30 września 2005

Fetyszowe kwestie tym razem

Fetyszowe, jak fetyszowa impreza. Ciekawe jaka to będzie impreza. Mam nadzieję, że fajna i choć trochę adekwatna do nakładu pracy związanego z przygotowaniami. W ciągu tego tygodnia przećwiczyłyśmy chyba wszystkie możliwe sposoby połączenia dwóch warstw – hmm materiału. Ale tak to jest jak się człowiek chce ubrać niepowtarzalnie. To najpierw sobie wymyśli w co się ubierze, nabędzie materię stosowną, zmierzy, a potem to już tylko korzysta z dostępnego zasobu słów różnych, na określenie swojego stosunku do materii. Tej nieożywionej rzecz jasna. Nie zna życia kto nie szył czegokolwiek z lacki lub innego PCV, oj nie zna. Toż to się draństwo kroić nie chce (zwłaszcza jak się dysponuje nie do końca ostrymi nożyczkami) a o szyciu nie wspomnę. Ciągnie się toto jak guma, przykleja do siebie i do maszyny.

Ale przede wszystkim obchodzić się z tym trzeba jak z jajkiem. Ani zaprasować ani przypiąć szpilkami, ani sfastrygować. No świat się kończy. I człowiek kombinuje jak kot za szafą, żeby się udało. A to podkłada papier pod igłę (żeby się szyć dało) a to spinaczy biurowych zamiast szpilek używa, a to McGyverowej taśmy, a to malarskiej papierowej. A czas płynie. Do imprezy została doba a dopiero 3/5 ciuchów uszyte. A dziurki metalowe trzeba jeszcze w nich nabić. Jak to A. wczoraj stwierdziła ‘nie dziwię się cenom lackowych ciuchów’. Coś w tym jest.Ale za to jedno jest pewne nikt nie będzie ubrany tak jak my. Ciekawe czy gdybyśmy wyszli w tych ciuchach na ulicę to by nas zamknęli za zakłócanie porządku publicznego czy nie? Jak impreza będzie kiepska to zawsze możemy to sprawdzić. Lista garderoby na jutro: spodnie, sukienka, koszula, czapsy, gorset. I jakieś duperele w postaci skarpetek (bo majtek to raczej nie, w każdym razie nie wszyscy, hihi) pończoch i bucików.

Kolorystyka: czerń kominowa (czytaj: sadza) i czerwień strażacka (czytaj: trudno nie zauważyć). Zestawy jednobarwne, dwubarwne i łączone. Wszystkie możliwe kombinacje. No chyba mnie tam trema zeżre na przystawkę zanim zdążę wejść. Kolejny raz, kiedy zrealizowany jest pomysł z kategorii nie z tej ziemi. Swoją drogą to nasza determinacja jest ogromna. Tyle czasu przy maszynie dla jednej imprezy?! No właśnie. Ale z drugiej strony warto było, choćby po to, żeby Pana Męża zobaczyć w tych spodenkach, mniam śliczny tyłeczek. A jak już jesteśmy przy tyłeczku to ten drugi sznurowany też wyglądać będzie musiał apetycznie. A ja nie dość, że w majtkach to jeszcze spodnie z dziurą na tyłku. Hmm może jednak zmienię zdanie? Spódniczkę zawsze jeszcze zdążę do jutra uszyć. Nocą jak Kopciuszek…

Sesja fotograficzna

Nadeszła długo wyczekiwana sobota. Ten dzień, który mógł się stać moim Waterloo lub moją Odsieczą Wiedeńską. Nie trzeba mi było porażki. Nie teraz. Nie z Nim. Rosnące napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Niby wszystko normalnie, spokojnie, ale jednak inaczej niż zwykle. Oboje wiedzieliśmy, że coś ma się stać. Większość dnia poświęciłam na przygotowanie miejsca akcji. W salonie zostało wyłącznie niezbędne wyposażenie, scenografia, która byłaby jedynie tłem, żadnych zbędnych bibelotów.

Nie wiedziałam zupełnie, jaki ma być klimat zdjęć, jaka stylizacja. Salon był teraz czystą kartą, przytulny i ascetyczny zarazem... Czekałam w napięciu, nie przypominałam o swoim istnieniu, czekałam. Wszedł i przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Zatrzymał wzrok na mnie, zmrużył oczy, zastanawiał się chwilę...
- Pójdź na górę i przygotuj się - powiedział spokojnie - włosy, makijaż...
- Czy mam być ubrana? - wiedziałam, że tak, niewiadomą było jedynie w co mam się ubrać.
- To ma być stylizacja w duchu lat dwudziestych - zaczął - sukienka w pastelowym kolorze, bez rękawów, prosta, do kolan, długi sznur pereł, pończochy, buty na obcasie z zakrytymi noskami, wszystko jest przygotowane w sypialni.
- A bielizna - spytałam dla porządku.
- Bielizna biała, zaraz ją zdejmiesz, ale zaczniemy z bielizną - odpowiedź była stanowcza i wyczuwalne było zniecierpliwienie.
- Bieliznę możesz wybrać sama - rzucił jakby od niechcenia - wiesz, jaką lubię.
Wstałam bez słowa i ze wzrokiem wbitym w podłogę udałam się do sypialni. Rozebrałam się i weszłam pod prysznic.

Strumień wody spływał po moim ciele, spłukując z niego codzienność. Wiedziałam, że nie ma odwrotu. Wiedziałam też, że nie ma we mnie podniecenia, którego się spodziewałam. Zawsze marzyłam o takiej sesji, ale nigdy nie miałam ku temu ani okazji, ani możliwości. Czułam się nieswojo. Nie wiedziałam jak się zachować. Byłam zdenerwowana. Woda, która zazwyczaj koiła moje nerwy teraz nie przynosiła spodziewanej ulgi. Niepokój narastał. Bardzo zależało mi, żeby sesja fotograficzna stała się preludium do cudownego aktu oddania i mojej uległości, którymi chciałam obdarować mojego Pana Męża. Zmuszenie kogoś do uległości i posłuszeństwa jest dużo łatwiejsze niż wyzwolenie postawy dominacji. To trudne, ale jestem zdeterminowana. Chcę to zrobić. Jeżeli okaże się to porażką przyjmę to, ale nie mogę sobie pozwolić na to, żeby zaniedbać choćby najmniejszy detal. Muszę mieć pewność, że zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.

Roztarłam w dłoniach olejek o zapachu zielonej herbaty. Moje dłonie rozprowadzały go stopniowo po ciele. Najpierw na karku, szyi, na linii włosów i w okolicy uszu. Dotyk w tych miejscach zawsze wywołuje u mnie przemiłe doznania. Zapach unosił się i pieścił moje zmysły, a moje palce dokonywały reszty. Powoli moje dłonie zsuwały się coraz niżej i nim się spostrzegłam palce pieściły twardniejące sutki. Jak trudno było utrzymać je w śliskich palcach. Przyjemność zaczęła rozpływać się po moim ciele wraz z wodą. Oparłam się piersiami o ścianę, chłód kafelków przyspieszył efekt twardniejących z podniecenia sutków. Dłonie przesunęły się niżej, przez brzuch do mojej kobiecości. Bezwstydnie pieściłam się palcami, pocierając delikatnie wargi, wsuwając palce pomiędzy nie, drażniłam się sama ze sobą omijając łechtaczkę. Podniecenie narastało. Chciałam spełnienia. Bardzo chciałam. Ścisnęłam łechtaczkę kciukiem i palcem wskazującym i mocno naciągnęłam. Poczułam pierwszy skurcz, delikatny, jakby nie mój. Palce pieściły moją drugą dziurkę, wiedziałam, że też będzie dziś użyta. Pieszczota zaczęła ją delikatnie rozchylać, teraz wystarczyło już tylko wsunąć palec. Śliski od olejku wcisnął się w nią bez trudu, a kciuk wsunęłam do cipki, która nie opierała się. Zetknęłam palce, teraz oddzielała je jedynie cienka cielesność, pocierałam palce jednocześnie je wsuwając i wysuwając. Strumień wody skierowany na łechtaczkę dopełnił reszty. Fala skurczów była krótka, ale bardzo intensywna. Teraz byłam gotowa, żeby obnażyć się przed obiektywem. Zakręcając wodę zauważyłam, że w drzwiach łazienki stał On. Patrzył na mnie z uśmiechem. Poczułam się nieswojo, nie lubię pieścić się na oczach kogokolwiek, spuściłam wzrok i sięgnęłam po ręcznik.
- Pokaż mi się - powiedział cicho.
Wyszłam mokra, krople wody spływały po mnie i na podłodze zebrała się już spora kałuża. Wyciągnął rękę i dotknął mojego policzka, zrobił to tak szybko, że uchyliłam się biorąc to za uderzenie. To był odruch. Moja wyobraźnia płata mi figle... Pogładził mnie po twarzy, po szyi, ścisnął sutki i zagłębił palce w cipce. Przyjęła palce bez najmniejszego oporu, była wilgotna, otwarta i ciepła... Widziałam, że podniecił go ten widok, chociaż starał się to ukryć.
- Ubieraj się, a ja popatrzę - powiedział kładąc się na łóżku.Wytarłam ciało i lekko podsuszyłam włosy, On ciągle mnie obserwował. Bez słowa. Zaczesałam włosy i nałożyłam wosk. On patrzył, śledził każdy ruch, czułam jego wzrok na sobie. Kończyłam makijaż, kiedy powiedział głośno:- Zacznij się ubierać, nie mamy całej nocy.Spojrzałam na zegarek, dochodziła dwudziesta druga. Sięgnęłam po bieliznę.
- Najpierw pończochy - powiedział tym swoim rozkazująco-proszącym szeptem.
Siedziałam tyłem do Niego na skraju łóżka, odłożyłam majteczki i wzięłam pończochę.
- Nie tam, chcę widzieć jak je zakładasz - usłyszałam stanowczy, ale z trudem opanowany głos.
Leżał na plecach, widziałam wyraźnie wypukłość w Jego spodniach, starałam się o tym nie myśleć. Uniosłam nogę i postawiłam ją obok Jego twarzy. Teraz widział dokładnie moją kobiecość, a ja starałam się unikać Jego wzroku. Stałam tak a On dotykał mnie wzrokiem. Przerwałam to sięgając po bieliznę, nie protestował. Założyłam resztę garderoby i opuściliśmy sypialnię.

Szedł za mną, kiedy doszliśmy do schodów zatrzymał mnie i zawiązał mi oczy. Prowadził mnie trzymając za ramię. Czułam się nieswojo, ale szłam. To miał być Jego wieczór. Na miejscu posadził mnie na czymś miękkim. Stał nade mną, czułam jego krocze dotykające mojej twarzy. Znieruchomiałam, On ukląkł przede mną i rozszerzył moje kolana. Jego dłonie gładziły wewnętrzną stronę uda, musnął moją kobiecość przez bieliznę i nagle przestał. Nie czułam dotyku, nie wiedziałam gdzie on jest.
- Teraz zrobisz dokładnie to, co powiem.
- Rozchyl usta, bardziej - dobrze.
- Ręce między udami, ale nie zasłaniaj cipki.
Słyszałam tylko, jak przechodził z miejsca na miejsce i trzask migawki. Kolejne polecenia, ustawienia głowy, stóp, dłoni... Jego głos stawał się coraz bardziej podniecony. Podszedł do mnie i zdjął mi apaszkę. Wyglądał na zadowolonego.
- Zdejmij bieliznę - tylko powoli - powiedział przestawiając coś w aparacie. Wstałam, a kiedy podciągnęłam sukienkę, żeby zdjąć majtki usłyszałam serię trzasków wydawanych przez spust. Wiedziałam już - zdjęcia seryjne. Powoli zsunęłam majtki, najpierw do kolan, a później zatrzymałam je na kostkach. Usiadłam i rozszerzając kolana odsłoniłam cipkę. Kolejne kadry uwieczniające moje ciało stały się faktem. Zaczynałam się podniecać tą sytuacją. Czułam się jak w swoich fantazjach, kiedy marzyłam o tym, że jestem podglądana. Kolejny raz przypomniał mi brutalnie, że to Jego wieczór i bawimy się tak, jak On chce.
- Zmień sukienkę - powiedział rzucając ją w moją stronę.Krótka letnia sukienka, rozkloszowana, rozpinana na całej długości. Chętnie ją założyłam, była wygodna. W tym czasie przyniósł krzesło.- Teraz usiądź na nim w ten sposób, żeby było widać cipkę, ale zapnij wszystkie guziki.
- Dobrze, oprzyj brodę na rękach skrzyżowanych na oparciu - trzask... trzask zamiast dobrze.
- Odchyl się do tyłu, głowa odrzucona - nie, zaczekaj, rozepnij dwa górne guziki - chce widzieć twoje piersi - kolejne komendy są coraz szybsze...
Nie myślę, nie analizuję, robię to, co mi kazał. Jestem w siódmym niebie. Chcę jeszcze. Czuję jak wilgoć zaczyna się sączyć z cipki po udach, czuję mokre pończochy, zaczynam odpływać...-
Teraz wejdź na stół - polecenie wyrywa mnie z błogostanu.
Wchodzę na stół, staję na jego krawędzi a On kładzie się z aparatem na podłodze. Kątem oka widzę, że jest bardzo podniecony. Pstryka kilka zdjęć.
- Teraz kucnij, chcę zobaczyć twoje wnętrze - rozkazuje.
Zbliża się aparatem na bardzo małą odległość, niemal dotyka mnie. Ależ tak, On mnie dotyka. Ściska palcami łechtaczkę i ciągnie wargi. Jęczę z rozkoszy, kiedy nagle przestaje. Znowu zostawia mnie taką podnieconą.
- Czy moja suczka chciałaby mieć zdjęcie w swojej obroży? - pyta nagle.
- Bardzo - odpowiadam wstydliwie, z trudem wydobywając głos.
- W takim razie przynieś ją szybciutko. I inne zabawki też. Suczko - słyszę już na schodach.
- Jeżeli masz jakieś... - to już dokończył szeptem, mówiąc jakby do siebie.

Kiedy wróciłam siedział w fotelu, w ręku trzymał aparat. Rozpięte spodnie uwolniły kutasa, który teraz prężył się prowokująco.
- A teraz moja suczka pokaże mi jak wylizuje kutasa - powiedział jakby od niechcenia.Odłożyłam wszystko, co przyniosłam na kanapę i podeszłam do Niego.
- Na kolana suczko i bierz go do buzi - powiedział z wyraźnym zadowoleniem.
Zrobiłam to, czego sobie życzył. Klękając usłyszałam odgłos migawki. Polizałam lśniącego od śluzu kutasa zamykając z lubością oczy.
- Otwórz oczy, chce widzieć oczy mojej suczki. Patrz na niego. Patrz na mnie.
Wiedziałam już, że wydawanie poleceń sprawia mu przyjemność. Z pewnymi oporami spojrzałam Mu w oczy. Uśmiechnął się i nacisnął spust. Kolejne zdjęcia. Złapał mnie za włosy i pociągnął do góry.
- A teraz przynieś obrożę i zapnij ją sobie - wyszeptał całując mnie w usta.To był bardzo namiętny pocałunek, jakby chciał ten sposób odebrać mi smak swojego kutasa. Wstałam, podniosłam obrożę i chciałam ją zapiąć, ale powstrzymał mnie Jego głos.
- Na kolana suczko.
Posłusznie wykonałam polecenie a kiedy zapinałam obrożę na szyi On pstrykał kolejne zdjęcia. Przypiął mi smycz, za którą mocno pociągnął, tym razem na szczęście ciągnął do przodu i obroża nie dusiła mnie. Przyciągnął moją twarz do podłogi, podczas gdy moja pupa sterczała w górze. Nadepnął smycz nogą. Pstryk... pstryk. Kiedy puścił smycz, ja próbowałam się poruszyć, żeby zająć wygodniejszą pozycję.
- Zostań - krzyknął - zostań i czekaj!
Kamienna posadzka dotykająca mojego policzka wywołała dreszcz. A może to sytuacja? Albo Jego krzyk? Nie wiem. Wiem tylko, że podniecenie rosło z każdą chwilą. Podszedł do mnie od tyłu, zadarł sukienkę... pstryk... pstryk. Wymierzył mi potężnego klapsa.
- Auuuu - krzyknęłam, nie spodziewałam się tego.
- Przecież to lubisz - powiedział akcentując 'to'.
- Podziękuj mi zatem.
- Dziękuję - powiedziałam z przekonaniem, pośladek palił niemiłosiernie

Pstryk... pstryk.
- Masz pięknie odbitą dłoń na tyłeczku. Zrobię mu jeszcze kilka zdjęć.
- Pstryk... pstryk.
- Zdejmij sukienkę i uklęknij na ławie, tyłem do mnie.
Zrobiłam to. Poszedł i naciągnął smycz. Znowu poczułam dławiące mnie szarpnięcie.
- Patrz na mnie, kiedy robię ci zdjęcie - krzyknął i znowu szarpnął smycz.
Odwróciłam głowę.
- Płaczesz? - zapytał, a w Jego głosie wyczuwalna była troska.
- Płacz! Chcę widzieć łzy w twoich suczych oczach! - pstryk... pstryk.
Znowu czuję napiętą smycz. Ale jakoś inaczej. Nagły świst wyjaśnia wszystko. Kilka uderzeń końcówką smyczy spada na moją pupę. Pstryk... pstryk.
- Auuuu - słyszę jak łzy kapią na drewnianą ławę, na której klęczę.
- Chcesz jeszcze? - pada pytanie.
- Tak. Chcę jeszcze - odpowiadam chowając wzrok.
Jestem podniecona. Bardzo podniecona. Wstydzę się tego. Podchodzi do mnie. Przywiązuje smycz do stojącego obok fotela. Odchodzi.
- O! Widzę, że masz tu kilka zabawek. Zaraz je wypróbuję - słyszę zadowolenie w Jego głosie.
- Nie wolno ci się odwrócić. Nie ważne, co będę robił. Nie patrz dopóki ci nie pozwolę.

Podchodzi z powrotem do mnie. Głaszcze wychłostane pośladki. Ten dotyk jest bolesny, ale przyjemny. Klęka obok. Czuję Jego oddech. Całuje moje pośladki, a jego palce zagłębiają się w cipce.
- Ty naprawdę to lubisz! - mówi z przejęciem.
- Jesteś mokra, podniecona i chętna. Chcesz jeszcze? - pyta, chociaż zna odpowiedź.
Czuję jak łapie mnie za wargi i naciąga je bardzo mocno. Uwielbiam to uczucie. Nagle silny ból przywołuje moją świadomość.
- Co to? - pytam sycząc z bólu.
- Nic takiego, to klipsy, które przyniosłaś, po to je przecież przyniosłaś.
- Tak, po to. Ale nie wiedziałam, że są takie silne, nie używałam ich jeszcze - odpowiadam szlochając.
- Mam zdjąć? - pytanie jest poważne.
Chwila zastanowienia. Nie, przecież nie mogę teraz zrezygnować. Odpowiadam przecząco. Druga klamerka znajduje swoje miejsce przeznaczenia tuż obok. Boli. Jak bardzo boli. Łzy kapią i nie mogę nad nimi zapanować. Czuję Jego palce w moim wnętrzu. Takie delikatne i ostrożne, ale poruszane dłonią klamerki sprawiają jeszcze większy ból.
- Jesteś - pstryk... pstryk - piękna - pstryk... pstryk.
- Jesteś - pstryk... pstryk - cudowna - pstryk... pstryk.
- Jesteś - pstryk... pstryk - moja - pstryk... pstryk.
- A teraz dostaniesz to, czego pragniesz. Chcesz tego? - Spójrz na mnie! I powiedz, czego chcesz teraz!Odwracam głowę i widzę, że trzyma w ręku szpicrutę. Tę samą, którą kupiłam specjalnie na dzisiejszy wieczór. Waham się. Decyzja należy do mnie. Nawet nie wiem jak mocno uderzy. Nie wiem jak bardzo to będzie bolało. Nie wiem czy to wytrzymam. Ale wiem jedno. Jeżeli nie skoczę w przepaść nie dowiem się czy potrafię latać...

- Chcę... - zaczynam nieśmiało.
- Tak? - Chcę żebyś pieścił moje pośladki szpicrutą, którą trzymasz w dłoni - odpowiadam zmieszana, ale czuję jak adrenalina i podniecenie robią swoje w mojej głowie.
- Chcę tego. Proszę o to.
- Kogo prosisz?
- Ciebie?
- Kogo?
- Mojego Pana!
- Ile?
- Tyle ile uznasz za stosowne, Panie - odpowiadam i czuję skurcze w podbrzuszu.
- Dla ciebie wszystko moja suniu - odpowiada słodko i jednocześnie wymierza mi pierwszy raz.
- Auuuuuuuuuuuuuuu!Kolejny raz spada na moje pośladki.
- Auuuuuuuuuuuuuuu. Już. Już mój Panie. Już wystarczy. Błagam.
Odpowiada mi tylko kolejne pstryk... pstryk. Nagle cisza. Słyszę odkładany aparat. Czuję dotyk na pośladkach. On całuje moje pośladki, które przed chwilą zbił. Liże je czule.
- Moja suczka, moja kochana suczka - czuję łzy spadające na moje pośladki.

Nagle przeszywa mnie koszmarny ból. To jedna z klamerek została odpięta. A odpowiedzią było tylko moje skomlenie. Ten ból jest po wielokroć silniejszy niż przy zakładaniu. Skąd mógł wiedzieć, że napływająca krew potrafi tak boleć. Kolejne łzy spadają na ławę. Zaciskam zęby a On odpina drugą klamerkę. Wyciągam dłoń i masuję obolałe miejsce. On łapie mnie za biodra, wchodzi we mnie kutasem naprężonym do granic możliwości. I wiem, że ja to sprawiłam. Cieszę się, bardzo się cieszę, że sprawiłam taką przyjemność mojemu Panu. Tryska w moim wnętrzu po kilku zaledwie ruchach, krzyczy spazmatycznie. Uwielbiam go. Uwielbiam, kiedy się ze mną kocha. A teraz potrafi mnie kochać także w ten wyjątkowy sposób. Mój Mąż. Mój Pan. Mój Władca. Kocham Cię Mężu.

Kiedy skończył odwiązał smycz i tulił mnie kilka minut głaszcząc i szepcząc czułości. Był poruszony tym, co się stało.
- Kocham cię moja suczko. Moja dzielna, kochana suczko. Zapraszam cię do łóżka. Chcę cię tulić przez resztę nocy, jaka nam została - powiedział.
Czułam Jego bliskość. Tak jakby chciał mnie zamknąć w swoich ramionach. Odgrodzić od całego świata. Zatrzymać na zawsze. Taką obolałą, zbitą, oddaną. Spojrzałam w okno, zaczynało świtać. Poczułam się nagle bardzo zmęczona...Kiedy doszliśmy do sypialni zdjął mi obrożę, położył mnie na łóżku, rozsunął nogi, wtulił między nie usta. Poczułam ciepły oddech i wilgotny język. Ciepły... Miękki... Kochany... Straciłam poczucie czasu i miejsca. Odpłynęłam w krainę snu i rozkoszy...W końcu przestałam czuć się bezpańska, należałam do Niego i On o tym wiedział. Zasnęłam spełniona i bardzo dumna. Dumna z mojego Pana.

******
zooza ©
Jestem suką i jestem z tego dumna!

29 września 2005

Morskie spojrzenie Rafaela Kaletki

Jeden z tych, o których nic nie wiadomo. Rafael Kaletka nie rzuca na kolana swoimi pracami, ale ostatni spacer skalistym wybrzeżem, w zachodzącym słońcu przywołał z zakamarków pamięci serię zdjęć wykonanych w podobnej scenerii. To co spodobało mi się w nich wówczas, kiedy widziałam je po raz pierwszy, pozostało niezmienne do dziś. To przede wszystkim zestawienie struktur. Idealna gładź skóry, młodego, jędrnego pełnego życia ciała z twardą, spękaną, chropowatą powierzchnią skał. Czy na pewno skał? Czy zawsze skał? Tu nie ma co do tego wątpliwości - poziome warstwy, ostre linie rozdzielające poszczególne osady



Ale na tym zdjęciu nie jest to już tak oczywiste. Powierzchnia niby podobna, ale nieregularne bruzdy przywodzą mi na myśl zmarszczki na skórze. Może więc nie jest to skała, ale grzbiet słonia, albo wnętrze dłoni King Konga, a może po prostu zbliżenie skóry starego człowieka…


I te dwa z wodą w tle. Wodą wprowadzającą trzecią fakturę do kompozycji, wodą eliminującą statyczność obrazu. Pomarszczona powierzchnia unosi fale niczym brwi w geście zdziwienia. Zaskoczona tym, co dojrzała na brzegu. Coś, czego z całą pewnością na ten brzeg nie wyrzuciła. Coś obcego, nie należącego do żadnego z żywiołów, ani wody, ani ziemi, ani powietrza… czyżby to był ogień? Nie to raczej niemożliwe, ogień jest nieokiełznany. A to coś na skale układa się miękko, powtarzając krzywiznę krawędzi klifu i opływającej go wody. To coś się dostosowuje… Ale jedynie czasowo. Na kolejnym obrazie odbitym w źrenicy kontestuje prostotę horyzontów zarówno wody jak i ziemi. One mają punkt wspólny, ich linie życia przecinają się… A to coś? To ciało? Ono przekreśla współzależność pozostałych żywiołów. Niby dotyka każdego z nich i ziemi, i wody, i powietrza ale układ jaki tworzą nieodmiennie przywodzi mi na myśl matematykę i przekreślony znak równości.


28 września 2005

Żywot nasz, jak łąka...

Żywot nasz, jak łąka nieustannie przez nas samych ścinana, rośnie nam równocześnie za plecami aromatycznym, siennym stosem.
Odurzający śnie, który nas czekasz, kiedyś po skoszeniu całej tej łąki zielonej! Z głową ukrytą w kopcu tego barwnego siana.
Zsypią nam się na oczy kwiaty naszych dni i nie palące już pokrzywy naszych trosk. Będzie w tym stogu- rezygnacja i pogoda równa może tym, które rozjaśniają złocącą
się już śmiertelnie, zgrabioną trawę, na klombie przede mną.
Nie ma goryczy, fermentu, nie ma śladu buntowniczości pośmiertnej w tych ściętych ziołach, o czym świadczy piękny ich zapach: namiętny i lekkomyślny.
MPJ


Niewiele jest słów. Które bardziej niż te plastycznie opowiadają o życiu. Zastanawiam się czasami jak to możliwe, że w niemal każdym słowie mojej ukochanej poetki widzę jakieś odbicie siebie samej. Ale tak właśnie jest. Nadinterpretacja? Możliwe. Choć bardziej prawdopodobne jest, że poznałyśmy się już ponad dwadzieścia lat temu. Większość wierszy znam na pamięć, uwielbiam niemal wszystkie. Czytając to tak, jakbym swoje czytała, tak bardzo są mi bliskie. Urocza osoba, nieszablonowa, niespokojna, niepokorna, buntownicza. Ale także, w jakiś sposób, samotna. Jest przyjaciółką mojej duszy, sekretów powiernicą. Ona i Jej wiersze, którymi mogłabym okryć się i zasnąć w ich szeleszczącym dotyku liter. Należy się Jej maleńka choćby notka biograficzna ode mnie, którą to powinność z należytym szacunkiem i nabożnością niniejszym spełniam.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, z Kossaków, Bzowska po pierwszym z mężów, Pawlikowska po drugim, po trzecim zaś Jasnorzewska urodziła się 24 listopada 1891 r. w Krakowie. Córka Wojciecha Kossaka, wnuczka Juliusza, siostra Magdaleny Samozwaniec. Debiutowała w 1922 tomem Niebieskie migdały, następnie wydała kolejno zbiory: Różowa magia (1924), Pocałunki (1926), Dancing (1927), Wachlarz (1927), Cisza leśna (1928), Paryż (1928), Profil białej damy (1930), Surowy jedwab (1932), Śpiąca załoga (1933), Balet powojów (1935), Krystalizacje (1937), Szkicownik poetycki (1939), Róża i lasy płonące(1940), Gołąb ofiarny(1941)Zmarła 9 lipca 1945 roku w Manchesterze i tam jest pochowana.

27 września 2005

Prawie klitoridektomia i niemal kanibalizm

Takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał. W domu wre robota krawiecka, garderoba na fetyszową imprezę rychtowana, całe mnóstwo dłubaniny z krojeniem i szyciem. A tu nagle, ni z tego ni z owego Pan Mąż zapędza nas do łóżka. Tak między bogiem a prawdą to wcale nas nie musiał tak bardzo pędzić – same przyszłyśmy grzecznie na jedno Jego skinienie. I ani się spostrzegłyśmy jak dokonaliśmy klasycznego niemal trójkątnego skonsumowania własnych cielesności. Przećwiczyliśmy chyba wszelkie możliwe kombinacje wczorajszej nocy, każdy z każdym i w każdą stronę. Dwójkami i trójcą całą jak na łańcuszek szczęścia przystało.W ferworze walki o mało nie doszło do wypadku, byliśmy o włos od klitoridektomii wykonanej zębami i kanibalizmu. A wszystko to w trakcie jednego wieczoru. Uff udało się, w każdym razie tym razem. Miejmy nadzieję, że więcej się to nie powtórzy bo wielce nieprzyjemny to przypadek. Można powiedzieć, że logistyka zawiodła i synchronizacja działań. Ale po prawdzie to wszyscy mieli ochotę na małą orgietkę i to natychmiast i stąd taka wpadka. W końcu to dwa tygodnie abstynencji seksualnej i odosobnienia, osiemnaście godzin w samochodzie i bardzo mało snu... Uwaga na przyszłość: po osiemnastu godzinach podróży najpierw się przespać a dopiero później brać się za seksu uprawianie łatwiej będzie zapanować nad ciałem własnym!

26 września 2005

Urlop stał się przeszłością

Znowu w domu. Urlop to kategoria przeszła. Jeszcze jutro chwila oddechu a potem... Wszystko, co miłe szybko się kończy...

25 września 2005

Epitafium

Tę kategorię powinnam chyba już zamknąć. Bo przecież i nardilwen - Płomieniowi oddana dziewczyna i Ruinar - Szkarłatny Płomień spłonęli w ogniu swojej namiętności. Spełnili, co było niemożliwe. Stojąc na ziemi dotknęli nieba i zaznali piekła. Nie mogą używać magii swoich słów, a ostatnio także słów innych pokazywać sobie nie mogą. Muszę pozwolić im odejść. Kolejny ze światów, który tworząc skazałam na zagładę. Ale warto było, warto było. Każde słowo jej wypowiedziane ustami było słowem zrodzonym w mojej duszy. Moimi był jej wyznaczone próby. I może tylko nie usunęłam się tak, jak powinnam była to uczynić. Ale to przeszłość. To rok, którego nie zapomnę. Teraz zaś pozwalam odejść tym dwojgu do świata ognia i mgły, gdzie nie będzie już przed nimi żadnej zasłony, gdzie dopełni się przeznaczenie. Stałam w wodzie, a słone moje łzy spływały obmywając ciało do słonego morza. Czyżby morza i oceany były tym miejscem, gdzie zbierają się wszystkie wypłakane łzy? Możliwe. Jeśli tak jest to zamknęłam cykl, wróciłam do początku. Bo przecież pierwsze moje łzy również po nagim spłynęły ciele, lecz do ziemi spłynęły. Tymi łzami, które spadając czyniły kręgi na wodzie pożegnałam ich oboje - ognistego Demona i kapłankę Jego. Ogień skąpany w wodzie, źdźbło trawy w morskiej toni. Ogień i Woda. Dwa przeciwstawne żywioły, które potrafiły stworzyć płomienny gejzer.

24 września 2005

Co nowego w suczym świecie?

Hmm w sumie może nic, ale jak donosi nasz korespondent z polskiej rzeczywistości jedna z naszych znajomych chodzi na smyczy. Co prawda zaskoczyła mnie informacją kto trzyma drugi koniec tej smyczy… ale. No właśnie – ale. Znowu dochodzę do wniosku, że środowisko jest bardzo małe, oj małe. Trochę tak, jak z polskimi katolikami - większość się deklaruje jako wierzący (ale nie praktykujący, hihi). Tak jest i z wyznawcami bdsm w dużej mierze. Więc siłą rzeczy ilość jest ograniczona, skończona, nie powinny więc dziwić zmieniające się dłonie dzierżące smycz...

Z innej nieco beczki objawiła się pewna sunia z przeszłości (nie mnie ale Panu oczywiście). Objawiła się bo przeniosła się do stolicy. Ciekawe czy skonsumujemy to poznańskie ciasteczko czy nie, w końcu ona jest bi… Pożyjemy zobaczymy. Jedno jest niewątpliwie bezsprzeczne wrażenie, jakie wywarł na niej Pan Mąż musiało być mocne. Są tylko dwa wytłumaczenia tego zachowania. Albo ten czuły i szarmancki mężczyzna, którego poznała jest tak czuły i szarmancki, że nie zagląda w zaułki dominacji a jej uległość dopomina się o swoje prawa (zawsze powtarzam tego nie da się wyrzucić z siebie i powiedzieć już mnie to nie kręci). Albo zmiana miejsca zamieszkania zmieniła optykę relacji z Panem Mężem (czyli punkt widzenia zależy od punktu siedzenia). Tak czy owak zna osobę i zna podejście a to daje poczucie bezpieczeństwa.

No i tradycyjnie chodzi mi po głowie moja Dręczycielka i Jej dłonie, które potrafią nieba przychylić i do piekła posłać. Chyba najbardziej miałabym ochotę służyć i Panu, i Pani, jak wówczas, w listopadzie… Kto wie, co życie przyniesie. Może Pan i Pani uzgodnią jakieś małe obchody rocznicy tamtego spotkania.

Zaangażowanie?!

Młodą trudno wyciągnąć z wody, odkąd zaczęła pływać samodzielnie trzeba mieć oczy dookoła głowy. Maskę dobrałam jej dobrą jeszcze jej posłuży chwilę, ale fajkę trzeba będzie sprawić nową i to niemal natychmiast (zrobiła to potrafią zrobić kursanci nurkowi nawet z automatami) – odgryzła ustnik fajki. Robiąc przy tym potworny lament, że zepsuła sprzęcior. No cóż zdarza się w najporządniejszych rodzinach. Jutro dostanie którąś z naszych jeżeli ustnik będzie pasował, są co prawda trochę krótsze, ale wyjdzie w praniu. Tak czy inaczej maska i fajka są już na stałym wyposażeniu, używane także do normalnego pływania a czasami także na lądzie. Co ciekawe, spodziewałam się, że nuranie będzie jednym z tych nielicznych momentów, kiedy Młoda jest bezgłośna. Nic z tego. Ona nawet z głową pod wodą i fajką w zębach nie przestaje gadać, mało tego ona ŚPIEWA (!!!) przez fajkę. Cała nadzieja w przyszłości – z automatem ten numer nie przejdzie na szczęście. To znaczy werbalizować można ale nie ma to żadnego sensu bo nikt nie jest w stanie zrozumieć.

Koniec wakacji się zbliża...

Ostatnie dni urlopu, ostatnie promienie słońca łapane zachłannie w zagłębienia skóry, ostatnie spacery nad morskim dnem, ostatnie cytryny zrywane prosto z drzewa rosnącego pod oknem. Na szczęście aura tym razem odpędza jesienną szarugę i funduje letnie wspomnienia w końcu września. Powrót z wakacji nie będzie więc aż tak drastyczny, nie będzie to wejście w strugi deszczu, ale łagodny powrót do rzeczywistości.Wyciągałam się dziś na słoneczku, co do mnie nie podobne, jak bohaterka wczoraj pisanej Kanikuły. Jak jaszczurka, dla której codzienna dawka promieni słonecznych jest podstawą egzystencji. Wygrzewałam się, jakby słońce miało jutro nie wzejść. Ale widocznie to syndrom końca urlopu, bo zobaczyć mnie smażącą się na słoneczku to rzadkość nad rzadkościami. Osuszyć się, ogrzać po pływaniu a i owszem, ale nigdy nie byłam zwolenniczką leżenia plackiem i prażenia się.

23 września 2005

czas krawiec kulawy

Czas, jak to Czas krawiec kulawy
z chińskim wąsem suchotnik żwawy
Coraz to inne skrawki przed oczy mi kładzie
spoczywające w ponurej szufladzie.
Czarne, bure, zielone i wesołe w kratkę,
to zgrzebne szare płótno, to znów atlas gładki
Raz - coś błysło jak złotem
zamigotało zielonym klejnotem,
zatęczyło na zgięciu,
zachrzęściło w dotknięciu...
Więc krzyknęłam: "Ach! Z tego, z tego chcę mieć suknię!"
Lecz Czas, jak to Czas, zły krawiec tak pod nosem fuknie"
To sprzedane, do nieba - cała sztuka -
szczęśliwy, kto ten skrawek widział
-niech większego szczęścia nie szuka
- To rzekłszy, schował prędko próbkę do szuflady
a mnie pokazał sukno barwy - czekolady
MPJ


Cała prawda o życiu – łapać chwile szczęśliwe i nie wypuszczać ich z dłoni. Zacisnąć mocno palce, żeby nie przeciekały. Rozmienianie się na drobne? Nic z tych rzeczy. Z małych ziarenek piasku wielka pustynia jest złożona. Nie ma szans na duże szczęścia, na spektakularną losu odmianę? Więc poszukam małych błysków radości, niewielkich przyjemności, kamyków szczęścia. Jeśli odpowiednio dużo ich będzie to i naszyjnik z nich zrobić się da. Patrzę więc uważnie pod nogi, żeby przypadkiem któregoś nie rozdeptać przez nieuwagę. Czasami małe szczęścia są naprawdę maleńkie…

Co się wydarzyło szesnastego?

Strasznie jestem ciekawa co zaszło wówczas, jak to się odbyło, ale przede wszystkim ciekawa jestem odczuć. Na ile to spotkanie spełniło oczekiwania jego uczestników? Na ile okazało się być jednorazowym eksperymentem? Czy to jest to czego chcieli? Czy te najbardziej intymne i osobiste miejsca w moim domu zostały dziewiczymi, czy może jednak zostały naznaczone obecnością gościa. Tyle domysłów, tyle spekulacji. A przecież mogę zapytać… Tylko dlaczego mieliby mi odpowiedzieć. Nie wszyscy lubią dzielić się swoimi przeżyciami równie chętnie jak ja.

Kanikuła

Przez ledwo otwarte oczy dostrzega zarys nieznanego wnętrza, szuka jakiegoś znajomego elementu, szuka i nie znajduje. Zalany słonecznym blaskiem, przesączającym się przez zasłony, pokój wita ją dość chłodno. Żadnych osobistych drobiazgów, żadnych kwiatów na parapecie, czysto, miło a jednak obco. Ale czego można się spodziewać po hotelowym pokoju, nawet pięć gwiazdek nie gwarantuje domowego ciepełka. Tylko po co domowe ciepełko, wszak to właśnie z niego wyrwała się na te krótkie chwile niesamotności… Jeszcze przeciągnie leniwie to wymuskane ciało, jakby chciała zatrzymać na skórze dotyk pościeli. Jeszcze przymknie oczy szukając szczątków gorącego snu. I wstanie, żeby zrobić to co musi… Rozmowa z bliźniaczką z lustra, porady co do kreacji i koloru pomadki, przymiarki. No, bo przecież decyzje, które teraz podejmie zaważą na całym dzisiejszym dniu. A dzień zapowiada się interesująco…

Kiedy schodzi po schodach wiatr rozwiewa jej włosy, szepcząc do ucha lubieżne komplementy. A ona idzie, waży każdy krok, bo każdy jest małym dziełem sztuki. Najpierw palce, które odziane w czerwone rzemyki dotykają stopni dają znak ciału, że już czas. Obciągnięte, płyną niesłychanie powoli zanim pozwolą pięcie wspartej na subtelnym, cienkim obcasie dołączyć na podium. Tuż za nimi łydki, zarysowane łagodnie, piękną linią z przewężeniem tuż nad kostką. Kształtne kolano będące zapowiedzią boskości uda… Nie dane było objąć wzrokiem całości tego piękna nim stopy obute w czerwone rzemyki dotknęły ostatniego stopnia. Stoi, waha się czy zrobić ten krok, po którym nic już nie będzie takie jak dotychczas. Wodzi wzrokiem przez dłuższą chwilę, pozwalając wiatrowi bawić się swoimi włosami i łechtać próżność. Ale czas wiatru kończy się równie nagle jak się rozpoczął, oto bowiem oczy kobiety dojrzały to czego z takim zaangażowaniem szukały. Jej oczy są już teraz wpatrzone wyłącznie w Tego-Który-Leży…

Pierwszy krok, ten, którym rozstaje się ze schodami jest kamieniem milowym. Palce już dotykają Tego-Który-Leży, tuż za nimi pięta. Szpilka wciska się ciało Tego-Który-Leży, ale to nic. To nic, on właśnie na to czekał. Dobrze wie, że za chwilę dane mu będzie dotknąć tej jedwabistej skóry. Nagiej. Nie musi nawet długo na to czekać. Rzemyki opadają z łydki i stopa wyswobodzona z więzów, spragniona gorącego pocałunku osiada na Leżącym. On wie doskonale czego się od niego oczekuje. Rozgrzanymi drobinami swojego dotyku otula stopę, która stała się naga. Delikatnie wciska się miedzy palce, dotyka pomalowanych koralową barwą paznokci, muska wierzchnią część stopy. Nawet nie spostrzegł kiedy druga ze stóp dołączyła i zaczęła się domagać należnego hołdu. Krok jeden, drugi, trzeci… palce dotykane coraz bardziej zmysłowo. Chwila wahania i łydka, aż po kolano oddana zostaje we władanie Tego-Który-Leży. Jego apetyt rośnie z każdym darowanym mu skrawkiem aksamitnej skóry. Nie miał zbyt wiele czasu żeby nacieszyć się tym darem. Oto bowiem zaskoczony został kolejną porcją kobiety, której pośladki wyciskają dołeczki w puszystości jego dotyku. Zagarnia zachłannie ramiona i plecy podkładając gorące dłonie pod burzę włosów. Tak oto kobieta oddała się Leżącemu, całym swoim jestestwem przylgnęła do rozgrzanego ciała. Zmysłowo przymknęła powieki, żeby delektować się tą niewymuszoną pieszczotą, którą jej zaoferował. Muskanie pleców i pośladków zaskutkowało rozleniwieniem, podświadomość zaczyna podsycać, chwilowo zaspokojony, apetyt na rozkosze cielesne. A tych nigdy dosyć…

Na taką właśnie chwilę czekał Ten-Który-Patrzy. Czekał cierpliwie, aż kobieta w objęciach kochanka zacznie odpływać we własne marzenia. Właśnie wówczas omiótł jej ciało swoim ognistym wzrokiem wywołując dziwne zawirowanie między kobietą a obejmującym ją kochankiem. Uciekł wzrokiem, jednak nie na długo. Nauczył się panować nad wzrokiem, w końcu to stąd pochodzi jego imię – Ten-Który-Patrzy. Powłóczyste spojrzenie najpierw zatrzymał na stopach kobiety. Powoli oddawał swój żar, karmiąc ją wyobrażeniem niebiańskiego ciepła. Powoli pieścił gorącymi smugami łydki, kiedy dotknął kolan kobieta, instynktownie, rozwarła delikatnie uda otwierając się na ogarniające ją ciepło. A kipiące namiętnością palce wędrowały wyżej i wyżej. Przez dłuższe czas majaczyły na krawędzi bikini. To ogrzewając swoim żarem delikatną skórę pachwiny, to znowu przenosząc go na skąpe, szafirowe majteczki. Oddech kobiety stawał się coraz szybszy, bezwiednie poruszała biodrami starając się uprzedzić ruchy ognistopalcego Tego-Który-Patrzy. Zachęcony dotknął miękkiego brzucha, na moment zajrzał do maleńkiego pępka, żeby już za chwilę obiema gorącymi dłońmi pieścić niewielkie skrawki szafirowej materii zdobiącej kształtna klatkę piersiową. Materii? Nie oszukujmy się, materia stała się jedynie przewodnikiem, żarem ognistych dłoni łapczywie obłapiał skryte pod nią piersi. Sutki, mocno już uwypuklone, były tego żywym dowodem. Kobieta, wciąż z przymkniętymi oczami oddawała się ciepłu pieszczącemu jej ciało. Ten-Który-Patrzy chciał więcej i więcej, dopiero kiedy złożył swój ognisty pocałunek na smukłej szyi, kiedy dotknął rozchylonych warg jego dzieło było niemal ukończone. Widok iście niebiański, kobieta w ekstazie oddająca się dwóm kochankom jednocześnie, kompletna i zatopiona w rozkoszy zmysłów…

Ten właśnie moment, tuż przed spełnieniem, stał się udziałem trzeciego z amantów Tego-Który-Zazdrości. I nie do końca wiadomo kim był. Wiadomo, że rzucił się na odchodzącą od zmysłów trójkę kipiący i mokry z wściekłości, z rykiem, którego nie powstydziłby się król puszczy. Z silnym zamachem wymierzył kobiecie sążnisty policzek. Ociekający żądzą zemsty chłostał jej uda i brzuch silnymi razami zostawiającymi mokre ślady na skórze niczym bicze wodne. Każdy kolejny wyrzut artykułowany w jej stronę skutkował ogłuszającym wyciem i potokiem słów, każdy był falą zazdrości.

Kobieta, spłoszona irracjonalnością sytuacji, z bezgłośnie wykrzyczanym pytaniem o przyczynę tej napaści, wyrwała się z objęć kochanków. Stała mamrocząc cicho, ledwie słyszalnym szeptem „Dlaczego? Dlaczego znowu mi to robisz?”. Ciało miała mokre, mokre od łez, którymi płakała jej dusza i mokre od wyrzutów Tego-Który-Zazdrości. Obróciła się na pięcie, sięgnęła po czerwone rzemyki i poprawiając okulary przeciwsłoneczne odeszła zostawiając trzech osłupiałych amatorów jej ciała.

Musiała odejść...
Znowu wybrała miejsce zbyt blisko wody...
Tak nie da się przecież ani zażywać słonecznych kąpieli...
Ani tym bardziej wygrzewać się w gorącym piasku…

22 września 2005

Kraina wodospadów

Kilka kilometrów od ujścia rzeki rozciąga się niesamowity świat spowity w drobnej mgle wodnej. Jak okiem sięgnąć wąwóz między dwoma wzniesieniami wypełniają mniejsze lub większe kaskady spływającej i spadającej wody. Punkty widokowe zawierzone nad przepaścią, drewniane mosty i kilometry pomostów spacerowych pozwalających niemal dotknąć rozpryskującej się wody. Endemiczne gatunki roślin, polanki pełne różowych cyklamenów nie występujących nigdzie indziej, sitowie o wysokości dwóch metrów i średnicy u podstawy czterech – pięciu centymetrów, trzcina wodna mierząca około sześciu metrów, mnóstwo ryb stojących nieruchomo w wartkim nurcie. W zależności od kondycji i preferencji na miejsce można dotrzeć łodzią lub pieszo, autobusem lub ścieżką rowerową. Rewelacyjne miejsce. Krążąc wokół samej tylko wody można spędzić spokojnie co najmniej dzień a i tak wszystkiego obejrzeć nie sposób

Moich 365 kochanków

Zaczęłam czytać pamiętnik wiedeńskiej kurwy z przełomu XIX i XX wieku (podtytuł oryginalny!) pod takim właśnie tytułem - Moich 365 kochanków, autorstwa Josefin Muntzerbacher w tłumaczeniu Aliny Podfigurnej-Czempis. No, delikatnie mówiąc, miód z boczkiem. Bogactwo języka, sformułowania i określenia, przy których neologizmy są nudne jak przysłowiowe flaki z olejem. Jeżeli całość jest utrzymana w tym duchu to zapowiada się doskonała lektura. Trzy rozdziały, które połknęłam dzisiejszego popołudnia pozwolą mi dopisać kilkanaście określeń damskich i męskich intymności do KRESowego słownika. No chociażby takie cudeńko jak szamszurka. Postarała się pani tłumacz, postarała bo takich i podobnych perełek jest mnóstwo.




21 września 2005

Początek października

Pocztą, mniej lub bardziej pantoflową, dostaliśmy informację o fetyszowej imprezie. Skóra, lacka, latex i takie tam (bawełna nie wchodzi!). Myślę o tym dość często. Mało czasu, bardzo mało. Zwłaszcza, że od powrotu z wakacji co imprezy będzie ledwo cztery dni a ciuchy trzeba uszyć. Bo jak już fetyszować to według własnej koncepcji. Jak na razie wiadomo, że dla A szyjemy czerwoną suknię, dla mnie czerwone czapsy i czarny gorset a dla Pana czarne spodnie i (uwaga!) pelerynę. Na razie nie udało mi się ustalić czy to ma być tylko peleryna i spodnie czy będzie coś jeszcze ale zobaczymy. Do pierwszego październikowego weekendu jeszcze chwila czasu została. Najważniejsze czyli stosowne materie już zostały nabyte. Mam już nawet pomysł na buty do tych czapsów (a to spędzało mi sen z powiek). To znaczy wiem jakie ale nie wiem wcale czy ich nabycie będzie proste. Na szczęście we wtorek nie idę jeszcze do pracy więc jestem dobrej myśli.

Chciałaby dusza do raju

Do raju albo do piekła, bo dokładnie nie wiadomo gdzie kończy się jedno a zaczyna drugie. Nie minął miesiąc od mojego publicznego występu. Jeszcze na udach widać ze dwa ślady po rzemieniach pejcza a ja już myślę o następnym spotkaniu z LA. I tylko sama nie wiem czy miałoby ono być bliższe temu pierwszemu, bardziej intymnemu czy wręcz przeciwnie bardziej publiczne. Bo oba miały swoje lepsze i gorsze oblicza. Chociaż w obu byłam daniem głównym to jednak inaczej zupełnie podanym i inaczej skonsumowanym. Oj tak, chciałabym jeszcze, bardzo bym chciała. To ostatnie spotkanie odsłoniło we mnie całkiem nowe pokłady ekshibicjonizmu, takie o jakie się nawet nie podejrzewałam. Tyle tylko, że przez tę publiczną formułę nie wszystko dało się zrealizować. Więc może jednak mniejsze grono? Sama nie wiem… ale wiem jedno. Ona jest królową fistu i tak bliskiego kosmosu jak ten podany Jej dłonią nie ma nigdzie indziej. Raj podany na dłoni i zamknięty w pięści… Jest jedyna w swoim rodzaju. Obie mamy chyba dość mocne skrzywienie na punkcie fistu, ale niech tam – życie jest krótkie i nie można sobie odmawiać przyjemności, zwłaszcza takiej!

Poza tym mamy pewną nieskończoną sprawę, tę której maleńki kawałeczek miałam możliwość skosztować. Mam na myśli oczywiście fist analny. Bo ten wstęp, który mi podarowała był niesamowity, absolutnie niesamowity. Więc pełna penetracja po prostu musi być rewelacją. Jej ufam i Jej pozwolę na to (oczywiście za aprobatą Pana i w Jego obecności). Uwielbiam dochodzić do własnych granic w Jej dłoniach. Dochodzić i przekraczać je. Choćby o krok. To była noc niesamowitych orgazmów. I to nie tylko ten na stole, który nie wiem kiedy się zaczął ani kiedy się skończył. Nie potrafię powiedzieć ile razy tamtej nocy byłam na szczycie. Świadomie pamiętam, że były, ale ile – tego już świadomość moja nie raczyła zapamiętać. Zresztą nie dziwne, bo kto jest w stanie to zrobić? Nikt. Faktem jest, że to była jedyna w swoim rodzaju noc.

Faktem jest także, że chciałabym znowu przeżyć coś takiego. Nie mówię powtórzyć tę noc, bo z Nią niczego nie da się powtórzyć – można jedynie przeżyć coś nowego. Tak, szaleję na punkcie Tej Kobiety, uwielbiam jej uśmiech, którym mnie zniewala. Uwielbiam kiedy wyciąga do mnie dłoń, do której łaszę się jak szczeniak. Uwielbiam kiedy mówi ‘Boisz się? Niepotrzebnie” albo „Boli? Musi boleć, przecież wiesz…”. Wiem, wiem o tym doskonale. Wiem. Wiem także jak lubi błaganie o łaskę. To samo błaganie, które z takim trudem przechodzi mi przez gardło. I chociaż zawsze respektuje to, co jestem w stanie znieść to jednak przekraczamy Rubikon za każdym razem. Pocałunki, których tym razem mi skąpiła, te pocałunki z silnym zassaniem, którym wysysa moją duszę… Może nie zasłużyłam na nie, a może zarezerwowane są jedynie na intymne spotkania. Jej swoboda jest niesamowita, uśmiech oczu, któremu nie sposób się oprzeć, polecenie wydane szeptem. Wyważona, niewymuszona władza, której podporządkowuję się z rozkoszą. Smycz, którą bierze z rąk Pana i którą zawija na dłoni. I… kwiaty, które od Niej dostaję. Róże. Zawsze róże.

20 września 2005

Złapała bakcyla!

Dzień mogę uznać za udany. Młoda całkiem ładnie radzi sobie z oczyszczaniem maski (co prawda nie całkiem zgodnie ze sztuką, ale jednak). No i przekonała się do swobody jaką daje pływanie samodzielne. Spokojnie przyglądała się rybom mając pod sobą dobre pięć, sześć metrów wody. Leżąc na wodzie, przebierała nóżkami i odpływała ode mnie. Adriatyk jest jednak już zimny o tej porze, zwłaszcza dla takiego szczupaczka. Wyjmowana z wody dygotała a usta miała fioletowe. A mimo to ciągnęło ją do wody. Sukces jest bardzo motywujący a własne osiągnięcia cieszą najbardziej. Dzielna Młoda!

Kolejne marzenie czyli jak kochają faceci

No i stało się. Po tych zdjęciach, po zapisaniu wrażeń jakie ma mnie zrobiły poczułam niedosyt. Odkryłam bowiem istnienie świata, którego dotychczas nie było w mojej głowie. Wiem czym jest miłość mężczyzny i kobiety, znam relacje kobiece, ale tak naprawdę, nie wiem nic o tym jak kochają mężczyźni. To znaczy niby wiem, bo przecież fizjologia jest prosta i koło zostało już tu wymyślone. Niby wiem, bo czytuję rozmyślania kilku homików. Ale z racji płci własnej nigdy nie będę mogła tego doświadczyć. No bo przecież nie powiem ‘cześć czy mogłabym być przy tym jak dajecie sobie rozkosz?”. Zbyt to brutalne i zbyt trąci nachalną ciekawością. A ja chciałabym doświadczyć emocji, które są ich udziałem. Przy mojej empatii nie powinno to być trudne, tyle tylko, że nierealne do wykonania. Nie jest to obsesją, ale wiem jedno - gdyby kiedyś nadarzyła się okazja żeby to przeżyć – na pewno spróbuję taką okazję wykorzystać. Gdzie jeszcze zaprowadzi mnie ta nieobliczalna spółka Wyobraźnia & Podświadomość?

Dylan Ricci – bardzo męski punkt widzenia

Niewiele jest aktów męskich. Jeszcze mniej jest dobrych aktów męskich. Nieliczne są piękne. Dane mi było poznać kogoś, kto posiada dar ich tworzenia. Kogoś, kto jest dla mnie absolutnym mistrzem w tej dziedzinie. Kogoś, kto posiada wyczucie dawnych mistrzów i gdyby słynny Dawid dłuta Michała Anioła nie został wyrzeźbiony to zostałby sfotografowany właśnie przez tego człowieka –Dylana Ricci'ego

Pomijając walory jego prac jest osobą bardzo otwartą i kontaktową czym ujął mnie do reszty. Pisząc do niego z prośbą o zgodę na zaprezentowanie jego twórczości na swojej stronie nie spodziewałam się niczego poza zdawkową zgodą (w najlepszym wypadku). Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy odpisał niemal natychmiast na mój list. Odpowiedź była bardzo osobista (może dlatego, że i mój list był taki). Opisałam mu swoje wrażenia z oglądania jego fotografii a w odpowiedzi dowiedziałam się, że nie spotkał się jeszcze z takim odbiorem. Zgodę oczywiście otrzymałam a w następnym liście zdjęcia. I to nie tylko tych kilka, o które prosiła, ale dużo więcej. Niesamowite podejście i do pracy, i do modeli, i do czytelnika (tak, czytelnika bo dla mnie każda z jego fotografii to historia opowiedziana ciałem, każdą z nich można zapisać słowami).

Tradycyjnie na początek garść biograficznych szczegółów. Urodzony w 1966 roku, rzymianin dorastający w Australii, do dziś na rozstajach – teraz między drogami Europy i Azji. Studiował rzeźbę we Florencji a skończył jako fotograf (i chwała mu z to!). Dylan Ricci to ktoś, kto swoją pracą stara się przywrócić aktowi męskiemu należne mu miejsce w zdominowanym przez kobiece piękno świecie fotografii. Stylizuje swoje fotografie, widać w nich ducha wielkich klasyków poszukującego wiecznego piękna zaklętego w nagim męskim ciele, piękna starożytnych atletów, piękna gladiatorów, piękna męskości. Tego piękna, którego tak często brakuje współczesnym fotografiom. Odrzuca wszelko, co zbędne, oczyszcza przedpole swojej działalności z tła uważanego za synonim klasycznego piękna – rzymskie kolumny, meble, pejzaże… koncentrując się na czystym i zmysłowym pięknie męskiej fizyczności. Dużą wagę przywiązuje do oświetlenia. Grając światłem i cieniem tworzy kompozycje idealne, dopracowane w najmniejszych szczegółach. Jego prace są pochwałą niesamowitej siły i majestatu którymi potrafi emanować mężczyzna.

Najpiękniejsze detale męskiego ciała – plecy i pośladki, chociaż nie – pomyliłam kolejność – pośladki i plecy. Miejsca, które tak dobrze znane są palcom, topografia wykuta na pamięć, wyryta w umyśle na wieczność. To czego zazwyczaj nie widać, ale jakże dobrze się to pamięta… „Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu” powiedział autor Małego Księcia (choć zapewne co innego miał wówczas na myśli). Ja mam na myśli dokładnie to, co Ricci pokazał…






Wspaniała ekspozycja podbrzusza, tego magicznego dla mnie obszaru ograniczonego pępkiem i pierwszymi włosami łonowymi. Drgająca wrażliwością przestrzeń bezbronnej siły.




Ale to co uważam za szczytowe osiągnięcie w jego twórczości to fotografie, na których utrwalił podwojone piękno – pełne namiętnej erotyki i czułego dotyku postacie dwóch mężczyzn. Czasami jedynie obok siebie, drugie ciało jak powtórzenie, jak echo, jak odbicie…




W innym ujęciu zaklęte ciepłe gesty, wśród których przemykają niewidzialne iskierki uśmiechu. Dłonie na plecach, ramiona tulące do piersi, zamykające przed światem zewnętrznym.


I wreszcie te, które wywołują we mnie najwięcej emocji. Przenikające się wzajemnie ramiona i karki, zaplecione na udach stopy, brzuch powtarzający linię lędźwi. Pozbawione lubieżności, oczyszczone z brudu pornografii te fotografie malowane są subtelnym i zmysłowym erotyzmem. Męskim erotyzmem, o którym nie miałam pojęcia dopóki ich nie ujrzałam. Tworzone obiektywem maczanym w natchnieniu. Nigdy wcześniej (i nigdy później) nie doświadczyłam takiej ekstatycznej rozkoszy jaka była moim udziałem podczas oglądania tych zdjęć. Ci mężczyźni są tak władczy i tak niedostępni, że przypisałam im cechy boskie – tak, mnie przywodzą na myśl mitologiczne bóstwa. I nie jest to wyłącznie kwestia doskonałego doboru modeli – ciał w szczytowej formie męskości. Z tych zdjęć spływa kaskadami cały ocean czułości i delikatności, biją gejzery ciepła, rozświetlane łuną erotyki. Ci mężczyźni mnie podniecają. Niesamowicie działają na moją wyobraźnię. Patrząc na te zetknięte ze sobą posągi męskości niemal czuję siłę namiętności, którą mogłyby w sobie skrywać. Słyszę przyspieszone bicie serc i urywany oddech, może jeszcze zapach, tę niesamowitą mieszaninę wysiłku i rozkoszy przyprawioną kroplą wody kolońskiej i żywej, pulsującej męskości. Widzę to i czuję. To jest historia zapisana tymi kilkoma pstryknięciami. Historia męskiej-boskiej namiętności, o której my śmiertelnicy możemy jedynie pomarzyć…



19 września 2005

Szukając śladów Dioklecjana

Jak w ciągu kilku minut zasłużyć sobie na etykietkę durnego turysty? Nic łatwiejszego. Wystarczy wjechać do Splitu i dziwiąc się niezwykle małemu ruchowi kołowemu zaparkować na pętli autobusowej a następnie stojącego opodal taksówkarza zapytać jak dojechać do pałacu cesarza Dioklecjana. Po tym, jak już uspokoił stan przedzawałowy wywołany śmiechem odpowiada spokojnie. Po pierwsze opuścić strefę ruchu dozwolonego jedynie dla autobusów i taksówek (!). W tym celu zawrócić, skręcić, znaleźć parking itd. Po drugie właśnie tu jest pałac Dioklecjana, właśnie tu. Zostawiam krztuszącego się ze śmiechu taksówkarza i szybciutko wycofuję się ze strefy zero (na szczęście nie spotykam na swojej drodze stróżów prawa). Jak się człowiek wychował na zamkach z gatunku Wawelu, Zamku Królewskiego w Warszawie, przeleciał przez kilka ruin z czasów starożytnej Grecji to ma pojęcie jak wygląda pałac. Ale nie wie nic na temat tego czego spodziewać się szukając pozostałości pałacu z trzeciego, czwartego wieku naszej ery. Otóż szukanie pałacu w mieście było błędem metodycznym, należało bowiem szukać miasta w pałacu. Okazuje się, że tysiąc osiemset letnie ruiny są elementem żywego miasta. Odsłonięte ściany i inne elementy architektoniczne gigantycznego kompleksu (który trudno nazwać pałacem) są ścianami istniejących kamienic. Sklepienia stały się podłogami, dziedzińce ulicami. Do tego co pozostało domurowano następne kawałki. I oto istnieje taka hybryda, która w fasadzie okien o wschodnim kształcie ma wstawione okna o zespolonych szybach. Kamienica z współczesnej cegły ma jedną ścianę z piaskowca i ornamenty rzeźbione w marmurze. Nie wygląda na to, żeby istniała tu instytucja konserwatora zabytków. Inaczej nie byłoby możliwe, żeby koronkowe springi i płócienne pantalony łopotały na sznurach obok pieluch i koszul na tle świadectwa kultury z przed blisko dwóch tysięcy lat. Miasto wchłonęło historię, trochę jak pasożyt, kształtując ją według własnego uznania. Przedziwny konglomerat wielkości dużego kombinatu lub małej dzielnicy. Zobaczyć warto, ale historycy sztuki powinni zażyć parę kropli nerwosolu przed wyruszeniem w miasto (w trosce o swoje zdrowie psychiczne).Może, gdybym była przygotowana teoretycznie to ta cała sytuacja byłaby pozbawiona dramatyzmu, zaskoczenia i robienia z siebie wariata. No, ale cóż, jeśli człowiek wybiera się pod wodę i na plażę a z braku odpowiedniej pogody wyciąga mapę i szuka zabytków z łapanki to tak bywa. Kolejny raz potwierdza się moja teoria, że najlepsze spontany to te dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Przeze mnie.

Sztormowa pogoda

Od dwóch dni pogoda nie rozpieszcza, wręcz przeciwnie serwuje to co ma najlepszego z karty brzydkich zachowań. Wiatr mieszający słoną wodę w wysokie fale z pianką na grzbiecie i strugi ulewnego deszczu. Bardzo chyba zadowolona ze swoich dokonań bo okrasza to wszystko pokazami fajerwerków w wykonaniu błyskawic. Burza widziana z okna domku przytulonego do zbocza i pozostającego w zasięgu fal jest niesamowita. Jest daleka i bliska jednocześnie. Świetliste szlaki błyskawic całujące powierzchnię wzburzonego morza albo rozcinające jasnym ostrzem granatowe niebo, a wszystko niemal w zasięgu ręki – to robi wrażenie. Dziś to krajobraz po burzy, kamieniste ścieżki wymyte do czysta z piasku i okruchów skalnych, uczesane płynącą wodą trawy i świeżość w powietrzu. Choć nie ma takiej ilości ozonu zapierającej dech, tu nawet po burzy jest stosunkowo sucho…

18 września 2005

Na południu bez zmian

Trawy na południu wywołują we mnie te same wspomnienia co trawy z łąki. Co prawda mniej w nich soków krąży, nie są tak wilgotne jak te, do których przywykłam. Ale jest też inny obraz tych traw. Są zakorzenione na nagiej niemal skale. Wczepione korzeniami w nieprzyjazne środowisko trwają, wzrastają, dojrzewają, rozkwitają i wydają nasiona. Niepozorne, spłowiałe, podatne na iskry, w których łatwo mogą spłonąć są żywym dowodem na siłę przetrwania drzemiącą w niewielkiej roślinie. Tak… południowe trawy mają swój urok i siłę, przywołują wspomnienia.

Południowy tryb życia

Bardzo mi odpowiada taki właśnie tryb życia, długie wieczory, długo, długo w noc. Sjesta w godzinach południowych i wstawanie z łóżka nie skoro świt ale wtedy, kiedy słońce jest już wysoko. Kocham to słodkie nieróbstwo w zasięgu morskiej bryzy. Lody, które ciągną się na języku niby noc polarna, długo i zimno, choć same nie są wcale zmrożone na kamień. Gorąca aromatyczna kawa zmiksowana z waniliowymi lodami. Wieczorne spacery po wąskich, brukowanych wyślizganymi kamieniami uliczkach. Zaułki, gdzie nieoczekiwanie odkrywa się perełki architektoniczne, detale, których na próżno szukać w nowoczesnych miastach. Plaża w odległości dwudziestu metrów od domu, na którą można zejść niemal wprost z łóżka. Kanikuła, po prostu kanikuła. Wyłączone myślenie o sprawach codziennych, teraz codzienność inna jest zupełnie. Skaliste wybrzeże na spacer czy świeże figi rwane prosto z drzewa. Wakacyjne dylematy... Połykam sagę o Prowansji Petera Mayle’a a tam także pochwała życia południowców. Zaskakuje różnorodność klimatu w Prowansji, za nic nie spodziewałabym się tam deszczowych i zimnych miesięcy. Ale wygląda na to, że gdybym była w stanie przeskoczyć barierę językową to Prowansja mogłaby być miejscem do życia. No bo jak zaakceptować język, w którym zapisanie jednego krótkiego słowa wymaga użycia ilości liter, z których można złożyć całkiem długie zdanie, gdzie rodzaje są tylko po to, żeby utrudnić życie. Oto przepiękny przykład obrazujący tę sytuację (P.Mayle Zawsze Prowansja). „Po francusku pochwa jest vagin. Le vagin. Rodzaju męskiego. Jak może zdezorientowany uczeń liczyć, że zastosuje prawa logiki do języka, w którym pochwa jest rodzaju męskiego?”. To, na razie, projekcja kilku tygodni wakacji na pozostałe jedenaście miesięcy roku. No ale od czegoś trzeba zacząć, a pomysł to podstawa, a potem już wystarczy konsekwentnie dążyć do jego realizacji.

===================

nycprinces@poczta.onet.pl2005-09-26 14:56:52 69.86.141.76
Twoj blog byl dla mnie objawieniem,dzieki niemu uwierzylam,ze mozliwa jest relacja bdsm w stalym wieloletnim zwiazku.Wlasnie minal weekend,ktory spedzilam tak,jak od dawna marzylam.pierwszy taki w moim zyciu.Same zakupy potrzebnych akcesoriow byly b.ekscytujace.Bede poszukiwac dalszych inspiracji na Twoim blogu.Serdeczne pozdrowienia z Nowego Yorku Zooza.

17 września 2005

Spotkania ‘klimatyczne”?

Po wakacjach odświeżona została tradycja spotkań szkoły bdsm. Nie ma mnie tam, ale sam fakt nasuwa mi kilka refleksji, może właśnie dlatego, że jestem daleko. Dobrze, że odświeżona, gorzej, że poza rozmowami o wszystkim i niczym, przy piwie nie mają te spotkania żadnego charakteru klimatycznego. Tak naprawdę to przychodząc chce się spotkać jedną, może dwie osoby. Ale… No właśnie – ale. Sporo antagonizmów, całkiem sporo… A przecież nie o takie spotkania tak naprawdę chodzi. Bo przecież takie odwirtualizowanie było dobre przez pierwsze dwa spotkania, teraz bywalcy się znają, skład można uznać za stały. I tylko z klimatami niewiele ma to wspólnego. A przecież mogłoby… W sumie to nawet nie o to chodzi, żeby rzecz firmowana była szyldem szkoły, chodzi mi raczej o spotkania, które mogły wnieść coś w życie uczestników. Zastanawiam się skąd takie przemyślenia. Chyba stąd, że na pogaduszki o wszystkim i niczym nie koniecznie trzeba ściągać ludzi o określonych zainteresowaniach. A jeżeli już tacy się spotykają i gadają o pogodzie to jest to trochę utrata potencjału. Bo przecież można by zrobić coś praktycznego i to praktycznego klimatycznie. Pytanie tyko czy ktokolwiek byłby zainteresowany taką właśnie, nazwijmy to, warsztatową wersja spotkania. Ja z całą pewnością, ale kiedy patrzę na uczestników spotkań to albo jest to wanilia albo teoretycy, albo single, albo tacy, którzy swoje związki utrzymują w tajemnicy, albo… te albo można wymieniać jeszcze długo. Możliwe, że to mój sposób pojmowania bdsm ma ‘jedną nóżkę bardziej’, możliwe ale taki właśnie jest. Rozumiem, że bdsmowe relacje są ekscytujące w układach jeden plus jeden. Ale poza tym relacje takie są, co tu dużo mówić, pieczołowicie skrywane. Owszem są fora, są czaty, na których czasami prowadzi się klimatyczne rozmowy. Ale czy są miejsca gdzie można wyjść z bezpiecznych czterech ścian i bez obaw pobawić się tak, jak lubię? Możliwe, że są – ja ich jednak nie znam. Miejsca, w których kobieta prowadzona na smyczy nie wzbudza niezdrowej sensacji, a jeżeli pojawiają się komentarze to, co najwyżej, dotyczące jej ułożenia.

Nigdy nie ukrywałam, że pociąga mnie służba publiczna. Ale to jest wyjście do ludzi nieświadomych sytuacji. Zabawa, w której dreszczyk emocji wywoływany jest przez to, że osoba postronna staje się uczestnikiem sceny. Ale tak naprawdę to nie jest niewiele więcej niż działanie ekshibicjonisty. A przecież można byłoby po prostu spotkać się (nie koniecznie urządzając regularną sesję, bo przecież nie każdy gotów jest przyjąć publicznie chłostę) i po prostu pozwolić sobie na atmosferę przesyconą klimatem. Wystarczą drobne elementy, ot choćby kilka drobiazgów składających się na rytuały, które przecież wszyscy wykształciliśmy w swoich relacjach. A jeżeli ktoś chciałby pójść o krok dalej to dlaczego nie…Można zaaranżować spotkanie kilkuosobowe, mogą być w czasie takiej imprezy osoby czynne, ale mogą być osoby całkowicie bierne. Wiem, że to jest możliwe, bo tego doświadczyłam. To zupełnie inna sytuacja niż kameralne sam na sam. Ale nawet takie kilkuosobowe spotkanie niezwykle trudno jest zorganizować. Zresztą nie zawsze ma się ochotę na ‘pełnometrażową sesję’. A taki nieduży wypad do klimatycznego lokalu, gdzie można byłoby trzymać spodeczek i odstawianą przez Pana filiżankę klęcząc u Jego stóp czy niebyły miły? Pomarzyć dobra rzecz… Ale „fantazja jest do tego, żeby bawić się, żeby bawić się na całego” cytując znaną piosenkę. A to z innym porzekadłem – chcieć to móc wierzę, że i to kiedyś da się zrobić.

16 września 2005

Sucze, a właściwie psie… czyli coś o empatii

Dziś w moim domu będzie ktoś (właściwie to właśnie teraz ta osoba powinna się chyba zjawić bo do północy pozostało pół godziny). Będzie tam w zupełnie innym charakterze niż wówczas, kiedy sama zaprosiłam tę osobę pod swój dach. W całkowicie innym charakterze i nie ze mną się spotka. Ale bardzo jestem ciekawa czy będzie czuć moją obecność. Podejrzewam, że tak. Choć nie mogę mieć pewności, że cokolwiek innego poza celem głównym będzie zajmowało umysł tej osoby. Chciałabym wiedzieć jak było w rzeczywistości. Czy świadomość mojego domostwa jako scenerii spotkania była bodźcem? Jeżeli tak to stymulującym czy wręcz przeciwnie hamującym. A może nie będzie to miało żadnego znaczenia… może to tylko ja przywiązuję wagę do takich szczegółów jak to, że ktoś jadł z mojej miseczki parafrazując bajkę o Złotowłosej i trzech misiach. Ale przecież kiedy osoba ta zostanie rozpięta w naszej framudze, choćby po to jedynie, aby tam być, nie jest możliwe, żeby nie pomyślała o mnie w tym samym miejscu. Jest coś co nazywane jest pamięcią mięśniową, ale jest także coś ja nazywam pamięcią przedmiotów. Być może nadgarstki tej osoby skrępują te same opaski… Empatom wspólne dotykanie przedmiotów wystarcza… Tyle domysłów, tyle spekulacji, a wszystko dlatego, że mnie tam nie ma. Właśnie teraz… I tak nie mogłabym być, nie potrafiłabym… Ciekawe co odczuję po powrocie do domu. Przejdę dotykając wszystkiego, przeszukując opuszkami palców i ślepymi oczyma duszy wszystko w poszukiwaniu dotyku. Dotyku, który być może zostanie do tego czasu wymieciony, wywietrzony, wytarty… A jednak będę go szukać. Przy takiej jak nasza jedności dusz muszę znaleźć choćby cień tej obecności. Nierealne, nierzeczywistej, nie dla mnie ale jednak w moim rzeczywistym świecie. Dotyk, który zawłaszczę, który dodam do wspomnień… bo przecież go znajdę… ten… dotyk

Jak łatwo się zapomnieć…

Czy można się zapomnieć oddychając tym samym powietrzem co zazwyczaj ale w nieco odmienny sposób? Można. Zdecydowanie można. Dziś przez blisko godzinę obserwowałam dwa gatunki. Stado ryb wielkości dużych pstrągów, żerujących rankiem a potem, pod wieczór kraby. Z karbami jest łatwiej poruszają się wolno i trudno je wypatrzyć, ale kiedy już raz oko wyłowi kształt ich ciała nie można się skupić na niczym innym. Istnieje tylko toń unosząca ciało w delikatnym kołysaniu, toń unosząca tuż obok ławice narybku i drobiny planktonu, opadające łagodnie dno, a w raz z nim rosnąca głębokość. I tylko oczy skupione na niezgrabnym, wydawałoby się, skorupiaku pozwalają utrzymać właściwą pozycję i nie poddać się wołaniu głębiny. A on – krab – patyczkowatymi odnóżami przenosi do otworu gębowego drobiny materii, które przeszukuje w nadziei na znalezienie pokarmu. Czy można spędzić godzinę na podglądaniu życia kraba? Można i jest to fascynujące. Poza tym same kraby są różne. Jeden z tych, które obserwowałam był raczej korpulentny i zdecydowany w ruchach, konsekwentnie dążył w sobie tylko znanym kierunku. Zmieniał trasę, chował się pod duże kamienie, robił uniki. Żył, zdecydowanie żył. A drugi? Drugi był (chyba) dużo starszy, jego głównym zajęciem było przeszukiwanie osadów. Cały był porośnięty glonami (albo innymi glonopodobnymi istotami). On sam był środowiskiem, biotopem dla kilku gatunków. Niemrawy, jakby śpiący, nazwany krabem niezgułą. A może to wynik bagażu doświadczeń jakie zebrał w ciągu swojego życia? Może to jest recepta na długowieczność i szczęśliwe życie? Możliwe… Tylko czy to jest życie? PS. Sprawdzić jak długo żyją kraby.

Zupełnie inaczej rzecz się ma z rybami. Te są szybkie, ich obserwacja wymaga ciągłej zmiany położenia, ciągłego dotrzymywania im kroku. Jakże łatwo wówczas przekroczyć granicę, granicę, za którą życie ma już zupełnie inną cenę. W pogoni za połyskliwą istotą jeden ruch płetwą potrafi przenieść o metr, kolejne machnięcie i kolejny metr. Pół biedy jeśli to odległość w poziomie, choć i wówczas można mieć kłopot z powrotem do brzegu. Gorzej jeśli te metry mierzone są pionowo. Błyskawicznie z przepisowych osiemnastu robi się dwudziesty metr, dwudziesty pierwszy i świadomość, że przecież nic się nie może stać, bo to tylko dwa, trzy metry. I tylko o te dwa, trzy metry może być za daleko kiedy przyszłoby ćwiczyć cesę. Ryby potrafią zwabić na manowce jak żadne inne stworzenia…

15 września 2005

Libor Spacek odsłona druga

O panu Spacku już opowiadałam, ale dziś ze względu na urlopową porę trochę inne oblicze tego fotografa, choć oczywiście także z pod wody. Mianowicie kilka zdjęć z wybrzeży Filipin, gdzie fotograf oddawał się swoim pasjom, a obiekty nadal były nagie. Tyle tylko, że nagie także z nazwy, chodzi bowiem o ślimaki nagoskrzelne. Bajecznie kolorowe, najczęściej toksyczne ale zniewalające swoimi kształtami i różnorodnością. Ślimaki nagoskrzelne są jednym z tych elementów morskiej fauny, która niesamowicie mnie pociąga. O ile chętnie pozbyłabym się ślimaków z własnego ogrodu, o tyle gdybym zrealizowała myśl o akwarium rafowym w domu ślimaki byłyby w nim elementem koniecznym – chociaż kilka…





Gniew Posejdona?

Morze ciągle wzburzone, jakby nie dawało się przebłagać. Na samą myśl o zanurzeniu się w tej kołysce robi mi się nieswojo. Zbałwanione fale wgryzają się w kamieniste zbocza i spłachetki betonu nieudolnie udające plaże. Woda obmywa pieczołowicie każdy fragment skały, który znajdzie się w jej zasięgu, głaszcze, pieści a kiedy trzeba strofuje. Za nienależyty dla niej szacunek, za samolubność, za przedkładanie swobody oddychania powietrzem nad kojące kołysanie matczynych ramion. Taka jest ta woda, taka jest ta skała, taki jest ten kraj. Dziki i przyjazny za razem, jałowy ale miejscami kipiący bujną roślinnością. Królestwo wody, wśród której rozsiadła się masa spłoszonych wysp, które teraz rozważają powrót na łono stałego lądu, ale zaznawszy odrobiny swobody nie bardzo chcą się podporządkować. I tak oto toczy się walka między wodą a skałą… I tylko spoglądając na podnóże skały, to pod powierzchnią wody, można zobaczyć, że w głębinie wszystko jest jak dawniej. Woda i skała stanowią jedność, wolne od tyranii wszechobecnego powietrza współistnieją i nie zamierzają tego zmieniać. Z pod wody perspektywa świata wygląda inaczej, przestają mieć znaczenie dźwięki i tylko szarość powoli okrywa wszystko miękkim kocem jednolitości. Ale wystarczy zabrać ze sobą odrobinę słońca zaklętego w latarce, żeby wydobyć piękne kolory podwodnego świata.

60 minut

Noc po hasłem bolącego ucha, leki podawane co godzinę. Godzina to tak krótko, ledwo udaje się zamknąć oczy a już słychać pierwsze brzęczenie budzika. Zamiast plaży wycieczka po pobliskim miasteczku, które miało mieć parę fajnych zabytków. Miało zaniedbaną ruinę jednej twierdzy, stan techniczny analogiczny do Czerska, chociaż nie Czersk jest w lepszym stanie. Wizyta na targu owocowym okazała się wizytą w przybytku nastawionym wyłącznie na turystów… widać dziś prawdziwych targów już nie ma…

14 września 2005

Adriatycki półśrodek

Morze jest dziś niespokojne, widziałam burzę na sąsiedniej wyspie, kiedy u mnie świeciło słońce – widziała piorun z jasnego spadający nieba. Morze jest dziś nieswoje, nie moje jest także. Dziś nie weszłam w jego otchłań, nawet z brzegu moje ciało dotykało wody jedynie stopami. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że dziś morze mnie nie chce. Instynkt, przeczucie, nie wiem dokładnie ale coś mi mówiło nie wchodź. Zresztą i tak znam już każdy kamień, każdy kotwiczny łańcuch oba kraby rezydujące niedaleko brzegu, jeszcze dzień, może dwa i będę znała na pamięć wszystkie ryby, które można spotkać pod wodą na tym kawałku plaży. Plaża – duże słowo. Skaliste wybrzeże wyspy, wysypane miejscami tłuczniem, który morze pieczołowicie, dzień po dniu wygładza. Im dłużej parzę na tę wodę tym bardziej zapominam Bałtyk i tym bardziej tęsknię do Morza Czerwonego. Adriatyk to taki półśrodek, w zasadzie dla wszystkich, jedyna możliwa opcja. Zadziwiające jak szybko Młoda załapała oddychanie przez fajkę, jestem pod duuużym wrażeniem. Kiedy przypominam sobie jakie były moje opory przed pierwszym oddechem to aż mi się robi wstyd. No, ale to właśnie specyfika dzieci – nie myślą tylko robią. Jest jeszcze dość spięta, ale to chyba bardziej z tego powodu, że nie czuje się pewnie na głębokiej wodzie bez zabezpieczenia. Kiedy wypłynęłam z nią w morze była kurczowo uczepiona mojej ręki. Po kilkunastu minutach pływania rozluźniła się na tyle, że mogłabym spokojnie puścić ją samą. Była tak zafascynowana tą garstką ryb, że zapomniała o wszystkim. Niesamowite. Zachowanie zupełnie podobne do mojego po wypadku, kiedy nie chciałam zejść więcej pod wodę. Ale zostałam namówiona przez pewnego Egipcjanina. Jego spokój udzielił się mnie i z każdym machnięciem płetwą zachłystywałam się niesamowitymi doznaniami z pod wody. To samo było z Młodą. Oddech z szybkiego stawał się miarowy, ani razu nie wychyliła głowy z wody. Ech… gdyby to było Morze Czerwone to po tygodniu w ogóle nie wychodziłaby z wody. Mam nadzieję, że złapie bakcyla i zacznie nurkować dużo wcześniej niż ja.

Wyszłam z domu, żeby zobaczyć to szumiące morze… było wzburzone, ale przyjazne… jutro znowu przyjdę z wizytą i zabiorę Młodą. Może uda mi się pokazać jej tego wielkiego kraba safandułę, który porośnięty glonami bardziej przypomina kamień niż żywe stworzenie.

Bdsmowy ekwipunek jako pierwsza pomoc

Jadąc na urlop z rodziną nie zabiera się ze sobą dobytku wskazującego na zainteresowania, choćby z tego względu, że trudno go upchnąć w miejscu niedostępnym dla dzieci (zwłaszcza kiedy śpi się za wszelką cenę czyli oddaje do dyspozycji dziecka całą kwaterę dla godziny snu…) Ale. Drobne elementy takiego ekwipunku potrafią uratować sytuację trzeba je tylko mieć ze sobą. Weźmy, dajmy na to, tak zwaną szybkozłączkę, która doskonale sprawdza się przy spinaniu skórzanych opasek, przypinaniu łańcuszków i temu podobnych. Otóż taka właśnie szybkozłączka uratowała mi, może nie życie, ale na pewno twarz i dzień podglądania ryb. Co zrobić gdy nieoczekiwanie pęka zapięcie kostiumu (daleko od domu), gdy nie ma ani drugiego kostiumu, ani igły z nitką, ani sklepu… Metodą podpatrzoną z reklam mentosa odłamuję drugą, nieuszkodzoną część zapięcia i spinam kostium… szybkozłączką. A co by było gdyby człowiek zamiast bdsm interesował się sklejaniem modeli samolotów na przykład? No klej do papieru (o ile zostałby spakowany!) nie na wiele by się przydał. Motto na dziś: sprzęta bdsmowe wyposażeniem apteczki pierwszej pomocy – nigdy nie wiadomo kiedy będziesz ich potrzebować.

Urlopowe pisanie

Włączyłam komputer, po raz pierwszy od kilku dni. W zasadzie to nawet nie po to, żeby coś zrobić, ale żeby obejrzeć film. Taka mała urlopowa niespodzianka dla Młodej. Zasnęła w trakcie, więc… skoro już był włączony… postanowiłam zrobić kilka zapisków. Nawet zaczęłam dwa teksty, ale potem otworzyłam katalog z różnościami. Nie, nie ze śmieciami, ale właśnie z różnościami. Kopie notek z bloga, listy, zapiski pomysłów, konspekty opowiadań. Zaczęłam czytać. Różne, takie z ubiegłego roku, takie całkiem świeże z przed miesiąca, takie sprzed nocnej łąki. W pierwszym odruchu zaczęłam je kasować, bo w końcu do czego potrzebne mi kopie. Ale po chwili uświadomiłam sobie, że jeżeli nie mam dostępu do netu, jeżeli nie jestem w stanie dostać się do serwera poczty nie mam słów, nie mam własnych słów… A do nich bardzo jestem przywiązana, z każdego zdania wyczytuję nastrój jaki mi towarzyszył kiedy pisałam, z każdego słowa. Znów zraszam klawisze łzami czytając to, co pisałam do Demona Ognia, znowu wzruszam się na myśl o tym, kiedy moja kochanka była tylko ze mną, drżę czytając opowieść o obroży… Tak, trzymam to wszystko bo jestem sentymentalna. I nie zamierzam tego zmieniać. Choć czasami sama śmieje się z tego, choć czasami nie wychodzi mi to na dobre, nie potrafię znienawidzić i wyrzucić z pamięci. Zawsze jest choć jedna chwila warta tego, żeby ją zapamiętać, zapisać, uwiecznić. Zawsze. Więc zostaną przy mnie jak coś bardzo osobistego, jak posag, jak dobytek, który wraz z faraonem znajdował swój kres w jego grobowcu. Nie zamierzam wyzbywać się myśli, które nazwałam słowami. Chodź, świadomie lub przypadkowo, straciłam część swojego archiwum to, co ocalało – zostanie.

13 września 2005

Coś czarnego, coś nowego…

Urlop w pełni to i głowa spokojniejsza. Zwłaszcza, kiedy biuro już tylko majaczy w oddali. Mogę teraz spokojnie przeanalizować jedną z tych nowości, których doświadczyłam w niedalekiej przeszłości. Zacznę chyba od wyglądu zewnętrznego. Hmm jest czarny i długi (może nawet bardzo długi), silny (z jego objęć wydostać się nie sposób), jest także na swój sposób delikatny, stara się być bardzo blisko, bywa umiarkowanie elastyczny. Oto mój nowy znajomy – Polietylen. Tak, tak, właśnie polietylen czyli subiektywna relacja z mumifikacji.Przez bardzo długi czas kategoria podobna do tej, do której zakwalifikowałam kiedyś trampling czyli głupkowata zabawa. W tym jednak przypadku obejrzenie mumifikacji na żywo (osoby trzeciej) nie wpłynęło w żaden sposób na odbiór tego… czegoś. Dopiero doświadczenie tego na własnej skórze pozwoliło na sprecyzowanie tendencyjnej i bardzo subiektywnej oceny tego procederu.

strona głównaOgniste sprawy: Ile trwa magia?Od pierwszego słowa do słowa ostatniego, które zamykaja klamrą czas i wydarzenia upłynęło 31.311.900 sekund. Tyle trwała magia...dziś 2005-09-01 o 00:10:42 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: Pejzaż jesiennyNiezmiennie nadciąga jesień, jeszcze jej nie czuć w powietrzu ale już widać. Z pól, które mijam każdego ranka zniknęły ukochane zboża. Już nie powiewają na wietrze długie jasne włosy jęczmienia. Odszedł. Już nie ma pyzatej i uśmiechniętej blond pszenicy. Odeszła. Nawet dumne i wyniosłe żyto nie pokazuje mi swojego oschłego oblicza. Odeszło. Na ziejącej pustką przestrzeni rżyska zalegają jeszcze resztki sukien, sprasowane w mniej lub bardziej zgrabne paczki. Wkrótce i one znikną. Następnego ranka, a może za dwie noce zobaczę krajobraz po bitwie. Jak hotelowy pokój sprzątnięty przez pokojówkę, która zbiera rozrzucone ubrania do kosza z praniem, a czyste układa w szafie. Jak hotelowy pokój… Zboża, kłosy, ziarna… gościły tu czas jakiś, a teraz odlatują jak ptaki do ciepłych krajów. Zaszywają się w zacisznym półmroku spichlerzy czekając na nową szansę, na nową wiosnę, na nowe życie… Lecz to nie koniec. Przyjdzie dzień, kiedy z chirurgiczną precyzją i równie zimnym, bezdusznym narzędziem, ktoś rozetnie matkę ziemię. Jej rozorane, otwarte łono wystawi na pastwę zimna. Wyrwie resztki tych, które na własnej wyhodowała piersi. I porzuci – wykorzystaną, samotną, wzgardzoną… Zapomniana przez świat będzie łykała łzy niebios, które nad nią zapłaczą. Łzy suszone porywistym wiatrem, łzy rozświetlone błyskawicą. A potem umęczona swoją miłością zaśnie pod puszystą kołdrą śniegu. I śnić będzie o przyszłości. Nie lepszej, nie gorszej, ale o przyszłości. Po prostu. O wiosennym słońcu, które pełzając po skórze obudzi ją do życia. O pełnym pożądania wzroku tego, który przyjdzie żeby uczesać jej skołtunione włosy. O pławieniu się w strugach wiosennego deszczu. O oblubieńcu, który przyjdzie, żeby począć nowe życie…Jestem ziarnem z kłosa, który ścięto. Jestem ziarnem, które potrafi przetrwać. Jestem ziarnem, w którym drzemie wola życia. Jestem ziarnem czekającym wiosny. Jestem ziarnem…A może lepiej rzucić się z wysokości wprost pod końskie kopyta i koła wozu, może zostać wśród słomianych resztek. Może przybędzie oracz leniwy lub z fantazją taki, co miast orać ogień zaprószy. I pozwoli spłonąć w ogniu tak szybkim jak myśl? Może… Lecz ziarna nie odradzają się w ogniu, to domena feniksów…dziś 2005-09-01 o 08:39:11 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Koniec świata telefonuTelefon ciągle milczy. Jak zaklęty. Złośliwe ustrojstwo. W takich chwilach żałuję, że crush nie jest tym w co się bawię. Wizja rozgniatanego na drobne kawałki metalową szpilką telefonu jest tym, co wywołuje u mnie uśmiech. Właśnie teraz. Nie, to nie byłaby pieszczota. Żadnych dotyków, żadnych pożegnań. Ot po prostu. Ja i chodnik, a między nami znienawidzona elektroniczna bestia, z którą trzeba skończyć. Powoli zagłębiający się weń obcas, trzask łamanego moralnego kręgosłupa, którego nigdy nie miał. Esemesy z archiwum, rzucane jak obelgi pod moim adresem odtrącam kopnięciem. Metodycznie kawałek po kawałku wydobywam z niego to, co skrywał przed światem. Zaciśnięte w pięść dłonie, wzrok wzniesiony do nieba i krzyk złości, który uwalniam z każdym złamanym szczątkiem elektroniki. Niech jeszcze wydaje dźwięki, jeszcze błyska światełkiem kiedy dociskam go do betonowej powierzchni chodnika, niczym niedopałek. Jeszcze obrót na pięcie i odchodzę. Pozostawiając go w niemej niemocy. Jeszcze rzut oka i wykrzyczane słowa „Milcz. Teraz już możesz. Teraz ci wolno” .To wyrok w zawieszeniu.Dziś czekam na jedno krótkie słowo.BĘDĘ. Cztery litery jak bilet do nieba. Cztery litery jak bilet do piekła.Nie ważne dokąd. Chcę jechać.Tak bardzo chcę…dziś 2005-09-01 o 09:02:59 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Byłam w raju...
Byłam w raju...jeśli kiedyśmoja świadomość z niego powrócibyć może opowiem jak było...dziś 2005-09-04 o 03:46:22 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Barometr Dzień pierwszy: No nieźle to wszystko wygląda. Gorące i bardzo widoczne ślady po palcacie (idealne prostokąty odciśnięte na skórze). Pręgi po pejczu purpurowe i wypukłe. Głównie na ramionach i biodrach. Wypukłość wyczuwalna pod palcami. Ciągle żywe i ciepłe... Niestety także na szyi i w okolicy ucha. Hmm wystają z pod golfa. Hmm2 - zastanawiam się nad jakimś wyjaśnieniem: alergia? krzaki? spadłam z łóżka? Sama nie wiem, hihihi. Duże zakwasy w mięśniach ramion i obręczy barkowej (musiałam się nieźle szarpnąć na stole, bo innego źródła takiego stanu rzeczy nie znajduję). Na piersiach wyraźnie odbite ślady palców, głęboki czerwony ślad 'niewidzialnej ręki'. Dość tkliwe na dotyk (o leżeniu na brzuchu można na razie zapomnieć). No i jeszcze panna dupencja, ciągle zdziwiona tym, co zaszło. Nie boli, ale czuję się nieswojo. Ciekawe jak długo potrwają te odczucia...dziś 2005-09-04 o 23:10:39 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Ile kosztuje marzenie?Ile można poświęcić dla własnej przyjemności? Ile zaryzykować? Ile wystawić na ciężką próbę? Ile kosztuje powrót do rzeczywistości? Kiedy wraca ostrość widzenia? Te i cała masa innych pytań kłębi mi się w głowie od kiedy otworzyłam oczy dziś rano.Dla własnej przyjemności :- zmieniłam plany na sobotni wieczór pięciu osobom- postawiłam kogoś w trudnej sytuacji- nakłoniłam kogoś do akceptacji takiego stanu rzeczy- zapomniałam o całym świecie- fizycznie obnażyłam swój ekshibicjonizm- wysłałam kilkadziesiąt esemesów- odstąpiłam od precyzyjnych planów pozwalając na ich zmianę przez kogośSkutkiem tego przez najbliższych:- kilkanaście nocy nie będę sypiać nago- kilka wieczorów nie zaznam ukojenia gorącej kąpieli- kilka dni skazana jestem na golf i rękaw ¾- kilka tygodni normą będzie stan nieprzytomnego zadurzenia- kilka tygodni wyleję morze łezTaka jest cena za doganianie wspomnień, za realizacje marzeń, za sięganie po rozkosz. Wysoka. Wiem, że wysoka. dziś 2005-09-05 o 00:14:36 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Poziom wstyduStałam po środku pokoju, pięć par oczu błądziło po pomieszczeniu, częściej lub rzadziej zatrzymując się na mnie. Stałam trzymając w ustach moją purpurową smycz kiedy usłyszałam sakramentalne ‘rozbierz się’. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że będzie tak trudno. Drżącymi ze strachu i wstydu palcami rozpięłam suwak sukienki. Przykrywając płonące oczy powiekami, zsunęłam ją do kostek. Krok. Ten pierwszy nagi krok bolał jak policzek. Ale nadstawiłam drugi – zrobiłam krok, który wyprowadził mnie poza obszar chroniony sukienką. Zrobiłam to. Stałam niemal naga, pozwalając im przyglądać się sobie. Ostatnimi bastionem mnie były pończochy, które kurczowo trzymały się moich nóg i buty, których obcasy podtrzymywały moje stopy na duchu, nie dając im upaść zbyt nisko. Obrazu dopełniał szkarłat obroży na szyi i smyczy oplatającej ciało, spływającej ku stopom. Była jak piętno, jak szkarłatna litera na białej skórze… Widziałam tylko spojrzenie Pani i Jej uśmiech, Panu wstydziłam się spojrzeć w oczy…dziś 2005-09-05 o 00:15:52 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Współodczuwanie do potęgi entejObcy mężczyzna odbierał chłostę. Tym samym pejczem, który chwilę wcześniej rysował znaki pożądania i tymczasowej własności na mojej skórze. Stał w tym samym miejscu. Ta sama dłoń trzymała narzędzie kaźni. Jego oddech słyszę w głowie do dziś. Nie krzyk, nie jęk, nie prośbą o łaskę, ale właśnie oddech. Szybki, płytki, nasączony wstydem i świadomością nieuniknionego. Dyszenie ociekające uległością, westchnienia spływające pytaniem ‘dlaczego?’. Nie byłam w stanie patrzeć. Mój oddech stawał się jego oddechem. Razy, które spadały na jego ciało słyszałam i czułam na własnej skórze. Bolały. Bolały zupełnie tak jak te z przed kilkunastu minut, te moje. Mięśnie napinały mi się bezwiednie oczekując tej nagłej, bolesnej pieszczoty. Moje mięśnie. On nie uronił łzy. Z moich oczu spłynęło ich całe mnóstwo. Czy po tym mogę jeszcze powiedzieć o nim ‘obcy człowiek’? Objęcia kochanki i czułych dłoni Pana pozwolił mi przezwyciężyć spazmatyczne ruchy własnego ciała. To był mój odpoczynek przez kolejnym preludium do rozkoszy.On ten obcy-nieobcy człowiek odebrał z rąk naszej Dręczycielki to, czego ja nie byłabym w stanie znieść. Może nawet nie wiedział o tym. Ale ja to wiem. Taka była jego rola tego wieczora. Nie jedyna zresztą.dziś 2005-09-05 o 00:17:38 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Proszenie o litość‘Jestem silna. Potrafię przyjąć to, o co prosiłam. Jestem suką. Jestem z tego dumna’. Tym razem to nie zawołanie, to nie podpis pod słowami, które zostawiam. To rzeczywistość. Co jednak kiedy rzeczywistość przerasta wyobrażenie? Wtedy trzeba zebrać w dłonie łzy i podać je z błaganiem o litość. Ale to takie trudne. Tak chciałoby się podołać, nie rozczarować siebie i innych. I czasami słabości wystarcza tylko na słowo proszę, a na odpowiedź na pytanie ‘o co prosisz?’ – już nie. Ale nie zawsze. Innym razem artykułuję swoją słabość pełnym zdaniem… Bo wiem, że mogę. Bo wiem, że to moje prawo. Bo wiem, że nikt nie chce zrobić mi krzywdy. Mnie – swojej zabawce. Zresztą Pan Mąż, mój jedyny ukochany Pan, On sam powtarzał mi to nawet przed tym ostatnim spotkanie. Powtarzał słowa, które dźwięczą w zakamarkach głowy, że to ja decyduję kiedy powiedzieć stop. On sam. I tak było. Moje decyzje, moje błaganie o litość. Z jednej strony własny upór i ambicja, z drugiej najzwyklejszy w świecie poziom odporności na ból. Choć nie - jest coś jeszcze. Chęć sięgnięcia poza horyzont. Chęć poznania nieznanego. Chęć przekroczenia własnych granic. Choć o przysłowiowy centymetr. Własna próżność czyli ‘I can do it’. I dlatego tak trudno to powiedzieć. I dlatego czasem w otchłani gardła wyrywa się jedynie proszę… nic więcej… Przekroczyłam kilka swoich granic wczorajszej nocy. Jestem suką. Jestem z tego dumna. Tylko czy to jest powód do dumy dla innych?dziś 2005-09-05 o 00:19:28 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Piedestał a rzeczywistość.Ideał nie sięgnął bruku. Nadal stoi na piedestale, nadal wznoszę oczy ku niemu. Ta nominacja jest dożywotnia. I nawet jeśli nie wszystko było tak jak bym sobie tego życzyła – nie ważne. Nie idealizuję Pani bezwiednie. Mam świadomość wad i ograniczeń. Po prostu jest. Ona i tylko Ona. Jedna jedyna. Żadna z kobiet nie jest w stanie zagrozić tej pozycji. Lecz jest ktoś kto nawet nie musi Jej detronizować, ponieważ jest w moim życiu najważniejszy – Pan Mąż. Jestem mu wdzięczna, że pozwolił mi sięgnąć po moje marzenie, że pozwolił i pomógł je zrealizować. Bez Niego to wszystko nie mogłoby się wydarzyć. Jego miłość jest moją siłą. W zamian mogę Mu ofiarować jedynie siebie, moją wyobraźnię, moje uwielbienie i moją uległość. Tylko tyle…dziś 2005-09-05 o 00:20:43 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Finalle GrandePo tych szczebelkach wspinałam się tej nocy na szczyt rozkoszy. Okupionej bólem i łzami, poniżeniem i upokorzeniem, strachem i wstydem. Ale to, co czekało na mnie na szczycie nie da się opisać słowami ani równaniem matematycznym. Nie da się narysować mapy do tego miejsca ani zapisać receptury na ten specyfik. Tego nawet nie dało się wykrzyczeć zawartością płuc. To coś, co zawrzeć się da w dźwięku zbliżonym do ‘trrrr’. Coś co zabiera wszelką świadomość i przecina kontakt ze światem. Coś, czego nie chce się opuścić z własnej, nieprzymuszonej woli. To sfera rozkoszy wszechogarniającej, zdolnej przesuwać góry. Rozkoszy z tak innego świata, że nie sposób jej doświadczyć bez solidnych więzów. Orgazm, przy którym siła huraganu Katrina wydaje się być iluzoryczna. Coś, po czym ze zmęczenia zasypia się na twardym stole, w obecności ludzi nie będąc w stanie utrzymać powiek w górze. I to właśnie było mi dane, to stało się moim udziałem. I za to dziękuję.Adam Sikorski pisząc dla Budki Suflera tekst piosenki „Cień wielkiej góry” nie mógł przewidzieć, że dla mnie tą górą, tym cieniem będzie fizyczna rozkosz… ale tak właśnie było… Weszłam na ten szczyt. To pieśń o mojej rozkoszy, rozkoszy, która przychodzi…
Ona przychodzi chytrze,Bez ostrzeżeń i gróźb,Krzyczy pękniętą liną,Kamieniem zerwanym spod stóp,Spod stóp.Wszystko zaczyna się zwykle,Jak każdy wspinaczki dzień,Trudny dzień.Ściana, droga pod szczyt,A potem nagle krzyk - oooooo...Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Największa rzecz, swego strachu mur obalić,Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!Góry wysokie, wiem co z Wami walczyć każe,Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Na rzęsach szron, inni już idą dalej,Na twarzy śnieg lecz są nowi, śmiali są,Tylko czasem zamyślenie, tylko czasem zamyślenie.Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów śladSam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Największa rzecz, swego strachu mur obalić,Odpadnie stu lecz następni pójdą dalejTylko czasem zamyślenie, tylko czasem zamyślenie.Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów śladSam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!dziś 2005-09-05 o 00:23:28 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Poezyja: Było niebo, była wieczność....
Było niebo, była wieczność.Ekstaza miłości, zachwyt bezcielesny z otwartymi objęciami, bieg o stopę ponad ziemią.Było niebo, była wieczność.W centrum młodości, w czasie dojścia do zenitu sił miłosnych, naszej doczesnej wieczności.Wzruszasz dzisiaj ramieniem, wspominając ówczesne szaleństwo twoich młodocianych zmysłów? No to szydzisz z nieba, z promienistego nieba dzikiej młodości!Wszyscy, choć raz w życiu, wstępujemy do raju.Wszystkich nas wypędza z niego grzech, którym jest czas.Czas to nasz grzech rajski.Czy zdarzyło ci się, będąc młodym i szczęśliwie zakochanym, słuchać koncertu Bacha? Tak? Byłeś więc w niebie.Krótko? Dłużej byś nie wytrzymał. Byłeś tyle, na ile cię stać.Raj jest za tobą, nie przed tobą, nie nad tobą.Odwróć się i patrz: tam, nisko na horyzoncie, złoci się jeszcze i lazurzy dawne twoje niebo.MPJdziś 2005-09-05 o 09:33:30 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Foto: Pejzaże Karin Rosenthal Urodzona 7 maja 1945 roku w Hartford w stanie Connecticed Karin Rosenthal jest pierwszą kobietą, która zagościła w mojej osobistej galerii aktów tendencyjnie subiektywnych. Jest ponadto pierwszy fotografem, który nie związał swojego życia z tą dziedziną sztuki, przypadkowo czy połowicznie. Powiem więcej – w swojej rodzinie jest trzecim pokoleniem parającym się fotografią. Swoje uwarunkowania genetyczne poparła solidnym wykształceniem w tym zakresie. Do roku 1973 wolny strzelec, później parała się co nieco fotografią komercyjną. Od 1990 poświęciła się niemal całkowicie fotografii artystycznej, ze szczególnym uwzględnieniem aktów. Od lat siedemdziesiątych stale powiększa kolekcję prac pod wspólnym tytułem Nagość w wodzie. I ten właśnie dorobek jest, moim zdaniem, kwintesencją jej pracy.Zachwycające czarno-białe zdjęcia ciał lub ich fragmentów w połączeniu z wodą, zatrzymany w kadrze moment łączącego rozdzielenia materii, zastępowalności pewnych elementów. Jak bowiem inaczej nazwać emanujące spokojem i naturalnością palce zajmujące miejsce kwiatów nenufaru czy też pośladki, do złudzenia, przypominające ich liście, albo kołyszące się nad nimi jak trzcina stopy.Czy można oprzeć się skojarzeniu odsłoniętych przez wodę pośladków i zarysu pleców z sennym wylegiwaniem jakiś zwierząt w ich naturalnym środowisku? Czy zarys zgiętej w kolanie nogi wraz z linią boku, jakby uciekającą z kadru nie przywodzi na myśl sylwetki żaby szykującej się do skoku. Tak, może to właśnie jest królewna zaklęta w żabę…A pełne spokoju ciało sunące tuż pod powierzchnią wody, nie mącące jest przejrzystości, bezszelestne, nagie, kołysane miarowymi, niemal nie zauważalnymi ruchami akwenu czy ni jest wyjętą wprost z szekspirowskiej powieści ilustracją Ofelii?Na koniec te wszystkie zdjęcia, gdzie oprócz zarysu ciała-wyspy na tle gładkiej powierzchni wody nie ma nic. Żadnych wodnych roślin, żadnego mącącego ciszę elementu dynamiki… No może jedynie pojawiające się gdzie niegdzie smugi oliwki, którą woda zachłannie zlizuje z bezbronnego ciała, może tylko ta smuga wśród bezludnych wysp ludzkiego ciała…Niedoścignione pejzaże natury widziane niezwykłym okiem obiektywu, za którym stanęła kobieta. dziś 2005-09-05 o 16:07:26 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień drugi: Wszystkie ślady bardzo jeszcze świeże. Kolorystycznie bez zmian. Pojawiła się bolesność miejsc, które już jutro będą pewnie granatowo-sine. Mocno odzywa się prawa pachwina – siniaczek niczego sobie… a to tylko palcat. Zadziwiające ale brak śladów po pejczu w okolicy krocza. Cycactwo obolałe bardzo. Miałam dziś pójść do lekarza po zaświadczenia na nurki, ale poczekam bo nie bardzo mam ochotę rozebrać się do badania. Starsza pani – a nóż zemdleje z wrażenia. Mam jeszcze dwa dni, poczekam. Dziś tylko laryngolog – popatrzyła na ślady za uchem ale słowa nie rzekła. I dobrze.dziś 2005-09-05 o 21:35:21 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Niebezpieczny umysł czyli siła popędówKto nie panuje nad swoim umysłem nie panuje nad sobą, nad swoim życiem – staje się niewolnikiem własnej podświadomości. Prawda, która boli. Mój umysł jest nieokiełznany. A niekontrolowany umysł staje się zagrożeniem nawet dla ciała. Własnego ciała. Jak to możliwe, że przy fizycznym zmęczeniu odbierającym władzę nad kończynami i powiekami, dezaktywującym ośrodek mowy, po czterech zaledwie godzinach snu pierwszą myślą jaka pojawia się w głowie jest – JESZCZE! Zanim otwarte oczy ujrzą krajobraz po bitwie, zanim palce dotkną sinych pręg, zanim mięśnie przypomną o swoim istnieniu najmniejszy nawet neuron rozdziera mózg kolejnym impulsem żądzy. Jak w narkotycznym widzie jeden tylko cel kołacze się pod czaszką. Jeszcze. Znowu. Więcej. Ciągle. Najdziwniejsze jest to, że ten głód w umyśle działa jak znieczulenie. Miejscowe. Purpurowe i rozognione miejsca nie domagają się ukojenia, kwas mlekowy w mięśniach zostaje skonsumowany jak poranna filiżanka kawy, pole widzenia zawęża się. W rezultacie dochodzi do zmiany priorytetów. Kierunek autodestrukcja. Ciało schodzi do poziomu transmitera osiągając stan zbliżony do filmowych zombi. Czy endorfiny mogą aż tak uzależnić? Tak bardzo, że umysł działa przeciwko swojemu żywicielowi? Że stymuluje ciało do szybszej niż naturalna regeneracji albo też pozoruje symptomy tej regeneracji? Prosta droga do autodestrukcji. Na szczęście duża ilość ograniczeń z gatunku socjalno-społecznych i odrobina zdrowego rozsądku nie pozwala na zaspakajanie zachcianek umysłu za wszelką cenę. Ale gdyby nie to…Przypomniał mi się eksperyment ze szczurami w roli głównej. W dużym skrócie: naciskanie jednej z dwóch dźwigni w klatce skutkowało podaniem pokarmu, druga dźwignia uruchamiała mechanizm przesyłania do mózgu impulsu elektrycznego, który stymulował wydzielanie endorfin. I szczury głodziły się na śmierć serwując sobie ciągle dawkę przyjemności zamiast jedzenia. Hmm jestem głodna i wybieram się do kuchni, żeby upolować jakieś śniadanko (więc chyba jeszcze nie osiągnęłam tego etapu co szczury z eksperymentu).dziś 2005-09-06 o 08:55:33 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Kwaśne winogronaWłaśnie uświadomiłam sobie, że niedosyt mojego umysłu zaczyna agresywną ekspansję. Na szczęście resztki zdrowego rozsądku ogłosiły obronę Częstochowy, okopały się i podjęły kontratak. Patrzę na siebie, słucham i to co widzę to klasyczny przypadek opisany przez Józefa Kozieleckiego w Koncepcjach psychologicznych człowieka. Działania dywersyjne, krótko mówiąc odzieranie z magii, znajdowanie słabych punktów. Czyli szukanie dziury w całym. A najgorsze jest to, że to wszystko na gwizdek podświadomości. Reakcja obronna organizmu. Fizjologia można powiedzieć. Zadziwiający twór ten umysł. Z jednej strony autodestrukcja z drugiej program naprawczy. Ale dopóki się tego nie analizuje żyje się w nieświadomości.Skoro już „znalazłam” te kwaśne winogrona w kiści to mogę spokojnie je z tego grona zerwać i wyrzucić. A piękną, rozpromienioną kiść wspomnień ułożyć na środku stołu i delektować się jej widokiem, aromatem a może i smakiem… kiedyś… Na razie mój wewnętrzny „dr Freud” zaleca umysłowi dietę bezednorfinową. Powinno pomóc zanim popadnę w szaleństwo.dziś 2005-09-06 o 09:43:24 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień trzeci : Fiolet w pełni – na biodrach, udach i w pachwinie. Za to na piersiach ciągle czysta, żywa czerwień. Ciekawe czy będzie niebieski siniak czy od razu yellow. Ślady na szyi schodzą w oczach. W zasadzie to ślady na duszy także. Już nie pamiętam niemal jak było…dziś 2005-09-06 o 22:35:01 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Ogniste sprawy: Loreena McKennittPoznałam ją rok temu, przez Przyjaciela, który jest jej wielbicielem. Pokochałam ją od pierwszego utworu. Czaruje swoim głosem wszystko wokół, tworząc w umyśle wizję świata pełnego czarów i tajemnic, gdzie z każdego zaułka wychyla głowę elf. Rudowłosa bogini opowieści o zielonej wyspie, o pani zamku, o łabędziu… Magia zaklęta w dźwiękach…Jej słodki kojący głos stał się częścią mojego życia, a burza płomiennych włosów synonimem spokoju. To ona kołysze moje biodra w miłosnych uniesieniach, to dotyk jej jedwabistych słów koi skórę podczas chłosty, ona wsłuchuje się moje łzy w kąpieli i jest towarzyszką moich rozkoszy. Wróciła z blisko dwumiesięcznej banicji, ale wróciła jak do siebie. Nie, ona wróciła do siebie. Rozgościła się na powrót w sypialni i w salonie, zabieram ją na przejażdżki samochodem, a dziś pokazałam jej moje biuro. Tak, teraz mogę powiedzieć, że jest ze mną wszędzie. Nie znam żadnej innej muzyki i głosu, które tak dobrze komponowałby się z diametralnie różnymi aspektami mojego życia. Dziękuję za Loreenę McKennitt, Przyjacielu.dziś 2005-09-07 o 09:46:41 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Dziwny jest ten świat...Switch'e - najdziwniejsza nacja pod słońcem. Niezrozumiała, zadziwiająca, a nawet powiem wprost - szokująca. No bo jak to inaczej nazwać? Dla mnie istnieje tylko jedna droga - droga uległości. A oni (switch'e znaczy) dzisiaj tu jutro tam. Gdzie w tym sens, gdzie logika? Nie znajduję. Pierwsze krok do schizofrenii. Jestem księgową o zbyt małym rozumku żeby to pojąć. Rozumiem biseksualność, ale nie potrafię pojąć uległej dominacji czy dominującej uległości. Ale tak naprawdę to nawet nie będę próbować. Niech tam sobie żyją i niech im bdsm lekkim będzie - zwłaszcza tym, którzy będąc na topie chcą zaznać jak smakuje uległość. Ciekawość to pierwszy stopień do... uległości.Postoję z boku i popatrzę co z tego wyniknie bo wygląda na to, że dookoła mnie jakaś epidemia niezdecydowanych wybuchła. Uległość się buntuje i butnie podnosi rękę na... a dominacja zdejmuje pokornie ubranie i siada w nogach... Ciekawe jak skończą? Dziwny jest ten świat...dziś 2005-09-07 o 21:49:06 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień czwarty: Śladów na ramionach prawie już nie ma, za to piersi przestają być czerwone a robią się żółte. Zadziwiające jak różnie reagują różne miejsca. Objawy mięśniowo-bólowe ustąpiły całkowicie. Ech, wszystko co dobre szybko się kończy... Byłam u pani doktor obyło się bez osłuchiwania płuc tylko wyniki badań (swoją drogą dobrze, że znalazłam zdjęcie rtg z przed roku i nie musiałam robić nowego). Zaświadczenie mam.dziś 2005-09-07 o 23:30:36 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień piąty: Blednące ślady… Blednące wspomnienia…I tylko powracające uczucie niedosytu...dziś 2005-09-08 o 11:53:30 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: SzymelekKiedy żyję jakimś wydarzeniem, jakąś sprawą to jest to rzecz, w danym momencie, najważniejsza. Wszystkie inne oglądane są przez pryzmat tego, co się aktualnie dzieje. Czasami ten pryzmat przybiera postać różowych okularów, czasami czarno-białego filmu. Wtedy, w środku wydarzeń, czuję się wyjątkowa, specjalna, jedyna w swoim rodzaju. Domniemuję, że to, co się dzieje jest specjalne i przydarza się tylko mnie. Ale, cytując znaną piosenkę „nic nie może przecież wiecznie trwać…” Kiedy zdejmuję filtr, przez który patrzyłam na świat zauważam nowe szczegóły. Wówczas to, co brałam za własne odkrycie i coś bardzo osobistego potrafi przybrać zupełnie inny kształt – zwyczajny, powtarzalny, pospolity… Ktoś, kto uczestniczył w mojej magii uprawia ją dalej, z kimś innym. I tylko słowa pozostają te same, fascynacje, rytuały. Imion nadawanie, specjalne, pełne znaczeń tajemniczych to wszystko się powtarza… I nagle coś, co wyjątkowe było staje się zwykłe, przypominać zaczyna wypełnianie kwestionariusza z tymi samymi pytaniami… tylko imiona się zmieniają, zmieniają się osoby. I w głowie pytanie powstaje czy ja byłam wyjątkowa? Czy też byłam tylko kolejnym wypełnieniem formularza? Kształtowanym przez wprawne palce ankietera...Życie płynie dalej, bez względu na to, na jak długo zamykam się w sobie, izoluję duszę. I tylko czasami potrzebne jest pytanie od kogoś kto zawsze jest obok. Pytanie proste i trudne zarazem. Nie zwyczajne ‘co dalej?’ ale ‘ zastanawiam się czym teraz zajmiesz swoją duszę?’ No właśnie moja dusza, ta sama, która ostatnio kołacze się niezdecydowana. Dusza potępiona, której ni do raju ni do piekła wejść nie można. Dusza trochę chora i bardzo zmęczona. Nienasycona dusza. Niepowtarzalna. Niezgłębiona. Znajdzie sobie jakąś nową pasję, zawsze sobie znajdowała. Dusza, którą zabija rutyna. Nie wiem jeszcze co to będzie tym razem, ale wiem, że będzie… Na razie wysyłam moją duszę na wakacje… ciepłe, słoneczne wakacje, z dużą ilością wody, z dala od wszystkiego tutaj…dziś 2005-09-09 o 21:42:12 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (1)
Poezyja: Gdy czytać będziesz...
Gdy czytać będziesz wieczorem te słowaI skroń pochylisz nad zadumą zwrotki,Wiedz, że w ich szarej prostocie się chowaCzar tobie obcy, dla mnie dziwnie słodki.Jak echa zgłuchłe, cienie chłodem skrzepłe, Biorą na siebie wspomnień płaszcz żebraczyMe łzy wstydliwe, mej krwi krople ciepłe,Lecz wyglądały inaczej, inaczej...Leopold StaffCzasami bardziej od ukochanej składaczki słów przemawiają do mnie słowa innego autora. Na dzisiejszy wieczór i na noc dzisiejszą wybrałam sobie ten oto słowozbiór. Stonowany, chłodnawy, choć nie bez emocji skreślony myśli przebieg. Słowa dobrane starannie, okryte uczuciem przeszłym, wspomnieniem przepasane, na logice wsparte. Słowa to będą mężczyzny, który zasiada obok MPJ w zacisznym saloniku dla gości… Moich gości, którzy słowo jak oręż podnoszą do góry, którzy słowem łzę wycisnąć potrafią, żeby kolejnym ją osuszyć… Panie Leopoldzie a może na kawy czarnej jak smoła i jak smoła gorącej filiżankę da się pan zaprosić? Chętnie zasiądę w kąciku, żeby posłuchać jak pan mówi… może o wysokich drzewach a może o czekaniu? Czy mogę? Panie Leopoldzie…dziś 2005-09-09 o 22:30:59 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: Plany dziś, jutro, pojutrze...Powoli usypiam moja biurową rzeczywistość, z nadzieją, że wczoraj odebrałam ostatni w tej kategorii telefon. Zamykam oczy i widzę lazur wody aż po horyzont. Już niebawem, już za momencik, już za chwileczkę. Zmiana otoczenia zawsze działała na mnie dobrze, tym razem nie będzie inaczej. Wczoraj, kiedy wzięłam do ręki maskę chciałam wraz z Młodą zanurzyć głowę w wannie i pooddychać przez fajkę. No ale nie bardzo wypada dorosłej kobiecie. Spokój, senne przelewanie się przerzedzonych grup turystów w wąskich uliczkach, zachłanne oglądanie architektury, słońce i woda. Tak, już za kilkadziesiąt godzin... A wieczorami niezakłócona niczym, prócz pieśni cykad i blasku gwiazd, kojąca cisza, kołysana wiatrem od morza. Pamiętam wieczory z przed roku, kiedy siedziałam na tarasie z laptopem na kolanach i szklanicą zimnego soku, kiedy wokół lampy rozsiadały cię maleńkie gekony ucztujące wśród zlatujących do światła owadów. To wówczas spisałam większość z moich opowieści. Ciało zmęczone fizycznie i jednocześnie niezmącony czymkolwiek umysł, któremu słów składanie przychodzi z lekkością. A tyle jest do opisania... historia podróży samochodem, dwa słowa o broni, foliowe perypetie, wieczór trzech fistów, coś z kategorii babiniec też się znajdzie... Tak dużo tego w mojej głowie, tyle tylko, że zepchnięte w zakamarki niepamięci, czekają na swój moment... Przede wszystkim jednak to sytuacja, w której chce coś na pisać a nie muszę coś napisać. Tak dawno nie byłam na wakacjach... należą mi się... Czas zacząć pakowanie...dziś 2005-09-10 o 10:16:20 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Foto: Podwójne odbicie Gavina O’NeillaNowozelandczyk z mojego rocznika, zaczął fotografować mając 21 lat a od 1997 roku zajmuje się tym zawodowo. Fotografował dla Vogue, Marie Claire, Cosmopolitan, ale i z równym powodzeniem dla Mens Heath. Jeden z nielicznych parających się męskimi aktami. Z bardzo dobrym rezultatem zresztą. Sam o sobie mówi, że spędza dużo czasu na fotografowaniu czysto komercyjnym. Dlatego uwielbia te zdjęcia, które ‘popełnia’ w przypływie weny i impulsu, bez scenariusza, koncepcji, zdjęć próbnych. Sesje, w których podąża za swoją wyobraźnią, gdziekolwiek zechce go zaprowadzić. Wówczas stara się odrzucić możliwie dużo udogodnień technicznych, z których korzysta na co dzień. Wówczas oddaje się temu, co lubi najbardziej – podpatrywaniu, obserwowaniu wybranego obiektu i zatrzymywaniu w kadrze tego, co dojrzało jego oko.Na pytanie o to co lubi wymienia jednym tchem pracę, podróże, obserwowanie ludzi i czekoladę. Wśród ulubionych filmów jest Amelia i Prawdziwy romans, Szósty zmysł i W imię ojca. Ciekawa postać, ciekawe spojrzenie, ciekawe prace – Gavin O'NeillInteresujące efekty uzyskał fotografując zarówno postać jak i jej ducha - czy to w lustrzanej powierzchni czy w wodzie, w naturalnej scenerii czy w sterylnym wnętrzu studia, kobiece czy męskie ciało. Czasami jak pozytyw i negatyw z idealnym oddaniem ostrości. Innym razem odbicie rozmyte w drgającej powierzchni wody w taki sposób, że porównać daje się jedynie zarys.Wspaniałe kompozycje wykorzystujące naturalne tło lub jego elementy, układy ciała podkreślające ukształtowanie terenu jak na fotografii poniżej lub wręcz przeciwnie detale rekwizytów determinujące kompozycję jak w przypadku zdjęcia z rogami antylopy.Kolejna sceneria warta podkreślenia to scenografie wykorzystujące naturalne elementy drewniane, dla których ludzkie ciało staje się odpowiednio dopasowanym wypełnieniem lub dopełnieniem. Kobieta jednocząca się z plątaniną namorzynowych korzeni lub mężczyzna wieńczący ścięty pień ogromnego drzewa. Każde z nich wydaje się pasować, być na miejscu w tej kompozycji.Na koniec jeszcze dwa studyjne męskie akty. Taka mała przyjemność dla oka, a po części zapowiedź nagich męskich ciał w niedalekiej przyszłości.dziś 2005-09-12 o 10:44:29 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Ogniste sprawy: Monolog trawy
Święta trawo,pokorna służebnico ziemi, najbliższa jak koszula,najwiosenniejsza, najranniejsza.Zwierzęta Ewangelii i Anioły Pańskieszły po tobie ledwie że muskając.Tonęły w tobie ostrza i kopyta koni,żłobiły buty twarde jak szlifierski kamień.Z przytulonymi dziećmi – nasiennymi kłoskamizapadałaś w wytarte skiby, w podziemne ciemnicei trwałaś tam, rodząc uparte potomstwo,które uczyłaś zawsze iść do słońca.Córko Jaira, naucz wytrwałej nadziei,której nie ugnie zwątpienie.Ewa NajwerTrawą chciałabym być. Trawą, która potrafi docenić wolę wiatru i powolna jest jego pieszczocie. Trawą chciałabym być od tamtej nocy, kiedy trawy stały się świadkami magii. Kiedy były mi siostrami zapatrzonymi w płomienie. Kiedy były mi posłaniem pod stopy pościelonym. Kiedy ich pióropusze powiewały majestatycznie kierowane wiatru kaprysem. Od tamtej jednej nocy, każda trawa, na której spoczywa mój wzrok jest jedną z TYCH traw, a w zasadzie jedną z TAMTYCH traw. Każdy ukłon oddechem wiatru wywołany przypomina mi własną głowę skłonioną przed przeznaczeniem. Każdy taniec w rytm wietrznej melodii mojego ciała ruchem się staje. Ruchem dotykiem dłoni powołanym do życia. I nie jest ważne czy to maleńka kępka kupkówki drżączki, niebiesko-sina kostrzewa czy też rosły miskant. Każdy z blisko jedenastu tysięcy gatunków występujących na ziemi jest tym, którym chciałabym być, a już z całą pewnością każdy z tych stu pięćdziesięciu, które zadomowiły się w kraju ojczystym.O drżenie przyprawiają mnie łany zbóż… dlatego tak trudne były poranne podróże przez pola pełne złotych kłosów. Ale jeszcze trudniejsze okazały się te wśród porzuconych rżysk. Pozbawione sensu swojego istnienia, wykorzystane, wzgardzone. Ale nawet wówczas moja jedność z tymi trawami pozostała silna, także i ja przeżywałam to, co je spotyka. Zadziwiające – współodczuwanie roślinne? Nieprawdopodobne. A jednak.Zasiadam wśród traw a ich taniec przenosi mnie do chwil jakże miłych sercu. Dotykam ich delikatnych kłosów a czuję pod palcami inny zupełnie dotyk. Powraca dotyk ciepłej skóry, miękkiej i jedwabistej. Dotykam szorstkich, ostrych liści a opuszki wyczuwają twarde, napięte płótno, paznokcie chcą przywołać dźwięk, który wówczas na tamtej materii zagrały. Ale to tylko szczegóły, które pieczołowicie skrywam na sekretnej półce ze wspomnieniami. Ciągle ciepłe, ciągle od łez rosy wilgotne i ciągle przywoływane widokiem każdego, najmniejszego choćby źdźbła pomiatanego przez porywiste podmuchy wiatru, żeby za moment zapaść się w bezmiar jego przepastnych ramion dających rozkosz dotyku. Dla tego dotyku, dla tej pieszczoty nieopisanej i niewysłowionej chciałbym być trawą. Może właśnie dlatego tak bardzo zasmuciła mnie opowieść o pszenicznej pani, wszak to ja byłam Trawą dla tego Wiatru… Tak, w tym właśnie jest moja siła, ja byłam Trawą dla tego Wiatru, poznałam dotyk, który pieścił i ten, który bliski był przełamania źdźbła. Byłam trawą, która rozkoszą zrosiła dłoń Wiatru - dłoń, która przyniosła niespełnienie. Ale jest coś jeszcze – zawsze mogę być znowu tą trawą, wystarczy, że stanę pośród sióstr moich trawiastych i jak one pozwolę na pieszczotę wiatrem niesioną. I jak one przyjmę ten dar z wdzięcznością. Trawą byłam, trawą jestem, trawą będę… Zawsze kiedy tego zapragnę…dziś 2005-09-13 o 10:58:44 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Coś czarnego, coś nowego…Urlop w pełni to i głowa spokojniejsza. Zwłaszcza, kiedy biuro już tylko majaczy w oddali. Mogę teraz spokojnie przeanalizować jedną z tych nowości, których doświadczyłam w niedalekiej przeszłości. Zacznę chyba od wyglądu zewnętrznego. Hmm jest czarny i długi (może nawet bardzo długi), silny (z jego objęć wydostać się nie sposób), jest także na swój sposób delikatny, stara się być bardzo blisko, bywa umiarkowanie elastyczny. Oto mój nowy znajomy – Polietylen. Tak, tak, właśnie polietylen czyli subiektywna relacja z mumifikacji.Przez bardzo długi czas kategoria podobna do tej, do której zakwalifikowałam kiedyś trampling czyli głupkowata zabawa. W tym jednak przypadku obejrzenie mumifikacji na żywo (osoby trzeciej) nie wpłynęło w żaden sposób na odbiór tego… czegoś. Dopiero doświadczenie tego na własnej skórze pozwoliło na sprecyzowanie tendencyjnej i bardzo subiektywnej oceny tego procederu.Nawet podczas pierwszego zetknięcia nagiej skóry z folią nie sposób sobie wyobrazić tego, czego częścią będzie się już za kilka chwil. Folia choć chłodna momentalnie nabiera temperatury skóry i z zimnego ciała obcego awansuje do rangi ekstrawaganckiego ciucha. Gładki dotyk powoli obejmuje ciało w swoje władanie. Nic bardziej zwodniczego. Już trzecia, czwarta warstwa pozwala poczuć dreszczyk emocji. Zawinięte ramiona zaczynają odczuwać ograniczenia swobody ruchu. Instynktownie nabiera się w płuca więcej powietrza, żeby zachować maksymalne pole manewru dla rozszerzających się przy wdechu żeber. I słusznie, przy mumifikacji należy uwzględnić tę przestrzeń jako konieczną. Instynkt samozachowawczy pozostaje zwarty i gotowy do działania. Ale wracając do odczuć. Kolejną częścią ciała, która rejestruje ograniczenia są ułożone wzdłuż ciała ręce. Każdy następny metr folii dociska ręce jednocząc je z ciałem. Najpierw barki, potem łokcie a na końcu dłonie przestają reagować… Nie, nie z powodu odciętego krążenia, ale z powodu ograniczenia możliwości ruchu. A to dopiero kilka warstw. Piersi zniknęły z pola widzenia, wciśnięte gdzieś pomiędzy ramię a żebra, są a jakby ich nie było… Folia przykleja się do poprzedniej warstwy, z głośnym plasknięciem tworząc delikatną zbroję. Ciągle jeszcze na twarzy gości uśmiech, po części ze zdziwienia na reakcje ciała, po części z zabawności sytuacji. Ale uśmiech powoli ustępuje zdziwieniu na większą skalę. Oto bowiem kiedy folia zaczyna ściśle oplatać nogi na wysokości kolan pojawia się pierwszy symptom braku koordynacji ruchu całego ciała. I chociaż błędnik pozostał na swoim miejscu, dziewiczy i nietknięty skrawkiem nawet folii to zaczyna się powątpiewać w jego istnienie. Delikatny nawet nacisk na górną część ciała skutkuje utratą równowagi. Własna bezsilność staje się przerażająca. To wówczas dostrzega się wesołe ogniki w oczach… partnera. Teraz dopiero dociera do świadomości fakt, jak ogromna jest zależność od Niego. Zaryzykuję tezę, że mumifikacja jest testem na zaufanie. Będąc zapakowanym w folię (zwłaszcza tę do pakowania, a nie spożywczą) nie ma się żadnej władzy nad sobą, cała władzę przekazało się w ręce tego, kto trzyma rolkę folii. Z tym tylko, że nie sposób sobie tego uświadomić przed całą operacją…

Ale wracajmy do meritum. Utrzymanie równowagi graniczy z cudem, każdy przechył odbiera się jak zapowiedź upadku. Gra na niepewności i strachu ma w tym przypadku niesamowite pole do popisu. Co się dzieje kiedy kawałek folii zostanie przytknięty do twarzy? Odpowiedź zawiera się w jednym krótkim słowie – panika. Zwłaszcza kiedy (jak w moim przypadku) folia nie była przezroczysta ale czarna. Jednym ruchem pozbawia się mumifikowanego zmysłu wzroku i odbiera się mu powietrze. Nawet jeśli w rzeczywistości trwa to zaledwie moment i nie stanowi zagrożenia dla życia będąc po tej drugiej stronie przezywa się skróconą wersję śmierci klinicznej. Folia zakrywająca usta i nos odbiera możliwość oceny sytuacji, folia owinięta na korpusie odbiera możliwość oddechu. Tak przynajmniej się wydaje. Ale to drugie uświadamia dopiero otwór pozwalający na wdech. Instynktownie chce się zrobić maksymalnie duży oddech (zapominając o powietrzu, które zostało zatrzymane w płucach, o powietrzu z poprzedniego wdechu, o zgromadzonym już w płucach dwutlenku węgla) i wówczas napotyka się na opór folii w okolicy klatki piersiowej. Sytuacja jest do tego stopnia ekstremalna, że nie słyszy się słów partnera, a to co trwało kilka sekund odbiera się jako długie minuty. Polecenia, proste polecenia typu wdech - wydech stają się drogowskazem do wyjścia z zamkniętego kręgu. Dlatego tak ważna, obok zaufania partnerów, jest w mumifikacji komunikacja i podporządkowanie się instrukcjom Mistrza ceremonii.

Uspokojenie oddechu graniczy z cudem, ale z czasem cud się ziszcza. Świadomość powraca do swojej normalnej roli i zaczyna się ocena sytuacji. A sytuacja nie wygląda różowo. Zwłaszcza kiedy błędnik sygnalizuje nagły przechył do tyłu. Nie można mu w żaden sposób zapobiec, błędnik szaleje, a wszelkie próby werbalnego przeciwdziałania są neutralizowane nakazem milczenia. I wówczas miejsce folii, która przez moment odebrała oddech zajmuje prosty knebel z piętnastocentymetrowego kawałka srebrzystej taśmy samoprzylepnej. I znowu oddech staje się pytki i szybki. Brakuje jednak czasu na analizowanie ilości otworów oddechowych, albowiem błędnik ponownie sygnalizuje przechył. Uczucie trudnym jest do opisania, jak skok do wody z dużej wysokości, jak spadanie. To dobre określenie, to jest jak spadanie do bezdennej studni. I choć świadomość mogłaby podpowiedzieć, że od podłoża dzieli mnie zaledwie półtora metra to jednak siedzi cichutko i się nie odzywa. A pokonanie tych stu pięćdziesięciu centymetrów ciągnie się w nieskończoność. W końcu ciało osiąga pozycję horyzontalną, plecy przylegają do ciepłego i miękkiego podłożą, błędnik oddycha z ulgą, a świadomość zaczyna rozglądać się badawczo dookoła pozwalając oddechowi na spokojniejszy rytm pracy. Jakże to zwodnicze… Wystarczy, że Mistrzowi ceremonii zachciało się obrócić opakowane ciało na bok, żeby błędnik wszczął alarm, żeby niepewność zdarzeń zagościła w umyśle, żeby umysł ten zaczął generować wizje wychodzące dużo przed to, co ma aktualnie dzieje. Każda zmiana położenia ciała staje się torturą samą w sobie, torturą psychiczną, bo obnaża całkowitą zależność, całkowitą…

Ale dość już o przewracaniu z boku na bok, które utrzymuje co prawda błędnik w stanie permanentnej gotowości, ale dla pozostałych zmysłów mogłoby stać się nudne. Oto bowiem Ten-Który-Dzierży-Folię postanawia naruszyć ciągłość jej bytu. Niewiele jest miejsc na ciele, gdzie pod folią istnieją wolne przestrzenie, bardzo niewiele. Tak naprawdę jest tylko jedno takie miejsce, no może dwa… Niewielka przestrzeń między zwieńczeniem ud a wzgórkiem łonowym z przodu oraz nieco poniżej pośladków z tyłu. Tam właśnie palce zaczynają napinać zgromadzone warstwy folii w nadziei na ich perforację. Nacisk palców powoduje większy jeszcze miejscowy dyskomfort. I nagle z trzaskiem, który brzmi jak westchnienie ulgi folia kapituluje, wpuszcza palcowych napastników do wnętrza zbroi. Bezpośredni dotyk palców, jakże inny od wszechobecnego dotyku folii, wywołuje dreszcz – inne ciepło, inna gładkość, inna intensywność. Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przez świeżo deflorowany fragment foliowej intymności buchnęło ciepło i woń mojego ciała, jak gorący oddech z końskich chrap w mroźne powietrze. Po raz pierwszy poczułam ciepło ciała szczelnie owiniętego folią. Folią, która niczym druga skóra oblekła mnie nie pozwalając nawet na spłynięcie kropli potu po skórze właściwej. Leżąc na boku oba miejsca inwazji pozostają dostępne, w obu dochodzi do przełamania foliowego bastionu. Palce są nieokiełznane, nienasycone a pobudzone sukcesem wdzierają się w głąb ciała przez jego naturalne otwory.

Inwazja, to jedyne słowo jakie przychodzi mi na myśl. Z ogromną chęcią przystałabym na okupację tych najeźdźców wychodząc im naprzeciw jednoznacznym ruchem bioder. Przystałabym, gdybym mogła. Nie jestem jednak w stanie zmusić ciała do innego ruchu niż niezdarne pełzanie. Jedyne, co mogę to czekać na dalszy rozwój wypadków. Z kobiecością dyszącą pożądaniem oczekuję więcej, ale to moje upragnione więcej nie nadchodzi. Mocnym ruchem silnych dłoni zajmują pozycję na plecach, a niecierpliwie ślizgające się po folii palce usiłują dotknąć piersi. Rozrywana folia szeleści, a każdy ruch odchylający jej warstwy od ciała odbieram jak obdzieranie ze skóry, zwłaszcza te warstwy, które bezpośrednio ze skórą się stykają. Folia jest przyklejona, niemal wtopiona w skórę, stąd to przedziwne uczucie. Słyszę własny krzyk tłumiony przez, ciągle obecną na ustach taśmę, słyszę go w głowie, czuję w mięśniach jak potęguję wijące ruchy. Na nic jednak moje protesty. I te werbalne i te nieudolne uniki ciałem. Powoli moja foliowa zbroja ustępuje… Nie pomagają nożyczki rozcinające warstwy folii, czuję się obdzierana ze skóry. W sumie nie jest to ból, ale takie właśnie przedziwne wrażenie. W końcu kokon zostaje otwarty na całej długości ciała, pozostaje jedynie oderwać mnie od foliowych macek, które niczym zdobycz przytrzymują silnym ramieniem. W miarę jak ciało oswobadza się z objęć, miejsce folii zaczyna zajmować chłód. Dopiero teraz czuje jak bardzo rozgrzane i spocone jest moje ciało, jak duża jest różnica temperatur. Na plecach ciągle jeszcze czuję gorący oddech folii na piersiach zimny powiew powietrza. Dreszcze i dygotanie…

Już po chwili odpakowana i szczelnie otulona ciepłym kocem zaczynam powracać do rzeczywistości, tej rzeczywistości, którą opuściłam wieki temu. Wieki? No właśnie… w głowie kołacze się pytanie jak długo to trwało? Dwie, trzy godziny? Nic z tego! Nagromadzenie tak różnorodnych bodźców narobiło zamieszania w moim umyśle, straciłam możliwość oceny sytuacji, straciłam poczucie czasu. Ogromnym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że od pierwszego dotyku folii do zawinięcia w koc upłynęło… zaledwie… czterdzieści minut. Nie wyobrażalne, a jednak prawdziwe. Kiedy błędnik i świadomość są zapracowane próbami dostosowania się do zmieniającej się sytuacji czas staje się pojęciem względnym… Ciekawe w jakich okolicznościach Alber Einstain doszedł do wniosków znanych jako… teoria względności? Czyżby on…? Nie, to chyba zbyt daleko idący wniosek…

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Nigdy i pod żadnym pozorem nie zgodzę się na mumifikację przez obcą osobę. Jest to coś do czego potrzeba absolutnie bezgranicznego zaufania, a na takowe trzeba sobie zapracować. Foliowanie jest metodą niezwykle skutecznego unieruchomienia, daje niesamowite możliwości eksplorowania obszaru strachu i niepewności. W połączeniu z innymi elementami, jak choćby eliminacją zmysłów czy torturami miejscowymi może być rewelacyjnym zajęciem na długie zimowe wieczory (a przecież jesień już za progiem…). Jedyne, co mąci mój spokój i fascynację tym nowum jest to, że nigdzie nie znalazłam rzetelnych i wiarygodnych informacji dotyczących czasu bezpiecznego pozostawania w folii. Chyba nie zostaje nic innego jak dojść do tego metoda prób i błędów. A zima tego roku będzie dłuuuga… (mam nadzieję, hihi). W każdym razie aż do Bożego Narodzenia mój Pan może ćwiczyć… pakowanie ‘świątecznego prezentu’.