29 grudnia 2011

1001 drobiazgów


Potrzeba matką wynalazków jak sugeruje popularne porzekadło, ale z całą pewnością nuda będzie matką chrzestną a przynajmniej ciocią :)

Święta zapowiadały się tradycyjnie – w samochodzie. I już na samą myśl o wyżej wymienionych robiło mi się gorzej niż lepiej. No ale cóż – na tradycje nie ma rady. Nieoczekiwanie w piątkową wigilię Wigilii okazało się, że zaszły duże zmiany i w rezultacie można było kłębić się w pościeli do południa, OKW (oficjalna kolacja wigilijna) była tylko jedna (i miejmy nadzieję, że skoro już po dwudziestu latach nadeszła ta wiekopomna chwila to ten ‘trynd’ się utrzyma) .

W ramach przedświątecznej migracji rzeczy okazało się, że posiadam takie, których obecności w moim domu nie spodziewałby się nikt. Na przykład nossenklammer (i nie chodzi bynajmniej o model knebla z haczykami do nosa). Tej klamerki używają na basenach osoby, które nie przepadają za chlorowaną wodą penetrującą ich górne drogi oddechowe. Skąd toto pod moim dachem nie mam pojęcia bo użytkowników takowego brak, wszak wodną jesteśmy rodziną. 

Zwierzęta nie gadały ludzkim głosem, ale nawiedzić mnie musiał duch Bożego Narodzenia bo sen mi się przyśnił pokręcony i mokry, historia utkana a kilku faktów z przeszłości i doprawiona wytworami mojej wyobraźni (tak to jest jak sobie człowiek Incepcję przed snem zapoda). Dość powiedzieć, że obudziłam się nad ranem z przemożną chęcią użycia plastikowej, przezroczystej klamerki… w sposób jaki mi się przyśnił.

Wystarczyło kilka ruchów, żeby pozbyć się opakowania, szybka kąpiel dezynfekująca i zacisk wylądował nie na skrzydełkach nosa ale na łechtaczce. I niech ktoś mi powie, że nie mam proroczych snów! Nie dość, że leżał jak ulał to jeszcze bardzo sympatycznie stymulował. Taka domowa akupresura. Nacisk delikatny ale dość silny. Rewelacyjnie zachowuje się podczas chodzenia (szczególnie polecam schody!!!). Ale w stanie spoczynku też niczego sobie. Elastyczny łącznik silikonowych końcówek pozwala na różne kombinacje w tym także z udziałem warg zewnętrznych. Ciekawą konfiguracją jest asymetryczne spięcie łechtaczki z jedna z warg. 

Co ważne sprawdza się nie tylko w łóżku, przetestowany także w wersji dziennej czyli w ubraniu. Idealny na spacer w połączeniu z jeansami. Niestety powoduje dużą dekoncentrację i szybkie odpływanie w odmienny stan świadomości dlatego nie mogę go używać w pracy. Co więcej w ulotce powinien być zapis, że upośledza koordynację ręka-oko i nie może być stosowany podczas prowadzenia pojazdów mechanicznych!!! 

W tym roku jednak święta się do czegoś przydały – choćby pośrednio – i zyskałam fajny sprzęt osobistego użytku o jakim nie śniło się producentom wyżej wymienionego. A przy najbliższej okazji planuje przetestować (idąc za ciosem) klips przeciw chrapaniu – konstrukcja zbliżona więc powinien się nadać. A po cichu liczę na to, że jego magnetyczne końcówki o mocy 300 gausów (czymkolwiek te gausy są) mogą być źródłem dodatkowych doznań. W najgorszym wypadku przetestuję go w zakresie przewidzianym przez producenta czyli na Panu Mężu.

A bohater niniejszej przypowiastki wygląda tak:

18 grudnia 2011

(Nie)waniliowy eksperyment


Trochę z nudów, trochę z przekory, a trochę z braku ciekawej imprezy w zasięgu wzroku podsunęłam mojemu Pryncypału delikatną sugestie, ze może zamiast wigilijnopodobnej nudy zorganizować coś z jajem (i wcale nie o wielkanocne jajo szło). Dość powiedzieć, że co prawda konwencja nie zyskała arobaty ale sam pomysł na anglosaskie krystamowe party tematyczne trafił na podatny grunt. Imprezę docelowo ogarniali spece (przy okazji zaprezentowali rewelacyjne dla takich celów lokum!), a tematyka finalnie wyewoluowała na skrzyżowanie Arki Noego z ogrodem zoologicznym.
Prawdę powiedziawszy nie zachwyciło mnie to, ale jak już doszło do losowania zwierza w skórze którego uczestnicy mieli się zezwierzęcić na imprezie to oczywiście dreszczy emocji był. Jednym z zadań było odnalezienie drugiego zwierzaka do pary no bo przecież arka niby taka monogamiczna i w tradycyjnym wydaniu ale nie w tym przypadku. Tu ślepy los składał pary więc potencjalnie i pan z panią, i pan z panem, i pani z panią trafić się mogły. No ale dopiero jak wyciągnęłam karteczkę z napisem ‘koń’ to zaczęłam parskać. No bo przecież aż się samo prosiło…

Nie jestem fanką ponyplay ale w tym konkretnym przypadku postanowiłam, że moje wcielenie konia na arce będzie z mocnym przymrużeniem oka, w wersji „pieprz i wanilia”. Co prawda wersja, o której pomyślałam  pierwotnie nie została zrealizowana (jak się okazało dobrze się stało) tylko powstała jej zwaniliowana odmiana. Po krótce z pieprznych elementów był skórzany gorset i szpilki na platformach. A wanilia - co prawda w czarnej odmianie (ale przecież strąk wanilii po ususzeniu jest czarny więc się wszystko zgadza) – w postaci bawełnianych leginsów się zmaterializowała. Coś jeszcze? No dobra, żeby nie było takiego całkowitego szoku zrezygnowałam z klasycznej uprzęży ponyplay i uzdy, ba odpuściłam sobie nawet rozbudowany paskami knebel. Przy użyciu maszyny do szycia wyczarowałam późną nocą z czerwonej parcianej taśmy szczątkowe ogłowie, pionowe paski odchodzące od naczółka zakończyłam stalowymi kółkami a całość zwieńczyłam równie czerwonym strusim piórem. Do tego dzwoneczki zamocowane przy butach a z tyłu gorsetu kremowobiały długi ogon. Dla zorientowanych to zubożona (czytaj: zwaniliowana) wersja dressage ponygirl a dla tych całkiem nie w temacie - zwierzątko cyrkowe. 


 Tak czy owak zaskoczenie było po obu stronach. U mnie bo do dziś wierzyć mi się nie chce, że ludzie parający się pracą kreatywną NA-CO-DZIEŃ !!! nie mają dość dystansu do siebie ani dość inwencji, żeby wykrzesać coś więcej niż papierowa maska na twarze. Z drugiej strony szok, że można inaczej. I te słowa uznania dla mojej odwagi (sic!). I te lepkie spojrzenia (cud, że się nikt nie poślizgnął na strużkach śliny). I wreszcie głośne wow a zaraz potem ciche stwierdzenia, że rozmówca mnie nie poznał.

Nie będę ściemniać, że to zamieszanie sprawiło sporo zabawy. Zwłaszcza kiedy wyjmowałam ze szklanki czarną słomkę, którą umieszczałam w kółkach ogłowia w formie wędzidła. Spojrzenia – bezcenne. Zastanawia mnie jak to możliwe, że taka namiastka mogła wywołać aż tyle westchnień, komentarzy. Na dobrą sprawę jedyną ekstrawagancją był skórzany gorset, reszta była absolutnie zwyczajna! W tych butach byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy (takie czasy, że zacierają się różnice między butami klimatycznymi i tymi nie). Reszta to szybkie zakupy w pasmanterii – pióro, taśma, dzwoneczki (w świątecznej porze w kolorach czerwonych do wyboru do koloru). 

Ale żeby gorset - kawał skóry obszyty na metalowych paskach i zasznurowany paroma metrami sznurka w dwudziestym pierwszym wieku wywoływał aż tyle zamieszania?? No jestem w szoku do dziś. Rozumiem, że moja Rodzicielka poproszona o zasznurowanie mogła być zaskoczona. A nawet Ojciec zawezwany do pomocy, że dziwnie patrzył choć nie komentował też rozumiem. Ale, że pięćdziesiąt z okładem młodych osób, służbowo włóczących się po necie może się zapowietrzyć w kontakcie z takowym to się mnie w głowie nie mieści. 

A teraz deserek. Najpierw Szef Wszystkich Szefów powiedział, że założy się ze mną, że nie przyjdę tak ubrana do biura w dniu wypłaty. Potwierdziłam, uzasadniając, że na takie okazje mam bardzie (nie)stosowne stroje. Mina – bezcenna! Później okazało się, że zwyciężyłam w konkursie na najbardziej zwierzęca parę bo bój towarzysz miał wielce realistyczna maskę konia więc jako para byliśmy faktycznie nie do przebicia. A jeszcze później w indywidualnych zmaganiach także przypadła mi palma pierwszeństwa. Nagrody były dwojakie – jedne z bąbelkami do wypicie, inne iście końskie (no może poza ikoną) i w idealnie dobranym do ogłowia odcieniu czerwieni.


Żeby nie było tak wesoło to chodzenie z wysokim unoszeniem kolan przez dobre sześć godzin odbiło się niezłymi zakwasami. Pewnie brak treningu, ale to przecież nic dziwnego ponieważ ponyplay to nie moja bajka. W tym przypadku jedynie skorzystałam z kilku dodatków dla skomponowania stroju i bawiłam się przy tym świetnie czego wszystkim życzę w nadchodzącym okresie przenudnych opłatkowo-wigilijno-choinkowo-przedświątecznych spotkań firmowych. A mnie nie pozostaje nic innego jak szykować „służbowe ubranko” na nadchodzący payday :)


6 grudnia 2011

Z rodzinnego albumu Fetyseuszy...

Skończył włóczęgę po górkach, powrócił z irlandzkiego głaskania i znalazł chwilę, żeby zrobić Fetyseuszowi portrecik do rodzinnego albumu. Ku pamięci! Nieżle się prezentuje w gumowym wdzianku, nieprawdaż W zasadzie to ne wiem jak sobie biedaczek radził golusieńki przez tyle lat ;)





4 grudnia 2011

Przedmikołajkowa siurpriza


Niby zrealizowałam postulat długim leżakowaniu, ale jego powód zgoła nieplanowany. Dość powiedzieć, że zamiast oddawać się uwielbianemu przez mnie seksowaniu w niedzielne przedpołudnie leże przygwożdżona do łóżka gilem i gorączką. Nie ma jak przeziębienie na Mikołajki  :(

3 grudnia 2011

Strefa 51


Wszystkich Świętych, Giżycko, Sochaczew, Płock, Ciechanów, Warszawa, Puławy, Ożarów, Grodzisk, Warszawa i Boże Narodzenie. Pięć tygodni bez weekendu, znaczy owszem poza praca ale zamiast spania do południa wstawanie skoro świt i jazda sto kilometrów lub wielokrotność. No bo przecież w tym kraju przejechanie stu kilometrów musi zajmować dwie godziny z hakiem. Nie-do-wiary? Proponuję zaatakować Płock albo Ciechanów stówka w dwie godziny. Albo Giż – niecałe trzysta kilosów  w ‘zaledwie’ pięć i pół godziny. Masakra z grzybnią przemieszczanie się po kraju.

No ale człowiek sobie nie wybiera tylko działacze Polskiego Związku Pływackiego. Bo przecież to takie polskie ogłosić w drugiego listopada obowiązkowy sprawdzian wszechstronności stylowej i wytrzymałości w wersji obowiązkowej i na dodatek warunkujący udział w przyszłorocznych mistrzostwach kraju. A zapomniałam dodać, że MUSIAŁ się odbyć w listopadzie br. Sic! No i tak właśnie wszystkie okręgowe związki (poza warmińsko-mazurskim) spięły poślady i zorganizowały zawody, żeby zadowolić bandę działaczy w ich perwersyjnych zachciewajkach.

I tylko o dzieciakach nikt nie pomyślał. Jak takie nagłe zmiany reguł gry wpisują się w ich plan treningowy albo jaki jest sens katować dwunastolatki wyścigiem na 800m a jedenastolatki na 400m. Trzymam kciuki, żeby PZP był następny w kolejce do posprzątania po PZPN.

Do gwiazdki już niedaleko, a tymczasem dziś domowa kolekcja medali wzbogacona została o kolejną sztukę. W sobotnie, grudniowe przedpołudnie okazało się, że kobiety lubią brąz, a w szczególności jedna. A przy okazji ciekawi mnie jak sobie radzą w innych sportach z identycznymi wynikami zawodników. Dziś okazało się, że dwie zawodniczki uzyskały identyczny czas więc były dwa złote krążki a trzeci brązowy. Hmm na logikę powinno chyba być dwa złote, srebrny i brązowy bo nagradza się trzy najlepsze wyniki. 

I tym optymistycznym akcentem udaję się na spoczynek i nie zamierzam wstać jutro przed południem. Budzikom śmierć!

Knuję, snuję i wymyślam


Minął listopad, mija grudzień. Inaczej niż przez ostatnie lata – tej zimy nie będzie ciepłej solanki. Zamieniłam ja na chlorowo-ozonowe basenowe opary. I spotkania z 'Ludziamy'. Przysłowiowe kawy przeciągające się w późnowieczorne herbatki. Tajska kuchnia aż do zamknięcia jadłodajni. Włoskie specjały w babskim towarzystwie. Piwne szaleństwa pod pretekstem lub bez.
Czuję, że żyje.
Inaczej. Inaczej niż przez ostatnie lata. Inaczej nie znaczy lepiej czy gorzej. Znaczy właśnie inaczej. Odkrywam to co leży między ‘dom’ a ‘praca’. U mnie to kawałek ugoru, który z pietyzmem odchwaszczam, użyźniam i podlewam. I czekając na wiosnę zastanawiam się co z tego wyrośnie.
Przed wiosną jeszcze zima. Ale nawet ona zapowiada się inaczej. Najpierw Matka Natura zafundowała najbardziej suchy listopad w historii (gdyby listopady wyglądały właśnie tak a nie jak obrzydliwa, posępna i ohydna chlapa to może nie rozważałabym przeprowadzki na południe). Później minister od szkół zafundował ferie w drugiej połowie stycznia, a szkoła tradycyjne szkolne zimowisko przez pierwszy styczniowy tydzień. Niby jak co roku, ale… No właśnie – jedno małe ale. A w zasadzie duże ALE – nie będę ślęczeć po nocach w robocie  w tym czasie. Innymi słowy świadomie i konkretnie zamierzam korzystać z trzech tygodni bezdzietności.
A jak?
Tu i ówdzie słychać przebąkiwania o imprezie. Kilka spotkań towarzyskich w podgrupach zapowiada się pod naszym dachem. No i zakończona metamorfoza kuchni aż się prosi, żeby stać się sceną jakiegoś ciekawego wydarzenia z produktami spożywczymi w roli głównej. Nietypowe użycie sprzętów i wiktuałów się wykluwa w mojej głowie. Albo coś z gipsem w roli głównej - czy jest na sali ortopeda? Duża ilość stali pozwala na szybką aranżację przestrzeni medycznopodobnej. Więc może jakaś mieszanka wybuchowa? Sama nie wiem co podkręca mnie bardziej czy planowanie dla kogoś czy bycie w centrum wydarzeń.
- Poczuje pani lekkie ukłucie i zaśnie…

31 października 2011

Gianni Monduzzi

Kobieta żyjąca pełnią życia to ta, która ma przyjaciela, męża i kochanka -
przyjacielowi mówi to, czego nie myśli,
mężowi nie mówi, co robi,
a z kochankiem robi to, o czym nie mówi.
Gianni Monduzzi



Pyjama day

Miły poranek. I śniadanie. I Johannesa Barthelmes zgodził się na umieszczenie w mojej osobistej galerii. Uwielbiam takie dni jak dziś. Ogień w kominku, zero pośpiechu, czas na poczytanie co tam u ludzi słychać. Czas na odpowiedzi na maile. Obejrzenie nieobejrzanych filmów. I generalnie takie nicnierobienie. Włóczęga po FL też nie była bezowocna – zidentyfikowałam kilkoro sensownie wyglądający podobnych mnie miłośników broni. Szkoda, że w amerykanowie bo spotkać się trudno ale przynajmniej pogadać można o wrażeniach jakie potrafi zafundować pistolet. Czuję przez skórę, że czas na wycieczkę na Łazienkowską albo na VAT i trzymam kciuki za szybki powrót do zdrowia mojego guru od pif-paf. Na samą myśl robi mi się miękko w kolanach.

Johannes Barthelmes - fotografujący saksofonista


Po pierwsze saksofonista, po pierwsze fotograf. Edukacja muzyczna wskazywałaby na to, że muzyka ma pierwszeństwo w jego życiu. Urodzony 1953 roku w niemieckim Speyer, w latach 1975-1981 studiował w University of Music and Dramatic Arts w Graz. Od 1998 roku fotografuje.  Ale najprzyjemniej jest zanurzyć się w jego twórczości wielowymiarowo – oglądając i słuchając. Dźwięki saksofonu wydobywają na światło dzienne detale zatrzymanych w kadrze obrazów. Dopełniają je. Agapi Mou czy Song for an Angel grają na najbardziej ukrytych strunach wrażliwości. Po muzyczne i fotograficzne specjały  Johannesa zapraszam na jego stronę a kilka wyjątkowych odkładam do mojej spiżarni z emocjami.


Jest coś czym zauroczył mnie od pierwszego spojrzenia – jego spojrzenie. To, co widząc w obiektywie zatrzymuje w kadrze. Detale. Na pozór nie istniejące, łatwe do przeoczenia. Są jak subtelne pociągnięcia pędzla, jak ledwo zauważalne wskazówki w podchodach do sedna przekazu.
Na pozór wstydliwie zakrywająca kobiecość dłoń odkrywa bezwstydne odbicie w niewielkim lusterku samochodu. Lusterku bocznym przecież – zatem nie główny to motyw kompozycji ale właśnie poboczny. Gra z odbiorcą, gra w przemycanie i odnajdywanie. Gra w pozory i szczegóły. Gra w erotyzm. A wszystko to w scenerii podziemnego garażu – najprawdopodobniej przestrzeni publicznej – biurowca, apartamentowca lub centrum handlowego…


Niemal nobliwa szara, prosta sukienka o nieco swobodnym dekolcie przez rozpuszczone sznurówki. Na pozór to zwykły portret, nie akt. Na pozór, ponieważ i tu autor przemycił detal. Z tym jednak, że odwzorowujące rozsznurowanie dekoltu rozcięcie dołu sukienki – dola odmiany – uchylą rąbka nagiej tajemnicy. Wzrok skupia zwieńczenie złączonych ud gdzie pod osłoną zgrzebnej tkaniny zadziornie wygląda z pomiędzy warg łechtaczka. A wszystko to ukoronowane spokojnym wzrokiem modelki utkwionym w jakimś dalekim planie. Czyżby oczekiwanie? 



 Zestawienia. Kontrasty. Perspektywa. Uwielbiam kiedy w architektoniczne ramach budynków czy framug wkomponowuje nagą krągłość pośladków. Kiedy wzrok kroi kadr pod dyktando kątów prostych muru lub drewna żeby spłynąć niczym topniejący śnieg wzdłuż łuków bioder, pośladków i ud. Krzywizny kontra proste. Łagodność przeciw ostrości. Ciepło ciała albo chłód muru.

















Schody, schody, schody… Nie mogą schody wyjść nigdy z mody… tak brzmiały słowa jednej z musicalowych piosenek. Tu są zarówno ciepłe drewniane zachęcające do tego, żeby się o nie otrzeć, przysiąść na chwile i spojrzeć pędzącemu po trzy stopnie życiu trochę z boku. Sprzeciwić się momentom odliczanym przez toczone tralki ustawione w równych odstępach niczym znaczniki metronomu.


 Są też inne schody – zimne, surowe, metalowe, stanowiące barierę, niemal klatkę, przez która można jedynie podglądać ciepło ciała. Ostre krawędzie a za nimi delikatny, subtelny obraz kobiecości odzianej w pończochy i niby-sromnie okrytej płaszczem. A zaraz potem ciało w pełnej okazałości – odrzucające ograniczenia odzienia i konwenanse klatki. Żywa nagość triumfująca nad industrialną rzeczywistością. Prawdziwa natura erotyzmu.



I jeszcze rzut oka na detal bardzo statycznej kompozycji. Kontrast gorsetu jako metafory konwenansu i zsuniętej poniżej linii bioder spódnicy. Dominujące środkową część kadru pośladki ustępują jednak napęczniałemu pączkowi kobiecości. Choć ukryty w światłocieniu, choć niewielki to jednak wyrazisty, nabrzmiały, niemal krzyczący. Idealne ujęcie. To właśnie ta przysłowiowa wisienka na torcie.




Ewolucja imprezowa


Przy okazji aktualizacji SKIK o wydarzenia wrześniowo-październikowe poszperałam trochę po zapiskach własnych i cudzych, w wyniku czego kilka przykładów ewolucji tematycznych czy choćby organizatorskich „wariacji na temat” odnotowałam:

  • Nation Fetish Party 2005 pokaz chodów Nurbika_pony (dressage) -> Fetyszoza 2006 pokaz powożenia Nurbika_pony (sulky)
  • Nation Fetish Party 2005 - VacBed (LatexGuru) => Fetyszoza 2009 grupowe użycie VacBed (LatexGuru) => FOM4  2011 VacBed 3D (Yoshimura)
  • Nation Fetish Party 2005 – pokazy filmów o tematyce latexowej w tle całej imprezy => Fetyszoza 2009 - przegląd scen w klimacie BDSM & Fetish w filmach fabularnych oraz film zmontowany ze zdjęć z poprzedniej imprezy
  • Fetyszufka 2006 – trampling (Don Kichote, Gloria_Victis) => Fetyszoza 2006 żywy próg (Don Kichote for all)
  • Fetyszoza 2006 - zabawki klimatyczne do użytku gości wolnostojące w klubie => FOM3 2010 wyodrębniony regularny Playroom
  • Fetyszoza 2006 bondage&wosk (Mater od 7 Boleści & Giggles) => Gothic Fetish Party2 2006 bondage& podwieszanie ze świeczkami (Blacha & Mika) => Fetyszoza 2009 shibari suspension  z orientalną scenografią (GanRaptor & Slaanesh)
  • Gothic Fetish Party2 2007 gorset z igieł i wstążki na plecach w konwencji sali operacyjnej (Blacha, Mika, Giggles) => Fetyszoza 2009 ludzka harfa – igły + nić chirurgiczna na piersiach, brzuchu i udach  kobiety wkomponowanej w drewnianą harfę  (Blacha & Venipuncture)
  • Kampania informacyjna - Nation Fetish Party 2005 ogłoszenie słowne na forach tematycznych => Fetyszoza 2006 plakaty + blog  => Fetish Fucktory  + profil na Facebook i MySpace => FOM 2009 + www  => Dark Valentine 2010 + bilboardy + ticketonline => SinClub 2011 + newsletter

Są elementy organizacyjne, które pojawiwszy się na jednej imprezie  przyjęły się tworząc zalążek standardu:

  • Nation Fetish Party 2005 – dresscode, pokazy, zakaz fotografowania
  • Fetyszoza 2006 – rezerwacja mailowa, zaproszenia, etatowy fotograf
  • Fetyszoza 2009 – przedpłaty uczestników, transmisja pokazów do sąsiednich pomieszczeń (użyte póki co raz na Fetish Fucktory 3 w 2010 – obraz na dużym ekranie)
  • Fetish Fucktory 2009 – profil FB, sponsorzy
  • FOM 2009 – strona internetowa
  • FOM 2010 – konkursy
  • SinClub 2011 - newsletter

Fetyszomania widziana z bliska


Organizatorka po przejściach i impreza z przeszłością parafrazując tekst Agnieszki Osieckiej powiem na początek. Tym razem termin nie kolidował z innymi planami więc w pierwszy październikowy wieczór udaliśmy się na Bema zostawiwszy w domu oczekiwania. No może poza jednym – wszak zapowiedziano aukcję…

Klub znany wydawać  się mogło, wszak jako NoMercy  przygarniał czasami i mnie. Wraz ze zmianą nazwy i managementu zmieniło się samo wnętrze. Zwykły ale jakże miły akcent kiedy tuż za progiem spotyka się gospodarzy z uśmiechem witających gości. 

Zamiast wszechobecnej czerni z odcieniem szatańsko-gotyckim podwoje otworzyło przestronne i jasne wnętrze, z przytulnie rozmieszczonymi stolikami i klimatycznymi akcentami dekoracyjnymi. Nie wiem na ile dekoracje są stałym elementem a na ile należą do wystroju fetyszomaniowego, ale fakt pozostaje faktem, że są. W głównej sali na jednej ze ścian grafiki Gryzaka, na innej manekiny w maskach przeciwgazowych, a na kolejnej pokaźnych rozmiarów drewniany X o wiadomym przeznaczeniu. Pod deskami sceny zaś gustownie przyozdobiony skórzanymi obrożami, opaskami i temu podobnymi zabawkami ni mniej ni więcej tylko regularny loszek. Jedna jego cześć wydzielona ażurową przegrodą z drutu tworzy przestronną i wielozadaniową klatkę. Tam też przy stoliku oddawaliśmy się rozmowom towarzyskim. 

Wkrótce w loszku zrobiło się ciaśniej, bo jak na nieźle wyposażony playroom pojawili się goście do zabawy skorzy.  Z dużych zabawek na odnotowanie zasługują meble z BDSMstuff, a w pierwszej kolejności fotel będący wariacją na temat czyli bardziej użyteczną i wszechstronną wersją fotela ginekologicznego zaprojektowaną specjalnie dla celu unieruchamiania osoby na nim siedzącej.

  Fotel Aurora - zdjęcie wykorzystane za zgodą producenta BDSMstuff

Całkiem wszechstronne urządzenie i chociaż preferuję raczej drewno niż metal to doceniam zarówno solidność wykonania jak i stronę użytkową mebla. Pierwsza użytkowniczka odziana w latex posiedziała sobie dłuższą chwilę solidnie przypięta i jak na gumoluba została pogłaskana tu i ówdzie. Jednakże w dalszej części wieczoru zmuszona była jedynie patrzeć bo u jej stóp rozgrywała się kolejna scena. Dość powiedzieć, że z udziałem kolejnego mebla, który co prawda nazywany jest standem ale w tym przypadku był raczej leżanką.

   Spanking stand - zdjęcie wykorzystane za zgodą producenta BDSMstuff


Jedna baba drugiej babie czyli o tym ile (nie)przyjemności może dać kobiecie Kobieta. A było w czym wybierać bo chłosta, i penetracja, i sutków męczenie a nawet knebel z męskiego przyrodzenia ale nie zabrakło także kojącego dotyku. Pod koniec w loszku zrobiło się już całkiem tłoczno, wszystkie miejsca siedzące i stojące pozajmowane zostały przez przyglądających się damskiej aktywności gości. To właśnie jest wartością dodaną dobrej imprezy – kiedy cudza przyjemność w połączeniu z pewna dozą ekshibicjonizmu staje się atrakcją dla innych.

    Ława bondage - zdjęcie wykorzystane za zgodą producenta BDSMstuff

Pomimo atrakcji dolnego poziomu część czasu spędziliśmy także przed sceną. Z jednej strony po to, żeby pogadać, z drugiej pooglądać. Towarzysko największych zaskoczeniem była obecność delegacji rzeszowskiej, a w szczególności jej żeńskiej części. Lata upłynęły odkąd ostatnio się widziałyśmy. Ale ta wizyta zwiastuje stabilizację na południowowschodnich rubieżach co niewątpliwie mnie cieszy. 

Dużą niedogodnością w uczestniczeniu był brak mikrofonu, dzięki któremu możliwe byłoby skuteczne poinformowanie gości co się aktualnie dzieje na cenie głównej. Podejrzewam więc, że delektując się kobiecą uległością w loszku to i owo na górze umknęło mojej uwadze. Sama organizacja pokazów niestety pozostawia trochę do życzenia, szczególnie jeśli chodzi „czas start” bo „do biegu, gotowi…” przećwiczone zostało idealnie. Nowego znaczenia nabrało słowo „niebawem” oraz jego zamiennik „za chwilę”. Nie bardzo rozumiem cel ogłaszania rozpoczęcia pokazu, na który to trzeba na standby odczekać trzydzieści czy czterdzieści minut. Rozumiem powody opóźnienia – wszak wszystkie pokazy realizowane były tym samym zestawem osobowym, a w takim przypadku potrzeba więcej czasu na przygotowanie zarówno scenografii jak i ubiorów czy chociażby na tak trywialną kwestię jak chwila oddechu. To niestety nasuwa mało budujące pytanie – czyżby dziś jedynymi czynnymi performerami w klimacie byli GanRaptor & Slaanesh? Jeśli tak to trochę to smutne bo monopol w dłuższym horyzoncie czasowym się nie obroni. Już dziś wiadomo, że byli główną atrakcją czterech imprez w ciągu dwóch miesięcy w Warszawie i Poznaniu. Jak tak dalej pójdzie to będzie jak w starym dowcipie, w którym pijak próbując dostać się do swojego mieszkania dzwoni do „różnych” drzwi, które „dziwnym zbiegiem okoliczności” otwiera wciąż ta sama osoba. I w końcu pada zdanie – to gdzie ja mieszkam skoro pani mieszka wszędzie? Pokazy G&S są bez wątpienia na bardzo wysokim poziomie technicznym i spokojnie mogłyby zostać pokazane na okrzepłej zachodniej scenie ale po prostu mnie się chce zobaczyć coś nowego. Zresztą chyba nie jestem w tym osądzie odosobniona bo spora część gości nie podeszła pod scenę pozostając przy stolikach. 

Pierwszy pokaz klasyczny dla duetu G&S – odrobina przemocy i zapasów w parterze zakończona zawieszeniem zasznurowanej. Dobra dynamika sceny, profesjonalne sznurowanie, ale scenariusz powtórkowy.

Przed sceną elegancka, klasyczna stalowa klatka. Stała samotnie w kącie czekając – jako rekwizyt – na swoje pięć minut na scenie. Na szczęście nie wiedzieliśmy o tym i wykorzystaliśmy ją bez skrupułów umieszczając w niej zagumowanego kolegę. Zabawka jak z Nimhneach choć mniej mobilna dała nam sporo przyjemności. Co prawda w najmniej odpowiednim momencie zabawkę nam odebrano i kolejne pół godziny odstała bezczynnie na scenie w oczekiwaniu na kolejnego lokatora. Tu podpowiedź dla organizatorów podpatrzona na irlandzkiej ziemi – umieszczenie klatki na drewnianej palecie na kółkach znacząco podnosi jej użyteczność choćby dlatego, że do przemieszczenia nie potrzeba dwóch silnorękich wystarczy się o nią mocniej oprzeć. Po drugie wersja na kółkach pozwala obwozić w niej lokatora bez większego wysiłku.

  Klatka - zdjęcie wykorzystane za zgodą producenta BDSMstuff

Drugi pokaz klasyczny FemDom dziejący się częściowo na parkiecie z wykorzystaniem krzyża częściowo na scenie. W scenie wykorzystano także klatkę erekcyjną, chłostę, zamknięcie w klatce, spacer na smyczy. Unieruchomienie w wersji częściowego podwieszenia oraz zabawę woskiem w dwóch wersjach – igiełkowo-tortowej oraz tradycyjnej świecowej. Do finale grande zaproszona została także Mistress Stilena, która odcisnęła swoje piętno na uległego ciele ;).

Impreza odbywała się w szóstą rocznicę Fetish Nation Party i z tej okazji postanowiliśmy uhonorować determinację i odwagę jej organizatora Utaszzza specjalnie na tę okazję spreparowaną statuetką. Poza tabliczką z okolicznościowym napisem i tytułem Utaszzz Fetyseusz Pierwszy oskarowa figurka otrzymała czarne latexowe szorty i taką samą maskę. Ten epizod został zaanonsowany organizatorom zaraz po naszym przybyciu więc było nam niezmiernie miło, że wyrazili nań zgodę. Próby zalatexowania statuetki były na tyle czasochłonne, że w rezultacie nie zostały uwiecznione ale laureat obiecał przesłać pamiątkową fotkę.

Zapowiedź konkursu, którego inauguracja odwlekała się w czasie była impulsem do przyjrzenia się temu, co było prezentowane na białym ekranie. A był to zbiór fotografii różnych od gazetowych rozkładówek po klasykę aktu z jednej strony po wyrafinowane klimatyczne zdjęcia. Nie wszystkie odpowiadają moim kryteriom estetyki i erotyzmu ale z dużą przyjemnością odnotowała obecność kilku moich osobistych faworytów: Federic Fontenoy, Sean McCall, VladGansovsky czy Bruno Bisang. Prezentacja urozmaicona animacjami pomiędzy poszczególnymi kadrami , zdecydowanie więcej niż zwykły pokaz slajdów. Ta stylizacja zdecydowanie bardziej odpowiada moim gustom niż instalacje video z pod szyldu SukaOff czy wyświetlane w stroboskowym tempie bliżej nie zidentyfikowane obrazy w ClubRocku.

Wracając do samego konkursu to zaniemówiłam widząc na czym polega. Poczułam się jak na wiejskim weselu. Uczestnicy brali udział w konkursie parami, jedna osoba wypijała kieliszek alkoholu a następnie obie dmuchały baloniki w celu ich rozpęknięcia. Eeeee? Co autorzy mieli na myśli nie mam pojęcia, ale z klimatem i tematyka imprezy miało to się tak, jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Zwycięzcy otrzymali kuponu rabatowe do sklepu Refform, które niewątpliwie zamienią na jakieś zabawki. 

Drugi konkurs – równie długo oczekiwany – miał cenne nagrody ale rywalizacja o nie była zdecydowanie bardziej wymagająca. Wykonawcami i jurorami w konkursie byli nie kto inny jak G&S tym razem przedstawieni jako najskuteczniejsi oprawcy w kraju. Zwycięzcą konkursu miała zostać osoba, która przyjmie najwięcej batów z rąk oprawców-jurorów. Nie do końca jasne były zasady batożenia ale wybrańcy dzielnie walczyli o ufundowane przez Absynt gorsety. Ten konkurs nie miał w sobie nic z parodii i teatru – razy były równie solidne co narzędzia, a oprawcy bezwzględni. Odsłonięte pośladki i uda na długo zapamiętają tę rywalizację. Czy było warto? Nie wiem, o to trzeba zapytać właścicieli tych pośladków ;).

Od czasu wprowadzenia zakazu palenia w klubach była to moja pierwsza impreza w oparach nikotyny i musze powiedzieć, że odzwyczaiłam się od tej niedogodności. Paradoksalnie tym razem na świeże powietrze przed klubem wychodzili nie palacze na dymka ale niepalący, żeby odetchnąć i dać odpocząć oczom. Świat się zmienia. 

Zapowiedziana aukcja niewolników nie odbyła się, powody zmiany planów nie zostały podane do wiadomości. Szkoda bo zapowiadało się na odmienna niż poznańska konwencję. Zobaczymy kto będzie następny.

Reasumując  Kocioł w takim wydaniu w jakim zaprezentował się podczas FOM6 jest najbardziej odpowiednim do klimatycznych zabaw klubem warszawskim, w jakim zdarzyło mi się bawić. Dobrze byłoby popracować nad różnicami poziomów po wyburzonych ściankach w sali głównej czy na końcu schodów w loszku czy toaletami ale generalnie uważam, że idzie ku dobremu. Zdecydowanie duży plus za obsługę, która jako pierwsza dała wzór jak może wyglądać strój służbowy pasujący do okoliczności. I raz jeszcze szacun za loszek. I chyba największą zasługą Pluszowego i Gryzaka jest to, że stworzyli miejsce – przestrzeń i czas – do klimatycznych zabaw. Zdecydowanie powinni popracować nad dywersyfikacją artystów bo to pozostaje w ich gestii. Na ile ludzie będą chcieli się bawić na całego – tego nie wie nikt. 

Dobrym rozwiązaniem było odejście od akredytacji, formularzy rejestracyjnych i temu podobnych inicjatyw z przeszłości. Najprostsze rozwiązania bywają najpraktyczniejsze. Prośba o wejściówki, zwrotnie numer konta, w opisie przelewu adres mailowy zgłoszenia, zaproszenie to adaptacja plakatu imprezowego. Bonus w postaci żetonu do baru także wart jest odnotowania po stronie plusów.
Kolejna impreza póki co zapowiedziana nie jest ale jeśli spojrzeć na poprzednie to pewnie na wiosnę. Czy się wybiorę? Nie wiem. Duży wpływ na decyzję będzie miał program artystyczny – jeśli trzy na cztery atrakcje będą w wykonaniu G&S to raczej mało prawdopodobne, kuszące jest natomiast miejsce.  Pożyjemy zobaczymy, póki co o FOM7 na razie nie słychać.

30 października 2011

GOTHIC FETISH PARTY


Data:    22 października 2011  
Lokal:  ClubRock, Warszawa

Innowacje organizacyjne:    
·         ABSYNT - Stoisko z butami i gorsetami
·         SUADA - Stoisko z gadżetami erotyczno-fetyszowymi

Innowacje artystyczne:        
·        IROKEZ (występ niespodzianka)
Abstrakt: 
Impreza otwarta


Publikacje:

FETYSZ-O-MANIA 6


Data:   1 października 2011   
Lokal:  Kocioł , Warszawa

Innowacje organizacyjne:    
·         pozyskanie kolejnych sponsorów Dark Moon (www.darkmoon.com.pl), Refform (http://refform.pl)

Innowacje artystyczne:        
·        brak

Publikacje:







3 października 2011

SINCITY


Data:   10 września 2011    
Lokal:  Elektrownia, Poznań   

Innowacje organizacyjne:    
·        1/3 ceny wejściówki do wydania w barze lub na atrakcje
·        ciepły bufet
Innowacje artystyczne:        
·         rozbierany poker
·         aukcja niewolników
·         stanowisko do elektrostymulacji

Publikacje:







30 września 2011

Aborcja słowa


Jedna wiadomość – krótka, techniczna, konkretna. I podpisana tym imieniem z metryki. I do mojego metrykowego skierowana. I prośba, którą… spełniłam. Aborcja słowa. Kiedyś, dawno temu kiedy myśli ubierały się w słowa z mgły i futra, pachniały płomieniem i bólem przyprawione karmelem zdarzało się, że metrykalni zwracali się do siebie. Ale wówczas oboje używaliśmy kursywy… Czy dziś światy zamieniły się miejscami? Nie wiem. Czy kursywa stała się normalnością? A didaskalia prozą życia? Jeśli nawet tak jest to słów nikt i nic nie odbierze. I magii. 

Czuwa nad wspomnieniami Feniks.  

Na dnie szuflady namacalność – białym strzępkiem przewiązany kosmyk wewnątrz okopconego papieru. I pytanie czy dziś jeszcze płomień wyłowi wyznanie? Nie będę sprawdzać. Jeśli kiedykolwiek płomień poliże te pamiątki to nie po to, żeby mówić słowami ale po to, żeby wskrzesić Feniksa, który zabierze z powrotem Słowa. Nieodwołalnie. Ale… Ale to jeszcze nie dziś. Dziś są bezpiecznie na dnie szuflady.