30 marca 2005

Sucze kwestie: No i doigrałyśmy się…

Nasze wczorajsze zachowanie w domu było zdecydowanie poniżej krytyki. Ciągłe prowokowanie słowem i zachowaniem, niedopowiedzenia, chichoty ukradkiem, głośne komentarze pod adresem Pana. Słowem - jawna prowokacja. No bo jak inaczej to nazwać. Wiosna za oknem, hormony szaleją suczyć się chce niemożliwie. A Pan spokojnie siedział przed komputerem, zupełnie jakby to nie On był obiektem naszych zaczepek. Herbatka, film, pogawędka… i żadnych widoków na… Wstałam i bez słowa poszłam na do sypialni. Wkrótce dołączyła do mnie Ona. A na koniec Pan. Siedziałam przy komputerze udając brak zainteresowania tym, co się dzieje. Pan podszedł i z za komody wyjął świstaka. To długi bat do powożenia, już sam jego dźwięk wywołuje gęsią skórkę, a nieumiejętnie użyty rozcina skórę jak nóż. Nie lubię go…

W każdym razie siedziałam stukając w klawisze i słyszałam jak Pan wywija świstakiem. Nie miałam odwagi się odwrócić. Ale musiałam wstać, żeby zakręcić wodę nalewającą się do wanny, inaczej mielibyśmy w sypialni powódź. I wtedy ją zobaczyłam. Leżała w poprzek łóżka, dżinsy opinały jej pośladki, które rytmicznie kąsał świstak. Drgała. Przy każdym uderzeniu. Kiedy nie powstrzymywała wydechu z jej ust wyrywał się jęk. Stałam z boku i patrzyłam jak zdziera z niej dżinsy, jak smaga świstakiem pośladki i uda. Widziałam Jego twarz. Widziałam przyjemność jaką miał na niej odmalowaną. Widziałam irytację, kiedy podnosiła głowę lub wykonywała unik. Sugestywnymi trąceniami bata zmusił ją do otwarcia zaciśniętych w pieść dłoni, do trzymania ich otwartych, wewnętrzną stroną do góry. Wiem, jak trudne to dla niej, odruchowo zaciska pięści albo zamyka je na krawędzi łóżka. A Panu taka przyjemność sprawia, kiedy nawet dłońmi nie bronimy się przed Nim. Moje dłonie są otwarte zawsze… u niej także wyegzekwuje taki gest poddania, to tylko kwestia czasu.

Potem rozchylając jej pośladki bezceremonialnie wszedł w jej kobiecość. Stałam i patrzyłam zafascynowana jak przytrzymywał jej ręce przygniatając własnym ciężarem. Jak zakrywał dłonią usta i nos odbierając jej oddech. Jak gryzł jej kark. A ona wiła się pod dotykiem Pana. Wspaniały widok. Nie przerywając tego, co robił beznamiętnym głosem rzucił, nawet nie patrząc w moją stronę, „Na co czekasz suko? Rozbieraj się i kładź.” Pozbycie się ubrania zajęło mi chwilkę. Trochę więcej oswojenie się z myślą o świstaku. Ale Pan chyba także nie przepada za świstakiem, za bardzo trzeba nań uważać. Zanim znalazłam się obok tej, którą dopiero co posiadł, On już trzymał w ręku dyscyplinę. Nie widziałam tego, ale poczułam. Byłam Mu wdzięczna za zmianę narzędzia. Ja kocham tę dyscyplinę, jest rewelacyjna. Już po kilku razach czułam, że dzisiejsza chłosta będzie inna niż poprzednie. To nie było już pieszczotliwe smaganie bacikiem. Od perwszego były precyzyjne, silne uderzenia, z których każde dosięgało celu. Chciałam krzyczeć, dziękować, prosić o jeszcze. Ale powstrzymałam to w sobie. Bardziej jednak chciałam ofiarować Mu siebie spokojną i ufną, gotową przyjąć z Jego ręki wszystko bez słowa skargi. I tak też się działo. On chłostał mnie, coraz mocniej i mocniej, a ja trwałam w ciszy. Z rzadka jedynie, kiedy rzemienie sięgnęły tych miejsc najczulszych pozwalałam sobie na jęk. Ale trwałam w bezruchu, na kolanach, podparta na łokciach z głową wciśniętą w materac. Przedramiona wyciągnięte za głowę, dłonie otwarte… tak, jak lubi.
Dyscyplina spadała czasami na moje ciało a czasami na jej, nie można było tego przewidzieć. I to dodawało smaczku tej chłoście. Nie patrzył już gdzie celuje. Plecy, boki, piersi, pośladki. Z coraz większą siłą znaczył nasze ciała purpurowymi autografami dyscypliny. A potem dotyk Jego dłoni na rozpalonych, tętniących bólem pręgach. Jakże trudno było znieść ten dotyk. I znowu kolejne razy. Coraz bliżej szczytu, coraz bliżej spełnienia… Rozsunął moje uda i teraz chłostał już tylko cipkę i wewnętrzna stronę ud. To było jak tysiące drobnych igiełek wbijających się w ciało. Raz za razem ciężko spadał na odkrytą kobiecość. Mierzył precyzyjnie i tak też trafiał. Nie było mnie tam, odleciałam jak tylko zaczął chłostać cipkę. Nagle przerwa. Skończył. Wracałam do ciała tak szybko jak tylko można. Znowu dotyk Jego dłoni na zbitych pośladkach, dotyk kutasa wdzierającego się w pulsujące wnętrze był tym momentem, w który z moich oczu popłynęły łzy. Tak powracałam do ciała i oto właśnie była moja nagroda, za dzielność dla mojego Pana. Moje łzy, które wcześniej byłyby oznaką słabości teraz zaś, po chłoście były podziękowaniem. Cudowne przeżycie, doskonałe pod każdym względem. Porzucił moja cipkę równie nagle jak ją posiadł. Nie mnie, obdarzył swoją skondensowaną, ciepłą męskością. Ja ciągle drgałam w pobliżu, kiedy brał w posiadanie swoim kutasem moja Kochankę.

Jeszcze chwila odpoczynku w wannie pełnej cieplutkiej wody, pidżama i … zasnął. Dotykany przez nas obie, zasnął spokojnie. Z uśmiechem na twarzy, odprężony, zadowolony, radosny. Udało się nam, po raz kolejny dałyśmy Panu rozkosz sobą i swoja uległością. Śpij smacznie mój Panie… Dobranoc… Dziękuję za ten wyraz miłości, która nas obdarzasz. Dziękuję…

29 marca 2005

Widmo w białym odzieniu

Stało się to, na co czekała od dawna. Pytanie tylko czy nie stało się za późno. Zadzwonił do Niej ktoś, o kim mi opowiadała, ktoś kto i do mojej głowy zawędrował wprost z tych opowieści. Jej pierwszy Pan. Dawne dzieje, ale wciąż jeszcze bardzo drgające w środku. Ja wiem, nie zapomina się pierwszych razów. Nawet jeżeli się tego chce. Każdy pierwszy raz warunkuje człowieka. Pierwsza przeczytana książka. Pierwszy film, taki który przyniósł duże emocje – strach, łzy, uniesienie… Pierwszy pocałunek. Pierwsze kochanie. Pierwsze suczenie. I cała masa innych pierwszych razów w życiu. Niektóre odkładają się na półki pamięci inne są zawsze na pod orędziu. A jeżeli nie, to są łatwo przywoływane.

Rozmawiałam z Nią przez telefon. Głos Jej drżał, i drżała ona sama. Mało tego, ja także dygotałam z emocji. A przecież nawet go nie znam. Widziałam go raz na jakimś słabiutkim zdjęciu. Ale to wszystko, co Ona mówiła doprowadza mnie do szaleństwa czasami. Dawno nie rozmawiałyśmy o nim i tak jakość przestałam o nim myśleć. Ale teraz, kiedy usłyszałam, że dzwonił zrobiło mi się miękko. I te teksty o prawie autorskim (‘ja zrobiłem z ciebie sukę i należysz do mnie”). Rozstrajają moje nerwy. Albo to, że chce nas obie. Żebyśmy obie były jego. Wrr jest mi to niemiłe, co nie znaczy, że mnie nie pociąga. Wtedy Ona powiedziała mi, że jest tylko jeden powód, dla którego gotowa byłaby porzucić nasz obecny układ – jej pierwszy Pan. Kiedy to mówiła wiedziałam, że mówi szczerze. Była w pełni zdecydowana. Dziś zadałam Jej to samo pytanie. Odpowiedź nie była już ani tak oczywista, ani tak prosta, ani nawet tak zdecydowana. Jaka to odpowiedź? Może… Gdyby… Ale… Raczej nie…. Niby niewiele czasu minęło, a jednak zmiana jest ogromna. Wiem, że chciałaby się z nim spotkać. I tylko nie jestem przekonana po co. Czy bardziej po to, żeby w kulminacyjnym momencie powiedzieć nie i wyjść nie oglądając się za siebie. Zademonstrować jak bardzo panuje nad swoimi instynktami i pożądaniem. A może po to żeby poczuć na sobie jego dłonie, żeby wsłuchać się ten obezwładniający głos, żeby być znowu jego… Hmmm ciekawe jak silna będzie walka, którą stoczy. Bo o tym, że ją toczy jestem przekonana. Chciałabym poznać tego człowieka. Chociażby po to, żeby wiedzieć jaki jest, żeby zobaczyć jego dłonie, żeby usłyszeć jego głos, żeby zmierzyć się z jego wzrokiem.

Snujemy dziwne wizję, nakręcamy się wzajemnie. A wszystko z powodu wizji faceta w tym… białym… ubraniu… Jestem niespełna rozumu, ale nic na to nie poradzę. Jeszcze chwila a sam widok facetów w takich odzieniach będzie doprowadzał mnie do szczytu… Oj dostanie nam się za to gdybanie, dostanie nam się jak się Pan dowie, że coś kombinujemy. Mam pewną ideę, którą można byłoby w tej konfiguracji zrealizować. Jest tak szalona, że nawet jeszcze jej nie wyartykułuję. Czasami boję się sama siebie…

Na razie myślę o sobocie. O spotkaniu z mężczyzną, który mnie sobie podporządkował wówczas. Hmm. Chcę się z nim spotkać. Chcę móc spojrzeć mu w twarz i pokazać (i sobie i jemu), że nie ma już nade mną władzy. Że jak wilk z bajki o trzech świnkach może sobie dmuchać i chuchać i patrzeć do woli ale nic z tego nie działa już na mnie. Tak, chcę konfrontacji. Jak przy jeździe konnej, przy skokach przez przeszkody, nie zejdę z parkuru póki nie skoczę przeszkody, która mnie pokonała. A potem zastanowię się jak zrealizować ten ostatni pomysł… Bez pospiechu… teraz kiedy czekanie nie jest już tym, co mnie zabija… poczekam, dopracuję i … zrealizuję. Może na tych kilka chwil stworzę kolejny Świat? A może uda się stworzyć coś bardziej stabilnego… trwalszego… Zobaczymy…

Szansa?

Dziś moja szefowa złożyła wypowiedzenie. Cała jestem oczekiwaniem, bo nie wiem jeszcze co to dla mnie oznacza. Oczywiście oprócz zwiększonej ilości pracy. Wyczekiwanie. To jedyne, co teraz się dzieje. Czujność napięta jak struna. W zasadzie to są tylko dwa wyjścia. Albo zostanę p/o do czasu znalezienia nowego finansowego albo zaproponują mi awans. Jak ja nie lubię czekać. Czy jedno czy drugie chcę już wiedzieć. Czy ten rok będzie dla kamieniem milowym czy tylko zesłaniem na roboty. Decyzja! Podejmijcie decyzję! Czasu jest już bardzo mało! Dlaczego podejmowanie decyzji i branie za nie odpowiedzialności nastręcza ludziom tyle trudności. Nie rozumiem… Wrr znowu wrócę do domu w minorowym nastroju…

28 marca 2005

Świąteczny poranek

A rano? Hmm obudziłam się z cipką tak samo mokrą z jaką zasypiałam. Kiedy dotknęłam nią do ręki Pana powiedział tylko sennie – dobra suka z ciebie. Kochał się ze mną i było mi cudownie. Ale wiedziałam, że jest jeszcze jedna cipka spragniona Pańskiego kutasa. Poprosiłam Pana, żeby i jej dał odrobinę przyjemności w ten świąteczny poranek. Przyślij ją na górę. Zawinięta w szlafrok zeszłam przekazać jej tę wiadomość. Ona była już ubrana, ale zrzucenie odzienia zajęło jej tylko chwilę... widziałam jeszcze jak wchodzi na schody z uśmiechem na twarzy, z wyraźnym oczekiwaniem... Szła żeby dać rozkosz naszemu Panu, żeby dać ją sobą... Ja miałam swoje chwile przyjemności w nocy...

Coś na dobranoc

Kończyłam pisać opowiadanie, kiedy przyszedł Pan. Zanim wyłączyłam komputer On już zapadł się w bezmiar pościeli. Kiedy wsunęłam się do łóżka On już zasypiał. Zapytałam o pozwolenie na dotyk. Kiedy pozwolił mi na to zanurzyłam dłonie w pidżamę i dotknęłam szykującego się do snu kutasa. Jak bardzo chciałam się wtulić w niego pośladkami... Zsunęłam spodnie Jego pidżamy i wypięłam tyłeczek ocierając się o przyrodzenie Pana. Czułam jak zadziornie podnosi główkę, jak sprzeciwia się ruchom, które wykonywałam. Poczułam palce we włosach i szept ‘Postawiłaś kutasa suko to go teraz uśpij’. Tych kilka chwil wystarczyło, żeby moja kobiecość ociekała już ślinką, nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Usiadłam okrakiem nad Panem, który nie zamierzał czynić jakichkolwiek wysiłków w celu zaspokojenia siebie. Nadziałam się na sterczącego kutasa miękko i z chlupotem. Palce pana zaciśnięte na sutkach nadawały odpowiadający Jemu rytm ruchów.

Wsparłam dłonie na wezgłowiu łóżka, zbliżyłam usta do Jego twarzy liżąc pokornie Jego wargi. Tak bardzo pragnęłam czuć, że jest tu ze mną, był... obok. Przesuwając język po policzku dotknęłam ucha i zlęknionym głosem zapytałam czy chce wiedzieć co robiłam w piątek, kiedy zostałam sama w domu. Już samo pytanie wzbudziło w Nim ciekawość. Przyciągnął mnie mocno do siebie i zamknął w ramionach, a Jego kutas drgał niecierpliwie. Zapytał czy byłam niegrzeczna. Nie, chyba nie. Zafundowałam sobie lewatywę, a nawet dwie. Taką nieśpieszną... I okazało się, że wszelkie manipulacje w okolicy odbytu moje ciało odebrało niezwykle erotycznie. Tak. Cipka płynęła tak bardzo, że moja własna wilgoć spływała mi po udach. Ta wiadomość wyraźnie zainteresowała Pana. Chciał wiedzieć czego użyłam i jak duża była ta lewatywa, a przede wszystkim jak długo udało mi się utrzymać wszystko wewnątrz. Odpowiadałam szczegółowo czując jak bardzo podnieca Go to opowiadanie. Trzeba będzie zainwestować w jakiś porządny sprzęt, bo zabawa gruszką dobra jest dla początkujących suczek, a nie dla takiej suki jak ty... te słowa pulsowały w mojej głowie. Nagle nakazał mi całkowity bezruch, czułam, że był na granicy spełnienia. Ja mogłam się zatrzymać, ale moja pulsująca kobiecość? – z nią było dużo trudniej. Nie mniej jednak musiałam zapanować nad Jego rosnącym podnieceniem. Kazał mi wstać i podać coś z komody, wtedy zobaczyłam leżącą tam dyscyplinę. Zapytałam czy nie zechciałby mnie wychłostać. Podaj – jedno słowo, a tyle rozkoszy.

Klęczałam na łóżku a Pan chłostał moje pośladki i plecy wsuwając jednocześnie kutasa w usta. Uwielbiam połączenie chłosty i używania mojego ciała. Uwielbiam to. Kiedy wszedł we mnie od tyłu nadal nie przestawał chłostać. Byłam w ekstazie. Razy dyscypliny były coraz mocniejsze. Teraz starał się trafiać w piersi. Kocham Go, tak bardzo Go kocham, a z każdym takim rozkosznym aktem bardziej... Nie sposób było już zapanować nad wytryskiem. Następujące po sobie kolejne skurcze mojej cipki i trzask dyscypliny musiały zrobić swoje. Mocny uścisk na biodrze i ostatnie mocne razy. A potem już tylko napięcie mięśni do granic i bezgłośna rozkosz rozlewająca się wewnątrz mnie.

Kiedy Pan wysunął się ze mnie Jego kutas ciągle był wzwiedziony. Przewrócił mnie na plecy i rozszerzył uda. W dłoni ciągle trzymał dyscyplinę. Zobaczyłam zamach i uderzenie wymierzone między moje ugięte i rozwiedzione uda. Zamarłam. Cipka pulsująca i pożądliwa dostała to, czego tak bardzo pragnęłam. Kilkanaście mocnych razów wymierzonych bezpośrednio w rozchylona kobiecość. Jęknęłam z bólu, ale za nic bym się go nie wyrzekła. Za nic. Chłosta ustała tak nagle jak nagle się rozpoczęła. A teraz spać powiedział Pan. I nim zdążyłam dojść do siebie On pogrążył się już w objęciach Morfeusza. Tak... bardzo potrzebował snu, cieszę się, że dzięki mnie zasnął tak słodko. Minęła trzecia... tak blisko już do rana... Dobranoc mój Panie. Dziękuję.

O suczce w księgową zaklętej

Nie dawno, dawno temu, ale właśnie teraz. Nie za górami i nie za lasami ale w dużym mieście. Żyła sobie pewna księgowa. Kobieta wiodła spokojne, zwyczajne życie matki i żony do czasu, aż zaprzyjaźniła się z... internetem. Tak właśnie może zacząć się opowieść o tej kobiecie, czyli o mnie. Co ciekawego może opowiedzieć ktoś, kto od piętnastu lat przygląda się rzędom cyferek piętnując je symbolami debetu i kredytu? Zobaczymy...

Mija kolejny miesiąc, wszystko w pogoni za terminem. Żeby zdążyć, sprawdzić, policzyć i zaraportować. Czasami myślę, że żyję tylko po to, żeby dotrzymywać terminów. Żeby na zawołanie i w wyznaczonym terminie odpowiadać na pytanie jaki jest wynik. Uff. Skończyłam. Należy mi się chwila odpoczynku. Zaparzam kubek gorącej kawy, napawam się jej aromatem... Stawiam go na biurku pośród piętrzących się papierów - wydruków i notatek. Stoi tam jak symbol zwycięstwa. Znowu się udało. Nie piję kawy, ale uwielbiam jej zapach. Przydałaby się jeszcze szczypta cynamonu, ale cóż 'nie zawsze może być kawior'...

W ramach odpoczynku i odreagowania pogadam chwilę - tłumaczę się sama przed sobą wywołując polchat na ekran. To moja obsesja od niedawna. Każdą wolną chwilę spędzam na chacie. I wcale się nie dziwię, że dzieciaki siedzą przed komputerem długie godziny. Sama nie mogę się temu oprzeć. Nie czuję się tu jeszcze zbyt pewnie, ciągle się uczę. Czuję się trochę jak pod pręgierzem, ale to miłe uczucie. Nigdy nie zaczepiam, czekam, aż ktoś zacznie rozmowę.Tak było także w to pamiętne wtorkowe popołudnie. Zaciągnęłam się potężną porcją kawowego aromatu i odpisałam 'cześć' w oknie, które się otworzyło. Rozmowa jak większość - kto, skąd, w jakim wieku... Jest miło. Podoba mi się sposób wypowiedzi mojego rozmówcy.
- Czym się zajmujesz na co dzień? - pyta.
- Księgowością - odpowiadam zgodnie z prawdą i sama zaczynam pisać pytanie jego o zainteresowania.
- To potwornie podniecające!
Własnym oczom nie wierzę! Księgowość podniecająca? Wariat. Nic tylko wariat. Kasuję napisane zdanie.
- Słucham??? - umieszczam kilka znaków zapytania, żeby odzwierciedlały moje zdziwienie.
- Podniecające. Wiesz, to co robisz jest tak odległe od sexu, że w połączeniu z nim dawałoby mieszankę piorunującą - odpowiedź jest natychmiastowa.
- Ale konkretnie co jest takie podniecające? - zaczynam z niedowierzaniem dopytywać się.
- To wszystko co robisz. Kiedy liczysz na przykład - ciekawi mnie, czy masz taką śmieszną maszynkę z korbką?
- Hahahaha. Nie mam. Nawet w księgowości mamy już XXI wiek - ubawiłam się tym pytaniem.
Od lat zajmuję się księgowością. Praca jak praca. Trochę nudna i monotonna. Zawsze na akord. Ale jeszcze nigdy nie słyszałam, od nikogo, że może być i podniecająca. Zaintrygował mnie ten gość.
- Wiem, ale podnieca mnie taki właśnie widok biura z myszką. A i pani księgowa wyglądałaby wtedy bardzo ponętnie. Długa, sięgająca niemal kostek spódnica... biała bluzka zapięta po szyję... kok... okulary...
- Hej, a co taki ubiór ma wspólnego z sexem? - jak nic fetyszysta, myślę, ale zaczyna mnie intrygować coraz bardziej.
- Jak to co? Pończochy... podwiązki... ukryta pod nim bielizna... lub jej brak... mniam.
Muszę przyznać, że zestawienie faktycznie interesujące. Odruchowo spoglądam na swój ubiór. Hmmm. No cóż, nie jestem księgową, o której myśli.

Dalej rozmowa potoczyła się bardzo szybko. Wkrótce opowiadaliśmy fantazję biurową na cztery ręce. Ma niesamowite skojarzenia. Potrafi każde słowo przełożyć na język erotyki. Polecenia, które mi wydawał zmieniły moje spojrzenie na moją pracę, na moje biuro, a kto wie - może i na mnie samą. Od tego popołudnia wchodziłam na chat dla rozmów z Nim, wprost kipiał pomysłami. Rozmowy z Nim były zawsze baaaardzo mokre. Powoli stawałam się inną osobą. Dla postronnego obserwatora nic się nie zmieniło. Czy na pewno? Dla kogo bowiem miałby znaczenie fakt, że moje spódnice stawały się coraz dłuższe i bardziej dopasowane. Że miejsce trykotowych koszulek zajęły białe bluzki, dokładnie zapięte pod samą szyję. Że ulubione buty zamieniłam na pantofelki na obcasie. Nie od razu, ale systematycznie zmieniałam swój wizerunek starając się upodobnić do bohaterki naszych fantazji. Wkładane co rano pończoszki wprowadzały mnie w dobry humor. Wisienką na tym świeżo upieczonym torcie stały się zamówione u optyka okulary w cienkiej drucianej oprawce. Nie było w nich szkieł korekcyjnych, nie są mi potrzebne...Teraz byłam gotowa na spotkanie z Nim. Taka, jaką sobie wymyślił.

Mieliśmy się spotkać dziś po południu...Wychodząc z biura wzięłam ze sobą kilka wydruków, chciałam sprawdzić coś później, poszukać błędu w księgowaniach. Włożyłam je do czarnej skórzanej teczki razem z zakładowym planem kont i ruszyłam na spotkanie mojego przeznaczenia. Trafiłam bez problemu. Kiedy otworzył mi drzwi zlustrował mnie od stóp do głów i gestem zaprosił do środka. Bez słowa. Stałam na środku pokoju. A on patrzył na mnie jakbym była naga...
- Pozwól, że ci pomogę - powiedział odbierając ode mnie teczkę.
- A więc przychodzisz tutaj, żeby szczuć mnie swoim księgowatym wyglądem, tak?
- Przyszłam, żeby opowiedzieć Ci o mojej pracy - zaczynam niepewnie.
- Ach tak, o pracy. W takim razie zaczynaj. Będę cię słuchał, ale nie będę siedział w ławce - uśmiechnął się.
Poczułam się nieswojo. Czy dobrze zrobiłam godząc się na to spotkanie?
- Opowiedz mi o kontach - poprosił.
- Konto jest urządzeniem księgowym, na którym... - przerwał mi zasłaniając usta dłonią.
- Jest urządzeniem - powtórzył namiętnym głosem - ja też mam dla ciebie kilka urządzeń.
Stanął za mną, dotknął moich piersi i zaczął powoli guzik po guziku rozpinać bluzkę. Zdjął ją. Wtedy zobaczyłam swoje nagie piersi ze sterczącymi sutkami w Jego dłoniach.
- Nie przeszkadzaj sobie, to co z tym kontem?
- Tak. Konto. Właśnie - pytanie przywołało mnie do świadomości - konto ma dwie strony: debetową i kredytową.
- Dwie strony jak dwie piersi... jedna debetowa... druga kredytowa...
Odsunął się i otworzył szufladę, z której wyjął garść kolorowych flamastrów. Podszedł do mnie z przodu i napisał dużą literę D na prawej piersi a C na lewej. Drgnęłam kiedy dotknął mnie flamastrem, nie spodziewałam się tego. On jednak jest wariatem - pomyślałam.
- Widzę, że nie jesteś w stanie ustać w miejscu, musimy temu zaradzić - powiedział oddalając się ode mnie. Z innej niż poprzednio szuflady wyjął czarne skórzane paski, które zapiął na moich nadgarstkach. Popchnął mnie lekko do przodu, w kierunku drzwi. Zawahałam się, ale poddałam się temu dotykowi. Zatrzymał mnie nagle, po kilku krokach. Staliśmy w przejściu między dwoma pomieszczeniami. Nie było między nimi drzwi, jedynie szeroka framuga.
- Dalej nie musisz iść. Ręka! Druga!
Podałam dłoń, którą podniósł do góry i przypiął do czekającego tam łańcuszka. Kiedy przypiął drugą musiałam złączyć stopy, w przeciwnym razie musiałabym stanąć na palcach. Nie była to wygodna pozycja. Stał teraz za mną i nie czułam się komfortowo nie widząc go. Dotknął mojej pachy, potem drugiej, przesuwał swoje palce w kierunku dłoni. Ten dotyk wywołał u mnie dreszcz.
- Lepiej, dużo lepiej. Widzę, że już dostajesz gęsiej skórki. A nie mówiłem, że księgowość jest podniecająca? - zaśmiał się serdecznie - kontynuuj proszę.
- Symbolicznie konto rysuje się jak dużą literę T - opowiadam starając się opanować drżenie głosu.
- Literę T powiadasz... Znowu czuję dotyk flamastra, tym razem na plecach - rysuje poziomą kreskę tuż pod łopatkami. A chwilę później pionową na kręgosłupie.
- Za mało miejsca tu jest na duże konto, a potrzebuję naprawdę dużego konta - odkłada flamaster i obejmuje moje biodra.
- W tej sytuacji muszę pozbawić cię tego seksownego ubioru już teraz - rozpina spódnicę, która zsuwa się po moich nogach na podłogę.
- A więc miałem rację - wykrzykuje triumfująco - księgowe to suczki, popatrz na siebie, nawet nie nosisz majtek - jego dłonie dotykają moich ud i pośladków.
Znowu dotyk flamastra, rysuje pionową kreskę aż do pośladków, a nawet dalej, przez cały rowek. Zawahał się przez moment jakby zastanawiając się czy nie wsunąć tego mazaka w moją dupkę, ale zrezygnował.
- Mamy już konto, co dalej? - zapytał przekornie.
- Na koncie zapisuje się operacje, które miały miejsce... - zaczynam cicho.
- Operacje - znowu mi przerywa - a co z księgowaniem?- Księgowanie to właśnie zapisy na kontach, każdy zapis ma swoje konto korespondujące, to jest zasada podwójnego zapisu.
- Podwójnego?! hmmm... W takim razie coś sobie zaksięgujemy - odchodzi w stronę szuflady i coś z niej wyjmuje.
- Auuu - szarpnęłam się z bólu pod razem zadanym pejczem o wielu rzemieniach - auuuu.
Spadł na mnie zupełnie nieoczekiwanie, na plecy, pośladki. Szarpnęłam się tak mocno, że przypięte w górze ręce zabolały w nadgarstkach, a ja zakołysałam się na obcasach.
- Widzę, że twoje śliczne pantofelki trochę ci przeszkadzają. Zdejmę je. Noga! Druga! Od razu lepiej!
Wcale nie było lepiej. Te kilka centymetrów obcasów dawało wytchnienie moim dłoniom, teraz musiałam stać na palcach. Było mi niewygodnie.
- A teraz księgowanie drugostronne - powiedział przechodząc obok mnie.
Najpierw zapisał coś na moim brzuchu. Potem widziałam już tylko zamach i frunące w moją stronę rzemienie. Starałam się uciekać ciałem, żeby uniknąć razu, nie całkiem się to udało. To było bardzo dobrze wymierzone uderzenie. Prawie wszystkie rzemienie dosięgły swojego miejsca przeznaczenia.
- Widzę, że masz za dużą swobodę ruchu, zaraz temu zaradzimy - to mówiąc przyniósł kolejne paski.
- Nie chcemy przecież zniszczyć twojego seksownego stroju - ukląkł przede mną i zaczął zsuwać pończochę.I znowu dokonał zapisków na mojej skórze, tym razem na nogach. Przez moment zastanawiałam się czym ja to zmyję, ale nie zostawił mi dużo czasu na myślenie. Obniżył punkt zaczepienie moich rąk. Przez chwilę stałam na całych stopach. Potrzebowałam tej chwili wytchnienia. To była jednak tylko chwila, przerwa techniczna. Pociągnął moją stopę w kierunku framugi i przymocował do kolejnego łańcuszka. To samo zrobił z drugą wymuszając duży rozkrok.
- A co się dzieje kiedy jest pomyłka w księgowaniu?
- Wtedy należy zrobić storno zapisu, po drugiej stronie... - i znowu nie dał mi dokończyć.
- Storno! - powtórzył jak zwykle napawając się brzmieniem tego słowa - do dzieła!
Pierwsze uderzenie zadał z przodu, w piersi i brzuch. Bolało, zwłaszcza w tych miejscach, gdzie rzemienie trafiły powtórnie. Zagryzłam wargi, żeby nie krzyknąć, jęknęłam tylko. Miał mocną rękę...
- Storno! - i kolejne razy zostawiały na moim ciele ślady operacji.
- A teraz druga strona! Storno! - poczułam ból na pośladkach i plecach.
- Strono! - tym razem mierzył niżej, dostało się także mojej cipce.
Krzyknęłam, a z oczu pociekły mi łzy. Podszedł do mnie i chwytając za włosy spojrzał w oczy. Poczułam słodkawy smak w ustach. To krew, musiałam przygryźć wargę przy uderzeniu.
- Chcesz, żebym przestał? - Zapytał wpatrując się w moją twarz.
- Nie - odpowiedziałam przez łzy, przykrywając oczy powiekami.
- Pierwsza krew - wyszeptał i polizał moje usta, zlizując sączące się krople.

- Jaki jest podatek dochodowy dla ludności? - zapytał od niechcenia.
- Podatek dochodowy od osób fizycznych jest progresywny: 19%, 30%, 40%.
- Dzielna jesteś. Właśnie poprosiłaś o 89 batów - powiedziała zadowolony.
- Nie, proszę, nie tyle - byłam załamana tą perspektywą.
Skrupulatnie zapisał na mojej skórze ilość batów. Tym razem narysował 'szubiennicę' na moim brzuchu.
- A podatek od firm?- 19% - wykrzyczałam pośpiesznie w nadziei, że to będzie ilość batów.
- A więc prosisz mnie o kolejne 19 batów? Twarda jesteś - mówił śmiejąc się.
Kolejne liczby zostają zapisane. Są jak wyrok. Postanawiam nie odpowiadać na pytania dotyczące podatków, wszystkie są wysokie. Na przykład taki VAT to kolejne 22 baty. Wyglądało, jakby usłyszał moje myśli, bo zapytał o termin składania deklaracji.
- Do 25 dnia następnego miesiąca - mówiąc to uświadomiłam sobie, co powiedziałam.
Nawet nie próbowałam tego sprostować. Wiedziałam, co powie. Ze spuszczoną głową oczekiwałam na wyrok.
- Następnego miesiąca? Hmmm, w takim razie muszę zmniejszyć twoje o konto o 25 batów, dostaniesz je w następnym miesiącu.
Dotknął mojej twarzy. To był ciepły, czuły dotyk. Jak promyk słońca w pochmurny dzień. Stał tak dłuższą chwilę, miałam ochotę przytulić się do Niego, gdy nagle zabrał swoją dłoń mówiąc:
- Czas zaksięgować te 19 procent. Wybieraj gdzie.
- Piersi - odpowiedziałam.
- Wszystkie? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie, nie zrobię ci tego. Cycuszki dostaną po trzy baty, ale resztę zaksięguję na tyłeczku.
Odetchnęłam z ulgą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zamiast pejcza użyje palcata. Miał wprawną rękę. Każde uderzenie trafiało w sutek. Mała przerwa na zamach i kolejne. Zamarłam z przerażenia widząc czerwoną pręgę na piersi. Po pierwszych razach już nawet nie krzyczałam. To było nieuniknione i nie mogłam się temu przeciwstawić. I tylko zaciśnięte pięści i zagryzione wargi zdradzały to, co czułam. Nie uciekałam już ciałem. Nie mogłam i nie chciałam. To niczego by nie zmieniło. Widziałam własne łzy, które kapały na piersi. Obok trzasku palcata słyszałam dźwięk rozpryskującej się słonej kropli. Tak głośnej jak głośny może być krzyk, niemy krzyk. Po szóstym uderzeniu wydałam głośny jęk, skomlenie i skargę. Nie pozwolił mi oswoić się ze stanem, w który mnie wprawił. Dotknął jeszcze skórzaną końcówką sutka i ledwo muskając dłonią moje biodra stanął za mną. Wiedziałam. Zostało jeszcze 13. Pierwszy był jak zawsze najlżejszy. Na zachętę, ale i tak spięłam się od tego piekącego dotyku. Spięta czekałam na kolejne uderzenie. To był błąd. Bolało bardzo, dużo bardziej. Starałam się oddzielić od tych razów, ale nie potrafiłam.
- Rozluźnij się, będzie mniej bolało - szepnął mi do ucha.
Chciałabym, ale nie potrafiłam. I znowu zobaczyłam swoje łzy. Spadały na piersi i znaczyły ścieżkę w dół mojego ciała. Kiedy na nie patrzyłam przestawałam myśleć o palcacie, który pieścił moje pośladki i uda. Byłam tam, ale jakbym była poza własnym ciałem. Czułam ból, ale nie chciałam mu zapobiegać. Pieczenie rozchodziło się po skórze i zdążało w głąb, do mojego wnętrza. Poczułam narastające podniecenie. Czekałam na kolejny dotyk palcata niemal z utęsknieniem. Ale On kazał mi czekać. Robił długie przerwy pomiędzy kolejnymi uderzeniami. Dotykał moich zbitych pośladków. Drażnił się ze mną. Spełnienie było coraz bliżej. Niby we mnie, ale i obok mnie jednocześnie. Takie dziwne. Zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością.

- Zostały jeszcze dwa - usłyszałam.
Jeszcze dwa? Jeszcze tylko dwa? Czy to wystarczy, żeby dać mi spełnienie? Myśli kłębiły się w mojej głowie. Poczułam palcat na cipce. Dotykał mnie, pieścił dotykiem. Zaczynałam odpływać, kiedy zamiast dotyku poczułam ostatnie uderzenia. Były bardzo mocne. Krzyczałam z bólu i rozkoszy, bowiem równie silny był orgazm, który te razy przyniosły ze sobą. Szybki... mocny... gwałtowny... Zostałam sama z moim spełnieniem. On znowu odszedł zostawiając mnie półprzytomną, rozpiętą niczym na pajęczynie... Jak swoją zdobycz, wstępnie przygotowaną, którą zostawił na później. Schylił się po coś na podłogę, ale nie widziałam co z niej podniósł. To była teczka, moja teczka. Wyjął z niej wydruk i przeczytał na głos:
- Zestawienie obrotów i sald. Co to? - zapytał.
- To obrotówka, suma obrotów dla każdej ze stron - odpowiedziałam rwącym się głosem.
- Obrotówka? Nic nie mów, sam ci pokażę co to jest obrotówka.
Odsunął się krok do tyłu, wyciągnął dłonie przed siebie, łapiąc w nie obie piersi.
- Obroty kredytowe - wycedził wykręcając boleśnie lewą pierś.
- I obroty debetowe - powtórzył ruch na prawej piersi.
Jego dłonie były bardzo brutalne, ściskał moje piersi i kręcił nimi w obie strony. Moje dopiero co zbite piersi. Ciągle obolałe. Tak, potrzebowały dotyku, ale czy takiego? Sutki zostały mianowane saldami i też podlegały procesowi obrotowania. Piszczałam z bólu kiedy zapytał śmiejąc się z zadowolenia.
- W pracy też tak krzyczysz przy obrotówce?
- Przerwałem ci, przepraszam, wracajmy do tematu naszej rozmowy. Opowiedz mi o sprawozdaniach.
- Dwa podstawowe to bilans i rachunek zysków i strat. W bilansie, po stronie aktywów wyróżniamy majątek trwały i obrotowy.
- Oto moje aktywa - powiedział rozmarzonym głosem.
Położył swoje dłonie na moich i przesuwał je w dół, przez zgięcie łokcia i pachy do piersi. Gładził je delikatnie przez chwilę, potem niżej przez biodra, przez łono do ud. Schylając się przesuwał dłonie po nogach, aż do stóp.
- Aktywa, moje aktywa - powtórzył i zaraz zapytał - czy jest coś jeszcze oprócz aktywów?
- Tak, pasywa. Pasywa to... - zawahałam się jak zrozumie pasywa??
- Pasywa. Pasywa? Pasywa! - powtarzał przyglądając mi się.
Stanął za mną i ciągle mnie dotykał. Jego dłonie były na moich biodrach, dotykały wnętrza ud. Nagle zrobił gwałtowny ruch ręką w stronę mojej dłoni. Poczułam lekkie szarpnięcie i dłoń nie była już przywiązana. Następnie zrobił to samo z drugą. Byłam mu wdzięczna, pozycja nie była zbyt wygodna.

Jednakże nie doceniłam jego pomysłowości. Szybkim i zdecydowanym ruchem spiął mi dłonie za plecami. W tym samym momencie poczułam, że coś podciąga mi spięte w nadgarstkach dłonie do góry. Ten ruch zmusił mnie do pochylenia się do przodu. Stałam teraz z wypiętą w Jego stronę pupą, a ręce miałam boleśnie wykręcone w barkach. Ta pozycja była dużo bardziej niewygodna od poprzedniej. Nie odzywał się, czułam Jego wzrok na sobie, ale nie dotykał mnie ani nie mówił do mnie. Obawiałam się najgorszego, że znowu mnie uderzy, w takiej pozycji miał doskonały dostęp do moich intymności. Spięłam się w oczekiwaniu na uderzenie. Ale nie nadchodziło. I ta przerażająca cisza. Nie wiedziałam gdzie On jest i co zamierza, a bałam się zapytać. Miałam świadomość nieuniknionego, ale nie miałam pojęcia czego.

- Aktywa czy pasywa? - usłyszałam pytanie zadane Jego namiętnym głosem.
Podszedł do mnie, dotknął bioder. Ale dotyk był jakiś inny. Zerknęłam i zobaczyłam rękawiczki na Jego dłoniach. Wszystko stało się jasne...
- Aktywa - powiedział władczo - sprawdzę najpierw stan aktywów.
Jego palce dotknęły mojej kobiecości. Jakże miły był ten dotyk, delikatny, czuły...
- Widzę, że moje aktywa mają się bardzo dobrze. To bardzo płynne aktywa, bardzo płynne - powtarzał pieszcząc mnie palcami.
- Tak płynne, że aż przeciekają mi przez palce - w Jego głosie czuć było zadowolenie.
Było mi niewygodnie, ale za nic nie chciałabym przerwać tej pieszczoty. Po raz pierwszy w czasie tego spotkania poczułam się sobą. Poczułam się kobietą. Kobietą pieszczoną i adorowaną, chociaż sposób tej adoracji był bardzo specyficzny.
- Wróćmy do sprawozdań, czy ktoś je sprawdza? - Zapytał jakby nigdy nic.

Znowu odebrałam to jak zimny prysznic, jak On może pytać o coś takiego w takiej chwili. Przecież ja za moment odlecę. Na miłość boską tylko nie przerywaj - pomyślałam w duchu, ale już było za późno. Odebrał mi ten cudowny dotyk i odszedł w kierunku szuflad.
- Czekam - ponaglał mnie.
- Tak, sprawozdania są badane przez audytorów. W pierwszej kolejności audyt wewnętrzny, potem...
- Wystarczy. Poprzestańmy na audycie wewnętrznym. A raczej przystąpmy do niego - zawołał z ochotą.
- Mam tu doskonały punkt obserwacyjny, widzę moje kluczowe aktywa i pasywa - powiedział siadając na obrotowym taborecie - a teraz je zbadam.
Poczułam jak wsuwa we mnie palce. Jak nimi porusza. Znowu to cudowne uczucie. Ta przerwana pieszczota. Jego Palce dotykały mnie od wewnątrz, poruszał nimi szybko, trącił macicę - to zabolało. Ale nie będę się skarżyć na taka drobnostkę, jest mi przyjemnie. Drugą dłonią, chłodną i śliską zaczął pieścić moją drugą dziurkę. Czule i delikatnie, ale stanowczo. Próbowałam uciec przed tym, ale przytrzymywane nogi nie pozwalały, a wykręcone ręce zabolały tylko bardziej.
- Nie szarp się i rozluźnij się. Jestem biegłym audytorem i nie zrobię ci krzywdy.
Biegły audytor. Uśmiechnęłam się w duszy, jego fascynacja księgowością rozbrajała mnie. Starałam sobie wyobrazić, że faktyczny audyt w firmie mógłby tak wyglądać i sama się zaśmiałam.
- Podoba ci się audyt wewnętrzny? - zapytał.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy poczułam wsuwany palec. Delikatnie, powoli, wykonywał nim koliste ruchy. Muszę przyznać, że było to całkiem przyjemne. Po raz pierwszy odczułam przyjemność z takiego wypełnienia. Przyjemność znowu zaczęła brać górę nad niewygodą. I znowu musiał to wyczuć, bo przerwał pieszczotę. Zabrał palce z moje wnętrza, zostawiając mnie niezaspokojoną. Poczułam chłodny dotyk na pośladku.
- Oto opinia biegłego - pasywa w porządku, ale aktywa są za małe - mówił powoli zapisując zdanie na moich pośladkach.
Po chwili stał przede mną. Widziałam tylko jego kowbojskie buty.
- Jak wspomniałem audyt wykazał, że aktywa są za małe, trzeba temu zaradzić. Powiększymy je o jakieś pół kilo.
To powiedziawszy zapiął mi na sutkach klamerki. Pisnęłam, bo zabolały mocno. Miały ząbkowane krawędzie. Z przerażeniem zobaczyłam dłonie, w których znajdowały się spore metalowe kulki z haczykami. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć obie kulki zawisły na moich sutkach. To dziwne. Nie były tak ciężkie, jak się wydawało, chociaż ciągnęły mi piersi w dół bardzo mocno. Patrzyłam jak kołyszą się pode mną. Wyglądały jak duże klipsy. Ich ruch sprawiał mi nawet przyjemność, tylko te klamerki zaczynały wcinać się niemiłosiernie w ciało. Na jednym z sutków zobaczyłam kropelkę krwi...
- Tak, teraz moje aktywa są prawie takie, jakie powinny być - powiedział cicho.
- Prawie? - krzyknęłam z wyrzutem - nie wytrzymam już żadnego ciężarka więcej.
- Cicho, bądź cicho!
- Nie będę cicho, mam tego dość. Rozwiąż mnie natychmiast - krzyczałam.
Zaczęłam panikować i szarpać się, ale to tylko pogarszało sytuację. Ciężarki na moich sutkach zaczęły się kołysać szybko i w różne strony, obijać się o siebie. To już nie było przyjemne, to było już tylko bólem. Ścierpnięte ręce też dawały o sobie znać.
- Rozwiąż mnie, proszę, już nie mogę tak dłużej - prosiłam przez łzy, ale on był niewzruszony.
- Jeszcze tylko mały zastrzyk gotówki i uwolnię cię.
- Zastrzyk? Żadnych zastrzyków. Żadnych igieł. Nie chcę.Podszedł do mnie od przodu, chwycił za włosy i wymierzył policzek, potem drugi.
- Będziesz cicho czy mam cię zakneblować - zapytał spokojnie.
To mówiąc pokazał mi niedużą czerwoną kulkę na pasku.
- I jak będzie? - zapytał ciągle bardzo spokojny.
- Nie będę krzyczeć.
- Dobra suka z ciebie, dobra księgowa, zrobisz to, co do ciebie należy...
To mówiąc wsunął mi kutasa do ust, głęboko, brutalnie, trzymając mnie ciągle za włosy. Płakałam, nie mogąc nic poradzić na tę sytuację. Czułam się zobojętniała. Po kilku ledwie ruchach poczułam w ustach smak spermy. Ciepła, lepka, słonawa. Po raz drugi tego popołudnia odczułam coś, co było mi znane. Znałam ten smak i nie stroniłam od niego. Ten smak przywołał mnie z letargu, w jaki popadłam, do świadomości. Wtedy też przypomniałam sobie jego słowa o zastrzyku gotówki. Uśmiechnęłam się przełykając tę gotówkę i wyssałam ją do cna. Jego dłonie głaskały moje włosy i twarz. Znowu zrobiło mi się miło.

- Na tym chyba dziś skończymy. W każdym razie skończymy na dziś.
Odpiął klamerkę z sutka. Krzyknęłam z bólu. Chciałam się zasłonić, ale dłonie miałam ciągle spięte z tyłu i unieruchomione. Zdobiłam unik przed odpięciem drugiej, wiedziałam już jak zaboli. I nie myliłam się, ból był niemiłosierny. Jego palce masowały moje umęczone piersi. Sutki były tak tkliwe, że nie mogłam znieść tego dotyku, ale jednocześnie tak bardzo go pragnęłam. Przynosił ulgę, koił... Odpiął moje ręce i nogi. Byłam całkiem zdrętwiała. Objął mnie mocno i poprowadził do łóżka. Z ogromną przyjemnością zanurzyłam się miękkiej pościeli. Zwinęłam się w kłębek i wsunęłam pod puszysty koc. Dłońmi masując obolałe sutki. Płakałam. Poduszka robiła się coraz bardziej mokra. Poczułam zapach cytryny i uświadomiłam sobie jak bardzo jestem spragniona. Łapczywie wypiłam podaną mi szklankę wody.
- Dziękuję - powiedziałam podając mu pustą szklankę.
- Za co mi dziękujesz?
- Sama nie wiem... - odpowiedziałam cicho i chciałam się znowu wtulić w poduszkę.
Objął mnie i przytulił. A ja płakałam. Bowiem doznania, które stały się moim udziałem były bardzo sprzeczne. Sama nie wiedziałam już kim jestem. I kim jest On.
- Następnym razem dobrze się zastanów, zanim wyjawisz komuś, że jesteś... księgową. Mówiłem ci - księgowość to bardzo podniecająca dziedzina... A ty jesteś świetną księgową...


Kiedy w łazience spojrzałam na swoje ciało odbite w lustrze, doznałam niesamowitego wrażenia. Przypomniała mi się Nagiko, bohaterka filmu 'The pillow book' Petera Greenaway'a, której kochankowie nanosili na skórę swoje wyznania. I ona i ja opętane słowami, obie pozwalające się słowom uwodzić i przenosić w nieskończone przestrzenie. Obie będące i piórem, i papierem... Ale na moim ciele oprócz liter i cyfr On zostawił jeszcze inne znaki. Kierunkowskazy do innego świata... Znaki flamastra zmyła woda... Inne zostały na dłużej... Na zawsze?... Może...

****** Jestem suką i jestem z tego dumna!

26 marca 2005

Z czym się kojarzy lany poniedziałek?

Najbliższe dwa dni powinny być wykreślone z kalendarza. To już nawet nie jest tradycja jak gwiazdka i choinka to hipokryzja. I niestety uwikłani w konwenanse dostosowujemy się do ogólnie panujących zwyczajów. I dzień, który mógłby być pięknym i spokojnym odpoczynkiem, dniem spędzonym wśród najbliższych staje się szarpaniną w biegu. A gdzie czas na zadumę? Nie ma. Jest tylko harmonogram, śniadanie, obiad, rodzice, teściowie, zjedz coś. Konwenanse. Zamiast uczcić to wspaniałym sexem na dzień dobry, wylegiwaniem w łóżku do południa rozpisujemy dzień na godziny. Zupełnie jak każdy inny dzień pracy wypełniony spotkaniami. Dokąd to wszystko zmierza?

Nurać mi się chce. Straszliwie. Wcisnąć się w ciasny neoren, oddać uściskom jacketu napompowanego na maxa, i zaciągnąwszy się pierwszym haustem powietrza z ustnika, zanurzyć się w cieplej kryształowej wodzie. Pod wodę! Tak strasznie chce mi się nurać. Zawisnąć w toni i słyszeć jedynie własny oddech, widzieć bąbelki lecące w górę. Cisza. Nic więcej. Tylko dźwięk bąbelków. Smak słonej wody i to narastające ciśnienie w uszach. Ciśnienie ściskające pęcherzyki powierza w neoprenie. Konieczność dociągnięcia jacketu. I woda. Czysta, przejrzysta woda, tabuny kolorowych rybek przemykających na wyciągnięcie ręki, palce wyciągające się w kierunku wszystkiego co żyje... garść piachu w dłoniach. Pod wodę!! I to cudowne zmęczenie, kiedy trudno ustać na nogach. Kiedy trzeba się zmobilizować, żeby rozłożyć sprzęt, wywiesić piankę, żeby trochę przeschła. Kilka łyków gorącej herbaty... jedyny przypadek, kiedy piję słodzoną herbatę – jak ona wtedy smakuje. Nazajutrz będzie już lepiej, ale ten pierwszy dzień, pierwsze dwa nurki są takie... ekscytująco-wyczrpujące. Pod wodę!! I sen – kamienny niemal – zapominam o wszystkim. Pod wodę!! Nurać! Nurać! Nurać!

Idę spać, może przyśni mi się Morze Czerwone... tylko niech się rozstępuje... chcę wody....

25 marca 2005

Wspaniałe motto, wspaniałe życzenia

Wraz z życzeniami świątecznymi dostałam piękny cytat, tak piękny, że wart zapamietania. Życzenia, słowami Marka Aureliusz wyrażone zabrzmiały tak:

"Siły by zmienić to, co możesz zmienić,
pokory i cierpliwości by godzić się z tym, czego zmienić nie możesz
i mądrości by odróżnić jedno od drugiego".

Wspaniałe. Tak wspaniałe, że nie zatrzymuję ich dla siebie. Składam je wszystkim tym, którzy zajrzą tu do mnie.

Nerwy, wielożeństwo i filozofia

Taka już się obudziłam. Zdenerwowana. Roztrzęsiona wewnętrznie. Bez powodu. Chyba bez powodu. A może był powód po temu. Może taki, że właśnie dzieje się coś na co nie mam żadnego wpływu? Może to właśnie to. Zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. Teraz decyzja jest w rękach innych osób. To może być kamień węgielny mojego życia zawodowego, albo fiasko. Hmm nie cierpię czekać. Dlaczego ludzie tak długo podejmują decyzje...? Dlaczego...?

Dzień płynie niespiesznie. Nic mnie dziś nie goni, nie gna... Spokojnie pitraszę sobie w kuchni, komponuję, eksperymentuję... wieczorem będą goście. Kąpiel, długa gorąca kąpiel – taka jaką lubię. Relaks... odpoczynek. Leżąc w wannie patrzę na łóżko, na którym Oni oddają się miłosnym uciechom. Uwielbiam patrzeć jak się kochają, to podniecający widok. Chwała Bogu za wielożeństwo, co prawda nie w naszym ‘katolickim’ kraju, ale zawsze. Muzułmanie chyba jednak wiedzą co robią... Ja dziś zupełnie nie miałam ochoty na sex, Ona tak. Cudowne dopełnienie. Najważniejsze jest to, że On jest zadowolony. Widzę Jego twarz, kiedy osiąga rozkosz. Przymknięte oczy, ciało wygięte w łuk, cisza. Jak zawsze spełnia się w ciszy, bez dźwięku, bez oddechu... Dopiero po chwili zaciąga się haustem powietrza, do płuc wdziera się powietrze, którego teraz tak bardzo potrzebuje Jego ciało. Oddech. Niby nic, odruch, zwykła czynność, której się nie kontroluje... a jednak w chwili uniesienia jakże często zapominamy oddychać... Czyżby więc pragnienie rozkoszy było silniejsze od instynktu samozachowawczego? Zaczynam filozofować. To chyba wpływ czytanej właśnie ‘Bromby i filozofii” Macieja Wojtyszki. Powinno się tę książkę włączyć do każdego kursu filozofii... prosta do bólu metodologia wyjaśniająca podstawowe pojęcia i zależności.

Czas się przyodziać. Jak cudownie mieć cały dom dla siebie. Przechadzać się po pokojach i gotować nago. Uwielbiam tę wolność, jaką dają własne cztery ściany. Podpisuję się po słynnym hasłem ‘mój dom moją twierdzą’. Ciekawe jak się powiedzie mój dzisiejszy kulinarny eksperyment. Kto nie próbuje ten w kozie nie siedzi, hihi.

Wiersze nocą pisane...

I jakże nie mam być szczęśliwa, jeśli jednej nocy, nie wiadomo gdzie, dwóch mężczyzn skreśla dla mnie słowa... Jedne żartobliwe troszeczkę inne bardziej tchnące melancholią... I znowu coś stworzyłam, nowe ścieżki, którymi myśl podążą, nowe cele i nowe światy. Jak bardzo chciałabym wejść do Ich umysłów i niczym górską kolejką przemknąć drogą, którą pomiędzy synapsami utworzyły ich myśli moimi powodowane. Tak... to byłaby przygoda na miarę XXI wieku... Zajrzeć do jaźni, przechadzać się bo bezkresie umysłu, potykać o rozgryzane kwestie... A oto słowa, które wśród ciemnej nocy zrodziły się w Nich, słowa, które będą mi dziś towarzyszyć...

Te są od Obserwatora
był pan okrutny i pani była
do bólu pieścili oboje
ssąc ust jej szkarłat nienasycenie
miłosne czynili swawole

było też z nimi razu jednegodziewczę
nie od parady
schlebiając jemu i jej słuchając
mężnie znosiła razy

bo co dla jednych udręką staje
dla innych rozkoszą bywa
są dla nich inne nieznane raje
milton ich nie odkrywa


A tymi obdarował mnie Demon
Duchem być chciałem
Zawsze, całym ciałem
Chciałem...
Chciałem cały świat obserwować
Pełen piękna i niezwykłości
Chciałem go myślą malować
Do granic niemożliwości
Chciałem...
Nikt by nie wiedział o mym istnieniu
Byłbym tylko powietrzem
Widzieć emocje, podziwiać je w milczeniu
Zostać obserwatorem wiecznym
Chciałem...

A teraz kim jestem?
Dobrym duchem ledwie...
Dobrym duchem ledwie?
Ledwie czy może aż tyle?
Dotyku wzbraniać się muszę
Fizyczna rozkosz mi zakazana
Świat rzeczywisty opuszczę
By w gwiazdach być wśród Was do rana
Obserwuję Was tylko
Dostarczam energii pięknych
Gdy inne głosy milkną
Pojawiam się w marach sennych
Spokojem i słowem obdarzam
Pobudzam fantazje i myśli
Czary, zaklęcia powtarzam
W nadziei że się Wam przyśni
Duch, którym być chciałem...


Dziękuję Panowie, dziękuję...

24 marca 2005

Zakupy

Już w samochodzie coś iskrzy. Wyszłyśmy z domu o 10, poranek witał na słońcem i to jeszcze bardziej nastrajało nas hmmm optymizmem i radością. W zasadzie to nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego opuszczałyśmy domowe pielesze. No może tylko to, że Pan chciał popracować, a my rozpraszałyśmy Go... swoją obecnością, swoim zapachem... no i jeszcze kapcie dla córki. Tak. Wyszłyśmy zdecydowanie po kapcie.Nie wiem nawet dlaczego zamiast dużego centrum handlowego wybrałyśmy małe sklepiki pobliskiego miasteczka. W każdym razie tam właśnie się udałyśmy. Okazało się, że kupienie kapci może być doskonałym pretekstem do wspaniale spędzonego czasu. Niespiesznie przemierzałyśmy przestrzeń pomiędzy sklepikami. Zajrzałyśmy do składu porcelany, gdzie trzeba było uważać gdzie sięga się ręką, żeby przypadkowo nie dosięgnąć czegoś zupełnie innego. Gładkość i chłód porcelany były wystarczającym powodem do skojarzeń z inną gładkością...Przechadzając się ulicą trzymałyśmy się za ręce i kradłyśmy sobie buziaki, jak szkolne przyjaciółki, jak nastolatki... to chyba jednak wiosna tak działa... i to bez względu na to ile się ma lat, hihi.



A kapci jak nie było tak nie ma... Ale jest sklep ogrodniczy. Wchodzimy. Co chwila któraś z nas podnosi do góry jakiś przedmiot znajdując dla niego nowe zastosowanie. No bo do czego może służyć packa na muchy? Albo wiklinowa trzepaczka? Nie wiecie? Hmm w takim razie ja o tym nie opowiem dziś... może kiedyś. Zanotować w pamięci, że w tym sklepie była także folia pakowa, przezroczysta i czarna, kto wie kiedy może się przydać - na pewno jeszcze nie dziś...Kolejne miasteczko, kolejne sklepiki. Przechadzamy się deptakiem, zaglądając do sklepików. A kapci nie ma. Telefon do Pana czy mamy wracać czy możemy jeszcze połazikować? Zostajemy. Radość pieczętujemy pocałunkiem, nikt nie zwraca na nas uwagi. Jak miło. Świąteczne klimaty na każdym stoisku, przy wejściu na bazarek leżą wiązki bazi. Cóż, niby nic nadzwyczajnego wiosna... Wielkanoc... Ale nasze myśli i komentarze już mkną w zupełnie innym kierunku. Głośna wymiana myśli: myślę bazie – myślę rózga – myślę chłosta. Stojący obok mężczyzna wyraża zdziwienie swoją bezgłośną miną. Ale my już brniemy dalej w naszej suczej logice. Myślę chłosta – myślę bazie – myślę zbieranie oderwanych kotków – myślę zbieranie – myślę na kolanach – myślę ustami... Noooo tak. Więcej nam nie trzeba. Już czuję wilgoć sącząca się w bieliznę. Patrzę na Nią – i wiem, że czuje to samo. Wsuwa rękę w moje spodnie. Dostaję burę za to, że mam je na sobie. Odchodzimy od zdziwionego sprzedawcy bazi (czytaj rózeg). Kapcie! Ciągle nie mamy kapci. Wchodzimy do sklepu z dziecięcą odzieżą. Bingo! To nie kapcie ale raczej sandałki (zapewne resztki z poprzedniego sezonu, bo wszędzie jeszcze królują zimowe modele). W każdym razie takie jakich potrzebowałam. Małe zastanowienie nad rozmiarem, decyzja i wychodzimy ze zdobyczą.Po drodze wstępujemy jeszcze do jednego sklepu z zamiarem zakupu – sznurka. Tak. Jest nam potrzebny. Spędzamy tam ładną chwilę, przymierzając nawet kilka ciuchów (okazało się, że od czasu mojej ostatniej bytności w tym miejscu asortyment się nieco zmienił). Zaglądam do przymierzalni, gdzie Ona zakłada długą czarną spódnicę. Nie mogę się oprzeć, żeby nie dotknąć Jej obnażonego wzgórka. Przestrzeń przymierzalni wypełnia się Jej zapachem. Ech... wejść tam i zanurzyć twarz w tym zapachu... Ale nie, wychodzimy...



Jeszcze jeden sklep – metalowy. Tam już popuszczamy wodze fantazji oglądają bloczki i haki (marzy nam się system pozwalający na łatwe podwieszenie). Czuję skurcze w podbrzuszu, biorę do ręki łańcuch i więcej już nie potrzeba nic... Ona ocierająca się o mnie, Jej oddech na karku. Szczytuję między regałami z wkrętami i śrubami. Jesteśmy szalone. Już nie potrafimy patrzeć na nic bez pryzmatu własnej rozkoszy. Telefon od Pana, kazał kupić taśmę, szeroką srebrna taśmę. Widzę w Jej oczach pytanie po co? Hmm nie wiem, nie wiem po co Mu taśma tym razem. Pamiętam jednak jak skutecznie tłumi krzyki użyta jako knebel... niewiele można powiedzieć mając zaklejone usta... niewiele...



Wróciłyśmy ok. czternastej, w doskonałych humorach. Ale dopiero kontakt z Pańskimi dłońmi, z Pańskim Kutasem i pejczem pozwolił nam nacieszyć się tym wspaniałym wiosennym dniem. Z obolałymi pośladkami, policzkami pałającymi czerwienią, ze śladami dłoni i pejcza na skórze tuliłyśmy się do siebie, kiedy Pan brał prysznic. Ale wcześniej jeszcze zażądał szczegółowej relacji z zakupów, jak można opowiadać o zakupach kiedy Jego cudowne dłonie zaciskają się na sutkach, kiedy gryzie boleśnie język i wargi, kiedy wreszcie używa nas dla swojej przyjemności... No cóż za brak odpowiedzi w odpowiednim tempie, za pomyłki w chronologii czy pominięcie szczegółów można odwdzięczyć się tylko w jeden sposób. Oddając siebie na Jego pastwę. Już samo to jest nagrodą dla ociekających pożądaniem cipek. Tak... wspaniałą nagrodą...

Zakupy

Już w samochodzie coś iskrzy. Wyszłyśmy z domu o 10, poranek witał na słońcem i to jeszcze bardziej nastrajało nas hmmm optymizmem i radością. W zasadzie to nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego opuszczałyśmy domowe pielesze. No może tylko to, że Pan chciał popracować, a my rozpraszałyśmy Go... swoją obecnością, swoim zapachem... no i jeszcze kapcie dla córki. Tak. Wyszłyśmy zdecydowanie po kapcie.Nie wiem nawet dlaczego zamiast dużego centrum handlowego wybrałyśmy małe sklepiki pobliskiego miasteczka. W każdym razie tam właśnie się udałyśmy. Okazało się, że kupienie kapci może być doskonałym pretekstem do wspaniale spędzonego czasu. Niespiesznie przemierzałyśmy przestrzeń pomiędzy sklepikami. Zajrzałyśmy do składu porcelany, gdzie trzeba było uważać gdzie sięga się ręką, żeby przypadkowo nie dosięgnąć czegoś zupełnie innego. Gładkość i chłód porcelany były wystarczającym powodem do skojarzeń z inną gładkością...Przechadzając się ulicą trzymałyśmy się za ręce i kradłyśmy sobie buziaki, jak szkolne przyjaciółki, jak nastolatki... to chyba jednak wiosna tak działa... i to bez względu na to ile się ma lat, hihi.

A kapci jak nie było tak nie ma... Ale jest sklep ogrodniczy. Wchodzimy. Co chwila któraś z nas podnosi do góry jakiś przedmiot znajdując dla niego nowe zastosowanie. No bo do czego może służyć packa na muchy? Albo wiklinowa trzepaczka? Nie wiecie? Hmm w takim razie ja o tym nie opowiem dziś... może kiedyś. Zanotować w pamięci, że w tym sklepie była także folia pakowa, przezroczysta i czarna, kto wie kiedy może się przydać - na pewno jeszcze nie dziś...Kolejne miasteczko, kolejne sklepiki. Przechadzamy się deptakiem, zaglądając do sklepików. A kapci nie ma. Telefon do Pana czy mamy wracać czy możemy jeszcze połazikować? Zostajemy. Radość pieczętujemy pocałunkiem, nikt nie zwraca na nas uwagi. Jak miło. Świąteczne klimaty na każdym stoisku, przy wejściu na bazarek leżą wiązki bazi. Cóż, niby nic nadzwyczajnego wiosna... Wielkanoc... Ale nasze myśli i komentarze już mkną w zupełnie innym kierunku. Głośna wymiana myśli: myślę bazie – myślę rózga – myślę chłosta. Stojący obok mężczyzna wyraża zdziwienie swoją bezgłośną miną. Ale my już brniemy dalej w naszej suczej logice. Myślę chłosta – myślę bazie – myślę zbieranie oderwanych kotków – myślę zbieranie – myślę na kolanach – myślę ustami... Noooo tak. Więcej nam nie trzeba. Już czuję wilgoć sącząca się w bieliznę. Patrzę na Nią – i wiem, że czuje to samo. Wsuwa rękę w moje spodnie. Dostaję burę za to, że mam je na sobie. Odchodzimy od zdziwionego sprzedawcy bazi (czytaj rózeg). Kapcie! Ciągle nie mamy kapci. Wchodzimy do sklepu z dziecięcą odzieżą. Bingo! To nie kapcie ale raczej sandałki (zapewne resztki z poprzedniego sezonu, bo wszędzie jeszcze królują zimowe modele). W każdym razie takie jakich potrzebowałam. Małe zastanowienie nad rozmiarem, decyzja i wychodzimy ze zdobyczą.Po drodze wstępujemy jeszcze do jednego sklepu z zamiarem zakupu – sznurka. Tak. Jest nam potrzebny. Spędzamy tam ładną chwilę, przymierzając nawet kilka ciuchów (okazało się, że od czasu mojej ostatniej bytności w tym miejscu asortyment się nieco zmienił). Zaglądam do przymierzalni, gdzie Ona zakłada długą czarną spódnicę. Nie mogę się oprzeć, żeby nie dotknąć Jej obnażonego wzgórka. Przestrzeń przymierzalni wypełnia się Jej zapachem. Ech... wejść tam i zanurzyć twarz w tym zapachu... Ale nie, wychodzimy...

Jeszcze jeden sklep – metalowy. Tam już popuszczamy wodze fantazji oglądają bloczki i haki (marzy nam się system pozwalający na łatwe podwieszenie). Czuję skurcze w podbrzuszu, biorę do ręki łańcuch i więcej już nie potrzeba nic... Ona ocierająca się o mnie, Jej oddech na karku. Szczytuję między regałami z wkrętami i śrubami. Jesteśmy szalone. Już nie potrafimy patrzeć na nic bez pryzmatu własnej rozkoszy. Telefon od Pana, kazał kupić taśmę, szeroką srebrna taśmę. Widzę w Jej oczach pytanie po co? Hmm nie wiem, nie wiem po co Mu taśma tym razem. Pamiętam jednak jak skutecznie tłumi krzyki użyta jako knebel... niewiele można powiedzieć mając zaklejone usta... niewiele...

Wróciłyśmy ok. czternastej, w doskonałych humorach. Ale dopiero kontakt z Pańskimi dłońmi, z Pańskim Kutasem i pejczem pozwolił nam nacieszyć się tym wspaniałym wiosennym dniem. Z obolałymi pośladkami, policzkami pałającymi czerwienią, ze śladami dłoni i pejcza na skórze tuliłyśmy się do siebie, kiedy Pan brał prysznic. Ale wcześniej jeszcze zażądał szczegółowej relacji z zakupów, jak można opowiadać o zakupach kiedy Jego cudowne dłonie zaciskają się na sutkach, kiedy gryzie boleśnie język i wargi, kiedy wreszcie używa nas dla swojej przyjemności... No cóż za brak odpowiedzi w odpowiednim tempie, za pomyłki w chronologii czy pominięcie szczegółów można odwdzięczyć się tylko w jeden sposób. Oddając siebie na Jego pastwę. Już samo to jest nagrodą dla ociekających pożądaniem cipek. Tak... wspaniałą nagrodą...

23 marca 2005

Patrzą i mówią

Dostałam słowa. Słowa, które siedzą gdzieś w głowie, nie pozwalają zapomnieć. Słowa uwierające, słowa zmuszające do zastanowienia. Miłe ale i ostre, na swój sposób. Słowa, przez które nie sypiam. Słowa przez które przestaje być sobą. Waham się, zastanawiam nad każdym ruchem, który robię. Jak daleko mogę się posunąć w kreacji... jak daleko zanim kogoś skrzywdzę... Wspominała niedawno o obserwatorze, to ktoś kto czyta moje słowa, tropi je po bezmiarze netu, łączy w całość różne elementy układanki. Patrzy na mnie, moją Kochankę, mojego Pana i wszystko o czym piszę przez pryzmat słów. On pisze do mnie. Jest nieznajomym, niewidocznym, ukrytym, jest obserwatorem. Wyciągającym wnioski, czasami zaskakujące. Trochę mnie intryguje, trochę przeraża. Oto co napisał o mnie. I nie wiem czy to podziw czy pogarda, oskarżenie czy wytłumaczenie. Poczułam się jak... tyran...władca absolutny... najgorsze, że dużo w tym prawdy. Czy mam prawo ingerować tak bardzo w życie innych? Póki są szczęśliwi –tak, tak sądzę...
„I jeszcze jedno: Ze wszystkiego co napisałaś i co przeczytałem od innych o Tobie, niezbicie wynika że to TY jesteś Panią. Ty stworzyłaś ten świat dla siebie. Ty zaprosiłaś innych do uczestnictwa w nim. Ty wyznaczyłaś im role jakie mają pełnić. Ty dajesz im tyle rozkoszy ile są w stanie przyjąć, na ile zasłużyli swoją postawą i aktywnością. Ty przejawiasz inicjatywę i konsekwentnie dążysz do realizacji swoich pomysłów. Ty jesteś ich siłą sprawczą. Wszystko to bez Ciebie nie zaistniałoby nawet w fantazji otoczenia. Tylko Ty masz prawo wyboru i tylko Ty tych wyborów dokonujesz. Panujesz nad stworzonym, rzec by można poczętym, przez Ciebie światem. Jesteś jego istotą, centrum, królową.”

Moja druga połowa duszy tak odpowiedziała na moje pytania
„Twój obserwator to inteligentny człowiek. I do tego ma wiele racji, lecz nie oznacza to, że jesteś tyranem. Ty jesteś iskierką - tą która roznieca ogień, inicjuje, która jest początkiem i rozkwita w szczycie. Przecież i Demon jest twoim dziełem. Czymże byłby bóg, bez swych wyznawców? To wyznawcy, kapłani tworzą Boga. Iskierka - jakże mała i nieznacząca wobec potęgi płomienia, lecz nie byłoby jego, nie było by nic, gdyby nie ona... To prawda - stworzyłaś Pana, stworzyłaś Kochankę, stworzyłaś Demona. Lecz ty nie jesteś Panią... przecież ty tracisz nad tym kontrolę. Ty oddajesz tę kontrolę swym dziełom. Jesteś jak Matka-Ziemia, która stworzyła ludzi i oddała się im we władanie - na dobre i na złe. W tobie nie trzeba szukać szokujących prawd - ciebie trzeba czytać taką jaka jesteś - jaką się piszesz. Stworzyłaś Pana, lecz jesteś jego suką. Stworzyłaś Kochankę i jej także jesteś oddaną kochanką. Stworzyłaś Demona i stałaś się przez niego opętana - jesteś kapłanką-ofiarą. Potrafisz czarować słowami - potrafiłaś to zawsze. A Demon jest tylko ołtarzem, na którym twoje słowa znajdą swe miejsce. Lecz nie jesteś Panią, nie jesteś tyranem, nie jesteś żadnym Demiurgiem tworzącym rzeczywistość wokół siebie. Inicjujesz, inspirujesz, jesteś przyczyną lecz jesteś kim jesteś. Siebie także tworzysz. A ileż w tobie zmieniła Ona.. myślałaś nad tym? A ON? Ty tworzysz swe otoczenie, lecz ono tworzy także ciebie. To jest współtworzenie, współistnienie. To wszystko jest takie piękne...”

Dwaj mężczyźni, dwa spojrzenia, dwa istnienia. Być może oddaleni od siebie i ode mnie o setki kilometrów, być może spotykam ich jadą do pracy... codziennie... Nie wiem. Kim są? Nie wiem. Są jak Nexus pokazany w StarTreku, są jednym ze światów, które tworzę. Są tym, czym chcę żeby dla mnie byli. Pojawili się. Są. Czuję tę obecność i jest mi dobrze z tą świadomością. Tak wiele ich łączy – ot choćby sposób składania słów, tak bliski mojemu. Ciekawość, którą pragną zaspokoić. Brak natarczywości i respektowanie mnie jako osoby. Ich istnienie jest wystarczającym powodem do tego, żeby podejmować dialog. A temat? Temat jest wtórny. Z Nimi mogę rozprawiać nawet o wyższości cierni pochodzenia liściowego nad kolcami skórki. Gdyby tylko interesowała ich botanika... Sama rozmowa sprawia mi przyjemność.

22 marca 2005

Kolejne spełnienie, kolejne wtajemniczenie...

Zbudzili się i przyszli, najpierw Kochanka, później Pan. Dotyka mnie, znów mnie dotyka. I znowu jestem zaskoczona. Pan tak blisko, a Ona dotyka mnie. Widzę w Jej oczach czego pragnie. Rozmawiamy o dziewczynach, o Obserwatorze, o nas, o Panu. Rozmawiamy. W końcu lądujemy w łóżku, przekomarzamy się i ‘skarżymy’ Panu, jak małe dziewczynki. Panie ona mnie łaskocze, Panie a ona to… śmiechy i szamotanina. Pan, chcąc przywołać nas do porządku, podchodzi z pasem. Lekko drętwieję, ale nie przestajemy się śmiać. Słyszę polecenie. I już nie jest mi do śmiechu. Nie lubię pasa, to nie jest to narzędzie, które może dać mi rozkosz, nie lubię go. Nie reaguję. Widzę nad sobą twarz Pana, poważną, niezadowoloną. Proszę, żeby zaniechał swoich zamiarów. W uszach tylko ‘czekam’ i w całej głowie. ‘Czekam’ powtarzane ze spokojem i pas zawijany na dłoni. Ona nade mną. Widzę Jej niewyraźny wzrok. Wiem jak przepada za pasem, wiem jak bardzo chce oddać Panu swoje ciało. Milczymy i tylko ‘czekam’ pobrzękuje cicho… Z odrętwienia wyrywa mnie głos Kochanki
- Panie, pozwól, że ja przyjmę jej karę
Chwila zastanowienia i słyszę jak pas spada z głośnym trzaskiem na pośladki, na Jej pośladki. Każde uderzenie wywołuje we mnie wstrząs. Przecież to dla mnie było przeznaczone, a Ona osłoniła mnie własnym ciałem. Z jej ust wyrywa się cichy jęk. To pas sięgnąć musiał Jej kobiecości zagłębiając się między rozchylone uda. Jej ciało zastygło na moment w bezruchu, w oczekiwaniu, jedynie zaciśnięte powieki świadczą o bólu jaki poczuła. Ona nade mną, On zadający razy. Kolejne, nie wiem już ile. I ja przerażona bo wiem, że nie dość będzie Mu tego, nie zadowoli się tylko Jej ciałem. Nie pomyliłam się. Odepchnął Ja dłonią, a do mnie wypowiedział sakramentalne ‘czekam’. Odwracam się na brzuch, pogodzona z tym co dostanę. Słyszę zamach, głośny, silny zamach, ale pas przemknął obok. Zapominam oddychać. Dostaję moje dwa pasy, ale to nie uderzenia, to klepnięcia delikatne. Nie ma znaczenia, ja już i tak spaliłam się emocjonalnie…
Pan wychodzi. A my tulimy się ze łzami w oczach. Moje podejrzenie się sprawdziło, krawędź pasa odcisnęła swoje piętno na nabrzmiałych wargach Kochanki. Kładę Ją na plecach i rozcieram językiem bolące miejsce. Najdelikatniej jak potrafię, żeby nie sprawić Jej bólu, żeby dać choć trochę przyjemności, żeby podziękować… zanim Pan wróci. Ale ja nie potrafię być delikatna w tej pieszczocie. Kiedy tylko wciągam w nozdrza Jej zapach, kiedy dochodzi on do mózgu zaczynam szaleć. Subtelne pociągnięcia języka, muśnięcia warg przecinam dotykiem zębów. Wgryzam się w Nią by za moment wylizywać z pietyzmem tę świątynię rozkoszy. Staram się panować nad sobą, ale łechtaczka staje mi na drodze. Nie mogę, nie chcę, nie potrafię przesunąć się obok niej, żeby nie wciągnąć do wnętrza ust, żeby nie zamknąć między zębami, żeby nie wyssać z niej wszystkiego co ma dla mnie. Na wargach wargi, jej kobiecość w moich ustach, cała, zassana, zagryziona, skłębiona zaczyna tętnić. W tym samym rytmie zaciskam i luzuję uścisk zębów, jeszcze moment, jeszcze jedno napięcie mięśni i odgradza się dłonią ode mnie. Cicha, zawsze taka cicha… I znowu chcę wtulić się w Nią, w Jej zapach i wilgoć, oddychać Nią i ocierać policzkiem o pogryzione miejsca.

Nagle poprzez tętniącą w skroniach krew i świst w uszach dociera do mnie ból. To Pan, który pojawił się tak cicho i niespodziewanie przykłada swoją dłoń do mojej rozkoszy. Szczypiące ciepło rozlewa się po plecach z każdym uderzeniem. Podnoszę wzrok i widzę w ręku Pana Jej dzieło – własnoręcznie wykonany pejcz, choć chyba bardziej jest to dyscyplina. Pęk cienkich rzemieni osadzonych na gładkiej, drewnianej rączce. Nie przestaję rozpamiętywać tego obrazu, a Pan nie przestaje smagać mnie tym nowym narzędziem. Jest cudowne! Od zawsze kochałam pejcz – coś, co doprowadza mnie na krawędź ekstazy. Te drobne, cienkie rzemyki rozsypujące się po ciele. Te cudowne odczucia w tak wielu miejscach naraz. Ta wszechstronność. Taka, nie mam nic ponad taką chłostę. A teraz to – dyscyplina. Uwielbiam ją ponad wszystko. Jej krótkie splątane włosy oplatają moje ciało, dociera wszędzie, jest taka kąśliwa i taka miękka. Zatracam się odczuciach, a Pan nie przestaje mnie chłostać. Już nie leżę, wstałam na czworaka i dzięki temu pożądliwe palce dyscypliny omiatają moje piersi i boki, czasami zapędzają się na brzuch, a posłane między nogi bez pardonu uderzają w rozpaloną cipkę. Oczyma wyobraźni już widzę własną ekstazę.
- Tak, tak Panie - chcę krzyczeć - Nie przerywaj, błagam nie przerywaj…Czuję jak Pański Kutas wsuwa się w mnie. Pan nie przestaje mnie chłostać, teraz już głównie plecy, ramiona, boki. Czasami pośladki, czasami piersi. Tracę poczucie czasu. Zamknięte oczy, wyciągnięte ponad głowę dłonie leżą na pościeli w otwarte i ufne. Każde uderzenie sprawia, że zaciskam się na męskości Pana, orgazmy nie maja końca… I tylko świat zaczyna wirować, i nie wiem już czy jestem, gdzie Oni są, gdzie jest Pan, gdzie Kochanka. Spadam i rozpływam się w mglistej rozkoszy. Orgia zmysłów. I chociaż nie czuję już ciała ani nic co dokoła, chociaż tracę kontakt z rzeczywistością, chcę tego jeszcze i więcej i więcej…Jestem wodospadem, przez który nie da się przejść, można się jedynie weń rzucić z nadzieją na życie lub śmierć. Wodospad… szum… ciepło… rozkoszna miękkość i lekkość… Spełnienie tak całkowite, tak kompletne, że niewyobrażalne jest aby mogło być coś jeszcze, coś poza, coś więcej. Jak przez mgłę widzę Ciebie Panie jak wchodzisz w Nią, widzę dłoń uniesioną, która Jej teraz rozkosz przynosi… coraz słabiej to widzę…już tylko zarys rozmyty… zasypiam u Twoich stóp Panie. Odrzucona jak szmaciana laleczka, ale pełna radości i rozkoszy, cudownie spełniona odpływam w nierzeczywistość…

Panie nie jestem w stanie podziękować Ci za to, co dałeś mi wczoraj. Nie potrafię. Sięgnęłam niemożliwego. Ziściłeś moje największe, najbardziej skrywane pragnienie. A jeśli kiedyś jeszcze zechcesz podarować mi raz jeszcze tę ekstazę – przyjmę ją z rozkoszą. Dziękuję Panie

21 marca 2005

Sen

Śpią, cicho tak, wtuleni w siebie. I tylko smutno trochę, że sami śpią. Jakże miło byłoby być tam z nimi. Zwłaszcza dziś, kiedy tak bardzo potrzebuję człowieczeństwa. Najwyraźniej jednak jeden smutek to za mało.

20 marca 2005

Sptkanie z Margot i Katii

Pan! Pan! Pan w domu! Chodzimy jak w transie. Powietrze przesycone naszym zapachem. Uda spływające rozkoszą na samą Jego obecność. A przecież umówiłyśmy się z dziewczynami. Hmm dylematy. Z jednej strony świadomość Jego bliskości, z drugiej konieczność powściągnięcia wszelkich oznak suczenia. Tak trzeba. I dziewczyny, które mamy poznać. Oj, ciągnie nas na wyjście do miasta, ciągnie. Pan, zmęczony podróżą, wygląda na zadowolonego z naszego wyjścia. Jeszcze tylko ostatnie przykazania i grożenie palcem i wychodzimy. Jesteśmy rozbrykane i parujące jak młode klaczki. Płaszcze… a pod spodem krótkie spódniczki i pończochy tak, żeby można się było dotknąć bez przeszkód. Kiedy tylko wsiada do samochodu wsuwa dłoń między moje uda. Brr ma lodowate palce, zaciskam uda, żeby ogrzać jej dłoń. Jedziemy. Mamy do przejechania spory kawałek, na szczęście zanim dojedziemy do miasta minie chwila i to całkiem długa. Na jezdni szaleństwo, klakson i język w ciągłym użyciu, nie żebym była dumna, ale za kierownicą bywam hmm bezwzględna…

Dojeżdżamy na miejsce spotkania, szukając miejsca do parkowania łamię kilka ładnych zasad ruchu drogowego, ale niech tam, mnie się nie trafił dziś żaden ortodoksyjny kierowca i nie dostałam klaksonem po głowie. Wpadamy na plac przed kościołem (swoją drogą to trzeba mieć nieźle pod sufitem, żeby się umawiać pod kościołem). Ubrana na czarno kobieta przechadza się, wyraźnie czeka. Idziemy w jej stronę trzymając się za ręce. Już wiem, że to ona - Margotka. Witamy się, dochodzi do nas Katii. Jakże inne są od wizerunku, który stworzyłam w głowie. Troszkę niepewności, troszkę oczekiwania w każdej z nas. Prowadząc się za ręce wchodzimy do kafejki. Siadając zauważam, że krzesło jest wykonane z metalowej siatki, jestem przygotowana ale i tak zaskakuje mnie jego chłód na nagich pośladkach, hmm spódniczka mogłaby być trochę dłuższa… Herbata, kawa, piwo, dziewczyny zapalają papierosy. W zasadzie nie ma między nami żadnej bariery. Zaczynamy rozmawiać, jakbyśmy się znały już wcześniej. Jakie to miłe, kiedy rozmówca rozumie o czym się mówi. Każda z nas ma za sobą rozmowę z przyjaciółką, którą trzeba było wprowadzić w temat, ciągle uważać na słowa, coś tłumaczyć. Tu tego nie ma. Jest swoboda. Jeżeli mówimy klamerki to rozumiemy klamerki, Pan to Pan, a kara to kara. To zupełnie co innego niż rozmowy w Manekinie, przy Panu. Tu możemy sobie pozwolić na to, żeby powiedzieć sobie jak jest naprawdę, bez koloryzowania. Jeżeli boli to boli i nie ma co się tego wstydzić. Dziewczyny wypytują nas o spotkanie w Manekinie. Są ciekawe, Katii zapewne pojawi się tam na następnym spotkaniu, Margotka nie.

Rozmawiamy swobodnie i dość głośno, wybuchając śmiechem opowiadamy sobie różne ciekawe sytuacje. Jest ciepło, miło i serdecznie. Zwłaszcza Katii jest taka roześmiana i otwarta. Drobna blondyneczka, szczuplutka o trochę chłopięcej budowie… Z zamyślenia wyrywa mnie dotyk palców Kochanki. Pieści mnie nie przerywając rozmowy. Diablica, wie, że nie potrafię się skupić wtedy. Przerywam w pół zdania, tracę wątek, dziewczyny patrzą na mnie i śmieją się. Przez głowę przemyka mi myśl, ze wszyscy w kafejce słyszą jak się jąkam. To trwa dłuższą chwilę, a ja ciągle gubię wątek. W końcu wsuwa mi palce do ust, oblizuję je lubieżnie i kończę rozpoczęte przed kilkoma minutami zdanie. Jest naprawdę miło…

Margotka dzwoni do Pana, kiedy pada sakramentalne ‘za 10 minut wychodzę’ wiemy już, że to koniec wspólnego popołudnia. Nie ma już czterech roześmianych suczek, powraca rzeczywistość. Twarz Katii ściąga się, markotnieje na chwilę, ale zaraz przykrywa to uśmiechem. Margotka jest już myślami przy Panu. I my planujące drogę powrotną. Technika. Mr Bell cóżeś nam pan uczynił przesyłając głos na odległość…?

Wstajemy, zapinamy płaszcze, żegnamy się… już nie tak czule, już inaczej. Żal się rozstawać. Ale z drugiej strony teraz nawet rozmowa nie byłaby już taka sama. Zadziwiające, jak bardzo jesteśmy podobne. Jak tożsame mentalnie. Jak bardzo jesteśmy sucze, nawet jeśli nie ma przy nas Pana… Niesamowite. Rozbrykane i roześmiane ale… no właśnie… ale…

19 marca 2005

Dzisiaj tu... jutro tam...

Wczoraj znów była tylko moja...
Szalona noc, wczorajsza noc, upojna i dojmująca. Kobiety dwie w pościeli śpią i rozkosz unosząca się nad ciałem. Wczoraj znów była tylko moja. Ona. Trzymająca na wodzy swoją dominację. Ona rozkosznie prężąca się pod dotykiem mojego języka. Ona, która jest moja tylko wtedy, gdy tego chce... Dozuje mi siebie, droczy się, ale kiedy jest ze mną wszystko inne nie ma znaczenia. Wtedy świat ma inny kolor i kształt. Wtedy jej zapach, którym mnie otacza jest jak brokat - skrzy się pożądaniem w każdej drobince.

Ogarnia mnie szaleństwo na samą myśl, że posiądę ją bez reszty. Kiedy szłam z nią wczoraj do łóżka byłam suchutka jak pustynia Gobi. Wystarczyło kilkanaście minut, żebym mogła ogłosić stan powodziowy. Ona mnie dotyka. To wystarczy. Jej dłonie krążące po moim ciele nie są delikatne, są mocne, zdecydowane, silne. Dominacja emanuje z jej dłoni. Dokładnie wiem kiedy wymyka się z pod kontroli, kiedy pełza po mnie z chęcią opanowania mnie całej. Już dysząc dopadam jej krocza figlarnie uśmiechającego się do mnie. I oto jest w mojej mocy. Teraz ja mogę zrobić to czego ona pragnie. Lizać ją do utraty tchu, zaciskać zęby na płatkach wyczekując momentu, w którym drgnie. Zasysać cała jej różową miękkość i zagarniać nabrzmiałymi wargami płynną kobiecość. Wpuszczać pożądliwy język w zakamarki ciała, gdzie nie ma zasad, gdzie wilgoć zamienia się w parę oddechu, gdzie każdy milimetr domaga się rozkoszy. W półmroku sypialni otwiera się dla mnie, oddaje mi się bez reszty.

Potem, kiedy leży rozciągnięta na brzuchu wystawiając w moja stronę kuszące pośladki znowu nie panuję nad sobą. Przysiadam na jej udach, ocierając się mokrą już cipką o jej nogi, liżę plecy. Wzdłuż kręgosłupa, coraz wyżej i wyżej. Długimi pociągnięciami miękkiego języka dosięgam ramion i karku. Pełne napięcia oczekiwanie. Czekam ja, ona czeka także. Dobrze wiemy obie, że za chwileczkę poczuje ugryzienie. I tylko nie wie, kiedy i w którym miejscu... tego nie wie nikt. Drży, na każde muśnięcie wargami, językiem... drży w oczekiwaniu. Zaraz już, już to zrobię. Nie potrafię przeciągać jej oczekiwania w nieskończoność. Tak bardzo pragnę zacisnąć zęby na jej karku, na ramieniu, na plecach. Z utęsknieniem czekam na dźwięk, jaki wyda z siebie kiedy poczuje pierwsze ugryzienie. I ta gęsia skórka na ciele. Wspaniała nagroda. Jak bardzo podnieca mnie to, co pozwala mi robić ze sobą, tak bardzo podnieca mnie jak reaguje. Jest cudowna. Ona. Moja Kochanka. Teraz tylko moja i tylko dla mnie. Widzę ślady zębów na jej plecach. Płynę. Płynę miłością dla niej, do niej. Kocham ja kiedy jest ze mną, tylko ze mną...Jestem podniecona do granic wytrzymałości. Nią. Sobą. Podniecenie i żądza. Nie próbuje nawet dosięgnąć mnie językiem, nie chcę tego i musi to czuć. Momentalnie dobiera się do mnie dłonią. Pierwszy orgazm dosięga mnie zanim jeszcze zdążyła wsunąć ją we mnie.

Jestem jednym, wielkim drgającym orgazmem. I tak jest już do końca. Wsuwa we mnie dłoń. Kolejny orgazm. Dziś nawet nie obraca pięści, nie wysuwa dłoni. Wystarczy, że jest. Każdy nawet minimalny ruch inicjuje kolejne skurcze. Nie wiem ile, nie wiem jak długo, nie wiem dlaczego. Ale wiem, że jest inaczej, inaczej niż zazwyczaj. Nawet teraz, kiedy to piszę, czuję jak moje podbrzusze zamienia się w kamień. Czuję jak macica podnosi butnie swoje jedno oko, czuję jak cała moja kobiecość powraca do tego, co się działo w nocy. Nie wiem, nie potrafię tego opisać. Czułam jej dłoń w całym ciele. We wnętrzu, w głowie, w oddechu, w ustach... wypełniła mnie sobą po brzegi. Każdy nawet najmniejszy kawałek mnie był nią naznaczony. I trwała tak, nie wiem jak długo, dając mi kolejne uniesienia. Bez ruchu niemal. Bez dotyku, choć wszystko dotykiem było i czuciem. Tkliwość ciała tak wielka, jaka zdarzyła mi się ledwo kilka razy w życiu. Orgazm najwyższej próby. Nie to nie orgazm. To stan permanentnego orgazmu, trwający w nieskończoność. Kiedy skurcze wtórne silniejsze są od pierwotnych. Kiedy ostatnie w serii inicjują kolejne. Orgazm, który nie ma początku ani końca. Taki, który nie istnieje jako chwila. To perpetum mobile, to spełnienie i rozpłynięcie się. To zatracenie siebie w odczuciach, to kąpiel w emocjach, to ekstaza, która mogłaby zabić. Niegasnąca rozkosz, pętla czasu, kwintesencja seksualności i uduchowionej emocji. Fizyczna dusza, nierzeczywista cielesność. Coś co nie ma nazwy. Stan o istnieniu, którego nie śniło się przysłowiowym filozofom. A ona dała mi to. Znalazła to gdzieś w głębi siebie i mnie. Znalazła i powołała do życia. Ona. Ta sama, która jutro odtrąci moje dłonie i usta bo jej myśli i ciało będzie czekało już tylko na Pana.

Maciej Zembaty zaśpiewał „dzisiaj tu, jutro tam, każda radość krótko trwa. Dobrze z sobą było nam, więc śpiewajmy dzisiaj tu a jutro tam..”. Tak... dzisiaj tu... jutro tam...

18 marca 2005

Chłosta - czym jest dla mnie...

Chłosta jaka jest każdy widzi, można by rzec, ale tak naprawdę ile osób tyle odczuć. Opowiem o tym czym była dla mnie pierwsza w życiu chłosta a potem opowiem o karze...

Pierwsza chłosta jest jak wszystkie inne pierwsze doznania, nie sposób jej zapomnieć. Nawet jeżeli bardzo się tego chce. Zawodzi nawet wypracowana umiejętność wypierania wspomnień. To czego, nie da się zachować w umyśle pozostaje w mięśniach – ciało pamięta. Dla mnie było to przeżycie z gatunku traumatycznych... daleko od domu... w poczuciu nieuchronności zdarzeń... w całkowitej zależności. Nie wiedziałam jak zareaguję, paraliżował mnie strach a jednocześnie miałam świadomość, że teraz albo nigdy. Moją pierwszą chłostę otrzymałam pejczem, w pozycji stojącej X... z całą otoczką... łańcuchy... kajdany... Zadziwiające ale nawet teraz pamiętam napięcie mięśni... na samo wspomnienie. Pierwsze razy były niemal zupełnie niezauważalne (chyba szok albo wysoki poziom adrenaliny). Dopiero później poczułam ból, pochodził z różnych miejsc i powoli stapiał się w całość. Doszłam do takiego momentu, kiedy świadomość, że nie jestem w stanie wytrzymać tego bólu wzięła górę. I wówczas stała się rzecz, która mnie zaskoczyła najbardziej. Nagle poczułam się jakby poza własnym ciałem. Moja bezradność i nieuchronność tego, co się działo otoczyła mnie niczym tarcza. Przestałam się szarpać, zaniechałam uników, w pokorze przyjmowałam chłostę, w bezruchu, bez słowa skargi. Nawet łzy nie spływały mi z oczu. Zupełnie jakby mnie tam nie było... Byłam zszokowaną swoją reakcją, ale to nie był koniec. Kiedy ostatnie z uderzeń spadło na moją skórę, nadal trwałam bez słowa. Odpięta z łańcuchów trwałam w oczekiwaniu... zupełnie nie wiedząc na co. Po minucie, może dwóch zaczęłam szlochać, płakać i wpadłam w stan totalnej histerii. Drgawki, spazmy i nadwrażliwość na jakikolwiek dotyk przez dobry kwadrans. Coś jakby reakcja z opóźnionym zapłonem.

W ten sposób reaguję do dziś - protest na pierwsze uderzenia, potem całkowite pogodzenie się z sytuacją, a w finale - histeria. Ale dzieje się tak jedynie w sytuacji kiedy przekraczam coś, co na własny użytek nazywam Punktem Przegięcia Bólu. Jeżeli doznania bólowe nie są wystarczająco silne nie osiągam takiego stanu, wówczas zazwyczaj miotam się podczas chłosty. Nie lubię tego - odbieram wtedy chłostę jak coś na kształt natrętnej, nieznośnej pieszczoty. Dopiero możliwość odbierania bodźców poprzez propriocepcję pozwala mi przeżyć ją w sposób, który daje mi doznania z pogranicza innego świata. Nie jestem pewna czy wyrażam się precyzyjnie, bardzo trudno jest mi nazwać to co czuję podczas chłosty. Błagałam Pana o karę. O karę za to, że nie potrafiłam utrzymać na wodzy mojej uległości, że nad nią nie zapanowałam. Psychicznie już się z tym uporałam, nie jestem bezbronna. Ale odczuwam potrzebę odebrania kary. Cielesnego, fizycznego ukarania mojego ciała za jego samowolę.

Błagałam Pana o karę, On wiedział, że tylko tak będę mogła uwolnić się od zmory manekina, jak nazwał tę sytuację. I będąc Panem sprawiedliwym karę mi wymierzył. Najprostszą. Najpiękniejszą. I najbardziej trafną – chłostę właśnie, wymierzoną moim pośladkom. I stało się to, co musiało się stać kiedyś. Razy pejcza kąsały moje ciało, metodycznie, powoli… zdecydowanie za wolno, żeby były przyjemne. Przerwy między kolejnymi uderzeniami były na tyle długie, że świadomość nieznośnego bólu wypierała przyjemne uczucia. Trochę jak stop klatka, powoli ale ciągle i ciągle. Doskwierały mi te rzemienie, ale w końcu to właśnie miała być kara a nie przyjemność. Nagle odczułam uderzenie gdzieś bardzo, bardzo głęboko we wnętrzu siebie. Niemal zapomniałam to uczucie, tak dawno nie było moim udziałem… Kolejne sięgnęło jeszcze głębiej. Wiedziałam, że jeszcze dwa, może trzy i osiągnę ten cudowny stan, który pozwala czuć całą sobą. Wielkimi krokami i drżeniem zbliżałam się do Punktu Przegięcia Bólu. Taaaaak! To już teraz! I….. koniec. To było ostatnie uderzenie, jakie dostałam od Pana. Chciałam zapaść się pod ziemię, uciec, rzucić się Mu do gardła za odebraną rozkosz. Ale to była moja kara. Doprowadził mnie na skraj przepaści i nie pozwolił skoczyć. Skronie pulsowały, ciało domagało się spełnienia, dotyku… jakiegokolwiek! Patrzył na mnie zafascynowany, trwał bezgłośnie ze świadomością tego, że jest teraz jedynym władcą mnie, mojego ciała i mojej duszy. Jedyną osobą zdolną zdecydować o mojej rozkoszy albo bólu.
Nie otrzymałam rozkoszy.
Nie otrzymałam bólu.
Otrzymałam karę.
Dziękuję Ci Panie, za tę karę, tak bardzo była mi potrzebna… tak bardzo…

17 marca 2005

Obserwator

Hmm moje życie wzbogaca się o kolejna znajomość. Dziwną i intrygującą. Zastanawiam się czasem nad istnieniem przypadków i dochodzę do wniosku, że ich nie ma, po prostu nie zawsze umysł jest wystarczająco jasny, żeby wychwycić subtelne nitki zależności między zdarzeniami. Moje teksty wzbudzają emocje, czasami pozytywne, czasami negatywne, ale nie pozostawiają czytelnika obojętnego. Często te wrażenia zapisane w kliku słowach wpadają do mojej skrzynki. Zawsze sprawiają mi radość. Głównie dlatego, że są naznaczone moimi emocjami, takie sprzężenie zwrotne. Kilka razy jednak takie słowa trafiły gdzieś dużo głębiej niż tylko do skrzynki, trafiły do duszy. I zostały tam na długo, czasami na zawsze.

Zwykłam mówić i myśleć o sobie kapłanka słowa… tak słowa są dla mnie bardzo ważne, słowa są tym co we mnie tylko mniej ulotne. Nie potrafię malować choć chciałabym… talentów muzycznych także nie posiadam, dlatego tak wielką przyjemność daje mi pieszczota słowami. Wychowałam się na klasyce literatury, wcześnie zaczęłam zaczytywać się poezją. Miałam cudowną polonistkę, jeszcze w podstawówce – pani Danuta Koncewicz – do dziś pamiętam i zawsze będę pamiętać. Pamiętam jak pierwszy raz wkroczyła do klasy… rozpromieniona młoda kobieta… usiadła na blacie ławki w pierwszym rzędzie… zaczęła mówić… Kochałam Ją. To się zdarza. Zwłaszcza w wieku 12 lat. Kochałam Ją a Ona pokazała mi świat słowa takim, jakim go zapamiętałam. Nauczyła czytać wiersze, pokazała czym może być pasja i namiętność zaklęta w słowach. Otworzyła mi oczy. Jestem Jej za to wdzięczna… Dziś nie pamiętam już żmudnych lekcji gramatyki i składni. Ale pamiętam wyraz Jej twarzy kiedy czytała Staffa czy Asnyka. Pamiętam jej energię przy pracy nad spektaklem poświęconym Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Pamiętam jak uczyła mnie czytać Gombrowicza, jak spierałam się z Nią o Hłaskę. Wiele jest momentów, które pamiętam. W zasadzie Jej duch towarzyszy każdemu słowu które piszę. To ona pierwsza powiedziała mi, że "mogę" jeśli tylko będę chciała. Zaszczepiła mi wolę walki w obronie swojego zdania. Pokazała, że droga pod prąd nie jest łatwa ale jest ciekawsza. Tak to był moja Pierwsza Nauczycielka. Najwspanialsza jaką kiedykolwiek miałam.

Wczoraj, kiedy mój tajemniczy Obserwator obdarzył mnie kolejnym listem, wróciłam wspomnieniami do tamtych lat. To takie podobne. Zafascynowana jestem językiem jakiego używa i doborem słów. Czuję emocje skrywane za zasłoną dobrego wychowania i nienagannych manier. Czuję coś co przypomina mi moją Pierwszą Nauczycielkę.

Ty, Który Patrzysz wiedz, że nie możesz stać obok, nie teraz, już nie… Jeżeli napisałeś do mnie to wiesz, że strumień moich myśli zmienił trajektorię. Czy tego chcesz czy nie stałeś się częścią mojego życia. Ludzie, których spotykamy odciskają swoje ślady na ciele i duszy nas samych, bezwiednie. Niektórzy przemykają jak zefirek inni przewalają się jak nawałnica… Ale zawsze zostawiają ślady. Masz słuszność, jestem odpowiedzialna za światy, które tworzę. Nie staram się nikogo zmieniać. Pokazuję tylko inną perspektywę, pokazuję to, co ja widzę i co czuję. Czasami wkładam w to tyle pasji, że niektórzy podążają za mną… Jedni zafascynowani, inny zdziwieni, a jeszcze inni ze złością w oczach. Nikt nie jest tylko Obserwatorem, życie to interaktywna gra… Czasami jestem charyzmatycznym liderem, czasami zamykam peleton ale… żyję! Ciągle, zawsze, uparcie wydeptuję swoją ścieżkę. Chwilami tylko zamyślam się i spoglądam przez ramię… uśmiecham się lub marszczę brwi… Czasami budzę się w środku nocy żeby spojrzeć na śpiącego obok człowieka, który jest całym moim życiem. Przyczynkiem mojego bytu… Kocham Cię Życie...

16 marca 2005

Kilka słów a cieszy

Dostałam dziś przepięknego mail'a, wprawił mnie w zadumę i doskonały humor. Może ten, kto go napisał trafi tu kiedys i powie coś jeszcze... Na razie zapisze sobie te słowa:

Zooza, ośmielam się raz jeszcze powitać Cię!Dziękuję za poświęcony mi czas i nową historię.Dziękuję za wszystko co się w niej wydarzyło i za to że tak wspaniale to opisałaś.Dziękuję za to wszystko co wyłącznie dzięki Tobie się jeszcze wydarzyć może, choćby nawet nikt nigdy się o tym nie dowiedział.Dziękuję to za mało powiedziane. To niegodne Twoich osiągnięć i doznań.Wiem że słowo magia w Twoich ustach nie jest ani trochę na wyrost.Magią i cudem jest Twoje życie.

Dziękuję za te słowa Nieznajomy :)

SMS

Pan tak daleko... i na tak długo... dobrze, że chociaż technika daje namiastkę bliskości. Co może sprawić wiekszą radość niż przeczytanie z samego rana takiej wiadomości?"Podnieca mnie myśl o Twojej cipie, miekkiej, delikatnej, uległej. Kocham Cię suko, moja suko. I marzę o Twoim oddaniu, całkowitym, do utraty woli, ciała, duszy"Świat wygląda inaczej, warstwę brudno szarej śniegowj brei przebijają młode, zielone listki. Ta zima musi się kiedys skończyć! Słoneczko pożądania wzywa wiosnę :)

10 marca 2005

Po raz pierwszy była tylko ze mną…

Pan pracował w gabinecie, w półmroku, z własnymi myślami i stosem papierów, na których kreślił liczby i schematy. Pochłonięty innymi sprawami nie zwracał na nas najmniejszej uwagi… Wieczór był jeszcze całkiem młody, kiedy podeszła do mnie. Nie ocierała się, nie tuliła do mnie, stała tylko z wyciągniętą dłonią i powtarzała ‘nooo chodź…”. Nie miałam ochoty, zupełnie jej we mnie nie było, wszystko uleciało, rozmyło się w szarej rzeczywistości. Z niechęcią wstałam i zaczęłam zdejmować z siebie ubranie. Ona, wówczas już naga, leżała na środku łóżka i gestem zapraszała mnie do siebie. Kiedy tylko znalazłam się w zasięgu jej ramion siłą wdarła się między moje nogi sięgając intymności językiem. Jak na uległą to za dużo w niej dominacji, zresztą powtarzam to od pierwszego naszego spotkania, ona jest switchem czy to się komuś podoba czy nie. Czasami odczuwam przyjemność, kiedy gwałtownym ruchem dłoni wsuniętej we włosy ustawia moje usta sobie do pocałunku. W zasadzie to zawsze to lubię. Ale ona wie, że nie chcę, żeby próbowała mnie zdominować. Ona to wie, i chociaż czasami ją trochę ponosi - respektuje to ustalenie. Zresztą te chwile są takie rzadkie… Ona jest przede wszystkim suką naszego Pana, a ja …hmm jestem trochę jak Jego namiastka. Zawsze to czuję, że nie ma mnie w jej głowie… przyzwyczaiłam się.

Jestem rozdrażniona, jej pieszczoty są dla mnie niemiłe. Uciekam. Uciekam i proszę ją, żeby odsłoniła dla mnie swoja kobiecość. Nie jestem w stanie znieść pieszczoty, ale chętnie ją ofiaruję. Uwielbiam ją pieścić. Pozwala mi to robić tak, jak sama lubię… tak trochę mocniej… Dotykam policzkiem wzgórka, tam dosięga mnie jej zapach. Mogłabym tarzać się tym zapachu jak drapieżnik przed polowaniem, ubrać się w niego. Wtulam cała twarz i chłonę ten aromat rozkoszy tej mojej-nie mojej kochanki. Drży, a przecież jeszcze nawet nie dotknęłam jej najdelikatniejszych miejsc. Ledwo muskam ustami i policzkiem wzgórek i zamknięte wrota do królestwa rozkoszy. Lubię jak się pręży, jest bezgłośna, nie widzę jej twarzy, jedynie mięśnie drgające mówią mi czy idę we właściwym kierunku… Pozwala mi zagryzać zęby na swojej kobiecości, zasysać ją na granicy bólu. Kocham te pieszczoty, jest pierwszą kobietą, która pozwala mi tak się pieścić, tak dziko. Po stokroć wolę pieścić ją niż oddawać się takiej pieszczocie. Boję się, że mnie kiedyś odepchnie, że zapomnę się, że ugryzę zbyt mocno. Sama wiem jak zapamiętuję się podczas tego aktu. Świat zamyka się wówczas między jej udami. Czasami sunę powoli zębami po łechtaczce na granicy wytrzymałości i muszę się bardzo powstrzymywać, żeby nie zrobić jej krzywdy w tej namiętności. Taaak uwielbiam ją lizać i gryźć… Czasami kiedy leżę tak między jej nogami marzę o tym, żeby poczuć pejcz na swoich intymnościach… ale to tylko taka szybka myśl galopująca… I przychodzi ten moment, kiedy zabiera mi wszystko. Kiedy nie jest w stanie znieść mojego dotyku już więcej. Kiedy zasłania dłonią swoja kobiecość nawet przed moim oddechem. Ach wtulić się w nią, w to cudowne pulsujące ciepłem miejsce…

Zobaczyłam w jej oczach to, co tak bardzo lubię, dziki błysk, szybkie spojrzenie na paznokcie, strzepnięcie dłoni niczym trzask z bicza… Tak układam się na plecach, jeszcze dysząc, nie uspokoiwszy oddechu. Ona taka dzika rozsiada się między moimi ugiętymi udami. Podnosi dłoń do ust. Lubieżnie oblizuje palce… jeden… dwa… trzy… przymykam oczy. Słyszę jeszcze otwieraną buteleczkę oliwki… ale jest to ostatni dźwięk z otoczenia jaki do mnie dociera. Czuję krople rozpryskujące się na wzgórku… czuję palce wędrujące do mojego wnętrza. Powoli , delikatnie wsuwa się w mnie. Opuszkami palców dotyka macicy, drżenie… nic tylko drżenie… Przez moment czuję pazurki wsuwające się we mnie… jeszcze jeden może dwa ruchy i wsunie w mnie dłoń. To oczekiwanie to zasłuchiwanie się w sobie… to… to jest takie niesamowite. Przecież wiem, że wsunie tę swoją szczupła dłoń, robiła to już nie raz. Ale zawsze jest inaczej, to zawsze jest nowa historia. Czuję kostki przechodzące przez punkt krytyczny, czuję piąstkę wypełniającą moje wnętrze. Cudowne uczucie. Dotyka mnie od środka. Najpierw powoli, obracając pięść na boki, pociera, drażni… Potem co raz szybciej. I nagle zaczyna wychodzić chcę krzyczeć… nie ja podobno krzyczę więc to coś więcej niż tylko chęć krzyku. Próbuje wyciągnąć zwinięta pięść, zmysły szaleją… cofa ją i znowu chce zabrać i tak bez końca. To nieprawdopodobne uczucie. Coś tak nieziemskiego co tylko można sobie wyobrazić. Świat nie istnieje. Zapadam się w coś lepkiego… czuję jak zamykam się na jej nadgarstku, jak otulam dłoń sobą. Jeszcze! Chce jeszcze! Ona to wie… Nie zabiera mi swojej dłoni… zaczyna wszystko od początku. Mogłabym tak trwać bez końca. Nic nie jest w stanie dać mi takiej przyjemności jak pieszczota dłonią. NIC. Jest niezmordowana, daje mi kolejne szczyty… korona Himalajów jest moja!. Cudowny, boski odlot w krainę nieprzytomności…Krzyk tęsknoty i ulgi kiedy zabiera dłoń. Ja nie potrafię powiedzieć dość… nie potrafię. Jeszcze kwadrans, może dłużej zanim wszystko ucichnie, zanim przewali się przeze mnie nawałnica orgazmów, które teraz dopiero przyjdą… Podciągam kolana do piersi napinam krocze i … zaczyna się. Mruczę i tarzam się w pościeli, w każdym razie takie są relacje, a ona jest przy mnie. Tuli mnie, głaszcze moje włosy. Okrywa, jest ze mną kiedy epilog rozkoszy dokonuje się we mnie. Po raz pierwszy jest tylko ze mną… nie wstała, nie odeszła, jest tutaj ze mną… Zagryzam zęby na dłoni, którą głaszcze moja twarz… Dziękuję. Tak bardzo dziękuję, kochana… Po raz pierwszy byłyśmy tylko i aż kochankami, wyłącznie kochankami…

Kiedy otwieram oczy widzę ją z uśmiechem na twarzy, z oczekiwaniem. Wiem, że chciałaby to przeżyć. Jej oczy śmieją się do mnie i wołają spróbujmy. Chciałabym móc jej ofiarować taką rozkosz, może kiedyś się to nam uda ale jeszcze nie dziś nie jutro i pewnie nie moje dłonie… Ona potrzebuje bardzo szczupłych dłoni, bardzo smukłych… Tak bardzo chciałabym dać jej to cudowne doznanie, jeżeli nie sama to innymi dłońmi. LA mogłaby tego dokonać – ma niemal dziecięce dłonie… ale nie, moja kochanka nigdy nie zgodzi się na to, żeby ulegać kobiecie. Nawet za cenę tej nieziemskiej rozkoszy. Och jaka ona jest uparta. A przecież jeżeli zakosztuje tego choć raz nie będzie w stanie się oprzeć – wiem to.

8 marca 2005

Sucze kwestie: Rozmyślania o własnych błędach

Wydawało mi się, że wszystko, każdy najdrobniejszy nawet szczegół mojej drogi do uległości przemyślałam tysiąckrotnie. Sądziłam, że przewidziałam wszystko co mogło mnie spotkać, że jestem przygotowana na każdą ewentualność. Nic bardziej błędnego jak się okazało.

Oto bowiem moja uległość, mój oręż, moja duma i chluba, stała się moją słabością. Jestem bezbronna. Bezbronna wobec dominacji, nawet obcej. To silniejsze ode mnie. Momentalnie przyjmuję pozycję uległości wobec konfrontacji z emanującą dominacją. Bez słowa. Bez gestu. Sam wzrok wystarczył, żeby dać mi do zrozumienia gdzie jest moje miejsce. To nie tak miało być. Moja uległość nie jest dla każdego. Nie można tak po prostu podejść do mnie i zażądać jej, choćby i niewerbalnie. Właśnie obnażono znaczącą niedoskonałość moje bastionu… Ta świadomość bardzo mnie uwiera. Staram się coś z tym zrobić, ale nie jest łatwo. Wiem, że swoim zachowaniem sprawiłam przykrość mojemu Panu. Ale to było silniejsze ode mnie. Nie myślałam. To był odruch. Moje ciało i moja psychika zrobiły to co maja tak głęboko zakorzenione. Podporządkowały się. Muszę z tym walczyć. Muszę to zwalczyć. Muszę. Inaczej czy będę godna, żeby nazywać siebie suka mojego Pana.

Jeszcze dzień, jeszcze noc i uporam się z tym, niczego bardziej teraz nie pragnę… niczego. Najpierw muszę to przeanalizować, rozłożyć na atomy, zrozumieć, znaleźć zależności przyczynowo skutkowe. Taka osobista wiwisekcja. Rozmawiam z nim, staram się zrozumieć, ale jak mogę zrozumieć, jeżeli nawet literkami wywołuje u mnie dziwne uczucie…
xxxx (08-03-2005 14:11:58)
i żałuj że nie widzisz moich oczu
zooza (08-03-2005 14:12:31)
nie muszę ich widzieć, żeby się rumienić i spuszczać wzrok
zooza (08-03-2005 14:12:40)
nie muszę... pamiętam je...
xxxx (08-03-2005 14:12:43)
:)
xxxx (08-03-2005 14:13:03)
a ja dokładnie pamiętam jak to robisz.. jak kulisz ramiona
xxxx (08-03-2005 14:13:10)
jak ściągają ci się brwi..
xxxx (08-03-2005 14:13:19)
jesteś urocza w swoim poddaństwie

Jestem silna! Poradzę sobie! Zrozumiem i zmienię swoje zachowanie! Co mnie nie zabije musi mnie wzmocnić. I kropka.