Land Rover Discovery 2 obryzgany błotem, po sam dach,
wtoczył się niespiesznie na parking pomiędzy długim, parterowym budynkiem, a
jedną z głównych arterii miasta. Ponad maską o trudnym do zidentyfikowania kolorze
lakieru, przyczajonym pod wielowarstwowym błotnym kamuflażem dumnie wznosił się
snorkel.
Bez dwóch zdań nie był to wymuskany SUV, którego jedyny kontakt z terenem
sprowadzał się do przemknięcia po narożniku trawnika przy nieumiejętnie
wybranym promieniu skrętu w wąską uliczkę. O nie, to auto miało wypisaną na
masce radość z pokonywania błotnistych bezdroży, brakującym niemal elementem wydają
się być wyskrobane w błocie kreski oznaczające każdy przekroczony bród.
Kierowca nieco za długo zwlekał z opuszczeniem pojazdu,
jakby nie mogąc się rozstać z dzielnym brudaskiem. W końcu jednak drzwi
uchyliły się nieznacznie, dłonie jeszcze zostawiały ostatni pieszczotliwy dotyk
na kierownicy, ale w tym samym momencie na progu ukazały się pudrowo różowe
sandałki, których metalowe szpilki, jak kastaniety, zagrały na stalowym
orurowaniu. Pomimo niezwykłego kontrastu miedzy zdawało by się grafitowym ,
pokrytym zaschniętym błotem samochodem, a bladoróżowymi pantofelkami, nie było
rozdźwięku między kierowcą, a jego maszyną. W jakiś niewyjaśniony sposób te dwa
elementy współgrały ze sobą. Zupełnie zatem nie dziwiła drobna, niemal
efemeryczna, postać, która wyłoniła się z wnętrza samochodu. Przez moment
zamajaczyła, przyczajona pod kierownicą, para żółtych Caterpilarów
– to tłumaczyło przedłużający się moment otwarcia drzwi, po wyłączeniu silnika.
Właściwy dobór narzędzi to podstawa, a off-road w szpilkach byłby świętokradztwem.
Tymczasem filigranowa postać, już w pełnej krasie,
prezentowała się w bez mała przezroczystej, rozkloszowanej sukience, jakże by
inaczej – oczywiście w pudrowym różu, z subtelnym stalowo-szarym deseniem.
Drobnymi krokami niemal przefrunęła do tylnych drzwi, z umocowanej w bagażniku
skrzyni wyjęła aluminiowy kuferek, czy może raczej niewielką walizeczkę. Nie
była ciężka, ale ze sposobu, w jaki była trzymana można wnioskować, że
zawartość była cenna. I bliska sercu. Z walizeczką przyciśniętą do piersi i
sportową torbą na ramieniu szła powoli w kierunku jedynych drzwi w budynku –
uśmiechnięta, różowa blondyneczka – Zosia.
Kiedy tylko otworzyła drzwi owionął ją specyficzny,
ciepło-kwaskowaty zapach i towarzyszący mu huk. Zamknęła oczy kontemplując
odgłos, który wybrzmiał gdzieś w oddali. Kolejny wystrzał. Ciało zareagowało
znanym napięciem mięśni, chwilowym usztywnieniem, mikro paraliżem. Przymknęła
oczy, żeby ukryć przed światem rozszerzone źrenice. Przesuwając nieznacznie
głowę na boki strząsnęła z siebie tę pierwszą reakcję, a odzyskawszy władzę nad
ciałem przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi. Minęła sklep z akcesoriami i
pewnym ruchem skierowała się ku stanowiskom strzelniczym.
Już miała podejść do ostatniego, swojego ulubionego, kiedy
zidentyfikowała nową twarz wśród strzelców. Nieznajomy, około czterdziestki,
szpakowaty, wysportowana sylwetka, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, stał przy czwartym
stanowisku, wpatrzony w tarczę, która właśnie sunęła w jego stronę. Ubrany w
jeansy i t-shirt wyglądał niby zwyczajnie, ale wystarczyło na chwilę zatrzymać
na nim wzrok, żeby w postawie i ruchach wyczytać wojskową przeszłość. Albo i
przeszłość, i teraźniejszość. Szybki rzut oka na przestrzeliny wystarczył,
żeby Zosia zmieniła pierwotny wybór stanowiska, decydując się na trójkę, tuż
obok nieznajomego. Walizeczka wylądowała niezgrabnie na małym blacie, a palce pogładziły
przepraszająco wieczko. Nieznajomy pogrążony w swoich sprawach, nie zwracał
uwagi na kobietę.
- Dzień dobry – wykrzyczała w kierunku sąsiada. Nie
zareagował - słuchawki skutecznie tłumią dźwięki. Niezrażona brakiem
odpowiedzi, wyjęła z torby swoje. Przez chwilę zwlekała z ich nałożeniem,
delektując się drżeniem, które wywoływały odgłosy strzałów.
Doskonale pamiętała kiedy pierwszy raz przekroczyła próg
strzelnicy. I to doznanie – odczuwanie każdą komórką ciała fali dźwiękowej,
drżenie w odpowiedzi na wystrzał, rezonującą klatkę piersiową. I woń prochu,
woń, którą od tego czasu rozpozna zawsze i wszędzie. Ta woń zawsze przywołuje
na myśl Urszulę. Kiedy kochały się po raz pierwszy Ursa przybiegła na spotkanie
prosto ze strzelnicy. Jej włosy, sztywne, sterczące, szpakowate miały w sobie tę
dziwną, chemiczną aurę. Wtedy jeszcze Zosia nie znała jej źródła ale zapach
kojarzył się tajemniczo i przyjemnie.
- Ech, Ursa, po jaką
cholerę pchałaś się na tę misję? - Zosia posmutniała i zacisnęła dłoń na
wyjętym z walizeczki glocku. Najbardziej osobistej z pamiątek po kobiecie,
która wniosła w jej życie tyle nowych, cudownych doznań. Czarny, kompozytowy
kształt idealnie pasował do drobnej dłoni. Kolejny paradoks – niemal dziecięcy
rozmiar palców, maleńkie śródręcze, a jednak potrafiące poskromić austriacką
bestyjkę. Zważyła pistolet w dłoni i jak zawsze stwierdziła, że wygląda na
cięższy niż jest w rzeczywistości – siedemset dziesięć gramów nijak nie
pasowało do nienaładowanego pistoletu. Zawieszona pomiędzy wspomnieniem osoby i
przyjemności, a rzeczywistością bezwiednie opuściła dłoń sięgając po paczkę
amunicji.
- Kobieto! – zagrzmiało gdzieś z prawej strony – trzymaj go
jak Bóg przykazał w stronę kulochwytu
zamiast zamiatać gdzie popadnie.
Oprzytomniała w ułamku sekundy, zbyt wolno jednak, żeby
zdążyć zmienić trajektorię ruchu zanim dłoń nieznajomego ścisnęła ją brutalnie
za przedramię ustawiając je we właściwym kierunku.
- Przepraszam – bąknęła pod nosem – przepraszam.
- Zamiast przepraszać myśl! – ryczał głos – Jeśli zostawiłaś włączone
żelazko to i tak tego nie zmienisz wymachując pistoletem, a jeszcze zrobisz
komuś krzywdę!
Zawstydziła się. Ursa dałaby jej niezłą szkołę za taką
niefrasobliwość. Pierwsza zasada – „cokolwiek robisz rób to tak, żeby pistolet
zawsze patrzył na kulochwyt, zawsze, nawet jeśli potrzebujesz podrapać się w
tyłek” – powtarzała to bez ustanku.
- Ursa, kochana, tak
bardzo mi ciebie brakuje – łzy zaszkliły się w orzechowych oczach, Zosia
przełknęła głośno ślinę i spojrzała na nieznajomego.
- Dziękuję – powiedziała cicho, wiedziała, że usłyszał. A
może raczej wyczytał z ruchu jej warg, słuchawki miał nadal założone. Stał w
odległości około metra, lustrując blondyneczkę, na twarzy miał wypisaną
dezaprobatę i hasło typu baby do garów, a nie na strzelnicę.
Po raz wtóry tego popołudnia strząsnęła z siebie emocje,
które zaburzały jej normalne zachowanie. Ponownie potrząsnęła głową zaciskając
powieki, pozbyła się szklistych wspomnień perlących się na rzęsach. Położyła
pistolet na blacie, wyjęła pudełko amunicji.
- Kochane dziewiątki,
zaśpiewajcie dla mnie – wyszeptała do siebie i wysypała garść nabojów na
otwartą dłoń, wprost z plastikowej kratownicy wysuniętej z pudełka. Z gracją
baletnicy i determinacją siłacza w sposób prawie niemożliwy, z powodu długich
paznokci i tych maleńkich dłoni, wciskała do magazynka kolejne sztuki. Niemal
bez wysiłku, a przecież sprężyna w magazynu wymaga całkiem silnego nacisku,
żeby ustąpiła. Wzrok utkwiony w kulochwycie znowu błądził daleko, do ciała
przywołał go dopiero szczęk magazynka wciśniętego w korpus pistoletu.
Przeładowała już w pełni świadoma tej czynności. Sięgnęła po drugi magazynek,
który napełniła z tą samą łatwością, zupełnie jakby przez całe życie nie robiła
nic innego. Chwilę później kolejne dwa załadowane magazynki pyszniły się na
blacie. W dłoni pozostał jeden nabój.
Przesuwała go między palcami kontemplując kształt i
gładkość. W ciągu kilku minut przez jej dłonie przewinęło się ponad pięć
tuzinów sztuk, ale właśnie ten jeden włączył kolejną retrospekcję. Może
dlatego, że trzymała go w palcach o jedną chwilę za długo, może dlatego, że nie
było już magazynków do zapełnienia, a ta sierotka pozostała z całej garści
samotna. A może po prostu dlatego, że takim właśnie kiedyś dotykała ją Ursa.
To było latem, tuż
przed wyjazdem nad morze. Ursa wpadła do domu, jak zawsze w ostatniej chwili,
mogła sobie na to pozwolić wiedząc, że wszystko jest spakowane i przygotowane
do wyjazdu. Była rozgrzana upalnym popołudniem, w dłoni ściskała pudełko
amunicji. Wyjęła jedną sztukę i dotknęła karku Zosi, tuż poniżej nasady włosów.
Palce drugiej dłoni przesuwała po jej twarzy, od czoła w kierunku brody,
zatrzymała się na wargach pozwalając poczuć zapach prochu, który został w
zagłębieniach palców. Wtedy już Zosia znała doskonale ten zapach, wiedziała, że
zwiastuje coś nowego. Zaokrąglony, miedzianozłoty czubek naboju tańczył na
skórze, w połączeniu z zapachem wdrukowywał w umysł kombinację, która miała
pozostać w nim po kres świadomości. Ogrzewająca się dziewiątka przemierzyła
szyję i kości żuchwy zbliżając się do krawędzi czerwieni wargowej. Dreszcz
przeszył nie tylko usta, ale rozszedł się wszystkimi nerwami obwodowymi.
Metaliczna gładź zaczęła wciskać się między wargi, musnęła dziąsła, wtargnęła
między zęby. Wstrętny metaliczny posmak zagościł na języku. Dysonans, jeden z
wielu tego popołudnia. Cudowna gładź i zupełnie niepasujący do niej smak. Źródło
tej sprzeczności zabrane z ust pozostawiło martwą pustkę. Gdyby nie ciało,
które przylgnęło do pleców, Zosia odczułaby niewypowiedzianą samotność. Dłoń
Ursy przemknęła po jej plecach i pośladkach, dotykając ich jakby od niechcenia,
przez chwilę szamotała się gdzieś na wysokości bioder, żeby szybko przeskoczyć
ponownie do rozchylonych ust. Tym razem dysonans został spotęgowany tym, że
nabój powrócił unurzany w soczystości Ursy. Zosia zachłannie ssała go, boleśnie
dociskając do podniebienia, aż do chwili, kiedy przestał smakować kobietą, na
powrót stał się kawałkiem metalu, posłańcem, który oddał już przyniesioną
wiadomość.
Chwilę później ten sam
wybuchowy kawałek metalu przetaczał się po łechtaczce Zosi, kierowany wprawną
dłonią Ursy, naciskał dokładnie te miejsca, które powinien. Momentami nacisk
był tak intensywny, że Zosia traciła oddech. Jednym z kamieni milowych
pieszczoty był moment, kiedy Ursa umieściwszy nabój dokładnie pod łechtaczką,
zsunęła wargi, naciągnęła na zwykłe miejsce odchyloną uprzednio bieliznę Zosi,
zapięła jej jeansy a następnie chwyciwszy ich pasek, uniosła filigranową
kobietkę kilka centymetrów nad podłogę. Zosia wbiła palce we włosy Ursy,
wydając z siebie przedziwny gardłowy pomruk. Nacisk wywołany przez szew spodni,
dociskał nabój do łechtaczki w sposób skrajnie bolesny ale jednocześnie
niezwykle stymulujący. Czubkami palców Zosia próbowała podeprzeć się o podłogę,
żeby zmniejszyć intensywność doznań, nie mogła jednak mierzyć się z silną Ursą.
Nazwała to orgazmem w nieważkości, wielokrotnie później eksperymentowały z
podobnymi kombinacjami. A ten konkretny pocisk stał się amuletem – opleciony
rzemykami nosiła początkowo jako przywieszkę bransoletki. Później, kiedy za
namową Ursy, przekłuła kapturek łechtaczki, zrobiła z niego intymny kolczyk.
Wymyślały wciąż nowe sposoby stymulacji z pomocą tego kawałeczka metalu. W
letnich sukienkach, które Zosia nosiła często bez bielizny, wyjmowały kolczyk
przed wargi sromowe, tak żeby mógł się swobodnie przemieszczać. Ursa wówczas
używała dość silnego magnesu, który trzymała w dłoni lub kieszeni spodni,
lubiła zabierać go na spacery, kiedy to często zmieniała stronę, po której
szła. Kiedyś, w kinie, włożyła magnes do torebki Zosi, którą ułożyła na jej
kolanach, a następnie powoli z nich zsuwała, manipulując tym samym stopniem
stymulacji. Do dziś Zosia bawi się magnesami w podobny sposób oraz zakłada tył
na przód nieco przymałe stringi, dzięki temu Ursa wciąż jest obecna, choć
fizycznie dzieli je ponad cztery tysiące kilometrów.
Tamtego popołudnia
kiedy jeansy odegrały już swoja rolę, Zosia uwolniwszy się z nich wyłuskała
metalowego uwieracza z ciała, pozostawiając siniejący ślad. Przez chwilę Ursa
patrzyła przestraszona, że zrobiła kochance krzywdę. Kiedy jednak Zosia ułożyła
się na chłodnej kamiennej podłodze, rozchylając uda do lustracji, inspekcja
ujawniła przekrwioną, purpurową łechtaczkę z wyraźnie odbitym fragmentem
naboju. Ursa z przepraszającą mina, ale bez słowa rzuciła się na podłogę, zagłębiając
twarz między uda Zosi. Dmuchnęła na obnażony stożek i oplotła miękkim językiem.
Łechtaczka wciąż twarda, smakowała wybornie, Ursa z trudnością powstrzymała się
przed zagryzieniem na niej zębów, miała jednak na uwadze, że po tym czego
doznała przed chwilą teraz powinna zostać obłożona lodem lub językiem.
Delikatnie lizana zaczęła wracać do naturalnej barwy i rozmiarów, a Zosia
odkrywała nowe rejestry swojego głosu podczas tej akcji ratunkowej usta-usta.
- Pani Zosiu czy będzie pani korzystała z tego toru czy
przejdzie na swoją szóstkę? Mam kolejną rezerwację i nie wiem gdzie skierować
klienta – miękki głos Adama, zarządzającego strzelnicą wdarł się do świadomości
Zosi wyganiając z niej obraz pieszczącej ją Ursy. Nieznajomy z czwórki,
ponownie rzucił blondyneczce spojrzenie pełne dezaprobaty, może nawet
politowania.
- Zostanę tutaj, przepraszam za zamieszanie panie Adamie –
powiedziała szybko zerkając na zegar. Minęło czterdzieści minut odkąd weszła na
strzelnicę, a wciąż nie oddała nawet jednego strzału.
- Może powinna pani wynająć tor z instruktorem – rzucił
kpiąco nieznajomy – skoro nie wie pani jak użyć tego, co pani przyniosła.
Szydzenie z jej umiejętności strzeleckich wywoływało
eksplozję złości w kobiecie. W ułamku sekundy potrafiła z cukierkowej, różowej
blondyneczki przemienić się w demona. Piękna i bestia w jednym filigranowym
ciele. Natychmiast zrzuciła sandałki stając boso na betonowej posadzce,
jednocześnie sięgnęła po naładowany pistolet i wysunęła do przodu lewą nogę.
Trzymana w dłoni ostatnia sztuka amunicji upadła dźwięcznie na posadzkę.
Złożyła się do strzału i wystrzelała cały magazynek celując w okolice głowy
człekokształtnej tarczy. Pistolet odpowiedział pustką komory po ostatnim
strzale. Błyskawicznie zmieniła magazynek i oddała kolejną serię strzałów w
kierunku tej samej tarczy. Drugi raz puste, ślepe oko komory domagało się
zapełnienia. Zosia posłała pozostałe dwa magazynki do tarczy, nie oderwała
nawet stóp od podłogi, stała nieruchomo z usztywnionymi ramionami, z palcem
wskazującym już poza spustem. To nie było strzelanie jakie lubiła, ale
nieznajomy wywołał demona, a ten nie ma w sobie nic z kobiecej subtelności,
jest demonem alfa, któremu żaden przybłęda nie będzie rzucał w oczy oszczerstw.
Nacisnąwszy przycisk mechanizmu przesuwającego tarcze w kierunku strzelca,
Zosia zaczęła zapinać sandałki, celowo pochylając się w taki sposób, żeby
nieznajomy zobaczył, że pod zwiewną kreacją nie miała bielizny.
- Niech wie, chamidło,
że to nie posiadanie penisa robi z człowieka strzelca – powtórzyła w
myślach kolejną z maksym Ursy, delikatnie zmodyfikowaną na potrzeby chwili i
uśmiechnęła się.
Faktycznie nie uszło uwadze mężczyzny, że sprowokowana,
blondyneczka sprawnie i bez wahania posługuje się bronią. Tarcza zatrzymała się
tuż przed blatem i zakołysała się. To, co na niej zobaczył zbiło go z tropu.
Nie było na niej pojedynczych przestrzelin, były dwie wielkie dziury – jedna w
okolicy głowy rysunkowej postaci, druga na wysokości klatki piersiowej. Kolejne
strzały padały niemal w to samo miejsce tworząc spektakularną wyrwę w czarnej
postaci na papierowej tarczy. Nieznajomy bez słowa schylił się po upuszczoną
sztukę amunicji i wyciągnął w kierunku blondyneczki otwartą dłoń z leżącym
nabojem.
- Proszę, upuściła pani – powiedział, a jego głos wyrażał
zapewne uznanie.
Zapewne. Jednak Zosia tego uznania nie usłyszała, odgrodzona
słuchawkami. Zobaczyła jedynie wyrażoną na migi prośbę o zdjęcie słuchawek, odchyliła
je nieznacznie z jednego ucha i spojrzała na nieznajomego wzrokiem nie
wyrażającym czegokolwiek, zimnym, rybim spojrzeniem. Szybkim ruchem zabrała
należącą do niej amunicję.
- Niczego nie
upuściłam, chciałam zobaczyć jak się kłaniasz – pomyślała, a głośno
powiedziała tylko dziękuję i wbiła wzrok w podłogę, na której pełno było łusek. Obracając w palcach samotny pocisk, wróciła
myślami do letniego popołudnia, przypominając sobie jak Usra wodziła takim
samym wokół jej odbytu, drażniąc dotykiem wrażliwe miejsce. Jak w końcu wsunęła
w niego pocisk niczym metalowy opuszek palca. Nie było potrzeby używania lubrykantu,
pieszczota była bardzo subtelna, powolna i delikatna. A metal zagłębiał się w
ciało nie więcej niż pół centymetra, tyle tylko, żeby drażnić zewnętrzny
pierścień mięśni zwieracza. Takie drapanie w czuły punkt zawsze powodowało, że
Zosia stawał się chętna na eksperymenty, żądna doznań, przepiękna w swojej
uległości, pozwalająca prowadzić się nawet w bardzo mroczne zakamarki.
To był jeden z tych
dni. Ursa wsunęła palce w drżącą z pożądania kochankę, najpierw dwa, które
zagiąwszy zaprzęgła do uciskania sekretnego przycisku orgazmowego. Odczekała
chwilę aż skurcze wyciszyły się, a Zosia odzyskała oddech zanim zaczęła wsuwać
w nią dłoń. Zosia odczytawszy zamiary Ursy wycofała biodra, w obawie przed tym,
co mogło się stać. Język Ursy zatańczył na łechtaczce realokując uwagę kochanki
na doznania, przed którymi nigdy się nie wzbraniała. Ursa sprytnie
skoordynowała ruchy dłoni i języka, w efekcie Zosia wypychając biodra po
pieszczoty języka jednocześnie nabijała się na zwiniętą pięść Ursy. Podniecenie
Zosi było tak ogromne, że determinacja w dążeniu do przyjemności pokonała
strach przed ewentualnym dyskomfortem spowodowanym fistingiem. W kluczowym
momencie, kiedy kostki dłoni osiągnęły optimum Ursa dodawszy delikatny ruch
skrętny sforsowała ostatnią przeszkodę. Zosią krzyknęła przeciągle unosząc
biodra, jakby obawiała się, że dłoń z jej wnętrza zniknie, zechce uciec
pozostawiając po sobie pustkę. Rytmicznie zaciskające się mięśnie utwierdziły
Ursę w przekonaniu, że Zosia jest gotowa na taką penetrację. Delikatnie spróbowała
rozprostować palce ale kolejna drgająca fala zamknęła ponownie pięść.
Spróbowała przekręcić dłoń wokół własnej osi, skurcze pojawiały się na obwodzie
wraz z każdym milimetrem obrotu. Zosia zamilkła i wyprężyła się, zamykając się
na nadgarstku Ursy, całe ciało było jednym, nieprzerwanym orgazmem, który
wywoływany był przez najmniejszą zmianę położenia palców, przechylenie dłoni
czy nawet podmuch oddechu. Cieszył ją ten stan kochanki, która niczym pacynka
doznawała rozkoszy za sprawą skinienia palcem. Ale z każdą upływającą minutą
odczuwała drętwienie palców, filigranowe jak cała Zosia wnętrze i siła skurczów
znacząco utrudniała dopływ krwi do dłoni. Próba wysunięcia dłoni powodowała, że
Zosia, choć nie całkiem przytomna, próbowała utrzymać to status quo i fizycznie,
i werbalnie powtarzając wciąż nie, nie, nie.
Pierwszy fisting to
chyba najintensywniejsze ze znanych doznań fizycznych, stan, w którym fistee[6]
zatraca się odczuwaniu głębokim, a granica między ciałem i umysłem całkowicie
się zaciera. To czucie umysłem, to oblekanie rozkoszy w cielesność, absolutnie
odmienny stan świadomości. Gdyby ktoś oznaczył poziom endorfin ten wystrzeliłby
ponad wszelkie znane skale. Jednocześnie permanentny orgazm, powtarzające się
bez przerwy kolejne jego erupcje są wyjątkowo wyczerpujące fizycznie. Ursa
wiedziała, że w tym stanie Zosia nie zaakceptuje próby wyjęcia dłoni, że
zaciśnie się na jej nadgarstku, zatrzyma ją dłońmi, ponieważ nie jest w stanie
dopuścić do świadomości faktu, że taka uczta rozkoszy może jeszcze kiedyś stać
się jej udziałem. Dla niej istniało wyłącznie tu i teraz. Potrzebowała bodźca,
który spolaryzuje doznania kochanki, musiała uciec się do dywersji.
Sięgnęła do kieszeni
na udzie i wyjęła z niej garść łusek po dziewiątkach i cisnęła nimi pod
uniesione biodra i pośladki Zosi. Zabrzęczały donośnie i dźwięcznie po
kamiennej podłodze, Zosia wzdrygnęła się na ten dźwięk i opadła na płyty ze
sporym impetem, zamiast gładzi kamienia poczuła uwierające ją łuski. To był
dość brutalny powrót z raju na ziemię. Moment rozluźnienia uścisku Ursa
wykorzystała do powolnego, acz zdecydowanego wycofywania dłoni. Zosia gryzła
własne dłonie tłumiąc krzyk, unosiła biodra niwelując w ten sposób próbę
odebrania sobie tego idealnego wypełnienia. Ursa konsekwentnie, milimetr po
milimetrze wysuwała dłoń, a uwolniwszy położyła ją na ustach Zosi, ich języki
spotkały się zlizując soczystość zosinego wnętrza. Łuski trwały niewzruszone.
Uwierając.
Ursa podniosła
kochankę z podłogi, zaniosła do sypialni, otuliwszy pluszowym kocem zamknęła w
ramionach. Zosia drżała wciąż na całym ciele, wzrok miała zamglony, nieobecny,
nie była w stanie wyartykułować żadnego słowa, a jedynie dźwiękonaśladowcze
zlepki głosek. Gładzona po włosach, bezpieczna w ramionach Ursy zasypiała z
rozkoszy.
- Wyrazy uznania za te cztery serie. Robią wrażenie. Jestem
Marcin – głos nieznajomego po raz kolejny naruszył granice wspomnień.
Odpowiedział mu jedynie zamglony wzrok. I irytacja.
- Marcin Suchera, miło panią poznać – powiedział wyciągając
dłoń.
- Zosia – odpowiedziała, mechanicznie wyciągając rękę i
zsuwając słuchawki. Na strzelnicy panowała cisza, poza ich dwójką na sali był
tylko pan Adam. Zosia zerknęła na zegar, minęła kolejna godzina. Kolejna
godzina na odtwarzaniu chwil z Ursą.
Była zła na nieznajomego, teraz już mającego imię, że
brutalnie wtargnął w najpiękniejsze ze wspomnień. Spojrzała na niego, a w jej
oczach czaił się pomysł. Pomysł, którego nie powstydziłaby się Ursa. Gdyby tu
była na pewno zachęcałaby do jego realizacji.
- Chciałabym zobaczyć jak rozkłada pan i składa swój
pistolet – wyrzuciła z siebie Zosia tonem, który z ‘chciałabym’ niewiele miał
wspólnego.
Marcin uchwycił ten błysk w oku kobiety. Bez entuzjazmu, ale
i bez protestu lewą dłonią wysunął magazynek, błyskawicznie odsunął zamek w
tylne położenie i stwierdziwszy brak naboju w komorze oddał strzał kontrolny.
Ponownie cofnął zamek i przesunął rygle w dół, jeden ruch zamkiem do przodu i
już odłączony od korpusu, który wylądował na blacie. Obok usadowiły się
wyjmowane kolejno z zamka sprężyna powrotna i lufa. Złożenie przebiegło jeszcze
szybciej, choć Zosia już na to nie patrzyła. Ładując magazynek wspominała
zimowy poranek w górach.
Zosia uczyła się
wówczas budowy glocka leżąc na wznak z uniesionymi kolanami trzymała przed
oczami rozpisaną procedurę, a pistolet leżał obok. Czytała na głos, właśnie tak
najłatwiej zapamiętywała nowe rzeczy.
- Nie przerywaj –
zaćwierkała Ursa sadowiąc się między udami Zosi i dotykając wewnętrznej strony
uda policzkiem.
- No dalej, czytaj jak
się go rozkłada – zachęcała podczas, gdy palcami już badała zakamarki w
zwieńczeniu ud.
- Chwyć pistolet prawą
ręką i wykonaj czynności sprawdzające - Zosia udawała niewzruszoną czytając.
- Jestem gotowa –
odpowiedziała Ursa.
- Odłącz magazynek –
dłonie kochanki rozsunęły zewnętrzne wargi.
- Odciągnij zamek w
tylne położenie odsłaniając wlot lufy i sprawdź wzrokowo czy w komorze
nabojowej nie ma naboju – na te słowa poczuła, nieco zbyt silnie, odsunięty
fałdek skóry osłaniający łechtaczkę i głośno wypuściła zatrzymane powietrze. Na
wrażliwej cząsteczce ciała zatańczyły rzęsy.
- Sprawdziłam, jest
pusta.
- Zamknij komorę
nabojową i oddaj strzał kontrolny kierując wylot lufy w miejsce bezpieczne lub
do tego wyznaczone.
- To miejsce jest i
bezpieczne, i do tego wyznaczone – wyrecytowała Ursa, kiedy tylko jej dwa palce
wtargnęły gwałtownie do wnętrza.
- Lewą dłonią
odciągnij zamek w tył max 3mm.
Przytrzymana palcami krawędź
wewnętrznych warg została pociągnięta w dół. Zosia wstrzymała oddech i
zamilkła.
- Nie przestawaj
czytać, nie wiem co robić – Ursa udając bezradność poruszyła palcami ocierając
się o wyjątkowo wrażliwy obszar.
- P... p… prze… przesuń
zaaatrzaaask zamkaaa w dół.
- Jest zatrzask zamka
w dół – odpowiedziała Ursa, drażniąc kciukiem annus.
- Zsuń zamek z luuufą i sprężyyyną z szkieletuuu
– Zosia ledwie była w stanie wyartykułować to, co było napisane na kartce, pod
wpływem wprawnych dłoni Ursy zaczynała odpływać.
- Wy…wy… wyjmij z
zamka sprężynę z żerdzią – posapywanie połączone z jąkaniem było niemal tak
słodkie, jak konsekwencja Zosi w odczytaniu pełnej procedury.
- Na pewno tego
chcesz? – Ursa z niedowierzaniem wychyliła twarz spod kartki z instrukcją
- Wyjmij z zamka lufę!
– wykrzyczała Zosia, a Ursa szybkim ruchem wykonała polecenie zabierając palce.
- Nieeee! – rozległo
się głucho w całym mieszkaniu – Wsadź z powrotem!
- O nie kochana!
Oblałaś! Takiej operacji nie ma w instrukcji – zaśmiała się Ursa.
W odpowiedzi Zosia
tylko zdołała złapać palcami krótkie włosy Ursy i przyciągnąć jej twarz do
swojego krocza. Udami oplotła szczelnie głowę, kiedy język kochanki przyniósł
odwlekany orgazm.
- Może małe zawody? – głos nieznajomego Marcina po raz
kolejny nieproszony wtargnął do głowy Zosi – po serii?
- Jeden – rzuciła ze złością – jeden strzał. Ten kto wceluje
w lufę pistoletu wygrywa. Strzelali do tarcz z postacią w kapeluszu, która
mierzyła w strzelców z pistoletu.
- Jeśli wygram da mi pan święty spokój – rzuciła Zosia
zdejmując sandałki. Tym razem jednak wyjęła z torby parę sportowych butów
zapewniających lepszą, od bosej stopy, przyczepność. Złożyła się do strzału,
wymierzyła i nacisnęła spust. Tarcza frunęła do niej niczym na skrzydłach. Lufa
wycelowana w blondyneczkę nie była już czarna kropką w białej obwódce,
przestrzelina łypała okiem cyklopa. Zosia zadowolona opuściła broń i zaczęła
zbierać swoje rzeczy. Zamierzała wyjść bez słowa, nie czekając na strzał Marcina.
Jedyne czego chciała to wrócić do domu i rozładować napięcie, które w niej
narosło w związku ze wspomnieniami. Chciała tego tak bardzo, że nawet nie
zmieniła butów, wyszła z sandałkami w dłoni.
Zamknęła drzwi strzelnicy, na zewnątrz było już ciemno, ścieżka
do parkingu nie była oświetlona, jedynie z ulicy docierała poświata latarń.
Zadrżała, bardziej z chłodu niż strachu, wilgoć sącząca się subtelnie po udach,
w kontakcie z lekkim podmuchem wiatru musiała tak zadziałać. To jej
przypomniało, że nie podpisała karty, wróciła do biura strzelnicy, żeby
dopełnić formalności. Wychodząc po raz wtóry stwierdziła, że postawiony w
cieniu drzewa teraz samochód znajduje się w najciemniejszym punkcie parkingu,
najdalej od ulicy i od budynku. Poczuła się odrobinę nieswojo, pierwszy raz
była tu po zmroku bez Ursy.
Tylne drzwi, z umocowanym na nich kołem zapasowym, były
ciężkie. Na moment otwierania odłożyła torbę i sandałki na ziemię, walizeczkę z
glockiem przyciskając do piersi. Kiedy zamknęła ją bezpiecznie w skrzyni, schyliła
się po rzeczy na ziemi i już się nie wyprostowała. Tuż obok zobaczyła parę,
wyglądających na wojskowe, butów i dotyk tępego przedmiotu na potylicy. Tym
razem źródłem dreszczu na plecach nie był chłód.
- Skoro nie zaczekałaś na rozstrzygający strzał nie
pozostaje mi nic innego niż pokazać ci osobiście jak celnie strzelam – Marcin
cedził każde słowo, z pogardą w głosie.
- Nie podnoś się, wygodniej będzie ci na kolanach –
zakomenderował, przesuwając pistolet pod brodę Zosi i unosząc nim jej twarz – taaak,
na kolanach prezentujesz się dużo lepiej.
Lewą dłonią wyjął, przez rozsunięty rozporek, penisa.
Erekcja była widoczna.
- W ramach przeprosin, za twoje niemiłe zachowanie, zrobisz
mi dobrze tą niewyparzoną jadaczką.
Zosia zszokowana nie była w stanie uwierzyć, że to się
dzieje naprawdę. W środku miasta, wczesnym wieczorem facet z pistoletem zmusza
ją do zrobienia laski.
- Cholera, takie
rzeczy się nie zdarzają – pomyślała, ale nacisk pistoletu pod brodą nie
pozostawiał wątpliwości co do realności zamiarów tego faceta. Pieprzonego
nieznajomego Marcina jak nazywała go w myślach.
Kostka brukowa na parkingu nie była wymarzonym miejscem do
klęczenia, zerkając na ziemię starała się wybrać takie miejsce, żeby nie trafić
na spoiny. Prawie się udało. Nieznajomy Marcin szybkim ruchem lewej ręki
schwycił Zosię za włosy i zadarł jej głowę do góry.
- To ma być najlepsza laska w twoim życiu, co najmniej tak
dobra jak twój ostatni strzał.
Lufa przesunęła się na policzek, uciskała boleśnie miejsce
złączenia szczęk, zmuszając do otwarcia ust, w które momentalnie został
wsunięty mocno już naprężony członek.
- Niczego sobie sprzęt
– pomyślała Zosia i zaraz sama się skarciła, za takie refleksje, które w
zaistniałej sytuacji były całkiem nie na miejscu. Z każdym ruchem we wnętrzu
ust, miejsce strachu w głowie zaczęło zajmować podniecenie. I nic na to nie
mogła poradzić. To efekt uboczny tego wszystkiego, co robiły z Ursą i bronią.
Teraz nawet w tak niespodziewanej i dramatycznej sytuacji broń zamiast grozić
podniecała. Penis zagłębiał się coraz dalej, coraz mocniej, pistolet gładził
policzek, a w momencie kiedy sforsowany został przełyk, przylgnął do krtani.
Teraz Zosia poczuła się jak w potrzasku – wypełniona od wewnątrz, naciskana z
zewnątrz, całkowicie ubezwłasnowolniona. Otworzyła oczy próbując zamanifestować
brak powietrza. Skurcze, które poczuła na języku i podniebieniu zwiastowały, że
nie będzie przerwy na oddech. Odczekała w bezruchu aż przebrzmią, czuła spermę
spływającą po przełyku. Pistolet zaczął błądzić bezładnie po szyi, po twarzy.
Za wysuniętym penisem od ust ciągnęła się pajęczynowata pępowina, która
dowodziła, że jeszcze przed sekundą byli jednym ciałem. Gwałtownie zaciągnięty
haust powietrza pociągnął za sobą drobiny i spermy, i śliny, Zosia zakrztusiła
się i przechyliła w przód pozbawiona oparcia. Oparta przedramionami o kostkę
parkingu, pokasłując usiłowała dojść do siebie. Pierwsze co zobaczyła to
bladoróżowe sandałki. Stały dokładnie tam, gdzie je postawiła, obok torby.
Nieznajomy Marcin zniknął równie nagle, jak się pojawił.
Zosia próbowała pozbierać się po tym co zaszło, poukładać to
w jakąś sensowną całość, nie potrafiła. Wpojonym jej przez Ursę odruchem
pierwsze, co wiedziała, że musi sprawdzić to jej własna broń. Poderwała się z
kolan, dopadła bagażnika. Skrzynia była zamknięta, drżącymi dłońmi próbowała
włożyć klucz w zamek, w końcu wieko drgnęło. Srebrna walizeczka leżała na dnie.
Wyciągnęła dłonie żeby ją otworzyć i odetchnęła z ulgą. Glock był nietknięty.
Całe szczęście, że Ursa upierała się przy zainstalowaniu Abloy’a
w skrzyni – „mały klucz, samozatrzaskowy mechanizm, szybko zamykalny”
powtarzała.
Zosia usiadła za kierownicą ale wciąż nie była w stanie
prowadzić samochodu. Roztrzęsiona i podniecona siedziała z wzrokiem utkwionym w
ciemności, zbita z tropu, nie wiedziała co myśleć o tym zdarzeniu. Potrzebowała
bodźca, który wytrąci ją z tego stanu, ale nie potrafiła znaleźć takowego. W
torbie odezwał się dzwonek telefonu, Zosia niemal podskoczyła na jego dźwięk.
- Halo Zosieńko – ciepły głos Ursy zadziałał jak balsam i
katalizator w jednym, Zosia rozpłakała się.
- Zosiu? Mów do mnie – słychać było w słuchawce.
- Ursa, wracaj, ja oszaleję, nawet nie wiesz co się tu
dzieje, ja nie wiem, co teraz, co mam robić – bezładnie wypluwała z siebie
słowa Zosia pomiędzy szlochnięciami.
- Ciii, spokojnie, oddychaj, uspokój się – Ursa jak zawsze
potrafiła zachować zimną krew.
- Gdzie jesteś?
- Na strzelnicy Legii, tu był ten facet! On do mnie
mierzył! Tutaj! – Zosia krzyczała do telefonu.
- Ciii, Kochana czy coś ci się stało? Czy jesteś ranna?
- Nie, nic mi nie jest. Znaczy jest, ale nie fizycznie. To
pokręcone.
- Chciałabym cię przytulić, opowiedz mi wszystko – Ursa, jak
zawsze zmuszała Zosię do mówienia na głos, to pozwalało uporządkować myśli.
- Przyjechałam na strzelnicę, ale zamiast strzelać głownie
myślałam o nas. O Tobie, o tym jak przyniosłaś do łóżka pistolet, i naboje, i
łuski. Ursa tęsknię tak strasznie.
- Ja też tęsknię skarbie, bardzo. Czy coś się wydarzyło na
torze?
- Nie. A w zasadzie to tak. Irytował mnie, durnymi
spojrzeniami i komentarzami mnie irytował. Więc mu pokazałam, że wiem do czego
służy pistolet.
- Usztywniłaś porządnie nadgarstek? Kiedy jesteś podenerwowana
to niepotrzebnie go rozluźniasz.
- Byłam wkurzona. Tak, że puściłam cztery magazynki robiąc
dwie duże dziury w tarczy! A co! Nie będzie mi tu podskakiwał jakiś przybłęda.
- Gratuluję! Naprawdę żadnego rozrzutu?
- Nie, żadnego. Byłabyś ze mnie dumna.
- Jestem, Zosiu, jestem.
- A później zaszedł mnie na parkingu, przystawił pistolet do
głowy i kazał sobie obciągnąć – Zosia ucichła.
- Czy uderzył cię? Bałaś się? Krzyczałaś? – Ursa podsuwała
słowa, wiedząc, że Zosia przestaje mówić, kiedy nie znajduje odpowiednich słów,
zamyka się.
- Nie. Ale…
- Ale co?
- Nie wiem sama, to wszystko było takie dziwne. Bałam się
przez chwilę, ale później, zupełnie wbrew sobie i sytuacji zaczęłam zamiast
strachu odczuwać podniecenie.
- Naprawdę?
- Tak. Wiem, że to głupie. Ale tak było. W jakiś sposób
odczuwałam to podobnie jak Twoje pieszczoty z bronią. Znaczy nie tak samo, bo
wolę Ciebie, ale… czuję się jakby moje ciało żyło własnym życiem. Cholera, ależ
jestem popieprzona.
- Wiem, co masz na myśli. Nie znam nikogo kto tak jak Ty
reagowałby na dotyk broni, na mówienie o niej. Uwielbiam to! Co Cię podniecało?
- Wiesz, że nie jestem fanką obciągania, ale to wszystko
razem było takie inne. To nie było obciąganie jakie znam. Ta lufa błądząca po
skórze nadała temu nowy wymiar. Bardzo chciałam zrobić to najlepiej jak
potrafiłam. No wiesz, głęboko i z połykiem. Bez jednego jęknięcia.
- Zosiu…
- I myślałam tylko o tym, że to się dzieje, że zamiast
penisa wsunie mi w usta lufę, że … - szloch stłumił dalsze słowa
- Zosiu, oddychaj, proszę.
- Ursa. Jestem skołowana. Wstyd mi, że mnie to podnieciło,
że zamiast coś zrobić popłynęłam.
- Zosiu, nie mogłaś nic zrobić. Nic ponad to co zrobiłaś. A
zrobiłaś to przepięknie.
- Nie rozumiem?
- To był Twój prezent urodzinowy – Marcin, jego penis i
pistolet. Pamiętałam, że miałaś taką fantazje, w której występował facet z
pistoletem.
- Ursa, to było wieki temu, zanim poznałam Ciebie. I
pistolety.
- Czy było choć trochę tak jak sobie wymarzyłaś?
- Nie. Było… bardziej! Wróć już do domu, bo oszaleje z
tęsknoty.
- Trzy tygodnie, wytrzymaj jeszcze te trzy tygodnie.
- Ursa, nie bałaś się, że on mnie skrzywdzi? No wiesz, że go
poniesie, że strzeli?
- Nikomu innemu nie pozwoliłabym na to. To mógł być tylko
on. Albo nikt.
- Dobranoc.
- Do zobaczenia.
Zosia spojrzała na swoją twarz w lusterku – rozmazany tusz,
potargane włosy. Wyglądała jak przysłowiowe siedem nieszczęść. Ale
szczęśliwych. Ursa nawet z tak daleka potrafiła dodawać pikanterii ich
związkowi. Nawet po ośmiu miesiącach rozłąki. Uruchamiając silnik pomyślała
jeszcze, że przy takiej niespodziance jaką dostała, Hitachi Magic Wand, którą
kupiła dla Ursy prezentuje się bardzo zwyczajnie. Na szczęście ma jeszcze trzy
tygodnie, żeby temu zaradzić. Land Rover prowadzony drobną dłonią posłusznie
wysunął swoje jestestwo na Wisłostradę i powoli pochłaniał kolejne metry
asfaltu, podążał w kierunku domu. Ich domu.
28 września 2015r.