29 września 2005

Morskie spojrzenie Rafaela Kaletki

Jeden z tych, o których nic nie wiadomo. Rafael Kaletka nie rzuca na kolana swoimi pracami, ale ostatni spacer skalistym wybrzeżem, w zachodzącym słońcu przywołał z zakamarków pamięci serię zdjęć wykonanych w podobnej scenerii. To co spodobało mi się w nich wówczas, kiedy widziałam je po raz pierwszy, pozostało niezmienne do dziś. To przede wszystkim zestawienie struktur. Idealna gładź skóry, młodego, jędrnego pełnego życia ciała z twardą, spękaną, chropowatą powierzchnią skał. Czy na pewno skał? Czy zawsze skał? Tu nie ma co do tego wątpliwości - poziome warstwy, ostre linie rozdzielające poszczególne osady



Ale na tym zdjęciu nie jest to już tak oczywiste. Powierzchnia niby podobna, ale nieregularne bruzdy przywodzą mi na myśl zmarszczki na skórze. Może więc nie jest to skała, ale grzbiet słonia, albo wnętrze dłoni King Konga, a może po prostu zbliżenie skóry starego człowieka…


I te dwa z wodą w tle. Wodą wprowadzającą trzecią fakturę do kompozycji, wodą eliminującą statyczność obrazu. Pomarszczona powierzchnia unosi fale niczym brwi w geście zdziwienia. Zaskoczona tym, co dojrzała na brzegu. Coś, czego z całą pewnością na ten brzeg nie wyrzuciła. Coś obcego, nie należącego do żadnego z żywiołów, ani wody, ani ziemi, ani powietrza… czyżby to był ogień? Nie to raczej niemożliwe, ogień jest nieokiełznany. A to coś na skale układa się miękko, powtarzając krzywiznę krawędzi klifu i opływającej go wody. To coś się dostosowuje… Ale jedynie czasowo. Na kolejnym obrazie odbitym w źrenicy kontestuje prostotę horyzontów zarówno wody jak i ziemi. One mają punkt wspólny, ich linie życia przecinają się… A to coś? To ciało? Ono przekreśla współzależność pozostałych żywiołów. Niby dotyka każdego z nich i ziemi, i wody, i powietrza ale układ jaki tworzą nieodmiennie przywodzi mi na myśl matematykę i przekreślony znak równości.


Brak komentarzy: