13 grudnia 2006

Wernisaż…

Czyli ładniejsze imię ekshibicjonizmu. Dokładnie tak. Bo przecież zatrzymane w kadrze emocje chwili pokazane publicznie to nic innego jak obnażanie własnej duszy. Ale ludzie często potrzebują emocjonalnego ekshibicjonizmu – żeby żyć. Faktem jest, że zgromadziło się nas trochę w jednym miejscu i czasie. Po części po to, żeby fotki obejrzeć (choć niektórzy część z nich już widzieli). Po części po to, żeby spotkać się – zwierzętami stadnymi w końcu jesteśmy. Po części po to, żeby się odwirtualizować (czy to z netowych bytów czy też z opowieśc)i. W każdym razie było warto. Co prawda, ze względu na krewnych i znajomych królika z różnych światów pochodzących, bywało trudno. No, bo jak całkiem waniliowym znajomym przedstawiać typków klimatycznych? Jak nie dać się ponieść atmosferze klimatu i nie wyciągnąć dłoni czy ust w stronę tej czy innej kobiety? Jak w końcu zachować się wobec tych, którzy tylko wirtualnie mieli styczność z klimatem? Takie małe pytania retoryczne, bo odpowiedź na nie każdy sam znaleźć musi.

Co do mnie to miło było spotkać znów Kobietę Niedostępną. Przez chwilę choćby zetknąć wargi w pocałunku przelotnym, zanurzyć się w jej perfumach, palcom pozwolić prześlizgiwać się przez wyjątkowo ażurowe pończochy. Na moment przysiadła na wielkim starym kufrze pośrodku sali, tuż obok mnie, w zasięgu ręki. Musiałam gwałtownie odgonić myśli, w których widziałam siebie klękającą między jej nogami i wyciągającą lubieżnie język w stronę skraju spódniczki. I tylko obecność tych, którzy nie znają tego kawałka mnie powstrzymywała mnie przed wcieleniem tej myśli w czyn. Nawet Pan Mąż nie obdarował mnie zakazującym spojrzeniem. Wrr. Nie wiem czy kiedykolwiek będę bliżej niej niż wówczas. Wciąż zastanawiam się czy miała na sobie bieliznę…

Kobiety. Moja fascynacja i moja obsesja. Wszystkie razem a może każda z osobna. I chociaż inne pazurzaste dłonie wyciągały się w moją stronę, chociaż inne usta całowałam to wciąż musiałam kontrolować siebie. Dlaczego tak się dzieje, że albo nie ma przy mnie żadnej z kobiet, albo są niemal wszystkie? Dlaczego muszę wybierać i stąpać ostrożnie uważając, by każdej poświęcić tyle samo uwagi? Kobiety w mojej głowie znów się rozsiadły…

A potem przyszła Arogancka Młodzież – nieodmiennie z tym samym szelmowskim uśmiechem, którego teraz tak bardzo mi brakuje. Tych pełnych podtekstów dialogów, na które narzekałam, które dziś są towarem deficytowym. Ale to wejście miało też inny wymiar, którego nazwać nie chcę. Dość powiedzieć, że dokonałam formalnej prezentacji Męża Pana i Aroganckiego Młodziana. Przez jedną, krótką chwilę – tyle, ile trwał uścisk dłoni - mój psotny umysł podsunął mi sceny zapierające dech w piersiach. Przez jedną krótką chwilę.

Chciałabym zostać tam długo, sącząc wytrawną czerwień oddawać się rozmowom. Zwłaszcza tym o warsztacie literackim i zaklinaniu emocji słowami. Zwłaszcza tym. Niesamowite poznać kogoś, kogo zachwyciły i zainspirowały moje słowa. Dyskutować w oparach i scenerii dekadencji. To tak, jakby cofnąć się o parę lat, ot choćby do krakowskiej Michalikowej Jamy.

Chyba urodziłam się za późno. A może nie? Może nawet w XXI wieku można odtworzyć atmosferę tamtych wieczorów? Może warto spróbować? Wygląda na to, że nie jestem sama w takich marzeniach

============

Konsul el_consul@gazeta.pl2006-12-18 14:05:23 217.153.206.230
Pobożne życzenia, obawiam się że XXI wiek nieodmiennie będzie spłycał, i spłycał, i spłycał, i dochodzę do tego wniosku, będąc po kilku dniach spędzonych z ludźmi parającymi się głównie literaturą i innymi rodzajami dotykania słowa. Smutne? Normalne? Gorzkie? Chyba tak i chyba dlatego jednak lubię arogancką młodzież - bo są: piekielnie inteligentni, zupełnie cyniczni a momentami nieprawdobodobnie dojżali i samotni, bo kiedy osiemnastolatek, mówi do mnie takim wierszem:
Widzisz: siedzę na krześle. Jest dobra jesień,
jeszcze lepsza noc i żadnych komarów. Piękne
są noce bez papierosów, gdy pachniesz watą
cukrową, albo migdałami. Gaszę Cię, miękknę

i jestem ckliwa jak ten wierszyk. Bezwstydnie
,z urokiem kioskarki, która używa nachalnych
perfum dodawanych do gazet. Wszystko, co milknie
wśród łatwopalnych substancji, przy temperaturze

dwóch stopni, powyżej marzeń, w okolicach snu,
bezsenności. Francji piękniejszej od Grecji,
z pustymi ulicami, z parlamentami w kieszeni,

srebrną zapalniczką. Gdzie jesteśmy sami,
cisi, poświęceni absyntem. Gdzieś, za górami,
za lasami i za kimś jeszcze, kto teraz patrzy

i liczy zwrotki, bo sonet się nie udał. To
kwestia wygranej, albo remisu: od krzesła do ręki
jak dwaj piękni siatkarze broniący wyniku,
że można czytać ze mnie jak z otwartej księgi,

jednak napisanej w obcym, nieznanym Ci języku.

to jestem bezradny, bezbronny, i chyba trochę przerażony, tym że w ogóle w takim wieku można być tak świadomym i tyle widzieć. i dobrze, sa inni, już Kawafis pisał o barbarzyńcach, i to jest ich czas, trzeba ich pokochać.
pozdrawiam,
Konsul

Brak komentarzy: