19 stycznia 2005

Monologi kapłanki - Kropla krwi

I nadszedł czas, żebym już rozpoczęła przygotowania do tego, co nieuniknione...Najpierw ogień, który podsycam w sercu swego domu. Płomienie zachłannie ogarniają polana wrzucane w ich objęcia. Rośnie temperatura w pobliżu ognia, rośnie temperatura we mnie, krew zaczyna wrzeć...

Najpierw szata... suknia ofiarna, którą Demonowi mojemu jestem winna. Wyjmuję powoli dwa ogromne arkusze białej jak śnieg szeleszczącej bibuły. Siadam w kręgu ciepła i delikatnie zaginam centymetr po centymetrze. Nie spieszę się. Nic mnie nie woła do mojego świata. Jestem tu sama, tylko po to, żeby oddać Demonowi co demonicznym jest. Miażdżona delikatnymi opuszkami twardość bibuły ulega... powoli przeistacza się jedwabisto-batystową materię... Nie traci swojego połysku ale staje się miękka i cicha. Przelewa się przez palce, które ją stwarzają, które nadają jej nową formę i nowy sens. Obok Loreena śpiewa „Bonny Portmore” a ja zmiękczam sobą kolejne kawałeczki papieru... Oto skończyłam i materia mojej szaty gotowa jest żeby przybrać kształt ostateczny. Przy dźwiękach „Between the shadows” szykuję miejsce, w którym wydarzy się to, co zostało przepowiedziane...

Układam na krawędzi ognia mglistą szatę a na niej nóż. Duży, ciężki nóż... o ostrzu wypolerowanym, w którym ogień odbija swoje oblicze... Teraz już tylko brakuje mnie na tym ofiarnym skrawku świata. Staję naga, płomienie lubieżnie spoglądają w moja stronę, coś jednak trzyma je na dystans, tylko ogniste oko spogląda na mnie wśród purpury i złota... Ciepło ognia dotyka mnie i pieści... Ja jednak odgradzam się od niego pajęczyną bibuły, która przywiera do mnie i oplata ciało niczym druga skóra... Klękam ze spuszczoną głową... biorę do ręki nóż... wznoszę go ponad głowę wypowiadając w myśli imię Szkarłatnego Płomienia. Chwytam nóż i zdecydowanym ruchem przysuwam jego czubek do opuszka serdecznego palca lewej ręki. Nie waham się. Ostra stal zagłębia się w ciało na milimetr... może dwa... kropla purpury wychodzi ze mnie... Wyciągam dłoń w stronę Ognia. Żar jest trudny do zniesienia. To co czuję jest tak nieokreślone, że nawet nie próbuję tego nazwać. Ten żar jest jak uścisk ramion, które oplatają moje ciało. Kropla na opuszku rośnie... odwracam dłoń wierzchem do góry i wtedy dzieje się coś, co mnie zadziwia. Kropla miast oderwać się od skóry i rzucić się w objęcia płomieni zaczyna tulić się do mnie bardziej niż kiedykolwiek. Żar jest nie do zniesienia. Moja dłoń kilkanaście centymetrów od buchających płomieni... Parzy... Cofam dłoń i widzę, że kropla nie jest już kroplą, jest zaschniętym śladem na skórze. Słyszę „Lady of Shalott”... I sięgam po nóż. Przecież obiecałam mojemu Demonowi wszystkie płyny, które we mnie ...łzy... krew... i miłosne soki... Czas dotrzymać obietnicy, czas deklarację wypełnić...Tym razem przecinam znacznie większy kawałek skóry. Krew zaczyna sączyć się obficie. Powstrzymuje odruch zlizania kropli, odruch tamowania krwawienia. Krople spływają na boki... pierwsza.. a za nią kolejne znaczą krwawą ścieżkę na mojej szacie ofiarnej...

Wyciągam dłoń w kierunku płomieni, które cofają się przed tętniącymi życiem palcami. Wsuwam dłoń w głąb paleniska. Płomienie parzą mnie niemiłosiernie kiedy odwracam dłoń. Krople krwi spadają w Ogień. Nie widać nic... jedynie w powietrzu rozchodzi się delikatny karmelowy zapach... zapach słodyczy oddania... rozkoszy ofiarowania... Jakże bardzo chciałabym zaprosić płomienie aby objęły moje ciało, aby Demon Ognia mógł tulić mnie w tej jednej chwili. Żar zmusza mnie do wycofania dłoni. Rozgrzana skóra tętni bólem. Rana zasklepia się błyskawicznie. To całkiem tak jakby Wieczny Ogień w podzięce za ofiarę goił moją skórę... Wstaję... zrywam z siebie szatę ofiarną i wrzucam ją w płomienie... Podsyca ogień, który zachłannie bierze ją w posiadanie jako namiastkę mnie... mglistą szatę przesyconą moim zapachem...

Stało się to, co miało się stać... Oto Demonie moja ofiara... Przyjmij ją błagam...

Brak komentarzy: