21 maja 2006

Gdy pochylisz nade mną twe usta...

Gdy pochylisz nade mną twe usta pocałunkami nabrzmiałe,
usta moje ulecą jak dwa skrzydełka ze strachu białe,
krew moja się zerwie, aby uciekać daleko, daleko
i o twarz mi uderzy płonąca czerwona rzeka.
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią,
oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Pierś moja w objęciu twej ręki stopi się jakby śnieg,
i cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł.
MPJ

Chciałoby się, żeby uczucie było tak prostym, ale życie weryfikuje oczekiwania. I okazuje się, że zamiast miękkość jest rzeczywistość, z która co rano trzeba staczać bój. Zamiast rozkoszy codzienność szorstka jak Włosienica. Zamiast spełnienia obowiązki. I na koniec kiedy zostaje maleńki okruch czasu można tylko wtulając się westchnąć i zapłakać zanim sen rozsiądzie się na powiekach. Czy czas płynie inaczej wraz z upływem lat czy może (nie)sprawność ciała go spowalnia? Czy może znikam powoli nawet tego nie zauważając?

Brak komentarzy: