30 stycznia 2007

Dejavu?

Właśnie tak się czułam, w dużej mierze. No, bo miejsce to samo, które tak dobrze znam, z takich właśnie okazji. I meble, i sprzęty te same. I ludzie niemal w tym samym składzie. I tylko ja w jakimś innym wcieleniu. Bo przecież to ja zawsze byłam tą, na która zwrócone były oczy obecnych oraz dłonie i słowa Dominujących. Tak samo jak zazwyczaj Pan zapiął obrożę i przypiął do niej smycz. Ale to nie była moja purpurowa biżuteria i nie moja szyja. Nie bardzo potrafiłam się w tym znaleźć. Bolało. Bardzo bolało. Zwłaszcza, kiedy słowa te same i gesty, i nawet pieszczoty. Zachowania hmmm… jakieś takie skopiowane nieudolnie. Jeden jest wzorzec metra, jeden kilograma i tylko jedna jest kobieta, przed którą z rozkoszą i oddaniem skłonię głowę. I chociaż dużo gestów przywoływało wspomnienie to jednak nie było tego, co przeszywa od stóp do głów. Nie było, i nie będzie. Dziwnie było oglądać to z boku. Ale najdziwniejsze było nie to, na co patrzyłam, ale to, co widziałam. A zapragnęłam mojej Dręczycielki z jej uśmiechem i szeptem. Z paznokciami wytyczającymi ścieżki na szczyt rozkoszy. Z błyskiem źrenicy delektująca się ofiarowanym jej bólem.

Nie było współodczuwania. Nie było reakcji fizycznych na emocje. Nie czułam emocji. A może współodczuwanie, to moje szalone przejmowanie emocji i odczuć ma związek nie tyle z osobą uległą, co z dominującą? Może to właśnie wtedy, kiedy znam ruch dłoni, siłę palców, słodycz ugryzienia i ból pieszczoty potrafię wyczuć, co dzieje się w tym drugim ciele? Tym razem nawet strużki parafiny oblepiające sutki nie wywołały u mnie gęsiej skórki.

Brak komentarzy: