30 grudnia 2007

Wladimir Fernandes Junior

Jedne z najpiękniejszych aktów, jakie kiedykolwiek widziałam. Z mistrzowskim wyczuciem nakreślona granica między ciałem na pierwszym planie i rozmytą, drugoplanową, ulotną duszą. Aksamitna gładkość skóry niezmącona nawet jednym drżeniem od chłodnego oddechu wiatru. Emanująca ciepłem doskonałość kryjąca się przed łzami chmur pod delikatną powłoką parasola. Przemykając między nimi, uciekająca. Odziane w idealnie czarne pantofelki stopy wystukujące bicie serca na kocich łbach. Zachłanne sięganie murów – jakby te mogły stanowić osłonę, azyl. Skulone ciało – miękkie i soczyste w kontraście z chłodnym i śliskim brukiem i chropowato niedostępną ścianą obcego budynku. Niechciane. Niezauważone. Aż proszące się, żeby wziąć je w ciepłe dłonie, otulić oddechem, zaróżowić wargami. Przepiękna, poetycka słodycz. Parafrazując strofę z Fortepianu Szopena Norwida - Ideał, Który Sięgnął Bruku… Sięgnął i oparł się nieczułemu, zimnemu kamieniowi.
A wszystko to za sprawą Brazylijczyka o rosyjskim imieniu - Wladimir Fernandes Junior




Brak komentarzy: