30 lipca 2005

Jeden wieczór, trzy kobiety

W piątkowy wieczór, w delikatnie zadymione wnętrze Manekina weszłam u boku Pana. Powitania, zamówienia i już siedzimy na miękkiej kanapie wśród znajomych osób. W powietrzu, oprócz dymu tytoniowego, wisi oczekiwanie. Wszak to dziś A. ma mieć swój publiczny debiut po przysłowiowej drugiej stronie bata. Nie wyglądała na zdenerwowaną, choć nie wiem czy nasze przyjście bardziej jej pomogło czy przeszkodziło. Spekulacje, ostatnie dobre rady i już za chwilę ginie za zamkniętymi drzwiami. Napięcie roście. J. denerwuje się chyba najbardziej z na wszystkich. Wygląda na to, że jeżeli coś pójdzie nie tak to sama przystąpi do rękoczynów. Swoją drogą A. i J. są niesamowite w tym co robią sobie wzajemnie. Mają świetna chemię a jednocześnie prowadzą zadziwiającą grę. Nazwałabym ją ‘i chciałabym i boję się’ ale to nie do końca to. Mają na siebie wielką ochotę a mimo to tylko się drażnią. Pozwalając sobie na drobne pocałunki, przytulania… A przecież wiem (i widzę), że miałyby ochotę się skonsumować. No ale cóż, ich wybór.

Ale tego wieczoru była jeszcze jedna inauguracja – przyszła M. Namawiałam ją na to od kilku miesięcy i od kilku miesięcy się wybierała. Dziś jednak odłożyła wyjazd do Krakowa na sobotni ranek i przybyła. Była ciekawa tego miejsca, moich znajomych, sytuacji. Stanowiła także obiekt zainteresowania obecnych – w końcu była waniliowa…Siedziała tuż obok mnie, dotykałam jej czasami w przelocie, niechcący, przypadkowo. Co jest w tej kobiecie, że tak mnie pociąga? Może to, że nie ma w niej dominacji, która mogłaby zagrażać rozkoszy? Może to, że tak świetnie się z nią rozmawia. Może włosy, które można przesypywać między palcami…. Nie wiem. Szkoda tylko, że nie ma w niej zainteresowania kobietami. To jednak nie przeszkadza mi myśleć, że może… kiedyś… w końcu nigdy nic nie wiadomo…

29 lipca 2005

Sascha Huettenhain - zestawienia przeciwności

Niemiecki fotograf rodem z małego miasteczka w okolicach Kolonii, rocznik 1973 (młody człowiek znaczy) - Sascha Huettenhain. Pasjonat fotografii. Pracuje zarówno w atelier jak i na otwartych przestrzeniach, często wykorzystując w aranżacji scenografii duże elementy architektury, instalacje przemysłowe nadgryzione zębem czasu. Preferuje pracę przy naturalnym oświetleniu, ceni sobie atmosferę relaksu podczas sesji. Może właśnie dlatego jego modelki nawet ułożone na zimnych, ostrych, metalowych przedmiotach zachowują spokój… Większość prac wykonuje w technologii monochromatycznej lub w ciepłych odcieniach sepii.


Te dwa zdjęcie, gdzie linia ciała powtarza linię prostą przedmiotu, którego dotyka. Raz jest to ciepłe i szorstkie drewno – zapewne więdźba dachowa jakiegoś poddasza. Innym razem gładka, chłodna, metaliczna powierzchnia rurociągu.





Na dwóch kolejnych ciało zestawione z zimnymi powierzchniami metalu i muru, ocieplonymi jedynie miękką linią krawędzi stycznej.


I dwa ostatnie zdjęcia. Gra z pionowymi liniami zacieków na ścianie i szczelin w drzwiach. Na zdjęciu z drzwiami dodatkowy efekt wyciągający kompozycję osiągnięty przez odbicie w lustrze wody. Zacieki przywodzące na myśl spływającą wodę niczym dużą kroplą spadają na podłogę ciałem modelki, jej ręce jeszcze stykają cię z płynącymi strugami, ale ciało już przyjmuje swój ostateczny kształt choć jeszcze broni się przed zetknięciem z podłożem – czubkami palców…




==================

Raven 2005-07-29 23:03:53 83.24.0.188
Ostatnie zdjęcie..."Podwójna natura uległości"a oprócz tego.. te szpilki.. których brakuje w odbiciu w tafli wody... kwintesencja erotycznego niedopowiedzeni

24 lipca 2005

Egoistka

Jestem egoistką - pozwoliłam umrzeć moim wrzosom i nawet tego nie zauważyłam. Najpierw pieczołowicie przycięłam je wiosną żeby zakwitły, a potem je zabiłam.

23 lipca 2005

Bądź przy mnie blisko

bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedynie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata
Halina Poświatowska

Chcę rozbić taflę szkła a ona się ugina

Jest tak dziwnie jak jeszcze nie było, nigdy. Czuję się nie na miejscu, czuję się obco. Chwile szczęśliwe to te kiedy usypiając córkę zasypiam razem z nią. Ale kiedy budzę się to już nie są te same chwile, nie. Nie czytam, nie piszę, zgubiłam uśmiech. Moja szczoteczka do zębów jest moja i znajdują ją zawsze tam, gdzie ją zostawiam. Inne rzeczy nie są tam, gdzie spodziewam się je znaleźć. Tam, gdzie chciałabym być wczoraj wybuchły bomby. Tam, gdzie mnie nie ma - czekają na mnie. Tam, gdzie jestem jest dziwnie. Nie mam przestrzeni, w której czułabym się sobą. Budzę się na godzinę przed budzikiem (nawet jeżeli spałam trzy czy cztery godziny), a potem przewracam się z boku na bok nie mogąc zasnąć ale i nie mogąc wstać. Codziennie idę do miejsca, w którym czuję się źle. Codziennie wracam do miejsca, w którym czułam się dobrze, kiedyś. Może nie powinnam wysiadać z auta? Nie, to też mogłoby mnie zabić. Za kierownicą jestem chodzącą (a w zasadzie jeżdżącą) agresja i adrenaliną. Za często zdarza mi się świadomie wciskać pedał gazu daleko poza wszelkie granice rozsądku. Potrzebuję samotności, duża porcja cichej samotności powinna mi pomóc. Już chyba nie potrafię przywdziewać pozornego uśmiechu, nawet nie chce mi się tego robić, zmuszać się do tego.

Nie jest dobrze, psyche siada, fizis także słabuje, rozmowa z rodzicielką wcale nie przyniosła ulgi. Kiedyś taki komentarz byłby powodem do radości przez kilka dni, dziś patrzę na niego z przymrużeniem oka ale cóż, skoro nie ma już żadnego listu w skrzynce…
„Bardzo ładne, co jest rzeczą normalną u zoozy, trochę było tu dominacji, ale nie do przesady. Jakby co zooza jest bardzo znaną pisarką w necie weź trochę polataj po stronach bdsm to znajdziesz całkiem sporo jej twórczości”

18 lipca 2005

Jeżeli kochać

Jeżeli kochaćKto nie pamięta genialnego wprost wykonania Wiesława Michnikowskiego, który tak skutecznie przekonywał do... trójkątów :) słowami Jeremiego Przybory. Tekst aktualny do dziś, oj aktualny... wiem co mówię...

Jeżeli kochać
Jeżeli kochać
Jeżeli kochać

Jeżeli kochać to nie indywidualnie,
Jak się zakochać to tylko we dwóch
Czy platonicznie pragniesz jej czy już sypialnie
niech w uczuciu wspiera dzielnie Cię druch
Bo pojedynczo się z dziewczyną nie upora
Ni dyplomata, ni mędrzec, ni wódz
więc Ty drugiego sobie dobierz amatora
i wespól w zespół by żądz moc móc wzmóc

i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc
i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc

Bo kiedy sam w zmysłów trwasz zawierusze
to wszystek czas Ci pochłonie i zdrowie
lecz gdy z oddanym kolegą to tuszę
że tylko w połowie
wniosek:

Jeżeli kochać
Jeżeli kochać
Jeżeli kochać

Jeżeli kochać to dlaczego nie z kolegą?
dziewczynę wespół uwielbiać jest lżej
co niebezpieczne dla mężczyzny samotnego
to z kolegą niebezpiecznym jest mniej
Jeżeli kochać to nie indywidualnie
Jak się zakochać to tylko we dwóch
Czy platonicznie pragniesz jej czy już sypialnie
niech w uczuciu wspiera dzielnie Cię druch
i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc

i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc
i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc

A kiedy rzuci Cię w szczęścia południe
kobieta z pięknym bezdusznym obliczem
dla samotnego to cios aż zadudni
dla dwóch zaś to prztyczek
wniosek:

Jeżeli kochać
Jeżeli kochać
Jeżeli kochać

Jeżeli kochać to nie indywidualnie
jak się zakochać to tylko we dwóch
czy platonicznie pragnie się czy sypialnie
niech w uczuciu wspiera dzielnie Cię druh
bo pojedynczo się z dziewczyną nie upora
ni dyplomata, ni mędrzec ni wódz
więc Ty drugiego sobie dobierz amatora
i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc

i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc
i wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc

17 lipca 2005

Szaleństwo chwili

I znowu przez moment dane mi było dotykać ust młodej kobiety. Kiedy roześmiana, nie zważając na ludzi wokół zarzuciła mi ręce na szyję i połączyła swoje wargi z moimi. Smak jej ust, tak dziewczęcy jeszcze, tak świeży. A ona sama wtulająca się we mnie, taka bliska choć taka daleka. Czasami myślę, że to co ciągnie nas do siebie to właśnie różnice, wszak przyciągają się przeciwieństwa… Dotykałam jej uda, musnęłam kobiecość, tak delikatnie, jedynie po to, żeby palce zapamiętały kształt, żeby reszta została wyobrażeniem. Wciąż nie znam jej zapachu, jej smaku. I znów pożądam tego roześmianego ciała i znów wzbraniam go sobie. Czym więc są te pocałunki namiętne, te dotykiem kradzione kawałki siebie, palce we włosach i na karku zęby… czym? Obietnicą. Są obietnicą, że może gdzieś, kiedyś zabiorę ja w świat mojej kobiecej miłości. Może… kiedyś… Na razie jednak nieodpartą czuję przyjemność z tego, co chce mi ofiarować – swoje usta, swoje dłonie.

No właśnie – dłonie. Przecież ja już to znam – dłonie, które pieszczotą obdarzając wybiegają daleko poza widnokrąg. Dłonie, które zamiast aksamitnego dotyku palców zaciskają się we włosach. Palce, które rysują paznokciami ślady na skórze. Dłonie, które bezwstydnie ujmując mój podbródek pozwalają wargom pocałunki wysysać. To niby nic, ale ja znam już takie gesty. Drobne ruchy, z których potrafię odczytać to coś - zaczajoną w głębi dominację. Znowu? Nie pozwolę na to, żeby historia się powtórzyła. Nie, nie pozwolę.

Zastanawiam się czy to przypadkiem nie jest tak, że moja uległość prowokuje zachowania nacechowane dominacją. Znam swoją uległość, znam ją i wiem jak bardzo potrafi być fascynująca dla osoby dominującej. Ale… no właśnie… ale. Jest jedna jedyna kobieta, której z przyjemnością oddam siebie, z rąk której przyjmę rozkosz i ból. Ale tylko Ona jedyna. A te przebłyski gestów… wiem czym są – chwilowym zapomnieniem, dającym się powstrzymać kiedy się o tym myśli. A potem przychodzi zapomnienie.. drugie, trzecie, kolejne… Nie chcę tego, nie chcę przeżywać tego po raz kolejny.

Bądźcie moimi przyjaciółkami, bądźcie kochankami. Ale powstrzymajcie się przed sięganiem po moją uległość. To zakazane obszary mnie. Równia pochyła. Początek końca. Ale najistotniejsze jest to, że jest to efekt nieodwracalny… Możemy sobie dać całe mnóstwo emocji i przyjemności, całe mnóstwo... A z mojej strony jedna ta tylko jest prośba, jedyna. Wierzę, że potrafisz…

16 lipca 2005

Majowe popołudnie wiele lat temu

Piątkowa droga do pracy dłużyła się niemiłosiernie, starałam się myśleć o wszystkim innym poza tym, czym miałam zająć się zaraz po przyjściu do biura. I myślałam, a raczej nie myślałam tylko pozwoliłam myślom połazić tam, gdzie miały ochotę. I nagle zobaczyłam coś co mnie zaskoczyło. Moje myśli polazły bardzo daleko w przeszłość, szły sobie nieśpiesznie, w zasadzie to wlokły się noga za nogą. Aż nagle zobaczyłam schody…

Najzwyczajniejsze schody w wieżowcu, lastrykowe stopnie aż po sufit. Myśli zaczęły się wspinać po tych schodach, powoli z małą zadyszką, przystając co kilka stopni, jakby sprawdzały czy to dobra droga. Zaciekawił mnie ten widok i poszłam śladem moich myśli.

I wtedy zobaczyłam przed jednymi drzwiami dziewczynę stojącą na wycieraczce. Miała krótkie włosy i krótką spódniczkę w kolorową kratkę, białą trykotową koszulkę. I nagle mnie olśniło – przecież sama miałam kiedyś taką spódniczkę – kiedyś… lata temu. Nagle przyszło mi do głowy, że widzę siebie. Chciałam iść wyżej, ale moje myśli uparcie przyglądały się tej dziewczynie, która naciskała dzwonek u drzwi. Patrzyłam i ja. W otwartych drzwiach pojawił się mężczyzna w eleganckiej atłasowej bonżurce, w kolorze gorzkiej czekolady… I wtedy wszystko stało się jasne – zobaczyłam samą siebie, w dniu 17 maja 1997 roku… Zobaczyłam dokładnie twarze, elementy umeblowania mieszkania, najdrobniejsze szczegóły ubioru. Nawe to, że miałam wówczas na sobie majtki z cienkiego białego frotte, z rysunkiem żółtych papug z przodu… Zobaczyłam film z tego dnia…

Zatrzymałam samochód, żeby odetchnąć, ale nie udało się, nie potrafiłam „wyłączyć” tego filmu… obejrzałam go w pamięci do końca… a to zdarzenie warunkowało cały piątkowy dzień. Nie opuszczał mnie nastrój sentymentalnego wzruszenia. Ciekawe czy kiedykolwiek spiszę Historię czekoladowej bonżurki… Zobaczymy…

15 lipca 2005

Czarno-biały Stefan DeLay

Stefan De Lay swoją przygodę z fotografią zaczął jak wielu – przypadkowo. Tu tym bodźcem był podarowany przez ojca stary Olympus rodziciela. Dopełnieniem zrządzenia losu był pierwszy zakupiony film – czarno-biały. Stefan De Lay pracuje wyłącznie w czerni i bieli, używa aparatu Hasselblad i czułych filmów Ilfor 400. Jest uznanym portrecistą. Co ciekawe ci, którzy znają jako portrecistę w ogóle nie kojarzą go z aktami. I odwrotnie – ci, którzy poznali jego akty nie bardzo potrafią myśleć o nim jak o kimś kto robi portrety. Poniżej prezentuję moje ulubione kompozycje jego autorstwa. Te które urzekły mnie zupełnie nieaktową scenografią, dodatkowo zaś dbałością o detale tła i światło.

13 lipca 2005

Jak Marcus Linder patrzy na kobietę?

Kolejny z moich ulubionych mistrzów aparatu. I kolejny półfotograf - na co dzień zajmujący się sprzedażą oprogramowania. W naciskaniu spustu migawki ma spore doświadczenie bo robi to od 12 roku życia. Ma małe studio i to tam właśnie ‘popełnia’ swoje akty. A one same są jakże apetyczne. Jeden z nielicznych tworzący akty kobiet brzemiennych. Świetne wyczucie w zdjęciach zakwalifikowanych przez niego do kategorii fetish, kilka sugestywnych ujęć w bdsmowym duchu. Poznajcie się oto Marcus Linder i jego portfolio.







A miało być tak pięknie…

I znowu – za szybko, za daleko, za bardzo. Co jest we mnie, że czekać nie potrafię, że zanim coś się stanie ja już galopuję myślami daleko za horyzontem? To moja zmora, wyprzedzanie rzeczywistości. Sama wiem, że wyobraźnia jest moją siłą napędową, i upór, i konsekwencja, i marzenia, po które sięgam. Wiem to wszystko, ale chyba jednak czasami wychodzę dalej przed innych uczestników życia, dalej niż oni sami. I znowu to zrobiłam, chyba.

Kilka ciekawych rozmów, potoki słów w dobrej polszczyźnie skreślone, niedopowiedzenia… a ja już tworzę z tego obietnicę czegoś. Ja już zaczynam żyć tą wizją, a stąd już tylko krok do tego, żeby wizja zaczęła żyć sama, własnym życiem. I tak oto stworzyłam kolejny mały świat… Tak mi się wydawało przynajmniej.

Co jest takiego w moich słowach, że tak łatwo jest mi pociągnąć za sobą rozmówcę w świat mojej wyobraźni? Że potrafię pokazać, w sposób rzeczywisty, to czego jeszcze nie ma. Ale to za mało. Trzeba jeszcze zmierzyć obietnicę wizji z rzeczywistością. I tak się dzieje. Ci, nazwijmy ich ‘oni’ tej konfrontacji się nie boją. Tylko dlaczego tak drastycznie zniżają swój poziom przechodząc od fantazji do realności. Nie składam obietnic bez pokrycia, ja jestem szalona i w zasadzie nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. I nagle ci ‘oni’ wszystko psują. Psują przede wszystkim formą i treścią swoich wypowiedzi. No bo jak inaczej odebrać maile w rodzaju: „znacznie wyrasta ona ponad przeciętność - zdominowanie takiej osoby będzie niezapomnianym doświadczeniem”, „ta mała interesuje mnie na tyle, że nawet gdy dowiedziałem się, iż nie jest bezpańska nadal mam ochotę spotkać ja i poznać nieco dokładniej”, „czy masz coś przeciwko temu?”. No a przecież przed chwilą jeszcze unosili się wraz ze mną w obłoku wyrafinowanego wyuzdania. No przecież to się nie trzyma przysłowiowej kupy.

Dlaczego Pan, znający wartość swojej suki, miałby oddać ją komuś takiemu. No dlaczego? Bo ktoś pisze, że chce, że mu się spodobałam? Wstyd mi za tych ‘onych’. Wstyd mi przed moim Panem, bo przecież zanim napisali do Niego ja sama opowiadałam Panu Mężu o moich rozmówcach, cytowałam wypowiedzi. A potem okazuje się, że inteligentny rozmówca mający duże szanse na pozytywne rozpatrzenie swojej prośby smaruje takiego koszmarka. Argumentacja żadna, a list utrzymany w konwencji zamówienia, czasami jeszcze z podaniem terminów. Brrrr. Dysonans między osobowością nakreśloną w rozmowach ze mną a późniejszymi zachowaniami jest ogromny. A pisanie w tym duchu jest obraźliwe dla adresata.

A ja? No cóż… już nie cwałuję po otwartych przestrzeniach wyobraźni… kolejny raz grawitacja pokazała swoją moc, ściągając mnie na ziemię. Ale najwidoczniej to jest moje przekleństwo – ‘konsumpcja w wyobraźni’ lub jak kto woli ‘wyobrażenie konsumpcji’. A przecież wszystko jest dla ludzi… tylko trzeba wiedzieć jak. A tym razem znowu mogę jedynie parafrazować powiedzenie „Już byłam w ogródku. Już witałam się z gąską…” tylko, że gąska okazała się jakaś taka hmm… prymitywna? A może ‘oni’ uważają, że nie wypada im być inteligentnymi, elokwentnymi i dowcipnymi w stosunku do Pana? Może w takiej właśnie masce arogancji i braku szacunku czują się dowartościowani? Nie wiem, sama nie wiem. Przy zdecydowanej przewadze podaży dominów nad popytem na nich w bdsmowym światku powinni chyba bardziej się starać? Zaryzykuję twierdzenie: więcej pokory ponowie dominatorzy i więcej polotu (dla jasności: małe literki zostały użyte rozmyślnie).

Mam najcudowniejszego Pana na świecie. A kto to neguje niech podniesie rzuconą rękawicę! I zapraszam na ubitą ziemię o świcie!

PS. Swoją drogą ciekawe jak mógłby wyglądać taki pojedynek? Hmm… moja szalona wyobraźnia już mi podsunęła kilka interesujących scen, może pozwolę jej poszaleć w tym temacie…

12 lipca 2005

List o listach

Dopiero co o listach pisałam, o listów pisaniu i otrzymywaniu. I oto właśnie list od nieznajomego otrzymałam. List ciekawy, zabawny. A wszystko zaczęło się od pomyłki. Ktoś czytał opowieści, zoozę z Zuzką pomylił, teksty wymieszał. Komplementów parę skreślił. Trzeba było co nieco wyprostować. I tak zaczęła się ciekawa korespondencja, korespondencja, która zaowocować może ciekawym spotkaniem. Spotkaniem z… Tajemniczym Nieznajomym. Od słowa do słowa potoczyła się rozmowa, a z rozmowy wynika niezbicie, że oboje mamy słabość do miejsc publicznych, że sztampie i rutynie mówimy nie. Kto wie, kto wie… na czym to spotkanie zakończy się. Na razie Tajemniczy Nieznajomy jest niestrudzony w działaniach cel ten przybliżających. Nie zrażony moim nie bezpańskim stanem rozpoczął negocjacje z moim Panem. Sama nie wiem o czym rozmawiają, skąd więc dreszcze, które po mnie biegają? W efekcie mam teraz w pocztowej skrzynce list, do którego mi zajrzeć nie wolno, list dla Pana mojego przeznaczony jedynie. Tak bowiem zamysł spotkania utkany, że mój nieznajomy pozostanie mi nieznanym. I chociaż nic jeszcze nie jest postanowione to już się cieszę na niewiadome. Co prawda czekać jak zawsze nie lubię, ale zaczekam tym razem, w domysłach jedynie się gubię. O czym to pisze do mojego Pana osoba mi nieznana. Przecież nie może chcieć mnie i pożądać skoro mnie nie zna, na Boga. Co będzie jeśli jednak o tym myśli, żeby za smyczy złapać koniec bliski? I tego nie wiem, wszak nic mi do tego, jestem ja suką Pana mojego. On zrobić zawsze może co zechce…

I to jest właśnie piękne tak bardzo, że ja Go kocham sobą nie gardząc. Każdą mu mogę przyjemność sprawić i w każdy sposób sobą zabawić. Ciekawość mnie zżera co jest w tym liście ale nie zajrzę tam oczywiście. Przecież nie godzi się, żeby suka…

11 lipca 2005

A może tak jutra nie będzie... co?

Może jeśli nie zasnę to jutro nie nadejdzie? Może.. Czy to możliwe, żeby nie nadeszło? Nie chcę jutra, pojutrza i popojutrza także nie. Chcę żeby był już piątek. Tak, żyję od piątku do niedzieli, to co jest pomiędzy jest… sama nie wiem czym ale na pewno nie życiem. Bo życie po to jest żeby pożyć…

10 lipca 2005

Listy, uwielbiam listy…

Pisać, dostawać, czytać i czekać na nie. Uwielbiam listy i ten sposób wymiany myśli. Elektroniczne, papierowe, drukowane i odręczne. Uwielbiam listy. Przez lata pisałam listy, których nigdy nie wysyłałam, nie miały adresata.A dziś? Hmm dziś nadal ulegam magii słów zapisanych i wypowiedzianych do kogoś. Lubię listy od nieznajomych. Każdy taki list nowa historia, nowy kawałek mnie, który odkrywam pod wpływem nowego spojrzenia na mnie. Zawsze, kiedy odpowiadam na list od nieznajomej osoby przeżywam ten dreszczyk emocji związany z nieznanym. Bo przecież nie wiem kim jest ten, kto napisał do mnie. Sama także pisuję czasami do nieznajomych. Zwykle pod wpływem emocji, jakie wzniecają we mnie ich słowa, wypowiedzi, opowiadania. Czasami odpowiadają, zazwyczaj jednak nie. Ale to nic, nie wszyscy lubią pisać listy. A przecież email to rewelacyjne narzędzie, bark konwenansów, brak znaczka i pocztowej skrzynki. Nie musi mieć początku a ni końca, ważne, żeby miał środek. Tę jedną jedyną myśl, która zostanie w głowie czytającego. Myśl, która będzie żyła własnym życiem. Myśl ciepła lub krytyczna. Myśl, która inne myśli przywoła.

Tak, list od Nieznajomego to taka cudowna istota, która pozwala poczuć się inaczej. Pozwala otworzyć przed kimś drzwi, uchylić rąbka tajemnicy w zamian za odrobinę cudzej tajemnicy. Słowa, słowa płynące są tym, co tak pięknie przyozdabia drogę, po której kroczymy. Wiec dbajmy o słowa bo one są drzwiami, przez które można wejść do innego świata, choćby na trochę, choćby tylko na trochę…A listy od tych, których znamy? Kiedy nie trzeba nic tłumaczyć, kiedy wystarczą słowa dwa lub trzy, żeby wszystko było wiadome. To taki list, kiedy można powiedzieć wszystko…

Uwielbiam listy… i odpisuję na nie, nie zawsze od razu... ale zawsze odpisuję :)

Miałam sen…

I stało się to, czego mogłam spodziewać się jedynie w najczarniejszych myślach. To co się stało miało i mogło mieć jedynie wymiar metafizyczny. Tak, teraz wiem to już na pewno. Był czas oczekiwania, był czas tworzenia świata, czas opowieści tak intymnych i tak magicznych jak to tylko możliwe. Był taki czas… A potem nagle pojawiła się data, konkretny dzień w rzeczywistym kalendarzu, oznaczony, naznaczony, napiętnowany. I wszystko skupiło się na tym, co miało się wydarzyć. Miało się wydarzyć? Nie, na tym, co nie miało się wydarzyć wcale. Niezmierzone przestrzenie, niezgłębione słowa musiały zmierzyć się nagle z ograniczeniami rzeczywistości świata fizycznego. Co przyniosły? Emocje, szalone emocje i całe morze przyjemności. Ale przyniosły coś jeszcze. Inny odbiór wydarzeń.

Teraz jestem tylko dziewczynką z zapałkami. Tą, która rozświetla mrok pojedynczym małym błyskiem, który trwa tyle co żywot jętki jednodniówki. Czy tego chciałam? Nie, nie, nie, po stokroć nie. Niespełnienie boli za bardzo, niedosyt, apetyt, który trzeba trzymać na wodzy. Nie chcę tego już nigdy więcej. Nie chcę wysuwać żądań. Nie chcę tłumaczyć dlaczego czegoś chcę. Nie potrafię żyć bez tej magii, ale nie jestem dość silna żeby konfrontować ją z rzeczywistością. Każde następne spotkanie byłoby zapewne bardziej jeszcze ekscytujące, ale i bardziej bolesne. Za bardzo. Zostanę więc w przyjaznym i bezpiecznym świecie kwiatów, mgieł i ognia. Zostanę tam i zapomnę drogę do płomiennego kręgu, który jest na styku światów. Będę pamiętać, że mistyka nabrała ciała, ale zdławię w sobie pragnienie by poczuć to znowu. Odpłynę w świat dotyku dłoni myśli zapominając o aksamitnych opuszkach palców. Okryję się ciepłym dotykiem słów zapominając oddech, który ogrzewał mi kark. Z każdym kryształkiem brązowego cukru, który rozpuści się w moich ustach ta noc będzie stawała się nocą ze snów.

Noc Dotyku nie była rzeczywista… nie była rzeczywista… nie stała się… nie było jej… i nie będzie… przecież jeżeli będę sobie to powtarzać odpowiednio długo to muszę w to uwierzyć. Zacznę od razu. To był sen… tak… miałam sen… piękny sen… To był sen…

8 lipca 2005

Tango

Moje pierwsze skojarzenie? Hmm miałam jakieś 10 lat, na hasło tango przychodził mi na myśl jedynie staruszek Fogg czyli nic czym można byłoby się zachwycić. Nie minął rok, może dwa albo pięć gdy przeczytałam gdzieś, że tango było zakazane, ze względu na swój bulwersujący i erotyczny charakter. I znowu ten sam łańcuch skojarzeń: myślę tango – myślę Fogg – myślę błeee. No jakim cudem coś takiego może być erotyczne. To w głowie się mieścić nie chciało. I w ten oto sposób tango odeszło do lamusa niejako zaocznie, nawet nie zgłębiłam tematu, wszak miałam już wyrobione zdanie na ten temat. Lata mijały, bagaż doświadczeń na karku stawał się coraz większy, obszary niezbadane zaczynały się kurczyć, nie tak szybko jak Amazońska Puszcza, ale jednak.

I przyszedł dzień, kiedy tango zagościło w mojej głowie, tym razem jednak zupełnie inaczej… I stało się, że zapragnęłam dotknąć tanga, zapragnęłam go organicznie, cała duszą i ciałem. Bo nagle zobaczyłam w nim to, o czym czytałam w wieku kilkunastu lat. Zobaczyłam jak niesamowicie erotyczne jest tango. Jak cudownie lubieżne, delikatne ale i silne. Ile niesie w sobie ekspresji, ile emocji… Zobaczyłam oczy, z których blask bił tak nieziemski. Zobaczyłam skórę chłonącą dotyk drugiej skóry. Publicznie. Za przyzwoleniem. Zobaczyłam pożądanie, które towarzyszyło tańczącym. Coś pięknego, coś co poruszyło nawet moje współodczuwanie. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć to, że nie tańcząc, a jedynie przyglądając się temu spektaklowi mój oddech zaczął żyć własnym życiem. Skąd dreszcze dotykające mnie pośród słonecznego dnia, na środku placu pełneym ludzi…

Moja wyobraźnie pobudzona do lotu kołowała wysoko nad moją głową. I już dosięgała wieczoru czy nocy… nie otwartej przestrzeni placu w słoneczny dzień, ale lekko zadymionego nocnego klubu. Takiego trochę w stylistyce czasów prohibicji… tajemnicy… zakazania. Ech… ta moja wyobraźnia…

Relacje z konkursów tańca towarzyskiego nie oddają tego czegoś, co ma w sobie tango spontaniczne, nie mają duszy. Tango argentyńskie to klasa sama w sobie. Elegancja, nonszalancja i erotyka. Taka jest definicja tanga. Moja definicja. Opowieść o emocjach przedstawiona ciałem. Szybkość, dynamika ruchu przeplatana czułym dotykiem. Ruch dłoni jak uderzenie w twarz, obrót jak odepchnięcia, zejście jak miłosny uścisk i tulenie. A wszystko to w tańcu. Nie ma dwóch par tańczących tak samo, nie ma dwóch identycznych tang. Tango to historia każdej konkretnej dwójki ludzi.

Dziś dla mnie tango to kwintesencja… bdsm. Tak, właśnie tak. To magia dominacji i oddania, to zawładnięcie ciałem i duszą, to czułość i siła, to pożądanie. To obnażenie własnego wnętrza i nie pokazanie niczego jednocześnie. W mojej głowie wykiełkowała taka właśnie przewrotna nieco myśl. Tango – sesją bdsm, sesją publiczną wśród nieświadomych niczego ludzi. Może uścisk mocniejszy nieco niż przewiduje konwencja. Może palce we włosy wplecione, mocne, stanowcze. Może pocałunek namiętny do bólu. Może wyraz oczu wywołujący dreszcz. Bo kto wie czy dłonie nie zerwą za moment tej delikatnej satynowej sukni obnażając przed światem to co skrywa. Kto wie czy partnerka nie zostanie za moment przekazana we władanie innego… tancerza, na te kilka chwil. Czyż nie jest idealna sytuacja żeby zaprezentować światu oddanie, ułożenie, uwielbienie… Tak, chciałbym kiedyś przeżyć TAKIE TANGO…

7 lipca 2005

Shiver

Mr Shiver - Pokazać wszystko czy tylko kawałek?A co powiecie na to cudeńko? Ciała tu co prawda niedużo... ale za to ile sexu...Mr Shiver troszkę skręca w kierunku fetyszu albowiem sporo u niego nóg, pończoszek i pantofelków ( choć inne części ciała uwiecznia także :) ).
















Złośliwość rzeczy martwych

No i stało się to, czego najbardziej się obawiałam w tym tygodniu. Ludzie się sprężyli, każdy zrobił co do niego należało (no prawie każdy) ale nie bądźmy drobiazgowi. I wtedy – zawiodła technika. Wrrrr uzależnienie od technologii w dzisiejszych czasach jest tak duże, że bez tego jedynego w swoim rodzaju ‘drobiazgu’ żyć się nie daje. Tak czy owak, nie mam szans na dotrzymanie któregokolwiek z terminów. Trzeba będzie jutro wstać bladym świtem i trzymając w dłoniach zamykające się powieki wyruszyć do biura wcześniej niż zwykle, dużo wcześniej niż zwykle…A wszystko szło tak pięknie… Idę do wanny…

4 lipca 2005

Moje ja

Czuję się jakaś taka wypalona, pusta, zmęczona... po kostki w mule codzienności się czuję. Zagubiło się gdzieś moje radosne ja, gdzieś się zapodziało... Uczciwego znalazcę proszę o zwrot... to moje "ja" jest dość krnąbrne i chadza własnymi ścieżkami, ale cóż - zżyłam się z nim i jakoś bez niego nie potrafię.Jest oswojone, ale ostatnio trochę zdziczało. Lubi posłuchać śpiewu Rudowłosej Boginii, lubi wybierać drobiny brązowego cukru z zakamarków dłoni. Łasi się i mruczeć z zadowolenia potrafi (choć ostatnio jakby rzadziej).Ma swoje lata i nawyki swoje, ale kocham je - jest moje. Więc jeśli ktoś znajdzie niech odprowadzi prosto domu. Czekam tam na nie, na to moje niepokorne, zbuntowane "ja".

Kamieniołom Horka

Pięknie położony zbiornik o max głębokości 30 m, przejrzystość wody powyżej 10 m. Pod wodą dużo atrakcji (podobno) od kiczowatej rodzinki rekinów, po przez ruiny budyneczków eksploatacyjnych kamieniołomu, zniszczone rurociągi, gadżety miejscowego klubu płetwonurków po wspaniałe pionowe ściany. Na ścianach wiele napisów "pamiątkowych", dodatkowo dużo ryb z ponad 0,5 metrowym szczupakiem na czele. Ech... nurać mi się chce i to niemiłosiernie. Na ciepłą wodę nie ma co na razie liczyć więc chociaż ciepło sobie pomyślę o tym niemieckim kamieniołomie, który wydaje się być na wyciągnięcie ręki... A cena za całodzienny karnet na nurkowanie to: 6 euro! I co z tego skoro siedzę za biurkiem...

Lubię kiedy kobieta...

Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.
Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.
I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.
Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata

Kazimierz Przerwa-Tetmajer

I ja to lubię Panie Kazimierzu… I ja lubię to co tak pięknie Pan nazwał słowami. Lubię czuć rozkosz spływającą między palcami, między rzęsami. Lubię ten oddech szybki, urywany kiedy ciało dopomina się o powietrze a dążenie do rozkoszy chce być silniejsze niż instynkty samozachowawcze. Tak, tak, Panie Kazimierzu nie Pan jeden pieścił kobietę ale Pan jedyny tak pięknie pisze o tym. Kobiety… zagadka nieprzenikniona… W głowie zawrócić potrafią i do raju zabrać jak na kawę. Wargami namiętnymi rozgniatać smutki i sok słodyczy z nich toczyć. Kobiety… nic piękniejszego i nic bardziej niebezpiecznego w świecie ponad nie. Kobiety…

Nic dwa razy się nie zdarza

Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz przy ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
Jesteś - a więc musisz minąć,
Miniesz - a więc to jest piękne.
Uśmiechnięci, współobjęci,
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Wisława Szymborska

3 lipca 2005

Pamiątki

Nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. W każdym razie nie w tym samym miejscu. Stare chińskie przysłowie… jakie prawdziwe. To dotyczy wielu rzeczy, wielu spraw, w każdym razie w moim życiu się sprawdza. Potrafię wybaczać, mogę zapomnieć, z pamięci wymazać mogę… ale nigdy nie jest tak przedtem. A potem to już coś na kształt równi pochyłej. Niby jest ale inaczej. Męczę się i czuję się osaczona, przez rzeczywistość, która jeszcze do niedawna była moim życiem. A czym jest teraz? Nieznośnym, natrętnym przypominaniem o ty, co było. Wyrzutem sumienia? Nie, nie wyrzucam sobie tego jak żyję, nie staram się zmienić żeby się przypodobać. Zmienianie ludzi to sukces na krótki dystans, wcześniej czy później prawdziwa natura dojdzie do głosu.

A ja siedzę w pokoju, wśród ognia, który był ze mną na Łące. Siedzę wpatrując się w te same płomienie… te same… I chociaż każdy z nich przypomina te chwile ponad czasem, przypomina mi także, że to tylko wspomnienie. Wspaniała projekcja wspaniałej chwili w moim umyśle. To było coś nie z tej ziemi. W XXI wieku odrzucić zdobycze cywilizacji na rzecz pierwotnej ciemnej nocy. Spotkać się z kimś i nie spojrzeć mu w oczy, nie widzieć twarzy…

Nie chcę żyć wspomnieniami, ale inaczej nie potrafię. Wspomnienia są częścią mnie, w każdym z nich zostawiłam cząstkę swojej duszy. Jeżeli odrzucę wspomnienia to nie będę kompletna, pogubię kawałki siebie. Wspomnienia są wieczne, w każdym razie moje są wieczne. Tak było z Kobietą-Która-Podarowała-Mi-Różę. Tak, Ona jest jednym z tych wspomnień, które są niezniszczalne. A Ten-Który-Mnie-Dotknął? Jak z Nim jest? No cóż, znajdzie miejsce obok Kobiety-Która-Podarowała-Mi-Różę, a Jego prezent obok róży. Może tak będzie najlepiej, może pozostając wspomnieniem będą żyły długo i szczęśliwie…

Życie jest takie krótkie…takie szybkie… Sama zauważam, że żyję od piątku do piątku, tydzień przelatuje mi błyskawicznie przez palce. Jest jeszcze tyle osób, które chcą być poznane, pokochane przeze mnie, tyle zdarzeń, które chcą być moimi wspomnieniami…

Pamiątki
Niebieskie oczy, krągłe paciory,
kąpane w niebie w dawne wieczory,
leżą w komodzie, w starej szufladzie
-kurz na nie pada, warstwą się kładzie...
Pocałowania, słodkie pieszczoty,
pachnące jeszcze wonią tęsknoty,
z dala od ludzi, z dala od zgiełku,
na dnie szuflady więdną w pudełku.
I nic już więcej, tylko dwie róże,
i jedno słowo złote i duże,
zwinięte w papier leży w ukryciu
-może się przydać jeszcze raz w życiu.
MPJ

2 lipca 2005

Emocje, uczucia, chemia i rzeczywistość

Dziś w nocy zastanawiałam się nad tym jak bardzo opinie innych ludzi potrafią determinować sposób postrzegania rzeczywistości. Na ile takie ‘wprowadzenie’ potrafi nowopoznaną osobę zdyskredytować w naszych oczach. Na ile własne pierwsze wrażenie jest silne i potrafi być odporne na gadanie z zewnątrz.

Ta, która była moją Panią, pamiętnej listopadowej nocy jest osobą kontrowersyjną. W zasadzie z wielu różnych źródeł słyszałam o Niej niepochlebne opinie, jeszcze przed naszym pierwszym spotkaniem. Ostatnio nawet zaproponowano mi obejrzenie zdjęć, dowodzących zachowania nazwijmy to nieodpowiedniego. Ale to dla mnie nic nie znaczy. Dla mnie Ona pozostanie jedyną Panią jaką miałam, jedyną jaką chciałbym mieć. I nie ma znaczenie to, co ktokolwiek mówi. Byłam z Nią a Ona była ze mną. To, co się dla mnie liczy to chemia, która wówczas między nami zagrała. To niesamowite rozumienie bez słów. To ogromny wzajemny szacunek dla każdego z uczestników tego spotkania. A zdjęcia dowodowe, hmm sama mam kilkadziesiąt zdjęć z tamtej nocy. Czego one dowodzą? Cudownego przeżycia i ekstatycznej rozkoszy. Moja próżność podszeptuje mi, że to ja jestem w jakiś sposób wyjątkowa i to jest odpowiedź na pytanie dlaczego było tak pięknie. Ale tak naprawdę to nie widzę powodu, żeby nie powiedzieć rozmówcy ciekawe jest to co mówisz, ale ja znam Ją z zupełnie innej perspektywy. Nie zamierzam ukrywać swojej sympatii, bez względu na stosunek otoczenia. Widziałam przerażenie w oczach osoby, która dowiedziała się planowanym spotkaniu moim i LA. Przerażenie tak wielkie, że mogło zostać zwerbalizowane jedynie stwierdzeniem ‘zooza tylko nie ona, proszę tylko nie ona..’ Otóż właśnie, że nie. Ona. Ona. I tylko Ona. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła kiedykolwiek służyć jakiejkolwiek innej Pani. Taka ewentualność w ogóle nie wchodzi w rachubę. I wiem, że te emocje są zwrotne. I to, co jest istotne to to, że było nam dobrze razem.

A może to ja jestem w jakiś sposób inna… inna niż wszyscy… Możliwe. Tak już jest, że moje decyzje i wybory, choć przemyślane, są niesamowicie nacechowane emocjami. Nie wstydzę się swoich emocji, wręcz przeciwnie cieszę się mogąc je podarować komuś, kto potrafi się nimi cieszyć. A Ona potrafi, jest jedną z tych osób, dla których warto oddać siebie. A może to także kwestia szczerości i otwartości. Dla mnie uległość nie jest grą, zabawą czy łóżkowym urozmaiceniem. To moja natura - taka jestem. Więc spotykając ludzi, z którymi nawiązuję relacje na tym właśnie poziomie porozumienia staję się pełniejsza, działają na mnie stymulująco.

Ktoś bardzo mi bliski takiego użył porównania w stosunku do moich reakcji„…nie umiem odpowiedzieć ci prosto i w dwóch słowach... to było jak gra na doskonałym instrumencie... jakby ktoś dał mi do ręki magiczne, najwspanialsze skrzypce stradivariusa... takie które są jedyne w swym rodzaju i jakbym dzięki tej samej magii nagle potrafił na nich grać... one jakby same grały - wystarczyło dotknąć...”.

Może każdy jest na swój sposób niezwykły, tylko nie znajduje swojego dopełnienia, które pozwoliłoby tę niezwykłość oswoić i oswobodzić. Ja mam to szczęście, że odnalazłam kilka ze swoich dopełnień. Czy wszystkie? Nie wiem. Ale tych, które spotkałam będę bronić, choćby mi przyszło Rejtana naśladować.

1 lipca 2005

Dołek, sentymenty i światełko w tunelu

Kryzys przychodzi zawsze wówczas kiedy jest najmniej pożądany. Wrrr. Takiego ciężkiego tygodnia jak ten, który się właśnie kończy to chyba jeszcze w życiu nie miałam, ale nadchodzący będzie jeszcze cięższy. Jeżeli doczekam następnego piątku bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym – będę z siebie dumna.Swoją drogą dziwnie się układają zdarzenia, zawsze wtedy, kiedy jest najciężej pojawiają się jakieś najjaśniejsze migotliwe ogniki. Tak, całe szczęście, że tak się właśnie składa. Że jest jakaś dobra, jasna myśl czy wspomnienie, którego można się chwycić, z którym można choć na chwilę zapomnieć o trudach dnia codziennego. Dla mnie najczęściej to coś związanego z ludźmi. Czasami rozmowa, czasami spotkanie, innym razem wspaniały sex albo zdjęcie, albo list... Wspomnienia… mają cudowną moc stwórczą.

Do dziś zachowałam małe zdjęcia legitymacyjnego formatu. Czarno-białe, małe, nienaturalne, garniturowo-galowe. Takie, którymi w czasach szkolnych obdarowywało się sympatie. Z odręcznym napisem na odwrocie. Czasami imię, czasami data, czasami kilka słów. Pamiątka dziś trochę śmieszna, zwłaszcza w kontekście rozwoju technologii, ale pamiątka. No i cóż z tego, że nie pamiętam nawet imienia tego, który wyznawał mi wakacyjne uczucie na odwrocie swojego wizerunku. Albo za nic nie rozpoznaję sztucznie uśmiechniętej dziewczęcej twarzy. Pamiętam, że wtedy TE zdjęcia były ważne. Podobnie jest z pocztówkami z podróży, z listami. Potrafią się pięknie zestarzeć jeśli są zachowane, pożółkły papier, blaknący ślad atramentu, zagięcia, zapachy... A dziś? Jak przechować maile, cyfrowe zdjęcia…

Technologia idzie do przodu. Miałam zgrane na dyskietkę pliki tekstowe. Dziś są nie do odczytania. 'Rozmagnesowała' się jak powiedział mi ktoś. Inne pliki zapisałam z hasłem, żeby były bezpieczne. Dziś nie pamiętam jakim – są dobrze strzeżone - przed wszystkimi, nawet przede mną. Za dziesięć, dwadzieścia lat dyskietka okaże się nie do odtworzenia, bo wyparta przez inne nośniki wyginie. Tak właśnie przegrywa technologia z szalenie nietrwałym tworem jakim jest papier. Delikatnym płatkiem mokrej masy, wysuszonym i uprasowanym. Nieodpornym na wodę, na płomienie, na zginanie. A jednak potrafiącym przetrwać znacznie dłużej niż cokolwiek innego. List zawsze można otworzyć i przeczytać.

Czasami potrzeba szczyptę technologii – na przykład w formie okularów, wszak wzrok z biegiem lat lubi płatać figle. Ale emocje skreślone na papierze są niemal wieczne.I choć nie wyobrażam sobie, że mogłabym zamienić te zapiski na kajet i pióro, to jednak brak mi takich fizycznych i namacalnych dowodów moich słów. Czyż nie byłoby przyjemniej czytać to formie księgi o pożółkłych stronicach lub zwojach papirusów...? Ech… sentymenty.