7 sierpnia 2007

Ruch kołowy

Ładnych naście lat posiadam uprawnienie do prowadzenia pojazdów mechanicznych , prawo jazdy znaczy. Mniej więc tyle samo czasu pokonuję minimum sześćdziesiąt kilometrów dziennie. Ale takiego mistrzostwa świata jak ostatnio to nie spotkałam. Auto na lokalnych numerach, za kierownicą żadna tam przysłowiowa blondynka tylko atrakcyjna mężczyzna na oko lat trzydzieści i pięć. A spotkałam tę osobliwość na rondzie. Podjeżdżam spokojnie do bardzo lokalnego podmiejskiego ronda (żeby nie powiedzieć, że w szczerym polu umiejscowionego z krzaczorami dookoła). Szybki look w lewo i wjeżdżam na rondo z zamiarem zjechania z niego pierwszym prawym zjazdem. I stawiam auto dęba albowiem staję oko w oko z nadjeżdżającym z przeciwka autem. Serio! Z niewiadomych przyczyn jakiś nie powiem kto jechał przez rondo pod prąd. No słyszałam o wjechaniu w ulicę jednokierunkową, widziałam na filmie jazdę pod prąd autostradą (poprawka na fikcję literacką) ale żeby rondo! Brak mi słów. Nazajutrz podróżując przez to samo rondo spróbowałam wymyślić jak można się tak ‘pomylić’. I… nie ma takiej opcji. Dojazd/ wyjazd do ronda z każdego kierunku ma rozdzielone kierunki jazdy trójkątnymi wysepkami. Trzeba się ostro nakombinować, żeby być w stanie wykonać skręt pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w tam wąskim miejscu. Tego nie da się rozbić przypadkiem! To musiało być działanie celowe. Tylko po kiego...?

Brak komentarzy: