13 sierpnia 2007

The day before

A słowo stało się faktem. Dziś o godzinie 16.52 zakończyłam swoją biurową część życia i rozpoczęłam długo oczekiwany urlop. Nie odbieram telefonów ani maili, pakuję manatki i kierunek Montenegro :). Już kuferek stoi zrychtowany, już tam stoi na stole - tak właśnie zaśpiewać sobie będę mogła już jutro.

11 sierpnia 2007

"Olimpijczyk" Richard Eckermann

Richard Eckermann urodził się w niemieckojęzycznej części Szwajcarii w 1965 roku. Z wykształcenia nauczyciel, z zamiłowaniem do… muzyki. Ukończył konserwatorium i śpiewa w berneńskiej operze. Od blisko piętnastu lat zajmuje się fotografia, kładąc nacisk na doskonalenie techniki. Od początku koncentrował się na czarno-białych aktach. Przez wszystkie te lata pracował w zamkniętym studio, z perfekcyjnym oświetleniem. Od niedawna, opuścił cztery ściany na rzecz otwartych przestrzeni, naturalnego oświetlenia i poetyckich kompozycji. Jest miłośnikiem tradycyjnej fotografii, od technologii pokrywanych roztworem srebra płytek po własnoręczne wywoływanie zdjęć. Uczestnicząc w całym procesie ma poczucie tworzenia efektu końcowego na każdym etapie jego ewolucji. Od początku preferował amatorskie pozowanie, jako bardziej naturalne, bardziej osobiste i bardziej indywidualne. Jest ostatnia osobą zainteresowaną zblazowanymi modelami i modelkami, także dlatego, że pozowanie dla pieniędzy pozostawia skazę na aktach. A on – perfekcjonista pożąda naturalności ludzi we właściwym im otoczeniu.

Ciekawy jest projekt zatytułowany Olimpijska nagość. Jest to seria aktów ukazujących autentycznych sportowców uprawiających swoje dyscypliny, z tą tylko różnicą, że uprawiających je nago bądź jedynie odziani w atrybuty sportowe jednoznacznie wskazujące na uprawiany sport. Co ciekawe fotograf zaprasza osoby uprawiające sport i chętne do wzięcia udziału w projekcie do współpracy, szczegóły na stronie autora.














10 sierpnia 2007

Przygotowania

I pomyśleć, że po weekendzie jeden jeszcze tylko dzień w biurze, ot po prostu żeby poukładać wszystko na najbliższe trzy tygodnie. I laba. Doczekć się nie mogę. Powoli rozrasta się miejsce, gdzie składowane są rzeczy do zabrania. Powoli, bo czasami trudno jest stwierdzić gdzie coś zostało dobrze schowane. Czas też zabrać się za delikatne poprawki w piance, którą w tym celu należało wciągnąć na siebie. Po raz kolejny stwierdzam, że ubranie się w piankę w pobliżu wody (nawet bardzo ciepłej) na czas założenia reszty sprzętu to pipa w porównaniu z założeniem jej w trzydziestostopniowym gorącu, w domu bez możliwości zalania cieczą. Jednym słowem chłodzenie cieczą jest efektywniejsze od chłodzenia powietrzem, co udowodniono już wcześniej wymyślając chłodnice do silników. Przy okazji wiem już dlaczego pianki kosztują tyle ile kosztują – szycie neoprenu jest równie ‘fascynująco-frustrujące’ jak szycie lacki. Mało mnie szlag nie trafił zanim udało mi się ustawić maszynę w taki sposób, żeby nie pętelkowała (w tym czasie pożegnałam się ze szpulką nic!). O przeszyciu trzech warstw pięciomilimetrowego neoprenu należy zapomnieć. Na szczęście miałam w zasobach pewną szarą, gumowaną tkaninę, która nadaje się świetnie na lamówki. W każdym razie po poprawkach na nogawkach stwierdziłam, że za długie rękawy nie są takie złe i da się z nimi wytrzymać. W każdym razie odechciało mi się kombinacji z odszywaniem brzegu i dalszej gimnastyki przy maszynie.

Mam zamiar wypróbować działanie niektórych zabawek tym razem w niecodziennej sytuacji dwudziestu metrów pod wodą. Liczę na ciekawe doznania zwłaszcza przy zanurzaniu – zobaczymy czy moje przeczucia będą miały odwzorowanie w pirzeczywistości.

9 sierpnia 2007

Zbierając z poduszki sny rozrzucone

lubiłem gdy w grzebień palców
włosy spinałaś, kochałem te twoje wypieki
na twarzy, te esy-floresy wygięte metaforą gdy zaczęłaś
przełamywać się wpół słowa rozmydlając moje imię
lubiłem głaskać cię pod włos, naciągnąć grzbiet
na prześcieradło, wymruczeć na dwa głosy
mariaż linii i faktury przyćmiony rytmem
niepełnych pchnięć
lubiłem pot, koronki i kolaże
słodko przaśne pojękiwania w przekładzie
na język francuski, lampkę z opcją
na wyobraźnię
lubiłem ten gorący, rozkopany, płytki sen
nad ranem, gdy myśli krążyły na sklepieniach
ud, wyznaczając granice
absurdu
Maciej Sawa

Trochę secesyjne, trochę surrealistyczne nie mniej jednak miłe dla oka i ucha wyznanie. Abstrakcyjne metafory pełne ciepła i czułości. I nawet czas przeszły nie stanowi dysonansu, nie wskazuje na to, że teraźniejszość jest zaprzeczeniem przeszłości. To, co wyłania się z liter to raczej stwierdzenie lubiłem i lubię. Nietypowa dla męskich wierszy lekkość odmalowania sytuacji, nie zawaham się użyć określenia kobieca. Klimat tak odbiegający od dzisiejszych szybkich czasów, kiedy nawet nie próbujemy zebrać resztek snów, choćby tych tytułowych – rozrzuconych na poduszkach.

8 sierpnia 2007

Zrobiona w rumieniec

Historia jednej rozmowy w jednym akcie. Tego dnia Prezio pojawił się w biurze pomimo tego, że złożony chorobą był (faceci to jednak słabe jednostki wystarczy większy katar albo trzydzieści siedem stopni na termometrze, żeby byli umierający). Nie ważne. W każdym razie Prezio pojawił się albowiem spotkać się musiał z potencjalną asystentka, a wiadomo, że nikt nie weźmie sobie na głowę problemu pod tytułem wybór asystentki dla prezesa (niech sam wybiera i niech ma do siebie pretensję, jeśli coś będzie nie halo). Tak więc parafrazując znaną sentencję: vini, vidi, wybrał. Pojawia się w drzwiach niosąc tę dobrą nowinę, że ma już asystentkę. Dokładniej to ona ma być nasza wspólna, znaczy Prezia, moja i Operacyjnego. Więc uważałam za stosowne, żeby zapytać kiedy przychodzi i kto zacz. Uważałam, więc zapytałam. W odpowiedzi usłyszałam wśród salw śmiechu „we wtorek” i zobaczyłam wyciągnięte w moją stronę paluchy i zataczającego się ze śmiechu Prezia. Zaczęłam szukać powodów tej wesołości – bezskutecznie. Kiedy przebrzmiał atak śmiechu i Prezio powrócił do jakiej takiej równowagi stwierdził, że spotkanie z potencjalną asystentka to nic, ale dla tych błysków w mich oczach warto było zwlec się z łóżka. No, ja wiele jestem w stanie zrozumieć, ale jakoś nie bardzo potrafię uwierzyć w to, że mogły mi się ślipia zaświecić do kobiety, której w życiu nie widziałam. Nie mniej jednak poczułam jak moja twarz przybiera mało szlachetny odcień cegły, co tylko nakręciło spiralę ubawienia Prezia. Nie powiem, mam ochotę na jaką lalkę, ale żeby tak perfidnie wykorzystać wiedzę o moich preferencjach to przesada. No dobra pobawił się moim kosztem, niech będzie. A teraz od razu zaczęłam się zastanawiać się co to za ziółko ta asystentka, że takie skojarzenia z moją osobą w Preziu wywołać mogła. Wrócę z urlopu to się zobaczy. Czy nadmieniłam, że cała scena rozegrała się w obecności szefa IT, który zniósł ją w absolutnym milczeniu? Nie, tak właśnie było. Z wrażenia zapomniał języka w gębie i oddalił się nie zadając pytania, z którym przyszedł. Nie ma to jak znaleźć się we właściwym miejscu i we właściwym czasie.

Swoją drogą to chyba w moim wieku wypadałoby się już nie czerwienić jak pensjonarka, nieprawdaż? Ewidentnie za mało kontaktów z Młodym, wtedy chociaż mogłam trenować ‘próby’ panowania nad własnymi słabościami. Teraz efekt purpury dopadł mnie w pół kroku. Cokolwiek bym nie powiedziała byłoby tylko gorzej, więc skwitowałam temat ceglastym milczeniem.

Po urlopie muszę znaleźć czas na znalezienie kochanki, bo na dłuższą metę życie bez kobiety jest jakieś… no nie wiem… ‘ma jedna nóżkę bardziej” albo mniej… Hmm a może by tak jakiejś nurkującej lalki poszukać… No to byłoby coś!

7 sierpnia 2007

Ruch kołowy

Ładnych naście lat posiadam uprawnienie do prowadzenia pojazdów mechanicznych , prawo jazdy znaczy. Mniej więc tyle samo czasu pokonuję minimum sześćdziesiąt kilometrów dziennie. Ale takiego mistrzostwa świata jak ostatnio to nie spotkałam. Auto na lokalnych numerach, za kierownicą żadna tam przysłowiowa blondynka tylko atrakcyjna mężczyzna na oko lat trzydzieści i pięć. A spotkałam tę osobliwość na rondzie. Podjeżdżam spokojnie do bardzo lokalnego podmiejskiego ronda (żeby nie powiedzieć, że w szczerym polu umiejscowionego z krzaczorami dookoła). Szybki look w lewo i wjeżdżam na rondo z zamiarem zjechania z niego pierwszym prawym zjazdem. I stawiam auto dęba albowiem staję oko w oko z nadjeżdżającym z przeciwka autem. Serio! Z niewiadomych przyczyn jakiś nie powiem kto jechał przez rondo pod prąd. No słyszałam o wjechaniu w ulicę jednokierunkową, widziałam na filmie jazdę pod prąd autostradą (poprawka na fikcję literacką) ale żeby rondo! Brak mi słów. Nazajutrz podróżując przez to samo rondo spróbowałam wymyślić jak można się tak ‘pomylić’. I… nie ma takiej opcji. Dojazd/ wyjazd do ronda z każdego kierunku ma rozdzielone kierunki jazdy trójkątnymi wysepkami. Trzeba się ostro nakombinować, żeby być w stanie wykonać skręt pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w tam wąskim miejscu. Tego nie da się rozbić przypadkiem! To musiało być działanie celowe. Tylko po kiego...?

6 sierpnia 2007

"Jedyny-Wszystkowiedzący-Najlepiej"

Mamy na forum matołka do potęgi entej, po prostu mistrz świata w dowolnej kategorii. Egzemplarz dający się we znaki wszystkim użytkownikom i absolutnie odporny na wszelkie próby perswazji. Jedyny-Wszystkowiedzący-Najlepiej. Nie grzeszy zbytnio jakością szarych komórek, a erudycję i argumentacją posiada na analogicznym poziomie. I z niewiadomych przyczyn jest na forum trzymany, choć powinien usłyszeć – temu panu już dziękujemy. Część ludzi omija jego wypowiedzi szerokim łukiem, część czytając z politowaniem kiwa głową i przechodzi nad tym do porządku dziennego. Ale czasami, kiedy sam sobie wiesza na plecach kartkę ‘kopnij mnie w tyłek’ trudno jest się powstrzymać. Choćby dni temu kilka, kiedy opisywał ‘mrożącą krew w żyłach’ historię kolczykowania intymnego partnerki. Żenada to mało powiedziane. Traf chciał, że akurat ma doczynienia z gronem, które albo takowe kolczyki posiada, albo ich zakładaniem się trudni, albo uczestniczyło w zabiegu. Tak więc stwierdzenia w rodzaju ‘po pół godzinie przebijania’, ‘kolczyk na łechtaczce’ albo ‘bo on a ma tam grubą skórę (sic!)’ czytało się istne banialuki. Niektórzy zdecydowali się nieś kaganek oświaty ale gdzie tam – obrażone męskie ego kazało obrażać interlokutorów i oskarżać o napastliwość i krucjatę przeciwko wszystkim innym. Jednocześnie deklarując ‘jestem laikiem i nie zamierzam tego zmieniać’. A bądź sobie nawet laikiem do kwadratu, tylko wówczas swoje fantasmagorie opowiadaj na otwartych forach w rodzaju o2. Tam zawsze znajdą się tacy, których to zainteresuje, zachwyci albo zaszokuje. Ale wmawianie pierdół praktykom to istne samobójstwo. No, ale jak wspomniałam na wstępnie osobnik pozostawia wiele do życzenia pod wieloma względami. Niestety na forum ciągle jest i chociaż miałam nadzieję, że sam dojrzeje do decyzji o jego opuszczeniu to jednak się pomyliłam. Jak widać nawet rażące odstawanie od ogólnego poziomu wypowiedzi (zarówno merytorycznego, jak i formalnego)nie jest wystarczającym powodem żeby zadać sobie pytanie ‘czy ja tu pasuję’. Tak więc mamy takiego mupeta odpornego na… wszystko.

5 sierpnia 2007

Odliczanie

Nie bardzo wiem w co ręce wsadzić, na ostatnią chwilę do zrobienia rzeczy kupa. Chciałabym, żeby ten tydzień się już skończył albo jeszcze nie zaczynał. Sporo biurowo-pracowych do przekazania. W tym (co mnie cieszy niezmiernie informacja do moich niemieckich-nie-przyjaciół, że mogą sobie darować wszelkie maile bo najwcześniej odpowiedzi mogą się spodziewać… we wrześniu. A nic tek nie cieszy jak zrobienie im wbrew. To jedna strona medalu. Druga to lista spraw przedwyjazdowo-osobisto-domowych. A to zieloną kartę wydrukować (tak, tak są jeszcze kraje, w których jest to potrzebne), a to ubezpieczenie na czas wyjazdu załatwić, a to członkowstwo w DAN odświeżyć, a to opiekę dla czworonoga umówić, a to parę drobiazgów sprzętowych dobrać itp., itd. A poza tym takie prozaiczne sprawy jak pranie ciuchów z trzymaniem kciuków, żeby pogoda im wyschnąć pozwoliła. Jednym słowem kołomyja. Negocjacje ewaluacyjne zostały przerwane, mam nadzieję je wznowić i zakończyć jeszcze przed urlopem (korzystając z nieobecności Operacyjnego) bo w przeciwnym razie będą możliwe dopiero w połowie września. Kolejna osoba odchodzi z organizacji, komentując zachowania „Boga i Pierwszego-Po-Bogu słowami – „nie da się zarządzać firmą przy pomocy excela, ludzie oczekują żywego kontaktu z wierchuszką”). I trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Tym bardziej, że faktycznie Operacyjny to głownie maile pisze i tabelki w excelu przyrządza i wypełniać nakazuje, a potem szukać rozbieżności między liczbą w tabelce a i tabelce b. Nie sposób wytłumaczyć człowiekowi, że więcej tabelek to więcej miejsc do popełnienia błędu, a nikt nie ma nadmiarów wolego czasu na znajdowanie różnic.

Pożyjemy zobaczymy jak to się będzie rozwijać. Diabeł ogonem przykrył jednego CDka, na tórym wszystkie kolekcje aktów były i sporo dokumentacji z analizy rynku finansowego z ostatnich paru lat. Krótko mówiąc trzeba było usiąść i siwika przyrządzić na nowo i na dokładkę nie można podeprzeć się trendami. Niech no ja znajdę tego, kto mi gdzieś tę płytkę schował!

A tak w ogóle to nie chce mi się jutro iść do biura. Jedyne co miłe to fakt, że Operacyjny na urlopie, więc chociaż w tej materii będzie spokój.