5 października 2015

Dziewięć miesięcy


Land Rover Discovery 2 obryzgany błotem, po sam dach, wtoczył się niespiesznie na parking pomiędzy długim, parterowym budynkiem, a jedną z głównych arterii miasta. Ponad maską o trudnym do zidentyfikowania kolorze lakieru, przyczajonym pod wielowarstwowym błotnym kamuflażem dumnie wznosił się snorkel. Bez dwóch zdań nie był to wymuskany SUV, którego jedyny kontakt z terenem sprowadzał się do przemknięcia po narożniku trawnika przy nieumiejętnie wybranym promieniu skrętu w wąską uliczkę. O nie, to auto miało wypisaną na masce radość z pokonywania błotnistych bezdroży, brakującym niemal elementem wydają się być wyskrobane w błocie kreski oznaczające każdy przekroczony bród. 

Kierowca nieco za długo zwlekał z opuszczeniem pojazdu, jakby nie mogąc się rozstać z dzielnym brudaskiem. W końcu jednak drzwi uchyliły się nieznacznie, dłonie jeszcze zostawiały ostatni pieszczotliwy dotyk na kierownicy, ale w tym samym momencie na progu ukazały się pudrowo różowe sandałki, których metalowe szpilki, jak kastaniety, zagrały na stalowym orurowaniu. Pomimo niezwykłego kontrastu miedzy zdawało by się grafitowym , pokrytym zaschniętym błotem samochodem, a bladoróżowymi pantofelkami, nie było rozdźwięku między kierowcą, a jego maszyną. W jakiś niewyjaśniony sposób te dwa elementy współgrały ze sobą. Zupełnie zatem nie dziwiła drobna, niemal efemeryczna, postać, która wyłoniła się z wnętrza samochodu. Przez moment zamajaczyła, przyczajona pod kierownicą, para żółtych Caterpilarów – to tłumaczyło przedłużający się moment otwarcia drzwi, po wyłączeniu silnika. Właściwy dobór narzędzi to podstawa, a off-road w szpilkach byłby świętokradztwem.

Tymczasem filigranowa postać, już w pełnej krasie, prezentowała się w bez mała przezroczystej, rozkloszowanej sukience, jakże by inaczej – oczywiście w pudrowym różu, z subtelnym stalowo-szarym deseniem. Drobnymi krokami niemal przefrunęła do tylnych drzwi, z umocowanej w bagażniku skrzyni wyjęła aluminiowy kuferek, czy może raczej niewielką walizeczkę. Nie była ciężka, ale ze sposobu, w jaki była trzymana można wnioskować, że zawartość była cenna. I bliska sercu. Z walizeczką przyciśniętą do piersi i sportową torbą na ramieniu szła powoli w kierunku jedynych drzwi w budynku – uśmiechnięta, różowa blondyneczka – Zosia.

Kiedy tylko otworzyła drzwi owionął ją specyficzny, ciepło-kwaskowaty zapach i towarzyszący mu huk. Zamknęła oczy kontemplując odgłos, który wybrzmiał gdzieś w oddali. Kolejny wystrzał. Ciało zareagowało znanym napięciem mięśni, chwilowym usztywnieniem, mikro paraliżem. Przymknęła oczy, żeby ukryć przed światem rozszerzone źrenice. Przesuwając nieznacznie głowę na boki strząsnęła z siebie tę pierwszą reakcję, a odzyskawszy władzę nad ciałem przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Minęła sklep z akcesoriami i pewnym ruchem skierowała się ku stanowiskom strzelniczym.

Już miała podejść do ostatniego, swojego ulubionego, kiedy zidentyfikowała nową twarz wśród strzelców. Nieznajomy, około czterdziestki, szpakowaty, wysportowana sylwetka, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, stał przy czwartym stanowisku, wpatrzony w tarczę, która właśnie sunęła w jego stronę. Ubrany w jeansy i t-shirt wyglądał niby zwyczajnie, ale wystarczyło na chwilę zatrzymać na nim wzrok, żeby w postawie i ruchach wyczytać wojskową przeszłość. Albo i przeszłość, i teraźniejszość. Szybki rzut oka na przestrzeliny wystarczył, żeby Zosia zmieniła pierwotny wybór stanowiska, decydując się na trójkę, tuż obok nieznajomego. Walizeczka wylądowała niezgrabnie na małym blacie, a palce pogładziły przepraszająco wieczko. Nieznajomy pogrążony w swoich sprawach, nie zwracał uwagi na kobietę.

- Dzień dobry – wykrzyczała w kierunku sąsiada. Nie zareagował - słuchawki skutecznie tłumią dźwięki. Niezrażona brakiem odpowiedzi, wyjęła z torby swoje. Przez chwilę zwlekała z ich nałożeniem, delektując się drżeniem, które wywoływały odgłosy strzałów.

Doskonale pamiętała kiedy pierwszy raz przekroczyła próg strzelnicy. I to doznanie – odczuwanie każdą komórką ciała fali dźwiękowej, drżenie w odpowiedzi na wystrzał, rezonującą klatkę piersiową. I woń prochu, woń, którą od tego czasu rozpozna zawsze i wszędzie. Ta woń zawsze przywołuje na myśl Urszulę. Kiedy kochały się po raz pierwszy Ursa przybiegła na spotkanie prosto ze strzelnicy. Jej włosy, sztywne, sterczące, szpakowate miały w sobie tę dziwną, chemiczną aurę. Wtedy jeszcze Zosia nie znała jej źródła ale zapach kojarzył się tajemniczo i przyjemnie.

- Ech, Ursa, po jaką cholerę pchałaś się na tę misję? - Zosia posmutniała i zacisnęła dłoń na wyjętym z walizeczki glocku. Najbardziej osobistej z pamiątek po kobiecie, która wniosła w jej życie tyle nowych, cudownych doznań. Czarny, kompozytowy kształt idealnie pasował do drobnej dłoni. Kolejny paradoks – niemal dziecięcy rozmiar palców, maleńkie śródręcze, a jednak potrafiące poskromić austriacką bestyjkę. Zważyła pistolet w dłoni i jak zawsze stwierdziła, że wygląda na cięższy niż jest w rzeczywistości – siedemset dziesięć gramów nijak nie pasowało do nienaładowanego pistoletu. Zawieszona pomiędzy wspomnieniem osoby i przyjemności, a rzeczywistością bezwiednie opuściła dłoń sięgając po paczkę amunicji.

- Kobieto! – zagrzmiało gdzieś z prawej strony – trzymaj go jak Bóg przykazał w stronę kulochwytu zamiast zamiatać gdzie popadnie.
Oprzytomniała w ułamku sekundy, zbyt wolno jednak, żeby zdążyć zmienić trajektorię ruchu zanim dłoń nieznajomego ścisnęła ją brutalnie za przedramię ustawiając je we właściwym kierunku.
- Przepraszam – bąknęła pod nosem – przepraszam.
- Zamiast przepraszać myśl! –  ryczał głos – Jeśli zostawiłaś włączone żelazko to i tak tego nie zmienisz wymachując pistoletem, a jeszcze zrobisz komuś krzywdę!

Zawstydziła się. Ursa dałaby jej niezłą szkołę za taką niefrasobliwość. Pierwsza zasada – „cokolwiek robisz rób to tak, żeby pistolet zawsze patrzył na kulochwyt, zawsze, nawet jeśli potrzebujesz podrapać się w tyłek” – powtarzała to bez ustanku.  
- Ursa, kochana, tak bardzo mi ciebie brakuje – łzy zaszkliły się w orzechowych oczach, Zosia przełknęła głośno ślinę i spojrzała na nieznajomego.
- Dziękuję – powiedziała cicho, wiedziała, że usłyszał. A może raczej wyczytał z ruchu jej warg, słuchawki miał nadal założone. Stał w odległości około metra, lustrując blondyneczkę, na twarzy miał wypisaną dezaprobatę i hasło typu baby do garów, a nie na strzelnicę.

Po raz wtóry tego popołudnia strząsnęła z siebie emocje, które zaburzały jej normalne zachowanie. Ponownie potrząsnęła głową zaciskając powieki, pozbyła się szklistych wspomnień perlących się na rzęsach. Położyła pistolet na blacie, wyjęła pudełko amunicji.
- Kochane dziewiątki, zaśpiewajcie dla mnie – wyszeptała do siebie i wysypała garść nabojów na otwartą dłoń, wprost z plastikowej kratownicy wysuniętej z pudełka. Z gracją baletnicy i determinacją siłacza w sposób prawie niemożliwy, z powodu długich paznokci i tych maleńkich dłoni, wciskała do magazynka kolejne sztuki. Niemal bez wysiłku, a przecież sprężyna w magazynu wymaga całkiem silnego nacisku, żeby ustąpiła. Wzrok utkwiony w kulochwycie znowu błądził daleko, do ciała przywołał go dopiero szczęk magazynka wciśniętego w korpus pistoletu. Przeładowała już w pełni świadoma tej czynności. Sięgnęła po drugi magazynek, który napełniła z tą samą łatwością, zupełnie jakby przez całe życie nie robiła nic innego. Chwilę później kolejne dwa załadowane magazynki pyszniły się na blacie. W dłoni pozostał jeden nabój.

Przesuwała go między palcami kontemplując kształt i gładkość. W ciągu kilku minut przez jej dłonie przewinęło się ponad pięć tuzinów sztuk, ale właśnie ten jeden włączył kolejną retrospekcję. Może dlatego, że trzymała go w palcach o jedną chwilę za długo, może dlatego, że nie było już magazynków do zapełnienia, a ta sierotka pozostała z całej garści samotna. A może po prostu dlatego, że takim właśnie kiedyś dotykała ją Ursa. 

To było latem, tuż przed wyjazdem nad morze. Ursa wpadła do domu, jak zawsze w ostatniej chwili, mogła sobie na to pozwolić wiedząc, że wszystko jest spakowane i przygotowane do wyjazdu. Była rozgrzana upalnym popołudniem, w dłoni ściskała pudełko amunicji. Wyjęła jedną sztukę i dotknęła karku Zosi, tuż poniżej nasady włosów. Palce drugiej dłoni przesuwała po jej twarzy, od czoła w kierunku brody, zatrzymała się na wargach pozwalając poczuć zapach prochu, który został w zagłębieniach palców. Wtedy już Zosia znała doskonale ten zapach, wiedziała, że zwiastuje coś nowego. Zaokrąglony, miedzianozłoty czubek naboju tańczył na skórze, w połączeniu z zapachem wdrukowywał w umysł kombinację, która miała pozostać w nim po kres świadomości. Ogrzewająca się dziewiątka przemierzyła szyję i kości żuchwy zbliżając się do krawędzi czerwieni wargowej. Dreszcz przeszył nie tylko usta, ale rozszedł się wszystkimi nerwami obwodowymi. Metaliczna gładź zaczęła wciskać się między wargi, musnęła dziąsła, wtargnęła między zęby. Wstrętny metaliczny posmak zagościł na języku. Dysonans, jeden z wielu tego popołudnia. Cudowna gładź i zupełnie niepasujący do niej smak. Źródło tej sprzeczności zabrane z ust pozostawiło martwą pustkę. Gdyby nie ciało, które przylgnęło do pleców, Zosia odczułaby niewypowiedzianą samotność. Dłoń Ursy przemknęła po jej plecach i pośladkach, dotykając ich jakby od niechcenia, przez chwilę szamotała się gdzieś na wysokości bioder, żeby szybko przeskoczyć ponownie do rozchylonych ust. Tym razem dysonans został spotęgowany tym, że nabój powrócił unurzany w soczystości Ursy. Zosia zachłannie ssała go, boleśnie dociskając do podniebienia, aż do chwili, kiedy przestał smakować kobietą, na powrót stał się kawałkiem metalu, posłańcem, który oddał już przyniesioną wiadomość.

Chwilę później ten sam wybuchowy kawałek metalu przetaczał się po łechtaczce Zosi, kierowany wprawną dłonią Ursy, naciskał dokładnie te miejsca, które powinien. Momentami nacisk był tak intensywny, że Zosia traciła oddech. Jednym z kamieni milowych pieszczoty był moment, kiedy Ursa umieściwszy nabój dokładnie pod łechtaczką, zsunęła wargi, naciągnęła na zwykłe miejsce odchyloną uprzednio bieliznę Zosi, zapięła jej jeansy a następnie chwyciwszy ich pasek, uniosła filigranową kobietkę kilka centymetrów nad podłogę. Zosia wbiła palce we włosy Ursy, wydając z siebie przedziwny gardłowy pomruk. Nacisk wywołany przez szew spodni, dociskał nabój do łechtaczki w sposób skrajnie bolesny ale jednocześnie niezwykle stymulujący. Czubkami palców Zosia próbowała podeprzeć się o podłogę, żeby zmniejszyć intensywność doznań, nie mogła jednak mierzyć się z silną Ursą. Nazwała to orgazmem w nieważkości, wielokrotnie później eksperymentowały z podobnymi kombinacjami. A ten konkretny pocisk stał się amuletem – opleciony rzemykami nosiła początkowo jako przywieszkę bransoletki. Później, kiedy za namową Ursy, przekłuła kapturek łechtaczki, zrobiła z niego intymny kolczyk. Wymyślały wciąż nowe sposoby stymulacji z pomocą tego kawałeczka metalu. W letnich sukienkach, które Zosia nosiła często bez bielizny, wyjmowały kolczyk przed wargi sromowe, tak żeby mógł się swobodnie przemieszczać. Ursa wówczas używała dość silnego magnesu, który trzymała w dłoni lub kieszeni spodni, lubiła zabierać go na spacery, kiedy to często zmieniała stronę, po której szła. Kiedyś, w kinie, włożyła magnes do torebki Zosi, którą ułożyła na jej kolanach, a następnie powoli z nich zsuwała, manipulując tym samym stopniem stymulacji. Do dziś Zosia bawi się magnesami w podobny sposób oraz zakłada tył na przód nieco przymałe stringi, dzięki temu Ursa wciąż jest obecna, choć fizycznie dzieli je ponad cztery tysiące kilometrów.

Tamtego popołudnia kiedy jeansy odegrały już swoja rolę, Zosia uwolniwszy się z nich wyłuskała metalowego uwieracza z ciała, pozostawiając siniejący ślad. Przez chwilę Ursa patrzyła przestraszona, że zrobiła kochance krzywdę. Kiedy jednak Zosia ułożyła się na chłodnej kamiennej podłodze, rozchylając uda do lustracji, inspekcja ujawniła przekrwioną, purpurową łechtaczkę z wyraźnie odbitym fragmentem naboju. Ursa z przepraszającą mina, ale bez słowa rzuciła się na podłogę, zagłębiając twarz między uda Zosi. Dmuchnęła na obnażony stożek i oplotła miękkim językiem. Łechtaczka wciąż twarda, smakowała wybornie, Ursa z trudnością powstrzymała się przed zagryzieniem na niej zębów, miała jednak na uwadze, że po tym czego doznała przed chwilą teraz powinna zostać obłożona lodem lub językiem. Delikatnie lizana zaczęła wracać do naturalnej barwy i rozmiarów, a Zosia odkrywała nowe rejestry swojego głosu podczas tej akcji ratunkowej usta-usta.

- Pani Zosiu czy będzie pani korzystała z tego toru czy przejdzie na swoją szóstkę? Mam kolejną rezerwację i nie wiem gdzie skierować klienta – miękki głos Adama, zarządzającego strzelnicą wdarł się do świadomości Zosi wyganiając z niej obraz pieszczącej ją Ursy. Nieznajomy z czwórki, ponownie rzucił blondyneczce spojrzenie pełne dezaprobaty, może nawet politowania.
- Zostanę tutaj, przepraszam za zamieszanie panie Adamie – powiedziała szybko zerkając na zegar. Minęło czterdzieści minut odkąd weszła na strzelnicę, a wciąż nie oddała nawet jednego strzału.
- Może powinna pani wynająć tor z instruktorem – rzucił kpiąco nieznajomy – skoro nie wie pani jak użyć tego, co pani przyniosła. 

Szydzenie z jej umiejętności strzeleckich wywoływało eksplozję złości w kobiecie. W ułamku sekundy potrafiła z cukierkowej, różowej blondyneczki przemienić się w demona. Piękna i bestia w jednym filigranowym ciele. Natychmiast zrzuciła sandałki stając boso na betonowej posadzce, jednocześnie sięgnęła po naładowany pistolet i wysunęła do przodu lewą nogę. Trzymana w dłoni ostatnia sztuka amunicji upadła dźwięcznie na posadzkę. Złożyła się do strzału i wystrzelała cały magazynek celując w okolice głowy człekokształtnej tarczy. Pistolet odpowiedział pustką komory po ostatnim strzale. Błyskawicznie zmieniła magazynek i oddała kolejną serię strzałów w kierunku tej samej tarczy. Drugi raz puste, ślepe oko komory domagało się zapełnienia. Zosia posłała pozostałe dwa magazynki do tarczy, nie oderwała nawet stóp od podłogi, stała nieruchomo z usztywnionymi ramionami, z palcem wskazującym już poza spustem. To nie było strzelanie jakie lubiła, ale nieznajomy wywołał demona, a ten nie ma w sobie nic z kobiecej subtelności, jest demonem alfa, któremu żaden przybłęda nie będzie rzucał w oczy oszczerstw. Nacisnąwszy przycisk mechanizmu przesuwającego tarcze w kierunku strzelca, Zosia zaczęła zapinać sandałki, celowo pochylając się w taki sposób, żeby nieznajomy zobaczył, że pod zwiewną kreacją nie miała bielizny. 

- Niech wie, chamidło, że to nie posiadanie penisa robi z człowieka strzelca – powtórzyła w myślach kolejną z maksym Ursy, delikatnie zmodyfikowaną na potrzeby chwili i uśmiechnęła się.
Faktycznie nie uszło uwadze mężczyzny, że sprowokowana, blondyneczka sprawnie i bez wahania posługuje się bronią. Tarcza zatrzymała się tuż przed blatem i zakołysała się. To, co na niej zobaczył zbiło go z tropu. Nie było na niej pojedynczych przestrzelin, były dwie wielkie dziury – jedna w okolicy głowy rysunkowej postaci, druga na wysokości klatki piersiowej. Kolejne strzały padały niemal w to samo miejsce tworząc spektakularną wyrwę w czarnej postaci na papierowej tarczy. Nieznajomy bez słowa schylił się po upuszczoną sztukę amunicji i wyciągnął w kierunku blondyneczki otwartą dłoń z leżącym nabojem.

- Proszę, upuściła pani – powiedział, a jego głos wyrażał zapewne uznanie.
Zapewne. Jednak Zosia tego uznania nie usłyszała, odgrodzona słuchawkami. Zobaczyła jedynie wyrażoną na migi prośbę o zdjęcie słuchawek, odchyliła je nieznacznie z jednego ucha i spojrzała na nieznajomego wzrokiem nie wyrażającym czegokolwiek, zimnym, rybim spojrzeniem. Szybkim ruchem zabrała należącą do niej amunicję.

- Niczego nie upuściłam, chciałam zobaczyć jak się kłaniasz – pomyślała, a głośno powiedziała tylko dziękuję i wbiła wzrok w podłogę, na której pełno było łusek. Obracając w palcach samotny pocisk, wróciła myślami do letniego popołudnia, przypominając sobie jak Usra wodziła takim samym wokół jej odbytu, drażniąc dotykiem wrażliwe miejsce. Jak w końcu wsunęła w niego pocisk niczym metalowy opuszek palca. Nie było potrzeby używania lubrykantu, pieszczota była bardzo subtelna, powolna i delikatna. A metal zagłębiał się w ciało nie więcej niż pół centymetra, tyle tylko, żeby drażnić zewnętrzny pierścień mięśni zwieracza. Takie drapanie w czuły punkt zawsze powodowało, że Zosia stawał się chętna na eksperymenty, żądna doznań, przepiękna w swojej uległości, pozwalająca prowadzić się nawet w bardzo mroczne zakamarki. 

To był jeden z tych dni. Ursa wsunęła palce w drżącą z pożądania kochankę, najpierw dwa, które zagiąwszy zaprzęgła do uciskania sekretnego przycisku orgazmowego. Odczekała chwilę aż skurcze wyciszyły się, a Zosia odzyskała oddech zanim zaczęła wsuwać w nią dłoń. Zosia odczytawszy zamiary Ursy wycofała biodra, w obawie przed tym, co mogło się stać. Język Ursy zatańczył na łechtaczce realokując uwagę kochanki na doznania, przed którymi nigdy się nie wzbraniała. Ursa sprytnie skoordynowała ruchy dłoni i języka, w efekcie Zosia wypychając biodra po pieszczoty języka jednocześnie nabijała się na zwiniętą pięść Ursy. Podniecenie Zosi było tak ogromne, że determinacja w dążeniu do przyjemności pokonała strach przed ewentualnym dyskomfortem spowodowanym fistingiem. W kluczowym momencie, kiedy kostki dłoni osiągnęły optimum Ursa dodawszy delikatny ruch skrętny sforsowała ostatnią przeszkodę. Zosią krzyknęła przeciągle unosząc biodra, jakby obawiała się, że dłoń z jej wnętrza zniknie, zechce uciec pozostawiając po sobie pustkę. Rytmicznie zaciskające się mięśnie utwierdziły Ursę w przekonaniu, że Zosia jest gotowa na taką penetrację. Delikatnie spróbowała rozprostować palce ale kolejna drgająca fala zamknęła ponownie pięść. Spróbowała przekręcić dłoń wokół własnej osi, skurcze pojawiały się na obwodzie wraz z każdym milimetrem obrotu. Zosia zamilkła i wyprężyła się, zamykając się na nadgarstku Ursy, całe ciało było jednym, nieprzerwanym orgazmem, który wywoływany był przez najmniejszą zmianę położenia palców, przechylenie dłoni czy nawet podmuch oddechu. Cieszył ją ten stan kochanki, która niczym pacynka doznawała rozkoszy za sprawą skinienia palcem. Ale z każdą upływającą minutą odczuwała drętwienie palców, filigranowe jak cała Zosia wnętrze i siła skurczów znacząco utrudniała dopływ krwi do dłoni. Próba wysunięcia dłoni powodowała, że Zosia, choć nie całkiem przytomna, próbowała utrzymać to status quo i fizycznie, i werbalnie powtarzając wciąż nie, nie, nie.

Pierwszy fisting to chyba najintensywniejsze ze znanych doznań fizycznych, stan, w którym fistee[6] zatraca się odczuwaniu głębokim, a granica między ciałem i umysłem całkowicie się zaciera. To czucie umysłem, to oblekanie rozkoszy w cielesność, absolutnie odmienny stan świadomości. Gdyby ktoś oznaczył poziom endorfin ten wystrzeliłby ponad wszelkie znane skale. Jednocześnie permanentny orgazm, powtarzające się bez przerwy kolejne jego erupcje są wyjątkowo wyczerpujące fizycznie. Ursa wiedziała, że w tym stanie Zosia nie zaakceptuje próby wyjęcia dłoni, że zaciśnie się na jej nadgarstku, zatrzyma ją dłońmi, ponieważ nie jest w stanie dopuścić do świadomości faktu, że taka uczta rozkoszy może jeszcze kiedyś stać się jej udziałem. Dla niej istniało wyłącznie tu i teraz. Potrzebowała bodźca, który spolaryzuje doznania kochanki, musiała uciec się do dywersji.

Sięgnęła do kieszeni na udzie i wyjęła z niej garść łusek po dziewiątkach i cisnęła nimi pod uniesione biodra i pośladki Zosi. Zabrzęczały donośnie i dźwięcznie po kamiennej podłodze, Zosia wzdrygnęła się na ten dźwięk i opadła na płyty ze sporym impetem, zamiast gładzi kamienia poczuła uwierające ją łuski. To był dość brutalny powrót z raju na ziemię. Moment rozluźnienia uścisku Ursa wykorzystała do powolnego, acz zdecydowanego wycofywania dłoni. Zosia gryzła własne dłonie tłumiąc krzyk, unosiła biodra niwelując w ten sposób próbę odebrania sobie tego idealnego wypełnienia. Ursa konsekwentnie, milimetr po milimetrze wysuwała dłoń, a uwolniwszy położyła ją na ustach Zosi, ich języki spotkały się zlizując soczystość zosinego wnętrza. Łuski trwały niewzruszone. Uwierając.

Ursa podniosła kochankę z podłogi, zaniosła do sypialni, otuliwszy pluszowym kocem zamknęła w ramionach. Zosia drżała wciąż na całym ciele, wzrok miała zamglony, nieobecny, nie była w stanie wyartykułować żadnego słowa, a jedynie dźwiękonaśladowcze zlepki głosek. Gładzona po włosach, bezpieczna w ramionach Ursy zasypiała z rozkoszy.

- Wyrazy uznania za te cztery serie. Robią wrażenie. Jestem Marcin – głos nieznajomego po raz kolejny naruszył granice wspomnień. Odpowiedział mu jedynie zamglony wzrok. I irytacja.
- Marcin Suchera, miło panią poznać – powiedział wyciągając dłoń.
- Zosia – odpowiedziała, mechanicznie wyciągając rękę i zsuwając słuchawki. Na strzelnicy panowała cisza, poza ich dwójką na sali był tylko pan Adam. Zosia zerknęła na zegar, minęła kolejna godzina. Kolejna godzina na odtwarzaniu chwil z Ursą.
Była zła na nieznajomego, teraz już mającego imię, że brutalnie wtargnął w najpiękniejsze ze wspomnień. Spojrzała na niego, a w jej oczach czaił się pomysł. Pomysł, którego nie powstydziłaby się Ursa. Gdyby tu była na pewno zachęcałaby do jego realizacji.
- Chciałabym zobaczyć jak rozkłada pan i składa swój pistolet – wyrzuciła z siebie Zosia tonem, który z ‘chciałabym’ niewiele miał wspólnego.

Marcin uchwycił ten błysk w oku kobiety. Bez entuzjazmu, ale i bez protestu lewą dłonią wysunął magazynek, błyskawicznie odsunął zamek w tylne położenie i stwierdziwszy brak naboju w komorze oddał strzał kontrolny. Ponownie cofnął zamek i przesunął rygle w dół, jeden ruch zamkiem do przodu i już odłączony od korpusu, który wylądował na blacie. Obok usadowiły się wyjmowane kolejno z zamka sprężyna powrotna i lufa. Złożenie przebiegło jeszcze szybciej, choć Zosia już na to nie patrzyła. Ładując magazynek wspominała zimowy poranek w górach. 

Zosia uczyła się wówczas budowy glocka leżąc na wznak z uniesionymi kolanami trzymała przed oczami rozpisaną procedurę, a pistolet leżał obok. Czytała na głos, właśnie tak najłatwiej zapamiętywała nowe rzeczy.
- Nie przerywaj – zaćwierkała Ursa sadowiąc się między udami Zosi i dotykając wewnętrznej strony uda policzkiem.
- No dalej, czytaj jak się go rozkłada – zachęcała podczas, gdy palcami już badała zakamarki w zwieńczeniu ud.
- Chwyć pistolet prawą ręką i wykonaj czynności sprawdzające - Zosia udawała niewzruszoną czytając.
- Jestem gotowa – odpowiedziała Ursa.
- Odłącz magazynek – dłonie kochanki rozsunęły zewnętrzne wargi.
- Odciągnij zamek w tylne położenie odsłaniając wlot lufy i sprawdź wzrokowo czy w komorze nabojowej nie ma naboju – na te słowa poczuła, nieco zbyt silnie, odsunięty fałdek skóry osłaniający łechtaczkę i głośno wypuściła zatrzymane powietrze. Na wrażliwej cząsteczce ciała zatańczyły rzęsy.
- Sprawdziłam, jest pusta.
- Zamknij komorę nabojową i oddaj strzał kontrolny kierując wylot lufy w miejsce bezpieczne lub do tego wyznaczone.
- To miejsce jest i bezpieczne, i do tego wyznaczone – wyrecytowała Ursa, kiedy tylko jej dwa palce wtargnęły gwałtownie do wnętrza.
- Lewą dłonią odciągnij zamek w tył max 3mm.
Przytrzymana palcami krawędź wewnętrznych warg została pociągnięta w dół. Zosia wstrzymała oddech i zamilkła.
- Nie przestawaj czytać, nie wiem co robić – Ursa udając bezradność poruszyła palcami ocierając się o wyjątkowo wrażliwy obszar.
- P... p… prze… przesuń zaaatrzaaask zamkaaa w dół.
- Jest zatrzask zamka w dół – odpowiedziała Ursa, drażniąc kciukiem annus.
-  Zsuń zamek z luuufą i sprężyyyną z szkieletuuu – Zosia ledwie była w stanie wyartykułować to, co było napisane na kartce, pod wpływem wprawnych dłoni Ursy zaczynała odpływać.
- Wy…wy… wyjmij z zamka sprężynę z żerdzią – posapywanie połączone z jąkaniem było niemal tak słodkie, jak konsekwencja Zosi w odczytaniu pełnej procedury.
- Na pewno tego chcesz? – Ursa z niedowierzaniem wychyliła twarz  spod kartki z instrukcją
- Wyjmij z zamka lufę! – wykrzyczała Zosia, a Ursa szybkim ruchem wykonała polecenie zabierając palce.
- Nieeee! – rozległo się głucho w całym mieszkaniu – Wsadź z powrotem!
- O nie kochana! Oblałaś! Takiej operacji nie ma w instrukcji – zaśmiała się Ursa.
W odpowiedzi Zosia tylko zdołała złapać palcami krótkie włosy Ursy i przyciągnąć jej twarz do swojego krocza. Udami oplotła szczelnie głowę, kiedy język kochanki przyniósł odwlekany orgazm.

- Może małe zawody? – głos nieznajomego Marcina po raz kolejny nieproszony wtargnął do głowy Zosi – po serii?
- Jeden – rzuciła ze złością – jeden strzał. Ten kto wceluje w lufę pistoletu wygrywa. Strzelali do tarcz z postacią w kapeluszu, która mierzyła w strzelców z pistoletu.
- Jeśli wygram da mi pan święty spokój – rzuciła Zosia zdejmując sandałki. Tym razem jednak wyjęła z torby parę sportowych butów zapewniających lepszą, od bosej stopy, przyczepność. Złożyła się do strzału, wymierzyła i nacisnęła spust. Tarcza frunęła do niej niczym na skrzydłach. Lufa wycelowana w blondyneczkę nie była już czarna kropką w białej obwódce, przestrzelina łypała okiem cyklopa. Zosia zadowolona opuściła broń i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Zamierzała wyjść bez słowa, nie czekając na strzał Marcina. Jedyne czego chciała to wrócić do domu i rozładować napięcie, które w niej narosło w związku ze wspomnieniami. Chciała tego tak bardzo, że nawet nie zmieniła butów, wyszła z sandałkami w dłoni.

Zamknęła drzwi strzelnicy, na zewnątrz było już ciemno, ścieżka do parkingu nie była oświetlona, jedynie z ulicy docierała poświata latarń. Zadrżała, bardziej z chłodu niż strachu, wilgoć sącząca się subtelnie po udach, w kontakcie z lekkim podmuchem wiatru musiała tak zadziałać. To jej przypomniało, że nie podpisała karty, wróciła do biura strzelnicy, żeby dopełnić formalności. Wychodząc po raz wtóry stwierdziła, że postawiony w cieniu drzewa teraz samochód znajduje się w najciemniejszym punkcie parkingu, najdalej od ulicy i od budynku. Poczuła się odrobinę nieswojo, pierwszy raz była tu po zmroku bez Ursy.

Tylne drzwi, z umocowanym na nich kołem zapasowym, były ciężkie. Na moment otwierania odłożyła torbę i sandałki na ziemię, walizeczkę z glockiem przyciskając do piersi. Kiedy zamknęła ją bezpiecznie w skrzyni, schyliła się po rzeczy na ziemi i już się nie wyprostowała. Tuż obok zobaczyła parę, wyglądających na wojskowe, butów i dotyk tępego przedmiotu na potylicy. Tym razem źródłem dreszczu na plecach nie był chłód.

- Skoro nie zaczekałaś na rozstrzygający strzał nie pozostaje mi nic innego niż pokazać ci osobiście jak celnie strzelam – Marcin cedził każde słowo, z pogardą w głosie.
- Nie podnoś się, wygodniej będzie ci na kolanach – zakomenderował, przesuwając pistolet pod brodę Zosi i unosząc nim jej twarz – taaak, na kolanach prezentujesz się dużo lepiej.
Lewą dłonią wyjął, przez rozsunięty rozporek, penisa. Erekcja była widoczna.
- W ramach przeprosin, za twoje niemiłe zachowanie, zrobisz mi dobrze tą niewyparzoną jadaczką.
Zosia zszokowana nie była w stanie uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. W środku miasta, wczesnym wieczorem facet z pistoletem zmusza ją do zrobienia laski. 
- Cholera, takie rzeczy się nie zdarzają – pomyślała, ale nacisk pistoletu pod brodą nie pozostawiał wątpliwości co do realności zamiarów tego faceta. Pieprzonego nieznajomego Marcina jak nazywała go w myślach.

Kostka brukowa na parkingu nie była wymarzonym miejscem do klęczenia, zerkając na ziemię starała się wybrać takie miejsce, żeby nie trafić na spoiny. Prawie się udało. Nieznajomy Marcin szybkim ruchem lewej ręki schwycił Zosię za włosy i zadarł jej głowę do góry.
- To ma być najlepsza laska w twoim życiu, co najmniej tak dobra jak twój ostatni strzał.
Lufa przesunęła się na policzek, uciskała boleśnie miejsce złączenia szczęk, zmuszając do otwarcia ust, w które momentalnie został wsunięty mocno już naprężony członek.
- Niczego sobie sprzęt – pomyślała Zosia i zaraz sama się skarciła, za takie refleksje, które w zaistniałej sytuacji były całkiem nie na miejscu. Z każdym ruchem we wnętrzu ust, miejsce strachu w głowie zaczęło zajmować podniecenie. I nic na to nie mogła poradzić. To efekt uboczny tego wszystkiego, co robiły z Ursą i bronią. Teraz nawet w tak niespodziewanej i dramatycznej sytuacji broń zamiast grozić podniecała. Penis zagłębiał się coraz dalej, coraz mocniej, pistolet gładził policzek, a w momencie kiedy sforsowany został przełyk, przylgnął do krtani. Teraz Zosia poczuła się jak w potrzasku – wypełniona od wewnątrz, naciskana z zewnątrz, całkowicie ubezwłasnowolniona. Otworzyła oczy próbując zamanifestować brak powietrza. Skurcze, które poczuła na języku i podniebieniu zwiastowały, że nie będzie przerwy na oddech. Odczekała w bezruchu aż przebrzmią, czuła spermę spływającą po przełyku. Pistolet zaczął błądzić bezładnie po szyi, po twarzy. Za wysuniętym penisem od ust ciągnęła się pajęczynowata pępowina, która dowodziła, że jeszcze przed sekundą byli jednym ciałem. Gwałtownie zaciągnięty haust powietrza pociągnął za sobą drobiny i spermy, i śliny, Zosia zakrztusiła się i przechyliła w przód pozbawiona oparcia. Oparta przedramionami o kostkę parkingu, pokasłując usiłowała dojść do siebie. Pierwsze co zobaczyła to bladoróżowe sandałki. Stały dokładnie tam, gdzie je postawiła, obok torby. Nieznajomy Marcin zniknął równie nagle, jak się pojawił. 

Zosia próbowała pozbierać się po tym co zaszło, poukładać to w jakąś sensowną całość, nie potrafiła. Wpojonym jej przez Ursę odruchem pierwsze, co wiedziała, że musi sprawdzić to jej własna broń. Poderwała się z kolan, dopadła bagażnika. Skrzynia była zamknięta, drżącymi dłońmi próbowała włożyć klucz w zamek, w końcu wieko drgnęło. Srebrna walizeczka leżała na dnie. Wyciągnęła dłonie żeby ją otworzyć i odetchnęła z ulgą. Glock był nietknięty. Całe szczęście, że Ursa upierała się przy zainstalowaniu Abloy’a w skrzyni – „mały klucz, samozatrzaskowy mechanizm, szybko zamykalny” powtarzała.

Zosia usiadła za kierownicą ale wciąż nie była w stanie prowadzić samochodu. Roztrzęsiona i podniecona siedziała z wzrokiem utkwionym w ciemności, zbita z tropu, nie wiedziała co myśleć o tym zdarzeniu. Potrzebowała bodźca, który wytrąci ją z tego stanu, ale nie potrafiła znaleźć takowego. W torbie odezwał się dzwonek telefonu, Zosia niemal podskoczyła na jego dźwięk.
- Halo Zosieńko – ciepły głos Ursy zadziałał jak balsam i katalizator w jednym, Zosia rozpłakała się.
- Zosiu? Mów do mnie – słychać było w słuchawce.
- Ursa, wracaj, ja oszaleję, nawet nie wiesz co się tu dzieje, ja nie wiem, co teraz, co mam robić – bezładnie wypluwała z siebie słowa Zosia pomiędzy szlochnięciami.
- Ciii, spokojnie, oddychaj, uspokój się – Ursa jak zawsze potrafiła zachować zimną krew.
- Gdzie jesteś?
- Na strzelnicy Legii, tu był ten facet! On do mnie mierzył! Tutaj! – Zosia krzyczała do telefonu.
- Ciii, Kochana czy coś ci się stało? Czy jesteś ranna?
- Nie, nic mi nie jest. Znaczy jest, ale nie fizycznie. To pokręcone.
- Chciałabym cię przytulić, opowiedz mi wszystko – Ursa, jak zawsze zmuszała Zosię do mówienia na głos, to pozwalało uporządkować myśli.
- Przyjechałam na strzelnicę, ale zamiast strzelać głownie myślałam o nas. O Tobie, o tym jak przyniosłaś do łóżka pistolet, i naboje, i łuski. Ursa tęsknię tak strasznie.
- Ja też tęsknię skarbie, bardzo. Czy coś się wydarzyło na torze?
- Nie. A w zasadzie to tak. Irytował mnie, durnymi spojrzeniami i komentarzami mnie irytował. Więc mu pokazałam, że wiem do czego służy pistolet.
- Usztywniłaś porządnie nadgarstek? Kiedy jesteś podenerwowana to niepotrzebnie go rozluźniasz.
- Byłam wkurzona. Tak, że puściłam cztery magazynki robiąc dwie duże dziury w tarczy! A co! Nie będzie mi tu podskakiwał jakiś przybłęda.
- Gratuluję! Naprawdę żadnego rozrzutu?
- Nie, żadnego. Byłabyś ze mnie dumna.
- Jestem, Zosiu, jestem.
- A później zaszedł mnie na parkingu, przystawił pistolet do głowy i kazał sobie obciągnąć – Zosia ucichła.
- Czy uderzył cię? Bałaś się? Krzyczałaś? – Ursa podsuwała słowa, wiedząc, że Zosia przestaje mówić, kiedy nie znajduje odpowiednich słów, zamyka się.
- Nie. Ale…
- Ale co?
- Nie wiem sama, to wszystko było takie dziwne. Bałam się przez chwilę, ale później, zupełnie wbrew sobie i sytuacji zaczęłam zamiast strachu odczuwać podniecenie.
- Naprawdę?
- Tak. Wiem, że to głupie. Ale tak było. W jakiś sposób odczuwałam to podobnie jak Twoje pieszczoty z bronią. Znaczy nie tak samo, bo wolę Ciebie, ale… czuję się jakby moje ciało żyło własnym życiem. Cholera, ależ jestem popieprzona.
- Wiem, co masz na myśli. Nie znam nikogo kto tak jak Ty reagowałby na dotyk broni, na mówienie o niej. Uwielbiam to! Co Cię podniecało?
- Wiesz, że nie jestem fanką obciągania, ale to wszystko razem było takie inne. To nie było obciąganie jakie znam. Ta lufa błądząca po skórze nadała temu nowy wymiar. Bardzo chciałam zrobić to najlepiej jak potrafiłam. No wiesz, głęboko i z połykiem. Bez jednego jęknięcia.
- Zosiu…
- I myślałam tylko o tym, że to się dzieje, że zamiast penisa wsunie mi w usta lufę, że … - szloch stłumił dalsze słowa
- Zosiu, oddychaj, proszę.
- Ursa. Jestem skołowana. Wstyd mi, że mnie to podnieciło, że zamiast coś zrobić popłynęłam.
- Zosiu, nie mogłaś nic zrobić. Nic ponad to co zrobiłaś. A zrobiłaś to przepięknie.
- Nie rozumiem?
- To był Twój prezent urodzinowy – Marcin, jego penis i pistolet. Pamiętałam, że miałaś taką fantazje, w której występował facet z pistoletem.
- Ursa, to było wieki temu, zanim poznałam Ciebie. I pistolety.
- Czy było choć trochę tak jak sobie wymarzyłaś?
- Nie. Było… bardziej! Wróć już do domu, bo oszaleje z tęsknoty.
- Trzy tygodnie, wytrzymaj jeszcze te trzy tygodnie.
- Ursa, nie bałaś się, że on mnie skrzywdzi? No wiesz, że go poniesie, że strzeli?
- Nikomu innemu nie pozwoliłabym na to. To mógł być tylko on. Albo nikt.
- Dobranoc.
- Do zobaczenia.

Zosia spojrzała na swoją twarz w lusterku – rozmazany tusz, potargane włosy. Wyglądała jak przysłowiowe siedem nieszczęść. Ale szczęśliwych. Ursa nawet z tak daleka potrafiła dodawać pikanterii ich związkowi. Nawet po ośmiu miesiącach rozłąki. Uruchamiając silnik pomyślała jeszcze, że przy takiej niespodziance jaką dostała, Hitachi Magic Wand, którą kupiła dla Ursy prezentuje się bardzo zwyczajnie. Na szczęście ma jeszcze trzy tygodnie, żeby temu zaradzić. Land Rover prowadzony drobną dłonią posłusznie wysunął swoje jestestwo na Wisłostradę i powoli pochłaniał kolejne metry asfaltu, podążał w kierunku domu. Ich domu.

28 września 2015r.



3 października 2015

Gorący lód



Autor: Tomasz Jastrun

W odwrotnej kolejni czytałam niż autor pisał – jako pierwszą przeczytałam Grę wstępną, która mnie urzekła a dopiero sporo później debiutancki Gorący lód. Z jednej strony nie żałuję ponieważ pełna dobrych wspomnień pierwszej książki sięgnęłam po drugą. Z drugiej jednak strony ze względu na tematykę niektórych opowiadań Gorący lód nie jest tak spójny i apetyczny.

Nie potrafię doszukać się erotycznego dreszczyku czy choćby łaskotania patrząc na scenę, w której w okresie internowań milicjanci wchodzą nocą do mieszkania, a tam ona, on, dziecko. Rozumiem wagę sceny ale nie przemawia do mnie w ero-kontekście. Na szczęście, dla mnie, jest kilka tekstów, które są tym do czego Tomasz Jastrun mnie przyzwyczaił – lekką opowieścią, zawoalowaną erotycznie historią. Wizualizacje łatwo tworzone w głowie na podstawie słów, słów nie pozbawionych humoru, miejscami całkiem pikantnego. Swoboda w konstruowaniu fabuły i narracji to coś, co rzuca się w oczy. Z równą łatwością autor pisze w pierwszej osobie i rodzaju męskim jak i wkłada swoje słowa w usta kobiety. 

Gdyby nie retrospekcje stanu wojennego, a nawet lat siedemdziesiątych to byłaby to fajna, współczesna podglądanka obyczajowa.  Bo jest w tych opowieściach coś z zaglądania przez uchylony lufcik do sypialni, nie nachalne podglądactwo ale raczej sympatyczne zerkanie. Z punktu widzenia Gry wstępnej Jastrun rozwinął to, co w debiucie miał najlepsze – lekkie pióro, zabawne sytuacje, celne uwagi i przede wszystkim – obserwacje ludzi w konotacjach erotycznych oczywiście.
Reasumując - jak na debiut może być, ale sumarycznie wolę późniejszą twórczość.

2 października 2015

Lesbos




Pod redakcją: Kathleen Warnock



Sięgnęłam po książkę z jednej prostej przyczyny – pierwsza monografia kobieco-kobieca jaka wpadła mi w ręce i oko. Nie mogłam nie przeczytać.  Na początku należy zaznaczyć, że wskazana na okładce autorka Kathleen Warnock nie jest de facto autorką tekstów. Opowiadania zostały napisane przez dwadzieścia dwie różne kobiety. Dlaczego aż dwadzieścia dwie, albo tylko dwadzieścia dwie? Dlatego, że książka jest zwieńczeniem konkursu a publikacja konkretnych opowiadań nagrodą dla ich autorek. Opowiadania zostały nadesłane na konkurs, a najlepsze – w ocenie organizatorek – znalazły swoje miejsce w druku.

To co trochę razi to mieszanka stylów, poziomów literackich i form. Biorąc do ręki książkę najczęściej spodziewam się spójnej historii opisanej tym samym językiem. Owszem, zbiory opowiadań mają swoją specyfikę i biorę na to poprawkę. Tu jednak można dość łatwo rozróżnić tekst napisany przez osobę z piórem i klawiaturą obytą, od tekstu bardzo amatorskiego. Różnić potrafi je wszystko – od doboru słów, przez długość zdań, po ułomne dialogi sprowadzone do sms a i to tylko jednej z rozmówczyń. Męczące.

Ale co w środku? W środku można znaleźć perełki sprawiające, że krew krąży w żyłach szybciej – opowiadanie dziejące się w pociągu albo to na górskiej trasie z motocyklami w roli głównej. W perełkach można się tarzać w doznaniach i zapędzić wyobraźnię do pracy na trzy zmiany. Odpoczywać można przy lekturze tych mniej wciągających. Generalnie nie jest to lektura dla wymagającego czytelnika, większość fabuł sprowadza się do opisów pieszczot – lepszych i gorszych ale opisów. Niektóre pozbawione są dialogów całkowicie, co powoduje w mojej ocenie, że trudno je nazwać opowiadaniami, raczej miniaturami czy retrospektywami - opisują bowiem konkretne sytuacje. Ocena czy historie są wymyślone czy realnie miały miejsce nie jest przedmiotem oceny (choć ta z uczennicą i nauczycielką wydaje się być naprawdę mało prawdopodobna).

Idealna książka na podróż – przerywanie lektury nie szkodzi biegowi wypadków, a okładka i tytuł wzbudzają zainteresowanie i prowokują czasami bardzo ciekawe rozmowy z towarzyszami podróży, także całkiem obcymi ;). To, że bohaterkami są kobiety sprawia, że jest to pozycja unikalna na rynku ale użycie w podtytule frazy „Najlepsze opowiadania erotyczne” jest już zaklinaniem rzeczywistości. Scen drastycznych brak, poprawność polityczna na najwyższym poziomie, wypieki na twarzy czasami, motylków w brzuchy raczej jednak niewiele.

1 października 2015

Bolesław Prus


"Kobiety są niewolnicami tylko tych, 
którzy potrafią je mocno trzymać i dogadzać ich kaprysom".

Nie sposób się nie zgodzić z autorem. Menu na dziś - dziki, zwierzęcy seks, jak to po rozstaniu. A na deser dojrzałe figi. Oj taaaak, o jedzeniu fig, zwłaszcza w łóżku, można długo i namiętnie. Opowiadać. Ssać. Lizać. Ściskać. Ale o figach innym razem ;).