
I jakie miłe zaskoczenie subtelnością języka i ciekawą konstrukcją fabuły. Retrospekcja oprawiona w ramki z czasu teraźniejszego. Nieprzypadkowa przypadkowość sytuacji, gra na ludzkich emocjach – tych najsilniejszych – od zatracenia się rozkoszy po nienawiść, od złamania do buntu. Całość zaś owiana tajemnicą niedopowiedzenia. I to, co tak bardzo lubię – i w literaturze, i w rzeczywistości – złudzenie. Wytworzenie w umyśle rzeczywistości, która nigdzie poza nią nie istnieje. Podsycanie namiętności przez aranżowanie sytuacji, spotkań, miejsc, nadawanie im nowych wymiarów i znaczeń. Misterium przemienienia zwykłego w niezwykłe, snu w jawę i marzenia w spełnienie.
Bardzo trafnie i dogłębnie pokazana ewolucja postrzegania samej siebie przez główną bohaterkę. Jej droga od wyparcia, przez rezygnację do akceptacji… własnych pragnień. Mieć odwagę je spełniać to pełnia człowieczeństwa, bez względu na to jakie to pragnienia. Nawet jeżeli ich ujawnienie okupione jest swoistym przymusem. To, co najbardziej jednak ekscytujące w konstrukcji powieści to niezłomność zasad przyjętych w społeczności. To symbole zamiast słów. To świadomość, że bez względu na to jak bardzo szalone wydają się być pragnienia ich spełnianie ma dawać, i daje, wyłącznie przyjemność. Niepisane reguły, bezpieczeństwo i opieka – to warunki, w którym można pielęgnować i hodować własną uległość. Anonimowość pozwalająca czasami na więcej. Ale nigdy poza granice dobrego smaku i zdrowego rozsądku.
Nie miałabym nic przeciwko powstaniu takiego… klubu powiedzmy tuż za rogiem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz