30 września 2007

Kupił, nie kupił...

Zmiany. Telefony rozdzwoniły się na dobre. Spotkanie goni spotkanie. Ciekawam bardzo co z tego wyniknie. Atmosfera w biurze gęstnieje. Prezio tygodniami nieobecny, umawia się na spotkanie poczym raczy różne osoby esemesami treści sorry jestem chory, nie dam rady przyjść, czy możesz… Już nikt nie traktuje poważnie jego deklaracji, co do spotkań. Operacyjny jest jeszcze do końca roku, a co później? Hmm nie wiem, w każdym razie ja na swoje barki nie wezmę zarządzania całą firmo – jeszcze mi życie miłe i znam wartość wolnego czasu. Tym bardziej, że mam go ciągle za mało. A za chwilę będzie jeszcze mnie z powodu szkoły. Oj będzie się działo, będzie się działo. Najpierw straciłam serce, teraz zaczynam tracić cierpliwość. Ciekawe, że tolerancja jest odwrotnie proporcjonalna do ilości telefonów i spotkań przynoszących nowości. Tak, nowości to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Ktoś kiedyś zdiagnozował to jako zaraźliwy optymizm i umiejętność motywowania ludzi do sięgania poza to, co utarte. Jeśli wziąć pod uwagę to, co robię obecnie to coś w tym jest.

Kupił, nie kupił - potargować warto.

29 września 2007

Rozważania sferyczne

Kulki jakie są każdy widzi. No, może nie widzi, bo głęboko wsadzone, ale z całą pewnością wyobraża je sobie jakoś (tudzież ich działanie). Co do wyobrażeń, to niestety nigdy nie pokryły się z fizycznymi doznaniami – krotko mówiąc rozczarowały na całej linii. Nie mniej jednak od paru lat walają się w szufladzie z zabawkami. Postanowiłam dać im jeszcze jedną szansę i zabrałam je… na basen. Cóż można rzec? Jedynie to, że… rozczarowania ciąg dalszy miał miejsce. Jakby się człowiek nie przeginał to efekt mizerny. A może to tylko ja tak mam, że na mnie osławione gejszowe zabawki nie działają? A może powinny być mniejsze i w większej ilości, żeby efekt był zadawalający? Nie wiem. W każdym razie na eksperymentu nurkowe trzeba będzie wykombinować jakieś inne sfery, żeby udowodnić teorię o obrotach ciał.

27 września 2007

Kobieta oszlifowana cierpieniem ma wartość brylantu

Nie mam w zwyczaju poddawać się kółkom wzajemnej adoracji tworząc listę blogów ‘które odwiedzam’ albo równie banalnie nazwane linkownie. Nie mniej jednak zdarzają się w sieci miejsca, gdzie bywam. Okazjonalnie albo z przyzwyczajenia, różnie. Zawsze jednak miło przyjmuję te, które zapełnione są językiem odpowiadającym mi zarówno pod względem składni jak i metafory. Z niekłamaną przyjemnością zaglądam do tych tekstów pisanych w rodzaju męskim Kobieta oszlifowana cierpieniem ma wartość brylantu. Nie diagnozuję, że pisane to przez mężczyznę jest bo wiele już w sieci spotkałam entych tożsamości tych samych personel. Ale wracając do autora – odpowiada mi retoryka, nastrój i nasycenie emocjami. Zadziwiająco dużo kobiety w tym męskim wcieleniu. Ale co tam – grunt, że słowa poskładane z sukcesem (a o to dość ciężko niestety).

===============
margot__ 2007-10-05 17:56:18 83.24.144.171
zoo..co do autora powiem Ci tak Droga moja..facet z krwi i kości, najprawdziwszy z prawdziwych, rzec bym mogła hmm Przyjaciel..dużo w Nim empatii i doświadczenia a wszystko co opisane zgodne z najprawdziwszą prawdą.. całusy..

sliczna_sami sliczna_sami@o2.pl2007-09-29 13:21:24 194.116.193.13
Witam, Zooza. Dziekuje za to, ze pozwolilas mi, od pewnego czasu, zapoznawac sie ze swoimi myslami, fascynacjami, przezyciami. Dzieki temu rowniez, za Twoim przewodnictwem, poznalam wiele ciekawych miejsc, wielu ciekawych ludzi. To niewatpliwie wzbogaca.Ow KmT, o ktorego blogu wspominasz, jest po prostu mezczyzna - i jako taki, posiada kobiecy pierwiastek duszy - to zupelnie naturalne, szkoda tylko, ze rzadko spotykane. Czyzby tak niewielu mezczyzn zylo miedzy nami? ;-)Pozdrawiam Cie cieplo. :-)

PPZN

Nie mylić z PZPN, bo choć litery te same w innym stoją szyku. Potrzeba Podążania Za Nowym. Przekleństwo moje albo napędowa siła – jak kto woli. To jest jak nałóg. Nie, to jest nałogiem. Ciągle dalej, bardziej, szerzej. Więcej wiedzieć, więcej poczuć, więcej doznać, więcej zrozumieć. Ach, człowiekiem renesansu być… I odkąd pamiętam tak właśnie było, nawet w szkole. No, bo kto wymyślił w ogólniaku klasy matematyczno-fizyczne i biologiczno-chemiczne? Mnie się marzyła matematyczabiologizacja. Na ogrodnictwie lubiłam nawet te powalone zadania ze statystyki, gdzie w treści przewijały się ponadnormatywnie wysokie kukurydze albo prawdopodobieństwo wyhodowania zielonych świnek morskich z oczami w kolorze bzu. Pewnie dlatego tak bardzo podobały mi się studia interdyscyplinarne – trochę teatru w prezentacjach, snucia intryg w negocjacjach czy zimnej kalkulacji w ocenie inwestycji. Ale z drugiej strony moja biblioteczka pełna jest książek o seksie, albumów z erotyką, historii penisa czy innej vaginy. Towarzyszom im pozycje, w których przewija się szeroko rozumiana filozofia bata. Galeria zdjęciowych aktów przekracza wszelkie granice. A ciągle mi mało, ciągle niedosyt. I szperanie godzinami po forach przeróżnych, po recenzjach. Wyszukiwanie pozycji niezauważanych. I kolejny zwrot, tym razem polowanie na eCFO. Branżowe, że niby. A kto by się tym przejmował – ciekawe to jedyny parametr. Zachłanny apetyt na wiedzę. Nigdy nie pociągało mnie zgłębianie tematu aż do ostatniej litery. Zawsze szerzej niż głębiej. To ‘odznaczonych’ dziedzin czy tematów zawsze można wrócić, ale takie obok których przejdzie się mimo – umierają. Wszystko ma swój czas – jeden jedyny – później nie smakuje tak dobrze.

Czuję przez skórę, że nadchodzi coś kolejnego. Jeszcze nie ma kształtu ani imienia, ale po prostu wiem, że się zbliża. Niebawem zapuka do drzwi mojego umysłu, a ja pójdę otworzyć. Już czekam. Moja PPZN jest wygłodniała…

3 września 2007

Pan Niepokorny. Kulturowa historia penisa

Penis jaki jest każdy widzi - czy aby napewno? Jest ciekawie napisana przez Davida M. Friedmana rozprawa na temat tego jak postrzegano penisa na przestrzeni dziejów. Formuła książki to coś pośredniego między powieścią detektywistyczną a podręcznikiem historii, z tym zastrzeżeniem, że obejmuje różne dziedziny. Trzeba przyznać, że jest wszechstronna pod tym względem – pokazuje różne punkty widzenia i różne aspekty. Są tu religie i wierzenia (od klasycznego kultu fallicznego z omówieniem różnic w poszczególnych kulturach, po prokreacyjne i masturbacyjne aspekty w biblii), medycyna (od ludowych mikstur na impotencję, przez metody jej leczenia - niejednokrotnie szokujące, diagnozowanie i walka z masturbacją), psychoanaliza (czyli teorie panów Freud’a i Fromm’a), moda (kiedy, jak i w co odziewano męskie klejnoty), kompleksy (kobieca zazdrość o brak penisa, męska zazdrość o murzyńskie przyrodzenie), aż po współczesny viagroprzemysł. A z opisanych wynalazków wszelkiej maści i myśli technicznej można spokojnie stworzyć wystawę w muzeum techniki (nie wiem tylko czy w kategorii urządzenia użytku codziennego czy może narzędzia tortur).

Książka napisana w sposób przystępny, nie przeładowana specjalistycznym słownictwem z zakresu medycyny i łaciny, obfitująca w cytaty i odwołująca się do różnorodnych źródeł, sporo mało znanych ciekawostek. Ciekawa i obszerna bibliografia. To, czego trochę brakuje to ryciny czy zdjęcia, niektóre są szczegółowo opisane, ale mimo wszystko słowo nie zawsze jest w stanie oddać obraz. Po prostu miejscami tekst, aż się prosi o wizualizację. Reasumując – ciekawa pozycja, monotematyczna ale nie monotonna, nadaje się do czytania w odcinkach – z racji bohatera nie traci się wątku.


Powrót do codzienności

Wczoraj w telewizorni mignął 'Powrót do przyszłości' a w głowie parafraza -powrót do codzienności. A powrót ten jest dość... hmm… nieprzyjemny. Przede wszystkim, dlatego, że trzeba wstać. Tak najzwyczajniej w świecie wstać z łóżka zamiast powylegiwać się jeszcze. No i ten koszmarny brak słońca. Sam jego brak jest wystarczającym powodem, żeby nie podnosić czterech liter. Na myśl o leżeniu plackiem na słońcu robi mi się słabo, ale odpowiednia dawka słońca w ciągu dnia to zupełnie inna sprawa. Na razie staram się myśleć o najbliższych miesiącach, ale pod względem solarnym to tutaj jest już jesień niestety. Ilość nieodebranych połączeń telefonicznych oraz maili przekroczyła wszelkie granice. Cześć z nich zostawiam na jutro, żeby nie doznać szoku pierwszego dnia po. Następnym razem przy okazji zmiany pracy zafunduję sobie miesięczną przerwę. Takiego urlopu nie da się wygospodarować miedzy terminami i raportami a to chyba minimalna jednostka czasu żeby uczciwie odpocząć. Tak wskazują osobiste badania na reprezentacyjnej (dla mnie jako grupy docelowej) próbce w ilości sztuk jeden. Dwa tygodnie nie satysfakcjonują rzeczonej próbki.Oby do następnego ;)