Po pierwsze saksofonista, po pierwsze fotograf. Edukacja muzyczna wskazywałaby na to, że muzyka ma pierwszeństwo w jego życiu. Urodzony 1953 roku w niemieckim Speyer, w latach 1975-1981 studiował w University of Music and Dramatic Arts w Graz. Od 1998 roku fotografuje. Ale najprzyjemniej jest zanurzyć się w jego twórczości wielowymiarowo – oglądając i słuchając. Dźwięki saksofonu wydobywają na światło dzienne detale zatrzymanych w kadrze obrazów. Dopełniają je. Agapi Mou czy Song for an Angel grają na najbardziej ukrytych strunach wrażliwości. Po muzyczne i fotograficzne specjały Johannesa zapraszam na jego stronę a kilka wyjątkowych odkładam do mojej spiżarni z emocjami.
Jest coś czym zauroczył mnie od pierwszego spojrzenia – jego
spojrzenie. To, co widząc w obiektywie zatrzymuje w kadrze. Detale. Na pozór
nie istniejące, łatwe do przeoczenia. Są jak subtelne pociągnięcia pędzla, jak
ledwo zauważalne wskazówki w podchodach do sedna przekazu.
Na pozór wstydliwie zakrywająca kobiecość dłoń odkrywa
bezwstydne odbicie w niewielkim lusterku samochodu. Lusterku bocznym przecież –
zatem nie główny to motyw kompozycji ale właśnie poboczny. Gra z odbiorcą, gra
w przemycanie i odnajdywanie. Gra w pozory i szczegóły. Gra w erotyzm. A
wszystko to w scenerii podziemnego garażu – najprawdopodobniej przestrzeni
publicznej – biurowca, apartamentowca lub centrum handlowego…
Niemal nobliwa szara, prosta sukienka o nieco swobodnym
dekolcie przez rozpuszczone sznurówki. Na pozór to zwykły portret, nie akt. Na
pozór, ponieważ i tu autor przemycił detal. Z tym jednak, że odwzorowujące
rozsznurowanie dekoltu rozcięcie dołu sukienki – dola odmiany – uchylą rąbka
nagiej tajemnicy. Wzrok skupia zwieńczenie złączonych ud gdzie pod osłoną zgrzebnej
tkaniny zadziornie wygląda z pomiędzy warg łechtaczka. A wszystko to
ukoronowane spokojnym wzrokiem modelki utkwionym w jakimś dalekim planie. Czyżby
oczekiwanie?
Zestawienia.
Kontrasty. Perspektywa. Uwielbiam kiedy w architektoniczne ramach budynków czy framug
wkomponowuje nagą krągłość pośladków. Kiedy wzrok kroi kadr pod dyktando kątów
prostych muru lub drewna żeby spłynąć niczym topniejący śnieg wzdłuż łuków
bioder, pośladków i ud. Krzywizny kontra proste. Łagodność przeciw ostrości.
Ciepło ciała albo chłód muru.
Schody, schody, schody… Nie mogą schody wyjść nigdy z mody…
tak brzmiały słowa jednej z musicalowych piosenek. Tu są zarówno ciepłe
drewniane zachęcające do tego, żeby się o nie otrzeć, przysiąść na chwile i spojrzeć
pędzącemu po trzy stopnie życiu trochę z boku. Sprzeciwić się momentom
odliczanym przez toczone tralki ustawione w równych odstępach niczym znaczniki
metronomu.
Są też inne schody – zimne, surowe, metalowe, stanowiące barierę,
niemal klatkę, przez która można jedynie podglądać ciepło ciała. Ostre krawędzie
a za nimi delikatny, subtelny obraz kobiecości odzianej w pończochy i niby-sromnie
okrytej płaszczem. A zaraz potem ciało w pełnej okazałości – odrzucające ograniczenia
odzienia i konwenanse klatki. Żywa nagość triumfująca nad industrialną
rzeczywistością. Prawdziwa natura erotyzmu.
I jeszcze rzut oka na detal bardzo statycznej kompozycji. Kontrast
gorsetu jako metafory konwenansu i zsuniętej poniżej linii bioder spódnicy.
Dominujące środkową część kadru pośladki ustępują jednak napęczniałemu pączkowi
kobiecości. Choć ukryty w światłocieniu, choć niewielki to jednak wyrazisty,
nabrzmiały, niemal krzyczący. Idealne ujęcie. To właśnie ta przysłowiowa
wisienka na torcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz