20 marca 2005

Sptkanie z Margot i Katii

Pan! Pan! Pan w domu! Chodzimy jak w transie. Powietrze przesycone naszym zapachem. Uda spływające rozkoszą na samą Jego obecność. A przecież umówiłyśmy się z dziewczynami. Hmm dylematy. Z jednej strony świadomość Jego bliskości, z drugiej konieczność powściągnięcia wszelkich oznak suczenia. Tak trzeba. I dziewczyny, które mamy poznać. Oj, ciągnie nas na wyjście do miasta, ciągnie. Pan, zmęczony podróżą, wygląda na zadowolonego z naszego wyjścia. Jeszcze tylko ostatnie przykazania i grożenie palcem i wychodzimy. Jesteśmy rozbrykane i parujące jak młode klaczki. Płaszcze… a pod spodem krótkie spódniczki i pończochy tak, żeby można się było dotknąć bez przeszkód. Kiedy tylko wsiada do samochodu wsuwa dłoń między moje uda. Brr ma lodowate palce, zaciskam uda, żeby ogrzać jej dłoń. Jedziemy. Mamy do przejechania spory kawałek, na szczęście zanim dojedziemy do miasta minie chwila i to całkiem długa. Na jezdni szaleństwo, klakson i język w ciągłym użyciu, nie żebym była dumna, ale za kierownicą bywam hmm bezwzględna…

Dojeżdżamy na miejsce spotkania, szukając miejsca do parkowania łamię kilka ładnych zasad ruchu drogowego, ale niech tam, mnie się nie trafił dziś żaden ortodoksyjny kierowca i nie dostałam klaksonem po głowie. Wpadamy na plac przed kościołem (swoją drogą to trzeba mieć nieźle pod sufitem, żeby się umawiać pod kościołem). Ubrana na czarno kobieta przechadza się, wyraźnie czeka. Idziemy w jej stronę trzymając się za ręce. Już wiem, że to ona - Margotka. Witamy się, dochodzi do nas Katii. Jakże inne są od wizerunku, który stworzyłam w głowie. Troszkę niepewności, troszkę oczekiwania w każdej z nas. Prowadząc się za ręce wchodzimy do kafejki. Siadając zauważam, że krzesło jest wykonane z metalowej siatki, jestem przygotowana ale i tak zaskakuje mnie jego chłód na nagich pośladkach, hmm spódniczka mogłaby być trochę dłuższa… Herbata, kawa, piwo, dziewczyny zapalają papierosy. W zasadzie nie ma między nami żadnej bariery. Zaczynamy rozmawiać, jakbyśmy się znały już wcześniej. Jakie to miłe, kiedy rozmówca rozumie o czym się mówi. Każda z nas ma za sobą rozmowę z przyjaciółką, którą trzeba było wprowadzić w temat, ciągle uważać na słowa, coś tłumaczyć. Tu tego nie ma. Jest swoboda. Jeżeli mówimy klamerki to rozumiemy klamerki, Pan to Pan, a kara to kara. To zupełnie co innego niż rozmowy w Manekinie, przy Panu. Tu możemy sobie pozwolić na to, żeby powiedzieć sobie jak jest naprawdę, bez koloryzowania. Jeżeli boli to boli i nie ma co się tego wstydzić. Dziewczyny wypytują nas o spotkanie w Manekinie. Są ciekawe, Katii zapewne pojawi się tam na następnym spotkaniu, Margotka nie.

Rozmawiamy swobodnie i dość głośno, wybuchając śmiechem opowiadamy sobie różne ciekawe sytuacje. Jest ciepło, miło i serdecznie. Zwłaszcza Katii jest taka roześmiana i otwarta. Drobna blondyneczka, szczuplutka o trochę chłopięcej budowie… Z zamyślenia wyrywa mnie dotyk palców Kochanki. Pieści mnie nie przerywając rozmowy. Diablica, wie, że nie potrafię się skupić wtedy. Przerywam w pół zdania, tracę wątek, dziewczyny patrzą na mnie i śmieją się. Przez głowę przemyka mi myśl, ze wszyscy w kafejce słyszą jak się jąkam. To trwa dłuższą chwilę, a ja ciągle gubię wątek. W końcu wsuwa mi palce do ust, oblizuję je lubieżnie i kończę rozpoczęte przed kilkoma minutami zdanie. Jest naprawdę miło…

Margotka dzwoni do Pana, kiedy pada sakramentalne ‘za 10 minut wychodzę’ wiemy już, że to koniec wspólnego popołudnia. Nie ma już czterech roześmianych suczek, powraca rzeczywistość. Twarz Katii ściąga się, markotnieje na chwilę, ale zaraz przykrywa to uśmiechem. Margotka jest już myślami przy Panu. I my planujące drogę powrotną. Technika. Mr Bell cóżeś nam pan uczynił przesyłając głos na odległość…?

Wstajemy, zapinamy płaszcze, żegnamy się… już nie tak czule, już inaczej. Żal się rozstawać. Ale z drugiej strony teraz nawet rozmowa nie byłaby już taka sama. Zadziwiające, jak bardzo jesteśmy podobne. Jak tożsame mentalnie. Jak bardzo jesteśmy sucze, nawet jeśli nie ma przy nas Pana… Niesamowite. Rozbrykane i roześmiane ale… no właśnie… ale…

Brak komentarzy: