20 września 2005

Dylan Ricci – bardzo męski punkt widzenia

Niewiele jest aktów męskich. Jeszcze mniej jest dobrych aktów męskich. Nieliczne są piękne. Dane mi było poznać kogoś, kto posiada dar ich tworzenia. Kogoś, kto jest dla mnie absolutnym mistrzem w tej dziedzinie. Kogoś, kto posiada wyczucie dawnych mistrzów i gdyby słynny Dawid dłuta Michała Anioła nie został wyrzeźbiony to zostałby sfotografowany właśnie przez tego człowieka –Dylana Ricci'ego

Pomijając walory jego prac jest osobą bardzo otwartą i kontaktową czym ujął mnie do reszty. Pisząc do niego z prośbą o zgodę na zaprezentowanie jego twórczości na swojej stronie nie spodziewałam się niczego poza zdawkową zgodą (w najlepszym wypadku). Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy odpisał niemal natychmiast na mój list. Odpowiedź była bardzo osobista (może dlatego, że i mój list był taki). Opisałam mu swoje wrażenia z oglądania jego fotografii a w odpowiedzi dowiedziałam się, że nie spotkał się jeszcze z takim odbiorem. Zgodę oczywiście otrzymałam a w następnym liście zdjęcia. I to nie tylko tych kilka, o które prosiła, ale dużo więcej. Niesamowite podejście i do pracy, i do modeli, i do czytelnika (tak, czytelnika bo dla mnie każda z jego fotografii to historia opowiedziana ciałem, każdą z nich można zapisać słowami).

Tradycyjnie na początek garść biograficznych szczegółów. Urodzony w 1966 roku, rzymianin dorastający w Australii, do dziś na rozstajach – teraz między drogami Europy i Azji. Studiował rzeźbę we Florencji a skończył jako fotograf (i chwała mu z to!). Dylan Ricci to ktoś, kto swoją pracą stara się przywrócić aktowi męskiemu należne mu miejsce w zdominowanym przez kobiece piękno świecie fotografii. Stylizuje swoje fotografie, widać w nich ducha wielkich klasyków poszukującego wiecznego piękna zaklętego w nagim męskim ciele, piękna starożytnych atletów, piękna gladiatorów, piękna męskości. Tego piękna, którego tak często brakuje współczesnym fotografiom. Odrzuca wszelko, co zbędne, oczyszcza przedpole swojej działalności z tła uważanego za synonim klasycznego piękna – rzymskie kolumny, meble, pejzaże… koncentrując się na czystym i zmysłowym pięknie męskiej fizyczności. Dużą wagę przywiązuje do oświetlenia. Grając światłem i cieniem tworzy kompozycje idealne, dopracowane w najmniejszych szczegółach. Jego prace są pochwałą niesamowitej siły i majestatu którymi potrafi emanować mężczyzna.

Najpiękniejsze detale męskiego ciała – plecy i pośladki, chociaż nie – pomyliłam kolejność – pośladki i plecy. Miejsca, które tak dobrze znane są palcom, topografia wykuta na pamięć, wyryta w umyśle na wieczność. To czego zazwyczaj nie widać, ale jakże dobrze się to pamięta… „Najważniejsze jest niewidzialne dla oczu” powiedział autor Małego Księcia (choć zapewne co innego miał wówczas na myśli). Ja mam na myśli dokładnie to, co Ricci pokazał…






Wspaniała ekspozycja podbrzusza, tego magicznego dla mnie obszaru ograniczonego pępkiem i pierwszymi włosami łonowymi. Drgająca wrażliwością przestrzeń bezbronnej siły.




Ale to co uważam za szczytowe osiągnięcie w jego twórczości to fotografie, na których utrwalił podwojone piękno – pełne namiętnej erotyki i czułego dotyku postacie dwóch mężczyzn. Czasami jedynie obok siebie, drugie ciało jak powtórzenie, jak echo, jak odbicie…




W innym ujęciu zaklęte ciepłe gesty, wśród których przemykają niewidzialne iskierki uśmiechu. Dłonie na plecach, ramiona tulące do piersi, zamykające przed światem zewnętrznym.


I wreszcie te, które wywołują we mnie najwięcej emocji. Przenikające się wzajemnie ramiona i karki, zaplecione na udach stopy, brzuch powtarzający linię lędźwi. Pozbawione lubieżności, oczyszczone z brudu pornografii te fotografie malowane są subtelnym i zmysłowym erotyzmem. Męskim erotyzmem, o którym nie miałam pojęcia dopóki ich nie ujrzałam. Tworzone obiektywem maczanym w natchnieniu. Nigdy wcześniej (i nigdy później) nie doświadczyłam takiej ekstatycznej rozkoszy jaka była moim udziałem podczas oglądania tych zdjęć. Ci mężczyźni są tak władczy i tak niedostępni, że przypisałam im cechy boskie – tak, mnie przywodzą na myśl mitologiczne bóstwa. I nie jest to wyłącznie kwestia doskonałego doboru modeli – ciał w szczytowej formie męskości. Z tych zdjęć spływa kaskadami cały ocean czułości i delikatności, biją gejzery ciepła, rozświetlane łuną erotyki. Ci mężczyźni mnie podniecają. Niesamowicie działają na moją wyobraźnię. Patrząc na te zetknięte ze sobą posągi męskości niemal czuję siłę namiętności, którą mogłyby w sobie skrywać. Słyszę przyspieszone bicie serc i urywany oddech, może jeszcze zapach, tę niesamowitą mieszaninę wysiłku i rozkoszy przyprawioną kroplą wody kolońskiej i żywej, pulsującej męskości. Widzę to i czuję. To jest historia zapisana tymi kilkoma pstryknięciami. Historia męskiej-boskiej namiętności, o której my śmiertelnicy możemy jedynie pomarzyć…



1 komentarz:

Anonimowy pisze...

A ja myślałam, że jestem sama, że tylko mnie podniecającą dwaj mężczyźni Viktoia