30 stycznia 2005

zooza w obiektywie

Emocje chwili zatrzymane w kadrze zawsze powrócą. Mam zdjęcia z przed kilku miesięcy, które do dziś wywołuję we mnie drżenie i przyspieszony oddech, wyciskają łzy z oczu. Wszystkie emocje powracają i ożywają na nowo, jakby to wszystko stało się przed momentem... Dla takich chwil warto jest nacisnąć spust migawki...

Fotografowanie może być nie tylko nowym wymiarem bdsm. Może być dziurką od klucza, przez którą da się zajrzeć do tego świata... Może być przyczynkiem dla którego warto będzie nacisnąć klamkę i przez uchylone drzwi pozaglądać... Może, w końcu, stać się tym, co popchnie, żeby zrobić krok i przejść na drugą stronę lustra... albo... lustrzanki... albo... no sami wiecie... innych sprzętów... także fotograficznych..

A umiejętności fotograficzne - zalet tychże wymieniać nie trzeba... A zawsze łatwiej powiedzieć 'kochanie zrób mi zdjęcie, tylko włożę... obrożę... ' niż 'kochanie daj mi klapsa'... Taaak fotografowanie ma wiele obliczy, poszukajcie tego, które Wam najbardziej odpowiada.

26 stycznia 2005

Niespełnienie kontra milczenie

Czy kara może polegać na niespełnieniu. Odpowiem trochę przekornie... może tylko czy jest karą? Hmm jak dla mnie to raczej element składowy całej sytuacji. Owszem niespełnienie to pozostawienie mnie w stanie permanentnego podniecenia. Ale taki stan to z cała pewnością nie jest kara. Powtarzam to mój osobisty punkt widzenia. Taki stan determinuje mnie do działania, do większego jeszcze (jeżeli takowy istnieje) zaangażowania się w wykonywanie czynności. Czy nie chcę znaleść zaspokojenia? Owszem chcę Ale wcalę nie muszę. Potrafię cieszyć się takim stanem i z cała pewnością nie odbiorę go jako kary, hihi.

Ale jest coś, co jest dla mnie karą większą niż inne. To milczenie Pana. Tak, kiedy odbiera mi swój głos to jest dla mnie karą bardzo bolesną. Może dlatego, że jestem bardzo podatna na bodźce słuchowe. A może dlatego, że słowa działają bardzo stymulująco... i to zarówno czułe jak i ostre... Może w końcu dlatego, że mając doczynienia z czymś co można nazwać kamienną twarzą i nadludzkim opanowaniem wyraz twarzy Pana nie powie nic... A może dlatego, że wydawane niemal szeptem polecenia, tonem spokojnym i opanowanym a intonacją nie odbiegające od rozmowy na dowolny temat nakręcają mnie i to baaardzo... Ale zdecydowanie najgorzej czuję się kiedy "zajmuje" się mną bez słowa. Kto wie może taka jest właśnie genealogia określenia "ciche dni"...

25 stycznia 2005

Pamiątki dokumentalne

Ciekawi mnie czy ludzie lubią zatrzymane w kadrze emocje spotkań? Czy robią fotki na sesjach?. Czy lubią takie pamiątki? Był czas, że nie dopuszczałam nawet takiej możliwości, zwłaszcza na początku... Ale z czasem zmieniłam zdanie. Zwłaszcza kiedy okazało się, że emocje są tak silne, że... mam luki w pamięci... tak zdarza mi się to, że nie jestem w stanie odtworzyć wydarzeń... Wystarczy, że sięgnę po zdjęcia i wszystko powraca jak żywe. Za nic nie wyrzekłabym się tych pamiątek, mam co prawda do nich stosunek bardzo osobisty ale cieszę się, że są. Najbardziej zdziwił mnie fakt, że błysk flesza zupełnie mi nie przeszkadza, kiedy to ja jestem fotografowana. Chwilę później okazało się, że z równie dużym zaangażowaniem i podnieceniem sama naciskam spust migawki. Przy obecnym poziomie techniki, kiedy nie trzeba odwiedzać zakładu fotograficznego a zdjęcia wprost z aparatu wędrują do kompa jest to naprawdę miła pamiątka. Mam takie zdjęcia, na których nie widać nic poza moim zapłakanym pysiem ale wyraz oczu mówi więcej niż obraz którejkolwiek innej części mnie... Tak. Ja uwielbiam fotki z sesji...

22 stycznia 2005

Wiązanie: Cel czy środek do celu?

Różne podejścia - różne punkty widzenia. Jeden z moich rozmówców wygłosił kiedyś następującą tezę: "Całe to chińskie wiązanie to nieekonomiczne wykorzystanie zasobów jakimi są linka i czas. Potrafię szybciej i skuteczniej związać partnerkę bez tych wszystkich wymyślnych supłów". Zapewne w tym co powiedział jest prawda, pytanie tylko czy dla każdego?

Osobiście uznaję zarówno wiązanie jako cel sam w sobie, jak i wiązanie w sensie środka do osiągnięcia innego celu. Fascynuje mnie wschodnia sztuka wiązania przede wszystkim w kontekście estetycznym, a zdjęcia kobiet w objęciach konopnego sznurka bardzo przemawiają do mojej wyobraźni. Względy estetyczne to jedna strona medalu. Pod płaszczykiem estetyki kryje się przemyślane zamierzenie, należy pamiętać, że kultury wschodnie wypracowały wyrafinowane techniki stymulowania bądź uprzykrzania życia. I tak na przykład kunsztowny oplot karady jest nie tylko ładny ale (co ważne) nie powoduje ograniczenia ruchu. Ale co się dzieje, jeżeli ten sam oplot pozostaje na ciele przez długie godziny? I nie mam tu na myśli zasznurowania ciała na bezdechu, ale wersję komfortową - swobodną. Ciągła stymulacja miejsc erogennych staje się nieznośna, rozkosz płynnie przechodzi w torturę. A przecież do jej zadania nie użyto ani siły, ani przymusu a jedynie to, co początkowo jawiło się wyrafinowaną 'bielizną'.

Szukając użytkowego zastosowania wyrafinowanej techniki wiązania proponuję spojrzeć na shirju i sakurę (sznurkowe bikini). Kilkanaście oplotów klatki piersiowej (nawet dość luźnych) po godzinie jest odbierane jako ograniczające swobodne oddychanie. Jednocześnie takie 'ubranko' pozwala na stosunkowo łatwe operowanie osobą związaną. Oplot tworzy swojego rodzaju uprząż szkieletową dającą nieograniczone niemal możliwości unieruchomienia kończyn czy bezpieczne podwieszenie. Zatem jest to sztuka użytkowa!

A przy tym sam proces przygotowywania linek i wiązania przebiega bardzo spokojnie i długo. Daje to możliwość zasmakowania oczekiwania, które znowu może być przyjemnością albo torturą. Wymaga skupienia na osobie dominujące, od której zależy tempo działania.

Osobiście lubię wiązanie, pozwala mi ono bardziej przeżywać swoją sytuację. Czasami jest wręcz niezbędne - stanowi formę zapewnienia mojego bezpieczeństwa (zwłaszcza przed nagłym, niekontrolowanym ruchem z mojej strony). Czasami więzy pozwalają po prostu wytrwać, chociaż największą satysfakcję osiągam, kiedy potrafię znieść wszystko to, co się dzieje pozostając jedynie na smyczy własnej woli i oddania. To jednak nie zawsze jest możliwe, zwłaszcza przy 'odsuwaniu granic'. Sama świadomość związania pomaga łatwiej znieść to, co druga strona zaplanuje. Pozostaje jeszcze jeden aspekt wykorzystania wiązania artystycznego - pokaz. Jest to stosunkowo prosta i nieinwazyjna metoda pochwalenia się swoja uległą na szerszym forum. W zależności od sytuacji i upodobań demonstrując więzy na nagim ciele lub wręcz przeciwnie na obcisłym stroju gimnastycznym w kontrastującym z linką kolorze. Doskonałe narzędzie do wykorzystania wobec dwóch uległych osób pozostających do dyspozycji dominującego. Jedna z nich może być namiastką publiczności ale równie dobrze może być narzędziem w rękach dominującego, który wydaje jedynie słowne polecenia co do sposobu oplatania i supłania. W tej drugiej wersji dodatkowym elementem może być ocena więzów i osoby wiążącej połączona z nagrodzą bądź karą. Tak czy inaczej polecam sznury i linki jako elementy bardzo wysoce stymulujące. Na zakończenie zapytam przewrotnie: jeżeli już mam być związana to dlaczego nie w ten piękny i wyrafinowany sposób?

19 stycznia 2005

Monologi kapłanki - Kropla krwi

I nadszedł czas, żebym już rozpoczęła przygotowania do tego, co nieuniknione...Najpierw ogień, który podsycam w sercu swego domu. Płomienie zachłannie ogarniają polana wrzucane w ich objęcia. Rośnie temperatura w pobliżu ognia, rośnie temperatura we mnie, krew zaczyna wrzeć...

Najpierw szata... suknia ofiarna, którą Demonowi mojemu jestem winna. Wyjmuję powoli dwa ogromne arkusze białej jak śnieg szeleszczącej bibuły. Siadam w kręgu ciepła i delikatnie zaginam centymetr po centymetrze. Nie spieszę się. Nic mnie nie woła do mojego świata. Jestem tu sama, tylko po to, żeby oddać Demonowi co demonicznym jest. Miażdżona delikatnymi opuszkami twardość bibuły ulega... powoli przeistacza się jedwabisto-batystową materię... Nie traci swojego połysku ale staje się miękka i cicha. Przelewa się przez palce, które ją stwarzają, które nadają jej nową formę i nowy sens. Obok Loreena śpiewa „Bonny Portmore” a ja zmiękczam sobą kolejne kawałeczki papieru... Oto skończyłam i materia mojej szaty gotowa jest żeby przybrać kształt ostateczny. Przy dźwiękach „Between the shadows” szykuję miejsce, w którym wydarzy się to, co zostało przepowiedziane...

Układam na krawędzi ognia mglistą szatę a na niej nóż. Duży, ciężki nóż... o ostrzu wypolerowanym, w którym ogień odbija swoje oblicze... Teraz już tylko brakuje mnie na tym ofiarnym skrawku świata. Staję naga, płomienie lubieżnie spoglądają w moja stronę, coś jednak trzyma je na dystans, tylko ogniste oko spogląda na mnie wśród purpury i złota... Ciepło ognia dotyka mnie i pieści... Ja jednak odgradzam się od niego pajęczyną bibuły, która przywiera do mnie i oplata ciało niczym druga skóra... Klękam ze spuszczoną głową... biorę do ręki nóż... wznoszę go ponad głowę wypowiadając w myśli imię Szkarłatnego Płomienia. Chwytam nóż i zdecydowanym ruchem przysuwam jego czubek do opuszka serdecznego palca lewej ręki. Nie waham się. Ostra stal zagłębia się w ciało na milimetr... może dwa... kropla purpury wychodzi ze mnie... Wyciągam dłoń w stronę Ognia. Żar jest trudny do zniesienia. To co czuję jest tak nieokreślone, że nawet nie próbuję tego nazwać. Ten żar jest jak uścisk ramion, które oplatają moje ciało. Kropla na opuszku rośnie... odwracam dłoń wierzchem do góry i wtedy dzieje się coś, co mnie zadziwia. Kropla miast oderwać się od skóry i rzucić się w objęcia płomieni zaczyna tulić się do mnie bardziej niż kiedykolwiek. Żar jest nie do zniesienia. Moja dłoń kilkanaście centymetrów od buchających płomieni... Parzy... Cofam dłoń i widzę, że kropla nie jest już kroplą, jest zaschniętym śladem na skórze. Słyszę „Lady of Shalott”... I sięgam po nóż. Przecież obiecałam mojemu Demonowi wszystkie płyny, które we mnie ...łzy... krew... i miłosne soki... Czas dotrzymać obietnicy, czas deklarację wypełnić...Tym razem przecinam znacznie większy kawałek skóry. Krew zaczyna sączyć się obficie. Powstrzymuje odruch zlizania kropli, odruch tamowania krwawienia. Krople spływają na boki... pierwsza.. a za nią kolejne znaczą krwawą ścieżkę na mojej szacie ofiarnej...

Wyciągam dłoń w kierunku płomieni, które cofają się przed tętniącymi życiem palcami. Wsuwam dłoń w głąb paleniska. Płomienie parzą mnie niemiłosiernie kiedy odwracam dłoń. Krople krwi spadają w Ogień. Nie widać nic... jedynie w powietrzu rozchodzi się delikatny karmelowy zapach... zapach słodyczy oddania... rozkoszy ofiarowania... Jakże bardzo chciałabym zaprosić płomienie aby objęły moje ciało, aby Demon Ognia mógł tulić mnie w tej jednej chwili. Żar zmusza mnie do wycofania dłoni. Rozgrzana skóra tętni bólem. Rana zasklepia się błyskawicznie. To całkiem tak jakby Wieczny Ogień w podzięce za ofiarę goił moją skórę... Wstaję... zrywam z siebie szatę ofiarną i wrzucam ją w płomienie... Podsyca ogień, który zachłannie bierze ją w posiadanie jako namiastkę mnie... mglistą szatę przesyconą moim zapachem...

Stało się to, co miało się stać... Oto Demonie moja ofiara... Przyjmij ją błagam...

17 stycznia 2005

Jan i Anje Ladage - amatorzy i pasjonaci

Strona prywatna pewnego holenderskiego małżeństwa. Ona pozuje, on fotografuje. Piękne czarno-białe akty. Niesamowita gra cieniem, bo nawet nie światłem. Ciekawe kompozycje w dziale kalejdoskop - układanki z ciał. Odsyłam na ich sronę http://www.janladage.nl/.


16 stycznia 2005

Aborygeni - promiskuityzm i poligamia

Zajrzałam niedawno do książki Zbigniewa Lwa-Starowicza Miłość i seks, jest tam sporo ciekawostek natury historyczo-rytualno-obrzędowej. W związku z tym pokuszę się zapewnie o napisanie kilku wątków dotyczących seksualności w różnych kulturach. Na początek garstka obyczajów z antypodów… Kultura Aborygenów była zdominowana przez mężczyzn, to kobieta opuszczała swą grupę lokalną, łączyła się z mężem i przenosiła się do niego. Wiele danych świadczy o tym, że wśród Aborygenów rozpowszechnione były kontakty seksualne z często zmienianymi partnerami, pozbawione więzi emocjonalnej. Co ciekawe aż do momentu kontaktu z innymi kulturami Australijczycy nie wiązali współżycia seksualnego z prokreacją. Ciążę wyjaśniali sobie tym, że to duch dziecka dostał się do ciała kobiety. Rola mężczyzny polegała tylko na tym, że poprzez stosunek otwierał kobietę, aby duch dziecka mógł wniknąć do niej. Dziewczynkę, jeszcze zanim się urodziła, obiecywano mężczyźnie z innej grupy lokalnej, dlatego powszechna była znaczna różnica wieku między partnerami. W przypadku owdowienia była dziedziczona przez młodszych braci męża, stając się żoną każdego z nich jako, że model poligamii był powszechny w tej kulturze.

Zastanawiam się na ile promiskuityzm był sprawnie działającym mechanizmem doboru naturalnego eliminującemu zgubne skutki chowu wsobnego, a na ile był pochodną małej liczebności populacji, walk plemiennych, trudnych warunków klimatycznych. Wg źródeł historycznych cała rdzenna ludność Australii 1770 r. liczyła około 300 000 osób i była rozproszona na wielkich obszarach kraju w grupach lokalnych, liczących od 10 do 60 osób. Czy więzi emocjonalne miały w ogóle możliwość się rozwinąć w sytuacji, kiedy relacje partnerskie były podporządkowane dobru grupy lokalnej?

zooza tropicielka obyczajów

PS. Swoją droga to nieźle wykombinowali ci Aborygeni... nikt ich nie ścigał o alimenty... przecież oni tylko 'otwierali drzwi' duchowi dziecka... Niby prymitywni... a jednak...

12 stycznia 2005

(...) Błyskawice

Błyskawice, jak rzęsy,
olśnione niebiańskiem światłem,
mrugają po kilka sekund...
To nie burza - to namiętność pogody...
(MPJ)

6 stycznia 2005

Knebel z ... pończoch

Po szkolnym wykładzie o supełkach przypomniała mi się dyskusja prowadzona na łamach Polskiego Forum Bondage odnośnie użycia pończoch jako knebelka. Wszyscy użytkownicy wypowiadali się w samych superlatywach na temat skuteczności w/w. Dominujący, że doskonale tłumi odgłosy (podobno skuteczniej od wszystkich innych klasycznych modeli) a ulegli, że jest stosunkowo komfortowy w użyciu (jeżeli można tu mówić o komforcie). W każdym razie nie spotkałam się z opiniami negatywnymi. Wydaje mi się to całkiem dobrym patentem, biorąc pod uwagę, że klasyczne kleble czasami... zostają w domu, a pończochy zazwyczaj są w miejscu akcji Przećwiczyłam kilka opisanych na forum wariantów i opowiadam się za takim, w którym jedna pończocha jest zwinięta w kulkę i robi za knebel zasadniczy. Pończocha 'kulkowa' jest umieszczona w drugiej pończosze która staje się tym samym mocowaniem knebla na głowie. Nie ma możliwości wypchnięcia takiego zestawu językiem.

Co do tłumienia krzyków nie wypowiem się, albowiem testowałam sprzęt, że się tak wyrażę 'na sucho'. Pończoszki raczej nie dają się użyć ponownie w charakterze... pończoszek zwłaszcza, jeżeli na tej, która służy do mocowania zawiązane zostaną supełki stabilizujące 'pończochę kulkową'. W związku z tym proszę nie eksperymentować z najlepszymi/ najnowszymi/ najdroższymi (niepotrzebne skreślić) pończoszkami partnerkiI jeszcze coś niecoś na temat wysuszania paszczy. To jest materiał, który nie nasiąka (w przeciwieństwie do bawełnianej bielizny na przykład) zatem nie zachowuje się w ustach jak sączek. Zawsze można zwilżyć wodą przed włożeniem do ust, wtedy niebezpieczeństwo wysuszenia jest zniwelowane niemal całkowicie. Jeżeli jesteśmy już przy ślinie. W przeciwieństwie do knebli z plastikowych kulek będąc zakneblowanym nie przedstawia się sobą obrazu nędzy i rozpaczy ze strużkami wyciekającej śliny. No chyba, że taki obraz jest celem dominującego.