31 października 2011

Johannes Barthelmes - fotografujący saksofonista


Po pierwsze saksofonista, po pierwsze fotograf. Edukacja muzyczna wskazywałaby na to, że muzyka ma pierwszeństwo w jego życiu. Urodzony 1953 roku w niemieckim Speyer, w latach 1975-1981 studiował w University of Music and Dramatic Arts w Graz. Od 1998 roku fotografuje.  Ale najprzyjemniej jest zanurzyć się w jego twórczości wielowymiarowo – oglądając i słuchając. Dźwięki saksofonu wydobywają na światło dzienne detale zatrzymanych w kadrze obrazów. Dopełniają je. Agapi Mou czy Song for an Angel grają na najbardziej ukrytych strunach wrażliwości. Po muzyczne i fotograficzne specjały  Johannesa zapraszam na jego stronę a kilka wyjątkowych odkładam do mojej spiżarni z emocjami.


Jest coś czym zauroczył mnie od pierwszego spojrzenia – jego spojrzenie. To, co widząc w obiektywie zatrzymuje w kadrze. Detale. Na pozór nie istniejące, łatwe do przeoczenia. Są jak subtelne pociągnięcia pędzla, jak ledwo zauważalne wskazówki w podchodach do sedna przekazu.
Na pozór wstydliwie zakrywająca kobiecość dłoń odkrywa bezwstydne odbicie w niewielkim lusterku samochodu. Lusterku bocznym przecież – zatem nie główny to motyw kompozycji ale właśnie poboczny. Gra z odbiorcą, gra w przemycanie i odnajdywanie. Gra w pozory i szczegóły. Gra w erotyzm. A wszystko to w scenerii podziemnego garażu – najprawdopodobniej przestrzeni publicznej – biurowca, apartamentowca lub centrum handlowego…


Niemal nobliwa szara, prosta sukienka o nieco swobodnym dekolcie przez rozpuszczone sznurówki. Na pozór to zwykły portret, nie akt. Na pozór, ponieważ i tu autor przemycił detal. Z tym jednak, że odwzorowujące rozsznurowanie dekoltu rozcięcie dołu sukienki – dola odmiany – uchylą rąbka nagiej tajemnicy. Wzrok skupia zwieńczenie złączonych ud gdzie pod osłoną zgrzebnej tkaniny zadziornie wygląda z pomiędzy warg łechtaczka. A wszystko to ukoronowane spokojnym wzrokiem modelki utkwionym w jakimś dalekim planie. Czyżby oczekiwanie? 



 Zestawienia. Kontrasty. Perspektywa. Uwielbiam kiedy w architektoniczne ramach budynków czy framug wkomponowuje nagą krągłość pośladków. Kiedy wzrok kroi kadr pod dyktando kątów prostych muru lub drewna żeby spłynąć niczym topniejący śnieg wzdłuż łuków bioder, pośladków i ud. Krzywizny kontra proste. Łagodność przeciw ostrości. Ciepło ciała albo chłód muru.

















Schody, schody, schody… Nie mogą schody wyjść nigdy z mody… tak brzmiały słowa jednej z musicalowych piosenek. Tu są zarówno ciepłe drewniane zachęcające do tego, żeby się o nie otrzeć, przysiąść na chwile i spojrzeć pędzącemu po trzy stopnie życiu trochę z boku. Sprzeciwić się momentom odliczanym przez toczone tralki ustawione w równych odstępach niczym znaczniki metronomu.


 Są też inne schody – zimne, surowe, metalowe, stanowiące barierę, niemal klatkę, przez która można jedynie podglądać ciepło ciała. Ostre krawędzie a za nimi delikatny, subtelny obraz kobiecości odzianej w pończochy i niby-sromnie okrytej płaszczem. A zaraz potem ciało w pełnej okazałości – odrzucające ograniczenia odzienia i konwenanse klatki. Żywa nagość triumfująca nad industrialną rzeczywistością. Prawdziwa natura erotyzmu.



I jeszcze rzut oka na detal bardzo statycznej kompozycji. Kontrast gorsetu jako metafory konwenansu i zsuniętej poniżej linii bioder spódnicy. Dominujące środkową część kadru pośladki ustępują jednak napęczniałemu pączkowi kobiecości. Choć ukryty w światłocieniu, choć niewielki to jednak wyrazisty, nabrzmiały, niemal krzyczący. Idealne ujęcie. To właśnie ta przysłowiowa wisienka na torcie.




Brak komentarzy: