8 lipca 2005

Tango

Moje pierwsze skojarzenie? Hmm miałam jakieś 10 lat, na hasło tango przychodził mi na myśl jedynie staruszek Fogg czyli nic czym można byłoby się zachwycić. Nie minął rok, może dwa albo pięć gdy przeczytałam gdzieś, że tango było zakazane, ze względu na swój bulwersujący i erotyczny charakter. I znowu ten sam łańcuch skojarzeń: myślę tango – myślę Fogg – myślę błeee. No jakim cudem coś takiego może być erotyczne. To w głowie się mieścić nie chciało. I w ten oto sposób tango odeszło do lamusa niejako zaocznie, nawet nie zgłębiłam tematu, wszak miałam już wyrobione zdanie na ten temat. Lata mijały, bagaż doświadczeń na karku stawał się coraz większy, obszary niezbadane zaczynały się kurczyć, nie tak szybko jak Amazońska Puszcza, ale jednak.

I przyszedł dzień, kiedy tango zagościło w mojej głowie, tym razem jednak zupełnie inaczej… I stało się, że zapragnęłam dotknąć tanga, zapragnęłam go organicznie, cała duszą i ciałem. Bo nagle zobaczyłam w nim to, o czym czytałam w wieku kilkunastu lat. Zobaczyłam jak niesamowicie erotyczne jest tango. Jak cudownie lubieżne, delikatne ale i silne. Ile niesie w sobie ekspresji, ile emocji… Zobaczyłam oczy, z których blask bił tak nieziemski. Zobaczyłam skórę chłonącą dotyk drugiej skóry. Publicznie. Za przyzwoleniem. Zobaczyłam pożądanie, które towarzyszyło tańczącym. Coś pięknego, coś co poruszyło nawet moje współodczuwanie. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć to, że nie tańcząc, a jedynie przyglądając się temu spektaklowi mój oddech zaczął żyć własnym życiem. Skąd dreszcze dotykające mnie pośród słonecznego dnia, na środku placu pełneym ludzi…

Moja wyobraźnie pobudzona do lotu kołowała wysoko nad moją głową. I już dosięgała wieczoru czy nocy… nie otwartej przestrzeni placu w słoneczny dzień, ale lekko zadymionego nocnego klubu. Takiego trochę w stylistyce czasów prohibicji… tajemnicy… zakazania. Ech… ta moja wyobraźnia…

Relacje z konkursów tańca towarzyskiego nie oddają tego czegoś, co ma w sobie tango spontaniczne, nie mają duszy. Tango argentyńskie to klasa sama w sobie. Elegancja, nonszalancja i erotyka. Taka jest definicja tanga. Moja definicja. Opowieść o emocjach przedstawiona ciałem. Szybkość, dynamika ruchu przeplatana czułym dotykiem. Ruch dłoni jak uderzenie w twarz, obrót jak odepchnięcia, zejście jak miłosny uścisk i tulenie. A wszystko to w tańcu. Nie ma dwóch par tańczących tak samo, nie ma dwóch identycznych tang. Tango to historia każdej konkretnej dwójki ludzi.

Dziś dla mnie tango to kwintesencja… bdsm. Tak, właśnie tak. To magia dominacji i oddania, to zawładnięcie ciałem i duszą, to czułość i siła, to pożądanie. To obnażenie własnego wnętrza i nie pokazanie niczego jednocześnie. W mojej głowie wykiełkowała taka właśnie przewrotna nieco myśl. Tango – sesją bdsm, sesją publiczną wśród nieświadomych niczego ludzi. Może uścisk mocniejszy nieco niż przewiduje konwencja. Może palce we włosy wplecione, mocne, stanowcze. Może pocałunek namiętny do bólu. Może wyraz oczu wywołujący dreszcz. Bo kto wie czy dłonie nie zerwą za moment tej delikatnej satynowej sukni obnażając przed światem to co skrywa. Kto wie czy partnerka nie zostanie za moment przekazana we władanie innego… tancerza, na te kilka chwil. Czyż nie jest idealna sytuacja żeby zaprezentować światu oddanie, ułożenie, uwielbienie… Tak, chciałbym kiedyś przeżyć TAKIE TANGO…

Brak komentarzy: