30 kwietnia 2005

Wiwisekcja strachu

To nie był irracjonalny strach. To był strach, który miał swoje źródło i swoją wagę. To kamień milowy strachu. Czego się bałam? Bałam się siebie. Oto bowiem otoczenie, odpowiednio ukształtowane, było tym otoczeniem, w którym mogły się wydarzyć rzeczy ważne. I wydarzyły się. Mimo, że nic cię nie wydarzyło. Przez cały wieczór wpatrywałam się w mojego Pana, który był tuż obok. Przez cały czas w pełnej gotowości, żeby zmierzyć się z Jego zachcianką.

Najbardziej męcząca była świadomość, że On także o tym wiedział. Przecież zna moje fantazje, moje marzenia... Niektóre były na wyciągnięcie ręki i nie wymagały od nikogo żadnych działań poza werbalizacją. Oczekiwanie było niesamowicie wyczerpujące. Za każdym razem, kiedy Pan otwierał usta przechodził mnie dreszcz. Bo przecież mógłby, zupełnie od niechcenia, powiedzieć coś, co zmieniłoby przebieg tego spotkania. Mógł. Miałam tego świadomość i On miał ją także. Z każdym słowem, które wypuścił z ust docierał do mnie uśmiech gdzieś z kącików ust. Zupełnie jakby mówił ‘do biegu, gotowi...’ i tylko nigdy nie następowało słowo ‘start’. Nie musiało. Ciągłe napięcie, czujność, gotowość niemal mnie zabijały. Słyszałam bicie własnego serca. Krew huczała w uszach.

Znowu uświadomiłam sobie jak bardzo Go kocham, całą sobą. Nie wyobrażam sobie życia bez Niego. Wyciągałam w Jego stroną nogi starając się dotykać Go chociaż palcami stóp. Jego palce dotykały moich i przepływała między nimi miłość i spokój. Lecz tego spokoju było za mało, stanowczo za mało. Za mało, żeby mnie uspokoić. Mój organizm był pobudzony jak po ogromnej dawce kofeiny. Najwyższe obroty. I tylko jeden cel. Nie dać Panu najmniejszego powodu do niezadowolenia. Najmniejszego.

Nie stało się nic, choć coś się wydarzyło. Zyskałam świadomość, że wszystko może się wydarzyć jeśli się czegoś chce. Jeśli On czegoś chce. To balansowanie na krawędzi, kiedy najlżejszy podmuch spowoduje zmianę kierunku. Najdziwniejsze jest to, że najpierw obawiałam się Gościa, bo przecież mogło być tak, jak mężczyzną z Manekina... Bałam się swoich reakcji. Ale wszystkie te strachy umknęły, zastąpiła je czujność i oczekiwanie. Z adrenaliną rzucającą się do gardła. Wystarczyło to, że w tej konkretnej scenerii, w tym towarzystwie i w tym miejscu mogły się ziścić coś, co zrodziło się w mojej głowie. Ale to trwanie w gotowości pozwoliło mi zastanowić się na tym, czy naprawdę tego chcę. Są przecież sprawy, którym dużo lepiej jest w zakamarkach umysłu niż w realnym świecie. Cóż, nadal podnieca mnie myśl o realizacji tego czegoś, ale nie będę do tego dążyć za wszelką cenę. Jeżeli się zdarzy przyjmę to, ale nie będę już tak intensywnie pracować na kreowanie rzeczywistości pod tym kątem. Hmm... dziwny wieczór...

Brak komentarzy: