11 lipca 2008

Pokrętnie

Zwierzęciem stadnym niewątpliwie jestem. I przekonuję się o tym co krok. Choćby teraz, w pustym domu. Jeszcze niedawno marzyła mi się cisza, dziś nie potrafię się nią cieszyć. Jeszcze tylko zapalę świece wokół wanny i roztoczę cynamonow-pomarańczową aurę. I może uda się zapomnieć. O arcytrudnym tygodniu, o połowicznie zakończonych negocjacjach, o małych sukcesach i dziwnie smakujących porażkach. O znajomości, która miast wznosić na wyżyny intelektualne i emocjonalne po prostu spełzła na niczym. O niespełnionym uczuciu, które dziś właśnie miało zostać skonsumowane pobrzękując smakiem soli, cytryny i kaktusowej wódki. O zawistne przeznaczenie! Czemuż, ach czemuż tak krętą drogą chadzasz. I zamiast mojego łoża (nie)moja Laleczka spoczęła w szpitalnym przybytku. O opatrzności! Dlaczego próbujesz mi odebrać to, co tak pięknie rozkwitło. Nie tak chciałam ją tulić, nie tak. A teraz będę mogła tylko szeptać jej o tym, czego nie zaznała z nadzieją, że usłyszy.
I mail anglezowany – taki suchy jak urzędowe obwieszczenie. Cholera lepiej było nań czekać niż go dostać. Ot, kolejny dzień życia.

WOS – wzgardzona, odrzucona, samotna. Moja przyjaciółką tequila. Może uda się nie obudzić jutro w tej samej rzeczywistości. Oby. Zanosi się na długą rozmową z Laleczką, tylko miejsce nie takie. Nigdy więcej odkładania uczuć na później. Nigdy. Lepiej już poczuć gorycz odmowy niż nic. A goryczkę zawsze można zabić ptasim mleczkiem albo cytryną.

Brak komentarzy: