16 maja 2006

Namiętność natury

Słyszałam ich wczorajszej nocy. Jego wołanie, zawodzenie ciągnące się nad łąką i szmer jej odpowiedzi. Jego drapieżne palce wplecione w uliścione gałęzie włosów, szarpiące bezlitosnymi ruchami, zdzierające suknie kwiatów. Jej łzy spływające z chmurnych oczu, łzy nieprzebrane, prędkie. Płakała deszczem, z rozkoszy czy z bólu nie wiem tego. Płakała długo w noc podczas gdy jego palce zaciskały się na bezbronności. Rzęsy traw falowały miarowo, coraz szybciej jak ekstatycznie unoszone piersi w łapczywym oddechu. Powoli ulegała jego sile, skłaniała przed nim głowę, dłonie składała w modlitwie, kolanami sięgnęła piekieł. On nieprzejednany w swoim gniewie, szaleńczym opętaniu… Kiedy jej ciało znaczone płonącym śladem błyskawicy wyginało się w nieludzkim wysiłku. Kiedy jego głos rozbrzmiewał pod postacią gromu. Ziemia drżała, powietrze było ciężkie od dusznej żądzy, kiedy posiadł ją, ujarzmił.

Rankiem o ich nocnej ekstazie świadczyły jedynie rozrzucone w nieładzie liście zerwane z drzew, pokładające się łany traw i smugi mgły. To jej oddech. Dysząc pożądaniem zostawiała mu ślady swojego oddechu – jak podziękowanie, jak zaproszenie, jak pamiątkę. Takie są wiosenne burze. Taka jest namiętność natury. Gwałtownie piękna.

Brak komentarzy: