30 maja 2012

Paulo Coelho



"Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami"

Paulo Coelho

Właśnie to robię. Zamykam pewien etap moje nurkowego życia i zaczynam nowy. Już nie potrafię nie być taka. To mi pulsuje pod czaszką. Z tym obrazem zasypiam i z nim się budzę. Cenoty - przedsionek zaświatów. Jaskinie - kapsuła czasu

27 maja 2012

Zakrzówkowa inicjacja

Inicjacja krajowa, inicjacja sprzętowa. Łatwo nie było, żeby nie powiedzieć wprost, że momentami było bardzo ciężko. Jestem zadowolona z tego, że poradziłam sobie z twinem (poza wyjściem z ostatniego nurka, które przysporzyło mi nieco problemów oraz trudnościami w sprawnym i szybkim odnajdywaniu spłuczki).

Temperatura była przerażająca. Żadna z czynności pod wodą nie była wykonywana odruchowo. Każda sprowadzała się do artykułowania w myślach polecenia dla części ciała, która miała ją wykonać. Taki stan nie jest przyjemny a działanie w nim bardzo stresujące i wyczerpujące. Słyszałam stwierdzenie, z którym w pełni się zgadzam - tam się nie nurkuje dla przyjemności, tam się nurkuje dla umiejętności.

Nie pamiętam nawet jednego fragmentu ścianki, równie dobrze mogło to być nurkowanie w toni. Z ostatniego nurkowania jakiś zarys manekina czy innej postaci człekokształtnej, którą pokazywał Szeryf i strzelanie bojki (ale nie wygląd ścianki będący punktem referencyjnym). I jeszcze świadomość w jak niewielkim stopniu czynności, które uznałam za przyzwoicie wypracowane w warunkach basenowych okazały się zaledwie dostateczne.

Cholerne zimno dawało w kość Spłuczka, która żyła własnym życiem także.


24 maja 2012

Drugie podejście

Czwartek. Centrum miasta. On, ja i woda. Tak, tak, tam w lustrze (wody) to niestety ja... Z twinem na plecach wcale nie było łatwo. Ciężkie diabelstwo jak kamień młyński, i jak kamień pociągnęło mnie do dna. Strach pomyśleć jaki atak paniki mogłoby mi to zafundować gdybym odpuściła dzisiejszy basen i swój pierwszy raz odbyła dopiero w sobotę.

Szeryf jak zawsze pod woda seksowny do bólu, wyciągał ramiona i wtulał się w wodę. Nawet nie będę próbować zmiany postrzegania jego sylwetki w środowisku wodnym. Mogę sobie wmawiać dowolne kwestie, ale i tak pod powierzchnią wody mogłabym go pożreć wzrokiem gdybym się przestała pilnować. Nie ślinię się tylko dlatego, że mam automat w ustach.

Masakra numer jeden - całkowity brak kontroli nad pływalnością. Zeagle działał jak marzenie - dwa wciski inflatora i spokojne, delikatne hamowanie nad dnem. A teraz cholera wie ile trzeba pompnąć, żeby wór raczył się napełnić. Jak już w końcu został napompowany to ni mniej ni więcej tylko pokonując grawitację szybowałam ku powierzchni. I kolejny zonk. Tam były dwie spłuczki na samej krawędzi worka. Tu nie dość, że tylko jedna to jeszcze zdecydowanie wyżej, na pionowej części worka. Efektu nie trzeba opisywać nazbyt szczegółowo - z braku koordynacji ręka-spłuczka ćwiczyłam czy nadaje się na korek od musującego wina czyli brak wyhamowania przed powierzchnią. Wściekłość na złośliwość rzeczy martwych i generalnie na sytuację.

Żadna to przyjemność spaść na dno, żadna chwała zrobić windę do powierzchni. To, co dobre to łatwiejsza do zachowania pozycja, brak przechyłów bocznych. Innymi słowy po ustaleniu pływalności spadochroniarz całkiem zgrabnie wyszedł, helikopter nieco gorzej ale bez obciachu.
Kilka wizyt na powierzchni nie tylko z powodu wywalenia ale w celach edukacyjnych czyli omówienie. Na końcówce Szeryf zaordynował s-drill ze zmiana ról. I udało się całkiem zgrabnie. Z zaskoczeniem stwierdziłam post factum, że ani w jednym, ani w drugim przypadku nie użyłam paypassa do przedmuchania automatu. Czy to dlatego, że w Posejdonie jest on w innym miejscu? Czy może po prostu bezwiednie przeszłam na wyższy poziom abstrakcji? Nie wiem - liczy się efekt końcowy.

Później jeszcze omówienie co wyszło a co nie i dlaczego, na co zwrócić uwagę na wyjeździe. Dobranoc i w drogę ze sprzętem. Ku przygodzie w zimnej i ciemnej wodzie, z nową konfiguracją na sobie.

21 maja 2012

Pudło

Ja byłam. Sprzęt także. Nawet Szeryf . I co? I nico! Awaria na basenie i z testów na ludziach nici. W czwartek drugie podejście. Więcej nie będzie ponieważ... w piątek ruszamy na południe. Bez względu na stan przygotowania.

20 maja 2012

Lustereczko powiedz przecie...

Nie ma co ściemniać - boję się. No bo jak to się nie bać? Mam obcykane procedury albo raczej miałam je obcykane w starej wersji sprzętowej. A dziś nie dość, że wsio nowe to jeszcze Szeryf się zapowiedział na basenie na inspekcję. Nie mógł, cholera jasna, wybrać się wcześniej? No dobra może wcześniej nie wszystko było na tip top ale obciachu by nie było (no może poza back kickiem). A teraz to spinka żeby się nie zbłaźnić zapominając coś zapić/ założyć/ umocować/ napełnić (niepotrzebne skreślić lub dopisać). To nie żarty przecież uprząż nie ma paru elementów (to podobno na plus) ale czy żenująco nie będzie jeśli mi spadnie z grzbietu? No i spłuczka tylko jedna a odruchowo się do obu sięga przecież. Aaaaaa! Nie mogę, po prostu nie mogę. No przecież nie po to łaziłam na ten basen, żeby teraz pokazać żem nieuk.
A jak nie przywiozą twina? Niby mam plan B czyli Zeagle w samochodzie ale to nie o to biega! Przecież mam zrobić przymiarkę przed sobotnim sprawdzianem w Zakrzówku. Aaaaaa! Aaaaaaby atak paniki zażegnać wsparcie potrzebne!

19 maja 2012

Kolejna klamka zapadła

Wczorajszy wieczór to kolejny krok w stronę osiągnięcia celu. Tym razem w temacie sprzętowym. Trzeba było podjąć decyzję o kompletowaniu nowej konfiguracji. I ja podjęłam. A wczoraj odebrałam większość zabawek.
Nie ukrywam, że trochę mnie to przerażało poprawka nadal mnie przeraża. I tak w ciągu 72 godzin stałam się dumnym ale przerażonym posiadaczem Halcyona i zamiast ukochanego i znanego nawet z zamkniętymi oczami Zeagle'a muszę szybciutko przyswoić obsługę nowego ubranka.
Na dzień dobry zabawa w małego majsterkowicza czyli płyta, taśma, śruby i składamy. Na szczęście wszystko w komfortowych warunkach pod czujnym okiem Szeryfa. O ile łatwiejsze byłoby moje nurkowe życie gdyby którykolwiek z instruktorów, którzy mnie uczyli był choćby w połowie Nim. Najwidoczniej jednak zapisane było, że powinnam Go spotkać w tym roku :).

Chwilę później świecidełka czyli szybki kurs obsługi Led Maxima. Wielkie to i ciężkie bydlątko, ale widziałam je w akcji na Yukatanie - mucha nie siada. Z przyjemnością patrzyłam jak w szeryfowych dłoniach kolejno pojawiają się kolejne elementy zestawu. Wsłuchiwałam się w słowa o dbaniu o gwinty, uwagi odnośnie ładowania trybie ostrzegawczym. Gdyby mówił w obcym, nieznanym mi języku z tonu głosu wywnioskowałabym, że opisuje pieszczoty. Słowa wypowiadane z takim namaszczeniem, że nie sposób mieć innego skojarzenia.



W końcu przyszedł czas na Posejdony. Wiedziałam, czułam, że celowo zostawił je niejako na deser. Wszystko w kawałkach, do poskładania, wykręcane zaślepki, które robiły miejsce wężom, odkładane pieczołowicie w bezpiecznym miejscu. Chirurgiczne cięcie w obszarze osłonki membrany - żółta do pudła czarna na miejsce. Parząc na pewne, szybkie ruchy wyobraziłam sobie jak seksownie wyglądałby rozkładając i składając pistolet. Mniam. W końcu moje automaty połączone zostały z jego twinsetem. Kiedy odkręcił zawory a Posejdony wydały pierwsze tchnienie aż podskoczyłam. Ten dźwięk, ta wibracja do złudzenia przypominały... wystrzał z pistoletu. Nieprawdopodobne ale to ta sama reakcja ciała, którą znam z przekraczania progu strzelnicy. Ależ ja jestem pokręcona jeśli chodzi o reakacje na dźwięki i zapachy.



Poskładany sprzęt trzeba było jeszcze dopasować, a później zostało już tylko wziąć twina na plecki i mentalnie przekroczyć kolejny Rubikon. I tu naszły mnie wątpliwości. Ciężkie to bydle, ledwie wstałam z podłogi a już Szeryf ciągnął mnie do luster. Bałam się tego, co tam zobaczę. Bałam się ale poszłam. Szpej założony na batystową bluzkę wyglądał dość kuriozalnie, ale moje obawy sięgały dalej. Po głowie kołatało się pytanie czy to nie jest przerost formy nad treścią. Bo posiadać nie oznacza umieć używać. Szeryf rozwiewał moje obawy swoim czarującym głosem, ale nie wszystko dało się ułagodzić. Dość powiedzieć, że w poniedziałek planowane pierwsze zwodowanie basenowe. To ostatni gwizdek przed planowanym na przyszły weekend wypadem do Zakrzówka... A tam zimna i ciemna woda oddzieli tchórzy od zdeterminowanych. Mam nadzieje, że dołączę do tej drugiej grupy.