26 grudnia 2006

Kto zabrał mój ser?

Kwintesencja teorii zmian zapisana przez Spencera Johnsona w perfekcyjny sposób. Co prawda opatrzona przedmową Kennetha Blancharda, za którym nie przepadam. Umieszczona, niestety, między trącącymi edukacyjnym smrodkiem relacjami ze spotkania po latach szkolnych znajomych. Ale sama Opowieść o Serze jest perfekcyjna. Czytając od razu widziałam co było moim Magazynem S, widziałam kiedy Mój Ser zaczynał się psuć, widziałam siebie wyruszającą na poszukiwanie Nowego Sera. Ale to nie wszystko. Zobaczyłam także sery innych ludzi. Zdecydowanie warto przeczytać tę historię, pomimo, że ma tylko 48 stron. Nazywa po imieniu to, czego czasami sami boimy się nazwać.

=================

astronomistka panpanikika.blox.pl2007-01-08 15:40:25 195.42.249.134
Czytalam - takze polecam. O tym, ze mamy wybor, o tym, ze ignorujemy czesto oczywiste rzeczy, o podejmowaniu decyzji.Niby naturalne elementy zycia a czesto tak niedopracowane.

25 grudnia 2006

Kobieta by Heavenly Hussys

Alan Daniels, bo tak się metrykowo człowiek nazywa pochodzi z Anglii. W Maidstone College of Art w Kent zdobył pierwsze szlify w dziedzinie aktu i rzeźby. Obszar jego zainteresowań (przynajmniej początkowo) to przede wszystkim wyidealozowane postacie z kategorii pin-up girl/fashion. Erotyki by Heavenly Hussys rodem z Gwiezdnych Wojen (lub innego sciente-fiction) publikował min. Penthouse i Playboy. Powoli zaczął popychać swoje ‘pinupsowe’ laleczki w stronę czegoś, co chyba można nazwać techno, może industrial. I tym sposobem przeszedł od erotyki w klasycznym rozumieniu do czegoś cyborgowatego. Najciekawsze w jego twórczości jest moim zdanie to, że kobiety pozostają bardzo kobiece, a lateksopodobne ubiory i cała masa rurek i przewodów nie tylko nie ujmuje im uroku, ale wręcz potęguje ciekawość. Nie poszedł jednak w kierunku wyznaczonym przez H.G.Gigera w ciemność i metaliczny, powtarzalny detal. Pozostawił swoim pracom miejsce na delikatne pastelowe kolory, miękkie linie, rozmyte kontury. Klasyczne bdsmowe atrybuty wykorzystał w nieco innych kontekstach – głownie jako ozdoby, swoistą biżuterię. A stylizacja, którą przedstawia w pracach jest podszyta fetyszem – do latexu, masek i wysokich obcasów. Nie są to klasyczne wyobrażenia kobiet uległych, raczej zaryzykowałabym twierdzenie, że do damy, świadome swojej wartości i świadomie przywdziewające ubiory i biżuterię, może kontrowersyjna, ale jednak podkreślającą ich kobiecość i tajemniczość.






24 grudnia 2006

Druga czyli niech żyją trójkąty

Chyba mam coś na kształt uzależnienia. Uzależnienia od drugiej kobiety w domu. Dla niektórych to przejaw mojego masochizmu, dla innych choroby psychicznej, a dla mnie czysta przyjemność. Po prostu lubię zapach innej kobiety i świadomość jej fizycznego istnienia. Lubię nocne o niej rozmowy. Tym bardziej, kiedy potrafi być nie tylko kochanką Męża Pana, ale także – a może przede wszystkim – jego suką. Sprawia mi przyjemność bycia częścią takiego właśnie układu. Uczestnicząc lub tylko obserwując, albo usuwając się w cień. Jestem chyba organicznie przystosowana do trójkąta. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy tak dużo czasu i energii poświęcam pracy. Czuję się bardziej kompletna świadomością istnienia dopełnienia idealnego. Małżeństwo dwojga osób to nie jest optymalna kombinacja. W końcu we wrzechświecie, w numerologi, ba nawet w jedynej słusznej w tym kraju religii trójka jest liczbą magiczną. Dlaczego więc ograniczać się? W imię czego? Tradycjonalistom mówię - nie. I co mi zrobią?

===========

snack www.mnietoniepodnieca.blog.onet.pl2007-01-10 00:19:38 212.76.37.160
no i całe szczęście, że są również takie kobiety :)

23 grudnia 2006

Pakietowo-końcowo-księgowo

I znowu to, co, co zazwyczaj o tej porze – pośpiech. I zapiski, żeby o czymś nie zapomnieć. Lista – działanie – sprawdzenie – aktualizacja listy. I tak od rana. Wyścig z czasem, wyścig z urzędnikami, wyścig z samym sobą. Najciekawsze jest to, że właśnie w takim stanie przychodzą do głowy nowatorskie pomysły. Przychodzą nagle, w środku snu, w samochodzie, w czasie śniadania. Pomysły proste i w swojej prostocie genialne. I wtedy wiem, że mój zawód – ten sam, który przynosił mi porażki i zwątpienie – potrafi dać także satysfakcję. Bo nie ważne co, nie ważne gdzie – ważne z kim. Także zawodowo. Jestem zadowolona ze zmiany pracy. Ta nowa daje mi nieźle w kość, ale daje mi też sporo samozadowolenia i uwalnia uśpione przez ostatnie lata ‘talenta’ i kreatywność. Bo pisanie durnych procedur do szuflady i tworzenie fikcyjnych narzędzi, z których nikt nie korzysta potrafią zabić każdą inicjatywę. W ostatnim czasie przed zmianą produkowałam takie nikomu nie potrzebne pierdoły na ryzy papieru, na zawołanie i na dowolny temat. W małym palcu struktura dokumentu, definicje, matryca odpowiedzialność a w środku bełkot niby na temat. A potem? No cóż – potem odnotowywano, że procedura została stworzona i lądowała w akceptacji zarządu. Cały absurd polegał na tym, że w kolejnym miesiącu należało działać zgodnie z procedurą (a ponieważ ta nie doczekała się zatwierdzenia nie była obowiązująca). I koło się zamykało. To chyba było najbardziej męczące i demotywujące. Ale przede wszystkim ogłupiające.

22 grudnia 2006

Marquis de Panasewicz i jego ponyplay

Marquis de Panasewicz lubuje się w sceneriach fantastyki a po wnikliwym szperaniu stwierdzam, że miewa klimatyczne inklinacje bo i łańcuchów u niego pełno, i zniewolenia, i... ponyplay. Zbiory jego prac prezentowane są na stronie i chociaż w przeważającej większości to silikonowe lalki to jednak warto zerknąć. Zgadzam się, że kontrowersyjny trochę ten artysta, ale ma ładną tę... no... kreskę. Nie jestem fanką ponyplay, ale na grafikę o tej tematyce chętnie popatrzę choćby dlatego, że nie ma jej za dużo.





19 grudnia 2006

Nazajutrz

Nie wiem, co ona mi zrobiła, ale mięśnie bolą mnie niesamowicie. Niemal tak jak po sesji z LA. Tylko trochę inne mięśnie. Swoją drogą to niesamowite jak sobie uświadamiam, które mięśnie jestem w stanie zagonić do roboty podczas orgazmu. Ostatnio popracowały nawet te w łydkach i wzdłuż kręgosłupa, że o pośladkach i udach nie wspomnę. No i międzyżebrowe. Człowiek to ciekawy organizm z anatomiczno-fizjologicznego punktu widzenia. Okazuje się, że do przyjemności też warto trochę poćwiczyć, bo inaczej kończy się zakwasami, jak po forsownej wizycie na siłowni. Chyba jednak wole takie ćwiczenia ręczno-językowe od elektrycznej bieżni.

17 grudnia 2006

Językowo inaczej

Niemal zapomniałam jak smakuje kobieta. Rozpalona, namiętna, otwarta. Niemal zapomniałam. Rzadko się zdarza, że w biały dzień mamy dom tylko dla siebie, a tym razem właśnie tak było. Kiedy weszłam do sypialni powitały mnie jej rozchylone uda. Chwila zawahania i przysiadłam na krawędzi łóżka. Zdążyłam tylko zarejestrować palce Męża Pana, które wbite we włosy szarpnięciem skierowały moją głową wprost do jaj kobiecości. Bez słowa, bez namysłu zachłannie sięgnęłam jej językiem. Przez jedną krótką chwilę obawiałam się, że znajdę ją sterylnie bezsmakową i bezwonną, bezpłciową po kąpielową. Ale nie – owionął mnie subtelny zapach, ten sam, który pamiętałam z pierwszego razu. Ledwo wyczuwalny, ledwo namacalny. Przez chwilę jeszcze czułam palce zaciskające się w moich włosach, żeby już za moment zapaść się w świat ograniczony linią ud.

Uwielbiam pieścić kobietę, po prostu uwielbiam przebiegać językiem przez cała gamę doznań. Od delikatnych muśnięć czubkiem języka po bezlitośnie zaciskające się zęby. Czułam jak wzbiera we mnie pożądanie, jak rośnie potęgowane biciem serca i urywanym oddechem. Świat nagle skurczył się do czterech metrów kwadratowych łóżka. Tylko tu i teraz, czyli to, co kocham najbardziej. Byłam w siódmym niebie, kiedy unosząc nieznacznie biodra drżała. To było jak najpiękniejszy afrodyzjak. Zachłannie pochłaniałam ją kawałek po kawałku, podczas gdy jej usta wypełniał raz język, raz członek Męża Pana.

Drobniutka łechtaczka tańczyła pod moim językiem gotowa na każdą z moich figur. Ostrożnie nacisnęłam zębami tuż nad okrywającą ją fałdką skóry, sięgając jednocześnie do kielicha kobiecości językiem. Tu wreszcie moje kubki smakowe miały swoją upragnioną ucztę. Upojny, kwaskowy smak rozlał się od czubka języka aż po jego nasadę. Poczułam dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, aż do kości ogonowej. Dreszcz, który przyniósł pierwsze tego dnia skurcze. Przez chwilę eksplozja orgazmu zatrzymała mnie w miejscu, tak przynajmniej mi się wydawało. Zanim jeszcze przebrzmiała uświadomiłam sobie, że porzuciłam pogryzanie łechtaczki i całym językiem wbiłam się do wnętrza. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że ona wciąż tam jest. Zdawała się trwać w oczekiwaniu…

Najdelikatniej jak potrafiłam przesunęłam palce po różowościach, pozwalając im zbłądzić do wnętrza. Przez krótką chwilę zabawiły w wiadomym miejscu na przedniej ściance, a potem przesunęły się trącając szyjkę. Pocierana opuszkami nieznacznie drgnęła. Wsunęłam trzeci palec, żeby móc schwycić szyjkę w opuszkowe kleszczyki. Pociągnęłam do siebie i poczułam jakbym uruchomiła serię drżących zdarzeń w jej wnętrzu. Podniecenie narastało, ale wciąż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to ciągle nie to, czego oczekuje. Drżała, ale jednocześnie trzymała swoje spełnienie na smyczy, przy nodze, na krótkiej smyczy.

Kiedy wysuwałam palce zdawało mi się, że zobaczyłam, że poczułam jak wysuwa biodra w moją stronę. To było jak prośba i ja byłam jej adresatem. Zaryzykowałam wsuwając zwinięte w dzióbek palce. To niesamowite uczucie, kiedy rozstępowała się przed moją dłonią pozwalając wejść do środka. Niesamowite tym bardziej, że z tej strony doświadczałam go po raz pierwszy. Miękkie, sprężyste wnętrze, które szczelnie otulało moją piąstkę i żyło. Chyba to właśnie uczucie doprowadziło mnie nad moją krawędź. Pulsująca, zaciskająca się żywa rękawiczka, idealnie dopasowana do dłoni. Jedność. Kiedy próbowałam rozprostować palce ona jakby brała oddech podążając za wyznaczonym kierunkiem, kiedy zaciskałam mocniej pięść jej kobiecość robiła wydech. Zaciskała się na moim nadgarstku. Zadziwiające. Jestem kobietą, ale dopiero teraz wiem jak jest kobieta w dotyku od wewnątrz. Pieszczenie palcami – czy to siebie, czy innej kobiety – nie daje pełnego spektrum doznań. Jakże mała ja ją znam, jak słabo znam reakcje jej ciała. Kiedy moja świadomość wróciła do mnie znowu pochłonęły mnie drgania a wraz z nimi wątpliwości – zabrać czy kontynuować. Przecież wiem doskonale, że tak trudno jest podjąć decyzję, kiedy każdy ruch dłoni we wnętrzu to kolejna fala rozkoszy. Ale… no właśnie… tym razem to ja miałam podjąć decyzję. Wysuwałam się powoli, delektując się jej skurczami i cichym mruczeniem. Moje podniecenie sięgnęło zenitu.

Znowu mnie zaskoczyła, ma niespożyte siły lub wciąż niesamowicie się kontroluje. Ja po fiście dochodzę do się przez ładnych kilkanaście minut, powracam z innego wymiary, delektuję się echami orgazmów. Ona po prostu podniosła się i klęcząc lizała moje sutki. Nie wiem czy to zasługa mojego pierwszego doświadczenia po stronie fisterki czy jej języka, a może tej odrobiny metalu w nim. W każdym razie prężyłam się pod tym językiem i zgarniałam cała sobą orgazm za orgazmem. Coś niesamowitego. Mięśnie i ścięgna napinające się do granic wytrzymałości jedynie pod najdelikatniejszym z dotyków. PO którejś z kolei próbie złamała mój opór dotykając TYM językiem mojej łechtaczki. Jeśli przed chwilą przeżyłam orgazmy to nie mam pojęcia, czego doświadczałam od tej pory. Była nieznośnie delikatna a jednocześnie popychała mnie na skraj przytomności. Pętla czasu zakreślona każdym liźnięciem. Szorstkość języka i idealna gładź kolczyka. I drżenie. Ciągłe, nieustanne drżenie. To zdecydowanie najlepsze lizanko, jakiego kiedykolwiek w życiu doświadczyłam. Trwało wieczność. I niech na wieczność zostanie w mojej głowie. Razem z widokiem kruczych loków nade mną, razem z ich muskającym dotykiem. Ta chwila, ta pieszczota to wzorzec, do którego należy dążyć. Jedyny oryginał, wszystkie inne to nieudolne podróby.

Dziękuję.

14 grudnia 2006

Wszystkiego po trochu

Powoli mój świat wraca na utarte ścieżki. Lapcik w łóżku już jest, zawodowo coraz pewniejszy nowy grunt, autko zaczyna się mnie słuchać, pomysłów kilka na historie pisane, nurków planowanie, no i … kobieta. Więc nie ma co czekać tylko stukanie w klawisze rozpocząć.

13 grudnia 2006

Wernisaż…

Czyli ładniejsze imię ekshibicjonizmu. Dokładnie tak. Bo przecież zatrzymane w kadrze emocje chwili pokazane publicznie to nic innego jak obnażanie własnej duszy. Ale ludzie często potrzebują emocjonalnego ekshibicjonizmu – żeby żyć. Faktem jest, że zgromadziło się nas trochę w jednym miejscu i czasie. Po części po to, żeby fotki obejrzeć (choć niektórzy część z nich już widzieli). Po części po to, żeby spotkać się – zwierzętami stadnymi w końcu jesteśmy. Po części po to, żeby się odwirtualizować (czy to z netowych bytów czy też z opowieśc)i. W każdym razie było warto. Co prawda, ze względu na krewnych i znajomych królika z różnych światów pochodzących, bywało trudno. No, bo jak całkiem waniliowym znajomym przedstawiać typków klimatycznych? Jak nie dać się ponieść atmosferze klimatu i nie wyciągnąć dłoni czy ust w stronę tej czy innej kobiety? Jak w końcu zachować się wobec tych, którzy tylko wirtualnie mieli styczność z klimatem? Takie małe pytania retoryczne, bo odpowiedź na nie każdy sam znaleźć musi.

Co do mnie to miło było spotkać znów Kobietę Niedostępną. Przez chwilę choćby zetknąć wargi w pocałunku przelotnym, zanurzyć się w jej perfumach, palcom pozwolić prześlizgiwać się przez wyjątkowo ażurowe pończochy. Na moment przysiadła na wielkim starym kufrze pośrodku sali, tuż obok mnie, w zasięgu ręki. Musiałam gwałtownie odgonić myśli, w których widziałam siebie klękającą między jej nogami i wyciągającą lubieżnie język w stronę skraju spódniczki. I tylko obecność tych, którzy nie znają tego kawałka mnie powstrzymywała mnie przed wcieleniem tej myśli w czyn. Nawet Pan Mąż nie obdarował mnie zakazującym spojrzeniem. Wrr. Nie wiem czy kiedykolwiek będę bliżej niej niż wówczas. Wciąż zastanawiam się czy miała na sobie bieliznę…

Kobiety. Moja fascynacja i moja obsesja. Wszystkie razem a może każda z osobna. I chociaż inne pazurzaste dłonie wyciągały się w moją stronę, chociaż inne usta całowałam to wciąż musiałam kontrolować siebie. Dlaczego tak się dzieje, że albo nie ma przy mnie żadnej z kobiet, albo są niemal wszystkie? Dlaczego muszę wybierać i stąpać ostrożnie uważając, by każdej poświęcić tyle samo uwagi? Kobiety w mojej głowie znów się rozsiadły…

A potem przyszła Arogancka Młodzież – nieodmiennie z tym samym szelmowskim uśmiechem, którego teraz tak bardzo mi brakuje. Tych pełnych podtekstów dialogów, na które narzekałam, które dziś są towarem deficytowym. Ale to wejście miało też inny wymiar, którego nazwać nie chcę. Dość powiedzieć, że dokonałam formalnej prezentacji Męża Pana i Aroganckiego Młodziana. Przez jedną, krótką chwilę – tyle, ile trwał uścisk dłoni - mój psotny umysł podsunął mi sceny zapierające dech w piersiach. Przez jedną krótką chwilę.

Chciałabym zostać tam długo, sącząc wytrawną czerwień oddawać się rozmowom. Zwłaszcza tym o warsztacie literackim i zaklinaniu emocji słowami. Zwłaszcza tym. Niesamowite poznać kogoś, kogo zachwyciły i zainspirowały moje słowa. Dyskutować w oparach i scenerii dekadencji. To tak, jakby cofnąć się o parę lat, ot choćby do krakowskiej Michalikowej Jamy.

Chyba urodziłam się za późno. A może nie? Może nawet w XXI wieku można odtworzyć atmosferę tamtych wieczorów? Może warto spróbować? Wygląda na to, że nie jestem sama w takich marzeniach

============

Konsul el_consul@gazeta.pl2006-12-18 14:05:23 217.153.206.230
Pobożne życzenia, obawiam się że XXI wiek nieodmiennie będzie spłycał, i spłycał, i spłycał, i dochodzę do tego wniosku, będąc po kilku dniach spędzonych z ludźmi parającymi się głównie literaturą i innymi rodzajami dotykania słowa. Smutne? Normalne? Gorzkie? Chyba tak i chyba dlatego jednak lubię arogancką młodzież - bo są: piekielnie inteligentni, zupełnie cyniczni a momentami nieprawdobodobnie dojżali i samotni, bo kiedy osiemnastolatek, mówi do mnie takim wierszem:
Widzisz: siedzę na krześle. Jest dobra jesień,
jeszcze lepsza noc i żadnych komarów. Piękne
są noce bez papierosów, gdy pachniesz watą
cukrową, albo migdałami. Gaszę Cię, miękknę

i jestem ckliwa jak ten wierszyk. Bezwstydnie
,z urokiem kioskarki, która używa nachalnych
perfum dodawanych do gazet. Wszystko, co milknie
wśród łatwopalnych substancji, przy temperaturze

dwóch stopni, powyżej marzeń, w okolicach snu,
bezsenności. Francji piękniejszej od Grecji,
z pustymi ulicami, z parlamentami w kieszeni,

srebrną zapalniczką. Gdzie jesteśmy sami,
cisi, poświęceni absyntem. Gdzieś, za górami,
za lasami i za kimś jeszcze, kto teraz patrzy

i liczy zwrotki, bo sonet się nie udał. To
kwestia wygranej, albo remisu: od krzesła do ręki
jak dwaj piękni siatkarze broniący wyniku,
że można czytać ze mnie jak z otwartej księgi,

jednak napisanej w obcym, nieznanym Ci języku.

to jestem bezradny, bezbronny, i chyba trochę przerażony, tym że w ogóle w takim wieku można być tak świadomym i tyle widzieć. i dobrze, sa inni, już Kawafis pisał o barbarzyńcach, i to jest ich czas, trzeba ich pokochać.
pozdrawiam,
Konsul

10 grudnia 2006

Kolejna poracha

Full pomysłów i tylko czasu brak, żeby to wszystko ogarnąć. A w mieście kolejna ‘fetyszowa’ impreza. Tym razem przez małolatów zorganizowana w NoMercy. Dresscode się nie udał, bo większość to znajomi organizatora – więc nie muszą się ubierać, żeby wejść. I znowu jedyni ubrani jak trzeba (i jak lubią!) od razu stają się atrakcją. Szkoda gadać, trzeba stwierdzić fakt – nie ma w mieście imprezy fetyszowej. A wszystkie te, których ostatnio całkiem sporo zdecydowanie nadużywają tego określenia. Przede wszystkim dlatego, że z fetyszyzmem niewiele mają wspólnego. Moda. Najwidoczniej bosm. Się już trochę zużył, teraz należy popełniać fetish party. Dobrze jednak jest mieś pojęcie, co oznacza choćby samo określenie. Czyż nie?

Pytanie już retoryczne

Zdarzyło się już razy kilka. Zawsze mnie zaskakuje. Pytanie o bdsm. Rzecz jasna. I zawsze staram się najlepiej jak potrafię odpowiedzieć. I dochodzę do wniosku, że poza definicjami, które są niezmienne cała reszta to moje przeżywanie uległości i moje jej rozumienie. Nie twierdzę, że jedyne słuszne, mówię, że moje. A interlokutor? No cóż – czasami fascynacja, innym razem zazdrość. Raz przerażenie a raz zakłopotanie. A mnie już chyba nic nie zdziwi. I nie zamierzam zbawiać świata. Jeśli ktoś pyta - odpowiadam, ale uczyć nikogo nie zamierzam. Starzeję się chyba, albo w sen zimowy zapadam. Zresztą ile razy można.

============

eizoo eizoo@gazeta.pl2007-01-16 14:16:10 194.68.126.35
Zawsze mi się wydawało że to bardziej kwestia nastawienia niż bodźców czy całego anturażu.Bo bolesną dźwignię założyć wielu potrafi ale cóż kiedy to bez podtesktu nijakiego...

9 grudnia 2006

Plagiat

Kiedy na forum pojawia się jakiś nowy tekst nie zawsze mam czas i ochotę, żeby od razu go przeczytać. Powiem więcej, są tacy autorzy, na których muszę się nastroić żeby przeczytać. Tym razem ani tytuł ani autor nie zachęcały do lektury. Nie na długo. Bo i telefon, i mail, i komunikator wypluwały z siebie niepokojące komunikaty ‘musisz to zobaczyć’, ‘zrobisz z tym porządek czy ja mam to zrobić’, ‘bezczelny babsztyl’. Wszystko wskazywało na to, że sprawa tkwi jak zadra w niejednym palcu. Odłożyłam więc na bok sprawy bieżące i zalogowałam się, żeby sprawdzić o co chodzi. I zatkało mnie.No bo jak inaczej określić sytuacje, kiedy ktoś wkleja mój własny tekst przedstawiając się jako autor i podpisując się pod nim. Co więcej – usuwa dedykację, usuwa datę i autora zamieszczonego wewnątrz cytatu – kompiluje to w jednorodny tekst i wkleja. Ale cala reszta – co do przecinka – pozostaje niezmieniona. Sytuacja tym bardziej idiotyczna, że na rzeczonym forum wiele osób zna i mnie, i moje teksty. Więc konsternacja jest nieziemska. Powiem tak – „lepszego” miejsca, żeby się zbłaźnić ta osóbka wybrać nie mogła. Pewnie na innym forum mogłoby to przejść bez echa, ale nie tu.

Zastanawia mnie co kieruje takimi osobami. Fakt, że w sieci trudno jest panować nad rozprzestrzenianiem się udostępnionych materiałów, ale to nie jest wytłumaczenie. Zawsze zostawiam i podpis, i kontakt do siebie więc jeśli ktoś chce – może mnie znaleźć. Nie ważne...

Trzynaście godzin

Trzynaście godzin snu, czas, który pozwolił mi na odzyskanie sił. Czas nieprzeniknionego odpoczynku, którego nie są w stanie zakłócić żadne dźwięki z realnego świata. Czas, kiedy przez głowę przelatują sny. Czas, kiedy staję się sobą. Niespieszne budzenia i powracanie do realnego świata z miejsca, w którym byłam.Nie pamiętam, kiedy pracowałam z takim zaangażowaniem a praca poza zmęczeniem przynosiła satysfakcję. Zmęczona i zadowolona – tak chyba najlepiej określić mój stan.

29 listopada 2006

Seksowna bielizna z kieszonką na... iPoda

Najmniejszy iPod może być noszony seksowniej. Serwis TheSexySociety.com oferuje ciekawą bieliznę. Czarna i koronkowa z różową wstążką otrzymała specjalną kieszonkę dla odtwarzacza iPod Nano od Apple (choć i inne z pewnością będą pasować), ozdobioną różową kokardką. Dobrze ukryta pod wierzchnią odzieżą kieszonka służyć może także do przechowywania innych ważnych drobiazgów. W razie konieczności kieszonka może być odłączona od majtek. Cena tego interesującego gadżetu to niecałe 13 dolarów. Poniżej możecie zobaczyć go w pełnej krasie na fotografiach. Ciekawe czy za interesującym pomysłem i świetną prezencją (przynajmniej na tej modelce ) idzie również wygoda?

Auta do...sexu


Cenione za niezawodność i przestronną kabinę kombi marki Volvo zostało uznane w ankiecie brytyjskiej firmy ubezpieczeniowej Yesinsurance Services Limited za najlepsze miejsce na czterech kółkach, w którym można uprawiać seks.


Na podstawie opinii zebranych od 4 tys. osób powstał ranking dziesięciu najlepszych aut w tej kategorii:

1. Volvo kombi

2. Mercedes Benz Sprinter

3. Volkswagen Camper

4. BMW 3 sedan

5. Ford Escort

6. Audi TT

7. Land Rover Discovery

8. Porsche Carrera

9. Volkswagen Golf

10. Ford Focus


Jeśli chodzi o Volvo, Sprintera czy Campera to mogę się zgodzić w pełni, ale co tam robi Audi TT czy Porsche Carrera?. No chyba, że ze względu na sex tantryczny... albo w charakterze wabika na sex bo o komforcie we wnetrzu to raczej nie ma mowy

28 listopada 2006

Nieosiągalne = pożądane?

Wydawać się może, że znam siebie na wylot, ale to tylko złudzenie. Sama siebie potrafię zaskoczyć, a raczej zaskakują mnie własne reakcje. W krótkich żołnierskich słowach można powiedzieć tak – poznałam geja, którego mam ochotę bzyknąć. No dobra wersja pełna jest trochę bardziej obfita w szczegóły. Rzeczony jest kolegą z pracy i coming out ma już za sobą. Generalnie z punktu widzenia fizjonomii nie jest to typ faceta, na którym zawiesiłabym oko, ale w tym konkretnym wypadku został on sklasyfikowany przez mój umysł, jako potencjalnie atrakcyjny partner seksualny. I zastanawiam się na ile świadomość tego, że kobieta nie znajduje się w sferze jego zainteresowań wywołała to moje zainteresowanie.

Nie, żebym miała na celu ‘nawracanie’ go czy coś w tym rodzaju. Po prostu zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest tak, że jego nieosiągalność wywołana preferencjami nie stała się przypadkiem swoistym katalizatorem pociągu seksualnego. Jak w klasycznym przykładzie z mikroekonomii – dobra rzadkie stają się dobrami pożądanymi. Jeśli odrzucę motywy nawracania i ciekawości (jak to jest bzyknąć geja) to zostaje tylko pożądanie w czystej formie. Zaspakajać go nie zamierzam (pożądania znaczy), ale zastanawiam się jakie jeszcze ten mój pokręcony rozumek wygeneruje mi pomysły. Wiem jedno - jest nieobliczalny i za to właśnie go kocham. Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga - umysłem

===========

mychowe-pielesze 2006-12-02 23:09:12 81.190.240.168
Eee, czyli lubisz walczyć o coś nieosiągalnego..Zwą Ciebie zdobywczynią? ;)

27 listopada 2006

Chce mi się chcieć

Powoli nadciąga stabilizacja. W każdym razie w zakresie przedmiotów codziennego użytku, rytuałów, przyzwyczajeń. Znowu mogę leżeć w wannie z książką, znowu mogę zabrać lapcika do łóżka, a droga z domu do pracy i z powrotem daje się pokonywać na autopilocie. Niby niewiele, a jednak potrafi poprawić nastrój. Cieszy mnie to, że ciągły kołowrotek w pracy odrywa mnie od codzienności, że moje propozycje są akceptowane (i chociaż przysparzają mi dużo pracy to dają też ogromną satysfakcję). W końcu czuję się współzarządzającą przedsiębiorstwem a nie tylko biernym wykonawcą poleceń, których logika, jeśli była, była mi obca.Restrukturyzacja, rekrutacja, reorganizacja oraz inne sprawy na er, czyli krótko mówiąc rewolucja, która nie pozwala zgnuśnieć. Przez ostatni miesiąc zrobiłam więcej niż przez poprzednie pół roku. Znowu mogę powiedzieć, że kocham podatki, że śledzenie zmian w przepisach i znajdywanie nowatorskich sposobów ich skonsumowania sprawia mi frajdę. Dlatego, że ludzie, do których mówię widzą efekt, jaki można uzyskać będąc bogatszym o tę wiedzę. I chociaż wracam zmęczona i wyeksploatowana fizycznie to chce mi się chcieć. I mam nadzieję, że stan ten utrzyma się jeszcze długo. Fakt, że mam mniej czasu na przyjemności, że przychodzi mi podejmować decyzję – sen czy sex, ale cóż nikt nie jest doskonały.

25 listopada 2006

Nowe

Nowa praca, nowe wyzwania, nowi ludzie. No właśnie – nowi ludzie. Dawno już nie poznałam takiej ilości nowych ludzi za jednym zamachem. A jeszcze dawniej, jeśli spojrzeć na ich różnorodność. Może to te parę lat różnicy sprawia, że są bardziej otwarci, bardziej spontaniczni i mniej purytańscy. Nie, żeby przywitali mnie orgią, ale nie mam problemów komunikacyjnych a i językiem tym samym rozmawiamy.

Faktem jest, że niemal od ręki dostałam rozwiązanie, dzięki któremu mogłabym odtworzyć zasoby fotograficzne (a w każdym razie dobry serwer z porządnym transferem). Zresztą nie tylko z tej strony spotkałam wyciągniętą pomocną dłoń. Tak, że przy pewnym nakładzie pracy w ważnych dla mnie miejscach pokażą się znowu ciała i rysunki, a nie tylko smętne napisy ‘image’.

Ale nowe to nie tylko dobrodziejstwa, jest tez łyżka dziegciu. No, bo jak człowiek przepracował naście lat na systemach klasy ERP, które miały wielowymiarowa analitykę a teraz zderzyła się z czymś nieznośnie płaskim to raczej trudno będzie zautomatyzować raportowanie. A nie bardzo mi się uśmiecha powielanie ewidencji w ‘ekselszitach’. I oczywiście okazuje się, że to co jest wielowymiarowe to jest kobyłą użyteczna w korporacji ale ceną wdrożenia zabijające nieduże przedsiębiorstwo. A ja już dokładnie wiem co trzeba tam zrobić, wiem jak. Tylko nie mam na czym. Dajcie mi system, który będzie chociaż czterowymiarowy a już sobie poradzę. Wierzyć się nie chce, że nie ma w tym kraju produktu, który mógłby to obsłużyć (bo SUN, SAP i IFS to zdecydowanie za duży kaliber) no i do tego fakt, że liczba stanowisk będzie mniejsza niż dziesięć. No, ale nie tracę nadziei, może jednak coś takiego się znajdzie.

==============

loczek 2006-11-30 07:33:54 83.17.8.226
A zapoznaj się z produktami firmy MACROSOFT z Wawy (nie mylić z MICROSOFT).

23 listopada 2006

Photobucket.com

Wredoty zbanowały mi konto. I na dodatek nie chcą oddać zasobów. Cholera - wieki całe zajmie mi odtworzenie całego archiwum z fotografiami. Królestwo za serwer zarządzany przez normalnych ludzi! Gdziekolwiek by on nie był. Takich, dla których akt artystyczny czy grafika to sztuka. France jedne przez półtora roku spokój a potem nagle bum. Wściec się można.

22 listopada 2006

Ciasteczko

Mam w biurze dwudziestoparoletnią Dziewczynkę, na którą cieknie mi ślinka. Zwłaszcza kiedy wpada do pokoju, żeby się przywitać. Nosi zdecydowanie za luźne spodnie, które niemal zsuwają się z bioder odsłaniając cholernie apetyczny brzuszek. Drobniutka laleczka o wiecznie uśmiechniętej buzi. Oj, muszę mieć się na baczności, żeby nie polizać tego słodkiego ciałka. I pomyśleć, że przez większość dnia jest tuż obok, na wyciągnięcie dłoni, w zasięgu głosu. Najchętniej posadziłabym ją na recepcyjnej ladzie z szeroko rozchylonymi udami, żeby móc ją smakować. Albo zabrać do domu i poprosić Pana Męża o piękne opakowanie sznurkami. Wyglądałaby perfekcyjnie rozciągnięta na bambusach - otwarta i ciepła, bezbronna przed moim językiem. Mam ochotę ją zjeść. Po prostu. Dla własnej egoistycznej przyjemności smakowania kobiety. Obserwują ja i tak sobie zakładam, że kiedy spodnie zsuną się jej na tyle nisko, że wyjrzy z za nich wzgórek to ją wtedy zjem. Zamlaskam językiem. Mam na nią ochotę. Najlepiej w biurze, pod nosem całej reszty. Mniam
===========

mychowe-pielesze 2006-12-02 23:13:06 81.190.240.168
Urzeczywistniłaś kiedyś swoje fantazje? :)

Paula 2006-11-26 17:29:11 85.89.175.6
Hmmmm.... nie powiem, chcialabym byc na jej miejscu:)

Joker 2006-11-24 01:23:20 212.2.100.186
Trzymaj język za zębami.........

21 listopada 2006

Dla tych, którzy pierwszy raz… czyli sznurki od kuchni

O wiązaniu można dużo (nie powiem, że bez końca, ale prawie) ale nie ma sensu powtarzać tego, w co ktoś już włożył sporo pracy, lepiej będzie jeśli wyrażę uznanie kierując tam zainteresowanych. Na przystawkę powiedzmy mała porcja teorii czyli Historia Shibari oraz Shibari - Japońska sztuka wiązania.

Co do samego wiązania to oczywiście ile osób tyle preferencji co do sznurka. Są jednak pewne kwestie bezsporne, co do których wszyscy są zgodni. Sznurek do wiązania statycznego nie może mieć mniej niż 6mm grubości. Do codziennego użytkowania polecam bawełniany miękki lub polipropylenowy z rdzeniem. Owszem ortodoksi zapewne wybiorą konopny lub lniano-konopny, ale… W zależności od rodzaju więzów, które są zakładane linki mają to do siebie, że pochłaniają płyny ustrojowe, a co za tym idzie zasady higieny nakazuje ze uprać. O ile nie nastręcza to większych problemów w przypadku bawełny i polipropylenu o tyle konopie w formie sznurka nie za dobrze znoszą pranie. Owszem taki sznurek wygląda, w szczególności na fotografii artystycznej, atrakcyjniej, ale jako przedmiot codziennego użytku jest mało efektywny. Może to odstępstwo od klasyki, ale to się nazywa przystosowanie. Linka o grubości 6mm pozwala na swobodne wiązanie zarówno całej postaci jaki i samych kończyn, nadaje się także do wiązania piersi. Mniejsze średnice przy silnych więzach mogą powodować zbyt silne upośledzenie krążenia.

Wszystko jest dobrze tak długo, jak długo wiązanie odbywa się bez obciążenia ciężarem ciała. Sznurek do podwieszania oraz wszelkich wiązań asymetrycznych z pojedynczym punktem podparcia powinien nieć grubość 8mm. Tu jednak odradzam miękkie bawełniane sznurki ze względu na ich tendencję do wyciągania się, a przez to zmniejszania grubości. I znowu dla ortodoksów konopie, dla ludzi dwudziestego pierwszego wieku – polipropylen z rdzeniem. Ciągle pozostaję przy podwieszaniu polegającym na założeniu więzów z podparcie i usunięciem podparcia lub podwieszaniu sekwencyjnym (sukcesywne dowiązywanie kończyn, wykorzystujące podparcie naturalne przez kończyny). Jeżeli jednak ktoś miałby pomysł, żeby założyć więzy na podłodze a następnie podciągnąć związaną osobę na bloczku niech zaopatrzy się w parę metrów statycznej liny wspinaczkowej z zawiązanym na jej końcu spawanym stalowym kółkiem. Wspomniana wyżej lina polipropylenowa z rdzeniem rozciągnie (sprawdzone osobiście) i nawet w połączeniu z bloczkiem potrafi niepotrzebnie zmęczyć podnoszącego.

Na mojej liście dostarczycieli sznurków są:
Lin-Sznur SC. Zakład powroźniczy, Warszawa, pl. Grzybowski 10 lok.5
Polkamex. Sklep z taśmami, linami i sznurami, Warszawa, Śniadeckich 12/16
PasGALA, hurtownia, Warszawa, Mińska 25

W charakterze deseru małe warsztaty z podstawowych sznurowań w formie obrazkowo-literowej.

20 listopada 2006

Leone Frollo

Leone Frollo - najbardziej znany ze swoich pin-up girls. Dla mnie ktoś, kto sposobem trzymania ołówka kreślącego linie, czy pędzla rozlewającego plamy akwareli zadał kłam najbardziej stereotypowemu wizerunkowi kobiety dominującej. W jego pracach na próżno szukać dominy odzianej w skórę czy połyskliwa lackę. Owszem trzymają częstokroć w dłoniach atrybuty władzy, ale zestawione z miękkością linii ubiorów, falującymi włosami, drobnymi loczkami i całą tą władczą kobiecością, jaką tylko Dominy przez duże D potrafią emanować. Kobiety, w większości, ubrane. A jeśli odsłaniają zakamarki swoich intymności robią to tak uroczo, że nie sposób się oprzeć. I nie wiadomo na co patrzeć na detale czy na całość, na smukłe i subtelne palce trzymające pejcz czy może na delikatne jak mgła kędziorki na łonie.







Doskonałe kompozycje kobieco-kobiece, w których nie wiadomo, co bardziej urzekające – uosobienie uległości czy uosobienie władzy. A wszystko to w subtelnych pastelowych barwach, które podkreślają i kształty, i atmosferę, i potęgują podniecenie.





Ale i uległość wobec mężczyzny potrafi doskonale odmalować - nie pokazując twarzy żadnego z bohaterów sceny. Przesycona erotyzmem scena, którą śmiało można uznać za klasykę! I nie ważne kto stoi a kto siedzi, nie mozna mieć najmniejszych nawet obiekcji kto jest kim w tej scenie.


I nawet niewinny portrecik został wyposażony w klimatyczny dodatek - wytęż wzrok i znajdź ten szczegół

=============

godisblack godisblack@gazeta.pl2006-11-21 09:29:45 194.50.123.12
Hmmm, te dwuosobowe przedstawiają się zdecydowanie bardziej interesująco. Nie ma to jak ciekawa interakcja!

Kiedy impreza?

No właśnie – kiedy? To pytanie pojawia się dość często. I od tych, którzy byli i od tych, którzy nie byli a mają apetyt. I sama już mam ochotę żeby się zaczęło dziać. Bo wygląda na to, że już większość organizatorów grzeje silniki i na ‘stand by’ wyczekuje. Impreza! Impreza! Impreza! – słyszę jak neurony skandują w mojej głowie. Najlepiej jeszcze taka całkiem na maxa, gdzie granica między sceną a publicznością nie istnieje. Totalny matrix mi się marzy, zupełnie inny świat, taki dla niegrzecznych dziewczynek i równie niegrzecznych chłopców. Szalona noc, która znowu pozwoli kilka tygodni żyć na adrenalinie. Impreza! Impreza! Nawet palce same stukają. I chyba mam na nią na tyle dużą ochotę, że rozważam dopuszczenie sponsora. Tyle tylko, że byłby to bardzo specyficzny krok, a i brzemienny w skutkach mógłby być! No, ale kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi.

17 listopada 2006

Z mroku patrzy na mnie

Z mroku wyłoniła się kształt. Kształt, który mógł zwiastować tylko jedno - spotkanie w mroku. W nikłym blasku, który jedynie umysł zachłannie pragnący bliskośći potrafi wykrzesać. Blasku, który w kręgi płomienne układa się, drogę wskazując. Pragnę zamknął powieki i wejść w mrok. Otulona niebytem-nieświatem przekroczyć krąg płomieni. Ten sam, który kiedyś zawiódł mnie na łakę pełną kwiatów. Ten sam, z którego wyszłam na urwisko. Ten sam, w którym taniec w płonieniach tańce dla Płomienia był.

Są rzeczy, są sprawy, są słowa, które mogły zmienić historię. I zmieniły - choć inaczej niż było przewidziane. Tych słów pragnę. Kiedy otwarty ogień wije się na moich oczach, kiedy płomienie pełgając palącym oddechem liżą skórę. Znów ogień w samym środku domostwa. Jak przeznaczenie albo jak piętno. Nakarmić go kroplą mnie samej. Pozwolić żyć marzeniu jedną chwilę, zanim z cichym sykiem zmieni się z ulotności w rzeczywistość. Na wyciągnięcie dłoni, w mroku jest Płomień. Szkarłatny Płomień.

16 listopada 2006

Sex i sen

Jest coś, co ostatnio bardzo się zmieniło w moim postrzeganiu tego, co ‘po’. Stereotypowo zwykło się uważać, że mężczyźni po sexie, przysłowiowo, odwracają się plecami i zasypiają. I faktycznie dość często mogłam stwierdzić całkiem realne podstawy do wytworzenia się takiego stanu rzeczy. Tym bardziej, że moja aktywność zdecydowanie wzrastała i nie w głowie było mi spanie. Jakaś extra energia, która zostawała po przyjemności orgazmu, energia, która mnie rozpierała i zmuszała do działania. Taki całkiem nakręcający kop. A od jakieś czasu zaobserwowałam, że stan ‘po’ jest zgoła odmienny.

Orgazm rozlewa się po ciele jak kieliszek wina i jak wino szumieć w głowie zaczyna. Rozleniwienie rozpełza się aż po końce palców, spowalnia reakcje, zamyka powieki. Dokładnie tak, obraz staje się lekko nieostry, rozmazuje się, rozpływa. Ciężka, nagle, głowa tylko szuka czegoś, na czym mogłaby spocząć. Stan odpływającej świadomości. Uwielbiam ten stan. Zasypiam niemal natychmiast, z ciepłym jeszcze wspomnieniem rozkoszy. To nawet nie jest sen, to coś na pograniczu jawy i snu. Jakaś niepojęta, przedziwna kontynuacja. Jakbym zamykając powieki powracała w wymiar, w obraz, w świat, który powstał w momencie apogeum przyjemności.I rzeczywiście ten sen jest inny. Trochę jak oglądany film z własnej przyjemności, w nieco zwolnionym tempie. Takie smakowanie świeżych doznań po raz wtóry - replay z orgazmu.

============

kidori 2006-11-17 16:12:04 80.53.52.54 10.71.1.97
pięknie opisane w słowa odwracanie sie plecami :P

15 listopada 2006

Chętka

Ochotę na imprezę mam. Przewietrzyć parę odjechanych ciuchów. Z ludźmi się spotkać, pogadać, nad pokazami popracować. A tu do imprezy daleko. No, bo to przecież koniec listopada za pasem, potem nastroje świąteczno-sylwestrowo-feriowe. Towarzystwo się rozjedzie i porażka gotowa. Wersja imprezy sylwestrowej była dość kusząca, ale jak wykazała rzeczywistość za późno nań było. Ale w przyszłym roku – kto wie, kto wie.

14 listopada 2006

Erich von Gotha

Niemiecki rysownik, najczęściej kojarzony z komiksami dla dorosłych. Nie stroni od perwersyjnych scen i tematów. Ale potrafi także zrobić coś w duchu obrazów Toulouse-Loutrec. Czyż nie jest to obraz przesyconego lubieżną rozpusta Paryża? Falbanki, koronki, pończochy i wszechobecna swoboda. Nie wiadomo gdzie kończy się scena a gdzie zaczyna widownia. Nie ma podziału na aktorów i widzów - wszysce bawią się równie dobrze...








===============

godisblack godisblack@gazeta.pl2006-11-17 12:43:07 194.50.123.12
Piękne, po prostu piękne. Artystyczna pornografia. Mniam!

Fin finubir@wp.pl2006-11-15 13:48:08 217.77.224.130 10.75.216.20
W jednym z poprzednich postów pisałaś o wyborze linki. Podałaś sklepy na placu Grzybowskim, Śniadeckich i Mińskiej. Mogłabyś napisać dokładniej o jakie sklepy chodzi i jaką linkę najlepiej wybrać do więzów shibari.Sorki, że zawracam głowę ale wdzięczny byłbym za pomoc. Masz w tej sprawie doswiadczenie i nie chciałbym uczyć się na swoich błędach.Jakbyś jeszcze podała linki do stron o shibari byłbym zobowiązany.

13 listopada 2006

Czasami człowiek musi

Wydawałoby się, że wiosna porą porządków jest a tu nagle jesień okazała się całkiem niezła sprzątającą. Bo to i zawodowo porządki, i na ulubionym forum sprawa z przed kilku miesięcy w końcu znalazła swój koniec, i w ogóle jakoś tak mam chęć na zmiany.Czasami wydawać się może, że jak człowiek pobłażliwie przymknie oczy udzielając milczącej zgody (no tak właściwie to odstępując od jawnego negowania) to powinno to dać do myślenia. Ale gdzie tam. Jak w kimś siedzi niezrównoważenie emocjonalne (a może i psychiczne) to wylezie – wcześniej lub później. Ot, choćby tak dla draki. Ale można się przeliczyć stosując tę taktykę, oj można. I tak właśnie się stało ze sprawa forumowej podżegaczki. Na szczęście – przynajmniej chwilowo – będzie z nią spokój. Choć podejrzewam, że za czas jakiś znowu zmieni tożsamość i pojawi się. Może tym razem jako dominujący facet dla odmiany? Wcale by mnie to nie zdziwiło. Jedno jest pewne – dla forum tak jest lepiej, no i jest szansa na odzyskanie dawnego poziomu dyskusji a nie tylko odszczekiwania się w każdym wątku.

Poza tym jestem zadowolona, żeby nie powiedzieć dumna, że ciało stanowiące stanęło na wysokości zadania i wypowiedziało się. To chyba pierwszy taki przypadek, kiedy zwołać trzeba było całe gremium, w tym także tych, którzy ostatnio nie bywali... Głosy jak zawsze podzielone, ale decyzja podjęta. No i udało się uniknąć pyskówki na ogóle, więc użytkownicy nie musieli wyczytywać pojedynczych słów utopionych w błocie. Teraz najchętniej zrobiłabym jeszcze porządek z panami ‘osłami’ i paniami ‘osłankami’, którzy głosowani za nowelizacją ustawy o pdof w dniu 27 października. A dokładnie za art.5b oraz fakt, że to wszystko dla pracowników.

Teraz należałoby wszystkich, którzy zrezygnują z prowadzenia działalności gospodarczej podesłać na garnuszek ‘osłów’. Szkoda słów. Coraz bardziej wstyd mi, że żyję w takim kraju.

========

2006-11-16 13:14:51 87.206.116.54
Z tego co wiem, samozadowolenie potrzebne jest tylko w masturbacji, a ciało stanowiące masturbowało się bardzo niekompletne.... bardzo.....Życzę samych orgazmów....

4 listopada 2006

Czapsy

W końcu dotarło to, co już za kilka dni będzie doskonale spasowanymi czapsami. Spory kawałek materii czarnej błyszczącej materii, którą podzieliwszy na mniejsze części składać będę jak puzzle w nową całość. Jeszcze kilka aplikacji w kontrastowej bieli wijących się od kostki w górę. A może jęzorom płomieni podobne ostro zakończone esy-floresy. A może wręcz coś geometrycznego. Sama nie wiem. Kiedy usiądę przy maszynie, kiedy wezmę w dłoń nożyczki i obie materie one same opowiedzą mi swoją historię. Tak było z czerwienią, tak będzie i tym. I tylko chwila zastanowienia nad tym, co pod czapsy. Najlepiej kabaretki i to w dodatku białe...

3 listopada 2006

Trup w szafie

Mówi się - wszędzie dobrze gdzie nas nie ma. I coś w tym jest. To moje nowe miejsce jest wreszcie takie jak lubię. Pełne życia i ludzi o średniej wieku zbliżonej do mojej albo mniejszej. Taka zwykła biurowa codzienność - "Pan Kanapka", pogaduszki w kuchni przy robieniu herbaty i myciu kubków, recepcja i oczywiście kawały. Trzeba obudzić czujność bo z bandą programistów i kreatywnych nigdy nic nie wiadomo. Dziś na przyklad wysłali z kompa jednego z kolegów, do wszystkich w biurze, zapytanie następującej treści - jeśli ktoś znalazł mój wibrator analny pilnie proszę o zwrot. Nauczka - odchodząc od biurka blokuj kompa :).

Jak mi tego brakowało! Zwykłego biurowego życia. I nawet nie popsuł mi humoru fakt, że odkopałam już kilka trupów w księgach oraz zidentyfikowałam działania na szkodę spółki popełniane przez jednego z członków zarządu. Każdego trupa trzeba wyciągnąć na światło dzienne i z honorami pochować i tym się zajmę w najbliższym czasie. Szkoda mi trochę prezesa bo w nieświadomości facet żył trochę. Ale cóż - przybyłam - zabaczyłam - posprzatam i będzie jak w zegarku. Nie ma takiego bagna w księgach, którego nie da się osuszyć. "Audyt by me" zajmie jeszcze jakiś tydzień potem plan działan w celach naprawczych. A w międzyczasie odpowiadam na telefony z pytaniami jak zaksięgowac ta... a jak wyeksportowac tamto... i dlaczego wiersze w excelu nie układają się "za koleją" (cytat).

Jest fajnie. Lubie jak się coś dzieje, rutyna mnie zabija.

31 października 2006

GOTHIC FETISH PARTY vol.2


Data:    13 października 2006
Lokal:   Club Rock, Warszawa



Innowacje organizacyjne:     
  • brak

Innowacje artystyczne:        
  • Grupa Taedium
  • pokaz MaleDom 2+2
  • bondage & podwieszenie
  • Blood fetish
Abstrakt:    

Dresscode mile widziany ale nie wymagany, impera otwarta dla wszystkich



Publikacje:

Ludzie

Dziewczyny mi się rozkleiły. Kurcze to miłe usłyszeć, że było się najlepszym szefem jakiego miały. I 'dziękuję' - zwykłe, proste, szczere dziękuję.

Dzień to jest mój ostatni

cDokładnie tak, po raz ostatni - w charakterze pracownika - przekroczę próg tego miejsca. Dziś nawet kominy mniej sią szczerzą na mnie. Nie powiem żeby się uśmiechały, ale nie odstarszają jak zazwyczaj. Śmieszna sprawa - kominy mnie prześladują - te kominy. Nawet na dalekiej suwalszczyźnie, nad brzegiem jeziona, w totalnie nowoczesnym wnętrzu były one - kominy. Na jednym z obrazów (sic! że też komuś się chciało malować takie paskudztwo). Całe to miejsce mnie zawsze przytłaczalo i przygnębiało. Pamiętam kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy. Pamiętam kolejne lata kiedy tu przychodziłam. Wszędzie szarość, pył, dym i malowane na biało krawężniki. Brr. Moja następni z amokiem w oczach przejęła pałeczkę. Mam wrażenie, że puściła koło ucha sporo ważnych informacji, które jej przekazywałam. Ale cóż - jest dorosła - robi to, co uważa za stosowne.

29 października 2006

Sean McCall

Jest coś przepięknego w stylizacji lat dwudziestych, trzydziestych czy pięćdziesiątych w fotografii erotycznej. Może to te dokładnie ułożone fryzurki z zapiętymi na włosach spinkami. Może obcisłe acz bardzo zabudowane halki, gorsety i pasy do pończoch. Nie takie współczesne cztery paski koronki, ale elementy bielizny, które więcej skrywając niż obnażając pobudzają wyobraźnie. Jeśli koronki to subtelne i delikatne jeśli żabki to, dla kontrastu, niemal siermiężne – duże, metalowe – takie, które bez trudu trzymają na wyznaczonych pozycjach nylonowe pończochy. A może to same nylony wprowadzają atmosferę erotyki. Niezbyt komfortowe w noszeniu ale za to dające efekt wizualny i dotykowy jedyny w swoim rodzaju. Łuki brwiowe w naturalnych kształtach i brak przesadnie uwydatnionych ust plus obły kształt paznokci dopełniają aury kobiecości.



Chłopczyca. Najbardziej kontrowersyjny z wizerunków kobiety. Odziana w atrybuty męskiej garderoby – koszulę, rozwiązaną muchę czy trzymane na smyczy podwiązek skarpetki. Z mocnym makijażem oka i ust. Niedostępna. Z dymiącym cygarem… A wszystko to kontrastujące z delikatnymi kobiecymi kształtami, sterczącymi sutkami, delikatnym trójkącikiem w zwieńczeniu ud. Ponętna. Podniecająca. Kobieca. Tak, przede wszystkim kobieca.


Kapelusz z woalką, nieodłączne nylony, szeroki koronkowy pas do pończoch i nieodłączne w tym zestawie czarne, skórzane rękawiczki. A wszystko to widoczne tylko w prześwicie otwartych drzwi samochodu. Podpatrzone…


Na koniec coś ostrzejszego… chłodna stal noża przyłożona do najdelikatniejszych miejsc. Zachłannie oblizywana w poświacie księżyca lub świetle samotnej latarni. Lubieżne, perwersyjne, dwuznaczne…
Te i inne prace dostępne są na stronie Sean'a McCall

Suwalskie wrażenia jesienne

Po raz kolejny ranek przyniósł coś zupełnie innego niż wieczór. Ale jest coś pociągającego w takiej podróży do inności. Człowiek wsiada do samochodu w jednym miejscu i za kilka godzi wysiada z niego gdzieś zupełnie indziej. Miejsce nieznane, ujrzane po raz pierwszy już w poświacie księżyca więc nazajutrz kolejna niespodzianka czeka w zanadrzu. Dom człowieka, który porzucił miasto dla dzikości Suwalszczyzny. Kolejny dom. Jakże inny od poprzedniego pełnego drewna i ciepła, Tym razem wnętrze i otoczenie stają się przedłużeniem jeziora, na brzegu którego przycupnął dom. Sam dom jest przebudowaną starą kuźnią, stąd tak mała odległość budynku od wody. Obecnie przekształcony w bazę dla wodniaków, choć po prawdzie dla bardzo ograniczonej ich ilości.

Duże połacie surowo-dębowych powierzchni wokół budynku, począwszy od ogromnego tarasu, pochylni dla kajaków, schodów do wody i w końcu – samego pomostu. Biel ścian, rozpięte między balustradami połacie płótna przywodzące na myśl żaglowiec. Aż dziw, że nie czuje się kołysania pod stopami. W zamian plusk fal rozbijających się o pale pomostu, szum wiatru i łopot płócien. Jezioro wchodzi do domu, łącząc się z nim i barwą i klimatem. Maleńkie, metrowe okienka w ścianach bocznych wstydliwie zasłonięte kolejnymi metrami surowego płótna a tuż obok niemal całkowicie przeszklone ściany pozwalające obserwować jezioro z wnętrza domu, w którym bije serce żywego ognia. Wnętrze nie jest tym, w którym czuję się jak u siebie. Za dużo tu szarej barwy, za dużo elementów z polerowanej stali. Z jednej strony szyby siny żywioł wody, z drugiej pełgające po polerowanej stali jęzory ognia i bliki światłą odbite od wszystkich możliwych lustrzanych powierzchni. I żadnego przytulnego miejsca żeby usiąść owinąwszy się w koc i czytać. To zdecydowanie nie jest moje wnętrze. Ale jeśli gospodarz się czuje dobrze w czymś takim to już jego sprawa.

Na szczęście widok z tarasu, widok przez ogromne okna rekompensuje ten nowoczesno-zimny wystrój. Za chwilę dom zmieni właściciela. Jaki będzie kolejny z domów tego suwalskiego nomada? Mam nadzieję, że bliższy tamtemu pierwszemu, wykończony ciepłymi, naturalnymi materiałami. A jak będzie - zobaczymy.

Jak miło wstać skoro…

Jak miło wstać skoro właśnie minęło czternaście godzin snu. Ni mniej, ni wiedzącej tylko tuzin plus dwie. Nieprzerwanego, dobrego snu. Wygląda na to, że się starzeje. Jeszcze nie tak dawno temu mój szanowny organizm był w stanie przez parę miesięcy funkcjonować na czterech (max pięciu) godzinach na dobę. Dziś dwa tygodnie takiego życia włączają mu game over, czarny ekran i opcje snu. Swoją drogą to idiotyczne. Jest niedziela, siódma z minutami, rodzina pogrążona w śpiochach a ja zwarta i gotowa do życia. Może to właśnie ten czas kiedy nadrobię zaległości komunikacyjno-korespondecncyjno-pisacielskie ze światem. No, chyba, że wpełznę pod jakąś ciepłą kołderkę…

16 października 2006

Sznurkowo-cenowy absurd

Jest sobie firma, która sprzedaje sznurek bawełniany o grubości 8mm w bardzo atrakcyjnej cenie 5,70 PLN za 25 m. Wszystkich tych, którzy chcieliby skorzystać z oferty TEJ firmy uprzedzam o bardzo wysokich kosztach przesyłki na które składają się:

- opłata zależna od wagi towaru 13 PLN netto za jedną paczkę (max. 30 kg)

- koszt przesyłki za pobraniem 7,50 PLN netto

- opłata zależna od wartości przesyłki od 20 PLN netto do 40 PLN netto

- koszty pakowania/ opłata manipulacyjna (nie uwidoczniona w specyfikacji zamówienia

– wychodzi w praniu czyli w momencie zapłaty za przesyłkę lub dla przezornych

potwierdzających zamówienie telefonicznie w czasie takiej rozmowy telefonicznej)Krótko mówiąc przedmiotowe 25 m sznurka kosztuje wówczas 'bagatelne' 66,2 PLN. Detal na warszawskim Placu Grzybowskim albo na Śniadeckich jest tańszy, nie mówiąc już o hurtowni na Mińskiej!

15 października 2006

Gothic Fetish Party vol.2

W zasadzie po recenzjach i dokumentacji fotograficznej premierowej imprezy w Rock Clubie nie należało się spodziewać rewelacji, ale jakoś związałam się emocjonalnie z imprezą w związku z osobą Filigranowej Brunetki, która siłą rzeczy stanowić miała trzon niemal wszystkich pokazów. Ze względu na niedowierzanie w temacie przestrzegania dresscodu wybrany strój nie należał do najbardziej ekstrawaganckich, nie mniej jednak bez najmniejszych wątpliwości kwalifikował się na wejściówkę zniżkową :). Tym razem wybrałam czerń z dużą dozą czerwieni, w tym ogniste butki na wysoki połysk na ośmiocentymetrowym (!) obcasie. Profilaktycznie wzięta krwistoczerwona kurteczka okazała się być zbawienna w świetle tego, co czekało nas na miejscu.

Najpierw lokal. Wbrew temu, co wynikało z relacji lokal całkiem jest miły i nadający się do celów wiadomych. Owszem sposób ustawienia mebli nieodmiennie nasuwa skojarzenia z pociągiem podmiejskim, ale przy odrobinie dobrej woli ze strony managerstwa da się to dostosować. Bunkrowaty charakter miejsca podkreślony jeszcze przez elementy wystroju nadaje tak bardzo pożądany klimat. Krótki bok wieńczy scena i DJkącik, przed sceną coś na kształt parkietu, a dokładniej przestrzeń wolna od stolików (żeby nie było skojarzeń z wypolerowaną drewnianą podłogą). Dłuuugi bar o ciekawej aranżacji (w tym także kategoryzacji menu). Co do siedziska to co kto lubi (albo kto pierwszy ten lepszy) czyli miękkie sofy albo twarde ławki. Piwo (wg Tych-Którzy-Konsumowali) nie chrzczone, ale niestety z czarnej kofeiny z bąbelkami dostępna tylko Pepsi a to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej więc duży minus z mojego punktu widzenia. Szatnia jest i działa (plus). Toalety. Hmm jak niemal zawsze niezbyt pozytywna opinia. Krótko mówiąc po paru godzinach mokro nie tylko wewnątrz ale i parę metrów przed drzwiami. A wystarczyłoby popchnąć kogoś z mopem raz na godzinę i byłoby mniam. Tradycyjnie kolejka w damskiej ale męska jak zawsze niezawodnie pusta. A przy okazji brak problemów z niedoborem papieru strategicznego! No to tyle jeśli chodzi o miejsce.

A sama impreza? No cóż, jeśli przyjąć standard z londyńskiego Skin Two to pod względem głośności został dotrzymany. Moim zdaniem zdecydowanie minus i to OGROMNY. Patrząc na imprezę przez pryzmat pokazów oraz kanałów komunikowania o niej grupą docelową miało być środowisko bdsmowe. Niestety ze względu na przyjętą formułę pseudodresscodu (rzeczywisty drescodee – wejściówka pięć złotych, czarne ubranie – piętnaście), była to zbieranina dość przypadkowych ludzi. Nie brakowało takich, którzy stukali się w głowę i pokładali się ze śmiechu widząc trampling, były głosy ‘niech on już przestanie’ podczas pokazów, które nawet ochrona z ochotą oglądała porzucając swoje stanowiska pracy. Owszem, było trochę znajomych i tylko dzięki temu dało się przetrzymać panujące tam warunki. A warunki były ciężkie, oj ciężkie. I to z jednego powodu – z powodu poziomu hałasu. Chciałam napisać muzyki, ale jakoś mi to przez gardło i przez palce przejść nie chce. Dość powiedzieć, że siedząc na kanapie człowiek podskakiwał rytmicznie przy wtórze umta-umta-umta bez możliwości słyszenia własnych myśli. Istniała ewentualność darcia się (dokładnie tak bo głośne mówienie to było za mało) wprost do ucha potencjalnego interlokutora, ale i tak mało skuteczna. W rezultacie skończyło się na pisaniu na kartkach (sic!) aż do czasu, kiedy rozmowa przeniosła się na zewnątrz. Pomimo chłodu (nie jest to już przecież czas ogródków piwnych) tylko tak dawało się porozmawiać, a przecież to jeden z podstawowych elementów spotkań towarzyskich. Nie trafiają do mnie argumenty organizatora, że muzyka pod gotów była bo świadczy to o kolejnym dysonansie w obszarze grupy docelowej. Tak więc była to zbieranina przypadkowych ludzi o niskiej tolerancji dla inności, żądna sensacji (czyli tradycyjnych igrzysk), otumaniona dźwiękami, które uniemożliwiały nawiązanie jakichkolwiek kontaktów czy poznaniem specyfiki środowiska.

Brak pomysłu na jakąkolwiek integrację uczestników, żadnych elementów zachęcających ludzi do aktywności, żadnych sprzętów. Krótko mówiąc kamieniami milowymi imprezy i jedynymi atrakcjami były pokazy. Więc ludzie siedzieli czekając na nie, krótko mówiąc formułę imprezy można określić zdaniem ‘od pokazu do pokazu’. A same pokazy? No cóż, sporo błędów organizacyjnych. Przede wszystkim dostępność dla oglądających. Szkoda, że organizator nie skorzystał z doświadczeń, których nabyliśmy podczas Fetyszozy. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do tamtego lokalu tutaj jednoprzestrzenne wnętrze i dostępność ławek pozwalała na skomponowanie dobrej widowni. Kolejne błędy to niedobre operowanie światłem i dźwiękiem podczas pokazów. Muzyka ani o ton nie była cichsza, a stroboskop błyskający w oczy też nie poprawiał komfortu oglądania. Światło punktowe tu użyte zostało światło kolorowe zamiast białego. W rezultacie kontrast bieli z czerwienią, który był najmocniejszym punktem nie robił wrażenia z odległości większej niż dwa metry. Ci którzy stali dalej odnieśli wrażenie, że modelka wysmarowana była… nutellą a nie krwią. Kurcze przy takich możliwościach technicznych jakie daje Rock Club pod względem wizualizacji grzech było tego nie wykorzystać.

Co do samych pokazów to pierwsze, co się nasuwa to całkowicie szowinistyczny charakter przedstawianych scen. Po raz kolejny nietrafnie określona grupa docelowa. Na sali było sporo dominujących kobiet i choćby z tego powodu należało zróżnicować płeć osób uległych, a jeśli nie dla tego to po porostu dla urozmaicenia. W rezultacie każdy pokaz to była forma męskiej dominacji nad kobietą lub dwoma, w każdej występował element chłosty. Słabe zróżnicowanie tematyki wprowadzało pewną monotonię. Nie mniej jednak duże uznanie dla dziewcząt, które dzielnie do każdego pokazu wychodziły. Ze względu na kiepską widoczność można było nadrobić braki w mimice i grymasie odgłosami (uderzenia, odgłosy werbalne) jednakże nie było na to szans ponieważ wszystko tonęło w jednym wielkim łomocie wydobywającym się z głośników.

W mojej ocenie najlepszy był pierwszy i ostatni pokaz. Ze względu na dynamikę scen. W przypadku pierwszego doskonale przedstawiona ewolucja postrzegania sytuacji. W początkowej scenie pokazu wyraźnie wymuszona uległość i kontakt z „krwistym befsztykiem” ewoluująca do ekstatycznej fascynacji nim w końcowych scenach. A przejawiającej się lubieżnym nakładaniem na siebie krwistej papki. Kontrast nieskazitelnej bieli ubrania pochłanianej sukcesywnie przez zachłanną czerwień. Perfekcyjne przedstawione. Osoba domina została zepchnięta na drugi plan, osadzona w statyce kompozycji. A może miał wyglądać na takiego, który w myśli wypowiada kwestię „stworzyłem potwora…”

Ostatni pokaz – wiązanie i podwieszanie z elementami erotyki kobiecej. Ładna kompozycja, w której te zdominowane stanowiły kwintesencję piękna i erotyki. Panowie zaś byli tłem, żeby nie powiedzieć statystami, którzy jak doskonałych statystów przystało wykonali swoje zadanie nie przyćmiewając piękna ról pierwszoplanowych.Pokazu 2 + 2 nie oceniam wysoko ze względu na to, że po sprowadzeniu dziewcząt do parteru pokaz wizualnie ograniczał się do widoku męskich ramion szykujących się do uderzenia. Wszystko do wysokości metra kryło się za głowami oglądających. Być może z ich perspektywy wyglądało to inaczej, z mojej właśnie tak. Pokaz z igłami mógł szokować, choć ze względu na kamienny wyraz twarzy modelki przekaz tracił na autentyczności.Krótko mówiąc zamysł pokazów dobry ale nie wykorzystano istniejących możliwości technicznych stąd pewien niedosyt.

Reasumując imprezy tego typu MUSZĄ mieć precyzyjnie określoną grupę docelową, charakter zamknięty eliminujący przypadkowe osoby nie odnajdujące się w klimacie, przemyślany scenariusz uwzględniający miejsce i zabawki na spontaniczne zachowania uczestników i muzykę w tle a nie w roli głównej. . Cieszę się, że pojawiają się takie inicjatywy w mieście ale nie ma siły nie da się połączyć interesów gotów, bdsmowów, fetyszystów i waniliowych w jednym czasie, miejscu i muzyce. Coś za coś. Na kolejną edycję Gothic Fetish Party w Rock Clubie raczej się nie wybiorę bo nie spodziewam się zmian w muzyce i jej natężeniu a to zdecydowanie najsłabszy i jednocześnie najbardziej irytujący aspekt imprezy. Poza tym jeśli będzie ona w środku zimy, a statystyka wskazuje, że tak to żadną przyjemnością będzie spędzenie nocy na mrozie.

14 października 2006

Medycznie

Tygodnia pod znakiem doktorów ciąg dalszy, a dokładniej ciąg dalszy się zaczął. Tym razem dotyczy mnie. Nie ma to jak zarządzić przegląd okresowy organizmu. Człowiek robi sobie zestaw diagnostyczny i nagle się dowiaduje proszę jeszcze zrobić to i tamto. Nie, nie ma się czym denerwować to rutynowe badania, ale proszę koniecznie zadzwonić jak już będą wyniki. Jak lekarz zapisuje na odwrocie usg numer swojej komórki z prośbą o informację bez względu na wyniki badań to chyba nie jest takie całkiem rutynowe i normalne. I jak się tu nie denerwować? No i mam teraz dość znacząco przeorganizowany miesiąc – będę się włóczyć po całym mieście i dawać się kłuć, prześwietlać i oddawać innym temu podobnym ‘przyjemnościom’. Ciekawe czy lekarze są uczeni dołowania pacjentów na dzień dobry czy to cechy osobnicze? Wkurza mnie to.

13 października 2006

A jednak się udało

Wcale nie było łatwo. W piątek o godzinie 17.00 wyczerpane zostały wszelkie możliwości – rodzice, teściowie, brat, opiekunki ze trzy, przyjaciele. Znaczy zostajemy w domu bo wyprawa w pojedynkę nas nie bawi. I nagle o godzinie 17.15 telefon do przyjaciela i nikła nadzieja. Dość powiedzieć, że po uzgodnieniach na wybór stroju i wyjście z domu została niespełna godzina. Potem jeszcze pędem do miasta, żeby zdążyć zobaczyć White Girl w akcji.

Sklep podróżnika

Nie ma to jak wybrać się po zakupy do profesjonalistów. Za radą Człowieka-Który-Się-Zna na interesującym mnie temacie udaliśmy się do Sklepu Podróżnika celem nabycia wybranych elementów ekwipunku wspinaczkowego. Swoją drogą ciekawe czy kiedykolwiek będzie miejsce dedykowane dla grona miłośników szeroko rozumianego bdsm ale z asortymentem przekraczającym tradycyjnie wytyczone ramy produktowe dedykowane dla tego rodzaju zainteresowań. Jak na razie okazuje się, że trzeba być zorientowanym w wielu dziedzinach jeśli chce się bezpiecznie (z naciskiem na bezpiecznie) praktykować coś więcej niż tylko lanie batem po tyłku.
Sprawa wydawała się prozaiczna chodziło o trywialny wręcz bloczek oraz hamulec do niego. Pierwsze kroki skierowane do sklepów metalowych oraz z artykułami budowlanymi nie przyniosły rezultatu żaden z dostępnych tam sprzętów nie posiadał najistotniejszej dla nas informacji – dopuszczalnych obciążeń. Obciążeń ogółem bo już o takich detalach jak różnice między statycznym i dynamicznym obciążeniem nie było z kim podyskutować. Tak więc trafiliśmy do sklepu ze sprzętem wspinaczkowym. I na dzień dobry okazało się, że osoba za ladą ma niestety dość blade pojęcie o sprzedawanym przez siebie asortymencie. Na szczęście w przeciwieństwie do klientów obecnych w sklepie. Jeden z nich z widoczną pasją w oczach pomagał nam wybrać odpowiednie detale, udzielając przy tym instrukcji obsługi konkretnych urządzeniach. Robił co mógł, ale jednej rzeczy nie mógł przeskoczyć. Mianowicie cokolwiek tłumaczył i pokazywał kończyło się stwierdzeniem „a to… (tu występowała bliżej nie znana nazwa)… przypina pan do siebie”. Za diabła nie dało się człowiekowi wytłumaczyć, że chodzi o konstrukcję do podniesienia i opuszczenia obiektu ale w oparciu o punkty w podłożu a nie na człowieku. O ile wyjaśnił perfekcyjnie sposób posługiwania się gadżetami nawleczonymi na linę, o tyle nie był w stanie oderwać się od układu odniesienia człowiek-lina-człowiek. No, ale nikt nie jest doskonały. Trzeba byłoby takiego człowieka zaprosić „do dom” już po tym jak podstawowe elementy układu znajdą się na swoim miejscu i pokazać o co biega tylko czy to nie byłby zbyt duży szok? W każdym razie wyszliśmy stamtąd z potrzebnymi zabawkami Petzl'a, które mam nadzieję już niebawem zostaną wprawione w ruch.

No i jeszcze jedno spostrzeżenia – ja nie potrafię obojętnie patrzeć na linę w dłoniach. Kiedy ten – obcy przecież człowiek i z cała pewnością nieklimatyczny – zaczął wiązać, przekładać, zaciskać i co tam jeszcze robić z tą liną to mnie lekko skręciło. No po prostu zrobiło mi się mokro na samą myśl, o tych wszystkich wspinających się gościach, którzy mają talent w rękach i nawet i mają świadomości tego. Sprawność posługiwania się linką opanowana do perfekcji, zasady bezpieczeństwa w małym palcu. Jeśli dodać do tego dobry kursik shibari to byliby nie do pobicia. A tak – marnują się. Gdyby wiedzieli co tracą bez wątpienie nauczyliby się tych kilku supełków więcej. Co prawda musieliby wziąć do ręki trochę inne linki (te wspinaczkowe nie są wstanie zostawić ładnych śladów), ale w końcu i to linka, i to linka. Jedna i druga z rdzeniem, obie statyczne więc dzieli jest tylko mały krok w sposobie wykorzystania Wspinaczka - kolejna dziedzina sportu po nurkowaniu, która ma (a dokładniej może mieć) dużo wspólnego z bdsm.

12 października 2006

W piątek trzynastego

W piętek wieczorkiem impreza w Rock Clubie (miejmy nadzieję, że lepsza niż ta czerwcowa). A tu nie ma komu Młodej pod opiekę oddać bo dziadki zajęte, a i opiekunka, która czasami z nią zostaje inne plany na weekend posiada. I się pytam czy to pechowość trzynastki takie figle płata czy może opatrzność, która przestrzega przed byciem obiektem do oglądania na imprezie otwartej? Sama nie wiem. W każdym razie jest kilka powodów, dla których chcę tam być. Ot choćby sprawdzić moje nowe butki w warunkach ‘bojowych’, spotkać się paroma miłymi sercu osobami. Zobaczymy… do piątku jeszcze dużo (?!?) czasu, w którym wszystko się może zdarzyć…

Bamboo

Pochodzą z Chin, mają trzy metry długości i jakieś osiem centymetrów średnicy, jest ich trzy i od wczoraj zamieszkały z nami. Mowa oczywiście o bambusowych pniach. Nic nie poradzę, ale dla mnie jest to wyjątkowo erotyczny materiał. Zwłaszcza ze względu na swoją gładkość i obły kształt. Po prostu nie sposób nie wywołać gęsiej skórki dotykając mnie bambusem. Jak ze wszystkim tak i z rozmiarami i zastosowaniami bambusa było tak, że ewoluowały. Początkowo wystarczał cienki patyczek z kwiaciarni do celów wiadomych (do dziś go nie lubię). Potem pojawiły się tyczki o średnicy trzech centymetrów jako materiał na wózek dla pony na Fetyszozę (hmm swoją drogą to leży sobie bezużytecznie ta dwukółka). Tyczki zostały też wykorzystane do wiązania, ale istnieją (uzasadnione) podejrzenia, że kombinacja podpatrzona na zdjęciu była trochę, że tak powiem naciągana albowiem odtworzenie jej w rzeczywistości okazało się bardzo mało realnym zadaniem. Naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po grubsze bambusy celem wykorzystania ich do wiązań asymetrycznych. Jeszcze tego samego dnia…

Cóż mogę powiedzieć. To co ujrzałam zaparło mi dech w piersiach i wywołało wyjątkowo silny skurcz w brzuchu. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać piękna żywego ciała rozpiętego na pajęczynie nanizanej na bambus. Kontrasty błyszczącej powierzchni bambusa z matowym sznurkiem, skóry – początkowo suchej – w końcowym etapie wilgotnej. A wszystko to w aurze lekkości jaką powoduje brak kontaktu z podłożem.

Poziomo umieszczone dwa bambusy były jak sztalugi na których powstawało arcydzieło. Czarny sznur oplatał kostkę prawej nogi, kolejne zwoje usadowiły się na udzie. Główny ciężar ciała spoczywał na sznurowniach w talii oraz klatce piersiowej. Te ostatnie były rozdzielone na dwa mniejsze oploty, przy okazji eksponując sterczące między zwojami piersi. Kolejny kawałek sznurka dopełniał poziomej kompozycji złączając nadgarstek prawej ręki z bambusem. Lewa część ciała i głowa pozostawione samym sobie wyglądały jakby próbowały sięgnąć podłogi. Kilka ruchów i obie lewe kończyny zostały zgięte i za plecami połączone zarówno ze sobą jak i z cała kompozycją. Teraz opuszczona na bok głowa świadczyła o kontemplowaniu nowych doznań. Aż prosiło się, żeby wpleść kolejne centymetry sznura we włosy i tym samym dopełnić statyki obrazu. Ale nie tym razem. Była idealna, perfekcyjna w swoim spokoju podobna motylowi pogodzonemu już z losem jaki zgotował mu pająk w swojej sieci. Nie szamotała się, a jedynie z delikatnym uśmiechem przymykała oczy. I tylko biały trójkąt majtek stanowił element naruszający statyczne piękno. Był jakby obcy a kontrastujący z barwą całej instalacji stawał się irytujący. Po prostu chciało się podejść i zerwać go, żeby przywrócić równowagę kompozycji.

Zaczęłam odbierać swoja obecność tam równie nie na miejscu jak wspomnianą już bieliznę. Stanowili idealne połączenie. Ona drobna i krucha, On silny i opiekuńczy. I sznur, który ich dzielił i łączył zarazem. Była jak wietrzny dzwonek, reagujący na najlżejszy powiew. Była jak wietrzny dzwonek, który śpiewał pod dotykiem Jego palców. Byłam jakieś cztery, może pięć metrów niżej, dokładnie pod nią kiedy śpiewała…

Odkąd poznałam shibari zawsze mnie fascynowało i podniecało, ale dopiero obcując z tym na żywo można docenić siłę emocji, które wywołuje. To plątanie mogłoby trwać godzinami. Takie subtelne ale konsekwentne przesuwanie granic ciała. Z każdym naciągnięciem pojedynczego sznurka pojawia się cała gama nowych doznań. I do tego świadomość zawieszenia. Nie potrafię znaleźć większej władzy nad fizycznością, nad cielesnością niż podwieszenie, zwłaszcza asymetryczne. Ciało reagujące zwierzęco, umysł wyłączony z ciągłego czuwania, pełne zanurzenie w przyjemność. Mam w głowie kompozycję, która jest niemal identyczna z tą wczorajszą. Chciałabym ustawić aparat na statywie i czekać. W jej usta włożyć twardą kulkę knebla lub może zapiąć na wysuniętym języku pałeczki. I dać jej rozkosz. Czekając aż ciało zadrży jednym rytmem. Do momentu kiedy sącząca się z niedomkniętych ust ślina i wilgoć z wnętrza kobiecości kapać będą w jednym rytmie wyznaczanym przez uderzenia serca albo skurcze orgazmu. Chciałabym zobaczyć ją właśnie taką – zawieszoną nad krawędzią świadomości i nad przepaścią rozkoszy. Jest do tego stworzona.

11 października 2006

Fetyszoza vs. Skin Two Rubber Ball

Miło, że do porównania wogóle doszło bo przecież Fetyszoza była blisko trzydzieści razy mniejszym przedsięwzięciem od Skin Two Rubber Ball. No i Warszawa to nie Londyn pod względem tradycji takich imprez oraz swobód.Zdecydowanie na plus po naszej stronie trzeba odnotować możliwość prowadzenia konwersacji oraz zawierania nowych znajomości :)Więc może tak Fetyszozę Kwadrat w niedługim czasie?

10 października 2006

Co by było gdyby Pinokio był kobietą?

O wystruganym z drewna chłopcu słyszeli chyba wszyscy, kolejne pokolenia dzieci wychowują się na tej opowieści. Ale są tacy, którzy opowiadają alternatywną wersję tej historii. W tym wydaniu postacią, która wyłoniła się z pod dłuta rzeźbiarza była kobieta. A i sam rzeźbiarz dołożył wszelkich starań żeby pośladki były gładkie niczym przysłowiowa pupcia niemowlaka. Po ostrym metalu pieścił każdy centymetr żywicznego drewna bloczkiem polerskim, a kiedy już gładź była niemal wystarczająca zanurzał palce w wosku, który z pietyzmem wcierał w drewno. Nie sposób przeoczyć koronkowej, tak właśnie koronkowej, roboty w detalach bielizny i garderoby. Ażurowe zwieńczenia skarpetek czy pończoch, fałdki bawełny majtek czy wreszcie zegarmistrzowska precyzja w detalach złocistych stringów. Kontrast ciemnych słojów drewna z wybielonymi fragmentami wybranymi dla garderoby czy włosów. Połysk i mat. Czekoladowy brąz i złocisty miód. Kontrasty kolorystyczne przezwyciężone przez jedność materiału jakim jest drewno. To nie zaklęte w zimnym marmurze czy alabastrze piękno. To kobiecość ciepła w wyglądzie, w dotyku, w barwie. Nie ma siły, każdy kto zobaczy taką rzeźbę wyciągnie palce, żeby dotknąć, pogłaskać, popieścić… I nie ma się czemu dziwić.










Kolejny artysta z kategorii NN. Sygnatura na drewnie to Regnier chyba, ale nad pierwszym e jest jakiś znacznik. Google nakarmione wszelkimi kombinacjami jakie dopuszcza tabela kodów asci nie zachwyciło rezultatami. Voffka u siebie także nie wskazał autora. Szkoda, bo wart jest, żeby o nim opowiedzieć. A jeśli nie można inaczej to chociaż tak - niech o nim (lub o niej bo to nigdy nie wiadomo) opowiedzą same "drewniaczki".

=========

... 2006-10-10 17:43:58 213.227.72.36
fajne te "prace ręczne"choć moze zbyt dosłowne a moze tylko po prostu radosne

9 października 2006

Mentolowe...

Muszę przyznać, że kombinacja Durexu o nazwie Tingle zdecydowanie nie należy do tych, po które sięgnę w przypadku innym niż kategoria „ostatnia gumka na ziemi”. Znaczy jeśli ktoś lubi mieć chłodzone mentolem genitalia to bardzo proszę mnie to nie bawi. Obawiam się, że dwie z trzech zakupionych sztuk prędzej doczekają terminu przydatności do spożycia niż drugiej szansy.

Poniedziałkowo ale inaczej

No to wykrakałam. Z tym, że zamiast do biura odbyłam dziś podróż po warszawskich ‘dottoresach” w poszukiwaniu chirurga, dziecięcego ortopedy, rtg i usg. Młoda skręciła wieczorem kostkę (w każdym razie na lekkie skręcenie to wyglądało), która do rana zdążyła przekształcić się w filetowy balonik średnich rozmiarów. Ręce mi lekko odpadają po noszeniu jej tu i ówdzie i wspinaczce po schodach. Najważniejsze, że to nie złamanie. A swoją drogą czekanie półtorej godziny na opis zdjęcia rtg, który brzmi „ Na wykonanych zdjęciach nie uwidoczniono zmian pourazowych stawu skokowo-goleniowego i tworzących go kości” to przesada. Zakładam, że ortopeda jest wstanie stwierdzić to bez tak WYCZERPUJĄCEGO opisu. Zwłaszcza jeśli nawet dla mnie – laika – na zdjęciu nie widać nic podejrzanego. A co gdyby uwidoczniono? Pacjent zamiast uzyskać pomoc w postaci poskładania i zagipsowania siedzi i skręca się z bólu czekając na opis pod tytułem”Na wykonanych zdjęciach uwidoczniono zmiany pourazowe stawu skokowo-goleniowego i tworzących go kości”. Obłęd.

==========

Lilith idmana@o2.pl2006-10-10 20:20:02 84.10.183.236
I tu się mylisz niestety :( Skręcenie stawu skokowego jest o wiele gorsze niz banalne złamanie stopy. To wiadomość z pierwszej ręki, tfu... stopy. Miałam jedno i drugie, to wiem. Lekarze też to wiedzą ale nie wiem czemu uważa się powszechnie, że dziecięce stawy są z modeliny. Po zdjęciu gipsu czy opatrunku przez jakiś czas opaska z neoprenu, laser (działa przeciwbólowo) i rehabilitacja. A naj- najważniejsze: im młodszy pacjent, tym większe ryzyko, że nabędzie tzw. nawykowego skręcenia kostki, a wtedy nawet spacer po lesie staje się wyzwaniem. Pozdrawiam.

8 października 2006

Niechęć

Niechęć to mało powiedziane. Ale pójdę tam i jutro, i jeszcze przez parę następnych dni. Jakoś wytrzymam, zwłaszcza, że na horyzoncie majaczy już piątkowa impreza. I będzie można włożyć coś, coś… błyszczącego, coś w czerwieni lub czerni. A swoją drogą to korci mnie, żeby ostatniego dnia przyjść do biura ubraną właśnie tak jak lubię. Skoro mają mnie zapamiętać to dlaczego nie z błyskiem lacki w oczach i niesamowitych butach??

7 października 2006

Filigranowa brunetka

Nie moja to impreza, ta piątkowa, ale będę miała w niej swój udział szykując jeden z ubiorów. Chyba świadomość tego jakiej destrukcji zostanie poddany działa na moją wyobraźnię inspirująco. A przy okazji możliwość obcowania z jej nagością. Z dotykiem skóry, zapachem. Ech gdyby tak jeszcze pozwoliła swoim niesfornym włosom odetchnąć, puścić je wolno. Jak ostatnio w basenowej szatni. Po raz pierwszy widziałam wtedy te sprężynujące loki w całej okazałości. Przez chwilę. Zanim nadała im porządny i ułożony wygląd. I tylko te dwa kosmyki na karku, te dwa, które nie dają się spiąć z całością zdradzają co jest ukryte pod warstewką wosku i śladem grzebienia.

Jest spokojna. Nie ma w niej strachu jak podczas pierwszego spotkania. Ale nie jest jeszcze całkowicie wolna. Chcę zobaczyć jak rozsypuje loki potrząsając głową. Chcę usłyszeć jak krzyczy. Chcę zobaczyć jej duszę. Sprawia mi przyjemność obcowanie z nią. Podobnie jak obcowanie z jej ekshibicjonizmem. Robi rzeczy, których ja nie zrobię. Nigdy. Cieszę się widząc, że ona sięga po to co chce, że robi to co sprawia jej przyjemność. Dzielna mała. A do tego filigranowa brunetka. I hedonistka. Dla niektórych to tylko słowa. Ja wiem co stoi za słowami - kobieta z krwi i kości - ona.

6 października 2006

Tym razem beze mnie

Tym razem w promieniach słońca, w ciszy poranka ona delektowała się czarną siecią na ciele. Mnie zostały tylko zdjęcia. I chwała jej za to, że pozwala je robić, że chce jej mieć. Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak zwisła w objęciach sznura. Taka inna od tej, która przybywa zazwyczaj. Piękną, głęboką czerń zamieniła tym razem na niewinność bieli. Biała sukienka skrywała białą bieliznę i pończoszki. Gdyby nie to, że widziałam ją w innym odzieniu nawet ja uległabym czarowi niewinności. Ale tylko przez chwilę… Tego dnia bowiem miała stracić kontakt z… Nie, nie z rzeczywistością. Z podłogą. Zabawy ze sznurkami etap kolejny czyli podwieszenie.

Pochylona do przodu, tułowiem dotykała ud, a sznury oplatały ją ciasno łącząc piersi z kolanami w jednym uścisku i uda z talią w drugim. Biel bielizny podkreślała moc czarnych splotów, z których nie miała możliwości ani siły się wyswobodzić. Wyglądała jakby siedziała w powietrzu, z twarzą zwróconą ku podłodze, z nadgarstkami przywiązanymi do kostek. Podobna była modelkom fotografowanym przez Arakiego. Od zwojów oplatających korpus i nogi linki wznosiły się ku belkom sufitu. Na tych linkach jak marionetka zwisała ona. W niczym nie przypominała tej dzikiej odzianej w czerń kobiety. Dziś była trochę jak motyl w sieci pająka – zdana na łaskę i bezbronna. Cudownie piękna w tym bezruchu i smakowaniu nowych doznań. Może kiedyś zobaczę ją właśnie taką, najlepiej jeszcze bez bielizny, tak żebym mogła sięgnąć językiem jej kobiecości. Żeby skurcze orgazmu widoczne był drganiem linek, żeby ciało wygięte w więzach naprężało się w ich rytmie i kołysało niczym próbujący się oswobodzić owad. Może kiedyś…

Kolejne zdjęcia uwieczniły ją już rozebraną z czarnych objęć, kiedy na skórze pozostały świeże odciski oplotów o przepięknej barwie i rysunku. Równo ułożone, wtulone w siebie, w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą sznur wtulał się w ciało. Ślinotok. I język, który sam wysuwał się na spotkanie ze skórą. Najwidoczniej nie tylko na mnie podziałały te runy, bo na kolejnym zdjęciu widać było wilgotny ślad języka na skórze. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl, o dotyku takiej skóry na języku. Kolejny na wyobrażenie Męża Pana liżącego jej skórę. Uwielbiam patrzeć na kobiety w Jego dłoniach… Ona jest stworzona do tego, aby być odzianą w sznury, które rewelacyjnie prezentują się na jej ciele i zostawiają niesamowite ślady.

Ale ta pozycja przy podwieszeniu powinna dać niesamowite odczucia przy chłoście. Napięte pośladki, rozwiedzione uda. I ta całkowita bezsilność. Jak to jest być zawieszoną między niebem a ziemią? Czy obracanie się na skręconych linach przywodzi na myśl dziecięcą huśtawkę? A może daje się odnaleźć ten punkt niemal-nieważkości. Tę chwilę kiedy jeszcze się nie opada w dół ale już nie wznosi się w górę. I ja. Ja też chcę być marionetką na sznurkach, za które pociągasz mój Panie.

5 października 2006

Sześć świeczek

Szóste urodziny Młodej a ja ślęczę w biurze do późnego wieczora. Muszę z tym skończyć. Inaczej ani się obejrzę a kobieta się z domu wyprowadzi. A na dokładkę nie ma jeszcze zamówionych sztalug. Wrr.

4 października 2006

Sznurkowo

Mnie od zawsze, ale od niedawna zafascynowały także Męża Pana te sprężyste bawełniane sploty. I dzięki temu cieszyć się mogę jedną z pieszczot najpiękniejszych. I nosić jej ślady jeszcze długo po tym, jak przebrzmią westchnienia rozkoszy. Uwielbiam więzy. Po prostu są dla mnie jak drugie ja, jak inny wymiar mnie samej. Żadne doznania nie są takie same o objęciach linki jak bez niej. A teraz mogę się nimi cieszyć tak często. I nie tylko ja.

Ot choćby wczoraj kiedy leżałam z uniesionymi w górę nogami, z dłońmi na kostkach. Zamykając oczy odpływałam w świat jakże inny od rzeczywistości. Stawałam się szmacianą laleczką w Jego dłoniach. I tylko czasami przez ledwo uchylone powieki patrzyłam jak pieczołowicie układa oplot obok oplotu i kolejne metry linki obejmowały mnie czule. Łokieć przy kolanie, przedramię przy podudziu. I przyciskające je do siebie zwoje. Jeszcze jeden, i kolejny. Z każdym bicie mojego serca przyspieszało, z każdym oddech stawał się coraz szybszy. Potem ściśnięcie poprzecznie przełożonym sznurem, wciśniętym między zgięcia stawów i przeciągniętym wzdłuż drgających już mięśni. Tortura czasem, oczekiwaniem i narastające podniecenie, w miarę jak kolejne motki odbierały mi wolę, ubezwłasnowolniały. Czerń równiutko i ciasno ułożonych kresek odcinała się od niemal białej skóry. Jeszcze białej, niebawem miała nabrać różowej a nawet fioletowej barwy. I to czekanie, żeby już skończył, żeby zrobił ten ostatni węzeł. Ale nie, przecież chcę, żeby to trwało w nieskończoność. I słowa, że wyglądam wyjątkowo ponętnie w tych bransoletach, że właśnie tak należałby mnie podwiesić. Te słowa są kroplą, która przelewa dzban rozkoszy dając mi pierwsze tego dnia spełnienie.

Kiedy ukląkł między moimi rozwartymi udami poczułam się całkowicie otwarta i zdana na Jego kaprysy. Oplótł dłonie pozostawionymi kawałkami liny trzymając je jak uzdę i jednym ruchem wszedł we mnie. Otulony zachłanną kobiecością poruszał się gwałtownie i mocno. To napierając na sklepienie to znowu miażdżąc nabrzmiałą łechtaczkę. Cudowne uczucie bycia używaną. Dla Jego przyjemności. I dla mojej, choć tak zupełnie innej. I słowa, które bardziej niż pieszczoty potrafią ranić ale i większą od nich przynieść rozkosz. Rozkoszowałam się Jego spełnieniem walcząc z przemożną chęcią złączenia ud i przeżycia stłumionego mięśniami szczytu. Nie mogłam. Podarował mi kilka szczytów pod rząd. Ostatniemu przyglądał się już z boku. Czułam jak falująca kobiecość wyciska z mojego wnętrza strużkę płynnej rozkoszy, spływającej pomiędzy pośladki. Nie potrafiłam nawet odpowiedzieć na pytanie czy chcę zostać już oswobodzona. No bo jak można zjeść ciastko i mieć ciastko?

Kiedy już pojedyncze oploty spływały z wyznaczonych im miejsc moje podniecenie zaczęło znów rosnąć. Oto bowiem pod uniesionymi powiekami oczom moim ukazywać zaczęły się pięknie odciśnięte ślady sznura. Uwielbiam je. Z ich głębokości, intensywności koloru skóry, wyrazistości wzoru odczytać można tak wiele. Ruchy kończyn, które chciały się wyswobodzić, napiętych w ekstazie mięśni, bólu i rozkoszy. Uwielbiam ślady sznura. To kolejne z tajemniczych zapisków uległości. Czy kiedyś poznam je wszystkie?

3 października 2006

Mgła

Bracia, jakżeście w waszych uczuciach niestali!
Mienicie się, barwicie jak garstka opali...
Szczęście, żem tak daleko myślami i sercem.
Uderz mnie - mgłę uderzysz; pochwal - mgłę pochwalisz.
MPJ

Mgliste poranki już przyszły. A wraz z nimi ambiwalentne uczucia, które walczą we mnie o palmę pierwszeństwa. Kierowca chce przejrzystości powietrza i widoczności aż po horyzont. Ale ta szalona chciałaby się ubrać w mgłę. Pląsać wśród jej srebrzystych nitek. Rozkoszować się zwiewną delikatnością. Znowu nachodzą mnie te myśli, żeby zatrzymać auto i paść w mgliste objęcia, wśród których nikłe promienie słońca wskazują drogę. Zatopić się nieprzezroczystym skrzydle tej, dla której nie ma granic. Zapaść się we mgłę to tak jakby stać się jej częścią. Można wejść w nią w jednym miejscu, a wyjść w zupełnie innym, daleko, daleko od domu. A w środku, we mgle jest to rozkoszne nieznane, którego nie trzeba się bać. Jej dotyk na policzku perli krople jak łzy.

30 września 2006

FETYSZOZA


Data:    2 września 2006
Lokal:    Narkoza, Warszawa



Innowacje organizacyjne:     

  • rezerwacja mailowa
  • wstęp wyłącznie za zaproszeniem
  • adres klubu podawany tylko na zaproszeniu
  • informacje w konwencji ‘secret campaign’
  • blog jako podstawowy kanał komunikacji
  • fotograf do dyspozycji gości

Innowacje artystyczne:        

  • spanking FemDom ,
  • Pony Sulky (Nurbika)
  • bondage & wosk (Mater od 7 Boleści, Giggles)
  • mumifikacja (emil & Gloria_Victis)
  • bodypainting
  • zabawki klimatyczne do użytku gości (dyby, fotel zwany ‘samolotem’, klatka, kozetka do krępowania, pręgierz, klęcznik)

Abstrakt:    

Impreza zamknięta pod hasłem ‘poznaj inność innych’, pokazy wewnątrz klubu i na dziedzińcu, wielopomieszczeniowość klubu podzieliła ludzi na podgrupy tematyczne wg upodobań.

Publikacje: