Kim jest Barbara Cole? Po pierwsze modelka, w każdym razie jako nastolatka. Rzuciła szkołę po to, żeby poszukać tego, co chciałaby w życiu robić. Znalazła ją fotografia. Tak, to dobre określenie dla kogoś, komu zaproponowanie redaktorowanie w związanym z modą magazynie. Tak, czy owak szlifowała warsztat, żeby już niebawem móc powiedzieć - po drugie fotograficzka. Własne studio, praca dla telewizji, reklama (pokaźna lista poważnych klientów na koncie), ale jednocześnie ciągła potrzeba zmian warsztatu. Tak więc łączy fotografię z malarstwem – w formy zarówno odseparowane od siebie jak i przenikające się na jednej pracy. Urzekły mnie jej prace z aktualnie trwającej w wystawy w Iris Galery, Great Barrington w Massachusetts a zatytułowanej Painted Ladies.
Kobiety w tych pracach są takie jakie bywały na przestrzeni wieków – eterycznie piękne. Są takie jakie bywają dziś – chłodno niedostępne. Po prostu kobiece. Nagość odziana w przezroczyste muśliny i organzy, zatrzymane wspomnienie lub marzenie. Niecodzienne i zaskakujące zestawienia – choćby kobieta przy barze…

Gorąc ciała zestawiony z zimną, chropowatą powierzchnią ściany…

I tylko ciepła w barwie i fakturze drewniana podłoga łagodzi to poczucie chłodu, bo przecież nie ółprzezroczysta suknia…

Krocząc po miodowym drewnie gubi gdzieś swoją śnieżną szatę. Ta, którą próbuje się okryć ma teraz barwę wina i jak wino spływa po ciele, ucieka…

Ale wystarczy położyć się i przymknąć powieki, żeby niczym wino owładnęła całym ciałem, rozgrzewająco pulsując pozwala śnić podświadomości przytulonej do wyrazistej, ciepłej tapety…

Śnić o objęciach przepastnej sofy, bezpiecznej jak ramiona, których jeszcze brak…

A które pojawić się mogą wprost niespodzianie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz