30 stycznia 2006

Błyskawice, jak rzęsy...

Błyskawice, jak rzęsy, olśnione niebiańskiem światłem, mrugają po

kilka sekund...

To nie burza - to namiętność pogody...

MPJ

Błyskawice – zjawiska magiczne. Na jedną mała chwilę rozświetlają nieboskłon. Nie ma stworzenia, które mogłoby ich nie zauważyć. Jak błysk flesza doświetlający to, co ma zostać uwiecznione, zapamiętane, zapisane… Kiedy nadchodzi burza czuję, że to ważna chwila się zbliża. Że dla kogoś, dla czegoś ten właśnie moment mojego życia wart jest zachowania w pamięci. I tylko, w przeciwieństwie do zdjęć, nie sposób usiąść z albumem na kolanach i obejrzeć tych wszystkich ważnych momentów.

Z utęsknieniem czekam sezonu letnich burz, wtedy czuję, że żyję. W środku zimy trudno o błysk niebieskiego flesza. A może to w moim życiu nie dzieje się teraz nic wartego zatrzymania w kadrze? Nie… trwają przygotowania to sesji fotograficznej. Z całą pewnością…

Definicja, wizerunek i „opowiadania”

Ostatnio przypatrywałam się dyskusji o definicję uległości. Nie obyło się bez antagonizmów i wycieczek osobistych, ale mimo wszystko można to nazwać prezentacją własnych odczuć na ten temat. Chwilę później czytałam coś, dokładnie to było ‘coś’ o uległości. Opowiadaniem tego nie nazwę bo nie spełnia kryteriów takiego utworu. To raczej zapiski, może fragmenty dziennika… Choć bardziej prawdopodobne jest, że to nie historia a fantazja. Na jakiej podstawie tak sądzę? Otóż na podstawie doświadczenia, wiem, że to subiektywne, ale jednak. Jest coś, czego nie lubię w bdsmowatych tekstach, nie lubię przesady, nie lubię niestworzonych historyjek, które, choć sprzedawane jako przeżycia realne, tracą kontakt z realnym światem. I zastanawiam się po co to? Momentami odnoszę wrażenie, że publikowanie tekstów na bdsmowych stronach ma jeden tylko cel, napisać o czymś, co byłoby bardziej, mocniej, więcej niż to, co już zostało opublikowane. I czuję niesmak.

Czepiam się? Być może… ale jeżeli się wie, jak wyglądają po sześciu tygodniach ślady czterdziestu batów na własnym tyłku, to czy można czytać o stu czy stu pięćdziesięciu batach każdego dnia bez uśmiechu w kąciku ust? Jeśli widziało się dłonie zsiniałe z braku krążenia krwi po kilkunastu minutach wiązania ‘odwrócona modlitwa’ to czy można potraktować serio całonocne podwieszenie z wiązaniem w tej właśnie pozycji? No, litości! Nie twierdzę, że takie zdarzenie nie mogło mieć miejsca, ale prawdopodobieństwo braku uszkodzenia ciała jest raczej nie duże. A jeszcze mniejsze jest, że taka sesja nie była pierwszą i ostatnią zarazem.

Nie dajmy się zwariować, nie wszystko co jest napisane w pierwszej osobie jest relacją z rzeczywistych wydarzeń. Drażnią mnie takie teksty. Drażnią przede wszystkim dlatego, że kreują fałszywy wizerunek klimatu dominacji i uległości. Tak, jak czat jest pełen pseudo domin i dominów (zwanych przeze mnie dominikami) tak z wielu tekstów wyłania się obraz uległej, skrajnie wytrzymałej maso, po praniu mózgu, żeby nie powiedzieć po lobotomii domowym sposobem wykonanej, najczęściej przybierającej postać pomocy domowej dostającej w dupę za brak czystej szklanki i więzionej w piwnicy/ strzeżonym domu/ posesji ze zgrają dzikich psów (niepotrzebne skreślić). Brakuje tylko smoka a byłaby to uwięziona księżniczka.

Generalnie jestem zniesmaczona. Jeśli mnie ten stan nie opuści to chyba zrobię tendencyjny zoozo-ranking, mówiąc, co dla mnie jest „chrupiącą bułeczką” a co „zakalcem”. A swoją drogą to zaczynam rozumieć zarzuty pod adresem moich tekstów, że mają „za mało mięska” – no cóż, nie ma tu gwałtów trzy razy dziennie (zamiast śniadania, obiadu i kolacji), nie ma oprawców rodem z obozu koncentracyjnego i krwi zalewającej monitor jak w horrorze klasy, dajmy na to G. Co więcej - nie ma i nie będzie.

================

Kruk 2006-02-01 18:52:56 83.24.32.44
Ranking! ranking! ranking! ranking!Składam pierwsza propozycję - zoozo-opowieści na miejsce numero uno. A potem.. już tylko milczenie.Urzeczony literkami i myśleniem:)Kraaa!

Rose
2006-01-30 22:27:57 212.76.37.136
zoozo-ranking... bardzo fajny pomysł :) szczerze mówiąc chętnie poczytałabym DOBRE texty traktujące o bdsm... podzielam Twoją opinię na temat fantazji i pseudo popisów literackich na stronach poświęconych tej tematyce... a poczytałoby się... oj poczytało ;( pozdrawiam cieplutko...dodam tylko, że bardzo lubię Twoje rządki liter...

24 stycznia 2006

Zamrożona uległość

Ten mróz nie robi mi dobrze, zdecydowanie. Nie robi też dobrze mojej uległości, której miejsce zajęła agresja. A może to stres? Albo brak snu? A może brak gorącej wody w dużej wannie. Nie wiem co, ale kiedy zaglądam do wnętrza siebie jakoś nie mogę znaleźć tej uległości. Nawet ją podejrzewałam, że wybyła do ciepłych krajów (czyżby skubana bryknęła na nurki?! beze mnie). No to byłoby przegięcie. W każdym razie codzienność w wersji max zaczyna się odbijać na mojej gotowości do…

Z wielu stron patrzą na mnie oczy świeżutkich i zieloniutkich adeptek tej najpiękniejszej ze sztuk – uległości stosowanej. I kiedy z nimi rozmawiam, kiedy czytam ich słowa przypomina mi się kiedy sama byłam w tej fazie. Kiedy każde, najprostsze nawet zadanie było przyczynkiem do wypieków na twarzy i mokrych majtek. I zazdroszczę im. Zazdroszczę ich pierwszych razów, poznawania samej siebie, fascynacji i determinacji. Tak, właśnie determinacji. Takiej, na którą ja nie mogę sobie pozwolić. Uległości ponad wszystko. Jeżeli już uporam się ze sprawami dnia codziennego i z dwudziestu czterech godzin zostają tylko cztery to decyduję się poświęcić je na - sen. A gdzieś w środku mnie drapie pazurami ta istota, którą spycham w niepamięć domagając się swoich praw. I wtedy właśnie czuję, że ją zdradziłam, tę moją uległość. Sprzedałam ją za kilka srebrników, za to co nazywane jest sukcesem. Czyżbym była ofiarą własnego sukcesu?

A może dla niej, dla mojej uległości, byłoby najlepiej gdyby zapadła w długi zimowy sen i ocknęła się dopiero wiosną? A może poddać ją hibernacji i niech czeka na lepsze czasy? W sumie to wystarczyłoby wystawić ją za okno, a dwadzieścia osiem stopni zrobiłoby swoje… Pytanie tylko czy nie zabiłoby jej? Może jednak lepiej będzie jak dam jej do myślenia i niech pokombinuje nad jakimś nowym, interesującym przedsięwzięciem… (a kilka pomysłów już mam). Nie daj się, ta zima przecież musi się kiedyś skończyć!

==============

niewolnica 2006-01-28 12:10:20 62.21.112.92
Zima się skończy, już niedługo. Po drzemce każdy budzi się z nowymi siłami i może każdemu się to czasem należy (?), a pazurki w tym czasie nie stępieją pewnie :-).

hibernatus-Kruk
2006-01-27 23:36:32 83.24.31.189
Let it flow.. Pozwól sobie na chwilkę radości, smutku.. wyprzęgnij się na moment z wozu "sukces" -> odnajdziesz uległość, a i ona sama znajdzie swoje miejsce.

23 stycznia 2006

Za dużo niedopowiedzeń

Pierwszy oddech po trudach domykania drzwi za rokiem 2005 i od razu coś nowego. Kolejna rozmowa, w której siedząc po dwóch stronach stołu czarujemy się nawzajem. Pytanie – odpowiedz. W tym rytmie na dwa przemierzam przestrzeń godziny. I dopiero kiedy sama zaczynam zadawać pytania okazuje się, że to czego potrzebują/ szukają to w rzeczywistości nie ma nic wspólnego z tym, jak to nazwali. Czasami odnoszę wrażenie, że kadrowcy są niespełna rozumu, a na dokładkę nie szanują czasu (ani własnego ani cudzego).

16 stycznia 2006

Ciasteczko?

Tak, ciasteczko!Na pocieszenie po braku wymarzonego torciku znalazłam to oto przepięknie apetyczne ciasteczko autorstwa Audrey Flack. Naszpikowane erotyzmem na równi z poziomkami. Z kroplami spływającej z nich krwistoczerwonej rozkoszy. Szkliste, lepkie i słodkie. Nie sposób zachować powściągliwości języka niespokojnie przebierającego w buzi. Oj polizać takie ciasteczko a jeszcze lepiej móc je zlizać z ciepłego ciała. Zwłaszcza, kiedy ciasteczko wprost z oszronionych objęć lodówki wyjętym byłoby… Czysty, żywy perwersyjny deser… (tu próba opanowania ślinotoku - nieudana). Zmykam śnić o poziomkach w zimnej galaretce na gorącym brzuchu, a może nawet troszkę niżej. Może i tam tak pięknie wyciekłaby kropelka, albo dwie…

15 stycznia 2006

Kiedy kobieta pyta kobietę

Całkiem niespodziewanie rzecz się zadziała, nieoczekiwanie zupełnie. Kiedy kobieta, nieznana mi całkiem, o opowieść o dłoniach mnie poprosiła, nie o moich bynajmniej. Prosiła o opis dłoni, których nigdy nie widziałam. Dłoni, których jedynie ciepło i dotyk są mi znane. I o tym mogę opowiedzieć chętnie…

Jego dłonie mają w sobie magię. Tę magię, którą potrafi tak pięknie ubrać w słowa, potrafi także przekazać dotykiem. Kiedy zbliżam swoją dłoń do ciała, do dowolnej jego części czuję ciepło. Tuż przed momentem kiedy skóra zetknie się ze skórą. Jego dłonie więcej tego ciepła mają niż jakiekolwiek inne. To dotyk bez fizyczności dotyku. Chciała wiedzieć jakie są Jego dłonie. Są ciepłe, są bezpieczne. Potrafią być delikatne i czułe tak bardzo, że pod ich dotykiem ciało pręży się, żeby nie uronić choćby najmniejszej kropli tego dotyku. W jeden chwili potrafią zacisnąć palce w żelaznym uścisku odbierając wszelką delikatność. Z równą łatwością podarowują delikatność i ból. Gładko opiłowane paznokcie wbijają się w skórę rysując na niej sobie tylko znane wzory.

Jego dłonie potrafią przenosić w inny wymiar… inny wymiar czasu, przestrzeni, świata. I nigdy nie wiadomo dokąd skierują się właśnie teraz. Dłonie o delikatnej skórze i szczupłych palcach, których nie podejrzewa się drzemiącą w nich siłę. Dłonie, w których fizyczności można się zatracić. Dłonie, których dotyk można kontemplować tak, jakby nie było nic innego poza dłońmi. Palce, których dotyk na wargach niezapomnianym jest. Dłonie, które same są światem ogromnym i w dłoniach zamkniętym. Te dłonie, choć niewidoczne stały się widzialne. Dla duszy i dla ciała.

Takie są Jego dłonie dla mnie… Jakie będą dla niej? Nie wiem. Może kiedyś napisze, żeby opowiedzieć mi swoją historię Jego dłoni…

10 stycznia 2006

Metryka prawdę mi powie?

Lat mam tyle ile metryka pokazuje – tego nie zmienię i zmieniać nie zamierzam. Od czasu do czasu dopada mnie ‘kryzys wieku pośredniego’. Są rzeczy, które w ‘pewnym wieku’ nie przystoją. Są takie, których już nie wypada albo jeszcze nie wypada. A do diabła z hipokryzją! Przez większość tych moich trzydziestu sześciu lat starałam się żyć tak, żeby nie żałować. Może trochę zbyt asekuracyjnie, za ostrożnie, za rozważnie. Z życiem jest jak z książką, jeśli czegoś nie przeczytałam w odpowiednim wieku potem już nie ma tego uroku. Jaki to urok? No cóż czasami smak zakazanego, czasami smak nowości. A niech tam, nie zamierzam się rozczulać nad sobą. W końcu jest jeszcze tyle rzeczy, których nie znam. Fantazje poukładane równiutko na półkach (pod)świadomości czekają na swoją godzinę. Trochę jak konfitury w spiżarni, na które przychodzi ochota w środku zimy. Nie, żeby od razu cały słoik, do zemdlenia, ale tak łyżeczkę dla smaku. Sprawdzić jaki to rocznik, jaka była pogoda na polu, na którym dojrzewały owoce, zobaczyć słońce w szklistym syropie. Właśnie tak. W chwilowych atakach wieku pośredniego zakradam się nocą do spiżarni i wygrzebując palcami konfiturę oblizuję się lubieżnie. Bo przecież nigdy nie wiadomo co się może trafić.

O ile dobrze pamiętam pierwsza półka na lewo do słoiczki z dużą ilością bohaterów. Dużą to może zbyt górnolotnie. No, ale parę ludzików się tam przewija, przytula, pieści. Tak, tak, w tym słoiczku czają się fantazje o wolnej miłości. O! A tutaj właśnie odkryłam zapomniany słoiczek z fantazją o tym, że wokół wszyscy oddają się lubieżnym przyjemnościom. Może mieli na sobie jakieś togi czy sarongi, ale dawno już się ich pozbyli. Zapach orgii unosi się ze słoiczka i drażni nozdrza. A smakuje ten obraz przepysznie… Oj, słoiczek prawie już pusty, jak widać apetycik mi dopisuje... Trzeba będzie uzupełnić zawartość w miarę mozliwości . Albo poszukać innego słoiczka z malinową… tą … no… ‘konfiturą’.

O! A tego smaku nie znam zupełnie… jest taki ostry ale słodki, to figi i goździki. Muszę przyznać, że ten smak NIEZNAJOMY jest całkiem wciągający, pociągający, pożądany…... no dobra. Koniec łasuchowania na tej półce. Tu może być coś, no może nie trującego, ale na przykład... niestrawnego.

Jest też dobrze znana galaretka morelowa… Ile razy nie zanurzę palców w słoiku smak zawsze niezmienny. Upojny, uroczy, zmysłowy… Czasami lekko przyprawiony pigwą innym razem z posmakiem cynamonu czy imbiru. Smakuje zawsze. Do prostej, codziennej kromki chleba z masłem i do gruszkowej tarty na półkruchym cieście, a i do ciasta francuskiego z brzoskwiniami na specjalne okazje także jest niczego sobie. Galaretka brzoskwiniowa z zatopionymi w niej kawałkami sexu jest dobra na wszystko. Niektóre smaki nigdy nie wychodzą z mojego jadłospisu ;)

Tak czy owak porządki w spiżarni zrobiłam. Niektóre słoiczki wyleciały bo skończył im się okres przydatności do spożycia (zapodziały się gdzieś na najwyższej półce pod ścianą, pewnikiem przez brak czasu). Ciekawe czy dziś jeszcze robi ktoś taką właśnie marmoladę z ... , która się przeterminowała… Tego nie wiem. Zawsze można spróbować "przyrządzić" samemu według pradawnego przepisu z zakurzonej księgi (może dla przykładu z takiej... Księgi Rodzaju? - mały podręczny raj z dyżurną Ewą i Adamem). Właśnie kończę spis ingrediencji niezbędnych do działań na tym polu przez najbliższe kilka miesięcy. Jak będzie gotowa to czas na łowy/ zakupy/ polowanie (niepotrzebne skreślić). A to, co zdobędę zawinę w lateksowy tobołek, ścisnę gorsetem i przytaszczę do domu, albo przywlokę na kilometrze sznura. ROZŁOŻĘ na dużym stole PRZYPARAWIĘ czym trzeba, niektóre rzeczy zaFOLIUJĘ i odstawię żeby czekały na odpowiedni moment (i KRUSZAŁY). Te bardziej żywe zaVACuję, żeby nad nimi zapanować. Resztę po PIEPRZĘ, na wszelki wypadek po PIEPRZĘ raz jeszcze, albo nawet parę razy dla pewności. Resztki wyliżę do czysta i będę gotowa na kolejny rok życia.

A w prezencie poproszę torcik ze świeczkami ;)(tylko żeby składniki były świeżutkie i w najwyższej jakości, i porcja solidna - co by goście głodni nie byli):

8 stycznia 2006

Gra w chińczyka

W sumie to właśnie tak można powiedzieć o tym, czym zajmowałam się przez dwa ostatnie dni weekendu. Zamiast spędzić go w domu siedziałam skoszarowana z całą bandą równie zachwyconych ludzi bawiąc się w biznes. Tak, to było szkolenie Decision base, samo w sobie fajne całkiem być mogło, gdyby nie fakt, że nawet w takim lipnym papierowym interesie przypadła mi rola finansowego. No ludzie , przecież wiadomo nie od dziś, że takie szkolenia przynoszą większy (czytaj: wymierny) efekt i korzyść wówczas, kiedy każdy z uczestników uczy się czegoś nowego. A ja co? Robiłam bilans i rachunek wyników w pięć minut. Ale nie miałam możliwości ani zarządzać produkcją, ani negocjować na rynku zleceń, ani alokować zasobów. Zatem czym była ta gra symulacyjna? Taką weekendową zabawą w codzienną pracę. Szkoda. Po raz kolejny jestem uczestnikiem szkolenia, na którym prowadzący nie radzi sobie z grupą. Nie jest w stanie zapanować nad dwudziestką dorosłych ustawiających klocki na planszy, ustala harmonogram czasowy, którego nie przestrzega. I jedyne co można zrobić to ocenić prowadzącego w ankiecie na koniec szkolenia. No ale to jest ocena końcowa. Może przyniesie to korzyść jakiejś innej grupie w przyszłości. Ale nam już niestety nie.

============

seXer 2006-01-09 10:35:23 217.79.145.99
To dziś ten urodzinowy toast?Najlepszego!

Ząb

Od kilku już dni spodziewaliśmy, że to się wydarzy, wszystkie znaki na niebie i w dziobie wskazywały na to, że Młoda rozstanie się ze swoim pierwszym mleczakiem. No i stało się to właśnie dziś. Jedno z niewielu pierwszych wydarzeń w życiu Młodej, w którym uczestniczyłam. Odkąd wróciłam do pracy przestałam uczestniczyć uczciwie w jej życiu. Bo po prostu mnie nie ma. I nie wiem dlaczego kobiety z taką niechęcią odnoszą się do urlopów wychowawczych. Dla mnie to fajny czas był. I nawet dziś zamieniłabym gabinecik za możliwość bycia w domu. Mam świadomość, że lata, które minęły pozbawiły mnie zdarzeń, rzeczy, które już się nie powtórzą. Tyle rzeczy muszę jeszcze zmienić, tyle zrobić. Tyle rzeczy i tak mało czasu. Ale co odpowiedzieć Młodej, która mówi, że chciałaby grać na harfie. Na harfie!

7 stycznia 2006

Kolejny dzień bez netu

No właśnie. Kolejny dzień bez netu, kolejna nieodebrana poczta, kolejna nieopisana poczta, kolejna notka do szuflady. Wściekam się, kiedy z prostych przyczyn technicznych nie jestem w stanie robić tego, na co z takim trudem wykroiłam trochę czasu.

Nurać mi się chce

Marzy mi urlop. Mówiąc urlop mam na myśli urlop wypoczynkowy, a nie jedynie zmianę miejsca wykonywania czynności z biura na dom. Czyli wersja bez telefonu. Z możliwością wylegiwania się w łóżku do południa. Z kąpielą w pianie w środku dnia. Z łażeniem po sklepach aż do bólu nóg. I jeszcze z wieloma innymi rzeczami. Albo dla odmiany spakować manatki i polecieć na nurki. Zaznać totalnego fizyczne zmęczenia, które przynosi ulgę umysłowi. Zmęczenia, które pozwala zasnąć w drodze do poduszki i wstać na dźwięk budzika bez wstrętu. Przez parę dni dostosować się do rytmu tak innego od togo, co na co dzień. Kurcze jak dawno nie byłam pod wodą. Tęsknię za tym. Brakuje mi tej krzątaniny przy klarowaniu sprzętu, odpraw przed nurkami, wyliczaniem czasów drugiego nurka, kołysania łodzi (którego notabene nie lubię !). Tego dziwacznego jedzenia na łodzi, które jest dziełem autorskim za każdym razem. Załogi, z którą się zżywa przez tych parę dni. Pustego hotelowego pokoju. Tego wszystkiego mi tak bardzo brak.

6 stycznia 2006

Niedoczekanie

Czekałam, czekałam i nie doczekałam się. A szkoda, bo robota była piękna. Lepszej sama bym sobie nie wymarzyła. Po prostu ideał, a i pryncypał niczego sobie, i biurowiec normalny, i firma z sensem. No miód z boczkiem. No ale nie ma co drzeć szat nad tym, czego zmienić się nie da. Nie ta, to będzie inna, co do tego - nie ma wątpliwości, pytanie tylko kiedy i jaka. Na te pytanie odpowiedz przyniesie czas. Teraz zabija mnie świadomość poniedziałku i tego wszystkiego, co ze sobą przyniesie. Pakietu konsolidacyjnego dla Niemców i zabawy z biegłymi. Taka już styczniowa specyfika. Zamiast wznosić urodzinowy toast spędzę kolejny „upojny” tydzień w fabryce. A o upływających godzinach tam spędzonych informuje tylko pustoszejący korytarz i przechadzki nocnych stróżów. Jedyne, co dobre to fakt, że nocą drogę do domu pokonuję w pół godziny, albo nawet krócej. Pytanie tylko jak długo będę w stanie pracować po naście godzin w biurze, kolejnych kilka w domu, zostawiając na sen jedynie trzy w porywach do czterech?

Przeprowadzki nie będzie

Przez parę dni chodziło mi po głowie, żeby zmienić miejsce moich zapisków. I nawet zrobiłam w tym kierunku pewne kroki. Ale w końcu zaczęłam się zastanawiać dlaczego? Czy tylko dlatego, że zagląda tu parę mniej lub bardziej znajomych osób, które w bliżej nie określony sposób powzięły informację o tym miejscu? To nie jest wystarczający powód. Wszak jest to moje miejsce, sama je sobie wybrałam i nie oddam go tak łatwo. Jeśli będzie trzeba to okopię się i urządzę obronę Częstochowy. W końcu nigdy i nikomu nie obiecywałam kółka wzajemnej adoracji. Swoją drogą to dziwne, osobiście dałam ten adres - dziewięciu osobom osobom (słownie: dziewięciu!).

5 stycznia 2006

Taka jedna… kobieta

No i stało się, trafiła mnie kobieta, pierwsza od czasu Anglistki. I jak zawsze nagle i bez ostrzeżenia. Wszystko jest pod kontrolą kiedy nie jest obok. Ale jeżeli tylko pojawia się w polu widzenia mam niesamowitą ochotę jej dotknąć. Niewiele o niej wiem, poza tym, że jest bardzo niekonwencjonalna. Nie doszukuję się w tym uczuć wyższego rzędu ale walczę z własną żądzą, żeby móc jej dotykać. Tych kilka niewinnych powitalno-pożegnalnych pocałunków jedynie rozbudza moje pożądanie. Chciałbym móc ją rozebrać i nauczyć się jej ciała palcami, wargami, językiem... Tak, żeby mogła zasypiać pod moimi powiekami. I ten jej zapach… pełen intymnego piękna zapach kobiety, Nie dziewczyny, ale właśnie wytrawnej kobiety.

4 stycznia 2006

Wróżba z chińskiego ciasteczka

" Poczucie swobody,

które czasami odczuwasz,

jest wstępem do prawdziwej świadomości ".

Proste. Mocne. Frapujące. Idealne motto.




Rolf Hellmeier i Nocne Motyle

Odkąd w 1981 roku Rolf Hellmeier odkrył fotografowanie nikt i nic nie było już bezpieczne przed nim i jego Minoltą X-500. Aparat stał się częścią jego ubioru, zabierał go ze sobą zawsze i wszędzie. Śledził obiekty swoich działań fotograficznych tak długo, aż nie były w stanie dłużej uciekać czy ukrywać się.

Od zawsze chciał zostać fotografem, nawet wówczas, gdy w jego umyśle rodziły się inne pomysły na karierę zawodową. Konsekwentnie wybierał kierunki studiów przybliżające go do celu. Studiował projektowanie i reklamę wizualną w Bielefeld w Niemczech. Od 1987 legitymuje się dyplomem w dziedzinie fotografii reklamowej oraz fotografii architektury. Kruche linie w architekturze zachwycają go na równi z subtelną symetrią pięknych kobiecych ciał. Jeszcze będąc studentem otworzył pracownię w Lemago, zarabiając robieniem zdjęć na opłacenie studiów. I trzeba przyznać, że to terminowanie przy zdjęciach paszportowych miało swoją wartość (przekładającą się na konkretne pieniądze). W 1992 roku przeniósł się do nowego studia, wyposażonego niemal we wszystkie cuda techniki jakie powstały, studia o powierzchni… 750 mkw! Studia, w którym oddaje się swojej pasji. W przeszłości przypinano łatki klasykom malarstwa w zależności od tego, którą część ciała kobiecego malowali najczęściej. W tej kategorii Hellmeier także zasłużyłby na przydomek, dajmy na to… fotografa (dow)cipnego. Rzeczywiście jego prace to jedno wielkie uwielbienie dla tej właśnie części kobiecego ciała.

Uwielbienie przyrządzone na wiele sposobów: sote, w kolorze, w opakowaniu i bez, ubrane i nagie. Niemal zawsze eksponuje piękno symetrii. No po prostu aż się chce dotknąć, polizać… I nawet te niecielesne kolory, którymi obdarza ciała modelek nie stanowią dysonansu. W stylizacjach wykorzystuje tak prozaiczne elementy jak folia czy bielizna, ale w jaki sposób! No a jeżeli trafia się modelka z frapującym tatuażem intymnym także nie pozostawia takiej okazji samej sobie. Część prac nosi ślady obróbki komputerowej, co jednak nie obniża ich wartości estetycznej, a wręcz przeciwnie nadaje im tajemniczości. Moim ulubionym zdjęciom nadałam tytuł Nocne Motyle, no bo jak inaczej nazwać te istotki?











Na koniec kilka miejsc, gdzie można zobaczyć co siedzi w głowie Rolfa Hellmeier'a: BestOn czy NewNudeMag.

2 stycznia 2006

Najgłupsza z czynności

Najgłupsza z czynności to czekanie. Na coś. Na kogoś. Na informację. Na wyrok. Na radość. Na najwyklejszy dzień. Lat przybywa na karku a ja ciągle cholernie nie lubię czekać. I chyba się już nie nauczę tego. To taka strata czasu - czekanie. Bycie zależnym od czyjegoś widzi mi się albo sprawności cudzej pamięci. Nie cierpię czekania! W jakiejkolwiek formie jest mi ono organicznie obce, wstrętne. A może tak zlikwidować czekanie?

===========

niewolnica 2006-01-04 02:43:30 62.21.112.92
a kogo kochasz Zoozeczko?

1 stycznia 2006

Kobieta w masce

I co ja poradzę, że tak bardzo podnieca mnie widok kobiecej twarzy w czarnej masce. Widok oczu z czernią podkreślająca ich blask, z rzęsami wychylającymi się ponad powierzchnię czerni, z ustami nabrzmiałymi samym kontrastem kolorystycznym. Twarz w vacbedzie jest pociągająca, ale brak jej tych perełek rzeczywistości, błysku oka czy języka oblizującego wargi. Nie jestem fanką czerni, w zasadzie to nie lubię jej bo jakoś nie czuję tej barwy. Ale czarna maska jest zdecydowanie tym, co mnie zakręca niesamowicie. Najdziwniejsze jest to, że twarz w masce i twarz bez niej to dwie różne twarze. Maska daje nowy byt, nową tożsamość. Staje się barierą i pomostem. Afrodyzjakiem. Zaklętym w czerń obiektem pożądania. Nie ręczę za siebie kiedy po raz kolejny stanę przed kobietą w masce. Nie ręczę za siebie. Samymi pocałunkami i dotykiem zapisać mogę noc niejedną. Kobiety zawsze pojawiają się w mojej głowie w jakiś zaskakujący sposób. Bez planów. Powiedziałabym spontanicznie, ale słowo to brzmi w moich ustach jak bluźnierstwo. Wszak wyznaję zasadę, że najlepsze spontany to te, zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. No ale nie wszystko da się przewidzieć. Zaplanować tak, ale przewidzieć - nie.

Feministyczne fiu-bdździu naszych pra

Są rzeczy, za które mamy być wdzięczne, my kobiety, naszym pra. Czy aby na pewno? Za prawo wyborcze pewnie tak, ale co z tego skoro większość ludzi nie potrafi z niego korzystać. Za możliwość pracy zawodowej. Zapewne także, pomijając drobny fakt nieekwiwalentnego wynagradzania zgodnie z zasadą, że żeby zarabiać tyle samo (nie mówię więcej, mówię tyle samo!) trzeba mieś ogon między nogami a nie dziurę. To takie sztandarowe historie ale jak tu patrzeć na jak na zdobycz cywilizacyjną zmianę choćby w ubiorze? No bo cóż było złego w gorsetu noszeniu? Że niewygodnie? Niewygoda jest kwestią względną. A co w zamian? Mini i szpilki? Jakże niewspółmierna to wymiana. Że niby szpilki to są wygodne? Szkoda gadać… Niewiele jest kawałków garderoby równie pięknych co gorset. I nie mam na myśli całego bieliźnianego chłamu szumnie nazywanego gorsetami i półgorsetami, a będącymi jedynie zlepkiem koronek i siateczki z paskami do podtrzymywania samonośnych (sic!) pończoch. Nie mówię też o całym dorobku przemysłu skórzanopodobnego i okołobedeesemowego. Nie. Mówiąc gorset myślę pięknie zarysowana talia, przedłużenie eksponujące linię bioder. Mówiąc gorset myślę zasznurowane ciasno cacko które nie pozwala zapomnieć, że jest się najpiękniejszą z istot. Mówiąc gorset myślę pięknie wyeksponowany biust. Mówiąc gorset myślę piękne proporcje podkreślające kształty. I to wcale nie wieszakowate kształty modelek z kolorowych gazetek czy telewizji. Kształty jak najbardziej kobiece, zaokrąglone tam gdzie trzeba i tam gdzie trzeba pokreślone. Piękno zaklęte w kształcie klepsydry.

Kocham wygodę, ale co raz bardziej skłaniam się do tego, żeby odwiedzić zakład bieliźniarski i zrobić sobie przyjemność posiadania bielizny osobistej nie z tego wieku. Na co dzień widzę dwie niedogodności. Po pierwsze kto mnie zasznuruje bladym świtem, wszak kiedy wychodzę wszyscy jeszcze śpią. Po drugie jak to będzie z prowadzeniem samochodu, w końcu pozycja samochodowa jest trochę hmm skrzywiona. Zobaczymy co przyniesie czas, zobaczymy… Byle do lutego.

==========

y 2006-01-02 19:38:30 80.72.34.250
taki gorset to strój specjalnego przeznaczenia, sznurowanie go bladym świtem zakrawa na profanację

"To do"

Nie będzie listy postanowień noworocznych, nie ma i nie będzie. Jest za to lista ‘to do’. I to nie w wersji optymistycznej ale realistyczne choć wyśrubowane rzeczy do zrobienia w ciągu najbliższych ośmiu miesięcy. Dlaczego ośmiu? A dlaczego nie? Nie wszyscy działają w systemie dziesiętnym, nie wszyscy kochają tuziny. Dla mnie najbliższy okres zaplanowany to osiem miesięcy. Potem będzie kolejny pierwszy dzień mojego życia. Kolejne nieznane, które trzeba będzie oswoić. Najbardziej pracowicie zapowiada się styczeń. Ale czasami lubię się spiąć na maxa i zrobić co trzeba szybkim cięciem. To trochę tak jak z cięciami roślin. Większość ogrodników amatorów wystrzega się sekatora. Ja nie. Wiem, że radykalne cięcia potrafią dać zaskakujące efekty. Słodkim nieróbstwem zalatuje luty, ale w końcu wybór najkrótszego w roku miesiąca na przyjemności to nic zdrożnego. A reszta już wg harmonogramu. Wątpliwości? Nie, żadnych. W końcu jak na rogaty znak przystało osiągam to, co zamierzam. Może tylko czasami koszty są za duże. Trudno, jest wojna są ofiary. Wyrachowanie? Tak, po co ściemniać, dorabiać ideologię. Jest cel, jest harówka. Będzie i marchewka, jeśli nie od innych od sama sobie ją sprawię.Wykonać!