29 grudnia 2011

1001 drobiazgów


Potrzeba matką wynalazków jak sugeruje popularne porzekadło, ale z całą pewnością nuda będzie matką chrzestną a przynajmniej ciocią :)

Święta zapowiadały się tradycyjnie – w samochodzie. I już na samą myśl o wyżej wymienionych robiło mi się gorzej niż lepiej. No ale cóż – na tradycje nie ma rady. Nieoczekiwanie w piątkową wigilię Wigilii okazało się, że zaszły duże zmiany i w rezultacie można było kłębić się w pościeli do południa, OKW (oficjalna kolacja wigilijna) była tylko jedna (i miejmy nadzieję, że skoro już po dwudziestu latach nadeszła ta wiekopomna chwila to ten ‘trynd’ się utrzyma) .

W ramach przedświątecznej migracji rzeczy okazało się, że posiadam takie, których obecności w moim domu nie spodziewałby się nikt. Na przykład nossenklammer (i nie chodzi bynajmniej o model knebla z haczykami do nosa). Tej klamerki używają na basenach osoby, które nie przepadają za chlorowaną wodą penetrującą ich górne drogi oddechowe. Skąd toto pod moim dachem nie mam pojęcia bo użytkowników takowego brak, wszak wodną jesteśmy rodziną. 

Zwierzęta nie gadały ludzkim głosem, ale nawiedzić mnie musiał duch Bożego Narodzenia bo sen mi się przyśnił pokręcony i mokry, historia utkana a kilku faktów z przeszłości i doprawiona wytworami mojej wyobraźni (tak to jest jak sobie człowiek Incepcję przed snem zapoda). Dość powiedzieć, że obudziłam się nad ranem z przemożną chęcią użycia plastikowej, przezroczystej klamerki… w sposób jaki mi się przyśnił.

Wystarczyło kilka ruchów, żeby pozbyć się opakowania, szybka kąpiel dezynfekująca i zacisk wylądował nie na skrzydełkach nosa ale na łechtaczce. I niech ktoś mi powie, że nie mam proroczych snów! Nie dość, że leżał jak ulał to jeszcze bardzo sympatycznie stymulował. Taka domowa akupresura. Nacisk delikatny ale dość silny. Rewelacyjnie zachowuje się podczas chodzenia (szczególnie polecam schody!!!). Ale w stanie spoczynku też niczego sobie. Elastyczny łącznik silikonowych końcówek pozwala na różne kombinacje w tym także z udziałem warg zewnętrznych. Ciekawą konfiguracją jest asymetryczne spięcie łechtaczki z jedna z warg. 

Co ważne sprawdza się nie tylko w łóżku, przetestowany także w wersji dziennej czyli w ubraniu. Idealny na spacer w połączeniu z jeansami. Niestety powoduje dużą dekoncentrację i szybkie odpływanie w odmienny stan świadomości dlatego nie mogę go używać w pracy. Co więcej w ulotce powinien być zapis, że upośledza koordynację ręka-oko i nie może być stosowany podczas prowadzenia pojazdów mechanicznych!!! 

W tym roku jednak święta się do czegoś przydały – choćby pośrednio – i zyskałam fajny sprzęt osobistego użytku o jakim nie śniło się producentom wyżej wymienionego. A przy najbliższej okazji planuje przetestować (idąc za ciosem) klips przeciw chrapaniu – konstrukcja zbliżona więc powinien się nadać. A po cichu liczę na to, że jego magnetyczne końcówki o mocy 300 gausów (czymkolwiek te gausy są) mogą być źródłem dodatkowych doznań. W najgorszym wypadku przetestuję go w zakresie przewidzianym przez producenta czyli na Panu Mężu.

A bohater niniejszej przypowiastki wygląda tak:

18 grudnia 2011

(Nie)waniliowy eksperyment


Trochę z nudów, trochę z przekory, a trochę z braku ciekawej imprezy w zasięgu wzroku podsunęłam mojemu Pryncypału delikatną sugestie, ze może zamiast wigilijnopodobnej nudy zorganizować coś z jajem (i wcale nie o wielkanocne jajo szło). Dość powiedzieć, że co prawda konwencja nie zyskała arobaty ale sam pomysł na anglosaskie krystamowe party tematyczne trafił na podatny grunt. Imprezę docelowo ogarniali spece (przy okazji zaprezentowali rewelacyjne dla takich celów lokum!), a tematyka finalnie wyewoluowała na skrzyżowanie Arki Noego z ogrodem zoologicznym.
Prawdę powiedziawszy nie zachwyciło mnie to, ale jak już doszło do losowania zwierza w skórze którego uczestnicy mieli się zezwierzęcić na imprezie to oczywiście dreszczy emocji był. Jednym z zadań było odnalezienie drugiego zwierzaka do pary no bo przecież arka niby taka monogamiczna i w tradycyjnym wydaniu ale nie w tym przypadku. Tu ślepy los składał pary więc potencjalnie i pan z panią, i pan z panem, i pani z panią trafić się mogły. No ale dopiero jak wyciągnęłam karteczkę z napisem ‘koń’ to zaczęłam parskać. No bo przecież aż się samo prosiło…

Nie jestem fanką ponyplay ale w tym konkretnym przypadku postanowiłam, że moje wcielenie konia na arce będzie z mocnym przymrużeniem oka, w wersji „pieprz i wanilia”. Co prawda wersja, o której pomyślałam  pierwotnie nie została zrealizowana (jak się okazało dobrze się stało) tylko powstała jej zwaniliowana odmiana. Po krótce z pieprznych elementów był skórzany gorset i szpilki na platformach. A wanilia - co prawda w czarnej odmianie (ale przecież strąk wanilii po ususzeniu jest czarny więc się wszystko zgadza) – w postaci bawełnianych leginsów się zmaterializowała. Coś jeszcze? No dobra, żeby nie było takiego całkowitego szoku zrezygnowałam z klasycznej uprzęży ponyplay i uzdy, ba odpuściłam sobie nawet rozbudowany paskami knebel. Przy użyciu maszyny do szycia wyczarowałam późną nocą z czerwonej parcianej taśmy szczątkowe ogłowie, pionowe paski odchodzące od naczółka zakończyłam stalowymi kółkami a całość zwieńczyłam równie czerwonym strusim piórem. Do tego dzwoneczki zamocowane przy butach a z tyłu gorsetu kremowobiały długi ogon. Dla zorientowanych to zubożona (czytaj: zwaniliowana) wersja dressage ponygirl a dla tych całkiem nie w temacie - zwierzątko cyrkowe. 


 Tak czy owak zaskoczenie było po obu stronach. U mnie bo do dziś wierzyć mi się nie chce, że ludzie parający się pracą kreatywną NA-CO-DZIEŃ !!! nie mają dość dystansu do siebie ani dość inwencji, żeby wykrzesać coś więcej niż papierowa maska na twarze. Z drugiej strony szok, że można inaczej. I te słowa uznania dla mojej odwagi (sic!). I te lepkie spojrzenia (cud, że się nikt nie poślizgnął na strużkach śliny). I wreszcie głośne wow a zaraz potem ciche stwierdzenia, że rozmówca mnie nie poznał.

Nie będę ściemniać, że to zamieszanie sprawiło sporo zabawy. Zwłaszcza kiedy wyjmowałam ze szklanki czarną słomkę, którą umieszczałam w kółkach ogłowia w formie wędzidła. Spojrzenia – bezcenne. Zastanawia mnie jak to możliwe, że taka namiastka mogła wywołać aż tyle westchnień, komentarzy. Na dobrą sprawę jedyną ekstrawagancją był skórzany gorset, reszta była absolutnie zwyczajna! W tych butach byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy (takie czasy, że zacierają się różnice między butami klimatycznymi i tymi nie). Reszta to szybkie zakupy w pasmanterii – pióro, taśma, dzwoneczki (w świątecznej porze w kolorach czerwonych do wyboru do koloru). 

Ale żeby gorset - kawał skóry obszyty na metalowych paskach i zasznurowany paroma metrami sznurka w dwudziestym pierwszym wieku wywoływał aż tyle zamieszania?? No jestem w szoku do dziś. Rozumiem, że moja Rodzicielka poproszona o zasznurowanie mogła być zaskoczona. A nawet Ojciec zawezwany do pomocy, że dziwnie patrzył choć nie komentował też rozumiem. Ale, że pięćdziesiąt z okładem młodych osób, służbowo włóczących się po necie może się zapowietrzyć w kontakcie z takowym to się mnie w głowie nie mieści. 

A teraz deserek. Najpierw Szef Wszystkich Szefów powiedział, że założy się ze mną, że nie przyjdę tak ubrana do biura w dniu wypłaty. Potwierdziłam, uzasadniając, że na takie okazje mam bardzie (nie)stosowne stroje. Mina – bezcenna! Później okazało się, że zwyciężyłam w konkursie na najbardziej zwierzęca parę bo bój towarzysz miał wielce realistyczna maskę konia więc jako para byliśmy faktycznie nie do przebicia. A jeszcze później w indywidualnych zmaganiach także przypadła mi palma pierwszeństwa. Nagrody były dwojakie – jedne z bąbelkami do wypicie, inne iście końskie (no może poza ikoną) i w idealnie dobranym do ogłowia odcieniu czerwieni.


Żeby nie było tak wesoło to chodzenie z wysokim unoszeniem kolan przez dobre sześć godzin odbiło się niezłymi zakwasami. Pewnie brak treningu, ale to przecież nic dziwnego ponieważ ponyplay to nie moja bajka. W tym przypadku jedynie skorzystałam z kilku dodatków dla skomponowania stroju i bawiłam się przy tym świetnie czego wszystkim życzę w nadchodzącym okresie przenudnych opłatkowo-wigilijno-choinkowo-przedświątecznych spotkań firmowych. A mnie nie pozostaje nic innego jak szykować „służbowe ubranko” na nadchodzący payday :)


6 grudnia 2011

Z rodzinnego albumu Fetyseuszy...

Skończył włóczęgę po górkach, powrócił z irlandzkiego głaskania i znalazł chwilę, żeby zrobić Fetyseuszowi portrecik do rodzinnego albumu. Ku pamięci! Nieżle się prezentuje w gumowym wdzianku, nieprawdaż W zasadzie to ne wiem jak sobie biedaczek radził golusieńki przez tyle lat ;)





4 grudnia 2011

Przedmikołajkowa siurpriza


Niby zrealizowałam postulat długim leżakowaniu, ale jego powód zgoła nieplanowany. Dość powiedzieć, że zamiast oddawać się uwielbianemu przez mnie seksowaniu w niedzielne przedpołudnie leże przygwożdżona do łóżka gilem i gorączką. Nie ma jak przeziębienie na Mikołajki  :(

3 grudnia 2011

Strefa 51


Wszystkich Świętych, Giżycko, Sochaczew, Płock, Ciechanów, Warszawa, Puławy, Ożarów, Grodzisk, Warszawa i Boże Narodzenie. Pięć tygodni bez weekendu, znaczy owszem poza praca ale zamiast spania do południa wstawanie skoro świt i jazda sto kilometrów lub wielokrotność. No bo przecież w tym kraju przejechanie stu kilometrów musi zajmować dwie godziny z hakiem. Nie-do-wiary? Proponuję zaatakować Płock albo Ciechanów stówka w dwie godziny. Albo Giż – niecałe trzysta kilosów  w ‘zaledwie’ pięć i pół godziny. Masakra z grzybnią przemieszczanie się po kraju.

No ale człowiek sobie nie wybiera tylko działacze Polskiego Związku Pływackiego. Bo przecież to takie polskie ogłosić w drugiego listopada obowiązkowy sprawdzian wszechstronności stylowej i wytrzymałości w wersji obowiązkowej i na dodatek warunkujący udział w przyszłorocznych mistrzostwach kraju. A zapomniałam dodać, że MUSIAŁ się odbyć w listopadzie br. Sic! No i tak właśnie wszystkie okręgowe związki (poza warmińsko-mazurskim) spięły poślady i zorganizowały zawody, żeby zadowolić bandę działaczy w ich perwersyjnych zachciewajkach.

I tylko o dzieciakach nikt nie pomyślał. Jak takie nagłe zmiany reguł gry wpisują się w ich plan treningowy albo jaki jest sens katować dwunastolatki wyścigiem na 800m a jedenastolatki na 400m. Trzymam kciuki, żeby PZP był następny w kolejce do posprzątania po PZPN.

Do gwiazdki już niedaleko, a tymczasem dziś domowa kolekcja medali wzbogacona została o kolejną sztukę. W sobotnie, grudniowe przedpołudnie okazało się, że kobiety lubią brąz, a w szczególności jedna. A przy okazji ciekawi mnie jak sobie radzą w innych sportach z identycznymi wynikami zawodników. Dziś okazało się, że dwie zawodniczki uzyskały identyczny czas więc były dwa złote krążki a trzeci brązowy. Hmm na logikę powinno chyba być dwa złote, srebrny i brązowy bo nagradza się trzy najlepsze wyniki. 

I tym optymistycznym akcentem udaję się na spoczynek i nie zamierzam wstać jutro przed południem. Budzikom śmierć!

Knuję, snuję i wymyślam


Minął listopad, mija grudzień. Inaczej niż przez ostatnie lata – tej zimy nie będzie ciepłej solanki. Zamieniłam ja na chlorowo-ozonowe basenowe opary. I spotkania z 'Ludziamy'. Przysłowiowe kawy przeciągające się w późnowieczorne herbatki. Tajska kuchnia aż do zamknięcia jadłodajni. Włoskie specjały w babskim towarzystwie. Piwne szaleństwa pod pretekstem lub bez.
Czuję, że żyje.
Inaczej. Inaczej niż przez ostatnie lata. Inaczej nie znaczy lepiej czy gorzej. Znaczy właśnie inaczej. Odkrywam to co leży między ‘dom’ a ‘praca’. U mnie to kawałek ugoru, który z pietyzmem odchwaszczam, użyźniam i podlewam. I czekając na wiosnę zastanawiam się co z tego wyrośnie.
Przed wiosną jeszcze zima. Ale nawet ona zapowiada się inaczej. Najpierw Matka Natura zafundowała najbardziej suchy listopad w historii (gdyby listopady wyglądały właśnie tak a nie jak obrzydliwa, posępna i ohydna chlapa to może nie rozważałabym przeprowadzki na południe). Później minister od szkół zafundował ferie w drugiej połowie stycznia, a szkoła tradycyjne szkolne zimowisko przez pierwszy styczniowy tydzień. Niby jak co roku, ale… No właśnie – jedno małe ale. A w zasadzie duże ALE – nie będę ślęczeć po nocach w robocie  w tym czasie. Innymi słowy świadomie i konkretnie zamierzam korzystać z trzech tygodni bezdzietności.
A jak?
Tu i ówdzie słychać przebąkiwania o imprezie. Kilka spotkań towarzyskich w podgrupach zapowiada się pod naszym dachem. No i zakończona metamorfoza kuchni aż się prosi, żeby stać się sceną jakiegoś ciekawego wydarzenia z produktami spożywczymi w roli głównej. Nietypowe użycie sprzętów i wiktuałów się wykluwa w mojej głowie. Albo coś z gipsem w roli głównej - czy jest na sali ortopeda? Duża ilość stali pozwala na szybką aranżację przestrzeni medycznopodobnej. Więc może jakaś mieszanka wybuchowa? Sama nie wiem co podkręca mnie bardziej czy planowanie dla kogoś czy bycie w centrum wydarzeń.
- Poczuje pani lekkie ukłucie i zaśnie…