31 grudnia 2008

Roboczy nocodzień

Dzień z nocą się zlewa bo kiedy wstaję jeszcze ciemno, kiedy wracam już ciemno. Gdyby nie to, że czas ten spędzam przy biurku mogłabym powiedzieć o sobie, ze prowadzę nocny tryb życia. Poziom stresu rośnie jak temperatura w wulkanie, oczy i mózg odmawiają posłuszeństwa. A możeby tak zmienić rok obrotowy i kończyć go powiedzmy w marcu? Można by wówczas pomyśleć o świąteczno-noworocznym wypadzie gdziekolwiek, albo o feriach zimowych (nie koniecznie na nartach co prawda, ale jednak).
Równania ze zbyt dużą ilością zmiennych po prostu długo się rozwiązuje. A do tego jeszcze negocjacje warunków i najbardziej trywialne sprawozdania i deklaracje. W sumie gdyby wyciąć z kalendarza grudzień i styczeń byłoby naprawdę miło!
Zmęczenie wyssało ze mnie całą energię przywieziona w listopadzie z Egiptowa, nic już nie zostało, żeby nie powiedzieć, że jadę na debecie energetycznym. Gdzieś tam majaczy nieśmiało Wyspa Gorąca… kto wie, może jak się już obrobię z tą "końcoroczną" buchalterią…

30 grudnia 2008

Richard Young - Studium dopieszczenia

Richard Young kolejny przypadek artysty spełnionego w dorosłości. No bo jak inaczej określić człowieka, urodzonego w Yourshire w 1961 roku, który po ukończeniu studiów artystycznych decyduje się na pracę w inżynieryjnym przedsiębiorstwie? Na szczęście jego pasja do podróżowania zawiodła go na Środkowy Wschód, gdzie zakotwiczył aż na dziewiętnaście lat. Obecnie osiadł w Devon, gdzie komercjalizuje swoją twórczość – posiadaną łatwość do rysowania, skoncentrowaną na ciele, w tym, w szczególności na ciele nagim lub… tańczącym. Jego prace należałoby określić jednym słowem – dopieszczone. I to zarówno pod względem pociągnięć pędzla czy węgla jak i kompozycji. Kobiety na jego płótnach roztaczają aurę swojej woni, przesyconą upojna barwą spełnienia. Rozciągnięte leniwie jak kotki jeszcze dyszą dopiero co zaspokojoną namiętnością. Nie potrafię pomyśleć o nich inaczej jak tylko – jeszcze ciepłe, jeszcze wilgotne, jeszcze zdyszane. I chociaż artysta próbował uchwycić je w bezruchu to ich piersi wciąż jeszcze falują w rozedrganym oddechu, nozdrza unoszą się łapiąc łapczywie hausty powietrza, ciało dopiero co wyprężyło się w ekstazie. Tak, bez wątpienia mogę nadać mu miano Pierwszego Dopieszczyciela.















Rozogniona samba, płonące tango, zmysłowy balet i pelnokrwiste flamenco - zatrzymane pod pędzlem w galerii Dancers cielesność kobiecości w galerii Figurative to coś, co szczególnie polecam.

Nie mogłoby również zabraknąć czerwieni rozchylonych warg. Zmysłowo zapraszających do tego żeby ich dotknąć. Przyprószone bielą może wyschnięte od zbyt szybkiego oddechu i krzyku, a może z zaschniętą i skruszoną już teraz powłoką z płynnej męskości? Kto może wiedzieć, jak to było naprawdę…


29 grudnia 2008

Tatuaż nocy (by Amberlake Cyrian)

Pozycje opatrzone etykietą „Kolekcja Afrodyty” nigdy nie wzbudzały mojego zainteresowania ani, co może istotniejsze, uznania. Słabe wydanie kieszonkowe, gazetowy papier, drobna czcionka i ta etykietka przywodząca na myśl pospolite „charlekinowate” romanse o miernej wartości literackiej, z fabuła osnuta na gołym tyłku. Ponieważ jednak książek o tematyce bdsm nie jest dużo, jat to mówią na bezrybiu i rak ryba.

I jakie miłe zaskoczenie subtelnością języka i ciekawą konstrukcją fabuły. Retrospekcja oprawiona w ramki z czasu teraźniejszego. Nieprzypadkowa przypadkowość sytuacji, gra na ludzkich emocjach – tych najsilniejszych – od zatracenia się rozkoszy po nienawiść, od złamania do buntu. Całość zaś owiana tajemnicą niedopowiedzenia. I to, co tak bardzo lubię – i w literaturze, i w rzeczywistości – złudzenie. Wytworzenie w umyśle rzeczywistości, która nigdzie poza nią nie istnieje. Podsycanie namiętności przez aranżowanie sytuacji, spotkań, miejsc, nadawanie im nowych wymiarów i znaczeń. Misterium przemienienia zwykłego w niezwykłe, snu w jawę i marzenia w spełnienie.

Bardzo trafnie i dogłębnie pokazana ewolucja postrzegania samej siebie przez główną bohaterkę. Jej droga od wyparcia, przez rezygnację do akceptacji… własnych pragnień. Mieć odwagę je spełniać to pełnia człowieczeństwa, bez względu na to jakie to pragnienia. Nawet jeżeli ich ujawnienie okupione jest swoistym przymusem. To, co najbardziej jednak ekscytujące w konstrukcji powieści to niezłomność zasad przyjętych w społeczności. To symbole zamiast słów. To świadomość, że bez względu na to jak bardzo szalone wydają się być pragnienia ich spełnianie ma dawać, i daje, wyłącznie przyjemność. Niepisane reguły, bezpieczeństwo i opieka – to warunki, w którym można pielęgnować i hodować własną uległość. Anonimowość pozwalająca czasami na więcej. Ale nigdy poza granice dobrego smaku i zdrowego rozsądku.

Nie miałabym nic przeciwko powstaniu takiego… klubu powiedzmy tuż za rogiem…

25 grudnia 2008

George Sand



Kobiet nie można zrozumieć - trzeba je kochać.


23 grudnia 2008

(...) więc jesteś

więc jesteś jesteś jesteś
daj niech sprawdzę
niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami
niech w oczy spojrzę chociaż najmniej wierzę
oślepłym ze zdumienia oczom
jeszcze twój głos usłyszeć chcę
zapachem się zaciągnąć
pojąć cię raz na zawsze wszystkimi zmysłami
i nigdy nie zrozumieć i ciągle na nowo
dochodzić prawdy pocałunkami
Halina Poświatowska


Trzysta pięćdziesiąt pięć. Tyle właśnie i ani jeden dzień krócej czekałam aż rozchyli dla mnie wargi i odda pocałunek. Delikatność wnętrza wynagrodziła każdy dzień oczekiwania. Perfekcyjnie upojna chwila, która dołącza do kolekcji emocji, mojego osobistego panteonu wzruszeń. Nigdy jeszcze kobieta nie urzekła mnie tak swoją delikatnością. Nieśmiała, niezdecydowana, płocha. Oddała pocałunek tak żarliwie, tak namiętnie, że musiałam przywołać całe pokłady silnej woli i zdrowego rozsądku, żeby nie skonsumować jej publicznie. Właśnie tam, wśród ludzi. Wystarczyło ją posadzić na barze, o który się opierała…

Kiedy oddechem dotykałam jej karku odwracała się i zarzucała mi ręce na szyję podając usta. Cudownie krucha. Filigranowo kusząca. Zamykałam ją w objęciach walcząc z pożądaniem i innymi dłońmi. Była mrocznym obiektem pożądania. Roztańczona, emanująca zwierzęcym magnetyzmem i rozsiewająca feromony. Rozchwytywana przez tancerzy, powracająca raz za razem do wodopoju i moich ramion. Młodość ma swoje prawa. Cudownie było patrzeć jak wzbudza zachłanność ust i dłoni, jak mami i odchodzi pozostawiając wiszące w powietrzu niespełnienie. Ale jeszcze cudowniejsze było wyjść tuląc ją do siebie. I mieć tylko dla siebie. Przez chwilę. Bo w życiu piękne są tylko chwile, a ta była jedną z nich.
Moja Laleczko z Porcelany powtórzę za poetką - niech cię dotknę raz jeszcze dłonią i ustami.

15 grudnia 2008

Afrodyzjak prochem podszyty

Niezmiennie elektryzuje mnie myśl o trzymaniu w dłoni pistoletu. Nie, to nie jest elektryzowanie, bo to rodzi się gdzieś w gardle ściśniętym z wrażenia. I spływa w dół, zapierając dech w piersiach zaczaja się na chwilę w słonecznym splocie. Przycicha, przygasa, żeby buchnąć płomieniem w podbrzuszu. Trzepocze skrzydłami rozwijanymi do lotu. Z każdą sekundą, z każdą minutą coraz mocniej, coraz śmielej.

I w końcu nadchodzi ten moment, kiedy wyciągam palce, żeby dotknąć zimnej stali. Tym razem na wolnym powietrzu. Tak lepiej. Wiatr oblatywacz zabiera moje westchnienia. I tylko tak trudno się skoncentrować, pamiętać, żeby nie wsunąć dłoni między uda, żeby ugasić kotłującą się tam żądzę.

Glocka nawet nie dotknęłam, dziś moim towarzyszem skrywanej rozkoszy był Jericho. Większy, cięższy, obcy. A mimo to dreszczył mnie rozkoszą przez zgrabiałe z zimna palce. A może właśnie to fakt, że był nieznajomy jeszcze bardziej ekscytował. Już samo ładowanie magazynka ma dla mnie konotacje iście seksualne. Kaliber 9 – maleńkie, gładkie metalowe łechtaczki. Cudeńka przetaczane w opuszkach palców, wgniatane kciukiem w otwarte wnętrze stali.

Ona gdzieś tuż obok, tak krucha i zaangażowana. Tym razem przegrała ze Stalowym Potworem. W każdym razie stawał się obiektem nie tyle pożądania co raczej zaspokojenia żądzy. Właśnie tak. Kiedy stawałam tuż za nią dotykając wzgórkiem jej pośladków mogłabym ją pochłonąć. Na szczęścia musiałam się podporządkować rygorowi, słuchać poleceń i wykonywać je. Na szczęście. Na miłość boską jak ja to uwielbiam. To drżenie palców zmęczonych ładowaniem magazynków, to wstrzymywanie oddechu, to szarpnięcie po strzale. Fala przepływająca przeze mnie od góry aż po stopy i ciągnąca gdzieś w głąb ziemi.

Czysta przyjemność przyprawiona testosteronem. Pierwotna i jakaś taka odrealniona. Mocny chwyt, palec wskazujący warujący na kabłąku, magazynek lekko uwierający w bok. I strzał. Idealnie zsynchronizowany ze skurczem. I nie wiem czy strzelam w rytm orgazmu czy raczej szczytuję w takt wystrzałów. Kłębowisko bodźców ograniczone wyłącznie do mojego ciała. Słuchawki – trak skutecznie odcinające to, co na zewnątrz, okulary budujące przezroczystą barierę i tylko skóra, która odbiera wszystko. Maleńkie skrawki ciała, nieosłonięte, niechronione, łapczywie wysysające z pistoletu jego aurę i siłę, męskość i samczość. Podporządkowujące się, powolne, uległe…

Powracająca wizja niespełnionego jeszcze marzenia, teraz taka realna, taka bliska, taka możliwa. I rozsadzająca od wewnątrz potrzeba zaspokojenia bestii. Najlepiej tu i teraz. Ale nie, potrafię ją trzymać na wodzy. Potrafię wrócić tam, gdzie moja chuć znajdzie zaspokojenie.
Do następnego razu.

1 grudnia 2008

Słoneczno-wietrzny listopad

Oddech umysłowi, ciału umęczenie – takie są moje wypady z butlą. I za to właśnie je uwielbiam. Cóż z tego, że o szóstej rano na nogach skoro zaraz potem pod wodą, a po wyjściu śniadanko podane. Każdą komórką ciała kocham ten tryb życia, kiedy na tych naście dni codzienność przestaje istnieć a rzeczywistość przybiera całkiem inne oblicze. Kiedy zapomina się ojczystego języka zamieniając go na tygiel z mieszanką różnych. A tym razem, dla odmiany, kierownikami podwodnymi byli Argentyńczycy. Czyli rozbrzmiewał wokół hiszpański śpiewny ton.

Spojrzałam w twarz kolejnemu wyzwaniu – wrakom. I, niestety, nie mogę powiedzieć, że darzymy się obopólnym zainteresowaniem. W każdym razie jeśli chodzi o „inside”. Byłam, zobaczyłam, nad kolejnym razem się zastanowię. Konfrontacja rafa wrak zakończyła się wynikiem dwa zero dla rafy. Ale za to po kokardy miałam nurkowań w prądzie i strzelania bojki. Jedynie trzy nocne nurki były w wersji z łodzi i na łódź, wszystkie inne powroty to zbieranie towarzystwa zodiakiem z obszaru najeżonego czerwonymi bojami.
Ilość muren przeszła wszelkie pojęcie. W zasadzie nie było nurkowania, na którym nie spotkałabym co najmniej kilku sztuk!

Powrót do deszcz-śniego-zimnej-chlapy nie nastraja optymistycznie, a najbliższa (ewentualna) przyjemność nie wcześniej niż w kwietniu, czyli po audycie i zatwierdzeniu sprawozdań. Cierpliwości trzeba mi.

29 listopada 2008

Luksus a człowieczeństwo

A może raczej luksus czy człowieczeństwo należałoby zapytać. To, co nieodmiennie kojarzy się z luksusem to jacht, więc o jachcie będzie ta historyjka i o przemyśleniach na pokładzie. Tym razem rejs klasą Luksory. I co? I rzeczywiście luksusowo jest bez dwóch zdań. Od nitroksu w cenie po szlafroki, od wielkiej plazmy w salonie po doskonałą kuchnię, od szerokich koi po separowane natrysk w łazience i marmurowy blat umywalki. Jednym słowem wszystko czego można sobie życzyć. Ale coś jednak zgrzyta.

Wszystko jest bardziej brytyjskie niż brytyjska królowa, załoga jak po szkole kamerdynerów, briefingi prezentacje powerpointowe z trójwymiarowymi modelami raf i wraków. Ale… ale brakuje w tym wszystkim człowieka. Divemasterzy a i owszem uśmiechnięci i serdeczni, dbający o to, żeby było miło. A jednocześnie trzymają dystans, żeby za żadne skarby się nie spoufalić. Realizują zadania na nich nałożone. Nawet dzieląc się powietrzem z którymś z nurków robią to machinalnie, nie zważając na fakt, że octopus ma tylko osiemdziesiąt centymetrów i nie sposób oglądać się za grupą bez wyrwania temu biedakowi automatu z ust.

Nawet arabska załoga jest jakaś taka nieprzystępna (sic!) a przecież oni zawsze są bliżej nurków niż cała reszta. Brakowało mi swobody i familiarnej atmosfery Amelii. Tu było po prostu sztywno. Jednym słowem wikt i opierunek z najwyższej półki ale emocje zostawiamy na brzegu. Na dłuższą metę wolę jednak swobodę niż zimny wychów, więc następnym razem raczej węższa koja, spanie na pokładzie i wesoła atmosfera niż bułkę przez bibułkę! Im więcej luksusu tym mniej człowieka – jak wykazała praktyka.

28 listopada 2008

26 listopada 2008

Meteorologicznie

Pogoda nie jest taka fajna, jak się spodziewałam. Słoneczko a i owszem obecne, ale wiatr silny i nawet w południe trudno wysiedzieć na sundecku z krótkim rękawkiem – koniec listopada na morzu, nie można wybrzydzać jak się nie znalazło czasu na wcześniejszy wyskok. Na szczęcie woda przyjemne i nie daje w kość mimo, że zapodziałam gdzieś kaptur!. Na pierwszym nurku walka z cieknącą maską, na drugim zużyłam trzy czwarte powietrza w dwadzieścia minut. Niezły początek, nie ma co.
Jutro będzie lepiej, musi być. Odpuszczę sobie nocne nurkowanie bo jeszcze nie będę miała siły na kompas popatrzeć i po co sobie obciachu nastrzelać.

2 listopada 2008

13

Jeszcze trzynaście liczb przyjdzie skreślić na kalendarzu zanim nadejdzie osiem dni i siedem nocy tylko moich. Niebo wyglądające trochę inaczej niż tutaj, rozkoszne kołysanie, plusk i szum wiatru. Słońce, któremu można pokłonić się w podzięce za to, że jest. Proste czynności, proste przyjemności, przyjemne zajęcia. Palce sztywniejące od walki z neoprenem, kuchnia tak odmienna od codziennej, inne języki i inne twarze. Sól we włosach i książka. A w przerwach łyk nitroksu i wypatrywanie oczu w niebieskości lub śledzenie newsów z życia koralowców. Mrauuu.

1 listopada 2008

M jak...

Wydawać by się mogło, że piętnaście lat w korporacjach uodporniło mnie na wszelaki przejaw głupoty i zawiści ludzkiej. Do wczoraj tak sądziłam. I życie zrewidowało moje poglądy. Kiedy chodzi o naprawdę duże pieniądze wszelkie chwyty dozwolone i to bez względu na wysokość zajmowanego stołka. W głowie się nie mieści. Po prostu.

Kolejne zdarzenie, kolejna cegiełka do koszy doświadczeń, kolejne ‘nigdy’. Innymi słowy nigdy nie przyjmuj odpowiedzialności za finanse spółki, która jest na earnoucie. NIGDY. Złamanie zakazu grozi schizofrenią (w najlepszym wypadku). Konflikt interesów to mało powiedziane. Naginanie rzeczywistości także. Efekt podejmowanych decyzji może być widoczny i odczuwalny w krótki lub długim okresie – w zależności od perspektywy. Niektórzy o tym zapominają. I to wystarczy, żeby zacząć wojnę.

Mobbing. Obco brzmiące słowo. Obco? Czyżby? Nie wówczas kiedy podają go na pierwsze i drugie śniadanie, na lunch a nawet na podwieczorek. Pięć dni w tygodniu. Mnie się przejadł, czas na dietę oczyszczającą. Aaaaaaaby dietetyka od zaraz.

30 października 2008

Metamorfoza

Ta sama osoba, tak samo inteligentna i dowcipna jak dotychczas. Równie pogodna i towarzyska. Z uśmiechem, za dotyk którego na swoich wargach dałabym się pokroić. Stała się całkowicie aseksualna. Coś nieprawdopodobnego. Jest kobietą, jest koleżanką, bywa przyjaciółką, kompanem do rozmowy ale… No właśnie, przestała być obiektem pożądania. Te same oczy, dłonie te same, i usta, i policzki, i głos, i śmiech, i perfumy. A jednak. Brunetki pozostają brunetkami nawet kiedy przywdziewają złoty blond. Ale tracą seksowność a ich feromony stają się mi obojętne. Zaskoczyło mnie to. I zaskakuje co dzień. Patrzę na nią, ale jej nie widzę. Nie czuję. Zupełnie jakbym zapomniała.
Chcę znowu mojej Laleczki z Porcelany. Filigranowej figurynki z kości słoniowej skreślonej czarną kreską.

25 października 2008

Lekcja erotyki

Zbiór felietonowatych opowiadań pod egidą przygód z seksem w tle, autorstwa Anny Rozen. Nic bulwersującego, nic zapierającego dech. Po prostu kilkanaście historyjek niepowiązanych ze sobą opowiedzianych delikatnym, subtelnym językiem. Ciekawa formuła narracji, nienachlana ale jednocześnie nie pozostawiająca wątpliwości, że to opowieść z pierwszej ręki. Pozbawiona piont, które potrafią zburzyć budowane słowami napięcie. Za to pozostawiająca miejsce na domyślanie się ciągu dalszego. Niezaprzeczalną wartością tekstu jest właśnie to, że pomimo precyzyjnej opowieści zostawia miejsce na dopisek czytelniczy.

Lektura idealna na melancholijne jesienne popołudnie, takie z ostatnimi promieniami babiego lata. Pozwalająca przywołać z głębi umysłu własne wspomnienia. No właśnie, opowiedziane zdarzenia są na tyle naturalne, że mogły się przydarzyć każdej niemal kobiecie. A jeżeli nie dokładnie to bardzo podobne. Może hotel miał inną nazwę, może inne imię nosił Mężczyzna lub Kobieta. Metafizyczne uniesienia przeplatają się z rzeczywistością. Człowiek sprowadzony do poziomu ciała, emocje do poziomu fizjologii.

Można żyć nic nie tracąc bez lektury Lekcji erotyki, ale można dzięki niej spojrzeć na erotyczny aspekt życia w trochę inny sposób. Mocna czwórka.

20 października 2008

Do biegu, gotowi, start

Zawody pływackie w telewizorze oglądane wydają się być miła rozrywką. Kiedy spędza się na płycie basenu czternaście godzin nie wygląda to tak różowo niestety. Zwłaszcza kiedy na zajątrz powtórka. Atmosfera współzawodnictwa? Nic a tych rzeczy – hodowanie młodocianych zawistników. Serio, gdzie jest miejsce na zabawę jeśli okazuje się, że ośmiolatki trenują… sześć razy w tygodniu (sic!). Już w tym wieku zabijać się o setne sekundy? To ja już wolę nasze amatorskie pływanie – ładne technicznie – niż wyścig szczurów wodnych. Pewnie wyhodują mistrzów w wieku lat dziesięciu, w wieku jedenastu będą przetrenowane a jako dwunastolatki znikną wypalone.
I może właśnie dlatego do wieku olimpijskiego ‘dożywa’ tak niewielu zawodników. Może nie tylko PZPN wymaga reformy ale PZP także.

12 października 2008

Piniata w galarecie

Pogoda dopisała i można było pobawić się w mokre wydęte kulki. Dokładnie tak – największą atrakcją (znaczy tuż po piniacie) były oczywiście bańki mydlane. Zabawa wobec, której nikt nie pozostaje obojętny. A jeżeli jeszcze bańki są ogromniaste i pływają w powietrzu jak wieloryby, albo zasnuwają niebo tysiącami niewielkich kropli czego trzeba więcej. Dla małych i dużych, singli i matek polek. Po prostu sama radość. Trochę mokra i nietrwała, ale jednak.

I tort z galaretki też był trafiony. Więc nawet zapomniałam już, że jego zrobienie kończyło się o 4 nad ranem. No ale jak sobie ktoś wymyśla nie tylko kilka pięter galaretki ale do tego każde piętro w kolorowe paski to takie są efekty. Żeby się galaretka zaczęła uczciwie trząść trzeba swoje odczekać.

I jeszcze słowo w kwestii piniaty. Strzał w dziesiątkę! Ta szczęście obyło się bez ofiar choć niewiele brakowało. I kto by pomyślał, że taką frajdę może sprawić zbieranie z trawy kilku kilogramów cukierków na wyścigi.

6 października 2008

Róża Wspomnień

Strach, uwielbienie, rozkosz, ból. Wszystko w jednym. Nie sposób zapomnieć. Emocjonalny Szczyt Świata. Zwłaszcza jeśli czytam coś takiego:

"kiedyś czytałam na jej blogu, że pewnie była jedna z wielu.. niby tak a jednak jest jedyną którą wspominam ciepło.. jest wyjątkowa".

A więc pamiętasz i Ty. Ziemia drżała, a światło było wprost boskie kiedy pozwoliłaś mi dotknąć raju Słodka Dręczycielko. Tyle dni, miesięcy, ba już nawet lat, a Róża wciąż trwa - są rzeczy niezmienne.

3 października 2008

Mniej niż zero

Libido na minusie. I nie mogę nawet uciec w pracoholizm, bo jakoś mnie to nie kręci. Zło konieczne. Wszystko dookoła nim jest. Konsekwencją wcześniejszych wyborów. Coraz częściej przemyka mi przez głowę myśl o rzeczywistości równoległej. Co gorsza wiem, że ona nie da mi satysfakcji, niestety. Tam jestem za pan brat z Panią Nocą, przesypiam resztki doby w pustym mieszkaniu, przyjaźnię się z Samotnością i jadam śniadania z Beztroską. Nie zaprzątam sobie głowy myślą o jutrze.
Nie żałuje, w sumie nie żałuję niczego. Ale dziś dokonałabym odmiennych wyborów. Nie wiem czy zadowoliłyby mnie ich efekty, ale same wybory byłyby inne.
Pragnienie? Żyć tak, jakby jutro nie istniało. Usłyszeć życzenia carpe diem. I smakować je do ostatniego tchnienia. Nie mogę już umrzeć młodo, ale ciągle jeszcze mogłabym żyć szybko. Amen.

23 września 2008

52

Listopadowy wschód słońca. Ciekawe jaki będzie.

22 września 2008

Architektonika romansu - Tomasz Szlendak

Wielce intrygująca pozycja, głównie ze względu na podejście do tematu. Zachowania ludzkie, a przynajmniej za takie uchodzące, rozebrane na czynniki pierwsze i porównane do… zachowań przedstawicieli świata zwierząt. Analogie i antagonizmy. Zaskakujące jak dużo jest tych pierwszych i jak niewiele tych ostatnich. Spojrzenie zoologa, który zamiast mężczyzny i kobiety widzi po prostu samca i samice określonego gatunku. Trochę szokujące zestawienia miejscami, ale jakże obnażające ludzką próżność. Jakże często zachowania, które uważamy za ludzkie mają swoje odpowiedniki wśród zwierząt. I to nie tylko wśród najbliższych krewnych, ale wśród form niższego rzędu.

Obszary porównań są bardzo szerokie od zachowań fizjologicznych, przez instynktowne aż po społeczne. Ciekawie stawiane tezy i zaskakujące ich udowadnianie. Można powiedzieć, że książka opisuje życie seksualne i społeczne człowieka na przykładach innych gatunków. Kiedy się czyta nie sposób odgonić myśli, że jako gatunek wcale nie jesteśmy aż tak wyjątkowi jak się nam wydaje. A wiele zachowań, jak choćby tendencja do poligamii może mieć bardzo, bardzo proste wytłumaczenie. Może zamiast wizyt u psychoanalityków należałoby ludziom przepisywać wizyty w ogrodach zoologicznych? Terapia szokowa? Możliwe, ale w końcu ktoś dosadnie powiedział, że król jest nagi i zmniejszył nieco piedestał wyjątkowości gatunkowej.

Książkę polecam pasjonatom fizjologiczno-socjologicznego spojrzenia na człowieka z dystansem do siebie. Szkiełko i oko bywają tu czasami bezlitośnie bolesne. Wciągający sposób narracji, ciekawy układ ‘akcji’ pozwalający prześledzić zmiany ewolucyjne. Nie ma tu głaskania po przysłowiowej głowie żadnej z płci. Uważny czytelnik znajdzie tu zarówno argumenty, które można byłoby włożyć w usta wojującej feministki jak i zdeklarowanego szowinisty. Zaskakująca mieszanka, choć przyznam, że może trochę za długa, raczej nie przypuszczam, żeby ktoś przeczytał całość za jednym zamachem. To, co zdecydowanie należy zapisać na plus to taka kompozycja rozdziałów, która pozwala sięgać po książkę po kawałku, w dowolnych okresach czasu. Rozdziały stanowią spójne, zamknięte obszary, a sama książka ma kompozycję karty dań. Można szybką przystawkę wybrać lub obiad z sześciu dań z deserem. I każdy będzie ukontentowany wyborem , a to nieczęste.


20 września 2008

Gabriel García Márquez

"Nikt nie jest wart Twoich łez, a ten kto jest nigdy Cię do nich nie doprowadzi".

Sentencja warta zastanawienia.

18 września 2008

Federic Fontenoy - voyerysta z wyobraźnią

Staję wybredna lub po prostu za dużo widziałam, żeby zachwycić się byle gołym tyłkiem. Ale od czasu do czasu spostrzegam coś, co mnie elektryzuje. Dosłownie i w przenośni stawia mnie na baczność i nakazuje otworzyć dusze, żeby mogła z zachwytem wyszeptać swoje ochy i achy. Tak było i tym razem.

Śmiałe i dekadenckie aranżacje, trącące nutką zepsucia i wonią zakazanego owocu. Przeszłość mieszająca się przyszłością, wspomnienie z marzeniem, odbicie z realnością. Dopracowane detale scenografii, obrazoburcze konstelacje ciał, wyzywające pozy emanujące grzesznym podglądactwem i tajemnicą. Sam autor nazywa te scenki burdelem wyobraźni i gabinetem dziwów. Coś w tym jest. Postać mężczyzny, który na wielu fotografiach jest jak cień, który przypadkowo zaplątał się w kadrze – cień przyłapany na podglądaniu czy próbie dotknięcia. Pokój. Ten pokój musi znajdować się gdzieś na strychu, stanowić domowo tabu – Miejsce, Którego Nie Ma. Ważnym elementem są lustra, obrazy lustrzane pokazują coś z poza kadru. Może przeszłość, która zamieszkała pod powłoką rtęciowe srebra, może niespełnione fantazje, a może po prostu świat równoległy.

Zapraszam na spacer po odnalezionym tajemniczym zamkniętym pokoju, podróż w czasie i przestrzeni, aż do ogrodu podświadomości. To przystawki, na danie główne zaprasza sam mistrz - Federic Fontenoy.


























16 września 2008

Z odzysku

Strząsnąć z siebie staram się ćmy paskudnych myśli, które traktują mnie jak świecę. Gromadzą się na orbicie mózgu i eksplodują jedna po drugiej z głośnym sykiem. Ale to w żaden sposób nie odstrasza kolejnych. Oczyścić umysł – to najważniejsze z pragnień. Osuszyć z kropli gromadzących się w jego wnętrzu i wywindować cień uśmiechu w kąciki ust. Nie jest to niestety objaw nadchodzącej jesieni, ale raczej przesilenia życiowego. Porządkowanie spraw narosłych przez lata.

Ostrokół zbudować wokół siebie chcę. Solidny, wysoki, niezłomny. Przywdziać maskę obojętnej niby-normalności oraz płaszczyk z membraną topomniespływa. I robić swoje. Ale to trudne, kiedy ma się serce na dłoni a takt i dyplomację w zupełnie innym miejscu niż większość ludzi. Po prostu trudne.

Parafrazując piosenkę - Tam, gdzieś na dnie został mój świat. To jedno się nie zmienia we mnie, wieczny niedosyt, pragnienie bycia tam. Po prostu w miejscu, które mogę nazwać Edenem. W czasie poza czasem. Tam upływ czasu mierzy się zupełnie inną miarką. I ważność spraw.

10 września 2008

Wiadomość z Nieświatu

"nardilwen, amin meluva lle an meth en arch".

Słowa to za mało, żeby odpowiedzieć.

9 września 2008

Mikstura

Lupuli strobulus, melissae folium, hyperici herba i valerianae radix. Kto by pomyślał, że pozwolę im zawładnąć sobą. Później już wszystko wydaje się być spokojniejsze, dalsze, mniej ostre, mniej ważne. I tylko trzeba pamiętać żeby przestać – inaczej nici z zasiadania za kierownicą.

8 września 2008

Pacyfikacja

Tak łatwo jest przekreślić wszystko i odejść. Tak trudno spojrzeć bestii w oczy poprosić o pomoc. Kolejny kawałek mnie odpłynął do Krainy Wiecznych Łowów. Dumna, niezależna, samodzielna. Czy jeszcze to jest prawdziwe? Nie wiem. Niestety.

23 lipca 2008

Cień wiatru

Książka. Ta sama, która mnie urzekła. Z erratą emocji. Z dopisanym odręcznie pierwszym i ostatnim wersem. Skropiona łzami i tulona nocą. Musiałam ją przeczytać. I uwolnić. Jak zaobrączkowanego ptaka. Książka – podróżniczka. Wczoraj na kontynencie, dziś na wyspie a jutro na drugiej półkuli. Wygląda na to, że dokonałam kolejnej niemożliwej rzeczy. I znowu dzięki pomocy Dobrych Ludzi. Marzenia i pomysły, które nie maja prawa bytu – oto moja specjalność. Do tego szczypta determinacji, żeby przekonać Ludzi do pomocy przy ich realizacji. Wielkie dzięki tym, dzięki którym moja Kolekcja Emocji powiększyła się o kolejne doznania.

20 lipca 2008

Dekompozycja

Pozwalam sobie na luksus zapominania. Albo raczej zmuszam się do zapomnienia tego, co poruszyło najczulsze struny krańca duszy. Chcę zapomnieć o uwielbieniu – inaczej nigdy nie wrócę do rzeczywistości. Zawiodły mnie zmysły, pozwoliły sprowadzić się na manowce. Prawie wszystkie. Tylko węch oparł się temu wszystkiemu - obiekt zmysłowo niekompletny. Bogu niech będą dzięki za gestalt! Tylko kompletny obraz całości pozwala na trwałe wdrukowanie w matrycę wspomnień. Program dekompozycji rozpoczęty, zostało 9… 8… 7…. Nie chcę, ale muszę. Tak trzeba, bo życie toczy się dalej.

„Jak pozbierać myśli z tych nie poskładanych?
Jak oddzielić nagle serce od rozumu?
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję?
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele...
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil, tych, na które czekamy....”

Dni, których nie znamy (fragmenty)
Marek Grechuta


Położę na dłoni myśli przyjemne i ostatnim tchnieniem fascynacji stworzę z nich satelity na orbicie mnie samej. Niech powracają do mnie jak wschody słońca i księżyca. I jak one niech pozostaną poza zasięgiem.

13 lipca 2008

Senne anglezowanie

Uuu, nie jest dobrze, nie jest dobrze. Wygląda na to, że fascynacja i podziw przeszła ze sfery świadomości na terytorium podświadomości. A ta, jak wiadomo, potrafi płatać mi niezłe figle. Fakt, ze ostatnio śnię wyłącznie rozmowy już sam w sobie jest znamienny. Ale w miarę zrozumiały, jako, że miałam tydzień ciężkich rozmów. Lepiej więc było zapędzić do roboty także podświadomość – zawsze co dwie głowy to nie jedna. Faktem jest także, że miałam w głowie niewyartykułowany monolog w obcym języku. Podświadomość – ta bestia we mnie – włada nim z dużo większą swobodą, ale wprawia mnie w konsternację. Już wieki temu zauważyłam, że jeśli budzę się w nocy z jakąś myślą muszę ją utrwalić inaczej do rana mi umknie. Ale jakie zaskoczenie budzi fakt, kiedy próba odczytania nocnych zapisków spełza na niczym w związku z… nieznajomością słów. Jak można zapisać coś, czego się nie zna, nie widziało, nie rozumie? Po prostu – w nocy znałam te słowa, a rankiem musiałam zerknąć do słownika. Świadomość jest ułomna, podświadomość ma nieograniczone możliwości, trzeba tylko pozwolić jej dojść do głosu. Czasami samorzutnie, a czasami ze wspomaganiem – ot choćby kielonkiem tequili.

Wszystko to jednak blaknie w obliczu faktu, że mówiąc przez sen także się przerzuciłam na anglezowanie. No cóż, tak już mam, że moja podświadomość lubi myśleć na głos. Ale taka jazda to się jej jeszcze nie zdarzyła. Nie wiem jak to jest teraz, jako, że miejsce obok całkiem puste jest, ale domniemuję, że trwa. Być może budzę się właśnie na dźwięk własnego głosu. Takie tam – konwersacje z podświadomością.

12 lipca 2008

Pod powiekami

Pragnę, żeby zamknęła oczy, wówczas ofiaruję jej dotyk świata i świat dotyku w akompaniamencie słów. Muśnięcie rzęs na wargach i oddech w zgięciu łokcia, zęby zaciśnięte na karku i mroźny język na płatkach uszu.

11 lipca 2008

Pokrętnie

Zwierzęciem stadnym niewątpliwie jestem. I przekonuję się o tym co krok. Choćby teraz, w pustym domu. Jeszcze niedawno marzyła mi się cisza, dziś nie potrafię się nią cieszyć. Jeszcze tylko zapalę świece wokół wanny i roztoczę cynamonow-pomarańczową aurę. I może uda się zapomnieć. O arcytrudnym tygodniu, o połowicznie zakończonych negocjacjach, o małych sukcesach i dziwnie smakujących porażkach. O znajomości, która miast wznosić na wyżyny intelektualne i emocjonalne po prostu spełzła na niczym. O niespełnionym uczuciu, które dziś właśnie miało zostać skonsumowane pobrzękując smakiem soli, cytryny i kaktusowej wódki. O zawistne przeznaczenie! Czemuż, ach czemuż tak krętą drogą chadzasz. I zamiast mojego łoża (nie)moja Laleczka spoczęła w szpitalnym przybytku. O opatrzności! Dlaczego próbujesz mi odebrać to, co tak pięknie rozkwitło. Nie tak chciałam ją tulić, nie tak. A teraz będę mogła tylko szeptać jej o tym, czego nie zaznała z nadzieją, że usłyszy.
I mail anglezowany – taki suchy jak urzędowe obwieszczenie. Cholera lepiej było nań czekać niż go dostać. Ot, kolejny dzień życia.

WOS – wzgardzona, odrzucona, samotna. Moja przyjaciółką tequila. Może uda się nie obudzić jutro w tej samej rzeczywistości. Oby. Zanosi się na długą rozmową z Laleczką, tylko miejsce nie takie. Nigdy więcej odkładania uczuć na później. Nigdy. Lepiej już poczuć gorycz odmowy niż nic. A goryczkę zawsze można zabić ptasim mleczkiem albo cytryną.

3 lipca 2008

Posejdon?

Posejdon czy Neptun jakie znaczenie ma imię?
Po prostu mój osobity Bożek Słonowodny :)

1 lipca 2008

Percepcja

Praca jest jak perfumy,
kiedy przestaję ją czuć - czas na zmianę

29 czerwca 2008

Trans-po-sure

Spółka Ken & Angela legitymuje się łącznie niemal ćwierćwieczem fotograficznych doświadczeń. Nad glmurowatymi i ślubnymi fotkami nie będę się pochylać, bo nie jest to moją domeną. Jest jednak seria zdjęć, które można byłoby nazwać nibyszibari z przymrużeniem oka. Z tradycyjną sztuką łączy je bowiem jedynie obecność liny. W tym przypadku wyjątkowo solidnej. To, co warte jest zauważenia to zabawa, której oddał się fotograf aranżując scenki. Sposób ułożenia liny, potraktowania jej jako namiastki solidnych z założenia konstrukcji – mostu czy łuku lub przywodzących na myśl silny koński grzbiet czy ptasie skrzydła. Lina w kompozycjach zaprzeczających jej giętkości i swobody, niby ukrochmalona – ozdobiona kobiecym ciałem w nią wtulonym.













25 czerwca 2008

Nurkowanie jest jak sex

Na poczatku każdy próbuje coś samemu,
potem odkrywa się urok robienia tego we dwoje,
ale i tak najwieksza radocha jest w grupie

(zasłyszane)

24 czerwca 2008

Jajko z niespodzianką

W końcu mogłam przekazać dobrą nowinę moim ludzikom, po trzech miesiącach nękania dostałam zatwierdzony plan zmian poewaluacyjnych. Komunikowanie dobrych wieści jest naprawdę przyjemne. I nawet daje się wyrzucić z pamięci wszystkie te chwile, kiedy trzeba było stoczyć nie jedną potyczkę słowną, żeby dojść do konsensu. I tak ścieżki rozwoju, nowe kompetencje i ich ekwiwalent w pieniądzu ze słowa stały się ciałem. Teraz mogę zacząć się szykować do raportowania półrocznego. A w efekcie tych przygotowań moje świeżo naładowane słońcem i słona wodą bateryjki wewnętrzne się wyeksploatują. I trzeba będzie poszukać jakiegoś ‘duracella’.

23 czerwca 2008

Być jak James

Fascynacja przychodzi o wschodzie słońca. Wtedy, kiedy otwieram oczy zawołana z krainy morfeusza przez delikatna jeszcze słoneczną poświatę poprzedzająca pojawienie się złotej tarczy. I kiedy zastanawiam się przez chwilę co robiłam wczoraj i co robić będę dziś cieszę się jak dziecko z nadchodzącego dnia. Niecierpliwie wyglądając czy ktoś już stąpa po pokładzie. W takich chwilach czuję się jak nastolatka – zafascynowana, bezgranicznie ufająca, bezkrytyczna i całkiem zakochana. W atmosferze, w nurkowaniu, w Nauczycielu. I co mi tam nawet mało przyjemny proces wciągania na siebie pięciu milimetrów neoprenu nie jest w stanie zmącić tego radosnego oczekiwania pełnego podniecenia. Ba, nawet perspektywa przemieszczania się zodiakiem i fikołek do tyłu z butlą na plecach nie może mi zaszkodzić (a szczerze nie lubię takiego fikania). Po prostu wiem, że za chwilę zobaczę dobrze mi znaną sylwetkę wślizgująca się w neopren i wskakującą do wody. I później – te kilka znaków, kilka słów i już puszczamy srebrne kuleczki. Mogłabym patrzeć na niego bez końca. Jest równie naturalnym elementem rafy jak ryby. I na równi z nimi emanującym opanowaniem spokojem i zwinnością. Chciałabym bym tak umieć…

Na razie jednak trzeba będzie wziąć manatki na basen i poćwiczyć bo tylko tak dochodzi się do perfekcji. Mając jednak w głowie obraz tego młodego Posejdona wiem gdzie chcę być, po części wiem także jak to zrobić. Teraz tylko czas i samozaparcie. Ile czasu to może zająć? Niewiem. Ale sprawdzę to!

15 czerwca 2008

Reset, defragmentacja i koń trojański

No i wykrakałam, burza rozpętała się nieziemska. Mam serdecznie dość pewnej szarej eminencji, która nie mogąc ścierpieć faktu mojej niezależności robi wszystko (dosłownie wszystko) żeby zdeprecjonować mnie w oczach zarówno mojego przełożonego jak i udziałowca. Czysty żywy mobbing i do tego w białych rękawiczkach – wszak nie ma zależności służbowej, ani regionalnej ani nawet właścicielskiej między nami. Krótko mówić typ czuje się bezkarny. Do czasu. Zasięgnęłam porady prawnej, jest wyjście z tej sytuacji. Pytanie tylko jak długo jeszcze będę miała motywację do tego, żeby z niego nie skorzystać.
A tak z innej beczki – Prezio przeszedł samego siebie składając propozycje managementowi, ale nie to mnie powaliło tylko fakt, że łyknęli temat jak indyki kukurydzę. Jak dzieci… Najprostsza i najstarsza chyba socjotechnika, a towarzystwo się napaliło jak szczerbaty na suchary (sorki za kolokwializm ale nic innego nie oddaje poziomu zaślepienia towarzystwa). A wydawało się, że to dorośli ludzie, z doświadczeniem zawodowym. Aż przykro było patrzeć (i słuchać) jak galopowali na podstawionym koniku, ciekaw kiedy się zorientują, że to koń trojański.

Mierzi mnie ta cała sytuacja, po prostu mnie mierzi. To dobry czas, żeby oczyścić umysł, na nowo poustalać priorytety, zweryfikować sprawy z szufladki ‘ważne i pilne’. Może się okazać, że one są wyłącznie pilne, a ważne może też ale nie dla mnie tylko dla kogoś innego. Nie zamierzam umierać za Niceę! Ani za nic innego. Poziom absurdu sięgnął zenitu. Teraz sam reset umysłowy nie wystarczy, konieczna będzie defragmentacja dysków i odzyskanie wolnych zasobów. Z perspektywy trzydziestu metrów pod wodą wiele rzeczy wygląda inaczej. Już dzisiejszej nocy będę delektować się czarną kołderką wyszywaną złotymi gwiazdkami i morską bryzą. Już jutro wezmę pierwszy nitroksowy oddech i przejdę w wyjątkowo higieniczny tryb życia SNJ czyli spanie-nurkowanie-jedzenie. No, i co najważniejsze, tydzień bez maila i telefonu – tego nie sposób przecenić.

9 czerwca 2008

MSRowe finito!

Wyniki egzaminów końcowych. I jak zawsze znienawidzone przeze mnie czekanie. Byłoby gdyby nie fakt, że zdawałam egzaminy z obu semestrów jednego dnia. Niestety choroby się nie wybiera, a podchodzenie do egzaminu z temperatura 39,6 jest mało realne. Na szczęście sam stres egzaminacyjny jest już za mną. A dziś także zakończył się stres oczekiwania. Dwie piątki. Jestem z siebie dumna. A niebawem będę mogła dołożyć do kolekcji trofeów dyplom z napisem MSR. Jeszcze parę dni i zasłużony odpoczynek, choć wcześniej jeszcze przewiduje przeciwności losu na linii budżet-grupa, byle do piątku.

5 czerwca 2008

Golasy - wstęp wolny

Miejsce: Warszawa kino Muranów
Data: 7 czerwca 2008r
Godzina: 22.30
Repertuar: "Święta góra", "Kreta" oraz "Fando i Lis".
Reżyser: Alejandro Jodorowski

Cytując za dystrybutorem
"Osoby, które przyjdą na maraton filmów Jodorowskiego nago, otrzymają w prezencie koszulki z limitowanej serii wyprodukowanej z okazji wprowadzenia filmów Jodorowskiego na polskie ekrany oraz WSTĘP WOLNY. WSTĘP WOLNY otrzymają również osoby duchowne wszelkich wyznań, które przyjdą w stroju służbowym lub nago. Organizatorzy zapewniają strawę duchową oraz wino. Inne używki we własnym zakresie."

Całość artykułu dostępna w serwisie Gazety.
Znając podejście warszawskich organów administracji na przykładzie słynnego doniesienia do prokuratury na SukęOff w listopadzie 2005r spodziewam się, że będzie wesoło. Oczywiście trzeba podejść literalnie do informacji od dystybutora i rozebrac (nomen omen) na czynniki pierwsze frazę "Osoby, które przyjdą na maraton filmów Jodorowskiego nago". Czy przyjście na maraton i przyjście do kina to to samo? Czy gołych tyłków dystrybutor życzy sobie jeszcze przed kinem czy dopiero przy bileterze. Nieprecyzyjne sformułowanie może być powodem nieporozumień.

Zastanówmy się nad ewentualnym łamaniem prawa przez osoby chcące skorzystać z darmowego zaproszenia. Jeżeli zostaną zatrzymane przed kinem mogą mieć postawiony zarzut obnażania się w miejscu publicznym. Ale jeżeli kino będzie zamknięte (czytaj impreza zamknięta) a negliż powstanie gdzieś między kasa biletową a bileterem odrywającym kawałek papierka to takowego zagrożenia nie widzę. Znaczy na wszelki wypadek sprawdziłabym pełnoletność kupujących bilety i życzyła im miłego seansu.

Swoją drogą ciekawe czy planują wyłączenie klimatyzacji na czas projekcji. Jeżeli nie to może być nieźle zasmarkana widownia po tym maratonie ;). Tak czy owak odważna inicjatywa!

4 czerwca 2008

Ewolucja uległości – comming out

Osobisty coiming out wieńczący proces nieuświadomionej uległości to dopiero początek. Początek, poza który część osób w ogóle nie wychodzi. Dla nich to początek i koniec. Przyznanie się przed sobą jest niczym w porównaniu do przyznania się przed inną osobą. I tu następuje uległość podglądająca. Właśnie tak – podglądająca, choć określenie poszukująca także pasuje. Samoświadomość popycha do poszukiwania innych ludzi podzielających podobne zainteresowania. Dziś nie stanowi to większego problemu, choć mimo wszystko w początkowej fazie może być trudne ze względu na nomenklaturę.

Samoświadomość pragnień nie idzie bowiem w parze ze słownikowymi definicjami. A rzeczy nie są rzeczami tak długo, jak długo są nienazwane. Świadomość podsuwa skojarzenia, które mogą skierować poszukiwania w zupełnie błędnym kierunku. Która z nas odczuwając przyjemność z myśli o bólu lub doświadczając go wymyśliła, że to bdsm? Przecież to skrót nic nie mówiący (w każdym razie na początku). Wrzucając do wyszukiwarki kolejne skojarzenia przejdzie się kiedyś zapewne przez przemoc, wykorzystywanie seksualne i temu podobne tematy do czegoś, co będzie światełkiem w tunelu. Może będzie to zdjęcie shibari, może jakiś wyjątkowo podniecający opis oddający nasz osobisty film z wnętrza umysłu. Nie wiadomo. To kieruje poszukiwania na inne tory. Pojawiają się kolejne słowa, Kolejne wyniki w wyszukiwarce – blogi, opowiadania, zdjęcia, fora. I pojawia się strach. Pośpieszne zamykanie stron, próba wymazania z pamięci obrazów czy opisów. I to ciągle pragnienie powrotu w mroczny klimat. Przestrach ze znalezienia odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Ambiwalentne uczucia wobec tematu i wobec samego siebie.

Pytania o (nie)normalność, wyparcie, kwaśne winogrona i słodkie cytryny – klasyczny zestaw zachowań opisanych w psychologii. Mętlik w głowie, a to właśnie jeden z ważniejszych momentów w ewolucji uległości. Potrzeba zadawania pytań, tylko komu przy braku zaufanego autorytetu? Intensyfikacja poszukiwań. Umysł jeszcze nie jest w stanie filtrować informacji, oddzielać fikcji od prawdy, weryfikować zachowań. Uległość, która teraz jest już nie tylko uświadomiona ale i nazwana zaczyna się karmić tym, co znajdujemy. Fascynacja tematem, rosnący głód informacji.

Czat jest tym miejscem, które wydaje się być idealne dla rozmów w czasie rzeczywistym. Z jednym zastrzeżeniem – nie znamy rozmówcy. Czat ma te przewagę, że pozwala bezkarnie zadawać pytania pozostając anonimowym. I jeżeli znajdziemy kogoś, kto będzie chciał mówić to będzie to duży sukces. Najczęściej jednak znajdujemy osoby, które zadają pytania. W efekcie można sobie zafundować niepotrzebną frustrację przez brak odpowiedzi na nurtujące pytania. Próba przeniesienia dyskusji na grunt znajomych osób jest więcej niż trudna. No bo jak powiedzieć czułemu chłopakowi, że marzy ci się lanie? Albo przyjaciółce od serca, z którą powtarzałaś hasła o równouprawnieniu płci, że pragniesz zniewolenia przez mężczyznę? Prawdopodobieństwo, że nie zrozumieją jest zbyt wysokie. Do tego jeszcze silne poczucie wstydu z powodu takich a nie innych pragnień. Jedyna droga to powrót pod płaszcz anonimowości.

Rozmowy, nawet jeżeli owocne (a w zasadzie im bardziej owocne tym bardziej stymulujące) to tylko rozmowy. I w końcu przestają wystarczać. Kiedy potrzeba konfrontacji wyobrażeń zaczyna dominować nad przyjemnością rozmowy uległość osiąga kolejne stadium - comming out zewnętrzny.

3 czerwca 2008

Powrót do przeszłości

Zasypiam i czas zaczyna się cofać. Aż do czasu kiedy po raz pierwszy… Maj to taki dziwny miesiąc, wiele w nim tych pierwszych razów. Maj – Miesiąc Pierwszych Razów. Moich. Nie ma roku, żeby do majowej kolekcji nie dołączyło jakieś nowe doświadczenie. I pierwsze konwalie, i bez, i truskawki. Powrót do przeszłości - co rok dłuższy, co rok ciekawszy, co rok trudniejszy. Maj, w którym nic nowego się nie zdarzy powinien być majem ostatnim. W konwaliach i fiołkach.
Powietrze wibruje obco przynosząc woń strachu.
Czerwiec za progiem. Czerwce też są znaczące. I ten także taki będzie. Już to czuję.

2 czerwca 2008

Nemo33

Nurki w basenie? A dlaczego nie, jak się ma takie coś na pod orędziu. I nie dość, że wyłącznie dla nurków (znaczy nikt się na człowieka nie patrzy wilkiem jak chce ze sprzętem na basen wejść) to jeszcze same luksusy. Filtrowana woda źródlana (znaczy samo zdrowie i bez charakterystycznego chlorowego zapachu), temperatura 33 stopnie Celsjusza (nie potrzeba wciągać pianki), przejrzystość jak przysłowiowe oko wykol, no i ta głębokość! Nie bez powodu wybudowany w Brukseli basen jest najgłębszym basenem na świecie. I chyba najbardziej urozmaiconym architektonicznie. Dwa niecki zasadnicze i trzy 'studnie' – do wyboru do koloru – pięć, dziesięć albo 33 metry. Jeśli dodać do tego coś na kształt jaskiń (jeśli tak można nazwać betonowe pokoiki) oraz dzwony nurkowe z wymienianym powietrzem to naprawdę tylko pozazdrościć. Na miejscu można wypożyczyć cały sprzęt, więc w wersji minimum wystarczy ABC do bagażu. Hmm może to jest wystarczający powód, żeby odwiedzić przyjaciół w Brukseli?

Mała probka tego, jak wygląda Nemo33 z bliska zaczerpnieta z oficjalnej strony, po reszte odsyłam własnie tam :)







1 czerwca 2008

Srebrno-brązowy Dzień Dziecka

Dzień Dziecka, zawody powiatu dla klas 0-2 (ciekawostka - zazwyczaj wszystkie sa od klas 3 począwszy). I wielka niespodziana. Młoda poprawiła czas na 25m dowolnym o ponad trzy sekundy od poprzednich zawodów i z czasem 0,2431 zainkasowała brąz. Chwilę później dołożyła do niego srebro za 25m grzbietem w 0,2510.
Zabawa przednia, dzieciaków sporo a najbardziej przejęte były najmłodsze - te, które jeszcze z deską pływają. Tak trzymać Młoda!

31 maja 2008

Połowiczny sukces

Prośba skierowana do właściciela strony została (delikatnie rzecz ujmując) zignorowana. Na szczęście Grupa Onet.pl jako dostawca platformy Republika zachował się tak, jak powinien - zdyscyplinował użytkownika. Co prawda z listy zniknęły wyłącznie zakwestionowane przeze mnie teksty - cała reszta jest dumnie prezentowana nadal.

29 maja 2008

Uwaga złodziej!

Kolejny złodziej i pseudopublicysta cudzych tekstów został namierzony i poinformowany o naruszeniu praw autorskich. Zestaw ponad czterystu ukradzionych tekstów znajduje się pod adresem NowaFantazja. Oprócz swoich tekstów znalazłam tam kilka innych, co do którym mam pewność, że autorzy nie wyrazili zgody na ich publikację (zwłaszcza jako anonimów).

28 maja 2008

Sianokosy

(Nie)moja słodka Laleczka jest dziś smutna, zgaszona jak nagle zdmuchnięty płomyk świecy. Taki bardzo smutny to smutek, bo ludzką zawiścią sprowadzony na świat. Straciła zupełnie swoją witalność, na rzecz apatycznego służbowego uśmiechu numer pięć. Zdmuchnąć chciałoby się te smutki z brązowych oczu, przywrócić wargom wyraz radości. Choćby pocałunkiem. I tym razem pokusa musiała został odegnana precz. Pozwoliłam sobie jedynie na przytulenie i może odrobinę zbyt długi pocałunek złożony na czubku głowy. Z trudem i jedynie w wyniku działania zdrowego rozsądku wydobyłam twarz z jej włosów. Jakże upojnie pachnie jej skóra. I nie mowie o perfumach tylko o naturalnej woni ciała. Aromatyczna obietnica ambrozji. Jest jak zapach świeżo skoszonej trawy,. Niby najzwyczajniejszy z możliwych, ale nie sposób przejść obok niego obojętnie. Jeśli miałabym wybrać miejsce i czas to zdecydowanie byłaby to łąką w czasie sianokosów i słoneczne południe. Woń czegoś co już nie jest trawą, a jeszcze nie sianem. Rozgrzanego i rozedrganego zapachami powietrza, delikatny powiew omiatający nagą skórę i wilgotny język zbierający z ciała jego esencję. Wyprężoną pod dotykiem i oddechem, schowana pod przymkniętymi powiekami i posypana odrobiną cynamonu oraz dojrzałą malina na wargach poproszę. Królewski deser. A może danie główne?

27 maja 2008

Nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu

Podsumowanie nie jest dostępne. Kliknij tutaj, by wyświetlić tego posta.

26 maja 2008

Pod górkę ;)

Górski temat – przypomniany w rozmowie. Odżyły dziwne wspomnienia i zdarzenia. Wschód słońca na Śnieżce, spacerek po Chochołowskiej o piątej rano czy wreszcie zjazd na lawinie z Zawratu. Jakieś zdjęcia pod Ornakiem, jakieś zapiski, osoby i myśli. Nie brakowało mi tego przez lata, przez dwadzieścia lat a teraz zatęskniłam. Do ciężkiego śpiwora (te dzisiejsze mieszczą się w kieszeni niemal), do plecaka ze stelażem (ktoś to jeszcze pamięta – szczyt marzeń to był swego czasu), do pionierek, które służyły przez lata. Do czasów, kiedy na szlaku przez parę godzin można było nie spotkać żywej duszy. Do schroniskowej atmosfery. To wszystko miało swój urok, czy ma go jeszcze dziś? Nie wiem. W planach na 1989 miałam zapisane – zobaczyć wschód słońca na Rysach – nie zrealizowane do dziś. I raczej takie już pozostanie. Taka własna rysa na Rysach.
Swoją drogą zawsze bardziej mnie pociągały wschody słońca niż kiczowate w wyrazie zachody (zwłaszcza te na plaży z zarysem palm).

24 maja 2008

Rozmowa liryczna

- Powiedz mi jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cie w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie, i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie
- nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
- Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.
Konstanty Ildefons Gałczyński

Jej własnie mogłabym wyszeptać tę dedykację. Jej własnie. Tak bliskiej i ciału, i duszy osobie. I tylko zrobić tego nie chcę, bo wciąż próbuję się nie zakochać. Zadurzam się w jej aurze, spijam słowa z warg rozchylonych rozkosznie, których wzbraniam sobie tknąć. Kolekcjonuje jej uśmiechy i zapachy, smakuję kawę jej dłonią podaną - ja, która kawy nie pijam. Nie chcę się zakochać, kobiety bolą tak bardzo i tak głęboko...

Barebacking nie dla mnie

Kolejna angielska nazwa - barebacking - określajaca zachowania trywialnie nazywane działaniem bez głowy. Co to dokładnie? Ano celowe narażanie się na ryzyko przez podejmowanie licznych kontaktów seksualnych, z przypadkowymi partnerami i bez zabezpieczeń. Dodać należy, że nie jest to efekt niewiedzy ale podejmowanie celowych działań przez osoby w pełni świadome zagrożenia (AIDS, choroby przenoszone drogą płciową itd). Zjawisko obserwowane najczęściej wśród homoseksualnych mężczyzn, ale nie tylko (skłonność do barebackingu jest bardziej charakterystyczna dla mężczyzn niż dla kobiet, stąd polaryzacja w kierunku homoseksualistów).

Nazwanie zjawiska to jedno, mnie raczej zastanawia co popycha takich ludzi do działań, w dłuższej perspektywie - przeciwko własnemu organizmowi. Adrenalinka podobna rosyjskiej ruletce? Uda się wyjść cało czy też nie z przygody? Bo trudno mi uwierzyc, że chodzi o świadome lekceważenie zagrożenia w rodzaju jadę powoli więc nie muszę zapinać pasów bezpieczeństwa w samochodzie.

Nie powiem, kategoria "sex z nieznajomym/nieznajomą" dla mnie także jest silnym afrodyzjakiem. Ale co innego mieć fantazję, a co innego ja skonsumowac. W tym przypadku pozostanę jednak na głodzie, bo szacunej ewentualnych kosztów za możliwą (co nie znaczy pewną) przyjemność nie wychodzi na korzyść realizacji fantazji. Dziękuję, nie jadam "fast-fuu-dów'.

23 maja 2008

Julian Tuwim

"Żyj tak, aby znajomym zrobiło się nudno, gdy umrzesz."

Tak właśnie zamierzam, inaczej po cóż byłoby tyle trudu :). Znajomi, wszyscy ci, których kiedykolwiek poznaliśmy? Czy może wszyscy ci, którzy warci są zapamiętania. A może ci, którzy mogliby ze znajomych przerodzić się w przyjaciół. Przyjaciele - Ludzie Którzy Wiedzą. I nie ma znaczenia kiedy ostatnio się z nimi rozmawiało, wczoraj, rok temu, pięć czy dwadzieścia lat wstecz. Zawsze możesz wpaść i powiedzieć cześć, odpowiedzą jakbyśmy się nie widzieli od... wczoraj. Żyć ciekawie, to ważne. Żyć tak, żeby mieć z tego przyjemność.
Właśnie tak. Nie, żeby płakali po mnie ale właśnie wpomnieli, że cokolwiek o mnie nie mówic to jedno trzeba przyznać - ze mną nie sposób było się nudzić. Dobra i złe chwile i zdarzenia ulotne być mogą, ale to, co bywało interesujace i ciekawe - zostanie zawsze w zakamarkach pamięci. Ku pamięci zatem :)

20 maja 2008

Hikari Kesho - shibari po włosku

Włoch, pięćdziesięciolatek z czterdziestoletnim doświadczeniem w fotografii. Specjalizujący się w fotografowaniu mody i współpracujący z wielkimi świata mody. Gdzieś w środku oddający się swojej nieco odmiennej pasji. Już nie jako Alberto Lisi, ale pod pseudonimem artystycznym Hikari Kesho ubiera modelki w sznurki i uwiecznia w kadrze swoje unikatowe kolekcje. Kompozycje przynoszące na myśl układanki ikebany. Wycyzelowane, dopieszczone, wręcz idealne. Wycinane światłem, malowane szarością cienia sceny emanujące statycznym pięknem.
Na uwagę zasługują kompozycje podwieszane, zarówno ze względu na estetykę sznurowania jak i roztaczające cudowną aurę erotyki pozy modelek. Motyle. Po prostu. I tylko zamiast skrzydeł mające ramiona. Uwikłane w nieziemskie pajęczyny, ktorych stają sie ozdobami.

Fotografie wywołujące emocje tym większe, jeżeli zna się pieszczotę sznura na skórze, jeżeli doświadczyło się stanu nieważkości w pajęczynie. To, czego trochę brakuje to ślady po linkach, odciśnięte w ciele pocałunki więzów. Jeszcze ciepłe runy…















Absolutną osobliwością jest cykl Boundless. Z jednej strony nawiązanie do paleolitycznej Wenus, renesansowego wzorca piękna, z drugiej, jakby przekorne powiedzenie nie obecnemu kultowi ciała i kanonowi piękna reprezentowanemu przez wychudzone do granic modelki. Potrzeba na to i odwagi, i koncepcji, chylę czoła przed jednym i drugim.

Ewolucja uległości - uległość nieuświadomiona

Gdzie zaczyna się droga do uświadomionej uległości? Od jednej myśli, jednego skojarzenia rozpętującego kaskady impulsów elektrycznych w synapsach. Od czegoś, co ma się na przysłowiowym końcu języka, ale nie potrafi się tego nazwać. Od czegoś, co zagnieżdża się w zakamarkach umysłu i nie pozwala się stamtąd wyrzucić. Od czegoś, co zaczyna żyć własnym życiem, gdzieś między móżdżkiem a ciałem migdałowatym. Początkowo jest ignorowanym przebłyskiem. Z czasem staje się poszukiwaniem ziarnka piasku na plaży. Niezdefiniowanym czymś, czego brak staje się fizycznie odczuwalny. W chwilach wyciszenia, relaksu powraca samo. Ni to wspomnienie, ni marzenie, ciągle jeszcze bezkształtne, ale takie jakieś potrzebne. Jak brakujący kawałek układanki, zagubiony puzzel. Jeszcze później nabywa się umiejętności przywoływania tego stanu, ciągle jeszcze bardzo nieokreślonego. Dobrą porą jest stan tuż po przebudzeniu, ale jeszcze przed otwarciem oczu. Ja go nazywam snowaniem. Rozluźnione ciało, jeszcze rozespane, dookoła kojące i bezpieczne dźwięki mocy ustępujące powoli miejsca dziennemu zgiełkowi. I ta przywołana nienazwana myśl, która pod wpływem przyglądania się jej zaczyna nabierać kształtów. Nie od razu, nie pierwszego, nie dziesiątego dnia, ale w końcu będzie ukształtowana. Teraz zaś każdego takiego poranka można jej dokładać maleńkie kawałeczki pojedynczych detali. Przywołując ten zaczyn śnić na jawie o tym, czego się nie zna. Tak, właśnie oswaja się myśl. Czasami scena ewoluuje, a czasami odtwarzana jest dokładnie ta sama sekwencja. Przynosząca przyjemność. I podniecenie.

Czasami trzeba lat, żeby to, czego się doświadcza w snowaniu być w stanie wyartykułować na jawie. I nie chodzi mi o publiczne deklaracje, o dzielenie się z kimkolwiek tymi przeżyciami. Chodzi o trzeźwe powiedzenie samemu sobie – tak, właśnie to mnie podnieca, właśnie tego pragnę doświadczyć. Przyznać się przed sobą, co mnie w tym pociąga. Najtrudniejsze – osobisty coming out. Zaakceptowanie własnej fascynacji poniżeniem i bólem. Tym trudniejsze, kiedy kontrastuje z reprezentowana postawa życiową. Bez pełnej i świadomej samoakceptacji tego stanu nie sposób mówić o jakimkolwiek realizowaniu tych pragnień.

Sprowokowana

Jakoś tak się zdarza, że z rzadka, ale jednak trafiam na interlokutorów, którzy nie tylko potrafią, ale i chcą podejmować polemikę. Tak było i dziś. Każdy, kto zna mnie choć trochę wie jak bardzo cenię sobie język i swobodę formułowania myśli, zwłaszcza na przysłowiowym papierze. Uwielbiam tarzać się w słowach, podsycać jedną myśl inną, pielęgnującym pociągnięciem pióra bądź klawisza tworzyć byty zahaczone jedynie o rzeczywistość, a jednak realne do bólu.
Dyskurs o uległości, widziany oczyma obu stron. Uległości nieuświadomionej i płochej, uległości odkrywanej, uległości właściwej wreszcie. Dawno już nie pamiętam tak inspirującej wymiany zdań. Z dwóch skrajnie odmiennych pozycji, ze szczytu górskiego i morskiego odmętu. Niewiarygodnie kiczowate zestawienie z tego wyjść mogło, gdyby nie fakt, że tak właśnie chciało to rozlokować przeznaczenie.

19 maja 2008

Ocena? Nie... ewaluacja

Ewaluacja – słowo wytrych. Może być dłonią głaszczącą po głowie albo obuchem weń uderzającym. Kolejne, które można dołożyć do panteonu wymówek na wszelkie okazje. Moim zdaniem jest tuż za słowami „zarząd” oraz „procedura” i przed „system”. Wszystko i nic. Krótko mówiąc rozmówca to by człowiekowi nieba przychylił, ale trzeba zrozumieć jego sytuację, bo procedura, którą później zarząd musi… itp. Takie właśnie cudotwory wychodzą w sytuacji, kiedy rozwiązania charakterystyczne dla korporacji zaczynają być wdrażane w małych organizacjach. Na zasadzie kalki. Przerost formy nad treścią i generowanie bytów, którymi można się zasłonić przed niewygodnym interlokutorem.
Chyba wolę już korporację w korporacyjnym wydaniu – tam przynajmniej nie ma rozczarowań, bo zasady gry są od początku jasne.

18 maja 2008

Obnażające cięcie

Obcięła włosy, ma teraz zawadiacko opadającą na twarz grzywkę i bezwstydnie obnażony karczek. Kiedy odwraca się ode mnie mam ochotę zostawić ślady zębów na tym skrawku skóry poniżej linii włosów. Patrzeć jak promyki dreszczy rozchodzą się wzdłuż kręgosłupa, jak zaplata palce przedłużając drżenie. Jest jak motyl, który przysiadł na wyciągniętej dłoni – upajasz się tą chwilą i zdarzeniem, ale spróbujesz zamknąć dłoń a odleci. Motyl o wulkanicznej osobowości. Motyle łapie się w siatkę, może czas już zacząć zaplatać sieć – wyglądałaby zjawiskowo półnaga, rozpostarta na sznurach, w chybocącym świetle świec. Ubraną w sznur, wygiętą w ekstatyczny łuk uwiecznić w kadrze. Uwielbiam kompozycje z kobiet i sznurów, wyjątkowo inspirujące to połączenia. Ją widziałabym w rdzawozłotym oplocie, z przewiązanymi oczyma i rozchylonymi wargami i drżącymi palcami.

17 maja 2008

Na sprężonym powietrzu

Nieczęsto się zdarza, w każdym razie nie mnie, żeby całkowicie zapomnieć o świecie. Kilka takich momentów, które przeniosły mnie w inny wymiar. Teraz doświadczyłam jeszcze jednego. Świadomego przebywania w miejscu, gdzie kontakt ze światem nie jest możliwy. Po prostu – technicznie nie jest możliwy. Istnieje wyłącznie tu i teraz, a przyszłość sięga co najwyżej do kolejnego zejścia pod wodę. Czas płynie jakimś zupełnie innym tempem. Nawet cos, co nazywam katolickim poczuciem winy, które niestety wyniosłam z domu rodzinnego, nie było w stanie zaistnieć w tamtych warunkach. Żadnego odnoszenia się do tego, że ja tu oni tam. Nic. Zero. Całkowita przejrzystość świadomości skupionej na zwykłych czynnościach – klarowaniu sprzętu, ubieraniu się, wskakiwaniu do wody jak na drugą stronę lustra i powrotach na powierzchnię. Fizyczna przyjemność odczuwana w każdej komórce. Przyjemność w najczystszej formie. Drzemka w kołyszących objęciach koi. Posiłek. I kolejna ekstaza pod wodą. Bez pośpiechu. Świat został gdzieś tam, dalej niż brzeg.

Kiedyś zastanawiałam się, co powoduje ludźmi, że decydują się na pracę divemasterów właśnie tam. Pewnie ilu ludzi tyle odpowiedzi. Dla mnie byłaby to właśnie przyjemność bycia w innym wymiarze, innym czasie i przestrzeni. Ucieczka? Być może, ale jaka piękna i jaka skuteczna. Nie wiem czy na dłuższą metę potrafiłabym tak, ale wiem, że dla własnego zdrowia psychicznego powinnam powtarzać to przynajmniej raz na trzy miesiące, albo nawet dwa. Nie minęły trzy tygodnie od powrotu, a tęsknota mnie obezwładnia. Ja nie potrafię na pół gwizdka, cokolwiek robie musze się temu poświęcić bez reszty. Egiptowo – mój Eden, dziewicze południe.

5 maja 2008

Laleczka z porcelany

Wielka przyjemnością było wziąć w ramiona te filigranową postać. Znów pachniała tak słodko. Krucha i ufna. Mniam. Nie ma się co oszukiwać chciałaby się ją schrupać jak eklerkę, tak, żeby to, co w środku zostało lubieżnie na brodzie. Nie wiem jak długo dam radę jeszcze opierać się jej aurze, a może właśnie nie należy czekać. Zawsze kiedy ją tulę mam wrażenie, że dochodzimy do niewidzialnej linii i nie starcza charakteru, żeby ją przekroczyć. Wpić się w te zmysłowe usta, do utraty tchu, do zatracenia.
To takie urocze wrócić po nieobecności i widzieć, że ktoś czeka. Na mój powrót. Laleczka z porcelany, można popatrzeć, można dotknąć, ale nie można zabrać ze sobą. Jeszcze nie.

3 maja 2008

Słona retrospekcja

Nie mam szczęścia do instruktorów, oj nie mam. Dość powiedzieć, że to, co było konieczne wykonałam – testy napisałam, nurkowania zaliczyłam. Ale gdyby nie to, że każde z zagadnień przepracowałam własnoręcznie na podstawie materiałów to to, co szumnie nazwane było szkoleniem byłoby jedynie farsą.

Na szczęście jednak trafił się na łodzi divemaster, który pozwalał czerpać ze swojej wiedzy, dzielił się pasją i po prostu mu się chciało. A nie musiał przecież, bo inna jego rola tam była. Brytyjczyk, bardziej brytyjski niż cała rodzina królewska razem wzięta. Zdystansowany, opanowany, spokojny itp. Zachwycający w swojej wewnętrznej równowadze, emanujący radością nurkowania. Chłonęłam całą sobą tę jego wewnętrzna energie i pasję. W końcu ktoś, dla kogo nie liczy się dystans w dół czy w poziomie, ale ktoś, kto potrafi się cieszyć pływaniem tuż nad dnem lub w ślimaczym tempie przesuwać się wzdłuż ścianki. Ktoś, do kogo chce się dostosować rytm oddechu i ruch płetw. Ktoś, kto potrafi przeszukiwać poletko trawy wodnej, żeby znaleźć w nim zielono przezroczyste, dwucentymetrowe stworzenie przypominające włochatego i wyprostowanego konika morskiego. Ktoś, kto potrafi się cieszyć jak dziecko, kiedy już to znajdzie. Wciąż mam przed oczyma jego sylwetkę, która z gracją poruszała się w wodzie, te kocie ruchy, to zaglądanie pod skalne załomy i nawisy koralowców, przewrotki wyciskające ostatnie bąbelki powietrza uwięzione pod kapturem. Uwielbiałam z nim pływać.

Tydzień z nim nauczył mnie więcej niż wszyscy instruktorzy razem wzięci przez całe moje nurkowe życie. Jest moim guru. Kimś, kto potrafi w dwudziestym pierwszym wieku się nie spieszyć, przez godzinę śledzić najdrobniejsze ślady na piasku, żeby na koniec spotkać nagoskrzelnego ślimaka. Od razu przypomina mi się MPJ ze słowami

„Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce”.

Właśnie taki jest James – potrafi patrzeć tam, gdzie inni nawet nie rzucą okiem i znajduje tam skarby. Za każdym razem, kiedy widziałam tuż nad powierzchnią wody jego skierowany ku dołowi kciuk wiedziałam, że zmierzamy w stronę kolejnej przygody. Pod wodą był u siebie, w swoim środowisku naturalnym. Absolutny perfekcjonista, pasjonat. Obcowanie z nim pod wodą dawało mi fizyczną przyjemność. Chciałabym jeszcze zakosztować tej przyjemności. W środowisku, w którym słowa nie istnieją, a komunikację tworzą gesty. Gdzie poznaje się człowieka od zupełnie innej strony niż na powierzchni. Jest jedną z dwóch osób, z którymi bez wahania skoczyłabym w wodę, w każdą wodę.

Nie chce mi się wracać do rzeczywistości, co najmniej połowa mojej duszy jest jeszcze tam, pod wodą. Nie wiem czy nie będzie konieczna wyprawa, żeby ją sprowadzić tutaj. Nigdy jeszcze nie było tak, żebym z takim trudem rozstawała się wyprawą. Ale i żadna inna do tej pory nie dała mi takiej frajdy.

25 kwietnia 2008

Złoto

Młoda dała czadu na basenie, wzięła i wygrała bieg na 25 mertów zmiennym, na powiatowych zawodach pływackich szkół podstawowych. A zmontowana na szybko sztafeta 4 x 25m uplasowała się na trzecim miejscu. To ją powinno nakręcić do dalszego pływania - pierwsze poważne zawody i dwa krążki. Szacun Młoda, oj szacun :)

18 kwietnia 2008

Reset

Niech już będę tam, gdzie dane mi będzie zasypiać i budzić się pod gołym niebem. Zmęczona fizycznie i najbardziej świeżym spojrzeniem na siebie i świat dookoła. Niech zapomnę na trochę te zmysłowe wargi, które śmieją się do mnie co dnia. Niech zostaną tu wszelkie ważne sprawy, od których uwalniam się na tydzień. Niech poczuję suchy oddech pustyni zanurzając stopy w słonym bezkresie. Tydzień bez łączności ze światem. Całkowita izolacja. Bez telefonu, maila i temu podobnych historii. Tylko notatnik i ołówek, aparat i kapelut na rozum. Totalny reset.

16 kwietnia 2008

German Fetish Ball 9-11 maja

Za naszą zachodnia granicą doroczna impreza trwająca cały weekend organizowana jest już po raz piąty. Rozmach do pozazdroszczenia. Zaczyna się od piątkowej imprezy przebieranej, w sobotę wystawa ("kameralne" 3 tysiące metrów kwadratowych), playroomy dostępne tylko dla par (z obowiązkowym dresscode i liczbą miejsc ograniczoną do 150 osób !!!). Czy dożyję takiej imprezy w kraju nad Wisłą? Tam limit liczby gości tu nie sposób nawet sięgnąć tego limitu. Na razie pozostaje patrzeć jak się ludzie bawią German Fetish Ball albo zaplanować majówkę w Berlinie :).

Mam coraz większa potrzebę reaktywowania Fetyszozy, coraz większą... Przy okazji właśanie stwierdziłam, że Onet wysłał w kosmos fetyszozowego bloga. Tak więc historia pozostaje już tylko w zapiskach i wspomnieniach uczestników. Tym bardziej należałoby ja odświeżyć :). Jeśli nie może być doroczna to może nich będzie to biennale?

14 kwietnia 2008

Przedsmak męczącego :) wypoczynku

Za dziesięć dni będę tam, gdzie woda jest przejrzysta, gdzie słońce nakazuje szukać cienia a ludzie odziewają się w neopren. Chyba jeszcze nigdy nie leciałan na nury tak bardzo z marszu. A tu jeszcze tyle rzeczy pod rodze do zrobienia. Parę dupereli trzeba dobrac przed wyjazdem, z ludzmi się spotkac, materiały jakieś poczytać. A gdzieś ównolegle całkiem sporo różności pracowych wymagających zakończonia przed wyjściem. I spotkanie (potencjalne jak na razie) w temacie zapełnie przyziemno-futurystycznym. A czas płynie, oj płynie i to coraz szybciej.
Mam w planie że testy niekoniecznie nurkowych zabawek pod wodą. Choć i zastosowanie czysto nurkowych w innych celach tez jest bardzo prawdopodobne. Ot choćby pas krokowy od jacketu, z którym to jeszcze nie miałam przyjemności (co kolwiek to znaczy ;)).

Zatem odliczanie czas zacząć: 11 dni + kilka godziny w metalowej puszce parę kilometrów nad ziemią, kolejnych kilka w metalowej puszcze ale dla odmiany po piachu, a potem już tylko port i jak okiem sięgnąć woda przez tydzień. Mam nadzieję, że jedna rybka z drugą zechcą mi pozować do zdjęć :)

8 kwietnia 2008

Dahmane - przestrzeń oswojona

Ikonograficzny francuski fotografik ukrywający się pod pseudonimem Dahmane przedstawia w swoich pracach swoisty konglomerat zurbanizowanych pejzaży i nagości. Linie, cienie, formy architektoniczne, przestrzeń miejska ze smakiem połaczona z pięknem nagiego, kobiecego ciała.
Dorastający w Paryżu artysta odwiedziły po ojcu drzeworytniku i matce poetce wyczucie piękna, artystyczne postrzeganie formy, otwartość na sztukę, które popchnęły go wprost w objęcia fotografii erotycznej już w wieku lat piętnastu. Powoli oswajał kolejne industrialne elementy krajobrazu – magazyny fabryczne, portowe doki, ulice. Z czasem nie poprzestawał na samej fotografii ale sięgnął po technikę komputerowa tworzą fotomontaże.

Jego pierwszy album erotyczny (Dahmane) został wydany przez wydawnictwo słynące z erotyki właśnie – Taschen, kolejne w seriach PornArt w 2996 i 1998 oraz w 2005r limitowana edycja albumu Nude Addict 1 & 2.

W jakiś sposób ‘przyłapuje’ swoje modelki miejscach i pozach najzwyklejszych, najbardziej codziennych, z ta tylko różnicą, że odarte z ubrania lub pełne podkasano-podwinięto-przezroczystej materii zdradzające niezwykłość. Właśnie to zestawienie niekompletności odzienia wprowadza do obrazów element zaskoczenia i tajemniczości. Paradoks – odsłonięte ciało opowiada swoja tajemnicę. Subtelnie i kobieco, jakby podpatrując...




Z równą łatwością zestawia kobiety z wystrojem restauracyjno-balowym. Zupełnie jakby gościa, dla których przygotowywały przyjęcie zjawili się przed czasem.



Na koniec dwa inne kadry. Na pierwszym kobieta-kot jakże inna od tej, którą wykreował komiks. Odwzorowane ubarwienie syjama… Oraz druga – w niemal kompletnym stroju jeździeckim… I tylko zamiast szpicruty w dłoniach ściska kwiaty, lecz nie róże ale pełnousty bez lilak.