24 marca 2005

Zakupy

Już w samochodzie coś iskrzy. Wyszłyśmy z domu o 10, poranek witał na słońcem i to jeszcze bardziej nastrajało nas hmmm optymizmem i radością. W zasadzie to nie było żadnego konkretnego powodu, dla którego opuszczałyśmy domowe pielesze. No może tylko to, że Pan chciał popracować, a my rozpraszałyśmy Go... swoją obecnością, swoim zapachem... no i jeszcze kapcie dla córki. Tak. Wyszłyśmy zdecydowanie po kapcie.Nie wiem nawet dlaczego zamiast dużego centrum handlowego wybrałyśmy małe sklepiki pobliskiego miasteczka. W każdym razie tam właśnie się udałyśmy. Okazało się, że kupienie kapci może być doskonałym pretekstem do wspaniale spędzonego czasu. Niespiesznie przemierzałyśmy przestrzeń pomiędzy sklepikami. Zajrzałyśmy do składu porcelany, gdzie trzeba było uważać gdzie sięga się ręką, żeby przypadkowo nie dosięgnąć czegoś zupełnie innego. Gładkość i chłód porcelany były wystarczającym powodem do skojarzeń z inną gładkością...Przechadzając się ulicą trzymałyśmy się za ręce i kradłyśmy sobie buziaki, jak szkolne przyjaciółki, jak nastolatki... to chyba jednak wiosna tak działa... i to bez względu na to ile się ma lat, hihi.



A kapci jak nie było tak nie ma... Ale jest sklep ogrodniczy. Wchodzimy. Co chwila któraś z nas podnosi do góry jakiś przedmiot znajdując dla niego nowe zastosowanie. No bo do czego może służyć packa na muchy? Albo wiklinowa trzepaczka? Nie wiecie? Hmm w takim razie ja o tym nie opowiem dziś... może kiedyś. Zanotować w pamięci, że w tym sklepie była także folia pakowa, przezroczysta i czarna, kto wie kiedy może się przydać - na pewno jeszcze nie dziś...Kolejne miasteczko, kolejne sklepiki. Przechadzamy się deptakiem, zaglądając do sklepików. A kapci nie ma. Telefon do Pana czy mamy wracać czy możemy jeszcze połazikować? Zostajemy. Radość pieczętujemy pocałunkiem, nikt nie zwraca na nas uwagi. Jak miło. Świąteczne klimaty na każdym stoisku, przy wejściu na bazarek leżą wiązki bazi. Cóż, niby nic nadzwyczajnego wiosna... Wielkanoc... Ale nasze myśli i komentarze już mkną w zupełnie innym kierunku. Głośna wymiana myśli: myślę bazie – myślę rózga – myślę chłosta. Stojący obok mężczyzna wyraża zdziwienie swoją bezgłośną miną. Ale my już brniemy dalej w naszej suczej logice. Myślę chłosta – myślę bazie – myślę zbieranie oderwanych kotków – myślę zbieranie – myślę na kolanach – myślę ustami... Noooo tak. Więcej nam nie trzeba. Już czuję wilgoć sącząca się w bieliznę. Patrzę na Nią – i wiem, że czuje to samo. Wsuwa rękę w moje spodnie. Dostaję burę za to, że mam je na sobie. Odchodzimy od zdziwionego sprzedawcy bazi (czytaj rózeg). Kapcie! Ciągle nie mamy kapci. Wchodzimy do sklepu z dziecięcą odzieżą. Bingo! To nie kapcie ale raczej sandałki (zapewne resztki z poprzedniego sezonu, bo wszędzie jeszcze królują zimowe modele). W każdym razie takie jakich potrzebowałam. Małe zastanowienie nad rozmiarem, decyzja i wychodzimy ze zdobyczą.Po drodze wstępujemy jeszcze do jednego sklepu z zamiarem zakupu – sznurka. Tak. Jest nam potrzebny. Spędzamy tam ładną chwilę, przymierzając nawet kilka ciuchów (okazało się, że od czasu mojej ostatniej bytności w tym miejscu asortyment się nieco zmienił). Zaglądam do przymierzalni, gdzie Ona zakłada długą czarną spódnicę. Nie mogę się oprzeć, żeby nie dotknąć Jej obnażonego wzgórka. Przestrzeń przymierzalni wypełnia się Jej zapachem. Ech... wejść tam i zanurzyć twarz w tym zapachu... Ale nie, wychodzimy...



Jeszcze jeden sklep – metalowy. Tam już popuszczamy wodze fantazji oglądają bloczki i haki (marzy nam się system pozwalający na łatwe podwieszenie). Czuję skurcze w podbrzuszu, biorę do ręki łańcuch i więcej już nie potrzeba nic... Ona ocierająca się o mnie, Jej oddech na karku. Szczytuję między regałami z wkrętami i śrubami. Jesteśmy szalone. Już nie potrafimy patrzeć na nic bez pryzmatu własnej rozkoszy. Telefon od Pana, kazał kupić taśmę, szeroką srebrna taśmę. Widzę w Jej oczach pytanie po co? Hmm nie wiem, nie wiem po co Mu taśma tym razem. Pamiętam jednak jak skutecznie tłumi krzyki użyta jako knebel... niewiele można powiedzieć mając zaklejone usta... niewiele...



Wróciłyśmy ok. czternastej, w doskonałych humorach. Ale dopiero kontakt z Pańskimi dłońmi, z Pańskim Kutasem i pejczem pozwolił nam nacieszyć się tym wspaniałym wiosennym dniem. Z obolałymi pośladkami, policzkami pałającymi czerwienią, ze śladami dłoni i pejcza na skórze tuliłyśmy się do siebie, kiedy Pan brał prysznic. Ale wcześniej jeszcze zażądał szczegółowej relacji z zakupów, jak można opowiadać o zakupach kiedy Jego cudowne dłonie zaciskają się na sutkach, kiedy gryzie boleśnie język i wargi, kiedy wreszcie używa nas dla swojej przyjemności... No cóż za brak odpowiedzi w odpowiednim tempie, za pomyłki w chronologii czy pominięcie szczegółów można odwdzięczyć się tylko w jeden sposób. Oddając siebie na Jego pastwę. Już samo to jest nagrodą dla ociekających pożądaniem cipek. Tak... wspaniałą nagrodą...

Brak komentarzy: