12 września 2011

Rozgrzeszanie SinCity


Z kronikarskiego obowiązku zeznaję, że i ja tam byłam. Co prawda miodu nie piłam tylko tonic z kropelką ginu ale, że pamięć dobra lecz krótka wrażenia skrzętnie notuję.
Poznań dostał drugą szansę po Body Art. Performance z 2007 roku tym razem pod szyldem SinCity. Nie nastawiałam się na fontannę z wodotryskiem bo życie nauczyło, że przyjemniej człowiek się czuje będąc mile zaskoczonym niż rozczarowanym.  Ale po kolei, wszystko po kolei (i nie mam – na szczęście na myśli PKP).

Klub Elektrownia – jedno z bardziej porąbanych architektonicznie wnętrz w jakich kiedykolwiek przebywałam J. Po otwarciu drzwi tego przybytku strome schody w dół, wprost do czeluści piwnicznych, zakończone regularną kratą i równie regularnym odźwiernym w osobie Drag Queen. Na początek rzucone z za kraty, że impreza zamknięta starło się z wykrzyczanym ‘tak wiemy’ i przestąpiliśmy próg. W zasadzie weszliśmy bez weryfikacji bo „cerber” miał wprawdzie jakąś listę w ręku ale nawet nie próbował znaleźć na niej mojej z przyległościami. W odpowiedzi na nasze wypowiedziane gładko nicki nie przedstawił się niestety. Powiało chłodem. Podłużne pomieszczenie – bar, kilka stolików, toalety, mała salka i schody w… górę!. Tak, tak – teraz kręcone schody prowadzące na piętro… to jest na parter… znaczy na poziom ulicy – a tam drugi bar i ‘stoisko’ DJ oraz kanapy (zajęte rzecz jasna). Ogarnąwszy wzrokiem tłoczącą się ciżbę i nie znalazłszy Ludzi_Wyglądających_Na_Gospodarzy powróciliśmy na wcześniej mijane pozycje czyli w okolice dolnego baru. 

Pierwsze wrażenie, które w dużej mierze stało się też ostatnim, że impreza nie ma gospodarza. Jakoś tak się utarło, że gospodarze witają swoich gości – ale nie w tym przypadku. Rozumiem doskonale, że organizator na własnej imprezie się nie bawi bo nie ma kiedy, ale elementarne formy dobrego wychowania wypada przejawić. Niestety pod tym względem im dalej w imprezę tym większe zdziwienie gościło na mojej twarzy.
Zidentyfikowaliśmy (prawdopodobnie) Głównego Orga jedynie po tym, że monopolizował dostęp do mikrofonu. Co niestety nie było najlepszą wizytówką ani jego samego ani imprezy bo sposób w jaki zwracał się gości pozostawiał wieeele do życzenia. Najlepszy pokaz dał podczas przedbiegów do aukcji kiedy grzmiał przez mikrofon niczym ojciec-dyrektor w trybie rozkazującym zdania proste i równoważniki zdań w rodzaju: odsunąć się do tyłu; no już, do tyłu powiedziałem; zrobić miejsce licytującym; nie licytujesz jazda do tyłu. 

Zatem pozostała zabawa z podgrupach, którą zaczęliśmy realizować i tu też ciekawe spostrzeżenie. W pewnym momencie dołączył do nas człowiek z obcym akcentem zagajając rozmowę. Wymieniliśmy kilka zdań pytając o to i owo, rozmowa się toczyła gładko. To dało nadzieje, że inni goście mają normalne podejście do ludzi. Niestety teza okazał się nieuprawniona. Próba zadzierzgnięcia znajomości z obsadą stolika obok poprzez neutralne zagajenie o FetLife zakończyła się obcesową odzywką, żeby zakończyć próbę identyfikowania osób. Upsss. Czyżby znamienne  było to, że nasz pierwszy interlokutor, którego imienia nie pamiętam (sorry ale niemieckobrzmiące było i nie zapadło w pamięć) był obcokrajowcem a goście przy stoliku obok rodakami?  Nie wiem, lepiej żeby nie.

Na pięterku-parterze stolik do rozbieranego pokera ujrzeliśmy  w pełnej obsadzie i ten stan miał się już nie zmienić do końca imprezy. Widziałam kilka osób próbujących się załapać na partyjkę ale niestety – najwidoczniej trzeba było przybyć odpowiednio wcześniej, żeby zająć dogodną miejscówkę albo należeć do grona należącego do kręgu zbliżonego do organizatorów. Jeden czort na szczęście karty było ostatnią z rzeczy, którymi planowałam się zajmować na imprezie. Dość odnotować, że, którzy dostąpili dopuszczenia do stołu bawili się setnie.

PinUpRoom PUR)  - zapowiedziany w informacji i zaznaczony na planie klubu (tak, tak każdy dostał welcome pack a w nim między innymi plan klubu – wspomniałam na wstępie, że wnętrze porąbane) rządził się swoimi prawami np… żeby tam wejść należało uprzednio zdjąć buty. No klub to obyczaj parafrazując przysłowie. Do PURu (nie mylić z płynem do mycia naczyń) wchodziło się grupkami, parami i pojedynczo. Było na czym oko zawiesić bo płeć piękna śmigała w symbolicznym odzieniu bądź jedynie w ozdobach czy butach. Tu przyznać trzeba, że śmiałości w ludziach nie brakowało bo takiej ilości ciała w czystej formie na żadnej z krajowych imprez jeszcze nie widziałam a i za granicą nie należy to do standardów na większych imprezach. Z zaobserwowanych praktyk w ruch poszły urządzenia chłoszczące i męskie dłonie, języki wylizujące na wysoki połysk wypastowane pantofle (słyszałam także o jakimś oralu ale w czasie mojej wizytacji PURu tej aktywności nie stwierdziłam). Użycie sznurków mogło doprowadzić do rękoczynów no bo czego się spodziewać kiedy trzech czy czterech sznurowało jedną uległą w tym samym czasie? Nie pobili się chyba tylko dlatego, że mieli „związane ręce”  ;). Nie całkiem odgaduję intencję stworzenia PURu bo to ani loch, ani playroom, ani darkroom ani VIProom. Nazwijmy to przestrzenią wydzielona, częściowo odpublicznioną o różnorakim przeznaczeniu. 

Wkrótce po oględzinach PURu wyjaśniła się kwestia obecnego od progu zapachu gotowanej kapusty. Na barze zagościły sałatki i dania ciepłe w postaci pieczonego kurczaka i bigosu. Z jednej strony szacun dla organizatorów, że wygospodarowali z niewysokiej ceny wejściówek budżet na przekąski, z drugiej zaskakujący dobór dań. Kompozycja mało atrakcyjna zapachowo nie mniej cieszyła się sporym zainteresowaniem. Tu zadałam sobie pytanie czym jest impreza o nazwie SinCity? Czyżby obok słynnej kategorii grania do kotleta narodziła się nowa grzeszenie do kotleta bigosu? Jak dla mnie słabo pasuje takie połączenie. I znowu – co kraj to obyczaj.

Było o pokerze i o bigosie, o niewitających gospodarzach czas więc na gwóźdź wieczoru – aukcję niewolników. Wszak nie jedna już grupa działaczy mająca za sobą doświadczenie organizacji klimatycznej imprezy zjadła zęby na tym temacie. Co więcej – żadna ekipa nie zdecydowała się zmierzyć z tym wyzwaniem. Po raz kolejny ruszyłam na parterowe pięterko, żeby przyjrzeć się z bliska temu wydarzeniu. Brać udziału w licytacji nie planowałam bo jak powszechnie wiadomo religia mojej strony bata pozostaje w sprzeczności z takowymi praktykami ale człowiek uczy się prze całe życie (a organizator na każdej imprezie) więc motywacja była. Jak się okazało nie tylko ja miałam ochotę popatrzeć (co było do przewidzenia) jednakże na miejsce przeprowadzenia aukcji organizatorzy wybrali najgorsze z możliwych miejsc w klubie. Na szczycie wąskiego pomieszczenia, między barem a DJką „parkiet’ o szerokości max 4 m. Innymi słowy wszyscy którzy chcieli cokolwiek zobaczyć mogli się stłoczyć jedynie na 4 m szerokości. Efekt przewidywalny – 4 rządki ludzi coś widzą reszta wyłącznie plecy. I tu wkracza na scenę Główny Org z mikrofonem nakazują wycofanie się. Stłoczeni niczym śledzie w beczce czekamy rozpoczęcia a zamiast tego ciągle słychać tylko „posunąć się”. I tak najlepiej widoczne miejsce w klubie zajął stolik do pokera a aukcję widzieli doskonale DJje, barman i może 20 gości. 

Warunki lokalowe jakie są każdy organizator widzi – są takie jakie udało się zorganizować – ale nie  można zapominać, że determinują dobór atrakcji. W tym przypadku kiedy nie ma podwyższonej sceny, lustrzanej tafli bądź dostępy z więcej niż jednej strony do umownej sceny należy zastanowić się nad inna organizacją przestrzeni. 

Kolejną słaba stroną aukcji była osoba prowadząca – Główny Org do końca nie oddał mikrofonu powtarzając słowa prowadzącej, a ona sama nie miała niestety predyspozycji do podsycania licytacji. Do tej funkcji potrzebna jest charyzmatyczna osoba, z dobrą dykcją, potrafiąca szybko mówić i głosem przenosić aktualne serce aukcji z jednego licytującego na drugiego. Tego zdecydowanie zabrakło. Monotonne odczytywanie zakresu służby, na który gotowi byli ulegli, wycieczki osobiste, dialog na tematy poboczne to wszystko sprawiło, że aukcja była nudna. Szkoda – zmarnowany został doskonały temat na mocno angażujący pokaz. Nie stosowano się do ustalonych zasad licytacji takich np. jak kwota podbicia. Jak widać nie bez powodu ‘wyjadacze’ nie porywają się z motyką na słońce – baaardzo łatwo strzelić sobie w kolano aukcją. Nie mniej jednak w annałach fetyszowej sceny należy odnotować po stronie innowacji fakt, że odbyła się aukcja niewolników.

Na koniec coś co także przejdzie do historii – urządzenie i udostępnienie „kącika młodego elektryka” czyli mniej lub bardziej wygodny fotel potocznie zwany samolotem i zabawki do elektrostymulacji. Z jednej strony fajnie, że było z drugiej spora cześć ludzi, która miałaby ochotę spróbować rezygnowała w związku z pełnym wystawieniem na widok publiczny. Tu zawsze staje przed organizatorami pytanie czy zapewnić intymność czy zrobić z tego atrakcję także dla tych, którzy patrzą albo chcieliby i boja się.  Wydaje się, że organizatorzy wybrali salomonowe rozwiązanie stawiając fotel w jednej z wnęk bocznego pomieszczenia na dolnym poziomie. Co prawda osoba zajmująca fotel miała w ramkach własnych ud widok na kanapę pełną ludzi ale na staży minimum intymności stał jeden z członków grzesznej załogi. Po części w celu udzielania instrukcji obsługi (bezcenne dla tych, którzy nigdy wcześniej nie mili styczności z prądem) po części jako osoba wyznaczając „granicę podejścia” dla oglądających. To, co najciekawsze w możliwości obserwowania elektryzujących doznać osoby „prądowanej” nie mieści się bowiem w kroku ale na twarzy, a tę widać doskonale z odległości kilku metrów. Dzięki temu, że możliwość korzystania z elektronarzędzi nie stanowiła jednego pokazu ale była rozłożona w czasie nigdy nie było przy fotelu takiego nagromadzenia ludzi jak przy aukcji. Jednocześnie należy stwierdzić, że odważnych nie brakowało bo fotel rzadko stał pusty, a jak się już ktoś na nim rozsiadł to nie bardzo miał ochotę go opuszczać. Za zabawki na prąd szacun dla Elektronika – owacja na stojąco!

Elektryczność do mnie nie przemawia ale warto było popatrzeć na mężczyznę w latexowym kaftanie, który na własną prośbę wystawił swoje intymności na elektrowstrząsy. Jego słowa, ruchy, wyraz oczu i mimika były spektaklem samym w sobie. Początkowo skrępowany obecnością innych mężczyzn z każdym impulsem zatracał się w odczuciach to krzycząc stop to znów prosząc o jeszcze. Nie znałam go od tej strony. Cieszę się, że mógł doświadczyć czegoś nowego. Zresztą nie tylko on.
Reasumując  – „plusy dodatnie” przeważają nad „plusami ujemnymi” w całkowitym rozrachunku. Do tych pierwszych niewątpliwie natęży zaliczyć fakt, że impreza się odbyła oraz wysoki poziom działań marketingowo-wizerunkowych (strona, formularz, korespondencja regulaminowa itp.). Historyczne znaczenia mają aukcja niewolników i elektrostymulacja. Plusami z jedną kreską jest mało klimatyczny klimat gangstersko-pokerowy doprawiony bigosem (czy są na sali fetyszyści Ala Capone z tacką bigosu w zestawie??) a nade wszystko  irytujący rozkazujący ton „gospodarza”.

Może następnym razem dołożyć jeszcze dwieście pięćdziesiąt kilometrów autostradą i zahaczyć o berlińską imprezę? Sprawdzę co tam na FetLife propnuje w tej lokalizacji i kiedy. Towarzystwo mile widziane ;)

16 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Czekamy na Twoją udaną imprezę, w fajnym lokalu, z lepszym żarciem, ciekawszymi zabawami i fajniejszymi ludźmi.

Anonimowy pisze...

Narodowa cecha wszystko objechać... Proponuję nieco niżej nosić dupsko, bo można przypadkiem zniszczyć sufit.
Przydało by się również przetrzeć szkiełka, wysmarkać nos i umyć uszy...

Pochwały dla organizatorów za pomysł, realizację w tak hardcore'owych warunkach, "werbalną przemoc z jajem ;)" troskę o przekąski... i mroczne zakamarki do niewybrednych zabaw.

Anonimowy pisze...

Trzeba być strasznym malkontentem pisząc takie rzeczy. Zorganizuj w Polsce cos lepszego a będe wiernym fanem.

Anonimowy pisze...

Po przefiltrowaniu uszczypliwości wyłoniłam garść konstruktywnej krytyki, którą na pewno w przyszłości będziemy mieli na uwadze.

Pozdrawiam
KoKa

Anonimowy pisze...

Koka zrobiliście super imprezę i nie wiem dlaczego ktoś ma czelność ją "rozgrzeszać".
Oby tak dalej, na kolejnej też będę i na kolejnej zapewne też:-)
Wielkie buziaki dla organizatorów.

nieirytujmnie pisze...

Do pierwszych trzech Anonimow (bo o ile latwiej cokolwiek napisac nie podpisujac sie chociazby nickiem) - tak sie sklada, ze Zooza jako jedna z pierwszych w Polsce zorganizowala fetyszowa impreze, na temat ktorej nie slyszalam ani jednego slowa krytyki.
Przed napisaniem "sama zrob lepsza" - proponuje poszukac w sieci. Jej imprezy byly NAJlepsze. I krytykujac - sama wie na co porywaja sie organizatorzy i na co powinni zwracac uwage.
Zreszta jak widac sama Koka wylowila z krytyki pomocne na przyszlosc wskazowki!

Anonimowy pisze...

Kiedyś Zoozy imprezy były jedynymi w Polsce. Nie było do czego ich porównywać. Od czasów imprezy Zoozy minęło spoooro czasu, świat idzie do przodu.

Anonimowy pisze...

Cóż, jak widać na załączonym obrazku autorka tego tekstu/recenzji nie pozostawiła suchej nitki, zarówno na członkach imprezy jak i jej organizatorach.
Jestem w stanie zrozumieć obrazę majestatu jakże szanownej krytykanki z racji doświadczenia i licznego poparcia w kwestii dziełania fetyszowych/klimatycznych sodom i gomor. Niestety nie jestem w stanie pojąć ani wybaczyć ograniczenia umysłowego osoby, która rzeczywiście zna się na rzeczy a propos organizacji zabaw masowych gdyż popełniony wyżej słowogniot jest świadectwem mentalnie odpowiednika słowa "hater" przed duże H-a. Scena BDSM-owa w Polsce nie istnieje, są jedynie podejmowane próby realizacji mniej bądź bardziej śmiałych projektów aby zaszczepić ziarnko zjednoczenia wśród wyznawców bolesnych tudzież sadystycznych doznań.
Żadna branża nie zainteresuje się sponsoringiem na większą skalę tego typu zabaw ani promocją Ich w innej postaci. A jednak miast docenić wysiłek ludzi, którzy próbują, jak mniemam reaktywować początki imprez autorki SENSEI, bądź zaangażować się w choćby w najmniejszym stopniu w realizację projektu SinCity czy wspomóc słowem/pomysłem czy nawet firmą cateringową by nie wystawić na tortury swoje wysublimowane poczucie klimatycznej estetyki i smaku, obsmarowuje (używając swojej opiniotwórczej pozycji zupełnie niesprawiedliwie bez cienia odpowiedzialności za swoje pisarstwo - czy jest to próba zduszenia w zarodku SC?) i krytykuje HA! Żeby dało się wyczuć choć cień chęci niesienia tej Konstruktywnej nie pisałbym nic a nic.
Jak wspomniałem "hater" - a jakże. Mam żal do autorki o chwilę zaćmienia w państwie pomiędzy skroniami, podczas rodzenia recenzji, gdyż z doświadczenia i wiedzy jakie, rzekomo, posiada nie skorzystała w sposób odpowiedni aby przysłużyć się sprawie organizowania sceny bdsm w Polsce a niczym zniesmaczone dziecko stwierdziła "mnie tam się ten park rozrywki nie podobał na tyle, że postanowiłam podpalić dobosza".
Posiadasz moc opiniotwórczą droga Pani recenzentko, pomyśl zanim coś znów obsmarujesz, dodatkowo polecam zieloną herbatę na nerwy i parę wizyt u trenerów interpersonalnych aby zlikwidować chwile obrazy majestatu jakże przeszanownej:).

Anonimowy pisze...

Najzabawniejsze jest to, że Zooza dokładnie wie, o czym pisze, a jak nie wie czegoś, po prostu nie pisze.... w odróżnieniu od Szanownego Przedmówcy.
Opinia o Imprezie, gdybyś się nie doczytał, jest pomimo że krytyczna, to raczej pozytywna i wskazuje konkretne punkty, które podczas kolejnego wydania można usprawnić.
Ta herbatka - melisa się nazywa - postuluję, Przedmówco: zaparz jej sobie spory dzbanek.
Pozdrawiam ciepło. :-)

sliczna_sami

Anonimowy pisze...

Czytając opis imprezy wiałem wrażenie deja vu. Przez moment zastanawiałem się miesiąc temu, czy jednak nie skusić się i nie wybrać do Poznania. Dobrze, że tego nie zrobiłem. Wypić piwo z tetrykami mogę również w Warszawie. Deja vu, bo powtórzone zostały te same błędy. Zły dobór klubu (co spowodowało m.in. kłopoty z możliwością oglądactwa) nieatrakcyjna konferansjerka, brak zajęć integrujących (vide brak przywitania przez gospodarzy) i strefa jedzeniowa w stylu przaśnej, polskiej sceny bdsm.
Adwersarzom (anonimowym) chcę uświadomić, że ostatnia impreza organizowana przez Zoozę miała miejsce w 2009 roku, więc autorka bloga i jej imprezy miały skalę porównawczą we współczesnych czasach. I zawsze ta skala na pierwszym miejscu miała (i nadal ma) Fetyszooze
A różnica polega na tym choćby, że na Fetyszoozie w salach przyległych (oprócz pokazowej) znajdowały się telebimy, na których, nie ruszając tyłka z kanapy widziałem większość pokazów. Gospodarze co jakiś czas pojawiali się, by dopytać, czy wszystko jest u nas ok. i wspomagali mniej śmiałych w integracji z resztą towarzystwa. A całość zaś była dopracowana do takich szczegółów jak wzór na jedwabnej tkaninie przy pokazie body-sushi.
Ale, żeby było zabawniej, wszystkie kłopoty i problemy organizacyjne Zooza opisała tu: http://czwarta-nad-ranem.blogspot.com/2009/12/f-jak-fetyszoza-relacja-z-pierwszej.html więc wiedza ta nie została ukryta i można było korzystać z doświadczeń.

Inna sprawa, że klimat a’la uległe w skórzanych mini i kabaretkach sprzyja syndromowi oblężonej
twierdzy.

Barman_Raven

Dave pisze...

Ravennie…
Otóż wyobraź sobie, że ja również byłem na tej imprezie jednak JA nie czuje się TETRYKIEM !
A w Twoim mniemaniu nim jestem …
Więc mam pytanie, DLACZEGO Ty tak mnie nazywasz?

Mnie i jakieś 80 innych osób no dobrze 79 wyłączając zooze.. wszakże.
Co lub kto daje Ci prawo de facto obrażać ludzi?

No dobrze ja obrażony nie jestem, ale nie zmienia to faktu, że czekam aż mi i może innym napiszesz cóż takiego we mnie/ nas, iż porównałeś hurtem tyle dobrze bawiących się osób do hipochondryka, zrzędy … itp.
Liczę, że mnie oświecisz.

I teraz już troszkę o imprezie/zach w Polsce
Ponieważ wiem, ze z wyobraźnią u Ciebie jest dobrze, – choć może czasami w niewłaściwą stronę ją kierujesz..to Wyobraź sobie, że:

Byłem zarówno na imprezie zoozy jak i na pierwszej organizowanej przez SinClub. Byłem tez na wszystkich FOM i paru innych pomniejszych wydarzeniach – wszak nie ma ich tak dużo w Polsce
Każda z tych imprez ma wpadki, każda czymś zachwyca, każda czymś „oburza”

Do każdej można się „dojebać” i każdą można wychwalać.
Na drugiej i ostatniej imprezie zoozy np. trzeba było wyjść zanim się dobrze zaczęło, bo klub był wynajęty raptem do 2 w nocy … Prawda? Zostało after party jedynie w podgrupach …. program się obsuwał, a i tłumów witających gości też nie widziałem... mimo wszystko bawiłem się nienajgorzej …

W poście zoozy jak i potem Twoim razi mnie jawna bałwochwalczość, ( ale oczywiście każdy ma i do tego prawo) na zasadzie jedyne, co dobre to to, co ja zrobiłem /łam lub tam gdzie ja byłem /łam. lub inni znajomi królika to organizowali tam byli pomagali.
W przeciwnym razie, ( jeśli to nie jest we własnym sosie lub „zagramanica”) wszystko, co zrobią inni to jest be, fe, słabe i w ogóle stetryczałe i trzeba to zgasić w zarodku. Splugawić, zniesmaczyć odradzić. Pochwalić się ja bym to lepiej zrobił/biła byłem na lepszej i w ogóle, co wy wiecie o bdsm… nie chce mi się z wami gadać bawić spotykać.

Ciekawe podejście, ale … niestety nie dla mnie.

Scena bdsm w Polsce jest mała, każda inicjatywa się liczy a już najbardziej liczą się spotkania i imprezy, które się odbywają!

Kto, jak kto ale zarówno ty jak i zooza wiedzieć o tym powinniście … no chyba, że żółć już ponad górny płat czołowy dochodzi?. To rozumiem.. ze to może utrudniać troszkę… obiektywne spojrzenie.
Tymczasem od ładnych paru lat zooza nie zrobiła ŻADNEJ imprezy a raptem zrobiła dwa spotkania tak naprawdę! Ty publicznego nie zrobiłeś ŻADNEGO za to oboje popełniliście błogi:) fakt publiczne ;P
A od pierwszej fetyszozy minęło już … prawie 6 lat. A i ty Ravennie zatopiony w swojej kotce niewiele tych spotkań zaszczycasz a jak już jesteś wszyscy maja Cie hołubić, …bo inaczej obojętnie nawet czy byłeś czy też nie byłeś widziałeś czy słyszałeś i tak jest be, bo sos podany z innych ludzi niż ich lubisz/bicie i znasz
Fajnie jest oceniać krytykować i obrażać … dużo trudniej poprzez działanie i realizacje poddać się krytyce kpinom czy ocenie. A jeszcze trudniej zamiast cos komuś psuć pomóc mu. Ale jakby to powiedziała zooza, bo to trzeba w samolot wsiąść TAAM jest inaczej …
Dobrze, że nie każdy tak myśli

PS.
Imprezy, TAAAM tez widziałem

Anonimowy pisze...

Dave,

Tetrykami określam tych, z którymi odczuwam wspólnotę myślenia. Nie znam Cię, więc nijak nie mogę wliczyć Cię do grona osób bliskich mi w klimacie. (Moja definicja tetryka: http://barman-raven.blog.onet.pl/Tetrycy,2,ID422211365,DA2011-02-21,n)

Nie popełniam imprez, bo tego nie umiem. Umiem pisać – jak się zdaje – i tym się zajmuję w wolnych chwilach. A oceny krytyczne… one są rozwijające. Bezrefleksyjny przyklask nie zmienia rzeczywistości ani sposobów działania.

Kłaniam B_R

goodgirl pisze...

Niestety, nie mialam przyjemnosci byc na klimatycznej imprezie w PL, ale chetnie sie wybiore przy okazji pobytu w ojczyznie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego przy okazji relacji z takowej imprezy, za kazdym razem wylewane sa hektolitry zolci. Moze naiwna jestem, ale wydawalo mi sie, ze BDSM'owcy powinni sie wspierac, chociazby w imie wspolnych korzyści.

Anonimowy pisze...

A ja dziękuję Łaniu za Twoje indywidualne i subiektywne recencje, które pozwalają mi dojrzeć właśnie Twoje osobiste, indywidualne emocje i odczucia.

P.S. nie przypominam sobie tylu komentarzy pod Twoim postem od lat :)

Anonimowy pisze...

Czytając komentarze chylę czoło ze względów bezpieczeństwa okryte mocherkiem dla odwagi szanownej Blogerki. Jak mówi mój 2+ metrowy rosyjski Przyjaciel "sie było, się widziało, sie opisało". I chłosta faktycznie w temacie BDSM jest na miejscu ale dlaczego tak do przysłowiowej kości. Moim skromnym zdaniem sprawa rozbija się o fundusze. Dlaczego nie ma imprez fetyszowo BDSM'owych w Polsce bo nie ma klienta na takie imprezy. Nie ma gości nie ma kasy na pokazy i nowe pomysły. Wszem i wobec wiadomo, że z piasku bata nie ukręci :). Tym niemniej próbujcie ludziska bo czemu nie. Na SINCITY nie byłem bo nam się nie doleciało na czas ale na następną pójdę, żeby samemu wyrobić sobie opinię. Tylko przyłączam się do prośby w temacie bigosu. On znaczy się rzeczony bigos Drodzy Państwo Organizatorzy jest na miejscu tylko i wyłącznie w roli potrawy świątecznej coby tradycji stało się zadość i nie ma prawa wysmakowanej fetyszowej imprezy psuć echami rodem z brudnej dworcowej garkuchni bez kategorii ;). A swoją drogą jedna pani w lateksie do drugiej pani w lateksie ... jak bigos :) aż się prosi karykatury ... Polskie Fetysze. Raz jeszcze ściskam dłoń szanownej Blogerki. Tak trzymać.

Dave pisze...

A ja z niecierpliwością czekam na relacje z VI fetyszomani....
Tu gospodarze witali ... było jak było poczekam na relacje autorki .. która to tym razem dla odmiany witała się tylko z nielicznymi ale za to wbiegła na scene ni z gruszki ni z pietruszki ...