30 kwietnia 2005

Wiwisekcja strachu

To nie był irracjonalny strach. To był strach, który miał swoje źródło i swoją wagę. To kamień milowy strachu. Czego się bałam? Bałam się siebie. Oto bowiem otoczenie, odpowiednio ukształtowane, było tym otoczeniem, w którym mogły się wydarzyć rzeczy ważne. I wydarzyły się. Mimo, że nic cię nie wydarzyło. Przez cały wieczór wpatrywałam się w mojego Pana, który był tuż obok. Przez cały czas w pełnej gotowości, żeby zmierzyć się z Jego zachcianką.

Najbardziej męcząca była świadomość, że On także o tym wiedział. Przecież zna moje fantazje, moje marzenia... Niektóre były na wyciągnięcie ręki i nie wymagały od nikogo żadnych działań poza werbalizacją. Oczekiwanie było niesamowicie wyczerpujące. Za każdym razem, kiedy Pan otwierał usta przechodził mnie dreszcz. Bo przecież mógłby, zupełnie od niechcenia, powiedzieć coś, co zmieniłoby przebieg tego spotkania. Mógł. Miałam tego świadomość i On miał ją także. Z każdym słowem, które wypuścił z ust docierał do mnie uśmiech gdzieś z kącików ust. Zupełnie jakby mówił ‘do biegu, gotowi...’ i tylko nigdy nie następowało słowo ‘start’. Nie musiało. Ciągłe napięcie, czujność, gotowość niemal mnie zabijały. Słyszałam bicie własnego serca. Krew huczała w uszach.

Znowu uświadomiłam sobie jak bardzo Go kocham, całą sobą. Nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Wyciągałam w Jego stroną nogi starając się dotykać Go chociaż palcami stóp. Jego palce dotykały moich i przepływała między nimi miłość i spokój. Lecz tego spokoju było za mało, stanowczo za mało. Za mało, żeby mnie uspokoić. Mój organizm był pobudzony jak po ogromnej dawce kofeiny. Najwyższe obroty. I tylko jeden cel. Nie dać Panu najmniejszego powodu do niezadowolenia. Najmniejszego.

Nie stało się nic, choć coś się wydarzyło. Zyskałam świadomość, że wszystko może się wydarzyć jeśli się czegoś chce. Jeśli On czegoś chce. To balansowanie na krawędzi, kiedy najlżejszy podmuch spowoduje zmianę kierunku. Najdziwniejsze jest to, że najpierw obawiałam się Gościa, bo przecież mogło być tak, jak mężczyzną z Manekina... Bałam się swoich reakcji. Ale wszystkie te strachy umknęły, zastąpiła je czujność i oczekiwanie. Z adrenaliną rzucającą się do gardła. Wystarczyło to, że w tej konkretnej scenerii, w tym towarzystwie i w tym miejscu mogły się ziścić coś, co zrodziło się w mojej głowie. Ale to trwanie w gotowości pozwoliło mi zastanowić się na tym, czy naprawdę tego chcę. Są przecież sprawy, którym dużo lepiej jest w zakamarkach umysłu niż w realnym świecie. Cóż, nadal podnieca mnie myśl o realizacji tego czegoś, ale nie będę do tego dążyć za wszelką cenę. Jeżeli się zdarzy przyjmę to, ale nie będę już tak intensywnie pracować na kreowanie rzeczywistości pod tym kątem. Hmm... dziwny wieczór...

29 kwietnia 2005

Ja wysiadam?

Widmo stanie się ciałem. A czym ja się stanę? Skąd ten strach? Skąd coś, co ściska gardło? Dlaczego miotam się? Zbyt dużo niewiadomych? Zbyt dużo możliwości? Możliwe..."Niech ktoś zatrzyma w końcu świat, ja wysiadam..." A może nie? To się chyba nazywa panika. Tak, to atak paniki, ciekawe dlaczego. Jestem spokojna, jesteś spokojna, jestem spokojna...Jestem suką mojego Pana i Jego woli powolna jestem. Woli mojego Pana. Ufnie spoglądam w oczy szukając w nich potwierdzenia swojej przynależności. Bo przecież jestem suką mojego Pana i nic tego nie zmieni. Nic. Na szczęście :-)

============

zooza 2005-05-01 16:57:38 83.24.18.145
Nie taki straszny? Możliwe... Pytanie tylko kto jest diabłem? Tym razem diabeł siedział we mnie...

kochanka
2005-04-30 12:27:52 83.24.39.181
Nie taki diabeł straszny jak go malują..

23 kwietnia 2005

Magnolia soulangeana

Każdy, kto choć raz w życiu widział kwitnącą magnolię, nigdy nie zapomni tego zjawiska. Tak zjawiska właśnie, a nie obrazu. Bo spektakl, który prezentuje magnolia to połączone wrażenia wzrokowe, zapachowe i dotykowe.Magnolia najpierw skupia na sobie wzrok odwiedzającego ją widza. Staje przed nim jak naga kochanka, z ramionami wzniesionymi do nieba. Delikatny wiatr porusza gałązkami, ale wygląda to jak pozdrowienie uniesioną dłonią. Pozdrowienie, a może raczej przywołanie. I niemy ten widz, wpatrzony w smukłe linie ciała podąża ku tej najpiękniejszej. Pozostawiając za sobą, mijane z obojętnością wielożółte pocałunki żonkili - wiosennych skowronków. Jedyne co widzi, to nagie, ponętne ciało obsypane dorodnymi pąkami. Widzi jak na jego oczach magnolia rozchyla suknie swoich zewnętrznych płatków, jak odrzuca cudowne fiolety ukazując koronkową bieliznę - śnieżnobiałe wnętrze kwiatu. Żadnych zbędnych ozdób, żadnych liści i listków... tylko magnolia i poruszane wiatrem zwiewne suknie kwiatów. Jest subtelnie roznegliżowana, ale nie jest bezwstydnie naga. Ubrana w kwiaty i pąki, które obsiadły jej wiotkie ciało niczym rój kolorowych motyli, czeka zawstydzona na swojego adoratora. A on podchodzi coraz bliżej, już może rozróżnić pojedyncze białe strzępki jej zwiewnej garderoby. Podchodzi żeby oczy nacieszyć i wtedy właśnie wciąga w głąb siebie jej upojny, miłosny aromat. Teraz już jest w mocy magnolii, odurzony zapachem podąża przed siebie, byle bliżej i bliżej. Wyciąga dłoń, żeby dotknąć tego cudu, który objawił się oczom śmiertelnika. Ona nie ucieka przed dotykiem kochanka, o nie. Sama porusza z wdziękiem ramionami gałęzi w jego kierunku... Czekała tu na niego odkąd pierwszy pąk ukazał światu swoją fioletową suknię. Czekała na niego materializując swoje piękno i pożądanie w każdym kolejnym kwiecie, w każdej kropli słodkiego, dusznego, obezwładniającego zapachu - zapachu magnolii...

Co było dalej? Dalej był już tylko dotyk, jego palców i jej płatków, a czasami gładkiej, chłodnej skóry gałązek. I trwali tak, niby pod pręgierzem ludzkich spojrzeń. Ona odwieczna dama i on - kolejny młody zakochany. Wróci do nie jeszcze. Wróci za rok, za dwa. Zapewne przyprowadzi tu swoją kochankę, żeby pokazać jej kwintesencję kobiecości - nagiej, niemej, pięknej i wonnej... Ale teraz są tylko we dwoje magnolia i jej adorator.

Nie ma bardziej kobiecej i bardziej ujmującej rośliny ponad magnolię. W moim ogrodzie żyje sobie taki właśnie cud natury, zachwycając pięknem niemal bibułowych kwiatów. Co roku budzi mnie do życia po długiej zimie... Jej nadejście zwiastują służki u jej stóp spoczywające - krokusy. Ale tym razem zazdrosny kochanek z przeszłości zniszczył jej piękno. Nie pozwolił cieszyć się widokiem i zapachem. Zazdrosny o nią, o tę najpiękniejszą. Dziś w nocy wzgardzony kochanek - mróz odwiedził moją piękną. Swoimi pożądliwymi palcami dosięgnął pąków kobiecości. Odebrał jej blask, barwę i zapach. Dziś rano ujrzałam moją piękną w herbacianej żałobie, w jakiej pozostawił ją mróz. A ja nie mogę jej pomóc, nie tym razem...





21 kwietnia 2005

Erotyka akwareli, tuszu i ołówka

W dzień pochmurny lub słoneczny, zawsze wtedy kiedy mam ochotę popatrzeć na piękną erotykę, daleką od wszechogarniającej plastikowej pornografii, zaglądam do galerii rysunkowych erotyków. W każdej linii, w każdym pociągnięciu piórka widać pasję, która towarzyszyła rysownikowi. Rysunki podmalowane akwarelą nabierają głębi. Tytuł, który nadałam temu zbiorkowi to Pochwała fellatio. Artysta ewidentnie zafascynowany jest tymi właśnie pieszczotami, gdyż im właśnie poświęcił większość swoich prac. Ten, który mnie chwyta za serce to twarz kobiety z sączącą się stróżką spermy z rozchylonych ust. Jej twarz wyraża niesamowity spokój (rysunek 25). Bardzo lubię także rysunek 1. No i nie sposób nie wspomnieć o tych kilku klimatycznych. Pierwszy to związana kobieta z pięknie wyeksponowanymi pośladkami na rysunku 27. A drugi to oddanie pod przymkniętymi powiekami, twarz naznaczona męskością namiętnością. Obroża i knebel oraz pozycja klęcząca u stóp Pana dopełniają kompozycji rysunku 32. Uwielbiam te rysunki. Są takie bezpretensjonalne, bezpruderyjne i niesamowicie nacechowane erotyzmem. Patrząc na nie mam ogromną ochotę uklęknąć przed moim Panem, aby służyć mu ustami... Marzy mi się ogromny pokój kąpielowy, z zagłębioną w podłodze wanną, z dużymi sięgającymi podłogi oknami, w kolorach sepii. Ozdobiony tymi właśnie grafikami i rysunkami oprawionymi jedynie w szkło, bez żadnej ramki ograniczającej ich zasięg.

Ach, to nie było warte

Ach, to nie było warte
by sny tym karmić uparte
by stawiać duszę na kartę
ach to nie było warte.
Ach, to nie było warte
by nosić łzy nie otarte
i by mieć serce wydarte
to wcale nie było warte...
MPJ

I znowu słowa tej, która pisała tak pięknie - Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. I znowu słowa tak bardzo prawdziwe i tak bardzo potrzebne, potrzebne mnie. Rzeczywiście, nie było warte, żeby rozpamiętywać tak mocno, żeby płakać tak szczerze i długo w noc. Powoli wszystko cichnie, wygasa. I czegóż Ci nie wybaczę? Tych słów? Tego ostrza, na które nastąpiłam bosą stopą? Przecież taka jest twoja natura. Mówisz - co zechcesz. Ostatnia moja łza spłynęła, trzymam ją teraz na dłoni i czekam, aż wyparuje. I tylko nie wiem jak teraz być. Czy ktoś zada sobie trud, żeby mnie na powrót oswoić? Powoli wyciągać dłoń w moją stronę podając mi siebie na tej dłoni. Czy ja jeszcze pozwolę się oswoić? Czy została gdzieś we mnie jeszcze ta, którą można dotykać? Może… Ale chyba na razie siedzi gdzieś w kąciku, a może spaceruje po bezkresach pamięci wspominając coś, co już przeżyła. Może…W kłębowisku dusznych myśli ciężko znaleźć tę właściwą. Umysł płata figle, które mnie nie śmieszą. Czyżbym zaczęła obawiać się dotyku? Czy to ma być mój bastion? Nie pozwolić się dotknąć? Wczoraj na widok kochanej dłoni Pana wyciągniętej w stronę mojej twarzy, skuliłam się w sobie i odsunęłam głowę. Oswojona dotykiem jestem bezbronna. Choć z drugiej strony jestem teraz jak dzikie zwierzę wypuszczone z niewoli. Waham się. I chciałabym. I boję się. Może powiem pass i poczekam na następne rozdanie? Nie, to nie w moim stylu…

20 kwietnia 2005

Słońce, rafa aż tu nagle Blue Hole!

Mam ochotę powygrzewać się w słońcu jak salamandra. Na skałach, albo na pokładzie łodzi… między jednym a drugim nurkowaniem. Kiedy słońce pieści skórę, kiedy suszy włosy, kiedy ciepłym dotykiem zamyka powieki i pozwala zasnąć. Zasnąć w spokoju, w rytmie kołyszącej się łodzi, bez dźwięków silnika. Mała łupinka na wielkiej wodzie. Jakże inna jest wówczas perspektywa i hierarchia ważności spraw. Świat ze swoimi problemami przestaje istnieć. Ważna jest pogoda, ryby, nabita butla i ciepła pianka. Znowu tęsknię za Morzem Czerwonym, zamykam oczy i przemykam wśród ławicy kolorowych rybek. Eh, jeszcze tyle czasu do urlopu, tyle czasu. Ciekawe czy kiedyś będąc w Egipcie znajdę czas na piramidy. Niby to podstawowa atrakcja. Ale nie dla mnie. Od piasków pustyni wolę 20 m wody nad głową, buddiego przez duże B, 200 bar wiatru i oczy szeroko otwarte dookoła głowy.

Dziś w nocy śniłam o Blue Hole, a przecież jest całkowicie nieosiągalne dla mnie. Zawsze się zastanawiałam dlaczego ludzi tam ciągnie i nie znalazłam odpowiedzi. A dziś śniłam o tym owianym legendą i złą sławą miejscu. Autodestrukcja? Mam nadzieję, że nie. Ale chyba wiem jak się rodzi obsesja… Prawdopodobieństwo nie wypłynięcia z Blue Hole jest jak 2:100. Legendarna Błękita Dziura nie ma praktycznie dna - aby przejść pod łukiem z Blue Hole na otwarte morze trzeba zanurkować do głębokości 56 m…

19 kwietnia 2005

Coś drgnęło

Powoli wszystko zaczyna wracać do jakiego takiego stanu normalności, chociaż nie jestem przekonana czy osiągnie taki poziom jak kiedyś. Nie ze względu na złą wolę, ale tak jakoś z dystansem podchodzę do naszych relacji. Staram się zapomnieć, ale jeszcze za wcześnie na to. Normalnie upatrzyłabym sobie jakąś kobietę i zapominała w jej ramionach, ale teraz nawet na to nie mam ochoty. Robię się chyba bardziej sentymentalna niż dotychczas. Mam parę książek do poczytania, więc poczytam, nie ciągnie mnie do łóżka. To straszne. Myślałam, że nigdy już tego nie powiem, ale tak właśnie jest nie ciągnie mnie do łóżka. Mam nadzieję, że to wynik infekcji, a nie jakaś trwała tendencja. Brr. A na dodatek i wena mnie opuściła, jakoś pusto w mojej głowie. Zazwyczaj roiło się tam od kobiet, mężczyzn i pomysłów, a teraz jedynie wiatr hula przetaczając wielkie kolczaste krzaki, zupełnie jak na amerykańskich filmach drogi.

Andreas H. Bitesnich

Andreas H. Bitesnich - czterdziestoletni wiedeńczyk, przez ponad połowę życia parający się artystyczną fotografią erotyczą. Duże portfolio. Ciekawe spojrzenie na ciało i to zarówno damskie jak i męskie.








18 kwietnia 2005

Heteroelastyczność jest... trendy??

Pamiętam, że kiedy dorastałam kontakty z własną płcią, jakie potrafią się wówczas zdarzyć, traktowane były jako pewien nieszkodliwy wybryk. Nikt nie starał się tego definiować, nie rozciągał takich przypadków na ogół młodzieży, po prostu przechodziło się nad tym do porządku dziennego. Ze sporym zaskoczeniem przeczytałam, że dziś zjawisko świadomych kontaktów seksualnych z osobnikami własnej płci doczekało się definicji i nazwy oraz, że urosło do rangi zjawiska socjologicznego. Zjawisko zaobserwowane zostało w środowiska studenckich. Otóż opisany został model działania osób heteroseksualnych, które powodowane jedynie ciekawością decydują się na jednorazowy kontakt homoseksualny. Doświadczenie takie nie wpływa na ich heteroseksualność i nie wynika z pociągu do własnej płci a jedynie z ciekawości. Co więcej istnieje społeczne przyzwolenie na tego typu praktyki (co uważam za dość liberalne w naszym konserwatywnym jednak społeczeństwie). Co ciekawe taki skok w bok z własną płcią, osób pozostających w stałych związkach, nie jest zaliczany do kategorii zdrady. A nawet staje się hmmm – trendy. Czyżby moda na jednorazową biseksualność? Zainteresowanych odsyłam do artykułu.Może takie zachowania polegające na sprawdzaniu na własnej skórze pozwolą ludziom wyrobić sobie własne zdanie i staną się kamieniem milowym w walce z homofobią? Mało realne, wiem, ale pomarzyć każdy może...

Robota Anioła Stróża

Podziel smutek na dwoje, będzie go mniej.
Dwa serca i dwie dusze nim obdziel, zostanie go ćwierć.
Śnij noc jedną bez pamięci.
Uwierz, że tego nigdy nie było.

Może, wszystkie 'może' są mało istotne. Może właśnie dlatego tak trudno jest je wyrzucić z pamięci. Szczęściem wielkim jest mieć Anioła Stróża, który potrafi sprowokować do zadumy, albo tylko palec zatrzyma na mniej istotnych kwestiach. Dobrze jest mieć takiego Anioła Stróża, który słyszy a nie tylko słucha...

17 kwietnia 2005

Jedenaście tysięcy pałek

Jedenaście tysięcy pałek Guillaume ApollinaireJedenaście tysięcy pałek czyli Miłostki pewnego hospodara to niepowtarzalna lektura. Rubaszny, lubieżny i specyficzny humor to tylko jeden z jej atutów, obrazu dopełniają dynamika akcji i przesadne opisy. Czytać ją należy z pewnym przymrużeniem oka choć można by się zastanawiać czy nie jest to pornografia. Opisano tu bowiem chyba wszystkie możliwe kombinacje cielesno-płciowe, a zakresu dewiacji nie powstydził by się podręcznik medyczny. Praktyki SM w pełnym wyborze. Na koniec jedna uwaga: sporo scen delikatnie mówiąc obscenicznych, żeby nie było, że nie ostrzegałam.




============


2005-04-19 12:59:34 62.254.32.19

jasnie pan tłumacz uważa że dziewięćdziesiąt dziewięć dziewic brzmi lepiej od oryginalnych 11000 pałek. dlaczego tak?

Służąca i jej pan.

Służąca i jej pan. Robert CooverW notce od wydawcy przeczytać można: To zabawna parodia dziewiętnastowiecznych tekstów pornograficznych. Hmm nie znalazłam tam zabawności, a raczej nudę. Co do parodiowego charakteru tekstu nie będę się wypowiadać jako, że nie jestem znawcą dziewiętnastowiecznych „podręczników” na temat wychowywania służby domowej. Przez większą część tekstu opisywana jest kilkanaście razy ta sama scena wejścia służącej do sypialni. Jej czynności służbowe kończące się chłostą. Połowa opisów z punktu widzenia służącej, połowa z punktu widzenia Pana, z nielicznymi zmianami drobnych elementów. Generalnie odradzam, czas lektury można spożytkować duuużo lepiej.

Ile?

Ile siły potrzeba, żeby zostać mediatorem? Większość ludzi przejdzie obojętnie obok takiej sytuacji, bo tak jest wygodniej i bezpieczniej. Chylę czoła przed tymi, którzy potrafią zatrzymać się w codziennym pośpiechu nad taką sytuacją. Bez gwarancji powodzenia swojej misji tłumaczyć i rozmawiać. To są prawdziwi optymiści, przez duże O.

16 kwietnia 2005

Niepoprawna optymistka

Do późna czytałam blogi pisane przez gejów, ciepłe dojrzałe słowa, ale tyle smutku... Kiedy wyszłam z wanny było dobrze po drugiej nad ranem. Kilkanaście minut później kolejny raz obiecałam sobie, że nie zejdę już w takim przypadku, to za bardzo boli. Siedziała półnaga u Jego stóp obejmując dłońmi łydkę, wpatrzona w Niego półprzytomnymi oczyma. Z rozmarzeniem przyłożyła moją dłoń do swoich piersi, przeciągnęła po szyi... Pod palcami wyczuwalne były suche szeleszczące strzępki - resztki zaschniętej spermy. Widziałam jej zadowolenie, było mi miło, wtedy jeszcze tak...Siedziałam nieopodal, kiedy wstała i poprosiła o dotyk. Jak w fotoplastikonie obrazy zmieniały się bardzo szybko. Jego dłonie na jej piersiach, na cipce, ściskające talię, policzkujące... i ona wijąca się pod dotykiem Jego Dłoni i prosząca o jeszcze. Jeszcze jeden dotyk, jedno tulenie, pocałunek i nakaz pójścia spać. Wyszedł. Zostałyśmy same. Ona wsparta dłońmi o biurko, ja siedząca na kanapie. Chciałam podejść, wziąć ją w ramiona, właśnie taką rozdygotaną. Ale jedyne co usłyszałam to słowa z zaciśniętych ust i zamkniętych powiek "Idź stąd". Nie wiem czy płakała, ja przepłakałam parę godzin, z powodu tych dwóch słow. To boli, tak bardzo boli. Ona potrafi ranić tak, jak nikt. Nigdy więcej nie zejdę do nich w środku nocy. Nigdy.

A jeszcze wczoraj rozmawiałyśmy o tym, żeby pokazać Panu jak się kochamy. Dziś wiem, że to nie ma sensu, że będzie sztuczne, że nie będzie wtedy ze mną... Nie chce tego. Tym razem nie ma miejsca na pozytywne myślenie - szklanka jest w połowie pusta i jeżeli myślę, że jest inaczej to jestem tylko niepoprawną optymistką.

===================


zooza 2005-04-16 16:12:23 83.24.19.148

Uśmiech dla inności :)A ja po troszeczku, po malutku wypłaczę mój smutek i bedzie dobrze. Musi być!

innosc milove@o2.pl2005-04-16 12:14:52 80.55.119.98

Wiem ze boli, wiem...wiem takze ze nikogo nie da sie namowic do zycia, zycia z lepszym, bardziej optymistcznym spojrzeniem, a tak bardzo chcialabym namowic Ciebie po tym co tam zaszlo do lepszego samopoczucia, chyba sie jednak nie da, trzeba to przezyc, ale prosze przezyj to szybko, szkoda czasu na na rozpamietywanie tego...owszem, zgadzam sie, pamiec potrafi byc bardzo dokladna i długa, i potrafi tez parzyc bardzo. Usun łzy sprzed Twoich stop, wstan i rozgladnij sie, zacznij od drobnych przyjemnosci, od spojrzen, usmiechow i od nic nieznaczacych dzisiaj, ale potrzebnych milych gestow.Jestem tu od dzis i bede nadal.Wybacz jej bo niewiedziala co mowi.macham do Ciebie lapka z pozdrowieniem :))))(prosze o usmiech)

innosc

15 kwietnia 2005

Pozytywne myślenie :)

Rzeczywistość już zdążyła (w przeciągu jednego dnia) spowadzić mnie na ziemię, ale na szczęście weekend już pcha się drzwiami i oknami. I po raz kolejny spotykam się z kimś dla kogo szklanka jest w połowie pełna, a nie do połowy pusta i na dodatek zaraził mnie swoim optymizmem:

"Cieszę się z Twojego sukcesu zawodowego i raz jeszcze gratuluję. Tak, to sukces niewątpliwy bo zdobyłaś najwyższe z możliwych istniejących stanowisk do zdobycia. Trudno wejść na szczyt którego nie ma. Zatem sukces."

Mądre słowa, takich właśnie potrzebowałam. I to się właśnie nazywa pozytywne myślenie. A brak szczytu do zdobyćia? To nie problem, zaraz sobie jakiegoś poszukam, ale tym razem musi byc naprawdę wysooooooooooooki :)
Dziękuję

„Chciałem być marynarzem, chciałem mieć tatuaże…”

Wczoraj usłyszałam Krawczyka śpiewającego te słowa w radiu. Znowu widzę jakąś analogię do ostatnich wydarzeń. Ja też chciałam czegoś… Przyziemne, zapewne przyziemne, ale dla mnie ważne. Jeśli ktoś chciałby zdeprecjonować wartość człowieka to właśnie byłam królikiem doświadczalnym kolejnej wersji takich działań. Ta dziedzina chyba nigdy nie osiągnie dna… Cóż temu, kto rozdaje karty wydaje się, że jest najbardziej przebiegły, a każdy kto śmie powiedzieć, że król jest nagi robi to tylko jeden raz.

Parafrazując cytowaną piosenkę chciałam być dyrektorem finansowym a skończyłam jako główna księgowa, bo przy okazji wypowiedzenia szefowej zarząd zlikwidował stanowisko. Śmieszne? Nie. Raczej żałosne. Całe szczęście, że nie mam już 20 lat i kariera zawodowa nie jest priorytetem mojego życia. Stało się, machina ruszyła. I tylko gdzieś w środku kołacze się pytanie czy to jest czego chciałam? Odpowiedź sama ciśnie się na usta. Nie. To nie jest ta bajka, którą tygryski lubią najbardziej. Wrr. Nic to. Jestem profesjonalistką.

14 kwietnia 2005

Obejmowali mnie mężczyźni, później robiły to kobiety

Czy są gdzieś granice pragnień? Czy są takie obszary, za którymi nie ma nic poza całkowitą, totalną satysfakcją? Dla mnie nie ma takowych. Nie ma… Bo jak inaczej odebrać ciągły pęd za poznawaniem siebie w nowym wymiarze? Rozpierającą energię i potrzebę poszukiwania, ciekawość… ciekawość życia? Niezaspokojona potrzeba i głód stymulują wyobraźnię, a przed wyobraźnią nie ma zakazów, jak daleko zapuścimy się w nieznane pozostaje jedynie naszą sprawą. Teraz kiedy znam już klucz do swojej podświadomości, kiedy mam świadomość własnych potrzeb i upodobań droga do rozkoszy stoi przede mną otworem.

Jak śpiewał Zembaty „obejmowały mnie kobiety, później robili to faceci” u mnie było na odwrót, ale w jednych i drugich objęciach czuję się cudownie. Patrzę na siebie i uśmiecham się, tak bardzo jestem inna od tej jaką byłam kiedyś. Ciekawe jak wiele jest jeszcze emocji do odkrycia w życiu, jak bardzo można odsłonić własne pragnienia, żeby je realizować? Są takie, które wyszły ze mnie i grzeją się teraz w słodkim świetle rozkoszy. Są takie, do których ciągle jeszcze się nie przyznaję. Ciekawe dlaczego? Co powoduje, że mam śmiałość wyartykułować jedno, a nadal wzbraniam się przed czymś innym, nie wspominając o realizacji.. To ludzie. Ludzie, których spotykam stają się katalizatorami moich działań. Czasami idąc spotykam kogoś kto przywołuje jakąś zapomnianą już fantazję. A fantazja, która o sobie przypomni nie daje się już zepchnąć na margines. Siedzi w głowie i nęci, i kusi. Wtedy można już jedno tylko uczynić, żeby nie stała się obsesją - zaplanować jej realizację.

Ona śmieje się ze mnie kiedy mówię, że najlepsze są spontany dobrze zaplanowane. Tak, to prawda, dla jednej ze stron nich będzie to przygoda, która unosi na swoim grzbiecie, ale jedna ze stron powinna nad nią zapanować. A w każdym razie przygotować pole do spontanicznego rozwoju wypadków. Jak przygotować? Hmm przede wszystkim emocjonalnie, bo to jest sfera, która jest najważniejsza, jeżeli emocje drugiej strony nie są znane, wszystko może zakończyć się klęską. A jak przygotować? No cóż wszystko zależy od sytuacji i osoby. Czasami wystarczy rozmowa. Innym razem sugestia albo wyrafinowana aluzja. Kiedy indziej trzeba sięgnąć po alegorię czy metaforę. Zdarza się, że z pomocą przyjdzie technika czy technologia. A w niektórych wypadkach wystarczy kontrolowane zapomnienie, aranżacja przypadku. Tak, życie to jest teatr. A co się dzieje, jeśli sprawa dotyczy większej liczby osób? To jest prawdziwe wyzwanie. Wielopiętrowa kunsztowna konstrukcja zbudowana na emocjach, planowaniu i cyklu działania zorganizowanego. Tak, tak, jeśli się chce osiągnąć cel to potrzeba umiejętności i z dziedziny zarządzania, i planowania, i psychologii i wielu innych. Ale jaką przyjemność, jaką satysfakcje uzyskuje się, kiedy wszystkie elementy zagrają melodię zgodnie zapisem nutowym… bez fałszu…chociaż z improwizacją…

Coś pięknego. Kiedy można delektować się rozkoszą jaką podarowuje się tym, których się kocha. Zwłaszcza kiedy spotyka się kogoś, kto pasuje do pieczołowicie zestawianej układanki jak brakujący puzel. Ktoś, kto samą swoją obecnością i sposobem bycia stanowi dopełnienie, brakujące ogniwo. I ten dreszcz niepewności, czy się uda… musi się udać. Po prostu musi! Ziarnka piasku już zaczęły się przesypywać, nie ma odwrotu. Teraz tylko delikatne moderowanie wydarzeń… tylko tyle… a jaki będzie końcowy efekt? I chyba właśnie dlatego jest to tak bardzo fascynujące, że nie do końca przewidywalne…

Wyobraźcie sobie kilka osób z których każda zna tylko pewną perspektywę mojej fantazji… Każda z nich zadziała zgodnie ze swoimi wyborami i instynktami. Żywe, interaktywne misterium, którego nie ja jestem autorem. Ja jedynie spróbuję zebrać w jednym miejscu i czasie odpowiednie grono…

Dotknij mnie znowu...

Czasami dotykam wnętrza swoich dłoni wargami, delikatnie muskając je niczym motylim skrzydłem. Zamykam oczy i wówczas widzę coś czego nie ma ... wtedy dotykam duszy. Czasami łasi się do mnie jak kotka, czasami jest jak kotka drapieżna i niedostępna. Moja dusza… Uwielbiam dotyk. Kocham go i za nic nie jestem w stanie się go wyrzec. Jeśli chodzi o dotyk to jestem fetyszystką w najdrobniejszym nawet detalu słownikowej definicji. Nie potrafię osiągnąć satysfakcji bez tego zmysłu, ale potrafię nim zastąpić akt seksualny. Dotyk jest tym dla czego warto żyć. Tyle jest dotyku w świecie, każdy jest inny. Czasami jak teraz przychodzą mi do głowy dotyki, których zaznałam...Ona.

Ona potrafi mnie dotykać w taki sposób, jak nikt inny, Dotykając skóry dotyka duszy… Jej dłonie są takie dziwne... chłodne i gorące zarazem. Kiedyś przez bardzo długi czas dotykała mojego ciała... paskiem. Tak, szerokim, skórzanym, męskim paskiem. Złożonym na pół, albo jego miękką końcówką... dotykała mnie centymetr po centymetrze. Niespiesznie, przeciągała pieszczotę godzinami wręcz. Kilka minut zajmowało jej przesunięcie paska po moim policzku. A ja delektowałam się dotykiem, byłam tak niesamowicie podniecona, że wprost trudno to opisać. Dotyk paska na twarzy czułam w palcach u stóp, wypełniała mnie drgającą rozkoszą bez końca. Kiedy podała mi do polizania końcówkę paska przeżyłam jeden z najsilniejszych orgazmów. A potem, kiedy tą mokrą, zimną i sztywniejącą końcówką kontynuowała pieszczotę eksplodowałam raz za razem. Przedziwne uczucie, kiedy mokry język przesuwa się po nielicowanej skórze, która staje się tępa, stawia opór. I niemy nakaz, któremu nie potrafię się przeciwstawić…

Albo dotyk Jej dłoni w takim jednym miejscu, pomiędzy piersiami, powyżej splotu słonecznego… Silny dotyk, wyciskający powietrze, odbierający oddech, mocny, bezwzględny i taki… czuły. Albo Jej palce na mojej twarzy, przesuwające się po powiekach, policzkach, po szyi. I paznokcie, którymi wypisuje wyznania swojej namiętności na moich plecach. To wszystko doprowadza mnie do szaleństwa.

Ona jedna potrafi samym tylko dotykiem i to, bynajmniej nie typowych punktów erogennych, doprowadzić mnie do spełnienia. Samym dotykiem mojej zewnętrznej powłoki. O dotyku wnętrza nawet nie będę dziś pisać, bo już i tak moja bielizna jest mokra na wylot. Samo wspomnienie przyprawia mnie o drżenie i skrapla moja kobiecość, która pod postacią ciepłej, lepkiej stróżki znaczy moje uda i pończochy. Ech… być już w domu… być z Nią… móc Ją gryźć i lizać, zatracać się w dotyku…

Dziękuję kochana.

13 kwietnia 2005

Drosera anglica


A wiec chcesz być rosiczką. Lecz którą czy ma to być Drosera rotundifolia czy może Drosera anglica, albo Drosera obovata? Wszystkie one są drapieżne jak na rośliny. Czają się na nieostrożnych wędrowców, zamyślonych, zagubionych, zapatrzonych, nieuważnych... Są piękną pułapką. Różowo purpurowa pożądliwość liści drapieżnie i lubieżnie spoglądających na wszystko jako źródło białka. A może na coś jeszcze... Determinacja w dążeniu do mety w wyścigu ewolucji.

Sądzę, że mógłbyś być rosiczką długolistną... Tak, wzniesione i wyniosłe liście w odcieniu zieleni prężą się niczym wzwiedziony członek. Lśniące, tym błyskiem i blaskiem jaki bić może jedynie od naprężonej do granic, gładkiej i twardej męskości. Lecz jest coś co różni te dwa organy... liść rosiczki i członek... To krople. Choć jedne i drugie są gęste i lepkie, jakże są inne. Jedne krystalicznie przejrzyste, drugie mgliste i tajemnicze, nieprzeniknione. Krople skoncentrowanej męskości spływają, łzy rosiczki stoją dumnie na każdym z włochatych wierzchołków. To, co je łączy to purpurowa barwa, którą wabią... Tak, niewiele jest widoków bardziej podniecających od przekrwionej sterczącej i drgającej męskości. Drganie... to kolejne podobieństwo. Wszystko co purpurowe w nich jakże czułe jest na dotyk, jakże tkliwe, jakże zaborcze...

Chcesz więc być rosiczka... Chcesz pławić się w mojej kobiecości... No cóż, schlebiać mi tylko może takie marzenie. Schlebiać i zraszać, zwilżać i wilgotnieć ... wszak to właśnie biotop odpowiedni dla rosiczki... wilgoć, ciepło, półmrok... Tak, będąc rosiczką miałbyś duże szanse aklimatyzacji...

12 kwietnia 2005

Erotyka organiczna

Zapędzając się w bezkresne przestrzenie słowotworu i pozwalając swobodnie napływać skojarzeniom można uzyskać zaskakujące efekty. Zwłaszcza kiedy dokonuje się tego nie w pojedynkę, ale w formie dialogu. Wówczas można dostrzec erotykę w najbardziej nawet dziwnych miejscach, roślinach i innych organizmach żywych. Pewnego razu wystarczyo jedno tylko słowo - rosiczka... A potem samo tak jakoś poszło, będzie więc kilka opisów erotyczno-biologicznych ;-)A za samo określenie - erotyka organiczna - które z lubością zapożyczyłam dziękuję Obserwatorowi.

11 kwietnia 2005

Ogniste Litery

Ogniste Litery…Ogniste Litery... Ogniste Litery... To tylko kołatało się w mojej głowie. A przecież dostałam tę kartkę już wczoraj. Przecież wiem jak ją odczytać, jak ujrzeć słowa płomieniami skreślone. Dlaczego więc jeszcze ich nie odczytałam. Przecież wiem prawie na pewno, wiem co tam znajdę. A może tego właśnie się obawiam i przed tym się wzbraniam. Czym innym jest wciskanie klawiszy, słowa ukazujące się za kursorem na ekranie, a czym innym słowa skreślone dłonią. To więcej niż zdjęcie, więcej niż próbka DNA. To cały charakter osoby piszącej. To emocje, które pozwalają pisać z lekkością albo wręcz przeciwnie -powodują przerywanie płynności ruchu.

A te konkretne Ogniste Litery to coś więcej. To słowa nie atramentem i nie krwią skreślone, ale pismem tajemnym. Litery, które jedynie ogień oczom ukazać może, sekretna mikstura uwalniająca słodki karmelowy zapach... Co będzie jeśli płomień zaborczy strzec będzie swojej tajemnicy? Co jeśli zamiast wydobycia Liter z czeluści papieru pochłonie je zabierając ze sobą tajemnicę słów? A może lepiej jedynie wpuścić Ogień, niech strawi kartkę wraz z literami, może lepiej nie czytać tego wyznania? Przedziwne, za prawdę powiadam przedziwne myśli błąkają się po mojej głowie dziś.

Świeca płonie, jej chybotliwy płomień kołysze się w rytmie oddechu. Wyciąga ogniste pazury w kierunku papieru. Tak blisko trzymać muszę tę kartkę, tak blisko a daleko jednak. Nie oddam jej objęcia płomieni. Niech ją omiatają swoimi językami, niech wydobędą na światło litery ale niech nie pochłoną w całości. Choć może powinny... Czyż nie byłoby cudownie trzymać na otwartej dłoni ognistego motyla, który papierowymi skrzydłami przyzywa wiatr? Czyż nie byłoby łatwiej takiemu właśnie motylowi ulecieć w bezmiar przestworzy zabierając sekret? Możliwe, ale nie tym razem, nie te litery, nie to wyznanie... tu jest fizyczność i cielesność Demona, którą mi podarował. Dotykam palcami gładkiego papieru poszukując resztek Jego dotyku... ale są tylko litery. Demoniczne litery składające się w słowa, które znam... Fizyczność Ognia, którą mam. Fizyczność, która właśnie się stwarza.

Oto ogień miast niszczyć tworzy...Dziękuję Demonie Ognisty za ten prezent, za namiastkę fizyczności i proces tworzenia...

Dotyk Tej-Która-Przenosi-Dotyk

Nie spałam, ale oczy wciąż zamknięte zatrzymywały pod powiekami świat, w którym chciałam zostać. Ni to jawie, ni we śnie, trwałam tak na pograniczu światów, na pograniczu czasu, na pograniczu świadomości…Słyszałam Ją, kiedy weszła. Czułam jak składa swoje ciało obok mojego w pościeli. Nie otwierałam oczu, ciągle nie otwierałam oczu. Może chciałam przyśnić coś, czego nie było. Może…
Szeptem sprawdzała stan mojego uśpienia, odpowiadałam, ale oczy ciągle stanowiły kurtynę między światami. Pierwsze dotknięcie. I wyczekiwanie. I myśli gonitwa. Czyj to dotyk? Jej? Czy może…? Zapominam o światach, zapominam o sobie. Teraz jestem jednym wielkim sensorem czułym na dotyk. Impulsy elektryczne przeskakują wzdłuż ścieżki, która prowadzi swoją dłoń. Nic więcej tylko Dotyk. A może raczej aż Dotyk. Opuszki palców muskające ciało, niespokojne, rozbiegane. Czasami nieznacznie tylko zbliżone do skóry, czasami zostawiające na niej swoje odciski. Między łagodnymi pociągnięciami czuję mocniejsze, trochę drapieżne, trochę zaborcze. Zatracam się w dotyku. I chociaż nie wiem, które dotknięcia należą do Kochanki, które do Dominy, a które do Demona, pożądam ich wszystkich. Leżę, bez ruchu niemal, zaciskając uda, aby nie uronić ani kropli mojego podniecenia, które wzbiera niczym powodziowa fala. Jeszcze nie, jeszcze nie, jeszcze potrafię to powstrzymać. Chcę to powstrzymać. Za żadne skarby świata nie chcę pozbawić się tych cudownych doznań, które przynoszą palce i paznokcie. Jak niepisaną umową, terytorium tego spektaklu ograniczone zostało jedynie do pleców, ramion, karku… Karku… Tu właśnie poczułam pierwsze ugryzienie. Jęknęłam cicho, albowiem fala rozkoszy zaczyna przybierać na sile. Teraz już nie tylko dłonie, teraz także język i zęby wkroczyły do akcji. Odczucia mieszają się, narastają, wręcz eksplodują we mnie. Żeby już za moment zacząć spadać w dół z niewiarygodną szybkością, zabierając ze sobą wszystko, co spotkają na swojej drodze. Jak lawina, jak śnieżna kula toczącą się ze zbocza. Nie ma przed nimi ucieczki, nie ma odwrotu.

Kiedy poczułam dłonie Pana rozsuwające moje uda, nie potrafiłam dłużej powstrzymywać rozkoszy. I słowa, które tętnią mi w głowie, słowa nie do mnie nawet wypowiedziane
- Dobrze ją przygotowałaś suko. Dla mnie ją przygotowałaś?
- Tak, Panie
Wszedł we mnie tak mocno, tak męsko, tak …
Spełniłam się po raz kolejny, Jego dotyk w moim wnętrzu wystarczył, żeby zeszła kolejna lawina… Słyszałam chlupoczącą pieśń, którą wydała z siebie moja kobiecość. Pieśń pochwalną dla dotyku. Pan odrzucił moje rozedrgane ciało i ofiarował swój dotyk Jej. Wszystko trwało chwilę zaledwie. Potem już kalejdoskop, którego nie sposób zatrzymać. Dłonie Pana w naszych włosach, nasze usta stykające się ze sobą zroszone Nim, Jego smakiem. I nagle pustka. Wyszedł równie cicho jak się pojawił. Znowu zostałyśmy same…

Musiałam chyba prosić o to całym ciałem, albowiem bez słowa podarowała mi swój dotyk na nowo. Teraz jednak miał to być dotyk wnętrza. Chwila wahania nad długimi paznokciami, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Pragnienie było silniejsze od wszystkiego innego. Jeszcze tylko odrobina oliwki i Jej dłonie zaczęły taniec ku rozkoszy. Ciągle zaciśnięta po przeżytych orgazmach z trudem pozwalałam Jej dłoni na wejście. Ból jaki temu towarzyszył i rozkosz jaką przy tym odczuwałam nie da się porównać z czymkolwiek innym. Nigdy jeszcze fisting nie był tak intensywnym przeżyciem. Bałam się, że wycofa się, że odbierze mi to na co tak bardzo czekałam. Czułam jak ból narasta z każdym milimetrem. Chciałam go i przerwać i trwać w nim. To takie przedziwne uczucie. W końcu jednak naparłam sobą mocniej i Jej drobna piąstka przekroczyła ten magiczny krąg. Od tego momentu napięcie i rozkosz już tylko rosły. Każdy ruch, każdy obrót, każdy najmniejszy choćby dotyk wywoływał koleje lawiny rozkoszy, która z łoskotem spadała na mnie. Ostatkiem sił i zdrowego rozsądku powstrzymywałam swój krzyk – nie byłyśmy same w domu… Jaka szkoda… Zostać tak, z tym nieziemskim dotykiem wewnątrz ciała, zostać tak na wieczność, tego pragnęłam. Ogniu krocz za mną powtórzyłam w myśli sama nawet nie wiem za kim… krocz, krocz i nieś pożogę rozkoszy, niech spłonę na jej stosie, ale nigdy, przenigdy się jej nie wyrzeknę. Jej dotyk był dziś wyjątkowy, niezapomniany, nieziemski, nie potrafię go nazwać. Czułam, że kulminacja jest już bardzo blisko… bardzo… wspięta na palcach drżałam w oczekiwaniu, drżałam, kiedy orgazm rozszarpywał moje neurony a mięśnie szalały w morderczym widzie usiłując zgnieść źródło tej rozkoszy we mnie. Nie potrafiłam już powstrzymać krzyku. Zasłonięte dłonią usta wykrzyczały swoje podziękowanie. Ale moje ciało było dziś nie moje. Zaciśnięte na dłoni nie zamierzało jej oddać. Tak, właśnie tak, zaciśnięte. Trwała więc tak ze mną, we mnie i obok mnie aż nasycę się tym dotykiem na tyle, że uwolnię Dłoń-Która-Przynisła-Rozkosz. Z niechęcią i nie bez bólu oddałam tę Dłoń.

Dłoń, która już za moment tuliła mnie i obdarzała dotykiem, pozwalając spokojnie dopełnić się temu misterium, które sprawiła. Powoli, bardzo powoli echo rozkoszy gasło we mnie… W Jej ramionach zaczynałam budzić się do życia. Po raz pierwszy tego ranka. Ranka? Wszak minęło już południe…Dopiero południe, południe tego cudownego dnia, który nas czekał… a był emocjonujący aż do końca, a nawet jeszcze dłużej, bo skończył się dobrze po północy. Ale to już w innej opowieści…

10 kwietnia 2005

Ta-Która-Przenosi-Dotyk

Jeśli nie mogę być z Ogniem będą z Wodą, także ona jest mi siostrą i żywiołem. Jakże pięknie byłoby móc zobaczyć odbicie płomieni w tafli wody, jakże cudowne połączenie. Jedyne co mogę to przywołać z zakamarków pamięci ogień, który wspólnie widzieliśmy. Ogień zatrzymany w kadrze. Ogniste litery pod powiekami. Ognisty krąg, przez który wkraczałam do świata Demona Ognia.

W półmroku, zatopiona w myślach i wodzie przypominałam sobie słowa… Wtedy bezszelestnie weszła Ona. Ta-Która-Przenosi-Dotyk. Wróciła. Cicha. Spokojna. Wróciła. Ale… No właśnie, z czym wróciła? Kim wróciła? Czy godzi się wypytywać Tę-Która-Przenosi-Dotyk o to co się stało? Nie, nie wolno mi, nie wolno. Czekam więc aż sama otworzy usta, choć już ze spojrzenia widzę, że jest tu inna niż kiedyś. Czyżby i ona odczuła tę dziwną magię, którą tworzymy? Musiała. W końcu została Tą-Która-Przenosi-Dotyk. Przecież i ona tworzy z kimś Swój Świat. Świat Ciszy, Ciemności, Wody i Lasu. Tworzy magię na swój sposób. Mówiła niewiele. Milczenie było wystarczająco wymowne. I tylko kartka, którą mi podała tak bardzo rozbudzała moją ciekawość. Szukałam niecierpliwymi oczami Liter Ognistych i nie widziałam… Jak wszystkie słowa Demona musiały zaczekać na właściwy moment, abym mogła nasycić się nimi, musiały czekać.

Chciałam pytać o wszystko o każdy najdrobniejszy szczegół. O każdy dotyk i spojrzenie. O każdą nawet chwilę. Którą spędzili blisko siebie. Pożądałam dotyku, który miała na skórze, zapachu, który może, pozostał między palcami. Czegokolwiek. Jakiejkolwiek oznaki Jego fizyczności. Mimo to, leżałam w wannie słuchając. Nie dała mi tego dotyku. Jedynie pocałunek. Dlaczego łudziłam się, że będzie inaczej? Dlaczego sądziłam, że może stać się Mistrzynią-Ceremonii? Tą-Która-Pomoże-Zetknąć-Się-Dłoniom? On wyraził taką nadzieję, ale czy wolno jest mi o to prosić? Czy wolno mieć nadzieję? Teraz chcę już tylko zasnąć, aby tam, gdzie wszystko ma swoje miejsce i swój czas, odnaleźć tego, którego dotyk płynie gdzieś do mnie…

Najdziwniejsze opowiadanie

To Jego słowa, mojego Demona. Lecz rzekł mi kiedyś, "Słowa, które Ci dałem są Twoje, możesz z nimi zrobić co zechcesz". Chcę, żeby tu były. To piękne słowa i jeszcze piękniejsze emocje. A poza tym, może właśnie te słowa staną się przyczyną tego, co nieuniknione...Może są nieco zagmatwane na pierwszy rzut oka, ale wystarczy się wczytać, żeby wiedzieć wszystko

Opowieść Demona
Rozejrzał się wokół. Obcy ludzie. Niby już mu znani, lecz zupełnie obcy. Ludzie. A On? pradawny duch zaklęty w ludzkim ciele. Demon. Wyzwolić się, uwolnić, wyrwać z tego ciała... Znów być tam...
- Czemu stoisz tu sam? - spytał ktoś.
- Hmmm... lubię tak... czasem...Idiotyczna odpowiedź. Idiotyczne pytanie. Czy stał sam, czy wśród nich, On był sam.

* * *
- Bardzo dobry ten kurczak, choć soczyście przyprawiony - powiedział ktoś do kogoś.
- On jest jeszcze mało przyprawiony - odrzekł ten drugi.
- Ale jednak dobry - zachowując pozory uczestnictwa w konwersacji przyznał On.
On lecz nie On. Jego tam przecież nie było. To tylko Jego ciało. Kuchnia... miejsce jak każde inne. Poszedł więc na balkon.
- O! T. - ucieszyła się z Jego przybycia jakaś osoba.
- Zrób nam zdjęcie! Ale takie wiesz... ma wyjść ładnie.
- Ja nie umiem robić zdjęć - odparł On.
- Oj T. nie wymiguj się - masz. Tu się patrzy, a tu naciska.
- No dobrze. Ustawienie, odsłonięte ramiona, wypięte biodra, chwila wyczekania, zdjęcie, osoba właśnie odwróciła twarz... nie udane... a może udane? Co za różnica. Znów sam w pokoju.

Świeca... ogień... tak, to jego kąt w tym miejscu. Jego palce dotknęły brzegu świecy. Zanurzyły się w płynnym wosku. Gorący dotyk... tak... Gdzie Ona jest? Co Ona teraz myśli? Ten ogień łączył Go z Nią. Ten ogień jest nie tylko fizyczny, lecz dociera wprost do Jego duszy.
- T., jak to długo już trwa? – spytał Ten-Którego-Bał-Się-Nazwać-Gdyż-Był-Jej-Właścicielem-W-Tym-Fizycznym-Świecie.
On wiedział o co Ten pyta.
- Od września - powiedział On. "Od zawsze" - pomyślał.
- Widzisz... oni tak już pół roku... - kontynuował swą rozmowę z innym Ten.
Czy oni wszyscy widzą co się z nim dzieje? O kim On myśli? Nie, nie wszyscy. Tylko Ten i Ta, z którą Ten przyszedł. Ta-Która-Przyniosła-Tu-Jej-Dotyk. O Tej myślał on także... lecz Ta była właśnie tylko Tą-Która-Przyniosła-Tu-Jej-Dotyk. I jeszcze jedna osoba wiedziała... osoba, która błyszczała dziwnym szczęściem całując się zosobą, która miała ją zostawić, a teraz klęczała w obroży przed nią. I wiedział ogień. Płomień, drżący, niespokojny, płomień świecy. Uśmiech. Och... Czy to Jej uśmiech? Nie... to uśmiech Tej. W spojrzeniu czarnych oczu coś błyszczy... jakby iskierka. Iskierka?...Podeszła do Niego. Nic nie mówi - rozumie Go.
Dotyk... jakież to magiczne... Dotykał jej policzka... nie, nie jej - Jej. Lecz nie... przecież ona to nie Ona... jakie to poplątane... Dłoń. Tak, ta dłoń jest dla Niego. To prezent. Palce, wierzch dłoni, spód dłoni... wszędzie Ona. Zebrać z tej dłoni jej zapach, jej dotyk... zabrać ze sobą. Ta dłoń dotykała Jej i przez to już jest inna. Jest magiczna. Czy Ona czuje też ten dotyk? Poczuje. Ta dłoń dotknie jej znów. a wtedy jego dotyk dotknie jej dotyku... zadotykowani... Ta chwila cudowna.Ta-Która-przyniosła-Tu-Jej-Dotyk odchodzi, lecz w Nim nadal płonie ogień.Ten ogień może przelewać się na zewnątrz Niego. Oni będą widzieć... niemożliwe. Dla tej chwili On tu jest. przebył setki kilometrów dla tej jednej chwili. W zasadzie mógłby już iść, lecz nie. Zostanie dopóki jest tu Ta.
Jakiż to wielki krok w Jej kierunku. A przecież to co Ich kiedyś czeka, to na co razem wciąż czekają to będzie sto tysięcy razy większe... Co wówczas się stanie? Gdy Jego dłoń dotknie Jej, a Jej dłoń dotknie Jego? Już nie przez Inną, ale bezpośrednio - fizycznie. Czy świat się skończy? Nie ważne. To jest ich przeznaczenie.
- Idziemy już. Do zobaczenia wszystkim - powiedział Ten.
- Już? Oboje? - spytał On z przerażeniem. Musi przecież zdążyć jej coś dać. Ogniste Litery. Ostatni uścisk tej dłoni. Karteczka... Nie ma tu już Tej i Tego. Nie ma więc i On po co tu być.
- Do zobaczenia, na razie, żegnaj Świeco i Płomieniu.

* * *

Ohydny dworzec kolejowy... ludzie... te dziwne istoty... kawiarenka internetowa... Ich okno na świat - na Ich świat. On musi Jej powiedzieć choć kilka słów. Musi, bo to się w Nim kłębi. Nie ma jej... trudno, słowa płyną... Tak by chciał by była. "Przyjdź" woła w myślach, Ale Ona przecież tam musi być - nawet jak Jej nie ma – zawsze jest.
- Jestem najmilszy - napisała.
- Wiedziałem. Ty zawsze jesteś. Zawsze przychodzisz.
- Tak...
- Dziękuję...
Czas minął. Ekran zgasł. Brutalny świat, ale On jest szczęśliwy i wdzięczny za te dwie dzisiejsze chwile. Wszystko było warto dla tych chwil....

Stuk puk... stuk puk... koła pociągu wybijają rytm. Łąka wokół, kwiaty,Ona... klęka przed Nim. Wyciąga swe dłonie do Niego. Sen? Nareszcie! Jednadłoń podana wierzchem do góry, druga spodem. Cała Jego. Cała Jego... te dłonie są już Jego-Na-Zawsze. On już dawno przekroczył Linię-Której-Nie-Wolno-Przekraczać. Już jest za późno. Pozostało iść dalej. Przed Nimi tylko Mgła. Mgła, w której czeka Dotyk. A co dalej? Mgła... Trzeba iść dalej...

9 kwietnia 2005

Samotny wieczór pełen rozmyślań

Dziwny to wieczór i noc dziwna będzie. Dziś piekłam z córeczką kruche ciasteczka. Trochę, żeby jej zrobić przyjemność, a trochę, żeby zająć palce i nie myśleć. A przecież nie potrafię nie myśleć, zwłaszcza dziś wieczorem. Oto blisko tak będzie ten, którego imię jest Demon. Będzie blisko tak, a jednak tak daleko. Nie spotkamy się, ale tak zostało zapisane na początku, nie spotkamy się jak miliony innych ludzi, spotkamy się jak kapłanka i Demon, na ołtarzu naszej pradawnej wiary odprawimy swoje gusła...

Ale Oni tam właśnie będą, niech będą jako moi powiernicy, niech ich oczyma zobaczę to, co moim jest wzbronione. Ja zostanę na straży domowego ogniska pełna emocji i nadziei, pełna wyobrażeń. Jak bowiem inaczej mogłabym zostać skoro wczorajszej nocy takie słowa wypowiedział Demon do mnie:

a wiesz... dziś mi przyszła do głowy pewna myśl, która mnie nie odstępuje na krok.
że zobaczą Ankę, że może dotknę na chwilę jej dłoni... a przecież ta dłoń...
na niej jest twój dotyk...
ona całą będzie jakby pokryta tobą...
w jej oczach będzie iskra blasku twoich oczu
w jej uśmiechu będzie płomień twych pieszczot
a w jej dotyku zapach twojej skóry
teraz moje myśli wypełnia Anka, które przyniesie mi to wszystko...
a jeszcze wczoraj w ogóle mi to do głowy nie przyszło...

Siedzę więc przed ekranem słucham Zembatego, który śpiewa „Lovere, lover, lover come back to me”, woda wpływa do wanny łagodnym strumieniem. I tylko świeca nie pali się, nie roztacza różanego zapachu, Jej zapachu.... Nie pali się albowiem wychodząc zabrała wszelkie źródła ognia z domu. Nawet ta iskra, które we mnie nie wystarczy, żeby rozniecić płomień.A Demon, władca ognia jest też tam, gdzie nie ma mnie.A jeszcze te dzisiejsze listy, a zwłaszcza ten ostatni wywołał we mnie kaskadę łez. Płacze niebo, nie nade mną, ale płacze i ja płacze wraz z nim. Czym są te łzy? Skroploną duszą, którą wzruszyły słowa. Maleńką mokrą kroplą, którą podarowałam w zamian za słowa. I chociaż nikt, poza mną jej nie widział, ten, dla którego była przeznaczona dowie się o niej. Odpowiedzią na nie zadane pytanie, gestem pojednania, ręką wyciągniętą na zgodę. Nic nie jest kwestią przypadku, zawsze ktoś jest przyczynkiem, zawsze. A jeżeli nic się nie dzieje, to jedynie dlatego, że ludziom nie starcza odwagi, żeby zacząć rozmowę, żeby zrobić krok, nad którym się wahają.Jestem w swojej bezwstydnej nagości wystawiona na widok Tych, Którzy Patrzą...

Trzecia suka...

Wiadomo było, że ten moment nastąpi, wszyscy mieliśmy tego świadomość, choć każde z nas inaczej. Ja czekałam na ten moment jak na dopełnienie pewnego etapu. Ona starała się nie przyjmować go do wiadomości. A On? On tego potrzebował.

Smutny wieczór. Wczoraj znowu pokazała mi moje miejsce w Jej życiu. Hierarchię ważności. Jej biseksualność jest dużo bardziej z tyłu, za Jej sukowatością, dużo bardziej niż się spodziewałam. W zasadzie to żadna nowość dla mnie, ale łudziłam się, sama nie wiem dlaczego, łudziłam się, że jest trochę inaczej. To nic poradzę sobie, radzę sobie z tym od początku, poradzę sobie i teraz. Zastanawiam się na ile Jej związek ze mną jest różny od tego, co połączyło margotkę i katii. Może i Ona robi to tylko dla Pana, a te kilka momentów, kiedy była tylko ze mną to jedynie chwile zapomnienia? Może... No bo jak inaczej odczytać Jej słowa, wczoraj, wśród łez wypowiedziane „jeżeli On weźmie sobie kolejną sukę odejdę”. Są jednoznaczne, bolesne ale jednoznaczne.
I znowu pytanie o Jej uległość. Czy takie postępowanie, takie słowa przystoją uległej? Rozmawiałyśmy już o tym nie raz, ale wszystkie rozmowy wczoraj poszły w kąt. Ona cała była wczoraj zazdrością i żalem. Tak różne jesteśmy od siebie, tak różne... Dla mnie to powód do dumy, kiedy kobieta prosi mojego Pana, żeby pozwolił jej być swoją suką. Duma to jedno, ale przede wszystkim jest to coś, co sprawi przyjemność mojemu Panu, przyjmuję to z radością. Dla niej – powód do zazdrości i rozpaczy.
Nawet słońce dziś nie świeci nad tym kawałkiem ziemi, na którym jesteśmy, też się smuci??

=================


zooza 2005-04-09 20:50:48 83.24.33.112

To, co On robi nie ma nic wspólnego z odmianą. To naturalna kolej rzeczy. Wystarczy znać nieco psychikę człowieka, żeby to przewidzieć. Ja obdarzyłam Go swoją uległością. Ja przywiodłam do domu moją kochankę, którą uczynił swoją suką. Mężczyzna z natury rzeczy jest myśliwym i zdobywcą. Teraz, kiedy okrzepł już w swojej dominacji, kiedy potrafi z niej korzystać, kiedy czyje się z tym swobodnie i dobrze – poluje. Czym innym jest podarunek czym innym własna zdobycz. Od dawna już nie wskazuję Mu drogi. Teraz On jest Panem sytuacji i Mistrzem ceremonii. Dlatego właśnie to, co robi jest całkowicie naturalne. A o bezpańskości w stadzie nie ma mowy, w każdym razie nie w naszym stadzie. Ale żeby się o tym przekonać trzeba być z nami przez kilka dnie. To nie jest spotkanie na kilkugodzinną sesję, to nie jest weekend, to jest 7/24 w pełnym tego słowa znaczeniu.zooza

2005-04-09 19:08:52 62.254.32.19

nie sądzisz że może być tak iż suki w stadzie staną się bezpańskie?jeśli już Jemu potrzebna taka dziwna odmiana, może wystarczy druga "druga" suka?

8 kwietnia 2005

Historie przydrożne czyli Alicja w krainie...

Na reszcie koniec dnia, tygodnia koniec. Wychodzę z biura. Przede mną perspektywa dwóch wolnych dni, snuję plany. Zrzucić biurowy mundurek, gorąca kąpiel, wieczorny seans w kinie, lampka wina, świece, czuły sex na dobranoc i... sen, długi, mocny sen...Z rozmarzenia wyrywa mnie telefon wibrujący cicho w mojej kieszeni. To wiadomość. Otwieram... „Wsiądź do taksówki, czeka na rogu”. Nie ma podpisu, sms wysłany z bramki. Kasuję go i idę w stroną własnego samochodu. Bzz. Kolejny sms. „Powiedziałem do taksówki!”. Rozglądam się po parkingu. Musi mnie widzieć. Zerkam odruchowo na szklaną taflę biurowca. Gdzieś tam, ukryty za zasłoną ze szkła, bezpieczny w swoim fotelu, z palcami na klawiaturze siedzi On. Mój Pan. Śledzi każdy mój krok, wyznacza mi życie według własnego upodobania. Ale nie tym razem, nie dziś. Wyjmuję kluczyki z torebki, telefon po raz kolejny oznajmia mi, że On nie jest zadowolony z mojej decyzji. Sms, i jeszcze jeden... „Czy to bunt? Zastanów się zanim włożysz kluczyk w zamek. Taksówka czeka. Czy mam ci przypomnieć kontrakt?” .Nie musi mi przypominać. Znam go na pamięć. Znam kary. Znam każde słowo. Chowam kluczyki do torebki i wolnym krokiem idę na spotkanie swojego przeznaczenia... W głowie mam kłębowisko myśli. Nie wiem już gdzie jestem ani kim jestem. Otwieram drzwi, nawet nie pytam czy na mnie czeka ta taksówka, poznaję kierowcę – ten sam, zawsze ten sam. Zatrzaskujące się drzwi zamykają mój świat. Chciałabym powiedzieć, mój realny świat i wkraczam w świat fantazji. Tylko który z nich jest bardziej realny. Moje fantazje są realne, tak, jak realny jest ból, którego mi dostarczają. Ja żyję moimi fantazjami na jawie. Samochód rusza, zagłębiam się w fotelu i zamykam oczy, powoli odpływam, przestaję być oficjalną kobietą z biurowca... dotykam swoich ust... policzków... szyi... piersi... Tak, znowu to robię. Zawsze się buntuję na początku. Zawsze. To trochę tak, jak z wizytą u dentysty, jeżeli chodzę regularnie nie stwarza problemu, jeżeli przerwa jest długa... boję się usiąść na fotelu. Wystarczy polecenie, wystarczy przypomnienie kontraktu, wystarczy, że zamknę za sobą drzwi taksówki... To jest jak przejście na drugą stronę lustra... trochę boli, ale kusi... Kierowca podaje mi kopertę. Bez słowa. Nigdy jeszcze nie odezwał się do mnie, zawsze zachowuje się jakby go nie było, jest bardziej częścią samochodu niż człowiekiem. Drżącymi palcami rozrywam kopertę, która jak pancerz skrywa moje dzisiejsze przeznaczenie. Kartka złożona na pół. Boję się ją otworzyć, za chwilę zniknie magia nieznanego, pojawi się strach przed nieznanym. Strach, który podnieca mnie i popycha do działania, strach, który ściska gardło zabierając oddech...„ W sakwojażu znajdziesz ubranie. Taksówka zawiedzie się do miejsca, gdzie czeka na ciebie dzisiejsze zadanie. Zostaw swoje rzeczy, dostaniesz wszystko, co będzie ci potrzebne. Będę cię obserwował”.

Ogromny, stary sakwojaż, z błyszczącej brązowej skóry pyszni się na miejscu obok. Niemal widzę, jak kpiąco uśmiecha się do mnie, jak zazdrośnie strzeże tajemnicy swojego wnętrza. Wyciągam dłoń, samochód płynie przez miasto, a wraz z nim płynie moja dłoń... w kierunku skórzanej wyspy... Dotykam chłodnej, tłoczonej skóry, wzór jest wyczuwalny opuszkami palców. Gładzę ją jakbym chciała oswoić, obłaskawić przed prośbą o ujawnienie tego co kryje w sobie...

Z zaskoczeniem i pewnym niesmakiem patrzę na części garderoby we wnętrzu sakwojażu: biała obcisła trykotowa koszulka z suwakiem, minimalistyczna mini w lamparcie cętki, długie buty na wysokiej szpilce i płaszcz ze sztucznego futerka (także w lamparcie cętki). Brr wzdrygnęłam się na sam widok tych rzeczy. Zaglądam dalej w poszukiwaniu bielizny, ale nie znajduję jej. Na dnie czeka na mnie kolejna koperta, z kolejną wskazówką „Włóż to. Zostań w swojej bieliźnie.” Tylko tyle, a może aż tyle. Zaczynam się czuć jak Alicja w krainie czarów. Tyle tylko, że na moich karteczkach nie jest napisane zjedz mnie czy wypij mnie, ale zdejmij mnie, załóż mnie, zostaw mnie, usiądź, idź... Uśmiechnęłam się na to skojarzenie, ale coś w tym jest. Ja nawet, podobnie jak Alicja, podążam za białym królikiem, czyż nie jest nim biała taksówka, która pokazuje mi drogę do mojego przeznaczenia? A kierowca? Milczący facet o szczurowatej twarzy, z wydatnymi jak u królika siekaczami? Także i mnie pcha w tę przygodę ciekawość. Słyszę własny śmiech, analogia do bohaterki literackiej jest jednak zbyt dużą abstrakcją. Widzę we wstecznym lusterku zdziwioną króliczą twarz kierowcy. Jego oblicze automatycznie przywołuje wizję białego królika.

Samochód jedzie, a ja zaczynam zdejmować ubranie. Zdjęcie płaszcza i żakietu nie nastręcza trudności. Bluzkę zdejmuję z niejakim niepokojem, starając się nie zauważać pociągłych spojrzeń kierowcy. Przez moment podróżuję w samym biustonoszu. Nie żebym się wstydziła, piękna biała bardotka – mój ulubiony fason. Szybko wciskam się w bluzkę, odruchowo próbuję zapiąć suwak, ale uzmysławiam sobie, że raczej nie będzie to potrzebne i zostawiam go w pozycji maksymalnego rozpięcia. W taki sposób, że koronka stanika także wygląda na świat. Czas na dół. Kierowca też to wie, ustawia małe lusterko obok wstecznego, żeby lepiej widzieć. Chciałabym zaprotestować, ale wiem, że to nie przyniosłoby żadnego rezultatu. Zdejmuję pantofle i spódnicę. Na nagich pośladkach czuję szorstkość futrzaka na siedzeniu, odruchowo sięgam dłonią, żeby podrapać te miejsca. Wsuwam to łaciate paskudztwo, które nosi miano spódniczki i tandetne lakierowane długie buty. Jestem zniesmaczona strojem, który mam na sobie. Tym bardziej, że widzę, jak kontrastuje on z moja markową bielizną. No cóż na zewnątrz wyglądam teraz jak tania dziwka, bielizna i Channel Chance zupełnie nie pasują do tego wizerunku. Wkładam zdjętą garderobę do sakwojażu, podobnie jak torebkę a wraz z nią dokumenty, klucze, telefon... Teraz jestem nikim. Zaczynam się zastanawiać dokąd jedziemy. Obraz za szybą uzmysławia mi, że wyjechaliśmy z miasta. Z kierunku, w którym zaczęliśmy jazdę, wnioskuję, że to Anin albo Międzylesie, ale nie mam pewności. Chwilę kluczymy wśród pięknych, starych domów, żeby wkrótce, zatrzymać się przed bramą jednego z nich.

Kierowca wręcza mi kolejną kopertę. Tym razem jest w niej pewne wyjaśnienie. „Często pytałaś mnie co robię z twoją bielizną, która znika podczas naszych spotkań. Teraz masz szansę się dowiedzieć. Mam kilku klientów, którzy płaca całkiem miłe pieniążki za te nie całkiem świeże majteczki. Ale tym razem jeden z nich zażyczył sobie zobaczyć także dupcię, która je nosi. Podejdziesz do bramy i upewniwszy się, że masz odpowiednią widownię, zdejmiesz bieliznę i wrzucisz ją do skrzynki pocztowej”. To, co przeczytałam zmroziło mnie nie mniej niż dzisiejsza pogoda. Co prawda na dworze były już pierwsze oznaki ocieplenia, ale wszędzie leżał jeszcze śnieg. A ja mam zdjąć majtki i to na ulicy, przed bramą. Siedząc w aucie zarejestrowałam myśl o ucieczce. Ale Pan musiał to przewidzieć. Na kolejnej kartce, którą wzięłam z ręki kierowcy było tylko jedno słowo „Natychmiast”. Postawiłam ostrożnie stopy na śliskim podjeździe. Chwiejnym krokiem podeszłam do furtki i nacisnęłam dzwonek. Za szklaną taflą ogrodu zimowego pojawiły się dwie męskie postacie pokazujące sobie na wzajem moją osobę palcami. Przepychali się przez chwilę, aż w końcu dostrzegłam gesty ponaglające mnie. Rozsunęłam na boki moje lamparcie futerko i zrolowałam mini w talii. Teraz mogli do woli przyglądać się moim stringom. Jeden z mężczyzn zaczął wykonywać obrotowe ruchy dłonią, znowu zaczęli się przepychać. Chodziło im o moje pośladki. Zsunęłam futerko z ramion i rzuciłam na maskę. Dygocząc ze zdenerwowania i z zimna kilkakrotnie obróciłam się wokół własnej osi, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę w tych niebotycznych szpilkach tańczących na lodzie. Wsunęłam kciuki za gumkę i zaczęłam zsuwać bieliznę, jeszcze tylko dwa karkołomne kroki i stałam pół naga przed bramą. Najgorsze było to, że wbrew mojemu wstydowi moje ciało zupełnie nie protestowało, a wręcz przeciwnie, zauważyłam, że majteczki są niezwykle wilgotne i wonne. Postanowiłam zająć myśli czymś innym. Zauważyłam, że ci dwaj za szybą przypominają postacie Półbubków z historii Alicji, podobnie do swoich pierwowzorów literackich zachowywali się niespełna rozumu. Przepychali się przy szybie, gestykulowali, wytykali mnie palcami i jestem przekonana, że musieli głośno werbalizować swój stan. Podejrzewam, że i z jednymi i z drugimi równie trudno byłoby się dogadać. Zimno zaczynało mi doskwierać, postanowiłam przystąpić do ostatniego aktu i zwróciłam się w kierunku skrzynki pocztowej. „Kończ waść, wstydu oszczędź” powtórzyłam w myślach za wieszczem.

Zatrzymał mnie klakson. Przez otwarte okno kierowca podawał mi następny list. Tym razem jest to duża koperta „Co jeszcze” zapytałam w duchu „Czego jeszcze zażądasz ode mnie mój Panie?” Koperta choć duża, skrywała jedynie niewielką karteczkę z poleceniem „Koperta jest wiesz na co, ale najpierw - zrób siusiu”. Zamarłam. Po raz kolejny tego popołudnia zamarłam. „Dlaczego mnie tak upokarzasz Panie, dlaczego. Stoję tu pół naga, a teraz jeszcze to”. Poczułam łzy spływające po twarzy, chciałam odjechać z tego miejsca jak najszybciej. Obawiałam się, że karą za niewykonanie polecenia może być konieczność powrotu autobusem, nie miałam dokumentów ani portfela, ani telefonu. W wyobraźni widziałam już odjeżdżającą taksówkę, a wraz z nią leżące na masce futerko. Nie otarłam łez, spływały po twarzy zostawiając zimny ślad, kapały na lód po stopami. Dygotałam z zimna i bezsilności. Po raz kolejny zawróciłam w stronę bramy. Wbiłam szpilkę w lód co, jak sądziłam, powinno dać mi wystarczające oparcie podczas kucania. Brama zaczęła się odsuwać. A Półbubki gestem dłoni zapraszały mnie na teren posesji. Nie przekroczyłam progu. Zamiast tego mocniej jeszcze wbiłam obcas w lód i ukucnęłam. Widziałam kłąb pary, który wydobył się z pomiędzy moich, zaciśniętych dotychczas ud. Kucnęłam i skupiłam się na tym, żeby zmusić pęcherz do wyciśnięcia tego, na co czekali mężczyźni w ogrodzie zimowym. A to wcale nie było łatwe. Słyszałam samochody przejeżdżające ulicą, niemal tuż za plecami, wiedziałam o kierowcy, który przyglądał mi się z tyłu i w końcu ci dwaj... Czas płynął, w przeciwieństwie do moczu. Zimno coraz bardziej mi doskwierało. Ostatnim wysiłkiem udało mi się zapanować nad pęcherzem, ciepła stróżka popłynęła na oblodzony podjazd. Odetchnęłam z ulgą. Ale w tym samym czasie ciepło moczu roztopiło lód, w który wbity był obcas. Nawet nie spróbowałam się podeprzeć, nie zdążyłam. Nogi rozjechały mi się jak na kreskówce i momentalnie wylądowałam gołym tyłkiem ciepło-zimnej kałuży. Już nawet nie starałam się powstrzymywać łez, szlochałam na całe gardło. Z trudem podniosłam się. Trzymanymi w dłoni majteczkami wytarłam się z grubsza i wpakowałam je do koperty, którą ściskałam w drugiej ręce. Z ostrożnością linoskoczka przemierzałam dystans dzielący mnie od skrzynki pocztowej. Wrzuciłam zaklejoną uprzednio kopertę i odwróciłam się na pięcie. Kątem oka zarejestrowałam jeszcze wybuchy radości u Półbubków i wróciłam do samochodu. Otuliłam się koszmarnym futerkiem, które teraz postrzegałam jak coś najpiękniejszego na świecie. Ciepłe, suche, zakrywające... Wsiadłam do taksówki głośno zanosząc się od płaczu. Odjechaliśmy z miejsca mojego upokorzenia. „Mam nadzieję Panie, że jesteś zadowolony, jeszcze nigdy nikt mnie tak nie upokorzył”. Z rozpaczliwych myśli wyrwał mnie dzwonek telefonu, kierowca odebrał. I znowu bez słowa, żadnego halo, żadnego słucham, jedynie przyłożył aparat do ucha, po czym przełączył na głośnik.
- No, w końcu się z tym uporałaś suko – usłyszałam głos Pana.Jak zawsze peszyła mnie rozmowa w obecności kierowcy. Pan wiedział o tym i jak sądzę robił to celowo, żeby pokazać jak daleko sięga Jego władza.
- Dlaczego zajęło ci to tak dużo czasu? Jesteś spóźniona – grzmiał.
- Masz szczęście, że klienci byli zadowoleni. Następnym razem chyba pozwolę im osobiście zdjąć majtki z twojego tyłka. Muszę powiedzieć, że jesteś całkiem dochodową suką. Całkiem dochodową...
- Ale mam dla ciebie jeszcze jedną atrakcję na dziś... załóż swoją biżuterię i czekaj na mnie – to były ostatnie słowa. Przerwane połączenie. Byłam przerażona.

Kierowca wyciągnął w moją stronę dłoń, w której trzymał obrożę i smycz. Zapięłam ją z wyraźną rezygnacją w oczach. Siedziałam skulona i nawet nie próbowałam domyślać się co jeszcze czeka mnie dziś, nie patrzyłam dokąd jedziemy. Samochód zatrzymał się na niewielkim parkingu, obok jakiegoś przydrożnego baru. Jak okiem sięgnąć tylko las. Kierowca otworzył drzwi i sięgnął po smycz. Delikatne pociągnięcie i poszłam za nim. Marzyłam o gorącej herbacie. Nie w takich co prawda warunkach, ale byłam tak zrezygnowana, że było mi obojętne to, że wejdę tam prowadzona na smyczy. A jednak to nie był koniec. Zamiast do wnętrza baru kierowca podprowadził mnie do okna i ... przywiązał smycz do krat. A sam, bez słowa wszedł do środka. Usiadł przy stoliku przy oknie i zamówił herbatę. Nie zwracałam uwagi na spojrzenia innych gości ani na komentarze pod moim adresem. Jedyne co widziałam to szklanka wypełniona po brzegi parującym, bursztynowym płynem i plasterek cytryny.

Do stolika podeszła elegancka kobieta, o przesadnie wyzywającym makijażu. Była w towarzystwie dwóch osiłków w czarnych skórach. Moje pierwsze skojarzenie to zła Królowa Kier i dwóch Waletów Trefl. Znowu się uśmiechnęłam do siebie, coś za dużo rzeczy przywodziło mi dziś na myśl poczciwą Alicję w krainie czarów. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć jak kończą się jej przygody, jedyne co pamiętałam to fakt, że obudziła się i wszystko okazało się snem... chyba... Może i ja śnię? Może to wszystko to tylko sen... Kobieta z gniewnym wyrazem twarzy gestykulowała rzucając mi, co jakiś czas, wściekłe spojrzenie. Kierowca pił spokojnie herbatę przecząco kręcąc głową. Atmosfera w barze zaczynała się robić napięta. Już wszystkie oczy zwrócone były na stolik przy oknie. Było mi wstyd z powodu całej tej sytuacji. Zimno znowu dawało się we znaki. Tak bardzo byłam skupiona na herbacie, że nie zauważyłam Pana, który podjechał pod bar, przeszedł obok mnie i wszedł do środka. Zobaczyłam Go dopiero, kiedy przywitał się z kierowcą. Musieli rozmawiać dość głośno, bo wszyscy goście zamarli w bezruchu, śledząc z uwagą rozgrywającą się scenę. Pan wyciągnął portfel i kładąc na stole dwa banknoty stuzłotowe popatrzył na mnie z ironicznym uśmiechem. Prawdopodobnie właśnie odegrał przed gośćmi scenę kupowania mnie. Za dwie stówy... tak nisko mnie ceni... Zrobiło mi się przykro... i chociaż miałam świadomość, że to tylko teatr, który Pan tak lubi, poczułam jakąś szpilkę, gdzieś w duszy... Królowa ofuknąwszy Pana, zakręciła się na pięcie i opuściła bar przywołując gestem Waletów. Przechodząc obok rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, wsiadła do samochodu i odjechała.

W końcu i Pan wyszedł na zewnątrz. Odwiązał smycz i szarpnięciem wskazał kierunek.
- Do wozu – wycedził przez zęby.
Zamiast drzwi otworzył tylną klapę. Weszłam bez słowa. Skuliłam się, wtuliłam w futro i płakałam. Trzask zamykanej klapy, odgłos uruchamianego silnika, odgłosy jazdy. Po przejechaniu kilometra, może dwóch samochód zatrzymał się. Pan otworzył klapę i podał mi rękę. Odpiął smycz i przytulił mnie mocno do siebie. To najprzyjemniejszy moment dzisiejszego popołudnia. Popołudnia? Wszędzie ciemno, ciekawe, która to godzina. Straciłam poczucie czasu. A teraz w Jego ramionach tracę je po raz kolejny.
- Jestem z ciebie zadowolony, dobrze się spisałaś suko – wyszeptał wprost do mojego ucha.
I ten Jego zniewalający uśmiech, który potrafi dać i zabrać w tej samej niemal chwili. Znikający uśmiech? Taaak, w mojej opowieści Pan jest Kotem z Cheshire... znikającym kotem, z którego zostaje jedynie uśmiech... Pan, który chodzi sobie tylko znanymi ścieżkami... jak kot, zupełnie jak kot. Dziki i drapieżny, czuły, ciepły i bajkowy. Mój tajemniczy Pan. Już nie pamiętam zimna i upokorzenia, widzę tylko zadowoloną twarz Pana. Teraz nie chcę już się obudzić... chcę śnić swój sen na jawie, w ramionach ukochanego Pana.

Jestem suką i jestem z tego dumna!

Prapremiera

Wygląda na to, że zanim moja opowieść ukarze się w Szkole upłynie jeszcze sporo czasu. W związku z tym prapremiera 'Historii przydrożnych' będzie miała miejsce tu i teraz.

Poranek

Chciałam dziś spać, usnąć i przespać wszelkie niepokoje. Nic z tego. Córka rozśpiewana i rozbrykana od bladego świtu. Mimo to postanowiłam zostać w łóżku. Świat mnie jakoś nie wołał, jakby trochę zapomniał o mnie. I dobrze, czasami potrzeba samotności. Moją odnalazłam w pościeli, w promieniach słońca, które nie pozwalało spać. Leżałam delektując się chwilami ciszy i błogiego nieróbstwa. Myślałam trochę o przyszłości, tej najbliższej, zawodowe. Myślałam o fizyczności, od której stroniłam przez ostatnich kilka dni. O spotkaniu, które może kiedyś nastąpi. Myślałam o ogrodzie, o trawie, o urlopie w jakimś ciepłym miejscu, o parzącym stopy piasku, o smaku morskiej wody. O tym kim jestem i dokąd zmierzam.

Z zaspanej pościeli przeniosłam się do wanny, strugi ciepłej wody opływały moje ciało dając wrażenie otwartej przestrzeni. Dodatkowo z za otwartego okna dobiegały dźwięki życia, kołyszące się drzewa szumiały, ptaki niezmordowanie obwieszczały swoje dobre nastroje. Unosiła mnie ta sceneria, wody w wannie przybywało, a mnie robiło się coraz bardziej miło.

I nagle ten dotyk na szyi, na policzkach, na powiekach. Palce zaciskające się na sutkach. Dłonie polewające mnie wodą. I pocałunek. Długi, namiętny pocałunek. Cipka ujęta mocno ‘w garść’ męską dłonią. Ból, który niczym woda wyszukał sobie najkrótszą drogę wśród neuronów, aby dotrzeć do miejsca, gdzie rodzi się rozkosz. Chwilę później ta sama dłoń we włosach, wiodąca moja głowę i otwarte usta na spotkanie pańskiego kutasa. Smak, który wstrząsnął mną, dotyk który obezwładnił. Kilka ruchów zaledwie, szybkich, mocnych po samo gardło. I koniec. Teraz kiedy moje ciało tak bardzo pragnęło więcej i więcej Pan odebrał mi to wszystko. Bałam się otworzyć oczy, bałam się, że zobaczę ten wyraz twarzy. I jeszcze pytanie, które zadał
- Czy czujesz się sucza teraz?
- Tak, Panie, czuję się suką, Twoją suką.

A wszystko trwało może dwie, może trzy minuty. To wystarczy, żeby wiedzieć kim się jest i dla kogo się żyje. Dziękuję mój Panie, dziękuję...

7 kwietnia 2005

Dotyk - mój fetysz

Druga połowa mojej duszy przemówiła do mnie. Moje dopełnienie w świecie, który jest jedynie w naszych umysłach. Czytałam słowa i łzy spływały mi po twarzy. Wzruszenie, tak nieziemskie jak to tylko możliwe. Wystarczy słowo, dwa… wystarczy, że jest gdzieś tam. Nie ważne jak długo nie obdarzamy się słowami, jak długo rozłączeni pozostajemy. Jedno słowo wystarczy, żeby znaleźć się tam, gdzie stanowimy jedność.

Są stany, których nie sposób opisać i takich właśnie doświadczam, kiedy dłoń myśli Demona dotyka mojej skóry. Kiedy materializacja myśli wywołuje fizyczne reakcje ciała. Kiedy łza, która spływa w myśli staje się rzeczywista. Łzami uwalniam swoją duszę, łzami ją obmywam i łzami wyzwalam. Taka skoncentrowana, skroplona duchowość, którą można trzymać na otwartej dłoni. Taka, którą można w dłoni zamknąć. Taka, którą można skosztować poznając jej smak. Smak duszy. Lecz jak położyć na dłoni zapach? Jak wcisnąć tę kwintesencję jestestwa w jakąkolwiek formę. Jedynie dotyk zostawi ślad na dłoni, ślad zapachu, ślad ciała, ślad życia.

I o to cały bój się toczy - o dotyk. Pozwolić sobie na to zetknięcie skóry. Na czucie opuszkami palców gładkości czy szorstkości. Na ciepło emanujące z wyciągniętej dłoni nim jeszcze dojdzie do zetknięcia. To ciepło już znam. Ciepło niesione dłonią myśli. Dotyk - czym potrafi być? Ciepłem, delikatnością, brutalnością, miłością, oddaniem, posiadaniem, zabawą, rozkoszą, bólem, zawiścią, tuleniem, odtrąceniem, bezpieczeństwem, czułością, spokojem. Tym wszystkim jest dotyk. Mój fetysz. Bez dotyku nie byłoby świata takiego, jaki znamy. Ani tego, który żyje w naszych myślach.Dotykiem są narodziny, Dotykiem jest pierwszy krzyk. Dotykiem jest rozłąka, choćby ta pierwsza – przecięcie pępowiny. Wszystko później także jest dotykiem. Poznawanie świata. Pełzanie i nauka upadania. Dotyk języka, którym poznajemy smaki. Dotyk miłości. Dotyk bliskości. Dotyk choroby. Świat istnieje dzięki dotykowi. Świat jest dotykiem. Jednym, wielkim dotykiem.I znowu na myśl przychodzi mi Maciej Zembaty i jego ‘Wspomnienia’

Chodź, odtańczymy
W najciemniejszy kąt
Tam może nie odepchnę
Twoich rąk
Wyraźnie słyszę w twoim głosie
Wielki głód
Wszystkiego dotknąć, czego zechcesz
Będziesz mógł
Lecz nie pokażę ci
Nigdy nie pokażę ci
Nagiego ciała!

I dla takiego dotyku, dotyku pogrążonego w mroku, dla dotyku, któremu nie przeszkodzą inne zmysły warto czekać. Niezwykle trudno jest dotknąć siebie nie widząc, nie znając i będąc daleko. I zrządzenie losu i pomoc anioła może temu podołać. Szukamy anioła, który zetknie dłonie dwojga ślepców, aby mogli żyć dotykiem nie znając swojego oblicza. Mistrzyni Ceremonii, która zrozumie mistyczność tej chwili, której jako jedynej z obecnych przysługiwać będzie prawo korzystania z innych zmysłów. A wszystko to dla jednego dotyku.

Mówi się, że
Na początku był chaos...
lub
Słowo, które było na początku...
ale
Na początku był D O T Y K...

6 kwietnia 2005

Bambusowe naleśniki

Tak się jakoś składa, że spotykamy się wieczorem w sypialni, żeby być ze sobą. Kiedy już odłożymy sprawy zawodowe i sprawy dnia, kiedy dziecko śpi spokojnie w swoim pokoju, prowadzimy nocne rozmowy. W wannie, w łóżku, tuląc się do siebie lub tylko będąc blisko. Tak było i wczoraj. Rozpuściłam w gorącej kąpieli nieco stresów, poczytałam trochę sprośnych tekstów z epoki, wyciszałam się. Chciałam jeszcze zrobić kilka notatek na następny dzień. Kiedy Pan wszedł do sypialni Kochanka siedziała przy komputerze. Zobaczyłam jak z za pleców wyciągnął bambusowy kijek i dotknął nim jej policzka, szyi… Stałam przy desce do prasowania i obserwowałam jej twarz. Chłonęła ten dotyk całą sobą, ocierała się, a kto wie – może nawet mruczała - z zadowolenia.

Jedno słowo Pana i już leżała wyciągnięta na łóżku, a bambusowy kijek w Jego dłoni pieścił dotykiem pośladki i uda. Początkowo przez ubranie, później ślizgał się po nagiej skórze. Znienacka dotyk zmienił się w uderzenie. Najpierw jedno. I znowu dotyk. Potem drugie i kolejne. Widziałam jak momentami jej ciało podrywał do góry spazm bólu. Ale wracała do wyznaczonej pozycji. Widziałam Pana, który delektował się tym nowym narzędziem. Rysował na jej pośladkach przedziwne wzory, celowo zmieniając układ bambusika i siłę uderzeń. Siedział obok niej i niespiesznie bawił się. Widać było, że ma ochotę na mocniejszą zabawę. Zresztą sam nam to powiedział. Nie uczestniczyłam w tych zabawach, tego wieczora czułam się wyjątkowo słabo. Ale to co się działo na moich oczach nie mogło pozostawić mnie obojętną. Siedziałam wiec przy komputerze chłonąc dźwięki i podniecając się nimi.

Ale bambusik nie był jedyną atrakcją wieczoru. W czasie naszego wypadu na zakupy nabyłyśmy łopatkę do naleśników. Do dziś nie była używana. Ani do naleśników, ani do niczego innego. Na polecenie Pana ona przyniosła ten kuchenny sprzęt do sypialni. Najzabawniejsze jest to, że Pan używał go do… łaskotania. Tak, do łaskotania. Dotykał krawędzią jej ud, pośladków, łydek, zgięcia pod kolanami. A każdy dotyk wywoływał salwy śmiechu i miotanie się na łóżku. Kilkakrotne (bez efektu, ale nie ma się co dziwić) przywoływanie przez Pana do porządku nie dało rezultatu. A to wystarczyło, żeby ukarać nieposłuszną sukę. Przyciskając własnym ciężarem ciała jej korpus do materaca, Pan zaczął wymierzać wypiętym pośladkom sążniste uderzenia łopatką. Okrzyki bólu, jakie do mnie docierały, świadczyły o tym, jak masakrycznym narzędziem jest ta niewinnie wyglądająca łopatka. Nie było już serdecznego śmiechu, podejrzewam, że mogły być łzy, ale nie wiem tego. Z rzadka tylko udawało nam się nawiązać kontakt wzrokowy. Widziałam jednak Jego zadowolenie, kiedy czułymi dłońmi dotykał rozognionych pośladków. Widziałam jej podniecenie.

Potem kąpiel i wspólne polegiwanie w pościeli, dołączyłam do nich kiedy się kochali. Ruch ciał działał na mnie odprężająco i usypiająco, palce Pana bawiły się moimi sutkami. Zasypiałam czując ten kochany dotyk.

================


zooza 2005-04-07 09:51:57 83.17.85.195

Hmm... gładkim, długim, zimnym, bambusowym tyranom mówimy zdecydowane NIE. Przecież wiesz, że mówiłam im nie zanim jeszcze zamieszkały pod naszym dachem. Przecież wiesz...

kochanka 2005-04-06 14:15:03 83.24.3.89

A w ogóle to drżyj ;)4 (słownie: cztery) bambusiki długości i grubości różnej nabyłam i właśnie doprowadzam je do stanu używalności..Wiesz, Kochanie.. Już marzę o kolejnym z nimi spotkaniu.. O ręce czułej prowadzącej koniec kijka po moim ciele..Ech.. na sama myśl masło&kisiel ;)

kochanka 2005-04-06 14:12:12 83.24.3.89

Kochanie..ja nie płaczę..Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby cokolwiek, ktokolwiek, w jakikolwiek sposób łzy z oczu moich wycisnął..Mogę krzyczeć (jak wczoraj - przyznaję, że łopatka narzędziem jest straszliwym), mogę nawet znaleźć się na granicy utraty przytomności.. Lecz - nie łzy..Chciałabym - chwilami - Jemu je ofiarować.. leczo oczy pozostają suche..

5 kwietnia 2005

Pan, Mąż, Kochanek...

Poszukiwanie TEGO Dominującego/Dominującej może być drogą ciężką i wyboistą... no cóż - samo życie. Uległość jest wielkim darem, a nie każdy jest wart, żeby zostać nim obdarowanym. Ale ta świadomość nie przychodzi od razu. Czasami trzeba się sparzyć, żeby potem móc dmuchać na zimne. BDSM nie żądzą żadne inne reguły dotyczące poszukiwań czy uczenia się na błędach niż w innych aspektach życia. I tak jak w życiu można znaleźć swojego Mistrza albo spotykać tylko nauczycieli. Można samemu stać się nauczycielem. Ale trzeba wiedzieć czego się chce a do czasu osiągnięcia tej świadomości czas upływa na zgłębianiu tajemnicy, odkrywaniu. A czasami człowiek dochodzi do wniosku, że nie znajdzie tego, czego szuka i ... postanawia kreować rzeczywistość wg własnych wyobrażeń i potrzeb.

Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że moja droga do uległości była słuszna. Mam cudownego Pana, którego kocham całym swoim jestestwem. Bo tylko Jemu mogłam ofiarować siebie bezgranicznie i bezwarunkowo. Dziękuję Mu za to, że jest moim Panem.Kiedy patrzę na Niego przepełnia mnie duma. Taka zmiana w tak krótkim czasie. Tak naprawdę to ja jedynie pokazałam Mu kierunek. Dominacja jest Jego żywiołem, jest w Nim, jest Nim. Kieruje się intuicją i miłością. I to jest chyba najlepsza recepta.

Czasami zastanawiam się, czy to ten sam człowiek, z którym przeżyłam 13 lat? Czy to ten sam czuły, kochany facet? I odpowiadam sobie bez najmniejszego wahania – TEN SAM. Tyle tylko, że teraz potrafi mnie kochać także w ten cudownie wyrafinowany sposób. Uwolniony od konwenansów i stereotypów – rozkwita. A to czego wspólnie doświadczamy jest źródłem dumy i radości dla nas obojga.

Kocham Cię Panie Mężu.

4 kwietnia 2005

Mit czy fakt?

Odnoszę wrażenie, że relacje bdsm nie sprzyjają tworzeniu długotrwałych związków. Mit czy fakt?I jedno i drugie po trosze. Sądzę, że statystyka rozpadu związków nie odbiega znacząco od analogicznych statystyk dla związków klasycznych. Jedynie próbka i skala zjawiska jest znacznie mniejsza. Zwłaszcza w przypadku osób młodych w okresie przedmałżeńskim wielkości te są porównywalne. A jeśli chodzi o związki stałe to ciężko jest porównywać; kontrakty małżeńskie są odnotowane w USC, kontrakty niewolnicze nigdzie. Zresztą większość związków nie dochodzi do fazy spisywanych kontraktów, które z natury rzeczy są czasowe. Poza tym należy wziąć poprawkę na fakt, że dużą część związków opartych na relacjach bdsm stanowią związki w tzw. drugim życiu. Czyli gdzieś obok stałych związków małżeńskich (relacja typu kochanek/kochanka tylko trochę inaczej) a takie w większości także nie charakteryzują się długim i stabilnym żywotem.

Emocje w relacjach bdsm są silniejsze od jakichkolwiek innych, może właśnie dlatego płoną tak gwałtownym ogniem i równie gwałtownie potrafią się wypalić. Jak wszędzie tak i tu są wyjątki. Ale generalnie, ze smutkiem, oddaję swój głos na fakt.

Ambiwalentne uczucia

Ambiwalentne uczucia to właśnie to, co mam w głębi siebie patrząc na Katii. Pociąga mnie jako kobieta. Dziwnie się czuję z powodu jej młodego wieku. Podziwiam ją za oddanie i pasję. Potępiam za zapatrzenie. Zastanawiam się czy wiem czego on pragnie? I jedyne czego jestem pewne to to, że jest kobietą po przejściach. Zakochana, uzależniona została porzucona. Oddane w obce ręce. W inny, zupełnie inny układ, który w żadnej mierze nie spełnił jej oczekiwań. Z ufnością przyjęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń pierwszego pana. Pomimo świadomości tymczasowości układu. Jest szczęśliwa chwilą. Jak ona pięknie rozkwitłaby ze swoją uległością w ciepłych, pełnych miłości dłoniach. Obecny układ jest dla niej toksyczny, a najgorsze jest to, że ona sama tego nie czuje. Jej potrzeba przynależności jest tak silna, że przesłania wszystko inne. Cudowna istota, kwintesencja uległości, która zostanie porzucona jak szmaciana laleczka… za miesiąc… może za dwa… Przecież teraz pan przyjął ją pod swoje skrzydła ‘na próbę, na miesiąc’.

Dlaczego? Otóż dlatego, że pan ten planuje wycofanie się z bdms’owego życia. Przygotowuje się do zejścia ze sceny dominacji i zamierza wieść przyzwoity żywot męża. Co za bzdura. Przecież dominacji, tak jak i uległości, nie da się zdjąć z siebie jak za małego ubrania i odłożyć do szafy. To coś jest w nas, zawsze tam będzie. Można spróbować zepchnąć to na margines świadomości, wmawiać sobie, że już się tego nie chce, nie potrzebuje. Można, ale jak długo? Rok? Dwa? Może dziesięć, ale tego nie da się eksterminować, to będzie żyło, choćby w hibernacji.A co uległymi? Jak one sobie poradzą? Czy znowu spróbuje poszukać im pana? Hmm Smutne, po prostu smutne… Margotka sobie poradzi, jest przebojową osóbką, jak nie z tej to znajdzie swoje miejsce z drugiej strony bata. A Katii? Życzę jej, żeby znalazła Pana przez duże P. Kogoś pełnego ciepła i uczucia, kogoś dojrzałego nie tylko wiekiem ale przede wszystkim emocjonalnie. Odpowiedzialnego.

3 kwietnia 2005

Jak to z Manekinem było...

Wygląda na to, że udało mi się wprowadzić w życie przysłowiową nową świecką tradycję, po raz czwarty odbyło się spotkanie bdsmowych maniaków ze stolicy i okolicy oraz innych sympatyków szkoły. Skład podstawowy jest niemal stały, plus kilku gości, dla odświeżenia krwi. Wnętrze Manekina szybciej niż ludźmi napełniło się dymem papierosowym, w ilościach co najmniej hurtowych.

Małgosia nie przyszła... mówi się trudno i żyje się dalej.

Widocznie nie starczyło jej odwagi.Kiedy tylko weszliśmy od razu zobaczyłam osobę, z którą najbardziej chciałam porozmawiać. Oczywiście był także ten, z którym miałam się zmierzyć ponownie. Nie powiem, nieco stresowała mnie ta perspektywa, ale przecież byłam silna i przygotowana, no i Pan był ze mną, wszystko musiało pójść dobrze. Strząsnęłam z siebie niepokoje i zasiadłam na miękkim krześle tuż obok Katii. Przywitałam się z nią i z Margotką tak raczej z dystansem, nie wiem jak zareagowałby jej Pan na wylewne powitanie, a nie chciałam robić jej kłopotów. No i nie będę ukrywać - unikałam wzroku mojego pogromcy z poprzedniego spotkania. Na szczęście rozmowy z dziewczynami były bardzo miłe i zabawne, w efekcie wybuchałyśmy salwami serdecznego śmiechu. Dotyk tych jasnych sterczących włosów doprowadzał mnie do tego dziwnego stanu, kiedy chucie dają znać o sobie. Wiosna, jak nic wiosna. A przecież przy każdym wybuchu śmiechu jej głowa stykała się z moją. Przecież dotykałam jej dłoni. A po głowie chodziło mi tylko jedno móc ją dotknąć – nagą. A gdzie rozum? Gdzie odpowiedzialność? Gdzie moralność? Chyba zapomniałam zabrać z domu. Bo przecież teraz siedziała tak blisko, nie stał między nami stolik, mogłam jej dotknąć, gdybym tylko chciała. A czy nie chciałam? Ależ owszem, chciałam i to bardzo. Co więc mnie powstrzymywało? Pan. Siedział na mną, rozmawiał z innymi, ale czułam, że jest ze mną. Kati była zagubiona, z plątaniną myśli... o dawnym panu, o nauczycielu, który nim nie był, o istotach z innej planety. Była taka ufna, wystarczyło wyciągnąć dłoń a przyszłaby do niej. Tak bardzo chciała czuć się kochana, pożądana a nie bezpańska. Bezpańska – jakie to smutne słowo, nawet nie zdawałam sobie sprawy, nawet wówczas, kiedy używałam tego nick’a. Katii była teraz uosobieniem bezpańskości, taka mała kupka smutku.Ale przecież ona jest taka młodziutka, na zaledwie 22 lata, Nawet nie wie o sobie jeszcze wielu rzeczy. Przecież jej kontakty z kobietą ograniczyły się do tego jednego razu z margotką, na polecenie pana. Ona przecież nie wie nawet czym jest, czym może być miłość dwóch kobiet, namiętność która wynika li tylko i wyłącznie z fascynacji sobą, ciałem, duszą... A mimo to czułam, że lgnie do mnie. Jestem przerażona sobą, a dokładnie tym jak bardzo chciałam ją wziąć, zagarnąć tylko dla siebie. Ten jej zapał, chęć poznania, ciekawość życia. Zawsze stroniłam od kobiet, które nie miały świadomości skłonności do własnej płci. Nigdy nie chciałam stawać się nauczycielką, nie chciałam przed nikim odkrywać świata miłości kobiecej. A teraz? Teraz chciałam dobrać się do tego kruchego, młodego ciała. Nie do duszy, nie do uczucia, ale właśnie do ciała. Wpić się namiętnie w usta, zatopić twarz w wilgotnej kobiecości a zęby w karku. Tak, pożądałam tej młodej kobiety.

Katii została zawołana prze swojego byłego pana. Kątem oka widziałam jak zapina jej na szyi obrożę, jej własną, tę granatową. Kiedy znowu usiadła koło mnie aż promieniała, tym cudownym blaskiem spełnienia, zadowoleniem i radością. Właśnie wtedy straciłam ją. Wiedziałam, że nie mogę rywalizować z panem. To samo było z moja Kochanką. Pan przede wszystkim, a czasami w chwilach uniesienia i zapomnienia jest tylko ze mną. Suki - moje życie i moje przekleństwo. Nie będą nigdy tylko moje. Łzy zakręciły mi się w oku, ale może to tylko dym drażniący spojówki. Starałam się zająć myśli czymś innym.Przyszedł czas na moją konfrontację. Bez strachu spojrzałam w oczy, te oczy, które wówczas napełniały mnie strachem i pokorą. Teraz nie było w nich siły, która działałaby na mnie. Teraz siła była we mnie. Podałam mu ręce – jak prosił. Nie wyczuł w nich drżenia, albowiem nie było w nich drżenia. Jaką radość sprawiło mi to, że potrafiłam panować nad swoim ciałem. W każdym razie potrafiłam w stosunku do niego.

Kolejne zmiany konfiguracji przy stolikach, kiedy wróciłam od baru ze szklanką coli usłyszałam coś co spowodowało mocniejsze bicie serca. Katii prosiła Pana, mojego Pana, o pozwolenie na pocałunek. Na pocałunek ze mną. Ona. I odpowiedź Pana, która jeszcze bardziej podniosła moje tętno. A już całkiem zaskoczyło mnie to, co stało się za chwilę. Podeszła i bez słowa dotknęła moich ust swoimi. Namiętność z jaką całowała, mogła pochodzić jedynie od bardzo młodej osóbki. Oddałam ten pocałunek, przedłużając go jak tylko mogłam. Świadomość tego zetknięcia z jej ciepłem i wilgocią podnieciła mnie niesamowicie. I tylko po głowie kołatało się pytanie czy zrobiła to bo tego chciała czy zrobiła to bo tego chciał jej pan. Nie ważne. Zrobiła to. Dała mi tę odrobinę przyjemności, która chodziła mi po głowie od naszego pierwszego spotkania. Chłonęłam jej zapach pragnąc zapamiętać go, ale ona nie miała zapachu. Tylko perfumy. Nie roztaczała woni kobiety, tego najpiękniejszego z zapachów, nie pachniała, w każdym razie – nie dla mnie.

Potem już wszystko potoczyło się w przyspieszonym tempie. Pytania o godzinę w Tokio. Zbyt inwazyjne wiązanie mojej Kochanki, która krzyczała z bólu. Ona, która potrafi i cierpieć i szczytować w milczeniu. Uniesiona przez Pana moja spódniczka i prezentacja gołej cipki innemu mężczyźnie. Mimochodem, podczas rozmowy... tak od niechcenia. Wyjście z Manekina. Krótki przystanek w tym samym co poprzednio mieszkaniu i wreszcie powrót do domu. Prysznic. I sen. Długi, spokojny sen...