Gdy pochylisz nade mną twe usta pocałunkami nabrzmiałe,
usta moje ulecą jak dwa skrzydełka ze strachu białe,
krew moja się zerwie, aby uciekać daleko, daleko
i o twarz mi uderzy płonąca czerwona rzeka.
Oczy moje, które pod wzrokiem twym słodkim się niebią,
oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Pierś moja w objęciu twej ręki stopi się jakby śnieg,
i cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł.
MPJ
Chciałoby się, żeby uczucie było tak prostym, ale życie weryfikuje oczekiwania. I okazuje się, że zamiast miękkość jest rzeczywistość, z która co rano trzeba staczać bój. Zamiast rozkoszy codzienność szorstka jak Włosienica. Zamiast spełnienia obowiązki. I na koniec kiedy zostaje maleńki okruch czasu można tylko wtulając się westchnąć i zapłakać zanim sen rozsiądzie się na powiekach. Czy czas płynie inaczej wraz z upływem lat czy może (nie)sprawność ciała go spowalnia? Czy może znikam powoli nawet tego nie zauważając?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz