25 listopada 2009

Hołdującym dziękujemy


Każdy dzień przynosi nowe, ciekawe wypowiedzi, matrix normalnie. No bo kto może być większym ekspertem od zorganizowania niszowej imprezy niż ten, który dał dupy odwołując swoją pierworodną na tydzień przed terminem. Ale cała histeria bo nawet nie historia tej imprezy jest ciekawa. Ba! można ją zacząć od słów dawno, dawno temu…

Jakiś rok temu dostałam zapytanie o zgodę na zorganizowanie przez osobę trzecią własnej imprezy pod nazwa Fetyszoza. No cóż – działanie po najmniejszej linii oporu i minimalizacja ryzyka porażki, zawsze łatwiej zgromadzić ludzi pod identyfikowalnym szyldem niż pod ‘no name’. W świecie biznesu takie rozwiązanie jest praktykowane i znane pod nazwą franszyzy i nawet wówczas kiedy za licencję na używanie identyfikowalnego logo oraz przepisu działania płaci się żywą gotówką istnieje obowiązek zachowania standardów pierwowzoru. Nie zamierzałam i nie zamierzam czerpać korzyści materialnych z Fetyszozy ale warunek zachowania wszystkich reguł wg których impreza została skonstruowana był warunkiem koniecznym i nie podlegającym dyskusji. I tu zaczęły się schody ponieważ – co oczywiste – każdy ma własne wyobrażenie najlepszego eventu. Wyobrażenie to jedno a działanie to już zdecydowanie bardziej zaawansowana forma istnienia.

Jakież było moje zaskoczenie kiedy okazało się, że zanim zwrócono się do mnie z prośba o udostępnienie nazwy poczynione zostały „kroki techniczne” takie jak zabezpieczenie domeny www.fetyszoza.org i posadowienie w niej forum o nazwie „Projekt Fetyszoza” czy założenia adresu mailowego fetyszoza@gmail.com. Nie twierdzę, że posiadam zarejestrowany znak komercyjny Fetyszoza, po prostu szokuje mnie takie bezczelne podszywanie się pod coś, do czego się nie przyczyniło nawet ruchem małego palca w bucie. Najwidoczniej jednak potrzeba zapisania się wśród osób, które coś zrobiły dla polskiej sceny fetyszowej była silniejsza niż poczucie etyki czy kindersztuba. Pod w/w adresem wisi… forum Fetyszomanii. Nadal! 

W lutym 2009 forum zostało udostępnione potencjalnym gościom i nadal bez  najmniejszego skrepowania prezentowany jest tam mail fetyszoza@gmail.com (jak widać na dzisiejszym zrzucie jest tam nadal i ma się dobrze). Forum zostało przeniesione do domeny Fetyszomania, ale z poprzedniej nie zostało usunięte, a jedynie ustanowiono przekierowanie. 


www.fetyszoza.org, data pobrania  25 listopada 2009


www.fetyszomania.org, data pobrania  25 listopada 2009
 
Tupet? Bardzo wysokie mniemanie o sobie? Brak szacunku dla innych? A może po prostu pytanie było pro forma bo bez względu na odpowiedź impreza miała się odbyć. Zgody finalnie nie udzieliłam, tym bardziej, że co do zasady nazwa Fetyszoza jest autorstwa Pana Męża. Nawet zakomunikowanie tego stanu rzeczy nie skłoniło potencjalnego organizatora imprezy do kontaktu z właścicielem nazwy. Kiedy forum zostało udostępnione potencjalnym gościom nadal nazywało się „Projekt Fetyszoza”. Im dalej w las tym więcej drzew, na szczęście – w bólach i komentarzach urodziła się nowa nazwa - Fetysz-o-mania.
Sytuacja o tyle dziwna, że 18 lutego 2009 Niedoszły Organizator przyznał publicznie na forum Libertyn, że nie otrzymał zgody na używanie nazwy mojej imprezy. W tej samej wypowiedzi dowiedziałam się, że to ja odpowiadam za niedojście do skutku imprezy zaplanowanej na 28 marca 2009. A powód… no cóż… nie sposób było się ze mną skontaktować. Odpadłam. A czy to moja impreza??  Zaprosiłam do siebie a jeżeli to za mało to już na to nic nie poradzę. Popatrzę jak będzie się ten projekt rozwijał. Posiedzę i popatrzę. A jak się usamodzielni to może i się wybiorę.

Przewrotny Ludovic Goubet

Swoich modelek szuka w paryskich klubach, w szczególności tych, którym bliżej jest do fetish niż do nocny. Wybiera amatorki, które chcą pozować w zamian za pamiątkowe portfolio. Przeszukał Internet, ale jedyne co znalazł to modelki przez duże P jak pieniądze.

Urodzony w 1961 we Francji, dorastał na przedmieściach Paryża, a dziś Paryż jest jego domem. Odebrał tradycyjne wychowania w szkole, która jak sam mówi – była jak kościół. O fotografii erotycznej dowiedział się od… ojca, a dokładnie z jego bogatej kolekcji książek i magazynów o tematyce erotycznej. Ojciec był przewodnikiem w świecie aktów ale i nauczycielem fotografii, także tej erotycznej. Jeśli chodzi o technologię to Ludovic Goubet przeszedł tradycyjną drogą – zaczął od fotografii analogowej, którą porzucił ze względów ekonomicznych i od tego czasu żyje szczęśliwie w związku z cyfrówką.

Jego marzenie jest zawiera się w zdaniu – album mojego autorstwa wydany przez Tashen.
W pracach Goubert'a jest przewrotność spowodowana wyjściem z szafy. Oś kompozycji często przechodzi pomiędzy modelami/ modelkami a przypadkowymi ludźmi na ulicy. Zaskoczenie, szokowanie, edukowanie – tak scharakteryzowałabym poniższą kolekcję. Nagość i ubraność, wnętrze studia i opustoszała ulica, szare tło i kolorowe stroje, a wszystko spojone naturalnością i swobodą. Chciałabym zobaczyć Paryż jego oczyma.









24 listopada 2009

Hipokryzja czyli nie-cywilna nie-odwaga

W pierwszym zdaniu mojego listu nadmienić należy, że bohaterami przypowieści nie są dzieci , nawet młodzież, ale całkiem dorośli ludzie. Spotyka się takiego osobnika osobiście, stojąc w odległości niecałego metra i prowadzi rozmowę. Wymiana zdań na tematy różne. A w czterdzieści osiem godzin później na jakimś forum pojawia się wypowiedzi tegoż osobnika, prezentująca zupełnie inne zdanie na ten sam temat. Kolejne forum i taktowne milczenie 'na temat' za to pierdolety o wyglądzie, rozpoznawaniu i nierozpoznawaniu ludzi.

Ze dwa lata temu pewnikiem bym się zirytowała i oblekła w purpurowy wkurw, dziś turlam się ze śmiechu z ludzkiej niedoskonałości. Świat jest mały, szczególnie ten pikselowy, a jeżeli mnie gdzieś nie ma to zawsze jakaś dobra dusza podrzuci link lub kopię wypowiedzi. Oczywiście istnieje ryzyko, że w głowie 'bohatera' mieszka całe stado ludzików a nie tylko on jeden i schizofrenia jest powodem zmiany zdania. Ale jednak stawiam na brak odwagi. I tylko ten mundur zupełnie nie pasuje… Kłamstwo ma króciutkie i grube nóżki, daleko na nich nie podefiluje ;).


17 listopada 2009

Relaks


1. Wyobraź sobie, że stoisz obok cichego strumienia, który łagodnie szemrze pośród skalistych zboczy.

2. Dobiega się miły i spokojny śpiew okolicznych ptaków, które leniwie unoszą się w górskim powietrzu.

3. Nikt nie wie o Twojej tajnej kryjówce i nikt Cię tu nie szuka.

4. Jesteś całkowicie chroniony przed nieustannie pędzącym światem.

5. Kojące dźwięki pobliskiego wodospadu przepełniają Cię błogostanem.

6. Woda jest krystalicznie przejrzysta.

7. Wyraźnie widzisz twarz osoby, którą przytrzymujesz pod wodą.

Podczytnięte u Bajki i przygarnięte :)

12 listopada 2009

Aaaaby banner na już!

Mile widziana pomocna dłoń poligraficzna przejawiająca się chęcią wydrukowania bannera reklamowego typu ulicznego o wymiarach 2 x 2 metry kwadratowe w baaaaaaaaardzo atrakcyjnej cenie zbliżonej do zera i oczywiście na wczoraj.

Projekt graficzny na krzywych w formacie ai (cokolwiek to znaczy) czeka zwarty i gotowy.

PS. Bo przysłowie, że krowa, która dużo ryczy (publicznie w szczególności) mało mleka daje sprawdziło się. Niestety :(          DO-OSTATNIEGO-ZŁAMANEGO-SŁOWA!

11 listopada 2009

Posezonowa

Listopad szaleje dając się we znaki jak tylko może. A morze (to Czerwone) nie otuli mnie rozkosznymi ramionami tej jesieni. A tygodniówki półdarmo –Brothers można machnąć za sześćset z małym hakiem. I co z tego skoro ja jeszcze nawet o zbieganiu ze schodów myśleć nie mogę więc o wędrówkach z dwudziestoma kilogramami szpeju, po kołyszącym się pokładzie i w płetwach nawet jeszcze nie marzę. Ba, wyparłam to nawet ze snów – po co się frustrować.

Świętowałam niepodległościową pełną gębą – niepodległość dla łóżka, pościeli i piżamowego dnia. Swoją droga to dość dziwaczne urządzać sobie piżamowy dzień skoro się w piżamie nie sypia, nieprawdaż? Ale jak to u mnie niewiele jest spraw, które można przyłożyć do jakiegoś schematu. Dzień upływał w miłym nic-nie-robieniu z przerwą na długą gorącą kąpiel i lekturę a w międzyczasie odpisywanie na maile w dużej ilości. Od pytań w rodzaju czy można na imprezę w adamowym stroju po ustalanie natężenia światła w reflektorach scenicznych.

Okresowy przegląd sytuacji plagiatopodobnych działań zaowocował dwoma ciekawymi blogami wrzuconymi do worka z odwiedzanymi, więc nie najgorzej. Przydałoby się sklonować albo rozmnożyć na najbliższe dziesięć dni bo za dużo tego jak na jedną głowę i parę rąk.

9 listopada 2009

(Nie)tolerancji oblicze kolejne

Wszystkie działania okołofetyszowe mają (z mojego punktu widzenia) dwa podstawowe cele – poznać i oswoić. Co? To proste – inność innych. Oswoić nie należy utożsamiać z adoptować czy nawet adaptować. Nie ma takiej potrzeby, ważne jest, że daję sobie i innym możliwość obcowania z innością nie koniecznie ta samą co moja własna.

Czy kiedykolwiek przyszłoby mi głowy żeby wciągać na siebie latexowy kombinezon? Dziś tak. Cztery lata temu może. Sześć lat temu – w życiu! Czego potrzebowałam? Przede wszystkim okazji do styczności z tym zjawiskiem. Czy sześć lat temu miałam pojęcie, że ludzie noszą gumowe ciuch dla przyjemności? Nie. Trzeba było iść na imprezę, spotkać tych ludzi, poznać i dotknąć. Tak dotknąć. I nie stałam się z tego powodu bardziej zboczona niż byłam ani też bardziej skrzywiona. Przez kolejne lata nie przeszkadzało mi spotykać się z tymi ludźmi "po cywilnemu" spędzać miłe wieczory przy lampce wina a jednocześnie nie powiększyć grona latexowych maniaków. Przyszedł na mnie czas i spróbowałam. Zakochałam się w tej elastycznej cienkiej powłoce. Ale nikt mnie nie nagabywał i nie przytłaczał koniecznością przystąpienia do grupy. Gumisie też ludzie J.

Na tej samej imprezie miałam styczność z pony play. I co? Do dziś nie wyrosły mi kopytka i ogon. Po prostu ten klimat do mnie nie przemawia, nie czuję go i nie mam potrzeby asymilowania. Ale miałam potrzebę doświadczenia empirycznego o co w tym biega.

Inna impreza, mniej więcej w tym samym okresie i spotkanie twarzą w twarz z trampingiem. Szok. Sprzeciw. Zachwyt. Szok, że kogoś to kręci. Sprzeciw dla propozycji zostania tramp linką. Zachwyt dla wyrazu twarzy pewnego pana. Ekstatycznego grymasu ust i całkiem silnej erekcji. Widziałam, współodczuwałam emocje ale nie miałam potrzeby konsumpcji. "Dywanika" znam i utrzymujemy mniej lub bardziej regularne kontakty.

Kolejna impreza, kolejne doświadczenie. Tym razem z transami. I co? I świat stoi jak stał. To ludzie, tylko ich frajda jest znowu trochę inna od mojej.

Modne lat temu kilka słowo, dziś już passe – pluralizm. Dokładnie tak różnorodność, której można dotknąć, poczuć, doświadczyć. Pamiętam dyskusje na latexowym forum dotyczącą wyboru klubu na imprezę. I sprzeciw części forumowiczów przeciwko organizacji imprezy w klubie gejowskim. Sprzeciw na miarę obrony Częstochowy. Pod hasłem nie może być tak, że ktoś wchodzi na latexowe forum i ma jednoznaczne skojarzenie, że latexofie to geje. Minęło parę lat i dziś podobne komentarze przeczytałam na forum cross dressingu, choć dotyczyły nie orientacji seksualnej ale BDSM. I zrobiło mi się smutno, lata mijają a stereotypy mają się dobrze. Niestety nawet u ludzi, który sami należą do "marginesu społecznych dziwaków".

I idea, która mi przyświecała trzy lata temu podczas przygotowań do Fetyszozy zajaśniała znowu – OSWOIĆ INNOŚĆ INNYCH. Nie dla nich ale dla mnie samej. Jak inaczej jeśli nie właśnie w ten sposób zmierzyć się z innością? Dlatego właśnie imprezy takie jak Fetyszoza powinny mieć swoje miejsce w imprezowym kalendarzu. I zachować właśnie te formę mieszanki różnorodności. Gdyby nie takie imprezy nie poznałabym kilkudziesięciu fajnych ludzi. Gdyby nie NationFetishParty nie widziałabym ludzkiej klaczy i nie dotknęłabym latexu. Gdyby nie Fetyszufka nie miałabym bezpośredniej styczności z transami. Gdyby nie FetishFucktory nie włożyłabym gumowego kombika. Gdyby nie… tu można wymieniać długo nie poznałabym ludzi, którzy pokazali mi swoja inność. Jak inaczej można poznać to, co zazwyczaj siedzi schowane bardzo głęboko w człowieku?

Oswoić inność innych. Ciekawe, co albo kogo przyniesie tegoroczna Fetyszoza? Już jej przygotowywanie pozwoliło mi poznać i ludzi i ich ciągoty tak odmienne od moich.

8 listopada 2009

Terapia narodu za pomocą seksu grupowego


autorka: Arundati


Widziałam.

Przeczytałam.

Odstawiłam na półkę.

I na tym mogłabym skończyć.

Ale nie byłabym sobą :)


Sucha, bezemocjonalna relacja napisana w konwencji planu lekcji, w skrócie można to sparafrazować następującym ciągiem alfanumerycznym:
20.00 - ubieram się w nową bieliznę
20.15 - zdejmuję majtki bo jednak nie będą potrzebne
20.30 - nie były potrzebne bo zrobiłam mu laskę w toalecie
20.45 - wracam spacerkiem do domu, brak majtek skończy się przeziębieniem pęcherz bo jest zima
21.00 - wiadomości telewizyjne Kaczyński obraził się na… ewentualnie powiedział, że …
21.15 - robię sobie dobrze za pomocą ... tu wstaw właściwe
21.30 - awantura w sejmie na temat...

błe błe błe bla bla bla. Wtórne, pozbawione emocji, jak odczytywanie rozkładu jazdy. Ani nie jest tak obrazoburcze, szokujące i perwersyjne jak jest reklamowane. Ani tak ciekawe. Jedynie język ładny (o co trudno dziś) poprawna polszczyzna.


Jeśli chodzi o wachlarz doświadczeń to niewielki, preferencje zdecydowane hetero (z łaski i bez przyjemności pojedyncze epizody homo), kilka scen swingerskich. Generalnie strata czasu. Nie poszerzyłam swojej wiedzy nawet o jeden ciekawy aspekt. Nie skłoniła mnie książka (a de facto przedruk bloga) do sięgnięcia po jakąś nowość bo takowej nie znalazłam. Przeczytałam do końca w nadziei na jakieś ciekawe wnioski podsumowujące. Niestety niczego takiego nie było. Dziś na nikim takie coś nie robi wrażenia. Reasumując to taka bardziej okraszona smrodkiem intelektualnym wersja pamiętników Fanny Hill i Anastazji P.   Nie polecam!

6 listopada 2009

Liz Winston

"Myślę, więc jestem samotna"

Prawdziwe. Niestety. No ale mówi się trudno i myśli się dalej.

4 listopada 2009

(De)waluacja słowa

Rok 2009 rokiem dewaluacji obietnic i robieniem z gęby cholewy ogłaszam. I to nie tylko w biznesie ale jak się okazuje także w tej części życia, którą nazywamy prywatną. O zgrozo! Kiedy usłyszałam po raz pierwszy stwierdzenie nikt ci tyle nie da ile ja ci obiecam uśmiałam się. Odczułam na własnej skórze jak bardzo prawdziwe jest to zdanie.

Co mnie nie zabiło to mnie wzmocni – tak to widzę. I jeśli ktoś zaciera ręce na myśl, że podwinęła mi się noga musi się rozczarować. Przyparty do muru mózg potrafi wygenerować kilka nowych idei w miejsce jednej zmarnowanej. Mój został niemal rozplaśniony na tej ścianie ale za to stanął na wysokości zadania.

Zastanawiam się czy kiedyś przestanę hołdować zasadzie, że ludzie są z natury dobrzy. I słowni. Pewnie taki dzień nigdy nie nadejdzie. A to oznacza, że życie będzie nadal wyboiste, będzie kopać i sprawdzać czy się poddam. A ja nadal będę wstawać. Zerwane ścięgna przyrosną, wiązadła da się pozszywać a mięśnie zmusić do ćwiczeń. Ale bez względu na uszczerbek na zdrowiu takt i dyplomacja nadal będą mieszkały u mnie tam, gdzie dotychczas. Mówię to, co myślę i tak już zostanie.