
Ale na tym zdjęciu nie jest to już tak oczywiste. Powierzchnia niby podobna, ale nieregularne bruzdy przywodzą mi na myśl zmarszczki na skórze. Może więc nie jest to skała, ale grzbiet słonia, albo wnętrze dłoni King Konga, a może po prostu zbliżenie skóry starego człowieka…

I te dwa z wodą w tle. Wodą wprowadzającą trzecią fakturę do kompozycji, wodą eliminującą statyczność obrazu. Pomarszczona powierzchnia unosi fale niczym brwi w geście zdziwienia. Zaskoczona tym, co dojrzała na brzegu. Coś, czego z całą pewnością na ten brzeg nie wyrzuciła. Coś obcego, nie należącego do żadnego z żywiołów, ani wody, ani ziemi, ani powietrza… czyżby to był ogień? Nie to raczej niemożliwe, ogień jest nieokiełznany. A to coś na skale układa się miękko, powtarzając krzywiznę krawędzi klifu i opływającej go wody. To coś się dostosowuje… Ale jedynie czasowo. Na kolejnym obrazie odbitym w źrenicy kontestuje prostotę horyzontów zarówno wody jak i ziemi. One mają punkt wspólny, ich linie życia przecinają się… A to coś? To ciało? Ono przekreśla współzależność pozostałych żywiołów. Niby dotyka każdego z nich i ziemi, i wody, i powietrza ale układ jaki tworzą nieodmiennie przywodzi mi na myśl matematykę i przekreślony znak równości.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz