28 grudnia 2009

Międzynarodowy Dzień Fetyszu

Międzynarodowy Dzień Fetyszu – inicjatywa młoda ale warta odnotowania w annałach historii. Po raz pierwszy IFD (International Fetish Day) obchodzony był 16 stycznia bieżącego roku, w rok po ustanowieniu NFD (National Fetish Day) w Wielkiej Brytanii 21 stycznia 2008r. (patrz: Wikipedia).

To, co należy zapisać na plus inicjatorom IFD to fakt braku narzucania/ wymuszania obchodów zgodnie z jedyną słuszną koncepcją powstałą na wyspach. Wręcz przeciwnie! Mile widziany jest każdy przejaw świętowania, a chętni mogą się podzielić swoimi koncepcjami, planami czy relacjami z działań na stronie IFD.

Do pierwszej rocznicy IFD zostało niecałe trzy tygodnie, może warto w tym dniu spotkać się w towarzysko i wznieść kufelek w intencji tej "nowej świeckiej tradycji"? Dodam tylko, że kalendarz sprzyja bo 16 stycznia 2010r. to sobota.

26 grudnia 2009

Smak miodu


Salwa al-Nu'ajmi

Z cała pewnością książka jest inna niż można się tego spodziewać. To, co zaskakuje i uwodzi od pierwszej linijki to język – ciepły, subtelny, zmysłowy, kobiecy. Niedopowiedzenia, słowa, które zawisły gdzieś pomiędzy myślą o brzmieniem. Historie opowiedziane słowem ale i obrazem, szczególnie tym, który staje się wytworem wyobraźni.

Tematem książki są książki, a dokładnie teksty, a jeszcze bardziej dokładnie stare arabskie teksty traktujące o sztuce miłosnej. Wytrawne i tajemnicze. A wszystko wplecione w losy innych osób, historii miłosnych a przy tym wpasowane w realia dwudziestego pierwszego wieku. Oto bowiem autorka przygotowuje wystąpienie na konferencji poświęconej starożytnym tekstom miłosnym. Jest tu i walka wewnętrzna z przyznaniem się przed samą sobą do fascynacji tematem, jest i poszukiwanie tekstów źródłowych, ich zgłębianie i interpretacja. A na koniec rozczarowanie spowodowane tym, że jednak Ares zwycięża Erosa. Oto bowiem ze względów bezpieczeństwa, na skutek zdarzeń z jedenastego września konferencja nie dochodzi do skutku.

W treści książki pięknie nakreślona jest postać Myśliciela – kochanka, przewodnika, przyjaciela, mężczyzny. Postaci niemal metafizycznej, możliwe, że fikcyjnej ale jednocześnie takiej, która w bardzo silny sposób odcisnęła się na życiu narratorki.


To, co trochę rozczarowuje to stosunkowo mała ilość cytatów z oryginalnych tekstów. Nie będę ukrywać, że właśnie na nie nabrałam apetytu czytając zapowiedzi książki. Rozczarowani będą zapewne ci, którzy w Smaku miodu szukają obrazoburczych i perwersyjnych opisów wyuzdanych orgii rodem ze wschodnich haremów. Nic z tych rzeczy. Więcej tu aluzji i sugestii niż rzeczywistych opisów. I to właśnie czyni tę książkę wyjątkowo pociągającą. Subtelne takty erotyki a nie drapieżne akordy porno. Książka zdecydowanie dla koneserów i badaczy słowa erotycznego, wymagająca niezmąconego umysłu i odpowiednich warunków na lekturę.

Ernest Hemingway

"Człowiek jest tylko raz młody.
Później musi już szukać sobie innej wymówki."

Póki co jednak będę używać tej jednej, może kiedyś, w wolnej chwili, przyjdzie mi do głowy jakaś inna.

25 grudnia 2009

Dwie trzecie

Bliżej niż dalej już do końca. Obowiązkowe wizyty odbębnione, sztuczne uśmiechy i dobra mina do sytuacji. Dzieckiem będąc uwielbiałam święta, dziś z nich wyrosłam. Nie są nawet dniem wolnym od pracy bo udawanie świątecznego nastroju jest nie mniej męczące niż każda inna praca. I cieszą mnie niezmiernie takie fakty jak otwarte kina, jak premiery filmów zaplanowane właśnie na dwudziestego piątego grudnia. Już nawet sam kościół traktuje nietykalne do niedawna tradycje jako przybliżenie a nie aksjomat – żeby się papież nie zmęczył pasterka o dwudziestej trzeciej a nie dwudziestej czwartej. Krajowa rada radiobufonów i telenadzorców zdejmuje emisję raklamy Hoopcoli – pierwszej od dawna zabawnej i ciekawej reklamy na szklanym ekranie – bo obraża uczucia religijne. Dwanaście potraw staje się umowne zarówno pod względem ilości jak i rodzaju. Kolędy zamiast w kościołach rozbrzmiewają w sklepach.

Co to ma wspólnego z obrazem świąt jaki pamiętam z dzieciństwa? Nic. Kompletnie nic. Więc nie widzę sensu w celebrowaniu czegoś, co nie jest nawet wspomnieniem tradycji. Czas już na nowy model tradycji uwspółcześniony, ale póki co został jeszcze jeden dzień.

24 grudnia 2009

Śmiechu warte

Zaczęło się trywialnie od maila. Z życzeniami w tytule. A potem napięcie już tylko rosło i to aż do rotfla. No bo jakże inaczej skoro w życzeniach już były prześmieszne kawałki. A to na przykład ogłoszone niemal jak przedwczesne "urbi at orbi", że się odbywa impreza w wersji 1.1. Informatykiem nie jestem, ale nawet ja wiem, że tak oznacza się wersje - na przykład - programów ale chodzi o KOLEJNE wersje. A tu mamy ciekawy przypadek ogłoszenia imprezy o numerze 1.1 podczas gdy wersja obecnie przerobiona na 1.0 nigdy nie doszła do skutku. Tak, tak, wiem, że jak się wrzuci Fetyszomanię do wyszukiwarki to lista wyników jest długa, ale jak się przyjrzeć bliżej to głównie zapowiedzi. A dementi brak. Pewnie dzięki temu potencjalni zainteresowani i niedoszli goście obeszli się z tą sytuacją nad wyraz łagodnie. W końcu ci, którzy się zarejestrowali na forum dostali mailem informację o tym, że imprezy nie będzie. Oficjalne odwołanie pojawiło się na stronie imprezy. Innymi słowy skoro nie było informacji o odwołaniu na forach, gdzie zamieszczono ogłoszenia to i komentarzy nie było. Tchórzliwy lecz skuteczny sposób na ukrycie porażki.

Można zbyć milczeniem to kuriozum, ale jeśli przy "dawaniu na zapowiedzi" organizator zamieszcza pobożne życzenie, żeby tym razem impreza odbyła się bez przeszkód to już gruba przesada. Przecież poprzednia nie odbyła się z przeszkodami ani po ich pokonaniu, ale po prostu została odwołana. Czytając to jedyne skojarzenie jakie mi przyszło na myśl to dowcip o dwóch rozmawiających nastolatkach:

- Chciałbym mieć Pamelę Anderson jeszcze raz w tym łóżku.

- To miałeś ją już raz?

- Nie… ale już raz CHCIAŁEM ją mieć?

Rewelacja – do końca manipulacja informacją. Szybki przegląd sytuacji na forum, na którym miały być szczegółowe informacje o ten "nowej" imprezie i natrafiam na kolejną bzdurę. Otóż czytam – nie bez zdziwienia – że podobno poprosiłam "organizatora" o dyskrecję w związku z Fetyszozą i dlatego – biedaczysko – nie mógł na forum zamieścić informacji o imprezie. Oplułam monitor parskająco. Gdzie logika tej rewelacji? Wszak informacje o Fetyszozie były na forach, na blogach i w mailach. Parafrazując tekst z filmu Sztos – "kłamać to trzeba umić".

A na koniec akcja z przeprofilowaniem strony na "łącznik" dla tych, którzy chcą robić imprezy z tymi, którzy chcą w nich uczestniczyć. I tu skojarzenie z innym porzekadłem – "kto umie robi, kto nie umie uczy". Apel do tych, którzy chcą się pobawić – zapytajcie mnie gdzie jest impreza a ja was oświecę. Apel do tych, którzy chcą zrobić imprezę – chodźcie do mnie a powiem wam jak tego dokonać. Brzmi bardzo "wiarygodnie" w ustach kogoś, kto własną imprezę widmo oznaczył wersją 1.0.

Najśmieszniejsza z tegorocznych niespodziewajek świątecznych.




13 grudnia 2009

Czym jest miłość

Płomieniem który posiadł drewnianą chatę - pijanym
pocałunkiem wgryzł się w głąb strzechy.
Piorunem - który kocha wysokie drzewa - wodą
uwięzioną płasko - wyzwalaną przez niesyty wolności
wiatr.
Halina Poświatowska


Taka właśnie jest namiętność – pełna, całkowita, totalna. Całym ciałem i duszą oddawać się temu czego się pożąda. Nawet jeżeli czasami trzeba długo szukać to warto. Bo przyjemność dotknięcia nieba warta jest wszelakich wyrzeczeń. Dotknąć choćby czubkiem języka. Choćby jednym mrugnięciem rzęs.

12 grudnia 2009

F jak Fetyszoza okiem organizatora

Żeby nie zostawiać na 'końcoroczne ' podsumowania czas na fetyszozowy rachunek sumienia i nie tylko. W telegraficznym skrócie impreza się odbyła niemal w stu procentach zgodnie z założeniami, nowe twarze performerskie przyjęte z aprobatą a moje zamysły natury wizualno-estetycznej pokazów zrealizowane.

Utrzymana została wypracowana poprzednio formuła "bezdomności" Fetyszozy - adres klubu nie był podany do publicznej wiadomości, a otrzymali go wyłącznie goście na zaproszeniach. Jest to ograniczenie jeśli chodzi o możliwości marketingowo-reklamowe, ale jednocześnie drastycznie obniża ilość osób przypadkowych, które wpadają na imprezę po to "żeby zobaczyć jak będzie i co się będzie działo". Z cała pewnością w przyszłości ta formuła zostanie utrzymana.
Wyeliminowana została podstawowa poprzednio usterka – lokal bez odpowiedniej wentylacji. Tym razem sprawnie działająca klimatyzacja była warunkiem koniecznym, który lokal musiał spełniać. I rzeczywiście pomimo, że palaczy było dużo jedynym namacalnym dowodem ich obecności był zapach ciuchów the day after, natomiast niepalącym dawali żyć J. Co prawda duet DJ próbował zmienić ten stan wypuszczając porcje dymu snującego się po podłodze ale miał on, na szczęście, jedynie walory dekoracyjne.

Druga z bolączek wszystkich imprez (nie tylko Fetyszozy) to słaba widoczność samych pokazów. Niestety tak długo jak długo pokazy nie będą się odbywały na scenie z prawdziwego zdarzenia a publiczność będzie stała problem będzie się miał dobrze. Próbą przeciwdziałania temu było wykorzystanie zdobyczy techniki dwudziestego pierwszego wieku w połączeniu z metodą bardzo starą. Pokazy odbywały się na tle lustrzanej ściany dzięki czemu widoczna była ta strona akcji, która zazwyczaj nie jest dostępna publiczności.


Drugi element wymagał nakładów technicznych oraz serii prób, ale zdecydowanie był strzałem w dziesiątkę. Pokazy były 'transmitowane' za pomoc ą kamery na monitory umieszczone w pozostałych salach klubu. Tym sposobem kto chciał przybywał obserwować na żywo, a kto wolał zostać na kanapie zerkał w telewizor. Zatem niewątpliwie jest to rozwiązanie, które powinno znaleźć zastosowanie na kolejnych imprezach, bo większość potrzebnego sprzętu znajduję się w klubach (rzutnik, ekran) wystarczy tylko mała kamerka, trochę pracy i parę metrów kabli. Co prawda taka kombinacja powoduje ograniczenia w wyświetlaniu na TV innych obrazków, ale jak to zazwyczaj w przyrodzie – coś za coś. Oświetlenie klubowe nie dawało możliwości transmisji obrazu przez co konieczna była instalacja dodatkowego oświetlenia kosztem kameralności wnętrz, ale takie są koszty bycia pionierem transmisji na żywo wewnątrz klubu.



Pierwszą i niewątpliwie unikalną "przystawką" Fetyszozy była wizualna podróż sentymentalna – kilkunastominutowy film zmontowany z różnych zdjęć, które powstały podczas poprzedniej imprezy. Głównie przedstawiały one pokazy prezentowane wówczas, odpowiednio dobrane i połączone w spójną całość, opatrzone zabawnymi animacjami i podkładem muzycznym. Niestety nie wszyscy wyrazili zgodę na wykorzystanie ich wizerunków w tej produkcji, stąd dzieła wybrane a nie zebraneJ. W nie jednym oku zakręciła się łezka wzruszenia kiedy obrazki trąciły strunę wspomnień. Dla nowych gości taka wycieczka była możliwością zorientowania się jak bawiliśmy wówczas czyli czego się spodziewać tym razem. Dodatkowo stanowi namacalny dowód Fetyszoza nie jest przygotowywana metodą 'copy-paste' powielającą te atrakcje, które już były, ale stanowi wartość dodaną jaką jest wymyślenie i zaprezentowanie zupełnie nowych pokazów. Uważam, że pomysł się sprawdził i spełnił pokładane w nim nadzieję oraz, że wart jest kontynuacji (tym bardziej, że niektórzy już wyrazili zgodę na wykorzystane fotek).


Przy dźwiękach harfy demoniczny Fossegrim o czerwonych oczach przywlókł za włosy kobietę, której ciało miało mu posłużyć do konstrukcji jego własnej harfy. Ciało, które odsłoniła rozcięta namiastka zgrzebnej szatki zostało naszpikowane igłami. Metodycznie – jedna obok drugiej. Piersi, mostek, brzuch, uda zalśniły stalowym blaskiem . Konieczność zapewnienia maksymalnej sterylności spowodowała, że igły nie mogły być otwarte wcześnie a jedynie tuż przed ich wbiciem. Dla jednych była to zbędna zwłoka w oczekiwaniu na efekt końcowy. Dla innych możliwość kontemplowania mimiki kobiety i chłodnego, wręcz demonicznego, wyrazu twarzy Fossegrima. I te jego czerwone oczy. Także w tym przypadku lustrzane odbicie potęgowało jakość przekazu, nawet 'próby' zasłonięcia aktywności palców na skórze kobiety pozostawały bezskuteczne, lustro bezwstydnie pozwalał zaglądać w nawet najbardziej skrywane obszary.

Z metalicznymi ozdobami w ciele kobieta została doprowadzona do harfy. Sprowadzona do klęczek idealnie wpisała się w konstrukcję zapełniając brakujący fragment. Odgięte do tyłu ciało, ręce uniesione wysoko i zaplecione na górnej, poziomej ramie instrumentu. Tworzyły całość. Piękną instalację, w której nie sposób było oddzielić 'martwej natury' od 'żywego implantu'. Długie, czarne włosy falowały miarowo w rytm oddechu, a ten stawał się coraz szybszy. W oczekiwaniu.

Pierwsza z błyszczących czarnych strun połączyła metal w ciele z metalem w drewnie. Pierwsza nić naciągnęła skórę wywołując grymas – bólu czy przyjemności – zadał sobie pytanie mój mózg. Niema. Niemal nieruchoma emanowała kumulującymi się w ciele emocjami. Czasem tylko błysk flesza w źrenicy wydobywał głębię przeżyć, czasem kąciki ust drgały w odpowiedzi. Struny, powoli rozpinały się pajęczyną tworząc czuły system nerwowy instrumentu, oczekującego na dotknięcie jedynej dłoni potrafiącej wydobyć żywy dźwięk z nieożywionego przedmiotu. Każdy ruch powodował reakcję łańcuchową kolejnych strun, które przenosiły go rytmicznie. Aż w końcu ciało przybrało swoją finalną pozycję, unieruchomione niemal przezroczystymi sidłami a demoniczne palce wydobyły drżenie powietrza wywołane głębią doznań. Ciało naprężone do granic, głowa odrzucona do tyłu, ekstatyczny wyraz twarzy i w kulminacyjnym momencie zerwanie połączenia. Tyle zachodu dla jednej melodii można byłoby powiedzieć, dla pierwszej i jedynej nuty. Teraz demon będzie musiał znaleźć kolejną niestałą w uczuciach kobietę, żeby móc zagrać te nuty z zastrzeżonych rejestrów.



Tradycyjnie w miejscu uczęszczanym przez panie rozłożył się żywy dywanik, po którym i tym razem przeszło się kilkanaście par butów. A z tego co udało mi się dojrzeć sam dywanik chwilami był bardzo usatysfakcjonowany porcjami endorfin.



Zupełnie niespodziewanie i niemal w ostatniej chwili LatexGuru zaproponował przybycie z vacbedem w celu ustanowienia rekordu ilości osób zassanych jednocześnie. I tak z pomysłu rzuconego luźno na forum LatexClubu zrobił się konkretny punkt programu, co prawda nie ujęty w programie z racji przygotowanych dużo wcześniej materiałów drukowanych. Zainteresowanie wypróbowaniem vacbeda przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dość powiedzieć, że kolejka chętnych się ustawiła i prawdę mówiąc to w ferworze walki zostałam obsługą techniczno-asekuracyjno-komunikacyjno-głaszczącą. Po zaspokojeniu pojedynczych chętnych przyszła pora na wspomniany rekord. I tu się okazało, że na grupowe upychanie chętnych niewielu L. Nie mniej jednak można swobodnie ogłosić, że rekord w tej konkurencji został ustanowiony i wynosi cztery osoby.


Po demontażu zabawek próżniowych przyszedł czas na jeszcze bardziej 'krępujący" punkt programu. Przy wtórze tradycyjnych japońskich dźwięków wśród scenerii zaaranżowanej bambusami i parawanem, w towarzystwie kimon, hakamy, zwojów sznurka i ostrych narzędzi odbył się pokaz shibari. Dynamiczny początek związany z atakiem krótkim ostrzem w wykonaniu gejszy. Obrona i gwałtowne sprowadzenie do parteru. Perfekcyjne oploty i szarpnięcie w górę, a chwilę później utrata kontaktu z podłożem. Spektakl pozwalający podziwiać kunszt sznurowania, zniewolone ciało majestatycznie obracające się na bambusowej konstrukcji. Nagły świst przecinającego powietrze ostrza. Jej krzyk. Jego krzyk. I sznur uwalniający z objęć gejszę równie gwałtownie jak ją w nie zagarnął. Piękno zaklęte w sznurze i oczekiwaniu, doprawione gwałtownością i emocją, feeria doznań wizualnych. Reasumując – kunszt wynikający z miłości do sznura.


Żeby zachęcić gości do interakcji zaplanowałam małą zgadywankę filmową. W filmach fabularnych pojawiają się mniej lub bardziej bezpośrednie sceny nawiązujące do zachowań charakterystycznych dla fetyszystów czy zwolenników BDSM. Czasami niewinnie wplecione mogą zostać niezauważone, innym razem BDSMowe atrybuty grają w nich główne role i nie sposób zignorować sceny. Poważne lub zabawne – w zależności od sytuacji i koncepcji reżysera czy scenarzysty. Sceny często zapomniane teraz wybrane i zmontowane w zgrabny zestaw. Chyba wszystkie pozycje zostały odgadnięte, jeśli nie po 'ściągawce' z faktami to po fragmentach. Sympatyczny przerywnik i nawiązanie do kolejnego prezentu dla gości.

Odkąd pamiętam fascynowały mnie stare jarmarczne plansze do robienia okazjonalnych zdjęć. Drewniane konstrukcje z kiczowato niezdarnymi malunkami, na przykład aeroplanu w chmurach, za sterami którego siedział pilot bez twarzy. Wystarczyło stanąć z tyłu, wystawić przez dziurę twarz i już posiadało się pamiątkę z "bycia pilotem". W tej właśnie konwencji została zaprojektowana plansza do pamiątkowych fotografii. Co prawda sklejkę i farby zastąpił banner reklamowy w nadrukiem komiksowego w wyrazie obrazka, no cóż – postęp technologiczny.
Chętnych było całkiem sporo, a co najważniejsze w zależności od nastroju można było zostać uwiecznionym zarówno jako seksowna domina jak i prowadzony przez nią na smyczy uległy.

Przedmiotem kolejnej wizualizacji była japońska miniaturowa rzeźba erotyczna w formie użytkowej - netsuke zabezpieczające przed zgobieniem sakiewki noszonej przy pasie kimona. Erotyczne netsuke stanowi wyjątek wśród figurek zwirząt i ludzi, tym bardziej zachwyca formą i dopracowaniem detali.żeli ma się świadomość, że figurki maja 5-7 cm wysokości.



Ile się trzeba napracować nad opanowaniem chichotów modelki potraktowanej zimną surową ryba w ryżu i wodorostach ten tylko się dowie kto taką kombinację popełnił. Body sushi - bo o nim mowa -udało się wywieźć nawet nie na środek Sali. Wszystko przez to, że albo goście byli bardzo głodni albo wielce spragnieni doznań wizualnych. Dość powiedzieć, że jeżdżący barek zaparkował wśród gości, z których jedni pałeczkami inni palcami, a niektórzy wręcz ustami rozbierali 'talerz' z ułożonych stosików sushi. Ba! Byli tacy, którzy od razu rezerwowali sobie miejscówkę "na zmywaku".



Po takim pokrzepieniu się goście wkroczyli na scenę. Rura zamiast do tańca posłużyła jako pręgierz przy którym solidnie wychłostano nie jeden, nie dwa ale trzy męskie tyłki a może nawet więcej (a i plecom się dostało). Dłonie trzymające władzę tj. pejcze, szpicruty, packi i co tam jeszcze było pod ręką zmieniały się nie mniej często niż biczowani. A chętnych do oglądania także nie brakowało.

Szkoda tylko, że pozostałe zabawki udostępnione gościom nie znalazły chętnych do ich używania i tradycyjnie leżały osamotnione i bezużyteczne. Być może byłaby szansa na ich zastosowanie gdyby można się było bawić do białego rana, jednakże właściciel lokalu był niewzruszony i trzeba było się zbierać. W związku z tym nie została zaprezentowana bajka o Jasiu i Małgosi ani rysunek na skórze krwią barwiony. Nauczka na przyszłość to realizować atrakcje zgodnie z planem bo czekanie na spóźnialskich skutkuje brakiem czasu na końcu. Następnym razem ruszamy zgodnie z rozkładem jazdy zgodnie ze słowami piosenki:

Jedzie pociąg z dalekaaa, na nikogo nie czekaaaaa....

5 grudnia 2009

Lidia Jasińska

"Dekalog jest zbyt krótki w stosunku

do możliwości grzeszenia."

I cale szczęście! Bo lepiej funkcjonować w wersji otwartej książki niż w modelu penalizującym zachowania wszelakie wykraczające poza standard (świadomie omijam określenie norma), zwłaszcza jeżeli używając nomenklatury mieszkaniowej standardem jest M1. Bo są rzeczy, o których nie śniło się filozofom i twórcom Dziesięciu. A świadomość tego, że co nie jest zabronione jest dozwolone pozwala popuszczać wodze fantazji J.