31 stycznia 2007

Emocjonalna wylinka

To chyba najlepsze imię dla tego, co się dzieje we mnie. Moja zewnętrzna skorupo-powłoka przestaje mi wystarczać. Duszę się w niej. I wiem, że czas opuścić ten zapyziały kącik. I tylko siły brakuje żeby rozerwać ją od środka. Potrzebuję pomocy z zewnątrz. Nic równie skutecznie jak pejcz nie przecina pancerza wydobywając na światło dzienne delikatnego powiewu świeżości. Opuścić ciało, jak wykluwający się motyl niepotrzebny już kokon. Motylem nocy być. A choćby i jętką jednodniówką. A choćby i jętką…

GOTHIC FETISH PARTY vol.3


Data:    13 stycznia 2007
Lokal:   Club Rock, Warszawa



Innowacje organizacyjne:     
  • zróżnicowanie ceny biletów w zależności od zachowania lub nie dresscode

Innowacje artystyczne:        
  • Grupa Taedium
  • pokaz FemDom
  • Medical fetish (gorset z igieł w konwencji sali operacyjnej)
Abstrakt:    

Dresscode mile widziany, w pozostałych przypadkach obowiązkowo czarne ubranie (wejście zwykło-czarnym ubraniu kosztowało 20 PLN, w dresscode 5 PLN a kobiety w stosownym ubiorze wchodziły gratis), impera otwarta dla wszystkich



Publikacje:

30 stycznia 2007

Dejavu?

Właśnie tak się czułam, w dużej mierze. No, bo miejsce to samo, które tak dobrze znam, z takich właśnie okazji. I meble, i sprzęty te same. I ludzie niemal w tym samym składzie. I tylko ja w jakimś innym wcieleniu. Bo przecież to ja zawsze byłam tą, na która zwrócone były oczy obecnych oraz dłonie i słowa Dominujących. Tak samo jak zazwyczaj Pan zapiął obrożę i przypiął do niej smycz. Ale to nie była moja purpurowa biżuteria i nie moja szyja. Nie bardzo potrafiłam się w tym znaleźć. Bolało. Bardzo bolało. Zwłaszcza, kiedy słowa te same i gesty, i nawet pieszczoty. Zachowania hmmm… jakieś takie skopiowane nieudolnie. Jeden jest wzorzec metra, jeden kilograma i tylko jedna jest kobieta, przed którą z rozkoszą i oddaniem skłonię głowę. I chociaż dużo gestów przywoływało wspomnienie to jednak nie było tego, co przeszywa od stóp do głów. Nie było, i nie będzie. Dziwnie było oglądać to z boku. Ale najdziwniejsze było nie to, na co patrzyłam, ale to, co widziałam. A zapragnęłam mojej Dręczycielki z jej uśmiechem i szeptem. Z paznokciami wytyczającymi ścieżki na szczyt rozkoszy. Z błyskiem źrenicy delektująca się ofiarowanym jej bólem.

Nie było współodczuwania. Nie było reakcji fizycznych na emocje. Nie czułam emocji. A może współodczuwanie, to moje szalone przejmowanie emocji i odczuć ma związek nie tyle z osobą uległą, co z dominującą? Może to właśnie wtedy, kiedy znam ruch dłoni, siłę palców, słodycz ugryzienia i ból pieszczoty potrafię wyczuć, co dzieje się w tym drugim ciele? Tym razem nawet strużki parafiny oblepiające sutki nie wywołały u mnie gęsiej skórki.

29 stycznia 2007

Niekiedy wystarczy

kilka słów
powiedzianych przez telefon
włożonych w kopertę
wysłanych na adres
kogoś kto samotność
zna bardzo dokładnie
na każdej drodze
potyka się o nią
czasami wystarczy
kilka chwil skradziony
chciepło czyjejś dłoni
pochwycone w biegu
czyjś uśmiech znany
wyłowiony w tłumie
który wracał będzie
nocą bezsenną
kiedy gwiazdy płaczą
do szczęścia trzeba
tak bardzo niewiele
wystarczy że będziesz
na odległość ręki
na głębokość wzroku
na słyszalność serca
wystarczy że słowa
wyrosną jak mosty
chyba najtrudniej
spełnić marzenia
te najbardziej proste
Wacław Buryła

Zastanawiam się czasami jak łatwo potrafią ludzie zapomnieć. A może to ja mam jakiś defekt, że muszę pamiętać? Jakoś tak przeszłość bardzo głęboko zapuszcza we mnie korzenie. Nie potrafię jej wyrwać z pamięci i z serca. A może ta przeszłość jest jak mandragora, która wyrywana krzykiem zabija swojego oprawcę? Może właśnie, dlatego opleciona jestem jej korzeniami i tak dobrze jest we mnie wspomnieniom? Czasami wystarczy tylko kilka słów wystukanych…

28 stycznia 2007

Na uwięzi

Ciało reaguje jak najczulszy sensor na dotyk sznurka. Wystarczy kilka oplotów, żeby były zmysły zatańczyły szaleńczo. Wtedy służenie sobą staje się inne. Nie wiem czy pełniejsze, ale z cała pewnością inne. To jak droga do samounicestwienia. Wiem, że kiedy prężę się z rozkoszy więzy stają się najpierw częścią mnie a potem stają się granicą między nie do zniesienia rozkoszą a bólem wszechobecnym. Kiedy drętwienie i mrowienie w palcach ustaje, kiedy dłonie przestają być częścią mnie, kiedy o nich zapominam. Nie, nie zapominam. Świadomie i celowo dążę do większej jeszcze przyjemności napinając linki świadomie pielęgnuję ból, który wyda prawdziwy plon - ziarno kiełkujące rozkoszą. Ciągle, zawsze, za każdym z razów, kiedy oddaje siebie Twórcy mojej rozkoszy. Czasem wystarczy tak niewiele, żeby wygenerować przyjemność rosnącą w postępie geometrycznym. I tylko potem, kiedy więzy ustępują a krew domaga się swoich praw w organizmie przychodzi ten ból, który przypomina o cenie rozkoszy. Kiedy stawy napięte do granic wytrzymałości w ślepej ekstazie przecząc prawom fizyki powracają do rzeczywistości. Kiedy bezruch równie bolesny jest jak aktywność. I to pytanie wysuwane przez świadomość, która powoli dochodzi do głosu. Czy było warto?I odpowiedź jedyna z możliwych – warte każdego naciągniętego ścięgna, każdego zmęczonego mięśnia, każdego zakwasu. Wówczas czuję, że żyję, a rozkosz ma fizyczny wymiar.Uwielbiam więzy w czasie gdy opuszczam swoją cielesność. Kocham fizyczne zniewolenie za cenę odrealnionego spełnienia. I nie ważne czy są to Mężą Pana linki czy pasy Pani. To walka z samym sobą, jak dać ciału trzymanemu na uwięzi rozkosz ulotną jak dusza. Właśnie tak. Moje małe perpetum mobile. Moja własna formuła. Mój przepis na rozkosz.

26 stycznia 2007

...

Nie mozna być tylko widzem. W każdym razie je nie potrafię. Nie tu. Nie w miejscu, które jest skarbnicą wspomnień. Obudzone tęsknoty. Pragnienia, które szepczą do ucha.

=========

fedor 2007-02-03 03:50:40 80.53.169.170 10.0.0.36
Pięknie piszesz.Pozdr.

Dziś jako widz

Dziwnie się czuję w takiej roli, ale cóż zawsze jest czas na nowe doświadczenia. Co prawda na samą myśl o kobiecej dominacji włącza mi się tęsknota za Słodką Dręczycielką, ale jakoś dam radę. Cóż z tego bowiem, że miejsce to samo, w którym ja przeżywałam rozkoszne katusze. Dam radę. A w każdym razie taką mam nadzieję. Kobiety. Kobiety w naszym domu… przychodzą, odchodzą, czasami wpadają na chwilę… Zazdroszczę jej emocji. Tego, co czuje w oczekiwaniu. Dojmującego strachu i świadomości niewiadomej. Nieznanego. Emocje pierwszego razu – cóż jest silniejszego? I ta niepewność czy będzie sama czy może przyjdzie się jej zmierzyć z szerszą publicznością. Właśnie mi się przypomniało, kiedy na polecenie LA zdejmowałam sukienkę we własnym salonie pełnym ludzi. Nawet dziś coś ściska mnie w przysłowiowym dołku. Trochę ze wstydu, trochę ze strachu a trochę z tęsknoty. Mrauuu. Fascynacja kobietami jest wieczna, zwłaszcza niektórymi, no dobra – zwłaszcza Jedną. Zapracować bólem na erupcję rozkoszy. Rozmarzyłam się…Trochę się obawiam dzisiejszego wieczoru. Nie wiem czy moje współodczuwanie śpi snem zimowym, czy może włączy się niespodziewanie. Dawno nie wystawiałam go na taką próbę, oj dawno…

===========

LA 2007-04-10 17:31:44 83.28.221.54
LA czyta czasem co piszesz...Pamiętaj , że jesteś Z J A W I S K O W A !pozdrawiam :-))zooza

21 stycznia 2007

A może inaczej podejśc do tematu?

Jedno jest pewne potrzebny jest lokal z dobrą scena, co najmniej metrowej wysokości. Jedyne, co przychodzi mi do głowy to jakieś kino starego typu. Na szybko z warszawskich przychodzi mi do głowy Ochota i Świt. A może dla takiego właśnie kina warto byłoby wskoczyć do któregoś z podwarszawskich miasteczek? Tylko baru w miejscach takich raczej nie ma :(

19 stycznia 2007

Terminy, terminy, terminy...

Termin audytu w końcu został ustalony. Taniec z biegłymi rozpocznie się w ostatnim tygodniu lutego, a do tego czasu trzeba przygotować cała masę papierologii. A w miedzyczasie rozpoczyna się wdrożenie nowego oprogramowania. Czyli jazda bez trzymanki przez jakieś kilkanaście godzin na dobę. Sama nie wiem jak to wszystko poukładać żeby wystarczyło czasu. Zarobienie będzie po pachy, albo nawet po kokardy. Tak czy owak - byle do końca marca, potem powinno być trochę luzu. Przydałoby się zabukować jakieś nurki na kwiecień lub maj.

18 stycznia 2007

Gothic Fetish Party 3

Ciekawość zwyciężyła – pojawiliśmy się na Racławickiej parę minut po dwudziestej drugiej. Z przewidywanych spraw sprawdziło się kilka. Po pierwsze nie było niemal nikogo ze znanego nam bdmsowego towarzystwa (jednak wrażenia ogłuszającego łomotu z poprzedniej edycji były wystarczająco zniechęcające). Po drugie wstęp wolny (znaczy płatny, ale nieograniczony) dla ubranych na czarno zgromadził sporo przypadkowych ludzi. Ale i kilka mnie zaskoczyło i to milo. Przede wszystkim muzyka – była dużo cichsza. Nie tak jak można sobie to wymarzyć, ale jednak. W przeciwieństwie do poprzedniego razu nie były konieczne ani kartki do komunikacji pisemnej ani spacery na zewnątrz. Dalekie to jeszcze od ideału, ale zawsze coś. Goście, ludzie znaczy. Trzeba przyznać, że większość była ubrana gdzieś w okolicach dresscode, a reszta faktycznie na czarno. Znaczy postarali się i nie wiem co zadziałało bardziej efekt ekonomiczny (wejście na zwykło czarno kosztowało 20 PLN a kobiety w stosownym ubiorze wchodziły gratis) czy może fakt, że ludzie przyszli świadomie. Poziom dźwięków wykluczał, co prawda integrację miedzy podgrupami, ale generalnie plus za progres.

Ochrona bez zarzutu odebrano nawet pięciocentymetrowego victorinoxa w breloczku do kluczy. Nie słyszałam żadnych niestosownych komentarzy, sprawdzana wchodzących pod względem posiadania aparatury fotografującej. Wszystkie depozyty bezproblemowo odzyskiwane były przy wyjściu. Wyjątkowo słabym punktem programu była obsługa fotograficzna. A odpowiedzią na pytanie jest sprzęt, sprzęt, sprzęt. No, bo jak można mieć nadzieję na dobre fotki pstrykane w ciemnym I zadymionym pomieszczeniu kompaktem bez lampy. Jeśli ma powstać potrfolio z pokazów Taedium to należy wybrać kogoś ze sprzętem odpowiednim do warunków scenicznych. Za karygodne uważam umieszczenie na stronie klubu zdjęć, gdzie goście są identyfikowalni z twarzy. Sorry, ale jeśli decyduje się na obecność na imprezie, w niekonwencjonalnym stroju, skuszona zakazem fotografowania to domniemuję, że publikowane fotki będą miały wyblurowane twarze tych, którzy nie wyrażali zgody na robienie im zdjęć. Takie są reguły zaufania, które w tym przypadku zostały naruszone. Trzeba się zdecydować – albo nie upubliczniać fotek, albo włożyć w to trochę pracy i nie robić z gości balonów. A tak jest wpadka.

W dalszym ciągu impreza przypomina oczekiwanie w foyer w przerwie spektakli. Nie ma prowadzenia imprezy ani werbalno-koncepcyjnie przez osobę w typie wodzireja, ani muzycznie przez różnicowanie nastroju dźwiękowego, ani przez możliwość integracji, ani przez sprzyjanie czy zachęcanie do spontanicznych akcji. Równie dobrze można nadać imprezie tytuł w oczekiwaniu na pokazy. No właśnie – pokazy. Tu należy odnotować znacząca poprawę jakości, zarówno pod względem różnorodności jak i jakości, choć nie wszystkich.

Pierwszy pokaz, w moim odczuciu, miał przekazać historię rosnącej i daleko posuniętej agresji, deprecjacji wartości. W dwóch słowach przedstawiał dwie dziewczynki i walkę o laleczkę. Walkę zakończoną śmiercią jednej z nich. Nie podobał mi się ani epizod, ani jego zagranie. Ale dla tych, którzy lubią krwiste sceny mógł być dobra pożywką.

W drugim pokazie bardzo widoczna była precyzja w doborze scenografii i jednolitości przekazu, którą z wyczuciem słonie w składzie porcelany popsuł Kudlaty. Pokaz dotyczył tematyki medical fetish, był pomyślany jako operacja. Większość biorących udział w scenie miała na sobie charakterystyczne zielone atrybuty sali operacyjnej w postaci fartuchów, maseczek, rękawiczek, co w połączeniu z rekwizytami strzykawki, stolik z narzędziami, kroplówka, stetoskop dawało spójny obraz. Niestety Kudłaty w swoim nieśmiertelnym czarnym lackowym płaszczu pasował na scenie jak kwiatek do kożucha. Z rogatą maską na twarzy sprawiał wrażenie jakby zaplątał się tu z całkiem innej bajki. A wystarczyłoby, żeby przywdział zielony fartuch. No, ale przecież najważniejszy jest przekaz ‘szatan, szatan, wokół nas”. Na szczęście nie był w stanie zepsuć całego pokazu (pomimo, że stanął centralnie przed główna bohaterka – pacjentką – zasłaniając ją dość skutecznie). W każdym razie z dala od oczu widzów doktor dziergał kunsztowny ‘gorset’ z igieł i wstążki na plecach pacjentki. Pokaz dzieła wywołał głośne westchnienie wśród publiczności. Polem jeszcze spektakularne wyciąganie igieł przy pomocy szczypiec, zwieńczone lubieżnym zlizaniem strużek sączącej się krwi przez szalonego doktorka. Przez cała operację asystentka prezentowała z zapałem zarówno narzędzia, którymi pracował jak i swoje wdzięki osłoniete jedynie rozchylającym sie, kusym fartuszkiem. Gdyby nie zgrzyt z ubiorem jednego z ‘graczy’ byłby to super udany pokaz.

Na kolejny przyszło poczekać godzinkę, ale było warto. Domina w pięknie eksponującym wdzięki kombiku i gorsecie dała pokaz klasycznej dominacji nad uległym, pokaz w pięknym stylu. Dość powiedzieć, że on sam będąc owinięty czarną folią doświadczył chłosty różnymi narzędziami rozpięty w pozycji X, zaprezentował się na czworakach adorując obcasy swojej pani I wylizując do czysta i miskę, a nawet leżąc na wznak zaspokoił językiem Dominę siedzącą na jego twarzy. Tak, tak wielce erotyczny był to pokaz I niesamowicie sugestywny.

Na koniec podwieszenie połączone z delikatnym woskowaniem i chłostą. Niestety koncepcje zmieniały się trakcie wiązania, co dało się zauważyć w związku z nerwowym poszukiwaniem rekwizytów. Nie mniej jednak zwieńczeniem krzątaniny była efektowna kompozycja z ciała I sznurka. Jako duży plus zapisać musze próbę nawiązania interakcji z publicznością, przez dopuszczenie jej do decydowaniu o zakończeniu bądź kontynuowaniu wiszenia. Jest nadzieja, że na kolejnym pokazie więcej ze sznurowania zobaczymy na scenie (tym razem część tego odbywała się poza sceną).

Reasumując: Impreza dużo lepsza od poprzedniej, ciągle jeszcze brak integracji wywołującej efekt synergii inności, ale wszystko na dobrej drodze. Zdecydowany minus to brak widoczności podczas pokazów, zwłaszcza tego, który dala nam Domina z psem. Integracja na poziomie zero plus, muzyka coraz lepsze bo cichsza.

==========

Bornagainst 2007-01-23 19:52:52 62.179.90.110
Clubrock ma swój regulamin tyczacy zdjęć typu że wchodząc akceptujesz go i dajesz zgodę na robienie Tobie fotek. Pech chce że ten zapis jest niezgodny z prawem prasowym, a to stoi wyżej niż jakieś knajpowe zasady.Liczyłem na więcej spankingu i służenia, bo kłucie jakoś mało mnie pociąga.Wg mnie DJ dawali ciala niestety knocąc od czasu do czasu fajne kawałki.Niemniej zrelaksowałem się na tej imprezie.

17 stycznia 2007

Jeden z dziesięciu po tuningu

Czasami zbieg okoliczności popycha ludzi do tego, żeby powiedzieć o jedno słowo za dużo. Za dużo? Nie wiem, może po prostu wyczuwane jest wówczas zapotrzebowanie na informację, niezaspokojona ciekawość świata. Zawsze jestem gotowa, żeby dzielić się tym, co wiem.

Dość powiedzieć, że z luźnej rozmowy w samochodzie, z hasła rzuconego dla żartu rozwinęła się całkiem długa rozmowa o fetyszach właśnie. A potem, po kolacji...
No właśnie. Piwko jedno, drugie, krwawa marry i ciekawość bierze górę. I zaczynamy taniec z pytaniami. Przerywam dywagacje i zaczynam jak zawsze – od definicji. Jestem zdania, że to podstawa, w każdym temacie, także w klimatycznym. Takie słowo jak fetysz – niby powszechnie znane, ale ludzie zapytani o definicję nie bardzo są w stanie ją podać. Mnie osobiście najbardziej odpowiada ta, którą podaje encyklopedia PWN - wszelkie formy stałego zaspokajania popędu seksualnego w sposób odbiegający od typowego w danej kulturze. Piękne, nieprawdaż? Taki cytat trochę ludzi stopuje. Widzę jak trawią zdanie we własnych umysłach. Niektórzy zapewne zaczynają proces wartościowania i etykietkowania. Jestem gotowa na okrzyknięcie mnie zboczeńcem, to dość powszechne. Zgodnie z dewizą jeśli czegoś nie znam – atakuję. Ale liczę na to, że z pośród kilkunastu osób przy stole znajdzie się choć kilka, w których zwycięży ciekawość. Ja już wiem o nich sporo, w każdym razie w obszarze dotyczącym fetyszyzmu. Wiem, że nie wiedzą. Wiem, że są ciekawi. Wiem, że jestem pierwszą osoba, z którą się zetknęli na żywo i świadomie. Zanęciłam i czekam czy zaczną brać. Nad stołem zalega przez chwilę cisza. Trochę wstydliwa. A ja się zastanawiam, jakie będzie pierwsze pytanie. I nie wiem czy zapytają wprost czy jestem fetyszystka czy raczej o to, jakie są fetysze. To pierwsze ciekawi ich bardziej, ale jest bardzo bezpośrednie. Raczej nie starczy im odwagi. To drugie będzie jak bridgowe trzy trefle – deklaracją dobrej woli i zainteresowania. Czekam sącząc powoli wodę z wysokiej szklanki. Omiata wzrokiem towarzystwo przy stole i czekam, zastanawiam się, kto pierwszy otworzy usta.

- Jakie są fetysze?Czyli jednak trzy trefle – dobrze, a więc powolutku. Zaczynam spokojnie i oględnie, o ubiorach, o butach, o włosach. Pytanie mnożą się, a ja czuję się jak podczas teleturnieju jeden z dziesięciu. Tyle tylko, że odpowiadający jest tu jeden a pytających kilkunastu. Zaczynają się rozkręcać. Opowiadam o tworzącej się dopiero scenie fetyszowej w kraju, o tym, że większość ludzi boi się jednak wyjść z szafy, o tym jak trudno jest zamknąć warszawski klub na sobotnia noc, o imprezach. I oczywiście pada sakramentalne stwierdzenie, że impreza kończy się orgią seksualna. Jakże wielkie jest zdziwienie moich interlokutorów, kiedy odpowiedz jest przecząca. I w tym tkwi sedno, że fetysz jednych nie jest fetyszem innych. A nawet jeżeli jest to ten sam przedmiot, ta sama część garderoby czy ciała – nie po to się ludzie spotykają na takiej imprezie, żeby się bzykać jak króliki. Więc co? Co się dzieje na takich imprezach. Wiem, że nie wszystko można powiedzieć, nie za pierwszym razem. Co ciekawe zainteresowanie rozmówców jest większe niż ich dezaprobata, dla opisywanych działań.

Sama sprowokowałam tę dyskusję. Mogłam zbyć zarówno zaczepki w samochodzie, jak później przy stole. Świadomie rzuciłam ziarenka informacji, żeby zakiełkowała ciekawość. Dlaczego? Ano, dlatego, że oceniłam świadomość moich rozmówców, ich wykształcenie i otwartość umysłów na takim poziomie, który pozwala na polemikę. Owszem było ryzyko, że zostanę okrzyknięta zbokiem i ktoś z impetem wstanie od stołu waląc w niego pięścią. Ale ryzyko istnieje zawsze. Uważam, że tak długo, jak człowiek czegoś nie zna obawia się tego, podświadomie. Pokazałam, że można rozmawiać nawet o sprawach mniej jasne strony człowieka w sposób kulturalny i profesjonalny. Takie rozmowy potrafię być inspirujące. Ta była. W szczególności dla nich. Nie zamierzam nikogo agitować, próbuję jedynie pokazać, że fetyszyści są taki samymi ludźmi jak inni. Z fetyszyzmem jest jak ze szpinakiem jedni go kochają, inni tolerują, a jeszcze inni nie znoszą. I co? Szpinak jak był w menu tak jest i ma się doskonale. Z upodobaniami seksualnymi jest podobnie. Jak mawia Pewien Młody Człowiek – trzeba kolekcjonować doświadczenia, gdybyśmy wszyscy lubili to samo byłoby nudno.

==========

Julia 2007-01-22 01:23:14 85.89.175.6
To dołacze do Ciebie. To tak zeby nie bylo nas malo:)Pozdrawiam:)

15 stycznia 2007

Ocalić od zapomnienia

Są rzeczy, są sprawy, które czasami nakazują przystanąć i zastanowić się nad nimi. I nie dlatego, że są specjalnie wielkie, czy rzucające na kolana. Ale dlatego, że są ważne właśnie z własnego punktu widzenia. Coś, co jest dla mnie istotne może być błahostką dla innych. I odwrotnie. Tak jest z ludźmi, tak jest z miejscami, także tymi w sieci. Czasami zafascynuje mnie czyjś tekst, słowa. Czasami wiem, że są nieprawdziwe – i świadomie daję się im uwodzić. Ale najważniejsze, że są inspirujące. Dla mnie, może dla innych także sądząc po niektórych wypowiedziach. Czy czytając kryminał albo powieść fantasy skaczemy do oczu autorowi zarzucając mu, że to wszystko jest wyssane z palca? Nie. W każdym razie nie zawsze.

Było miejsce w sieci, nie w zasadzie jeszcze jest, które lubiłam odwiedzać. Lubiłam, bo mówiono tam o rzeczach ludzkich. Ładnym językiem, z wyczuciem i delikatnością. Bez względu na to, czy było to o pieszczotach czy o bólu. To miejsce niebawem zniknie. Zniknie, bo tak zdecydowano. Szanuję to, ale jednocześnie robię co mogę (w granicach podarowanych przez twórcę tego miejsca) żeby zachować część dorobku. To dziwne, ale jakoś po prostu przywiązuję się do miejsc i nie lubię marnotrawstwa. Tak samo było ze Szkołą BDSM – ludzie ją tworzyli i ludzie odchodzili, ale zawsze opowiadałam się za zachowaniem dorobku. Ocalić od zapomnienia. Dla siebie, żebym mogła cieszyć się historią, dla innych – żeby mieli szansę zetknąć się z tym jakże ciekawym i otwartym spojrzeniem na seksualność człowieka. To zajmie mi trochę czasu, zanim przeformatuję to na potrzeby nowego miejsca spoczynku, ale wiem, że warto. I zrobię to.

==========

Lestat lestat25@o2.pl2007-01-21 22:02:25 212.122.214.202
Tez znam to miejsce i tez boleje nad tym ze zniknie :( Fakt ze takie tragedie - jak autorce tamtego miejsca - sie zdazaja, dociera do nas w pelni dopiero gdy zaboli choc nie bezposrednio nas samych. To bylo piekne miejsce, pelne milosci, spokoju i glebokiego zrozumnienia piekna jakim jest bdsm i partnerski zwiazek :(

14 stycznia 2007

Wyznanie - przyznanie

Nie umiem. Nie potrafię. Potrzebuję pomocy. Trudno to powiedzieć, ale właśnie tak jest. I co? I usłyszała, że w takim razie mam problem. Tiaaa, dlaczego ciągle uważam, że ludzie są z gruntu dobrzy? Że jeżeli coś mówią to znaczy to coś więcej niż tylko skorzystanie z umiejętności mowy i napawanie się dźwiękiem własnego głosu? Naiwność. Ile razy trzeba dostac kopniaka od życia, żeby to zrozumieć? Ile tych kopniaków powinnam dostać ja, żeby zmienić swoją wiarę w ludzi. Zmienić w niewiarę. Czasami chciałabym umieć być taką, jaką zwyczajowo utarło się naznaczać określeniem 'zimna suka'. Czasami bym chciała. Na kontakty z niektórymi włączyć sobie taką opcję. Wrrrrrrrrrrr.

12 stycznia 2007

Znowu Rock Club

W sobotę kolejne podejście do fetyszowej imprezy w wykonaniu Kudłatego. Wszystko wskazuje na to, żeby nie iść, bo po pierwsze znajomych raczej nie będzie ze względów nazwijmy to głosowo-słuchowych. A pójść tylko po to, żeby się dać ogłuszyć to bez sensu. No, ale jakoś tak emocjonalnie związana jestem z ‘większą połową’ zespołu Taedium, który będzie robił pokazy na imprezie. Dlaczego z połową? No cóż… Kudłaty ze swoim zamiłowaniem do krwi i igieł staje się powoli nudny. No, bo jak potraktować zapowiedź, że jedną z kolejnych atrakcji będzie kłucie (tej samej osoby przez tę sama osobę, co poprzednio a nawet w to samo miejsce). Na szczęście pozostałe elementy powinny wypaść lepiej. A, że do jednego popełniłam garderobę i parę rekwizytów, wnosząc tym samym pewne zmiany do scenariusza traktuje trochę jak własne. I z tej przyczyny chciałabym zobaczyć co z tego wyjdzie. No i będzie szansa, żeby zobaczyć moje ulubione loczki.Przy okazji rzecz jasna można będzie wskoczyć w nieczęsto noszone ciuchy (tym bardziej, że parę drobiazgów w szafir przybyło). Sama nie wiem… W sumie może to dobry pomysł, zmęczona jestem zamknięciem roku. Może w ramach rozrywki i odskoczni? Hmm zobaczymy.
=============

Bornagainst bornagainst@go2.pl2007-01-15 09:44:38 195.33.129.150
To byliśmy na tej samej imprezie. Dla ułatwienia identyfikacji podam,że byłem jednym mundurowym, który ciut zakpił z konwencji czarnego.Wrażenia mam mieszane co do tej imprezy, ale o tym później

Urodzinowe Suunto z bitą śmietaną i bąbelkami

Dzień później. A to w biurze i torcik i strzelanie musujące, a przy okazji kurier z przesyłką. Mniam. Torcik dobrze mi zrobił bo wielce pyszny był (jak wszystkie urodzinowe tutaj) ale zabaweczka w postaci Vypera to dopiero wisienka na tym torcie. Wczoraj spędziłam sporo czasu klikając sobie nim we wszystkie możliwe strony. Miłość od pierwszego wejrzenia. Jedyne, czego nie można o nim powiedzieć, to to, że jest mały. Kawał cebuli na ręku, ale za to jaki przyjemny.

W sumie całkiem udane te urodzinki, bo i bliskie spotkanie z bronią, i przepyszny sex, i torcik, i szampanowate bąbelki, i kompik. Najwidoczniej do wyrafinowanych prezentów trzeba dorosnąć, a na mnie już czas. Poza tym podjęłam decyzję o wizytowaniu strzelnicy. Nie ma zmiłuj -muszę się ostrzelać - bo nie sposób słaniać się na nogach, w przemoczonych majtkach i z błędnym wzrokiem na widok każdej spluwy. Swoją drogą interesujące może być szczytowanie podczas strzelania i ciekawe jak wówczas z celnością.

Tak czy owak atak na strzelnicę Legii już niebawem. Z klauzulą wykonalności a.s.a.p.

11 stycznia 2007

Z pistoletem w tle

Co tu dużo mówić, wystarczyło, że wspomniała wieczorem popołudniowe zdarzenie, żeby wszystko wróciło. Tak więc kolejna modyfikacja odpowiedzi na pytanie ile czasu trzeba, zeby zwilzyc kobietę brzmi - tyle ile przytoczenie wspomnienia o przeładowaniu broni.Niesamowite. Działa jak odruch Pawłowa. I natychmiastowo gotowość do sexu. Kocham pistolet! Czy tylko ja tak mam?

10 stycznia 2007

Najdziwniejsza z urodzinowych niespodzianek

Całkiem niespodziewanie dostałam dziś piękny prezent urodzinowy. Niezapowiedziany kontakt z największym z moich fetyszy. I nic nie wskazywało na TO, że tak własnie stać się może. Nic. Wtedy wyciągnął…Ale najpierw była rozmowa, dodać należy, że w biurze i całkowicie służbowa. I kiedy już się rozchodziliśmy stało się. Otworzył szufladę, sięgnął ręką i pewnym, spokojnym ruchem wyjął glocka. Widok tego zgrabnego, czarnego kształtu postawił mnie na baczność. To, co działo się dalej jest mgliste, choć doskonale pamiętam jak zareagowało moje ciało. Obraz gabinetu stał się nagle rozwodniony, jakby widziany przez kroplę wody. Poza miejscem, w którym stał facet z pistoletem. Co tam facet, pistolet mnie hipnotyzował. Czułam jak nieznacznie uginają mi się kolana, pojawiły się natychmiast pierwsze objawy ślinotoku.

Ale najpierw była rozmowa, dodać należy, że w biurze i całkowicie służbowa. I kiedy już się rozchodziliśmy stało się. Otworzył szufladę, sięgnął ręką i pewnym, spokojnym ruchem wyjął glocka. Widok tego zgrabnego, czarnego kształtu postawił mnie na baczność. To, co działo się dalej jest mgliste, choć doskonale pamiętam jak zareagowało moje ciało. Obraz gabinetu stał się nagle rozwodniony, jakby widziany przez kroplę wody. Poza miejscem, w którym stał facet z pistoletem. Co tam facet, pistolet mnie hipnotyzował. Czułam jak nieznacznie uginają mi się kolana, pojawiły się natychmiast pierwsze objawy ślinotoku.
- Nosisz broń? – pytanie wyrwało się ze mnie w nadziei, na potwierdzenie, że to, co widzę jest prawdą.
- Tak. Nie wiedziałaś?
- Nie – skłamałam bez zastanowienia. Nie chciałam, żeby wyszedł, chociaż wiedziałam, że kolejne spotkanie nie może czekać. Stałam między nim a drzwiami i zachłannie pożerałam wzrokiem Mroczny Przedmiot Pożądania wzrokiem.
- Co się dzieje? - zapytał robiąc krok w stronę drzwi.
Ale ja widziałam jedynie krok w moją stronę i ruch ręki, która sprawnie przypięła kaburę do paska. Usta miałam pełne śliny, bałam się je otworzyć.
- Co jest? - zabrzmiało jeszcze bliżej mnie.
- Ja… Ja… Broń… Fetysz…. Artykułowałam bez ładu i składu.
- Tak?! – stwierdził z wyraźnym zadowoleniem w głosie – to masz.
Sprawny ruch i charakterystyczny szczęk uświadomił mi, że to się dzieje naprawdę. W tej samej chwili wyjęty magazynek ucałował hałaśliwie biurko, a ręka trzymająca pistolet zwróciła się ku mnie. . Lufa skrywana we wnętrzu dłoni i zachęcająco uśmiechająca się do mnie rękojeść. Widziałam tylko czerń, namacalną, fizyczną czerń. I wyciągnęłam z nabożeństwem palce w jej stronę. Szybko jednak cofnęłam dłoń widząc drżenie palców.
- Lepiej nie… - tyle tylko zdołałam wydukać.
- Jak chcesz – zabrzmiało z rozczarowaniem.
Obraz oddalającej się czerni składanej w całość przy szczęku metalu wystarczył, żeby całe podbrzusze zamieniło się w kamień. Skurcz był niesamowicie silny. Wydawało się, że wszystko zatrzymało się, że czas przestał płynąć. Wiedziałam, że muszę stamtąd wyjść. Nadludzkim wręcz wysiłkiem oderwałam wzrok od wypełnionej już kabury. Odwróciłam się i z uczuciem całkowitego braku kontaktu z rzeczywistością wyszłam z gabinetu. Dobrą godzinę zajęło mi dojście do siebie, uspokojenie oddechu, zapanowanie nad drżeniem. Tylko wzrok miałam podobno nieobecny jeszcze długo po tym zdarzeniu.

No, co ja poradzę, że „mi staje” na pistolety. A przy okazji rozmowy na temat tego zdarzenia z Panem Mężem powstało zupełnie nowe znaczenie stwierdzenia „nie miałam wyjścia - groził mi bronią” oraz dowcip sytuacyjny
- Ile czasu potrzeba żeby zwilżyć kobietę?
- Tyle ile trwa przeładowanie pistoletu.

Tiaaaa. Jest nieźle.

9 stycznia 2007

Ubiegłoroczne to do

Zajrzałam do listy rzeczy do zrobienia w ubiegłym roku. Było ich czternaście. Bilans wygląda następująco: siedem zrealizowanych w 100%, cztery połowicznie a do trzech się nawet nie dotknęłam. Nie najgorzej, zwłaszcza, że jednym z siedmiu jest dyrfin (nawet dwa razy biorąc pod uwagę zmianę pracy). I tak się zastanawiam czy niezrealizowane postulaty wpisać wprost na tegoroczną specyfikację czy trochę je ugładzić. Nie, żadnych kompromisów, siebie oceniam zerojedynkowo. Zaatem opatrzone klauzują wykonalności otwierają nową listę z czerwonym oznaczeniem - przeterminowane.

Już prawie-prawie

Powoli zaczynam się wygrzebywać z pod sterty papierów na biurku. Czasami kocham moja prace a innym razem jej nie cierpię. No bo jak inaczej reagować na ludzi, którzy zakopują faktury w swoich biurkach. W efekcie w dniu wczorajszym popełniałam rachunek zysków i strat 'zaledwie' w jedenstu wersjach. Bo niby juz miało być wszystko, a nagle wpadał człowiek z szaleństwem w oczach i krzykiem "mam jeszcze dwie faktury z grudnia!". Dla niego to sukces, że ja odnalazł, dla mnie - ta sama robota po raz enty. Przeliczenie rezerw i kiedy już chcę skałdac zabawki pojawia się nastepny. Tym razem z informacją, że klijent chce jednak fakturę za usługę z grudniową datą. I abarot zabawa. Jak się uporam z papierologią to czeka mnie wykład z księgowego bhp dla ludzi.

Wygląda na to, że będzie to praca na ugorze bo takie wolne i artystyczne dusze z jakimi pracuję nie bardzo chcą się dostosować do sztywnych terminów na wykonanie czegoś. Trzeba będzie zrobić wersję dla ludzi z głową w chmurach. Wygląda na to, że mam wybrany system i do tego klepniety. Taadaaam. Po dwóch miesiąca jestem zmęczona używaniem tego czegoś, co nie odbiega od zapisków w zeszycie. Już się ciesze na ten krótki plan kont z analityką na wyróżnikach, które zastapią dziesiątki tabelek w excelu. A swoją drogą jeśli zsumowac czas poświęcany przez ludzi na wpisywanie tych samych liczb do różnych tabelek to spokojnie wyjdzie z tego pełen etat. A tak wszystko w jednym miejscu, wpisane jeden raz i przede wszystkim dynamicznie się uaktualniające.