraz mówi wszystko. Bardzo za tym tęsknię. Za emocjami uległości. Za łzami szczęścia i bólu. Za przekraczaniem własnych granic. Za rozkoszą, która tak inna jest od wszystkiego co zwykłe. Zatracam się w tym. Teraz kiedy tak bardzo mi tego brakuje, kiedy mam tego tak mało, niemal wcale, tęsknota jest tym większa. Pragnę znowu być tam, gdzie wynosi mnie rozkosz. Pragnę zasypiać ze zmęczenia, z krzykiem na ustach i łzami w oczach. Będzie trudno… wiem… to jak przejście na drugą stronę lustra. Przerażające ale pociągające. Podniecające…

Suuuuuuuczyć mi się chce! Suuuuuuuczyć!

10 listopada 2005

Na pohybel

Na pohybel audytorom, na pohybel urzędnikom, na pohybel byłym pryncypałom, na pohybel niekompetencji, na pohybel bezsilnej złości, na pohybel wszystkim i wszystkiemu co dezorganizuje życie, szarpie nerwy i wyciska łzy. Jedno duże wrrrr. Najgorzej kiedy już wydaje się, że dno zostało osiągnięte, a tu znienacka wyskakuje półtora metra mułu pod dnem. A nazajutrz kolejny metr i jeszcze jeden dzień później. Całe szczęście, że jutro dzień wolny, mój organizm domaga się odpoczynku. Długiego, spokojnego snu mi trzeba a potem duuuużo tego, co suki lubią najbardziej, oj tak duuużo tego mi trzeba.Byle do piętnastego, byle do piętnastego, byle do piętnastego powtarzam jak mantrę….